- Opowiadanie: pjlucky - wygnanie

wygnanie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

wygnanie

Niższa Forma Życia brnęła w śniegu po kolana ostatkiem sił. Była to samica, szukająca korzonków i organicznych odpadków, z których można by przygotować coś do zjedzenia . W oddali za nią majaczyły niewyraźne kształty zabudowań, a właściwie to ruin, które ginęły gdzieś w porannej mgle . Wszystko wokół pokrywał śnieg, który nie topniał od miesięcy. Ostatnie zimy były bardzo długie i mroźne. Nagle zatrzymała się w pół kroku i serce jej zamarło. Niedaleko przed nią kicał zając. Powoli i ostrożnie wyciągnęła z tobołka, swą trójpalczastą dłonią, prymitywną procę. Przyłożyła kamień i strzeliła. Pocisk osiągnął cel i zwierzątko upadło. Łowczyni zebrała swój ekwipunek i pośpiesznie ruszyła po zdobycz ciężko dysząc. Straciła już nadzieję na znalezienie takiej zdobyczy i była na skraju wyczerpania. Obawiała się, że zwierzątko może być tylko ogłuszone, co oznaczało, że może i uciec kiedy się ocknie. Gdy się zbliżyła jej obawy minęły. Kamień osiągnął cel z zabójczą precyzją. Serce zabiło radośniej w jej wychudzonej piersi, dzisiaj nie będą głodować. W tobołku ma jeszcze kilka znalezionych wcześniej korzeni, wystarczy na kolację i może zostanie coś na rano…

 

Szare brudne chmury pyłów i zanieczyszczeń gazowych z wolna przesuwały się nad karłowatymi drzewkami, będącymi pozostałością po pięknym i zielonym niegdyś lesie. Przeraźliwie wychudzona młoda sarna z trudem powłóczyła nogami, plączącymi się z wycieńczenia. Ciągle jednak wypatrując jakiegoś źdźbła trawy. W końcu upadła i nigdy nie wstała. W okolicy nie było już żadnego żywego stworzenia.

Wiele lat po wyeksploatowaniu ostatnich złóż energetycznych, ludzkość opuściła swoja rodzimą Ziemię, by osiedlić się na nowo odkrytej planecie, którą nazywali Nową Ziemią. Umożliwiły to przypadkowe i rewolucyjne zarazem odkrycie w dziedzinie podróży kosmicznych, stworzenie bram czasoprzestrzennych. Zebrano rezerwy energetyczne potrzebne do otwarcia bram, choć nie bez trudu. Za sobą ludzkość pozostawiła zrujnowaną, wyniszczoną wojnami o ostatnie pokłady drogocennych złóż planetę. Niebo zasnute toksycznymi oparami, martwą glebę, wycięte lasy, zdegradowane ekosystemy, pustynny krajobraz. Pozostawiono także tych, których nie warto było zabierać, czyli bezdomnych, włóczęgów i innych mało wartościowych członków społeczeństwa, niezdolnych, lub niechcących przysłużyć się budowie nowego świata. Nie spełniali kryteriów ustalonych przez jakąś międzynarodową komisję organizującą przerzut mas ludzkich, miliony kilometrów, na obcą planetę. Te "odrzuty" pozostawiono samym sobie bez jakiegokolwiek wsparcia. Na ziemi nie pozostawiono już żadnych struktur państwowych, służby zdrowia itd. Wyrzutków pozostawiono w totalnej anarchii, bez dostaw żywności i jej produkcji, przetrwanie dla tych grup okazało się nierealne. Wkrótce wszyscy oni zaczęli wymierać w gwałtownym tempie. Ludzkość na planecie Ziemia przestała praktycznie istnieć.

 

Wielka Wyprowadzka rozpoczęła się w ostatniej chwili, w momencie wielkich katastrof humanitarnych i ekologicznych, gdy upadek rasy ludzkiej pogłębiał się, a totalna zagłada była tylko kwestią chwili. Ludzie kompletnie zniszczyli własne środowisko i właśnie ponosili tego konsekwencje. Dalszy rozwój ekonomiczny stał sie niemożliwy ze względu na brak surowców i dostatecznej ilości energii, a gdzie nie ma rozwoju, tam jest rozkład i śmierć. Liczba mieszkańców globu zmniejszyła się drastycznie na skutek wojen, chorób, głodu i najgorszych warunków życia w dziejach. Rządy większości krajów zmuszone zostały do wyprowadzenia wojska na ulice. Odkrycie sposobu przemieszczania się na wielkie odległości w krótkim czasie oraz tej cudownej bogatej w życie i surowce nowej planety zdawało się zbawienne zwłaszcza, że dzięki rewolucji w podróżach międzyplanetarnych była osiągalna.

