- Opowiadanie: Renée_Drache - Spurious

Spurious

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Spurious

-Wiem, że coś popsułam. Napewno coś popsułam. Ja zawsze coś psuję.

-Czytać, a nie marudzić!

-Nie bijcie, to mój pierwszy raz…

-Przestań się rozklejać!

-Jak mam się nie rozklejać…? Pierwszy raz dzielę się tym opowiadaniem… Czuję się beznadziejnie.

-Zamknij się w końcu.

 

***

 

Noc. To zawsze była noc. Z dala od ludzkich spojrzeń rozgrywało się prawdziwe piekło. Może to i lepiej, że ludzie nigdy nic nie widzieli. Moc Przypadku odciągała ich spojrzenia od miejsca, w którym była.

Nie lubiła nocy. Nie była zwykłym człowiekiem, ale ciemność budziła w niej strach. Zawsze taki sam. Ale nie pozwoliła mu się paraliżować.

Westchnęła. Zimny pot spłynął jej po karku. Synowie nocy, bądźcie przy mnie. I tak nic nie widziała, więc zamknęła oczy, by całkowicie skupić się na zmyśle słuchu.

Czerwień rozbłysła przed jej oczami. Ogień trawił wszystko. I nie było nic oprócz niej i płomieni.

Samotność. Była sama. Nikogo, kto stałby za nią i osłaniał. Żadnej żywej duszy, która w ostatniej chwili chwyciłaby ją za rękę, powodując, że choć na chwilę o wszystkim zapomni.

Otworzyła oczy.

Światło. Krótkie, urwane, błękitne. Uskoczyła. Odruchowo sięgnęła po lekki miecz tkwiący w czerwonym, szmacianym opakowaniu na kijki trekingowe, przewieszony przez jej plecy.

Wywinęła ostrzem w powietrzu. Wyszkolony przez lata słuch odnotował ruch po jej prawej stronie. Gdy wróg zaatakował, odskoczyła w lewo, obróciła się na pięcie i skoczyła na niego.

W świetle odbijającym się od jej ostrza zobaczyła coś, co pewnie kiedyś przypominało twarz. Błękitne, o dziwo, ładne, kobiece oczy patrzyły na nią – zawsze tak samo: nigdy z nienawiścią czy przerażeniem. Nawet nie ze smutkiem. To była łagodna radość, satysfakcja.

-Przyjaciółko – powiedziało stworzenie. Jego czarna skóra na moment rozjaśniała. Większość stworzeń jego pokroju nie potrafiło nawet mówić. To były ludzkie wraki.

Ostre jak brzytwy pazury rozcięły jej udo, bo na chwilę straciła czujność. Natychmiast chwyciła mocniej miecz i odcięła istocie głowę.

Kolejna nieudana lalka nekromanty. I znowu Riders muszą po nich sprzątać. Jak zwykle. Zaklęła pod nosem.

Samotność i ogień. Rozgrywające się z dala od ludzkich spojrzeń prawdziwe piekło jej umysłu.

Nie krzyknęła. Nie powiedziała nic. Nie poruszyła się. I uderzyła głową w ziemię.

***

Kinniri wracała z treningu koszykówki. Było już ciemno, zbliżała się dziesiąta w nocy. Dobrze, że był piątek i nie musiała się spieszyć aż tak bardzo.

Czuła się dziwnie, niepewnie. Noc nigdy jej nie przeszkadzała, ale tym razem była dziwnie tajemnicza. Właściwie, to z reguły lubiła noc. Miała bardzo dobry wzrok i łatwo się przystosowywała do takich warunków.

Nagle zobaczyła jakiś niebieski błysk zaledwie kilkanaście metrów dalej. Niska, ludzka postać zwaliła się na ziemię.

Bez zastanowienia pobiegła w tamtym kierunku.

Zatrzymała się. Bez przyczyny. Po prostu zatrzymała się w pół kroku. Ktoś położył jej dłoń na ramieniu. Przez zaledwie ułamek sekundy widziała jego twarz, bladą i nie wyrażającą żadnych emocji, i zielone, świecące w ciemności oczy.

Czerwień rozbłysła przed jej oczami. Ogień trawił wszystko. I nie było nic oprócz niej i płomieni.

***

-Naprawdę, Clamor, nie potrzeba nam więcej trupów!

-To nie są trupy.

-Na jedno wychodzi!

Martha siedząca w rogu parsknęła śmiechem, nie odrywając wzroku od czytanej właśnie książki.

-Proszę, nie denerwujmy się! – powiedział głośno Vincento, wchodząc do pomieszczenia.

-Wrócił pajac – mruknęła Martha, nadal pozornie całkowicie zajęta lekturą.

Sytuacja wyglądała następująco.

