- Opowiadanie: -13- - Tatry

Tatry

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Tatry

 

Pamiętam dokładnie ten dzień. W domu panowała grobowa cisza. Tomuś chorował od wielu dni, ale trzymał się dzielnie. Nie narzekał, nawet starał się ukrywać przed nami chwile słabości. A tych było z każdym dniem więcej. Leki skończyły się już dawno. Tego popołudnia Tomuś położył się na naszym łóżku, zwinął w mały kłębek i umarł. Tak po prostu. Po cichutku. Do wieczora siedzieliśmy z Ewą w pokoju i wpatrywaliśmy się w zimne ciało syna. W końcu zebrałem się na odwagę, zawinąłem chłopca w stary koc i zakopałem za domem. Następnych kilka dni minęło pod znakiem niemej rozpaczy, rezygnacji i odrętwienia. Pewnego ranka żona pocałowała mnie, gdy tylko usiadłem przy kuchennym stole nakrytym podartą ceratą.

 

– Za co to? – Zdziwiłem się. Tak dawno nie czułem smaku jej ust.

 

– A musi być za coś? – Spojrzała mi prosto w oczy. Ale spojrzenie nie było już takie, jak kiedyś. Brakowało w nim radości, zawadiackiej iskierki, która zawsze mnie bawiła. – A jeśli nawet musi…

 

Podeszła wolnym krokiem to kuchennej szafki. Z szuflady wyciągnęła broń.

 

– Co robisz? – zapytałem, choć znałem odpowiedź.

 

– Jeśli musi być za coś, niech będzie za to, że byłeś ze mną. – Włożyła lufę pistoletu do ust, zamknęła oczy i pociągnęła za spust.

 

Dziwne, ale w głębi ducha ucieszyłem się. Od dawna nosiłem się z podobnym zamiarem, ale nie chciałem pozostawiać Ewy i Tomka na pastwę losu. Poza tym rozumiałem ją i nie miałem pretensji. Najzwyczajniej nie wytrzymała beznadziei. Nie chciała czekać na nieuchronną śmierć i wyszła jej na spotkanie. A teraz miałem wolną rękę. Dała mi przyzwolenie na to, by także pożegnać się z tym przeklętym przez Boga światem. Właściwie to żałowałem jedynie, że nie zdradziła mi swojego zamiaru. Kochalibyśmy się wtedy ostatni raz, potem dwa strzały. Nasze zwłoki leżałyby na łóżku. Do końca razem. W jakimś filmie widziałem taką scenę. Wydawała się taka romantyczna. Ewka zawsze żartowała z mojej duszy romantyka. Ona – twarda, racjonalnie myśląca, choć skora do żartów kobieta. Ja – głowa w chmurach. Ale cóż. Wybrała inaczej.

 

Ciało żony zakopałem obok grobu syna. Do końca dnia siedziałem przy stole, na którym leżała broń. Jednak nie wyciągnąłem po nią ręki. Była jedna rzecz, którą chciałem zrobić, nim palnę sobie w łeb. Nigdy nie byłem w górach. Nie widziałem Zakopanego, nie miałem zdjęcia z białym misiem. Nawet oscypka nie jadłem. Ta idiotyczna myśl zagnieździła się w moim umyśle. Iść na południe, zobaczyć Tatry a potem skończyć z tym wszystkim. Perspektywa pozostawienia grobów bliskich trochę przeszkadzała, ale ostatecznie niebo wszędzie jest takie samo. Odnajdziemy się z Ewką i Tomkiem. Tylko tatuś załatwi jedną małą sprawę.

 

Następnego dnia wyruszyłem w drogę.