 

Przeniesienie prawie wszystkich mieszkańców Ziemi, choć zdziesiątkowanych, było sprawą trudną, i z początku wydawało się prawie niemożliwe. Było to największe wyzwanie w historii i cały proces trwał kilka lat. Dzięki nadzwyczajnym środkom i globalnemu zaangażowaniu wszelkich środowisk naukowych, politycznych, militarnych itd. oraz wielkim pokładom szczęścia i entuzjazmu, udało się tego dokonać. Były też ciemne strony przedsięwzięcia, jak naciski zastraszanie, przymus siłowy z użyciem wojska, ale o tym nie warto wspominać. Drugi raz taka sztuka nie miała by szans powodzenia.

 

Ziemia Dwa, była taką, jaką opisywały foldery czy spoty reklamujące nowy świat. Ogromne obszary, piękne, dziewicze, pełne życia i surowców,(oceany nie zajmowały większości planety jak na Ziemi, choć były rozległe), bujne zielone lasy, idealny klimat, pełne bogactw naturalnych terytoria tylko czekające, żeby je podbić, posiąść i eksploatować. Niestety był też mały problem, wielkości mniej więcej metra dwadzieścia pięć. To rdzenni mieszkańcy planety. Inteligentne aczkolwiek nieco prymitywne, wątłe stworzonka humanoidalne zwane pogardliwie przez ludzi "kartoflami", ze względu na wygląd ich nieforemnych głów przypominających duże podłużne kartofle, w których mieściły sie malutkie oczka i wąskie ciasne usta. Ich płaskie, dziwaczne twarze zdawały się nie mieć nosów, albo były one tak małe, że aż niewidoczne. Humanoidy te już od początku budziły uprzedzenia i lekceważenie zwykłych ziemian, natomiast ich zwyczaje żywieniowe obrzydzenie u większości "normalnych" ziemskich przybyszy. Przyczyną było, iż lubowały się we wszelkim robactwie. Ciekawe, że na ziemi owady uważane były również za najlepsze źródło wysokojakościowych protein. Tak, czy inaczej "Kartofle" stanowiły przeszkodę w całkowitym przywłaszczeniu sobie nowej ziemi przez ludzi. We wstępnej fazie podboju planety, "Kartofle" nie miały praktycznie żadnej ochrony prawnej, ani nawet statusu istoty inteligentnej, chociaż szybciej nauczyły się naszej mowy, niż my nauczyliśmy się sposobu w jaki się porozumiewali. Ich społeczeństwo nastawione było raczej na rozwój duchowy niż na materialny, intelektualny, czy technologiczny. Ten ostatni był chyba najbardziej zaniedbany. Zdaje się, że całkiem odrzucili błogosławieństwa wynalazków. Można było zauważyć wozy ciągnięte przez jakieś formy tamtejszego bydła. I to wszystko. Nie posiadali przywódców, nie prowadzili polityki jako takiej, gospodarka opierała sie na drobnym handlu wymiennym. Społeczeństwo idealnej równości i … anarchii. Krótko mówiąc: co sobie wyhodujesz, to zjesz, a jak sobie pościelisz tak się wyśpisz. Każdy był odpowiedzialny sam za siebie, za potomstwo i za słabszych członków rodziny. Nie prowadzili nigdy wojen, więc wojsko było zupełnie nie istniejącym dla nich pojęciem, które długo i cierpliwie trzeba było im tłumaczyć. Łagodna rasa, zbyt łagodna jak dla ludzi, dlatego też nie została uznana za godna szacunku. No bo czego ludzie mogliby się nauczyć od tych małych słabych istot? Żadnych zaawansowanych myśli technicznych, zamiast tego proste życie w zgodzie i harmonii z naturą – coś zupełnie obcego rasie ludzkiej od pewnego czasu. Rzeczą naturalną dla człowieka stało się podbicie i podporządkowanie sobie zarówno planety, jak i jej mieszkańców.