Rene, należąca do Riders, leżała nie przytomna na jednej kanapie. Jej noga rozdarta była do kości przed nieudaną lalkę jakiegoś szalonego nekromanty (ale Vincento udało się ją pozszywać – nogę, nie lalkę). Była to niska szesnastolatka o jasnych włosach do ramion z równo przyciętą grzywką i szarych oczach.

Druga nieprzytomna osoba była nieco młodsza, drobna, chociaż mimo tego wyższa od Rene która była naprawdę mała jak na swój wiek (i bardzo nad tym ubolewała). Ta druga dziewczyna miała błyszczące, długie, granatowe włosy i zielone oczy, w tej chwili zamknięte. Była bardzo ładna, czego nie dało się nie zauważyć.

Kolejną osobą był Clamor, także należący do Riders, chłopak w wieku Rene o kruczoczarnych włosach i zielonych oczach. Był bardzo małomówny, a jego twarz nigdy nie wyrażała żadnych emocji.

Iskra, nieco młodsza dziewczyna, która wcześniej nakrzyczała na Clamora, też była Riderem. Miała proste włosy prawie do łokci, barwy ciemnego blondu, niebieskie oczy i była strasznie chuda.

Była tam też czytająca książkę, Martha. Jak nietrudno się domyślić, należała do Riders i była wśród nich najstarsza. Brązowe włosy wiązała brązową gumką, by nie zasłaniały jej piwnych oczu w trakcie czytania. Była wysoka i słodka. Przynajmniej wyglądała na słodką.

Natomiast Vincento el Diablo, wyjątkowo NIE należący do Riders, był człowiekiem, którego wzrost dodatkowo potęgował sztywny, wysoki, czarny kapelusz z rondem, którego nie powstydziłby się wytrawny magik. Miał na sobie także charakterystyczny, czarny płaszcz. Zawsze towarzyszył mu nawyk gładzenia koziej, ciemnej bródki, przy czym jego oczy uważnie śledziły każdy element otoczenia, tak jak teraz.

-O, cholera… Co ja brałam?

Wzrok wszystkich zebranych skierował się ku dziewczynie, która właśnie się obudziła. Clamor wymienił z Vincento znaczące spojrzenia.

-Grzybki halucynki! – wykrzyknęła Martha, chichocząc. Vincento uśmiechnął się szeroko.

-O rzesz ty… – mruknęła dziewczyna, rozglądając się. Właściwie, najdziwniejszy jej się wydał widok Vincento i przez chwilę myślała, że wciąż ma halucynacje. Chwilę później zobaczyła Clamora i przypomniała sobie wszystko. Czy raczej, nic.

-Bienvenue à nouveau! – wykrzyknął Vincento z nieco połamanym akcentem, skłaniając się teatralnie, a Martha prawie spadła z fotela. – Jak ci na imię, piękna niewiasto?!

Zapanowała krótka cisza.

-Ja się nie obudziłam… Błagam, powiedzcie, że to wciąż mi się śni…

-Niestety nie – oznajmiła Martha, wstając i w końcu odkładając książkę. – Ale spokojnie, przyzwyczaisz się. Jestem Martha, a to Vincento el Diablo, nasz kucharz. Tam jest Iskra, Clamor i śpiąca królewna Rene. A ty jak masz na imię?

-Ki… Jestem Kinniri. Ale Kini jest ładniej.

-Niech ci będzie, Kinininiri.

-Kinniri!

-No przecież mówię!

-Powiedziałaś „Kinininiri” – stwierdził ktoś tuż za plecami Marthy. Dziewczyna od razu rozpoznała ten głos i zacisnęła dłoń w pięść, by wykonać zamach.

Rene zrobiła natychmiastowy unik, schylając się, a jej dłoń wystrzeliła w kierunku szyi Marthy.

-Nie bić się, dzieci! – krzyknął dziwnie radośnie Vincento, rozdzielając je stanowczo czarną laską trzymaną w ręce. Gdy spojrzał na Marthę, dostrzegł, że jej oczy płoną żądzą mordu… jak zwykle zresztą, gdy na niego patrzy. Odsunął się więc na bezpieczną odległość kilku kroków. Względnie bezpieczną.

-Tak więc, słońce jasne, trafiłaś do naszej bazy. Dokładniej, siedziby Riders.

-Żeby jeszcze wiedziała, co to znaczy – parsknęła Martha. – Zresztą, ty tu też jesteś tylko gościem…

-…bez którego pewnie byśmy już nie żyli – zauważyła Rene, narażając się na palące działanie spojrzenia „koleżanki”.

-Kini – odezwała się Iskra – pozwól, że wytłumaczę ci pokrótce, o co w tym wszystkim chodzi.

Wytłumaczyła, najkrócej jak tylko mogła.