 

***

 

Każdy kolejny dzień był bardziej szary i zimniejszy od poprzedniego. Czuło się, że koniec jest bliski. Słońce od dawna nie przebiło się przez warstwę chmur. Nie wiedziałem jaki mamy dzień czy miesiąc. Zresztą, czy to naprawdę ważne? Na niebie nie było ptaków, nie wałęsały się psy czy koty. Rośliny żółkły, usychały, więdły. Drzewa łamały się z trzaskiem przy lekkim podmuchu wiatru. Nikt już nie uprawiał ziemi. Ludzie wędrowali w poszukiwaniu pożywienia, paliwa. Padali ofiarami uzbrojonych band, które w najlepszym razie odbierały cały zebrany dobytek, a w najgorszym zjadały pechowców kawałek po kawałku. Kanibalizm nie dziwił już nikogo. Człowiek jest zdolny do wszystkiego, by przetrwać. Ci, co mieli skrupuły, już dawno nie żyli. Dla mnie największym problemem okazały się ubrania. Może gdybym najpierw ruszył do zrujnowanej Bydgoszczy, udałoby się znaleźć coś przydatnego. Ale wycieczka do miasta była zbyt niebezpieczna. W tych czasach to właśnie siedlisk ludzkich trzeba było się wystrzegać. Dobrze, że miałem w domu solidne bojówki, porządną bluzę. Do tego stara, skórzana kurtka pamiętająca czasy beztroskiej jazdy zdezelowanym chopperem. Tyle, że sportowe adidasy szybko się rozkleiły, a znalezione przy jednym z ciał wojskowe buty były odrobinę za małe i obcierały stopy. Każdego dnia wędrówki mijałem wraki samochodów, spalone domy. Martwiłem się o jedzenie, w miarę ciepły i bezpieczny nocleg. Walczyłem też z przygnębiającym uczuciem samotności. Często mówiłem sam do siebie. Chciałem usłyszeć ludzki głos, nawet jeśli należał on do mnie. Może ten cały pomysł z Tatrami to jedynie desperackie zagranie instynktu samozachowawczego pragnącego utrzymać mnie przy życiu?

 

***

 

Postanowiłem rozejrzeć się za noclegiem. Było późne popołudnie. Za wszelką cenę nie chciałem spać pod gołym niebem. W oddali dostrzegłem mały domek z częściowo zarwanym dachem. Ruszyłem ku niemu. Perspektywa odpoczynku i prowizorycznego schronienia była kusząca, ale pośpiech zabił już niejednego wędrowca. Wyciągnąłem pistolet. W magazynku pozostało pięć naboi. To bardzo mało. Tym bardziej jeśli strzelec ma nie najlepszy wzrok i małe doświadczenie. Z ceglanych ścian odpadały resztki tynku. Okna były niestarannie zabite deskami. Przez szpary dostrzegłem ruch. Może to wiatr miotał starą gazetą, a może w środku ktoś był. Przez chwilę wahałem się czy wejść do środka, czy może wycofać się, dopóki jest to jeszcze możliwe. Instynkt podpowiadał jednak, że w domu nie czai się niebezpieczeństwo. Ostrożnie przekroczyłem próg. Wnętrze było zdewastowane, ściany osmalone. W kilku miejscach dostrzegłem ślady po kulach. Z pokoju sąsiadującym z korytarzem słychac było szelest i cichy płacz. Coś było nie tak. Czyżby przeczucie zawiodło, a schronienie miało zamienić się w pułapkę? Przywarłem plecami do ściany i ostrożnie zajrzałem do środka. W przeciwnym końcu pokoju stała stara kanapa. Leżała na niej wychudzona kobieta w zniszczonym i ubłoconym ubraniu. Prawie na pewno martwa. Klęczał przy niej mały chłopiec. Mógł mieć może osiem lub dziewięć lat. Był w wieku mojego Tomka. Tak jak mój syn, miał ciemną czuprynę. Niebieska puchowa kurtka rozdarta na plecach. Poprzecierane jeansowe spodnie. Szary kaptur bluzy zwisał na plecy. Obserwowałem go przez chwilę, schowałem broń.

 

– To twoja matka? – Powoli wszedłem do pomieszczenia starając się nie wystraszyć malca. Zbliżyłem się do kobiety. Była zimna. Chłopiec odskoczył w kąt wytrzeszczając z przerażeniem oczy.

 

– Ta kobieta to twoja matka? – powtórzyłem spokojnie. Dzieciak przytaknął. – Ona nie żyje. Przykro mi. – Nawet nie siliłem się na ton, który mógłby sugerować, że faktycznie choć trochę mi przykro. – Jak ci na imię?