 

Wraz z pierwszą fala ludzkości zalewającej Ich świat, pojawiły sie symptomy eksterminacji tej łagodnej, wbrew pozorom wysoko rozwiniętej rasy. Jednak nie tak rozwiniętej jakby sobie tego życzyli najeźdźcy z układu Słonecznego. Pozbawieni jakiejkolwiek ochrony i obrony padali ofiarami morderstw i grabieży ziem.

Pierwsze kontakty ludzkości z nową rasą wyglądały na przyjazne. Wzajemna wymiana informacji na poziomie naukowym i kulturalnym, była na porządku dziennym. Tubylcy byli tak zafascynowani i podnieceni faktem odwiedzin obcej, jak sie wydawało przyjaznej rasy, że bardzo chętnie uczyli się ludzkiej mowy i dzielili się wyczerpującymi informacjami na wszelkie tematy. Uzyskawszy bezcenne dane ludzkość uznała, że nie będzie problemów z "uzyskaniem gościny" dla większej rzeszy obywateli ziemskich. Rozpoczęła się inwazja. nie spodziewano się jakiegokolwiek oporu, jednak procedury wymagały użycia wojska do zabezpieczenia terenów przejętych. Humanoidy, jak kto woli "Kartofli" przeniosło sie do tymczasowych obozów, przez ludzkich przeciwników takiego postepowania zwanych koncentracyjnymi. Przeciwników było tak niewielu, że ich głos był praktycznie niesłyszalny. Większość ludzi zdawała sobie sprawę, że terytoria skonfiskowane humanoidom, w większości trafią do nich. Staną się tak bogaci, jak nigdy nie byli by na Ziemi. Stali się zachłanni. Nie chcieli eksterminować tych niewinnych istot, nie chcieli też w przyszłości zwracać prawowitym właścicielom ich planety. Na Ziemię wracać już nikt nie zamierzał.

 

 

 

Tak wiec powstało pospiesznie prawo dotyczące sposobu postepowania z tubylcami. Uznano, że są inteligentnymi istotami, choć Niższymi Formami Życia niż ludzie. Oznaczało to w praktyce, że ludzie będą decydować o tym "co najlepsze" dla humanoidów. W związku z ostatnimi wydarzeniami dotyczącymi regularnego masakrowania rdzennych mieszkańców, przez ludzkie "niezidentyfikowane bandy" wyznające hasło "dobry kartofel, to martwy kartofel", postanowiono, że należy objąć ochroną tych pierwszych, a najlepszym tego sposobem będzie odizolowanie Ich od zagrożenia jakie stanowi "czynnik ludzki". Najlepszym do tego miejscem będzie wyludniona Ziemia. Coś na zasadzie my weźmiemy waszą planetę, a wy bierzcie naszą, byle jak najdalej od nas. Chodziło oczywiście o ewentualne roszczenia w sprawie utraconych ziem, które trudniej będzie wyegzekwować miliony kilometrów stąd. Jak postanowiono, tak zrobiono. Zdanie strony drugiej, wzięto pod uwagę sporządzając odpowiednie dokumenty, które na zawsze trafiły do szuflady. Tak oto powstało na Ziemi getto dla całego gatunku wysiedleńców.

 

Ziemia

Wędrowiec szedł przez zaspy już od bardzo dawna, nim zobaczył w oddali jakieś zabudowania. Był to człowiek szczupłej budowy ciała, wzrostu około metr osiemdziesiąt pięć. Wyglądał na mocno niedożywionego, co nie było żadna niespodzianką biorąc pod uwagę świat w którym żył. Nie spotkał nikogo żywego od około dwóch tygodni i samotność zaczęła powoli dawać mu się we znaki. Szabrował na pozostałościach ludzkich miast, wchodził gdzie chciał i brał to co uważał za przydatne, jednak rzadko znajdował to, czego poszukiwał najbardziej – czysta wodę i pożywienie. Żywił się więc tym, co znalazł, lub upolował, mieszkał w różnych miejscach, opuszczonych już biurowcach, hotelach czy domach. Nigdzie jednak nie zostawał na dłużej. Wszystkie te puste miejsca wywoływały po pewnym czasie przygnębienie. Kiedyś wypełnione ludźmi i toczącym się w nich życiem budynki, stały teraz ciche i martwe jak grobowce. Nieme pomniki wielkiego upadku ludzkości. Nie biorąc pod uwagę tych nielicznych, zasiedlonych przez Przybyszów z innego świata. Nie było ich wiele. Stanowili tylko mały promil liczby ludności niegdyś mieszkającej na planecie Ziemia.