Nekromanci to ludzie o mocy ożywiania umarłych. Jest to bardzo trudny proces. Jeśli się nie uda lub rezultat nie będzie najlepszy, „lalka” nekromanty staje się żywym trupem, czyli zombie. Zadaniem Riders jest pozbywanie się każdej spotkanej lalki i nekromanty-twórcy, jeśli nadarzy się taka okazja. Namierzenie nekromanty jest jednak bardzo trudne, wręcz niemożliwe, Riders najczęściej po prostu pilnują, by w mieście panował porządek.

Riders są szkoleni od dzieciństwa do walki z na przykład takimi lalkami. Mogą nimi zostać jedynie ci, którzy opierają się Mocy Przypadku, a zdarza się to niezwykle rzadko. Moc Przypadku to naturalny system, który sprawia, że wypadki i wydarzenia odciągają ludzi od miejsc, w których znajdują się lalki. Kinniri jest jedną bardzo nielicznych osób, które są odporne na Moc Przypadku.

Nikt nie poruszył jednak tematu piekła.

To nie było zwykłe piekło, takie, do jakiego trafiają dusze grzeszników. To piekło jest zupełnie inne, przenika całe ciało i duszę człowieka. W takim piekle znajdowali się ludzie, gdy w pobliżu była lalka nekromanty.

Riders w większości przypadków przyzwyczajali się i uodparniali na działanie piekła. Rene nie zawsze to wychodziło. Nekromanci mogli panować nad piekłem. Ale zwykli ludzie nigdy nie przeżywają piekła. Nawet ci opierający się Mocy Przypadku nigdy żywi nie wychodzą z transu.

Za wyjątkiem Kinniri.

***

Noc. Jest noc. Powinna wracać do domu. Rodzice na pewno się martwią. Ale nie chce wracać. Nie chce iść. Boi się.

-Musisz wracać – westchnęła Martha, niemal siłą wypychając ją z domu.

-Ale ja nie chcę!

-Dlaczego?

-Bo nie!

Martha wywróciła oczami, naprawdę zirytowana.

-Mam dla ciebie ciasto z truskawkami na drogę! – wykrzyknął Vincento, przepychając się obok Marthy i wręczając dziewczynie niedużą reklamówkę.

-Dzięki – mruknęła dziewczyna ze szczerą wdzięcznością Akurat ciasto z truskawkami było jej ulubionym. Pewnie już o tym wspomniała. El Diablo w sumie nie był taki zły. Chociaż (prawie) wszystkich wkurzał, nie przejmował się niechęcią na przykład Marthy i robił wszystko, co w jego mocy, by pomóc Riders. Był bardzo dziwny.

-Odprowadzę ją – powiedział Clamor, który znikąd pojawił się tuż obok dziewczyny. Zrobiło się zimniej. Kinniri zauważyła, że to chyba trzecie wypowiedziane przez niego zdanie, odkąd go poznała. Jak stwierdziła Iskra, „tego dnia jest wyjątkowo rozmowny”.

Gdy szli, patrzył prosto przed siebie, ręce trzymał w kieszeniach. Do pasa, po lewej stronie, miał przymocowaną skórzaną pochwę z kataną. Kinniri szła po jego prawej stronie. Czuła się, jakby szła obok mrocznego elfa z jednej z książek fantastycznych, które tak bardzo lubiła czytać.

Fantastyka jest wspaniała. Książki, które tak kocha, opisują świat, w który większość ludzi nie wierzy, a który jest wspaniały.

Właśnie teraz jest wewnątrz jednej z takich książek. Tak się czuje. I to jest wspaniałe uczucie.

Wydało jej się, że coś mignęło po ich prawej stronie. Odruchowo chwyciła Clamora za ramię i przylgnęła do niego, chowając głowę w jego piersi.

Chłopak spojrzał na nią dziwnie.

-Kinniri, puść mnie.

-Ale tam coś jest… Widziałam…

Wolną ręką wyjął z kieszeni małą latarkę i poświecił w kierunku, który wskazała dziewczyna. Czarny dachowiec umknął przed światłem.

-Kinniri, to kot.

Dziewczyna nieco odsunęła się od niego, ale jedną ręką wciąż kurczowo trzymała rękaw białej bluzy.

-Kinniri – powiedział kilka minut później.

-Nie puszczę cię. Nie.

-Kinniri…

-Ale ja się boję.

-Kinniri, odwróć się. Przejdź siedem kroków. Usiądź na ziemi. Patrz przed siebie. Nie zamykaj oczu. Nie odwracaj się w moją stronę. Czekaj.

-Ale…

-Zaufaj mi.

Spojrzała w jego oczy. Nie były zimne. Wiedziała, dlaczego.