 

– Mi … Mi … Michał – wyjąkał nadal wpatrując się we mnie.

 

– Masz tu gdzieś jakąś rodzinę, bliskich, kogoś, kto by się tobą zajął?

 

– N … Nie. – Chłopiec przetarł zapłakane oczy brudnym rękawem kurtki.

 

– No to, kurwa, pięknie – bąknąłem pod nosem.

 

– Pan też idzie w góry? – Michał wydawał się nieco spokojniejszy.

 

– A to co? Telepata czy jak? – byłem pewien, że mam niesamowicie głupią minę. – Co to znaczy? Szliście w góry? Po co?

 

– Tam jest bezpiecznie. Mama mówiła, że żołnierze ratują tam ludzi. Mają jedzenie, ubrania. I że stamtąd jedzie się daleko za granicę. A tam jest już normalnie.

 

– Co? – Doskoczyłem do chłopaka, chwyciłem za ramiona. Wbijałem w niego wzrok, ale nie wydawało mi się, żeby mógł kłamać. Za bardzo się bał. – Schronienie? Ewakuacja za granicę? Ale gdzie. Czechy i Węgry zniszczone. Może Bałkany, albo Grecja. Ale po co? Dlaczego? Tam jest lepiej? Jakim cudem! Przecież wszystko przepadło – mówiłem właściwie sam do siebie. Głowa pękała od natłoku pytań bez odpowiedzi.

 

– Zabierze mnie pan w góry? Do taty? Tata jest wojskowym. Na pewno na mnie czeka. – Michałek wydukał nieśmiało, ale w głosie wyczułem nutkę nadziei.

 

– Ehe, na pewno czeka. Z budyniem i herbatnikami – odparłem bez namysłu. Chłopiec opuścił wzrok.

 

– Dobra, dobra. Bez takich chwytów. Na razie trzeba odpocząć i przeczekać noc. – Wyjąłem z plecaka dwie puszki niezbyt smacznej mielonki, otworzyłem je, jedną podałem małemu. – Łap. A tu masz widelec. Ja sobie nożem poradzę. Potem odpoczniemy a rano się zobaczy.

 

Tej nocy nie mogłem zasnąć. Zawsze miałem lekki sen, a od kataklizmu czujność tylko się wzmogła. Do tego myślałem o sytuacji, w jakiej się znalazłem. Czy zabrać Michała ze sobą, czy może jest to zbędny ciężar. Ale czy jestem na tyle bezwzględny, by go zostawić? Z drugiej strony o jedzenie niezmiernie trudno a na szlaku niebezpiecznie. Sam poradzę sobie o niebo lepiej. Wymyślałem kolejne argumenty za i przeciw, aż zapadłem w upragniony sen.

 

Gdy dzieciak się obudził, skończyłem właśnie przetrząsać dom i sprawdzałem zawartość plecaka.

 

– Dobrze, że już nie śpisz. Zbieraj się.

 

– Co? – Mały przecierał oczy.

 

– No jajco – mruknąłem pod nosem, po czym głośniej dodałem: – Zbieraj się. Idziemy w góry. Poszukamy twojego taty.

 

– Idę z panem?

 

– Tak. Ale jeśli jeszcze raz powiesz mi „pan”, to będziesz całą drogę targał plecak. Mów mi Sławek. Albo coś sobie wymyśl.

 

– Dobrze, panie Sławku.

 

Pięć minut później ruszyliśmy w drogę. Michał miał niewyraźną minę i lekko uginał się pod ciężarem plecaka.

 

 

 

---------------------------------------------------------------

 

Kilka słów ode mnie. Tekst w założeniu jest fragmentem większej historii, dlatego kończy sie tak dziwnie. Jeśli się spodoba i będzie sens, pojawią się dalsze części. Całość zamknie się w czterech-pięciu opowiadaniach. Taki mam plan i tak mi z " rozpiski" wychodzi. Ale to już zależy od ocen. Aha – wiem – temat wtórny:P

Koniec

Komentarze

starał się nawet ukrywać —> zmień szyk. Nawet starał się ukrywać...