 

Długie brudne włosy i kilkudniowy zarost nadawały mu dzikiego i wręcz odpychającego wyglądu, ale jakie ma to znaczenie, kiedy nie musisz już na nikim robić dobrego wrażenia. On sam zapomniał jak wygląda jego własne odbicie w lustrze. Był właśnie w drodze z jednego miasta do następnego, nie pamiętał ich nazw, nie miały teraz znaczenia. I tak wszystkie wydawały mu się takie same od jakiegoś czasu. Droga była monotonna. Spękany asfalt spod którego wyrastały chwasty, a po bokach rzadkie drzewa i porosty. Przed sobą widział już nie tak odległe zabudowania. Jeszcze trochę i odwiedzi kolejne wymarłe miasteczko. Nieopodal w małym zagajniku zauważył jakieś leżące półnagie ciało. Podchodząc bliżej rozpoznał nietypowe kształty i szary kolor skóry Obcego, a raczej Obcej gdyż była to samica. Cos na kształt małych piersi i szerokie biodra dużo mówiły o podobieństwach obu ras, zamieszkujących teraz Ziemię. Zaciekawiony podszedł bliżej, nigdy jeszcze nie widział tych istot na własne oczy. Znał je tylko z przekazów telewizyjnych – kiedy oczywiście jeszcze nadawała telewizja. Później temat spowszedniał jednak nieco. Podchodząc spostrzegł leżący w śniegu tobołek i upolowanego zająca. Ponieważ głód doskwierał mu od dłuższego czasu, jego pierwszą myślą było zabrać martwe zwierzę i odejść, ale spoglądając na małego humanoida widział, że żyje. Stworzenie prawdopodobnie szukało pożywienia w tych ciężkich czasach, a gdy udało jej się coś upolować, musiała niedługo po tym opaść z sił. Gdy ją zostawi, z pewnością umrze. Te istoty odczuwają chłód, głód i ból tak jak ludzie. Muszą mieć schronienie nieopodal w tych zabudowaniach. Znał smutną historię wygnania jakie stało się udziałem tej rasy, więc wyciągnął z plecaka koc, w który owinął nieszczęsną kosmitkę, zebrał jej rzeczy, jednak królika schował do swojej torby. Przynajmniej tyle może zrobić, że zabierze ją do swoich. Nie wiedział jak długo leżała w śniegu i czy zdoła przeżyć.

Przełożył ją sobie przez ramię opatuloną w koc ważyła tyle co małe ziemskie dziecko, czyli niewiele. Ruszył przed siebie.

 

Do zabudowań było już niedaleko. Człowiek przystanął na chwilę, żeby złapać oddech i rozejrzeć sie. Z jednego z budynków wydobywał się ledwie widoczny obłoczek pary. Mężczyzna poprawił "bagaż", który dźwigał i ruszył w tym kierunku. Był jednym z niewielu żyjących na Ziemi ludzi, lub może nawet jedynym. Zdawał sobie sprawę, ,ze prędzej czy później będzie musiał nawiązać kontakt z nową rasą zamieszkującą jego zrujnowaną planetę. Nadarzała się do tego okazja. Budynek był zniszczony i zaniedbany jak wszystko w okolicy. Odnalazł wejście do rozpadającej się rudery. W środku panował półmrok. Szedł korytarzem, z którego już dawno odpadła wszelka farba, a z pod tynku często widoczne były gołe cegły. Ujrzał schody prowadzące na dół. Na ich końcu widniały zamknięte drzwi, zza których wydobywały sie cichutkie dźwieki, jakby rozmawiano szeptem. Zszedłszy po schodach człowiek przystanął na chwilę, czuł napięcie. Przez chwilę chciał położyć stworzenie i wyjść, ale tylko przez chwilę. Ciche dźwięki za drzwiami ustały. Wiedzieli już, że tu jest chociaż zachowywał się w miarę ostrożnie. Dotknął karabinu przewieszonego przez ramię, aby się poczuć pewniej. Wszedł do środka.