Siedem kroków. Usiadła na ziemi. Spojrzała na światło w oknie w oddali.

Usłyszała szczęk metalu. Ktoś wylądował twarda na ziemi. Zawiał zimny wiatr. Zatrzęsła się z zimna. I ze strachu.

Zaufaj mi.

Strach minął.

Znowu odgłos walki. Plusk, jakby woda wylała się na ziemię. Nie, to nie woda.

Walczyła z narastającą sennością. Gdy tylko mrugnęła, zobaczyła, jak wszystko wokół spowija czerwień. Znała to uczucie i nie chciała do niego wracać. Światło w oknie zgasło.

Ktoś położył jej dłoń na ramieniu i prawie podskoczyła ze strachu.

-Już możesz się odwrócić.

Nagle poczuła ulgę. Już nic jej nie przerażało. Gdy się odwróciła, zobaczyła, jak za Clamorem gaśnie ogień. Zwykły ogień palący zwłoki. Vincento chyba wspominał, że lalkę nekromanty na koniec zawsze trzeba spalić. Nieprzyjemny zapach bardzo ją drażnił i zabolał ją brzuch.

-Jak się czujesz?

-Do… Dobrze… Chyba… wszystko w porządku…

-Coś ci pokażę. Chodź za mną.

Chwycił ją za rękę i pociągnął.

Weszli do katedry, na szczęście znajdującej się nie tak daleko. To dziwne, powinna być zamknięta. Clamora wcale to nie zdziwiło. Zamknął za nimi drzwi i poszedł w stronę kolejnych prowadzących do wieży, na którą teoretycznie nie wolno było wchodzić z powodu braku zabezpieczeń. On bez problemu je otworzył.

Schody były strome, ale Kinniri szła przodem i Clamor ją asekurował.

Ostatnie drzwi, do których dotarli, były żelazne. Prowadziły na samą górę – tam, gdzie powinien być szczyt wieży, z umocowanym krzyżem.

Clamor zasłonił dłońmi jej oczy i poprowadził powoli. Nic nie widziała, ale kierował nią tak, by się nie przewróciła.

-Uwaga, stopień – powiedział w samą porę.

Wyszli z dusznego pomieszczenia na otwartą przestrzeń. Zrobiło się zimno. Clamor odsłonił jej oczy.

Niebo było pokryte czarnymi chmurami. W dole zaś…

Kinniri wstrzymała oddech. Nigdy nie widziała czegoś takiego. Mnóstwo świateł świeciło gdzieś w dole. Były kolorowe, gorzało nocne życie. Po niektórych większych drogach, szczególnie na centrum, jechały ruchliwe samochody.

-Stąd widać chyba całe miasto! – wykrzyknęła.

-Więcej. Podoba ci się?

Dziewczyna nie odpowiedziała. Zamiast tego przytuliła go mocno. Chłopak nie bardzo wiedział, co powinien zrobić. Więc odwzajemnił gest.

-Ja… Ja tylko… Dziękuję.

Zadrżała. Może z zimna, a może z ekscytacji. Objął ją mocno. Zamknęła oczy. Czuła przyjemne ciepło w okolicy serca. Zamruczała z rozkoszy. Westchnęła. Clamor pogłaskał ją po włosach. Było tak przyjemnie. Tak przyjemnie.

***

-Kinniri, Clamor, obudźcie się. Cholera, obudźcie się!

Martha stała nad nimi z wyciągniętym pistoletem skierowanym prosto w pierś chłopaka. Kinniri drgnęła. Oboje siedzieli oparci o barierkę. Miejsca było niewiele, ale Martha znalazła dla siebie kawałek metalowej podłogi.

-Co wy wyrabiacie?

Kinniri spojrzała na otaczającą ich panoramę miasta. Gdzieś w oddali wschodziło właśnie słońce. Czyżby naprawdę spędzili tutaj całą noc? Było zimno, opatuliła się szczelniej białą bluzą Clamora. Dostrzegła, że on ma na sobie tylko cienką, czarną koszulkę. Musiał przykryć ją, gdy już spała. Pewnie strasznie szczękała zębami.

-A, zresztą… Gruchajcie sobie dalej, gołąbeczki, a my sami zajmiemy się tym nekromantą.

-Co?!

Martha uśmiechnęła się z satysfakcją.

-Znaleźliśmy nekromantę. Dalej, zbieraj manatki i idziemy.

***

-Chcę iść z wami!

-Nie ma mowy – powiedział twardo Clamor. – Zostaniesz tutaj z Vincento.

-Ej, ja też chciałem iść!

-To robota tylko dla Riders – oznajmiła głośno Iskra. – Co my zrobimy, jak będziecie nam się plątać między nogami? Rene jest silniejsza od was, nawet ranna. Jesteśmy za was odpowiedzialni! Czekajcie tu na nas. Vincento, zrób dużo ciasta z truskawkami, jasne?

-Się robi, kochanie!

Clamor poklepał Kinniri po ramieniu. Nic więcej.

-Ja się o was boję.

-Nic mi… nam się nie stanie. Zaufaj mi.

Zaufała.

***

Słońce było w zenicie. O tej porze walka z nekromantą była najmniej ryzykowna. Lalki były z reguły bardzo wrażliwe na światło słoneczne.

Namierzyli go jeszcze wczoraj, w nocy. Zdradził się tym, że wiele lalek zgromadził w jednym miejscu. Dlatego postanowili zmierzyć się z nim już następnego dnia. Ten nekromanta sprawiał im kłopoty od dłuższego czasu. Rzadko się zdarzało, by w mieście było więcej niż dwóch nekromantów. Ten był ostatni.

Teraz, gdy byli tak blisko, wyraźnie czuli piekło. Jeszcze go nie widzieli, ale ich umysł zaczynał ogarniać niepokój. Nic dziwnego, że ludzie tutaj nie mieszkali. Odstraszała ich nie tylko Moc Przypadku, ale przede wszystkim nieprzyjazny klimat okolicy.

-Nic dziwnego, że nekromancie się tu podoba – stwierdziła Iskra. – Kilkadziesiąt metrów dalej jest cmentarz. Pewnie czuje się tu jak w siódmym niebie. Chociaż w tej sytuacji powinnam to nazwać piekłem – zaśmiała się. Nikt inny nie uznał tego za żart. – Rene, którędy powinniśmy iść?

Dziewczyna poszła stanowczym krokiem w stronę drzwi wyglądających na naprawdę rzadko używane.

-Gotowi?

Wyważyła drzwi.

Wysoki człowiek stał przy ścianie naprzeciwko drzwi, z dala od okna i tyłem do nich. Przed nim był długi stół, na którym leżało szare płótno. Spod płótna wystawała gnijąca, ludzka ręka. Strasznie śmierdziało.

Rene zaklęła pod nosem.

-To nie jest nekromanta. To lalka.

Mężczyzna odwrócił się z krzywym uśmiechem na twarzy. Wyglądał bardzo „zdrowo” jak na żywego trupa. Zachowywał się jak człowiek. Riders nigdy nie spotkali się z tak udaną lalką. To z pewnością nie było zwykłe zombie. Na pewno umiało mówić i miało własną wolę, chociaż było zapewne całkowicie przyporządkowane twórcy. Pytanie brzmiało jednak: gdzie ten twórca jest?

-Kim jesteś? – rzuciła Iskra, choć odpowiedź wydawała się oczywista. Mężczyzna zaśmiał się dziwnie, jakby robił to pierwszy raz. Lalka może i była udana, ale panowanie nad ciałem wymagało dłuższego treningu. Ta miała może kilka dni.

-To chyba nie ma znaczenia. Ale, pewnie zastanawiacie się, gdzie jest mój kochany twórca. Bardziej powinniście bowiem myśleć nad tym, czy zostawienie osoby odpornej na Moc Przypadku samej jest rozsądne…

Gdy dotarł do nich sens tych słów, wszyscy spojrzeli po sobie z niemym przerażeniem. Wszyscy, oprócz Clamora, który skoczył z mieczem w kierunku lalki.

Zaatakowany odskoczył. Był bardzo szybki, ale jeszcze nie nauczył się dobrze wykorzystywać tej szybkości. Wbił całą rękę w ramię Clamora, ale chłopak nie upuścił miecza i wykorzystał tą chwilę, by odciąć lalce głowę. Potem miecz wyleciał mu z ręki.

-Cholera, Clamor! – warknęła Martha, podbiegając do niego. – Powaliło cię?! Co ty za cyrk wystawiasz? Razem byśmy go bez szwanku pokonali!

-Wracamy – powiedziała Rene. – Szybko.

***

-Cholera, spóźniliśmy się! – warknęła Martha. – Vincento, przygłupie, co tu się stało?

-No więc… Poszedłem po ciasto… No bo minutnik zadzwonił… To z truskawkami…

-Tak niczego się nie dowiemy – mruknęła Iskra. – Rene…?

-Był tu nekromanta i lalka. I… – dziewczyna zawahała się. – Lalka wciąż tu jest.

Ktoś zaśmiał się w rogu pomieszczenia. To dziwne, że do tej pory go nie zauważyli. Zdecydowanie był lalką, chociaż wyglądał jak zwykły człowiek. Ponadto, kontrolował też Moc Przypadku (w końcu, Vincento nie był na nią odporny). Był to dość wysoki chłopak o blond włosach i zielonych oczach. Zachowywał się jak człowiek. Poprzednia spotkana przez nich lalka była niczym w porównaniu do tej.

Rene szybkim ruchem wyciągnęła swój miecz. Chłopak doskoczył do niej. Był strasznie szybki, ale dziewczyna nadążała za nim. Krótka walka wyglądała jak zabawa. On się tylko z nią droczył.

Nie widziała piekła. Nikt nie widział. To nie była prawdziwa walka.

Chłopak odskoczył i wylądował w przysiadzie na parapecie. Schował ręce w kieszeniach luźnych, zielonych spodni.

-Nie chcę się z wami bić. Nie pomagam nekromancie. Gdyby tak było, zaatakowałbym was z zaskoczenia a nie czekał, aż ona mnie wyczuje – wskazał na Rene. – Jak myślicie, po co nekromancie potrzebna jest ta dziewczyna?

Milczenie. Chłopak westchnął.

-No właśnie. To, czy lalka jest udana, zależy od rodzaju… hm… „materiału”, że tak to ujmę. Riders to bardzo dobry materiał, ale ciała zmarłych Riders zawsze są palone, by nie wpadły w ręce nekromantów. Wyobraźcie sobie, że takim materiałem jest człowiek, który bez przygotowania przeżył piekło bez szwanku.

Iskra zaklęła pod nosem.

-On chce zamienić Kinniri w lalkę.

-Pomożesz nam? – Rene spojrzała na chłopaka wyczekująco. Skinął głową i uśmiechnął się. Przez myśl dziewczyny przemknęło, że jest dość przystojny… jak na żywego trupa, rzecz jasna. Szybko otrząsnęła się z tej myśli. – Jak masz na imię?

-Abigail.

***

-Dalej razem nie pójdziemy – stwierdziła Martha. Weszli do jakiejś opuszczonej piwnicy, do której zaprowadził ich Abigail. Na dole było ciemno, chociaż Riders, za wyjątkiem Rene, dobrze widzieli w ciemności. Z tego powodu, gdy okazało się, że są w labiryncie, rozdzielili się tak, że Rene poszła z Abigailem, Martha z Iskrą, a Clamor poszedł sam. Chociaż był ranny, Vincento jeszcze w domu opatrzył go najlepiej jak umiał. Dzięki jego dziwnym maściom i substancjom nieznanego pochodzenia (i nikt tego pochodzenia nie chciał poznawać) Clamor nie czuł bólu. Poza tym, nie ulegało wątpliwości, że wśród Riders to on walczy najlepiej.

-No, to do dzieła – powiedziała Iskra i rozdzielili się.

Iskra westchnęła. Sufit był wysoko, ale korytarze były wąskie. Zbudował je pewnie sam nekromanta i tylko on sam wiedział, jak się tu nie zgubić.

Było zimno. Iskra nie lubiła zimna, ale nie tylko dlatego nazywano ją właśnie Iskrą. Właściwie, nikt nie wiedział, jak się nazywała. Straciła całą pamięć, gdy po raz pierwszy doznała piekła, już jako Rider. Zawsze nazywali ją Iskrą. Jednocześnie była na piekło odporna prawie najbardziej, zaraz po Clamorze.

-Cicho tu – stwierdziła.

-Mnie też to niepokoi. Już nawet nie słyszymy pozostałych. Pospieszmy się.

***

Czuła piekło. Gdzieś w pobliżu. Nie pochodziło od Abigaila. Zbliżali się do lalek nekromanty.

-Chwyć mnie za rękę.

-Co?!

-Jest ciemno. Poprowadzę cię. Chwyć mnie za rękę.

Był ciepły. Ona zamarzała w tym miejscu, ale on był ciepły. To dziwne, żywy trup powinien był raczej zimny… chyba. Nigdy nie dotykała zombie. Z reguły od razu rozpruwała je na kawałki.

Wyszli na otwartą przestrzeń. Wszędzie była mgła. W kilku rzędach ustawiono sarkofagi, a za nimi były dwuskrzydłe drzwi.

Czerwień rozbłysła przed jej oczami. Ogień trawił wszystko. I nie było nic oprócz niej i płomieni.

Piekło było większe niż zawsze, o wiele bardziej przytłaczające.

-Boisz się ognia? – szepnął Abigail. Stał obok, ale nie dotykał jej.

-N…nie…

Milczał przez chwilę.

-Boisz się samotności – to było stwierdzenie.

Miała zamknięte oczy, nie potrafiła ich otworzyć. Usłyszała tylko, jak płyty sarkofagów otwierają się powoli, skrzypiąc. Nie mogła nic zrobić. Samotność piekła paraliżowała ją.

Wtedy poczuła dotyk. Ktoś objął ją.

-Nie jesteś sama.

Westchnęła. Otworzyła oczy. Była spokojna. Abigail stał za nią i osłaniał ją. Nie bała się już piekła. Nie bała się wcale.

-Rozwalmy te trupy – mruknęła z lekkim uśmiechem. W jej oczach była czysta satysfakcja. Abigail też się uśmiechnął.

Rene sięgnęła po miecz i zaatakowała.

***

-Odsuń się od niej – powiedział zimnym głosem. Postać w kapturze odwróciła się w jego stronę, zakołysała i spadła z krzesła. Wcześniej wydawała się wysoka. Czarny kaptur zsunął się z jej twarzy.

Dziecko. Nekromanta jest dzieckiem. Nie ma więcej niż osiem lat.

Ale to nie ma znaczenia. Ile lat miał Clamor, gdy pierwszy raz spalił ludzkie zwłoki? Sześć. Sześć lat, cztery miesiące i dwadzieścia dni. Było zimno, jak na wiosnę. Padał deszcz i zwłoki paliły się długo. Śmierdziały, jak zwykle. Krople wody zmywały krew z twarzy małego chłopca. I nigdy nie widział piekła. Nikt oprócz niego o tym nie wiedział.

-Clamor… – mruknęła nieprzytomnie dziewczyna leżąca na długim stole. Na chwilę otworzyła oczy, a potem z powrotem zapadła w trans.

-Co jej zrobiłeś? – warknął Clamor. Nigdy nie był tak wściekły. Nigdy w ogóle nie był wściekły. Ale powstrzymał tą wściekłość, bo wiedział, że mu nie pomoże. Wolnym ruchem wyciągnął miecz.

-Jeśli mnie zabijesz, nigdy się nie dowiesz – zachichotał malec.

-Więc tę wiedzę wyrwę z ciebie siłą.

Znowu irytujący chichot.

-Nie wolałbyś zamienić się z nią miejscami? To rozsądniejsze rozwiązanie. Decyduj się szybko, Rider. Twojej dziewczynie zostało, czy ja wiem… może dziesięć minut.

-To nie jest moja dziew… – urwał w pół słowa, bo tak naprawdę nie wiedział, czy to prawda. Chwycił mocniej miecz i pobiegł w kierunku dziecka.

Drogę zagrodziło mu zombie. Zdecydowanie nie najlepsza lalka, ale duża i wyposażona przez nekromantę w pazury wielkie jak u wyrośniętego lwa. Była silna, ale nie tak szybka jak Clamor, więc pokonanie jej zajęło tylko kilka chwil. Czas jednak uciekał.

W dwóch krokach doskoczył do nekromanty. Dzieciak spojrzał na niego przerażonymi oczami i rozpłakał się. Dziecko. To jednak wciąż tylko dziecko.

-Co jej zrobiłeś? – spytał ponownie Rider, tym razem bardziej stanowczo.

Spojrzał w kierunku Kinniri. Była blada… jak trup i trzęsła się, jakby z zimna. Płacz małego nekromanty przerodził się w śmiech. Bardzo irytujący śmiech.

-Już za późno. Już nic nie poradzisz, Rider.

-Czyżby?

Upuścił miecz na podłogę i podszedł do dziewczyny. Była zimna, jakby martwa, ale wciąż oddychała i drżała. Zdjął wciąż brudną od jego krwi bluzę i przykrył dziewczynę. Nic to nie dało.

Nie wiedział, jak. Nie wiedział, dlaczego. W tej chwili wiedział tylko, co powinien zrobić. Tak nakazywało mu… jego serce.

Jedną dłonią podniósł jej głowę, drugą włożył do kieszeni, jak to miał w zwyczaju. Pocałował jej zimne, czerwone jak płatki róży usta.

I to zadziałało.

***

-Dziadku, dziadku, i jak to się skończyło?! – krzyczało stadko małych dzieci. – I co było z Rene i Abigailem? I z tym nekro…nekto… nekrontą?

Jak to miał już w zwyczaju, siwy mężczyzna pogładził swoją kozią bródkę, a wtedy jego oczy uważnie prześledziły każdy fragment otoczenia.

-Ty stary trepie, przestań opowiadać im te bzdury. To nie są bajki dla dzieci – warknęła młodsza od niego kobieta. – Zresztą, to wcale tak się nie skończyło.

Mężczyzna uśmiechnął się nonszalancko, unosząc lekko do góry swój czarny kapelusz z rondem.

-Więc jednak słuchałaś opowieści?

-Oczywiście – odparła Martha. – Przecież to moja ulubiona bajka.

 

Koniec

Komentarze

    Nie ma kapeluszy bez ronda.

Szanowny Roger ma, jak powszechnie wiadomo, słabą cierpliwość. Zwykle kończy na pierwszym zdaniu, wskazując w nim jakiś niewybaczalny błąd. W twoim przypadku dotrwał dalej, co samo w sobie jest pochwałą:).

Sądzę, że chodzi mu o zdanie:

"Natomiast Vincento el Diablo, wyjątkowo NIE należący do Riders, był człowiekiem, którego wzrost dodatkowo potęgował sztywny, wysoki, czarny kapelusz z rondem, którego nie powstydziłby się wytrawny magik."

Które, w mojej opinii, błędem nie jest, skoro zaznaczasz cechę ronda, no, ale mój poprzednik mógł, z uwagi na wspomniany brak cierpliwości, nie doczytać do końca zdania.

Co do tekstu: nastolatki z kataną, tajne bazy jeszcze tajniejszych organizacji i tajemne moce. Pasuję. Napisane nie najgorzej., choć, z drugiej strony, mogło być lepiej.

Kilka błędów w zapisie dialogów. Tutaj zobaczysz czemu: http://www.fantastyka.pl/10,4550.html

I mogłaś darować sobie to hiperłącze.

Dziękuję za uwagę, naprawdę jestem chętna co do wszystkich uwag...

Mam tylko pytanie...

Co to jest hiperłącze?

   Istotą konstrukcji  kapelusza jest to, że posiada rondo i głowkę. Jezeli nie ma ronda, nie jest kapaluszem, a na przyklad jest mycką. Nadmienianie kilka razy, ze ktoś mial na głowie kapelusz z rondem jest po prostu bzdurą. A jak niby inaczej wyglada kapelusz? Musi mieć rondo.  

    Proste  jak konstrukcja cepa. Wszędzie w tekście zwrot "z rondem" do usunięcia. I proszę nie stosować  w komentarzach, wielce szanowna Autorko, znaków esemesowych, tym samym posługując się  prymitywnym językiem polskim. To portal literacki i zważyć nalezy, że  istnieją formy opisowe wyrażania zdziwienia, nawet głębokiego.    

    Z wyrazami estymy.

To coś, co łączy napis ciemność z twoim blogiem.

Szczerze powiedziawszy, nie mam bladego pojęcia, skąd to coś się wzięło. 

RogerzeRedeye, Toczek – rodzaj damskiego nakrycia głowy w kształcie niewielkiego kapelusza bez ronda. Kapelusz ten używany przez mężczyzn nazywany był tokiem, np. czapka hetmańska.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

    To jest zatem po prostu toczek, a nie kapelusz, a czapka jest czapką, nawet hetmanska.  Cylinder z rondem. Stetson z rondem. Melonik z rondem. Szapoklak z rondem.  Dobre, chociaż nie tragiczne.    

Prawdziwa dama nosi kapelusze, nie czapki. Toczek zalicza sie do kapeluszy, mimo że nie ma ronda.

A co z kapeluszami wschodnimi - chińskimi czy wietnamskimi? One praktycznie mają samo rondo, lub samą główkę, zależy jak na nie spojrzeć.

I jeszcze grzyby mają kapelusze, ale one zupełnie się nie przejmują tym co im wyrasta na trzonie. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

    Na tej zasadzie kolpak, papacha, mycka, bermyca i czako też są kapeluszami, tylko bez ronda.  Bez przesady.

    Na głowie miala czarny kapelusz bez ronda... Czyli co? Toczek.   Na tej samej zasadzie, stosowanej przez Autorkę, należałoby napisac:  "toczek bez ronda" --- i to kilka razy.  Niepotrzebna wata słowna., tak przy okazji.

Chciałabym mieć taki kapelusz, jak ma Indiana Jones.

Kapelusz - nakrycie głowy składające się zwykle z główki i ronda, wykonane z tkaniny, skóry, filcu, słomki lub innych materiałów; damski różnich fasonów i wielkości, męski z rondem. [Słownik wyrazów obcych, PWN]

 

Przeczytałem kawałek i doszedłem do wniosku, że nie będę się dłużej męczył. Gubienie podmiotów, powtórzenia, brak logiki w budowie zdań. No i po cholerę ten dialog na początku?

Ortogaf w pierwszej linijce tekstu bardzo źle wygląda ("Napewno"). Za dużo zaimków.

Opowiadanie zupełnie nie trafia w moje gusta, ale daje się czytać (choć jeszcze dużo pracy przed Tobą). Widać, że masz wyobraźnię, ale postaraj się wykorzystywać swoje pomysły w mniej sztampowy sposób.

 

Pozdrawiam.

Dziękuję za wszystkie komentarze i uwagi...

Zaraz sprawdzę, co to znaczy "sztampowy"...

Proszę, zostawcie ten kapelusz w spokoju...

Nowa Fantastyka