Tomek położył się na naszym łóżku, zwinął się w mały kłębek i umarł. —> zmień na zdrobnienie imienia, jak poprzednio, ale inne. Drugie ”się” wykreśl.

wpatrywaliśmy w zimne ciało syna. —> dodaj „się”, ponieważ „wpatrywać” funkcjonuje w połączeniu z tym zaimkiem zwrotnym. Od razu zimne ciało? Może „stygnące”?

Tylko tatuś załatwi jedną małą sprawę. Następnego dnia wyruszyłem w drogę. —> Ostatnie zdanie przekształć w samodzielny akapit.

Czuć zbliżający się koniec. —> Śmierdział ten zbliżający się koniec? Ejże, trzynastko... Zmień na coś w rodzaju: czuło się, że koniec nadciąga / zbliża się / jest coraz bliżej / do końca pozostało niewiele...

Z resztą, —> a bez reszty? Razem!

które w najlepszym razie odbierały cały zebrany dobytek, a w najgorszym zjadały kawałek po kawałku. —> na żywca? Autorze, bój Ty się Quetzalcotla... Popraw to, dopisz kilka słów, przecież nie pakowali żywych do ogniska, piekarnika czy kociołka... Zadbaj o to, by zkonstrukcji zdania nie wynikało, jak teraz, że zjadali odebrany dobytek.

Tym bardziej jeśli strzelec ma nie najlepszy wzrok i małe doświadczenie. —> A może: szczególnie w przypadku niedoświadczonego strzelca, mającego słaby wzrok?

dopuki —> brrr... Dopóki. Ó.

W pokoju sąsiadującym z korytarzem usłyszałem szelest i cichy płacz. —> Aby usłyszeć cokolwiek w pokoju, należy w tym pokoju przebywać Sławek był na korytarzu. Pomyśl i popraw!

zawiodło a schronienie —> przecinek przed „a”.

zniszczona kanapa. Leżała na niej wychudzona kobieta w zniszczonym i ubłoconym ubraniu. —> Wymyśl coś, by usunąć powtórzenie. Za blisko siebie te zniszczone rzeczy.

dwie puszki podrzędnej mielonki, —> na czym polega podrzędność mielonki?  J  Rozumiem, chodzi Tobie o gatunek, o świeżość, ale tych określeń „podrzędnością” się za cholerę nie zastępuje...

Potem odpoczniemy a rano się zobaczy. —> przecinek przed „a”.

Zawsze miałem lekki sen a od kataklizmu —> przecinek przed „a”.

czy mam w sobie na tyle bezwzględności, —> na tyle? W sobie? Chłopie złoty, miej litość nad czytelnikami... Czy zdobędę się na taką bezwzględność, czy potrafię być tak bezwzględnym, okazać bezwzględność, czy już jestem dostatecznie wyzuty z ludzkich uczuć... W możliwościach można się, jak widzisz, pogubić. Wybierz coś na miejsce tego nieszczęsnego „mam w sobie na tyle”... Niekoniecznie z propozycji.

o jedzenie strasznie trudno a na szlaku niebezpiecznie. —> przecinek przed „a”. Natomiast strasznie trudno będzie Tobie uciec przed stadem jeży kolczastych... Nie znasz takich słów, jak bardzo, niezmiernie, szalenie, coraz trudniej?

- No jajco kurcze —> przecinek przed „kurczę”. Ę. Ę... No, chyba że go złapały kucze...

dodałem – zbieraj się. —> dodałem: — Zbieraj się. Znajdź dwie różnice i zastosuj.  J

powiesz mi „pan” to będziesz —> przecinek przed „to”.

 

Za bardzo mi się nie podoba, ale taki los niedokończonych, urwanych historii. Sens widzę. Kontynuuj, ale bez takich potykań się o przecinki i niedobrane słowa... Aha — wtórnych historii jest 99, 99% w obiegu, więc wszystko zależy od tego, jak opowiesz znaną bajkę.

AdamKB-> Strasznie nie lubię bronić się przed Twoją krytyką, bo w 99% masz zasłużoną rację. Tym razem korekta zawiodła na całej linii. Mam na myśli interpunkcję i tego orta. Parę błędów wynikało z nanoszenia w ostatniej chwili poprawek i zostawała spacja dzieląca wyraz na pół czy cos takiego. Parę uwag jest kosmetycznych, jak rozumiem, a co do kilku to się postawię, a co mi tam!