 

Siedziały tam wciśnięte w kąt, strwożone, ciche stworzonka. Po człowieku oczekujące tylko najgorszego. Rozpoznał na niektórych z nich nawet zniszczone ziemskie ubrania. Rozmiary dziecięce. Pod ścianą leżały jakieś gałganki i brudny koc, rodzaj posłania. Skierował się w tę stronę i ułożył nieprzytomną humanoidkę. Stworzenia w kącie ani drgnęły. Teraz zobaczył, że podobne były do nas w tych brudnych, podartych ziemskich łachmanach i nawet wyglądały jakby godniej. Największy i chyba najstarszy z nich "Opiekun" tulił gromadkę mniejszych, powoli podnosząc dłoń w geście obronnym

– Nie rób krzywdy… – odezwał sie Opiekun, ochrypłym cichym głosem. Okazało się, że należał do tej grupy obcych, która zdążyła poznać ludzką mowę.

– Znalazłem ją na zewnątrz. – Odezwał się Człowiek – Nie zamierzam robić wam krzywdy. To jedna z waszych… – Zdjął karabin kładąc go na posadzce pokazał puste dłonie. Opiekun coś szepnął swoim i reszta rodziny jakby sie rozluźniła, ale pozostawała wciąż nieufna. Nie wychodzili ze swego kątka, które dawało im złudne poczucie bezpieczeństwa. Zauważył również jak bardzo byli bezbronni wobec ludzi. Jedna seria z karabinu, który miał ze sobą i znika cała rodzina, o którą nikt się nigdy nie upomni. Bydlaków, którzy zabijali ich dla „sportu” nie brakowało.

Na środku pomieszczenia paliło się małe ognisko. nie było tu okien z wyjątkiem małej okrągłej dziury w ścianie. Prawdopodobnie po jakiejś rurze, albo przewodzie spalinowym. Wewnątrz było względnie ciepło i widno. W niektórych wnękach ściennych paliły sie prowizoryczne kaganki. Wędrowiec wiedział, że wśród tych biednych stworzeń nic mu nie grozi, mógł więc swobodnie usiąść i oprzeć się o ścianę. Był zmęczony przebytą drogą i chłodem, który wyssał z niego całą energię. Pozostał na Ziemi z własnego wyboru. Choć oznaczało to marną wegetację i samotność, to pogodził się z tym. Co jakiś czas otwierano jeszcze kilka Bram w wyznaczonych miejscach przerzutowych na świecie, z których mógł skorzystać. Ostatnia, którą odwiedził nie otworzyła się, ale może był to przypadek. Na pewno jeszcze będzie okazja. Będzie musiał się jednak śpieszyć, bo z tego co słyszał kiedyś wszystkie zostaną zamknięte na zawsze.

Kiedyś planeta znów się odrodzi po globalnej katastrofie ekologicznej, którą jej zafundowaliśmy, a ekosystemy znów wrócą do normy. Zastanawiał się tylko, czy dożyje tej chwili. Wszystkie lasy zostały wycięte w pień, z braku innego źródła opału. Tlenu jest tyle co na lekarstwo. Czuł to we własnych płucach. Wędrowiec zasnął.

 

Gdy się obudził zauważył, że znaleziona przez niego humanoidalna ma się już o wiele lepiej. Odzyskała przytomność, a obok niej kotłują się maluchy. Wędrowiec przypomniał sobie o zającu schowanym w plecaku. Sięgnął po niego i podał tej, do której należał.

– Tylko go przechowałem – popatrzyła na niego nieufnie, po raz pierwszy człowiek oddaje coś co zabrał. Zawahała się, ale sięgnęła po swą zdobycz.

– No to będę leciał. Gdyby co, to będę w pobliżu przez parę dni – rzekł człowiek zbierając swoje rzeczy.

– Dziękujemy za przyprowadzenie naszej siostry – odezwało się stworzonko w kącie.

– Świetnie mówicie po ludzku, jak to możliwe? – zafascynował się Wędrowiec, gdyż nie oczekiwał odpowiedzi, a zwłaszcza tak płynnie wypowiedzianej.

– Wy Ludzie macie skomplikowany język, nasz jest prostszy, jednak pomimo to, mamy bardziej złożoną komunikacje emocjonalną, niewerbalną.

– Tak, ludzie zbyt wiele zawsze chcą ukryć, żeby móc swobodnie wyrażać się w ten sposób.

– Na mnie pora. Człowiek wstał i zebrał się do wyjścia. Nie chciał dłużej niepokoić gospodarzy piwniczki.

Na dworze zaczął sypać drobny śnieg. Wędrowiec ruszył przed siebie pomiędzy ruinami budynków stanowiących zapewne część jakiegoś wymarłego miasteczka. Szedł tak przez chwilę rozglądając się w poszukiwaniu jakiegoś miejsca, które mógłby oszabrować, gdy w oddali dostrzegł, po raz pierwszy od dawna ludzkie postaci. Zaskoczony przystanął, gdyż myślał, że już nie spotka żywego człowieka na Ziemi. Jednak jego własna reakcja zaskoczyła go. Nie ucieszył się na ten widok, od razu pomyślał o przybyszach, których zostawił w piwniczce zrujnowanego domu. Dopóki ci ludzie będą kręcić się w okolicy, Tamci nie mogą czuć się bezpiecznie. Obserwował ludzi z ukrycia, nie zauważyli go, byli dość daleko, zajęci szabrowaniem w opuszczonych budynkach. Postanowił, że wróci do rodziny Kartofli, wypadało by ich ostrzec. Nie wiedział, czy ich polubił, w każdym razie zrobili na nim pozytywne wrażenie i nie chciał by stała im się jakaś krzywda. Ponadto fascynowali go, w końcu to Obcy. Tak naprawdę, to ludzkość zdołała poznać tę rasę tylko bardzo pobieżnie…

Koniec

Komentarze

Hmm... Ciężka sprawa. Pomysł nawet ciekawy, ale wykonanie, cóż, wiele pozostawia do życzenia. Cały opis eko-astro-społecznopolitycznej sytuacji, w jakiej znalazła się ludzkość i kartoflowatość (?) jest jakiś drętwy. Ot, taka informacja, żeby czytelnik dowiedział się, co się dzieje na świecie/w kosmosie w czasi opowieści. Niektóre zdania są po prostu słabe. Dodatkowo interpunkcja i polskie znaki.

Jedynie ostatnie akapity, te po (słabo wyeksponowanym) śródtytule "Ziemia", nazwać można opowiadaniem. Podobnie można potraktować sam początek --- tam istnieje ktoś, kto jest bohaterką sceny otwierającej. Reszta jest nudnym wykładem w moralizatorskim tonie --- i jedynym dla tekstu ratunkiem byłoby potraktowanie tejże części jako konspektu, na podstawie którego powstałaby powieść, z takimi bohaterami i o takich wydarzeniach, którzy i jakie pozwoliłyby czytelnikom wyciagnąć wnioski tożsame z tym, co tak nieciekawie wyłożyłeś.

Dzięki za uwagi, zgadzam się, że jest to mocno niedopracowane. Po prostu miałem pomysł, ogólny zarys... Popracuję nad kolejnym tekstem z większym zaangażowaniem. Chyba muszę trochę więcej poczytać :) Nie powinienem był umieszczać tekstu w takiej formie.

Gdybyś nie umieścił, nie poznał byś niczyjej opinii, opartej o znajomość wielu innych tekstów. Nie sądzę, abyś cokolwiek na tym stracił (no, poza paroma chwilami pogorszenia humoru...). Jak najbardziej, czytaj, ale wybieraj najlepszych w te klocki, i wracaj za jakiś czas z lepiej skomponowanym tekstem. Powodzenia.

Po prostu miałem pomysł, ogólny zarys... Popracuję nad kolejnym tekstem z większym zaangażowaniem. --- Słuszne podejście.

pozdrawiam

I po co to było?

Tekst do podtytułu "Ziemia" to raczej streszczenie niż opowiadanie. Zawiera mnóstwo nieistotnych dla dalszego ciągu informacji, przez które ciężko przebrnąć. No chyba, że jest to wstęp do większej całości.

Gdybyś drogi Autorze jednak skrócił ten przydługi wstęp do 4-5 zdań i trochę rozwinął część drugą to opowiadanie tylko by zyskało. Właśnie ta druga cześć mi się podoba.

 

Dzięki, tak też zrobiłem, to znaczy usunąłem większość tekstu na początku [w sumie prosty zabieg :)] i noszę się z zamiarem rozwinięcia nieco historii, ale na razie odkładam do szuflady, niech dojrzeje. Dziękuję za wszelkie uwagi i wskazówki.

Nowa Fantastyka