Jaka różnica pomiędzy czuć zbliżający się koniec a proponowanym czuło się? Zmieniłem, choć kompletnie bez przekonania. Czuć nie znaczy przeciez od razu "wywęszyć".

Co do zjadania ofiar - aż tak to chyba tego zdania nie spierniczyłem. A co do zjadania żywcem to pierwsze primo - może właśnie to miałem na myśli? Wiem, za dużo Walking Dead:) A drugie primo - czy precyzyjny opis przyżądzania potrawki z człowieka jest tu aż tak potrzebny? Ludzie byli zjadani żywcem, zastrzeleni i ugotowani, zaszlachtowani i upieczeni na wolnym ogniu - czy w tym momencie to aż tak ważne?

W pokoju sąsiadującym z korytarzem usłyszałem szelest i cichy płacz. -> siedzę teraz w moim pokoju, dwa pomieszczenia dalej płacze małe dziecko. Dzielą mnie od niego dwoje drzwi plus korytarz...a jednak słyszę płacz. Nie widze powodu by cokolwiek poprawić. Sławek stał w korytarzu i przysłuchiwał odgłosom z sąsiedniego pokoju - mógł je usłyszeć.

Moje - No jajco kurcze – mruknąłem pod nosem, po czym głośniej dodałem – zbieraj się. A teraz wzorcowe:

- Zamknij dźwierze - rzekła babka - bo muchy do izby prą! z poradnika dla piszących. Też nie ma dwukropka. Po myślniku mała litera. Może się mylę, ręki uciąć nie dam. Chyba, że nie znam dokładnych reguł użycia takiej formy i nie powinienem tak układać zdania w tym konkretnym przypadku.

Za brak przecinków przed a najmocniej przepraszam - coś mnie napadło po prostu. Za orta tym bardziej. Powtórzenia w kilku miejscach i kwiatki w stylu z resztą to efekt poprawek na kolanie tuż przed wrzuceniem tekstu. Mój błąd.

Moje - No jajco kurcze – mruknąłem pod nosem, po czym głośniej dodałem – zbieraj się. A teraz wzorcowe:
- Zamknij dźwierze - rzekła babka - bo muchy do izby prą! z poradnika dla piszących. Też nie ma dwukropka. Po myślniku mała litera. Może się mylę, ręki uciąć nie dam. Chyba, że nie znam dokładnych reguł użycia takiej formy i nie powinienem tak układać zdania w tym konkretnym przypadku.  

W zdaniu znajduje się zapowiedź, że padną następne słowa: "po czym głośno dodałem". W takim przypadku zawsze tego typu zapowiedź zamykamy dwukropkiem, a kwestie dialogową zaczynamy dużą literą. Mortycjan skomponował zdanie bez zapowiedzi, z bezpośrednią kontynuacją kwestii babki. To jest ta subtelna, ale istotna różnica...  

----------------------  

W pokoju sąsiadującym z korytarzem usłyszałem szelest i cichy płacz. -> siedzę teraz w moim pokoju, dwa pomieszczenia dalej płacze małe dziecko. Dzielą mnie od niego dwoje drzwi plus korytarz...a jednak słyszę płacz. Nie widze powodu by cokolwiek poprawić. Sławek stał w korytarzu i przysłuchiwał odgłosom z sąsiedniego pokoju - mógł je usłyszeć.  

Mylisz się. Dźwięk owszem, dociera do pokoju i w tymże pokoju go słyszysz, bo znajdujesz się w danym pomieszczeniu. Ale, zauważ, dobiega do Ciebie z innego pokoju. Z. Z, powtarzam i podkreślam. Kolejna pułapka językowo-logiczna. Sławek nie usłyszał W pokoju, bo go tam nie było. Nie myl położeń źródła dźwięku z położeniem słyszącego głos, muzykę, hałas...  

-------------------  

Co do zjadania ofiar - aż tak to chyba tego zdania nie spierniczyłem. A co do zjadania żywcem to pierwsze primo - może właśnie to miałem na myśli? Wiem, za dużo Walking Dead:) A drugie primo - czy precyzyjny opis przyżądzania potrawki z człowieka jest tu aż tak potrzebny? Ludzie byli zjadani żywcem, zastrzeleni i ugotowani, zaszlachtowani i upieczeni na wolnym ogniu - czy w tym momencie to aż tak ważne?  

Ty nie zrozumiałeś mnie, ja teraz nie rozumiem Ciebie. Jakie opisy przyrządzania? Chodzi przede wszystkim o błędny szyk zdania --- napisałem, że wynika z niego, iż żywcem zjadane były odebrane znaleziska. To pierwsze primo. Drugie primo to nieszczęsne słowo "żywcem". Pomijając bezsens wynikający ze składni, wychodzi na to, że konsumowali jeszcze żywe ofiary. Rozumiem, amputacja rąk, z których uwarzy się zupkę --- ale zjadanie żywych ludzi to jakiś bezsens po prostu. Bardzo chcesz podreślić zdziczenie --- proszę bardzo, napisz, że nie zadawano sobie trudu, by ofiary ogłuszyć, zabić, tylko krojono je, rwano na kawałki żywe. Nadmiar niedopowiedzeń prowadzi do takich efektów: Ty swoje, bo wiesz, co miałeś na myśli, ja swoje, bo jako czytelnik nie siedzę w Twojej głowie i biorę sprawy takimi, jakie je opisałeś. Dbaj o jasność opisu...  

------------------   

Jaka różnica pomiędzy czuć zbliżający się koniec a proponowanym czuło się? Zmieniłem, choć kompletnie bez przekonania. Czuć nie znaczy przeciez od razu "wywęszyć".  

 Może od razu nie znaczy, ale to zależy od wyczucia językowego i wrażliwości językowej. "Czuć czymś" = czymś, coś śmierdzi. Czy zbliżający się koniec, czyli zagłada, śmierdzi? Czy wyczuwa się, odczuwa, że kres już blisko? Tylko nie wykręcaj kota ogonem, że niby ten kres, zagładę, poprzedzała fala smrodu. Przecież piszesz o pozafizycznym, psychicznym "czuciu" bliskiego końca, więc dobierz odpowiednie słowa...   

No i nie oburzaj się za ton i treść. Piszę tak, jak gdybyśmy siedzieli sobie przy herbatce, dwaj starzy znajomi, i gawędzili o zawiłościach naszego kochanego polskiego, podobno dziesiątego na liście języków najtrudniejszych do opanowania... Ale czas i trening robią swoje, więc uszy do góry.

Hej, spokojnie. Nie oburzam się. Raczej przekornie wdałem się w dyskusję:) I tylko na tym zyskam :) A jeśli odczytałes moją wypowiedź jako oburzenie - wybacz. Chwilę dopiero co brat zawoził swojego niespełna rocznego syna do szpitala w trybie pilnym bo berbeć sprawdzał głową twardość podłogi. Troche poddenerwowany jestem. A wrzucenie tekstu miało dac odrobinę relaksu nazwijmy to.

Co do punktu pierwszego - dzięki za wyjasnienie. Gdybyś tak od razu wytłumaczył, byłoby po sprawie. Poprawiam.

Punkt drugi - no tak - jasne. Co innego niedbała mowa potoczna a co innego pisanie. W pułapke wpadłem.Poprawiam.

Punkt trzeci. Nie użyłem słowa "żywcem"!! Napisałem, że zjadały kawałek po kawałku ale nie wspomniałem nigdzie w opowiadaniu, że żywcem. Zjadanie kawałek po kawałku może równie dobrze oznaczać pożeranie żywcem jak i "upichconych" ludzi. Dopisałem po Twoim pierwszym poście słowo "pechowców" by zdanie było precyzyjne i nie było mowy o zjadaniu dobytku ( choć na moje tak źle nie było ), ale sprawdziłem nawet swój oryginał - nie było mowy o zjadaniu kogokolwiek żywcem. To dopowiedziałeś sobie sam. A ja tej kwestii w opowiadaniu nie rozstrząsałem uznając ją za marginalną - każdy sobie wyobrazi ten detal tak, jak zechce. Zostaję przy swoim.

Punkt czwarty. Ani myślę wykręcać kota ogonem :) To faktycznie kwestia indywidualna. Ujmę tak: nie widze potrzeby kruszenia kopii o to sformułowanie.

To chyba nic złego, że próbuję odpierać krytykę. Szczególnie, jesli dzięki temu zyskuję kolejną wiedzę.

A ja zaraz na samym początku chciałam się oburzyć, że zakopali dziecko jak psa za domem. Że zaraz policja itd. Dopiero potem wyjaśniło się, dlaczego tak.

Temat już był wielkokrotnie poruszany - w książkach w filmaach.

Ale nie było źle. Przeczytałam.

Tylko jedno mnie ruszyło - w naszych polskich Tatrach nie będzie apokalipsy. Apokalipsa jest w Stanach, no może w Australii. W nas jest tylko sielsko i swojsko:)

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Mnie się podobało. Rzeczywiście, było, i to nie raz, rzeczywiście, zakończone w dziwnym momencie. Ale czytało się dobrze. I akurat fakt, że dzieje się to w Polsce, dla mnie jest plusem. To, że niemal każda apokalipsa zaczyna się w Stanach, bądź jakimś innym bliżej niesprecyzowanym anglojęzycznym kraju (niezależnie od tego, jakiej narodowości jest autor), robi się nieco nużące:). 

Wiem, że temat oklepany. Jestem w trakcie oglądania "The Walking Dead", niedawno obejrzałem po raz któryś "Drogę", w kolejce czeka "Ostatni brzeg" (po raz trzeci) i "Ludzkie dzieci" (drugi raz), a "Jestem legendą" to jeden z moich ulubionych filmów. Więc wiem, że temat wałkowany tak często, jak latające spodki. Ale chciałem spróbować po swojemu. Pociągnę chyba tą historię dalej.Oczywiście poprawiając wykonanie.

Ja też nie mówię, że było źle. Z każdego, nawet bardzo oklepanego tematu, można coś wycisnąć!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Za punkt trzeci niniejszym Cię przepraszam, trzynastku { jesteś "on", więc nie trzynastka, ale trzynastek  :-)  }. Fakt, jak sobie "dośpiewałem", że żywcem, tak mi to w pamięci utkwiło. Tak więc musi ulec zmianie propozycja zmiany: że pojmanych często traktowano jako zapas żywności. Oczywiście Twoimi słowami i bez tego kawałka po kawałku, raczej "sztuka po sztuce", że tak nieelegancko napiszę...

Nie lubię, kiedy ktoś wrzuca tekst i pisze "dorzucę resztę, jeśli się spodoba". To jest złe podejście po prostu.

 

Ogólnie czytało się dobrze i ciekawie, tyle że wszystko dzieje się bardzo szybko. Dość szybko jak na szorta, ale jeśli to opowiadanie ma być nie wiadomo jak długie, to może wypaść gorzej. Ale nie wiem, fragment ocenić niełatwo, a aby dowiedzieć się, jakiej jakości jest tekst, trzeba go doprowadzić do końca.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

joseheim ->zgadzam się z Tobą, że takie wrzucanie urywka nie daje poglądu na całość. Mój zamysł jest taki, że opowiadanie w całości byłoby trochę długie, by wrzucać je na raz. Wiele osób zraziłoby się długością tekstu. Dlatego podzieliłem fabułę na kawałki, które od biedy da się przeczytać osobno, ale faktyczny sens będą miały przeczytane po kolei. Z tego samego powodu poganiam akcję, by była dynamika i tekst się nie rozrastał. Cały plan jest ułożony, jedynie detale ewoluują w mojej głowie. Natomiast wrzucenie kawałka i uzależnienie ciągu dalszego od ocen czytelników - temat odgrzewany, autor amator pełną gębą czyli łatwo o tragedię. A wtedy lepiej podkulić ogon i wiać :P

Poleciłbym wrzucić całość zamiast dawać krótki urywek i potem usprawiedliwiać jego dziwne zakończenie właśnie tym, że dalej jest jeszcze jakaś historia. Bo właściwie jak my mamy to oceniać? Najlepiej wcale.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka