- Opowiadanie: Yorhn - Morze Ciszy

Morze Ciszy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Morze Ciszy

Po ostatnim opowiadaniu dostałem troche w kość, za gramatyke i interpunkcję, węc troszke nad tym popracowałem. Nie znaczy to że opowiadanie jest bezbłęde, bo kwiatki wkradają mi się zewsząd, szczególnie że pisując pod "natchnieniem" nie patrzę na ortografię, a bardziej na to żeby złapć myśl która mi się pojawiła w głowie :) Chciałbym żebyście tym razem zwrócili większą uwagę na mój styl aniżeli błędy (chyba że będą rażące), ponieważ jestam ciekaw czy w ogóle umiem to robić czy też nie bardzo.

 

Poniższe opowiadanie napisałem dwa lata temu, kiedy jeszcze sam nie wiedziałem jaki styl pisania mnie poniesie. Niby jest to coś na wzór wstępu, ale jednak uważam, na chwilę obecną, historię za zamkniętą (moze kiedyś…) Tak więc proszę o ocenę przdewszystkim stylu, bo resztę można dopracować :) Dodam tylko że OpenOffice, z którego korzystam nie chce ze mną współdziałać :/ MIŁEGO CZYTANIA!!!

Morze Ciszy

 

 

Jarod leżał na koi w swojej kabinie spoglądając niewidzącym wzrokiem w sufit. Myśl o tym że za chwilę zadzwoni budzik i znowu będzie musiał pójść odbębnić swoje w pracy odbierała mu wszelkie siły. Jego praca polegała na tym że przez dwanaście godzin siedział w fotelu z wyciągniętymi nogami przed konsolą, co jakiś czas spoglądając na ekran znajdujący się nad jego głową . Widniały na nim rzędy cyfr które monitorowały połączenie nadświetlne okrętu z Ziemią. Praca nie była wymagająca a już na pewno ciekawa. System monitorujący został zaprojektowany w taki sposób że równie dobrze mogła go obsługiwać osoba bez żadnego przeszkolenia. Jeśli cyfry miały kolor zielony wszystko było w porządku, kiedy zmieniały kolor na czerwony, oznaczało to że wystąpił jakis problem, najczęściej zakłócenie spowodowane były obecnością w pobliżu jakiejś gwiazdy lub czarnej dziury. Zadaniem Jaroda nie było jednak ustalanie przyczyn anomalii. Jednym kliknięciem na konsoli wysyłał raport do działu technicznego, który korygował moc nadajników albo, w skrajnych przypadkach, zalecał nieznaczną zmianę kursu okrętu. Jarod nie lubił swojej pracy, ale nie posiadając żadnego wykształcenia nie mógł liczyć na nic lepszego. Druga sprawa że mało kto decydował się na pracę na dalekobieżnych frachtowcach towarowych. Nie każdy miał ochotę przebywać z dala od domu i rodziny przez wiele miesięcy. Jarod nie miał jednak żadnej rodziny, wychował się w domu dziecka i nie mając żadnych lepszych perspektyw zatrudnił się do pracy w charakterze nadzorcy komunikacyjnego na pokładzie Artemidy. Nie mógł narzekać, zapłata była całkiem przyzwoita, miał zagwarantowane wyżywienie i nie musiał zawracać sobie głowy szukaniem mieszkana na zatłoczonej Ziemi lub jednej z jej kolonii. Kiedy zaczynał pracę miał osiemnaście lat i liczył na wspaniałe przygody w kosmosie. Przeliczył się jednak i to bardzo. Następne dwadzieścia lat spędził w spokoju w tym samym fotelu na tym samym okręcie. Jedyną przygodą jakiej doświadczył była awaria pryszniców, w skutek której cała załoga przez cztery miesiące pozbawiona była możliwosci umycia się .

Osiemdziesiątego szóstego dnia rejsu frachtowiec Artemida znajdował się w okolicach Proximy Centauri, zmierzając do pobliskich kopalnii krzemu. Dzień nie róznił się niczym szczególnym od pozostałych. O godzinie siódmej rano czasu Ziemskiego pobudka, prysznic, szybkie śniadanie i o ósmej początek zmiany. Jarod szedł niechętnie korytarzem prowadzącym do kabiny nadzorcy komunikacyjnego, mijając po drodze zaspanych członków załogi. Nie było ich wiele, zaledwie dziewiętnastu, więc po tylu latach pracy wszyscy znali się jak łyse konie i jedynymi tematami ich rozmów było narzekanie na swoją pracę i gburowatość pracowników kopalnii z którymi mieli ciągle styczność.

 

Po kliku minutach Jarod znalazł się wreszcie przed wejściem do kabiny. Drzwi rozsunęły się przed nim z delikatnym syknięciem ukazując lekko przyciemnione wnętrze. Na jego stanowisku siedział Dale Wilkinson, zmiennik Jaroda. Starszy mężczyzna o bladej twarzy i długich siwych włosach spojrzał swoim mętnym wzrokiem na Jaroda.

– Znowu się spóźniłeś! Całe dziesięć minut, myślisz że mam ochotę odwalać za Ciebie całą robotę? Wystarczająco długo tutaj siedzę. Mógłbyś więc wziąć to pod uwagę i się nie spóźniać.

– Daj spokój Dale, sam też nie raz się spóźniasz ale ja Ci nie robię z tego tytułu wyrzutów – zauważył Jarod.

 

Dale spojrzał gniewnie na niego spode łba i mrucząc coś pod nosem zbierał swoje rzeczy, pakując je do małej brązowej torby.

  • Jak minęła noc?– zagaił Jarod

  • A jak Ci się wydaje? – zapytał zdenerwowany Dale

  • Po co te nerwy? Chciałem być tylko miły – obraził się Jarod

  • Jak chcesz być miły to się więcej nie spóźniaj – Tymi słowami stary Dale pożegnał Jaroda i czym prędzej opuścił kabinę.

Jarod odetchnął z ulgą kiedy został sam. Nie przepadał za Dalem, nie rozumiał jak można być tak zgorzkniałym człowiekiem. Cały czas tylko na coś narzeka i wytyka innym błędy, jakby specjalnie nie zauważając własnych. Jarod miał nadzieję że nigdy nie stanie się taki jak on, chociaż był na najlepszej drodze do tego żeby stało się zupełnie odwrotnie. Dale pracował na Artemidzie od sześćdziesięciu lat. Jeszcze kilka a przejdzie na emeryturę i wreszcie się go pozbędzie.

Jarod usiadł ciężko w fotelu. Przetarł zaspane oczy i pośpiesznie sprawdził odczyty na ekranie . Tak jak przypuszczał wszystko było w porządku. Nacisnął jeden z licznych przycisków na konsoli i połączył się z działem technicznym.

  • Tutaj Jarod, melduję się na stanowisku – puścił przycisk i czekał na odpowiedź.

  • Zrozumiałem, miłej pracy – odpowiedział mu kobiecy głos.

  • Na pewno – powiedział już sam do siebie Jarod.

Z małej teczki którą przyniósł ze sobą wyciągnął termos z kawą i nalał sobie do kubka . Pociągnął solidny łyk i rozparł się wygodnie w fotelu, załorzywszy ręce za głowę. Rozmyślał przez dłuższą chwilę o tym co zrobi kiedy już wróci na Ziemię i dostanie wolne na czas rozładunku. Być może skoczy do baru na kilka głębszych a potem znajdzie sobie jakąs przyjemną agencję towarzyską, albo pójdzie do kina obejrzeć kolejny kiczowaty film. Może wybierze się odwiedzić starych kumpli z dzieciństwa. Jarod nie zauważył kiedy zasnął. Śniły mu się zielone łąki przylegające do domu dziecka w którym się wychował. Gonił wraz z kilkoma kolegami za piłką, śmiejąc się przy każdym upadku . Nagle piłka zmieniła się w wielką czerwoną kulę która zaczęła mrugać coraz mocniej i mocniej, wydając przy tym dźwięk trudny do zniesienia. Wszyscy jego koledzy znikneli zostawiając go samego. Jarod czuł potworny lęk, nie wiedział co ma zrobić. Dźwięk stawał się coraz głośniejszy i głośniejszy, przeszywał całe jego ciało, wydawało się że za chwilę ekspolduje. W tym momencie Jarod instynktownie się obudził. Wokól niego migały czerwone swiatła alarmowe, a z głośników komputera wydobywał się ten sam przeraźliwie donośny dźwięk co w jego śnie. Jarod uświadomił sobie że dźwięki z rzeczywistego świata przedostały się do jego snu. Przestraszony nie wiedział jeszcze co dokładnie się dzieje. Nigdy wcześniej nie włączał się alarm. Przekonany o tym że to jakaś usterka, sprawdził stan połączenia. Ekran był zupełnie pusty, nie widniały na nim żadne cyfry. Jarod sprawdził czy przypadkiem to nie wina zepsutego monitora, ten jednak wydawał się w porządku. Wcisnąwszy jeden z przycisków na konsoli, uciszył alarm który doprowadzał go już do szału. Kątem oka widział jak zapalają się kontrolki łączności wewnętrznej okrętu. Chyba pół okrętu próbowało się z nim połączyć. Jarod nie wiedział co ma pierwsze zrobić, odebrać połączenia czy wysłać raport do techników. Schował twarz w dłoniach i odetchnął głeboko starając sobie przypomnieć co mówi o takich sytuacjach regulamin. Zdał sobie sprawę że czytał go chyba tylko raz kiedy zaczynał pracę, a i tak opuścił co najmniej kilka rozdziałów. Zrezygnowany postanowił zdać się na przeczucie. Wysłał raport do techników a dopiero potem odebrał połączenie od kapitana okrętu, przynajmniej tyle pamiętał, to on ma pierwszeństwo. Z głośnika rozległ się tubalny głos kapitana

  • Jarod do jasnej cholery! Od pięciu minut staram się z tobą połączyć! Wysłałem już do Ciebie nawet Dale'a bo myślałem że coś Ci się stało!

  • Wszystko w porządku kapitanie, musiałem tylko wysłać raport do techników.

  • W porządku?! Czy wiesz że nie mamy od kilku minut łączności ani z Ziemią ani z żadną ze stacji przekaźnikowych? Wiesz jak niebezpiecznie jest lecieć w nadprzestrzeni bez kontaktu z nimi? Raportuj natychmiast! – Jarod uświadomił sobie że nigdy jeszcze nie słyszał żeby kapitan był tak zdenerwowany, a pracuje z nim od dwudziestu lat .

  • Już wysłałem raport sir – odpowiedział niepewnie

  • Mi raportuj kretynie!

Jarod poczuł się głupio. Przez całe to zamieszanie i brak znajomości regulaminu wszystko mu się myliło. Zupełnie zapomniał że kapitanowi również powinien wysłać raport w przypadku alarmu.

  • Czekam do ciężkiej cholery! – ponaglał kapitan

Jarod nacisnął jeden z przycisków na konsoli i raport został wysłany do kapitana. Po chwili ciszy z głośnika ponownie dobiegł głos kapitana :

  • Odpowiesz za tą opieszałość Jarod, gwarantuję Ci to! A teraz siedź gdzie siedzisz i czekaj na informacje!

Głośnik trzasnął delikatnie pozostawiając Jaroda samego z własnymi myślami. Pozostałe osoby które chciały się z nim połączyć najwyraźniej zrezygnowały gdyż żadna z kontrolek już się nie paliła. Jarod stukał nerwowo palcami w oparcie swojego fotela, próbując dokonać szybkiej analizy sytuacji. Miał na to zaledwie kilka minut, w każdej chwili mógł wpaść do kabiny Dale, wysłany przez kapitana. Oczami wyobraźni widział jakie piekło zgotuje mu stary wyga. Wystarczająco nasłuchał się juź jego narzekań dzisiaj rano. Jarod powtarzał sobie w głowie wersje wydarzeń którą miał zamiar przedstawić Dale'owi. Powie że w pewnym momencie monitor zgasł, włączył się alarm, a gdy próbował wysłać raport do techników i kapitana, okazało się że konsola się zacięła. W momencie kiedy już sobie gratulował pomysłowości, uświadomił sobie że każda usterka techniczna musiałaby być zarejestrowana przez urządzenia awaryjne, a jej dokładny opis dołączony do raportu. Jarod poczuł jak zimny pot oblewa jego ciało. Jeśli straci pracę informacja o okolicznościach jego zwolnienia znajdzie się w jego kartotece pracowniczej i już nigdy nie znajdzie pracy na żadnym frachtowcu w całym wszechświecie. Jego rozmyślania przerwał syk otwieranych drzwi. Do kabiny wszedł Dale Wilkinson. Wyraz jego twarzy mówił wszystko czego potrzebował Jarod do tego żeby ugięły się pod nim nogi. Ku jego zdziwieniu Dale nie powiedział jednak ani słowa. Podszedł poprostu do konsoli, odepchnął Jaroda i wprawnymi ruchami dłoni przełączył kilka kontrolek na konsoli, wcisnął kilka przycisków i wystukał na klawiaturze szereg poleceń dla komputera. W kabinie na kilka sekund zrobiło się ciemno, po czym powoli zaczęły włączać się kolejne systemy układu łączności. Jarod zgnoił się w myślach że sam nie wpadł na pomysł zrestartowania systemu. Obserwował w milczeniu jak Dale w skupieniu patrzy na ekran monitora czekając aż system się uruchomi. Ku zdziwieniu ich obu gdy tylko to się stało ponownie odezwał się alarm, a ekran pozostał pusty. Na twarzy Dale malowało się zdziwienie chyba jeszcze większe niż wcześniej u Jaroda.

  • Co u licha? – powiedział sam do siebie Dale

  • Wygląda to tak jakby… – zaczął Jarod

  • Zamknij się! – uciszył go brutalnie Dale – Ciesz się że nie oberwałeś! Nie myśl sobie że nie wiem co tu się działo!

Dale nie musiał nic więcej mówić, Jarod wiedział że domyślił że spał. Pytanie tylko co zrobi z tą wiedzą. Jeśli powie kapitanowi, ten zapewne mu uwierzy, w końcu Dale pracował na Artemidzie o wiele dłużej niż on sam. Dale wyłączył alarm i połączył się z kapitanem.

  • Kapitanie, wygląda na to że z systemem coś się stało, wolałbym jednak powstrzymać się od ocen i poczekać na wynik prac techników.

  • Technicy wszystko sprawdzili – odpowiedział spokojnie kapitan – To nie jest żadna usterka z naszej strony. Diagnostyka nie wykazała żadnych anomali. Wszystko wskazuje na to że nie odbiermy żadnego sygnału bo poprostu nikt go nie nadaje.

Dale potarł podbródek zastanawiając się co powiedzieć. Jarod siedział cicho w swoim fotelu licząc że dzięki tej informacji uda mu się jakoś uratować własną skórę.

  • Rozumiem kapitanie, co Pan w takim razie zamierza zrobić? – zapytał Dale

  • Jeszcze nie wiem, jeśli rzeczywiscie sygnał przestał być nadawany musiało się zdarzyć coś z czym jeszcze nie mieliśmy doczynienia. W tej chwili technicy kalibrują nasze nadajniki w taki sposób aby całą ich moc skierować na kopalnie krzemu do której się udajemy. Jeśli uda nam się z nimi połączyć wówczas skonsultuje sprawę z ich nadzorcą, może On wie coś więcej niz my.

  • Ok, w razie gdybym był potrzebny to…

  • Zostań na razie tam gdzie jesteś – przerwał mu kapitan – Jaroda wyślij do mnie, mam z nim do pogadania.

Na te słowa Jarod poczuł jak ściska mu się żołądek. Najwyraźniej nie uda mu się wyjść obronną ręką z tej wpadki nawet biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację braku sygnału ze stacji.

  • Słyszałeś co powiedział kapitan – zwrócił się do niego Dale z nieukrywaną niechęcią.

Jarod wstał powoli. Z opuszczoną głową wyszedł z kabiny. Wolnym krokiem szedł korytarzami okrętu. Czuł się jak skazaniec przed egzekucją. A wszystko tylko dlatego że na chwile się zdrzemnął. Czuł w sobie narastający gniew na siebie samego i na cały okręt. Wiele razy zastanawiał się czy dobrze zrobił wybierając swoja pracę, teraz był już pewien, że był to wybór zły. Nie powinien dalej się męczyc na pokładzie Artemidy jeśli miał jakiekolwiek wątpliwości co do sensu pracy tutaj. Z drugiej jednak strony jaką miał alternatywę? Przeklnął głośno a echo poniosło jego nagły atak złości po całym, zdawałoby się, statku .

 

Kiedy Jarod znalazł się pod drzwiami na mostek dowodzenia, zamist od razu przez nie wejść zaczął nerwowo krążyć od jednej ściany korytarza do drugiej obgryzając nerwowo paznokcie, wyglądał jak student przed wejściem na salę egzaminacyjną. Studentem nigdy nie był ale wydawało mu się że tak właśnie by się wtedy czuł. Kiedy tak krążył w tą i z powrotem drzwi na mostek rozsunęły się. Ukazała się w nich Anna Whistler, pracująca w dziale technicznym. Zatrzymała się na moment spoglądając w oczy Jaroda. Było to spojrzenie pełne współczucia. Uśmiechnęła się lekko jakby chciała dodać mu otuchy i bez słowa ruszyła korytarzem. Jarod chciał ją zatrzymać i zapytać czego może się spodziewać od kapitana ale w ostatniej chwili zrezygnował. Lepiej żeby nie wiedział, mógłby wpaść w jeszcze większą panikę. Gdy Anna zniknęła za zakrętem nabrał głęboko powietrza i z głośnym westchnieniem wypuścił je po kilku sekundach. Zdecydowanym krokiem podszedł do drzwi które wolno się przed nim rozsunęły. Na mostku panował ożywiony ruch. Ludzie szybkim krokiem krążyli miedzy stanowiskami, wymieniajac miedzy soba uwagi i przekazując kartki papieru zapisane róznymi danymi. Jarod podszedł do barierki i spojrzał w kierunku fotela kapitana. Kapitan Arnie Mcbride stał obok niego dyskutując żarliwie o czyms z pierwszym oficerem, Oskarem Ploubem. Czując na sobie czyiś wzrok instynktownie obrócił sie w stronę barierki przy której stał Jarod. Twarz kapitana momentalnie zmieniła swój wyraz. Usta zbiegły mu sie w niewyrażnym grymasie, przymrużone oczy wydawały sie mówić że nadszedł czas zemsty. Skinął na Jaroda prosząc by podszedł do niego. Odprawił pierwszego oficera i z załozonymi rękami czekał na swoja ofiare. Jarod niepewnym krokiem zszedł po schodach i na trzęsących sie nogach podszedł do kapitana. Stali przez chwilę naprzeciw siebie mierząc się wzrokiem, zupełnie jak dzikie zwierzęta oceniające siłe przeciwnika. W końcu niewygodną ciszę przerwał kapitan.

  • Jarod – zaczął – Co tam do cholery się stało?

  • Cóż kapitanie…

  • Żadnych wykrętów Jarod – przerwał mu kapitan – chce usłyszeć prawdę.

Jarod czuł jak żołądek boleśnie mu się ściska a serce podchodzi do gardła , biło tak mocno że wydawałoby sie że inni mogą je usłyszeć. Przełknął ślinę i nabrał powietrza w płuca.

  • Zasnąłem na moment – powiedział to, powiedział i teraz nie było już odwrotu. Kapitan przyglądał mu się z uwagą, jakby szukając odpowiednich słów do wyrażenia swojej wściekłości. Cisza zdawała się nie mieć końca, sekundy były jak godziny i każda następna boleśnie kłuła Jaroda w serce.

  • Zdajesz sobie sprawę – zaczął wreszcie kapitan – Że naraziłeś cały okręt i załogę znajdującą się na nim na niewyobrażalne wręcz niebezpieczeństwo? Każda sekunda bez koordynatów ze stacji przekaźnikowych grozi zboczeniem z kursu a w najgorszym przypadku zderzeniem się z jakimś obiektem? Okręty takie jak nasz nie posiadają własnych komputerów nawigacyjnych, bo poprostu za dużo kosztują, dlatego korzystamy z tych znajdujących się na stacjach przekaźnikowych!

  • Tak sir…

  • Zamilcz! – zganił go kapitan – Jeszcze nie skończyłem – Jarod czuł na sobie wzrok kilku osób które znajdowały się na mostku. Wszyscy nagle zamilkli i wpatrywali sie teraz w niego. Wiedział że jest to wzrok pełen nienawiści i gdyby nie obecność kapitana zapewne już dawno daliby mu popalić – Pracujesz na Artemidzie od dwudziestu lat – kontynuował kapitan – I doprawdy trudno mi pojąć jak mogłeś dopuścić się czegoś takiego – Kapitan przerwał. Oddychał ciężko, był zapewne o krok od wybuchnięcia – Postanowiłem że resztę drogi do kopalni spędzisz w swojej kajucie pod kluczem. Potem zdecyduję co z tobą zrobić, na razie mam ważniejsze sprawy na głowie. To wszystko, możesz odejść.

Jarod poczuł jak opuszczają go wszystkie siły. Zakręciło mu się w głowie i o mało nie zemdlał. Zupełnie nie tego się spodziewał. Miał nadzieję że po rozmowie z kapitanem będzie przynajmniej wiedział na czym stoi, tymczasem miał czekać niewiadomo jak długo, sam jak palec w ciemnej i pustej kajucie.

  • A wy na co sie gapicie! – przerwał jego myśli głos kapitana – wracać do roboty!

Jarod oprzytomniał i szybkim krokiem, chcąc jak najszybciej znaleść się jak najdalej od tego miejsca i wzroku załogi, opuścił mostek. Pod kabinę odprowadził go jeden z techników, upewniwszy sie że Jarod nie wywinie jakiegoś numeru. Zablokował od zewnątrz drzwi i wrócił do swojej pracy. Jarod został sam ze swoimi myślami, które nie chciały dać mu spokoju. Znalazł się w naprawdę nieprzyjemnej sytuacji. Areszt oznaczać mógł tylko to że spotkają go naprawdę poważne konsekwencje. Nie wykluczał że po powrocie na Ziemie postawi się go przed sądem, oskarżając o narażenie życia załogi i utratę cennego ładunku. O ile wrócą na Ziemie. Zresztą nie miało to najmniejszego znaczenia, w kopalni też poniósłby karę. Szybki sąd w skład którego weszliby najwyżsi rangą oficerowi, wyrok, i egzekucja. Pamiętał że czytał kiedyś w jednej z gazet że za podobny numer jeden technik który błędnie wprowadził dane korygujśce kurs do komputera, został wyrzucony przez śluzę, zanim jeszcze gdziekolwiek dolecieli. Jarod poczuł jak wzrasta w nim strach. Nie musiał się bać że skończy jako zamarznięte zwłoki krążące gdzieś w przestrzeni bo kapitan miał się nim zajać dopiero gdy dotrą do kopalni, ale strach nie dotyczył wcale tego w jaki sposób zginie, tylko CZY zginie. Jarod obliczył szybko w pamięci że od kopalni dzieli ich jeszcze około czternastu dni drogi. Przy normalnych warunkach trwałoby to tylko sześć, ale bez wsparcia komputerów nawigacyjnycj musieli się oprzeć na staromodnych mapach gwiezdnych, które pamiętają jeszcze czasy pierwszych podróży kosmicznych. Uświadomiwszy sobie czas jaki spędzi samotnie w celi, nie wiedząc jaki spotka go los poczuł jednocześnie gniew i smutek. Próbował opanować targające nim emocje ale nic nie pomagało. Starał się znaleśc dobre strony sytuacji w której się znalazł. Po pierwsze: nadal żyje a po drugie: pożyje jeszcze dwa tygodnie. Zestawienie tych dwóch rzeczy z niepewnością co będzie dalej nie dało żadnego pokrzepiającego efektu.

Wieczorem, około godziny dziewiątej, Do jego kajuty przyszła Anna Whislter. Nie mówiąc nic podeszła do stolika i położyła na nim tacę z jedzeniem i wodą. Ani na chwilę nie spojrzała na Jaroda który siedział skulony w kącie kabiny. Gdy była przy drzwiach, odwróciła się na moment, i spojrzała na Jaroda.

  • Są jakieś wieści? – zapytał Jarod

Anna speszona odwróciła się, stanęła tyłem do niego przy drzwiach i cicho powiedziała.

  • Nawiązalismy kontakt z kopalnią. Oni także nie odbierają żadnych sygnałów poza naszym i jeszcze jednym od krążownika Floty Gwiezdnej. Kapitan nakazał skierować całą moc do silników. Powinniśmy dotrzeć do kopalni mniej więcej w tym samym czasie co krązownik.

  • Czyli kiedy?

  • Za jakieś dziesięć dni – odpowiedziała Anna i nie czekając na reakcje Jaroda wyszła z kabiny.

Dziesięć dni pomyslał Jarod. Nigdy nie był dobry z matematyki. Uśmiechnął się do siebie na tą myśl.

Kolejne dni upływały Jarodowi głównie na bezcelowym błąkaniu się po kabinie i rozmyślaniu. Starał sobie przypomnieć jak najwięcej z czasów młodości kiedy mieszkał w domu dziecka. Świadomośc zbliżającego się końca wzbudziła w nim nostalgię za tamtymi czasami. beztroska i szczęście. Chyba jako jedyny wychowanek domu dziecka w którym mieszkał nie odczuwał braku rodziców. Nie zastanawiał się ani kim byli ani co się z nimi stało. Żył chwilą, spędzając wiele czasu na marzeniu o podróżach kosmicznych. Chciał zostać wielkim odkrywcą, być pierwszym człowiekiem który spotka obcych, przeżywać wiele przygód które potem będzie mógł opowiadać swoim dzieciom i wnukom. Niestety życie zweryfikowało jego marzenia i jak to zwykle bywa, nic z nich nie wyszło. Zamiast tego spędził dwadzieścia lat na frachtowcu towarowym, wykonując monotonną i nudną pracę która nie dawała mu żadnej satysfakcji poza pieniędzmi, z których i tak rzadko mógł się cieszyć bo większość czasu spędzał w drodze między jedną kopalnią a drugą. Z biegiem dni Jarod zaczął odzyskiwać spokój, pogodził już się ze swoim losem który wciżż jednak nie był przesądzony. Jarod uważał że lepiej jest założyć najgorsze niż potem niemiło się zaskoczyć. Dwa razy dziennie odwiedzała go Anna, przynosząc jedzenie i wodę oraz garść informacji o rozwoju wypadków. Jak do tej pory wiedział jedynie że nadal nie nawiązano żadnego kontaktu z żadną ze stacji przekaźnikowych, a tym bardziej z samą Ziemią. Podobno Kapitan krążownika miał jakieś ważne informacje, odmawiał jednak podania ich drogą radiową, twierdząc że ujawni je dopiero gdy spotka się osobiście z kapitanem naszego statku i nadzorcą kopalni. Anna mówiła że wśród załogi panuje wyjątkowe napięcie. Doszło do kilku incydentów które budziły niepokój kapitana, ale sytuacja jak na razie była pod kontrolą. Kiedy Jarod pytał czy wiadomo jej coś o jego sprawie, Anna odpowiadała że nie, ale on czuł że nie mówi mu prawdy. Nie wiedział dlaczego miałaby przed nim ukrywać tak istotną dla niego rzecz, ale za każdym razem gdy na nią naciskał, uciekała twierdząc że ma masę pracy w dziale technicznym.

Nastał w końcu dzień w którym statek dotarł do kopalni. Jarod siedział niecierpliwie na brzegu koi czekając na rozwój wypadków. Od Anny dowiedział się że kapitan spotkał się z kapitanem krążownika i nadzorcą kopalni, ale na razie nic nie wiadomo. Mijały długie godziny, a wieści nie nadchodziły. Jarod siedząc sam w swojej kabinie, bił się z własnymi myślami. Miał nadzieję że kapitan może już zapomniał o nim, albo że przeszedł mu gniew, ale gdyby tak było napewno już by o tym wiedział. Wraz z wybiciem godziny szóstej wieczorem, odezwały się głośniki pokładowe Artemidy, także ten w jego kabinie. Przez chwilę nie było z nich słychać nic prócz szumu. W końcu odezwał się głos kapitana.

  • Mówi kapitan. Odbyłem właśnie naradę z kapitanem O'Harą, dowódcą krążownika, oraz z nadzorcą kopalni, Hendricksenem. Jak zapewne wiecie, kopalnia jak i krążownik również nie mają kontaktu z żadną ze stacji przekaźnikowych czy też Ziemią. Kopalnia utraciła kontakt mniej więcej w tym samym momencie co my, jednak krążownik posiada system łączności zaopatrzony w o wiele silniejszą moc. Według informacji które przekazał nam kapitan O'Hara, odbierali sygnał o dwanaście godzin dłużej niż my czy też kopalnia – w tym miejscu kapitan przerwał na moment. Słychać było jak ciężko oddycha – Wyglada na to że nie ma już Ziemi ani żadnej z kolonii.

    Jarod siedział wpatrzony w głosnik jakby mógł przez niego zobaczyć twarz kapitana. Starał się ogarnąć umysłem to co właśnie usłyszał. Nie docierało to do niego, nie mógł sobie tego wyobrazić. Analizował wszystkie mozliwe scenariusze jakie przyszły mu do głowy, od zniszczenia przez jakąś katastrofę, chociaż to było najmniej prawdopodobne, bo jak wyjaśnić to że doszło do nich jednocześnie na Ziemi i na pozostałych koloniach. Wersja ataku również szybko upadła, bo kto miałby ich zaatakować? Człowiek dotarł w najdalsze zakątki wszechświata i nie napotkał żadnych obcych cywilizacji, a nawet jeśli gdzieś tam się ukrywali przez tyle czasu to przecież nie mogli by tak poprostu niezauważenie zaatakować wszystkich planet naraz. Jego gorączkowe rozmyślania przerwał głos kapitana.

  • Nie wiemy co dokładnie się stało, ale staramy się to ustalić. Według informacji kapitana O'Hary dwanaście godzin przekazu którego my już nie odbieraliśmy dotyczyło dziwnego zjawiska które wystąpiło na Słońcu. Niestety nie dysponujemy żadnymi danymi na ten temat bo Ziemia ich poprostu nie wysłała na żaden z okrętów floty. Sygnał był bardzo słaby, dlatego zapewne go nie odbieralismy. Na chwilę obecną postanowiliśmy że krazownik kapitana O'Hary z racji tego że jest najszybszy, uda się w stronę najbliższej koloni, by potwierdzić doniesienia z Ziemi. Wiemy tylko tyle że podobne zjawiska wystąpiły również na słońcach w ich pobliżu, jesteśmy jednak zbyt od nich oddaleni by odebrać jakikolwiek sygnał płynący z ich nadajników. – Kapitan przerwał by zaczerpnąć oddechu. Był wyraźnie zmęczony i zawiedziony. Słychać było w jego głosie że sytuacja wygląda naprawdę beznadziejnie i manewr który zdecydowali sie zastosować jest jedynie rozpaczliwą próbą ratunku, z góry skazaną na porażkę.

  • Do czasu otrzymania informacji z krążownika – mówił dalej kapitan – zostaniemy na terenie kopalni. Zapasy powietrza, jedzenia i wody, powinny nam wystarczyć na kilka miesięcy. Spodziewamy się że krążownik wejdzie w zasięg nadajników z Ganimedesa za około trzy tygodnie. Do tego czasu wszyscy mają wykonywać to co do nich należy, bez wyjątku – z głośników wydobyło się lekkie trzaśnięcie informujące że kapitan skończył mówić.

    Jarod siedział na swojej koi, nadal patrząc na głośnik. Porzucił już jakąkolwiek próbę interpretacji słów kapitana, dla niego wszystko było jasne, a to w jaki sposób do tego doszło, nie miało wcale znaczenia. Pozostaną do końca swoich dni zamknięci we wnętrzu okrętu i kopalni, bez nadziei na powrót na Ziemie. Jaroda przerażała aktualnie tylko jedna myśl. Dlaczego nie odczuwał z tego powodu żadnego smutku, żalu albo gniewu? Czyżby aż tak słabo był związany ze swoją rodzinną planetą? Pomyślał o tych wszystkich ludziach którzy zapewnie już nieżyli, ale mimo to nadal było mu to obojetnę. W gruncie rzeczy nie robiło mu różnicy gdzie umrze. Ziemie pamiętał jedynie z portowych barów i burdeli. Wspomnienia z dzieciństwa były już bardzo niewyraźne i nie mógł powiedzieć czy rzeczywiście należały do niego czy może sam je stworzył. Siedząc tak i zastanawiając się dlaczego właściwie nie jest zdolny do odczuwania smutku, nie zauważył jak do kajuty wszedł pierwszy oficer Oskar Ploub.

  • Jestes wolny Jarod – powiedział.

    Jarod podskoczył przestraszony obecnoscia oficera. Spojrzał na niego nie rozumiejąc co ten do niego powiedział.

  • Kapitan Ci odpuscił, powiedział że teraz każdy będzie potrzebny. Nie wiem tylko jak się wytłumaczysz reszcie załogi – Zakpił z niego Ploub obrzucając go pogardliwym spojrzeniem. Odwrócił się na pięcie i wyszedł z kabiny.

    Jarod nie wiedział co myśleć. Pogodził już się z tym że zaraz po dotarciu do kopalni zapewne pozbawiony zostanie życia w jakiż mało wyrafinowany sposób ale tego nie przewidział. Miał co prawda nadzieję że wszystko rozejdzie się po kościach ale przez dziesięć samotnie spędzonych dni w kabinie, nadzieja ta gdzieś w nim zginęła. Miał wrócić tak poprostu do pracy przy konsoli i monitorze. Z drugiej strony jego praca już nigdy nie będzie taka sama. Nie zobaczy już więcej cyfr przypisanym Ziemi. Już do końca życia, czyli za parę miesięcy, będzie oglądał sygnał krążownika i kopalni. Dla innych wydawaćby się to mogło głupie, ale po dwudziestu latach wpatrywania się w ten sam obraz z ekranu, taka zmiana była dla niego czymś ogromnym. Jarod wstał z koi i już miał wyjść z kabiny, gdy nagle poczuł coś czego spodziewał się już nigdy nie poczuć. Uświadomił sobie że paradoksalnie zrealizował swoje marzenia z dzieciństwa. Wreszcie przeżył jakąs przygodę w kosmosie szkoda tylko że za spełnienie marzeń przyjdzie mu zapłacić życiem.

Koniec

Komentarze

Tak więc proszę o ocenę przdewszystkim stylu, bo resztę można dopracować :) --- poziom tego dopracowania to składowa stylu. Jak dajesz tekst, gdzie nie ma normalnego zapisu dialogu, za to są jakieś kropki, gdzie brakuje przecinków w najbardziej oczywistych miejscach, pojawiają się z drugiej strony formy grzecznościowe rodem z listu, skoro już w przedmowie pojawiają się literówki... Łatwo zauważyć, że mówimy o stylu tak zwanym niechlujnym. Złym.

pozdrawiam

I po co to było?

Przed opublikowaniem tutaj tekstu poddaję go serii przynajmniej trzech-czterech czytań i poprawek. Czasem też proszę znajomych o sprawdzenie. Piszę nocą, a to sprzyja pomyłkom. Wyłapuję ich potem mnóstwo, czasem tak idiotycznych, że aż się łapię za głowę.

Efektem końcowym są mimo wszystko 1-2 błędy na stronę. Moim zdaniem w tekście nieredagowanym da się to przeżyć, nie odejmuje to przyjemności z czytania. Co prawda preferuję komentarze odnoszące się do treści moich opowiadań, ale wyliczanki błędów są dla mnie przydatne, bo dzięki nim jestem w stanie poprawić te nieliczne pomyłki, które umknęły wszystkim poprzednim korektom.

Natomiast Ty także masz w tekście 1-2 błędy, ale na zdanie. Wygląda to tak, jakbyś po napisaniu w ogóle do niego nie zajrzał. A jeżeli to zrobiłeś i mimo to przepuściłeś je wszystkie, to pora się wrócić do podstawówki. 

W takich warunkacj ciężko przeczytać opowiadanie, a co dopiero wypowiedzieć się na jego temat...

ironiczny podpis

Nie przebrnęłam przez ten tekst, bo to jednak nie do końca w porządku w stosunku do czytelnika zamieszczać go w takim stanie. Po prostu odechciało mi się czytać. Twój wstęp odebrałam jako usprawiedliwienie własnego lenistwa i nie wierzę, że "troszkę" popracowałeś nad interpunkcją, bo wiedziałbyś wtedy takie oczywistości jak to, że przed "że"  stawia się przecinek. Tak jak napisał Issander - bardzo trudno uniknąć błędów, ale 1-2 (albo i więcej) błędów na zdanie to już lekka przesada.

Syf ma rację - styl można najwyżej nazwać niechlujnym. Jeśli uważasz, że nie o to Ci chodziło, to ja w tych kilku pierwszych akapitach (wybacz, te kropki na początku dialogu to już było trochę za dużo), no to ja znamion jakiegoś specjalnego "stylu" nie zauważyłam.

Pisz teksty, jasne, ale jeśli masz zamiar je tu zamieszczać to naprawdę popracuj nad techniką.

Nie robię takich byków, a już na pewno nie w takiej ilości, a wdzięczna jestem za każdą korektę. Zupełnie nie rozumiem, jak możesz to traktować w tak nonszalancki sposób, wiedząc, że masz z poprawnością językową duże problemy.

Pozdrawiam

Pierwsze pytanie - po jakiego grzyba w erze komputeryzacji zatrudniono kogoś, by wciskał guzik kiedy cyferki są czerwone? Informatyk nie wpadł na to, że można to zautomatyzować?

Dalej nie czytałem.

Przeczytałem całość.

"kwiatki wkradają mi się zewsząd, szczególnie że pisując pod "natchnieniem" nie patrzę na ortografię, a bardziej na to żeby złapć myśl która mi się pojawiła w głowie ---> Poniższe opowiadanie napisałem dwa lata temu"

Tak właśnie powstaje pierwsza surowa wersja tekstu, którą później zawsze należy przeczytać i poprawić. Napisałeś ją dwa lata temu i przez ten czas leżało to na dysku i nawet nie przeszła ci przez głowę myśl, by to przeczytać i poprawić? Nie zwalaj winy na edytor tekstu, bo on nie wyłapie błędów logicznych, źle rozmieszczonych przecinków, gubienia podmiotu czy mieszania czasów.

Skoncentruję się na fabule i stylu, jak chciałeś.

Styl jest zły i niechlujny - do poprawy.

A teraz fabuła. Praca, jaką posiadał Jarod jest nierealna. Siedział po 12 godzin na fotelu i obserwował czy czasem kolor cyferek się nie zmieni, a on jak na złość prawie nigdy się nie zmieniał. Takie stanowiska pracy od razu są likwidowane lub obowiązki pracownika są rozdzielane na innych. Skoro statek nie miał pieniędzy na komputer nawigacyjny, to jakim cudem znajdował środki na opłacanie tego nieroba?

Kolejna sprawa - komputer nawigacyjny. Bez niego jest niezwykle łatwo zgubić się w kosmosie i nie sądzę, żeby statek posiadający technologię, która pozwalała na podróże międzygwiezdne, nie miał na swoim wyposażeniu czegoś tak podstawowego. Piszesz o przestarzałych mapach gwiezdnych, ale potem nie rozwijasz tematu, czym w ogóle one są. Ja tu sobie wyobraziłem zwykłą mapę drogową, z tym, że zamiast rzek, miast i ulic były na niej zaznaczone gwiazdozbiory. Wątpię, by chodziło o coś takiego, bo w takim wypadku statek musiałby lecieć bardzo wolno, by się nie zgubić. Jeśli określał swoją pozycję na podstawie stacji nadajnikowych rozmieszczonych w całym kosmosie, to musiał posiadać taki komputer.

Jarod pracował według czasu ziemskiego, mimo że był w kosmosie. Nie znam się za bardzo, ale co to jest czas ziemski? Na ziemi jest całkiem sporo stref czasowych. No i czy nie powinni mieć jakiegoś swojego czasu, albo przynajmniej czasu zsynchronizowanego z ostatnio odwiedzoną planetą?

Kapitanowie statków mieli w zwyczaju zabijanie swoich podwładnych za najmniejszą pierdołę. Wyszkolenie wykwalifikowanego pracownika kosztuje kupę czasu i pieniędzy i w tym wypadku nie wystarczy wziąć świeżego kadeta zaraz po ukończeniu akademii. W świecie, który kreujesz musiało panować ogromne bezrobocie, a większość ludzkości posiadała ogromne kwalifikacje by pracować na statkach kosmicznych. Na taką rotację pracowników niewielu może sobie pozwolić. Sam proces wdrożenia trwa dość długo, w zależności od złożoności obowiązków na danym stanowisku roboczym.

Sam Jarod ma chyba zbyt wysokie mniemanie o sobie. Raz nawalił i wydaje mu się, że cała załoga nie ma nic lepszego do roboty, jak tylko plotkować o nim. Gdy wchodzi pierwszy raz do kapitana, w pomieszczeniu panuje wielkie poruszenie i każdy jest czymś zajęty. Co Jarod ma w sobie takiego wyjątkowego, że wszyscy nagle się zatrzymują i na niego spoglądają?

Prawdziwy kapitan starałby się zlokalizować źródło problemu i je zniwelować jak najszybciej, natomiast tutaj priorytetowym zadaniem było dokopanie Jarodowi, jakby wielki szef miał do niego jakiś uraz z przeszłości (a w tekście nie ma o niczym takim mowy, dowód: "Twarz kapitana momentalnie zmieniła swój wyraz. Usta zbiegły mu sie w niewyrażnym grymasie, przymrużone oczy wydawały sie mówić że nadszedł czas zemsty"). I dlaczego naszemu bohaterowi wydawało się, że cały statek mówił tylko o nim, jak już go zamknięto? Nie oszukujmy się, miał najłatwiejszą robotę na całym statku, a awarie zdarzały się tak rzadko, że prawdopodobnie zdecydowana większość załogi nie miała nawet pojęcia, że istniał, aż do dnia... Aż do dnia, w którym zaświeciły się czerwone lampki. To zdarzenie nie pociągnęło za sobą kompletnie żadnych konsekwencji dla bezpieczeństwa statku i załogi.

Wybuchy na kilku czy kilkunastu słońcach w tym samym czasie wyglądają na zamach na ogromną skalę, bo nie oszukujmy się, takie zjawisko nie jest możliwe, by samo z siebie wystąpiło. I jeszcze idealna synchronizacja - cała ludzkość padła w tym samym momencie.

"Dziesięć dni pomyslał Jarod. Nigdy nie był dobry z matematyki. Uśmiechnął się do siebie na tą myśl." - Jarod był debilem. I jeszcze się cieszył z tego, że nie jest dobry z matematyki. Ale miewał przebłyski geniuszu, bowiem kilka zdań wcześniej: "Jarod obliczył szybko w pamięci że od kopalni dzieli ich jeszcze około czternastu dni drogi."

Jarod spał przez piętnaście minut, podczas których czerwone światła szalały. Czy nikt z załogi nie wpadł na pomysł, żeby przez ten czas sprawdzić, co się dzieje? Jeśli statek był naprawdę gigantyczny, to zrozumiałe, ale zawsze muszą istnieć jakieś mechanizmy bezpieczeństwa, które umożliwią zdalny dostęp do tak kluczowych informacji o zagrożeniach z innych części statku. Przecież to był statek kosmiczny - zaawansowana technologia, a nie jakiś biurowiec z przestarzałym sprzętem i oprogramowaniem z lat 90'.

"Kiedy zaczynał pracę miał osiemnaście lat i liczył na wspaniałe przygody w kosmosie." - kłamstwo. Kilka zdań wcześniej było jasno napisane, że zaczął pracę, bo nie miał lepszych perspektyw. Jak ja zatrudnię się w McDonaldzie nie mając lepszych perspektyw, to na pewno nie będę liczył na przygody, a raczej na to, że jakimś cudem uda mi się wyżyć za marną pensję.

Jarod często wspominał dzieciństwo w całym opowiadaniu. Zakładam, że to może być bardzo ważne dla dalszej części tej opowieści, jeśli taka kiedykolwiek powstanie. W przeciwnym wypadku są to zbędne informacje.

W tych blokach tekstu najpierw opisujesz jedną rzecz, potem przeskakujesz do drugiej, trzeciej i na koniec znowu wracasz do tej pierwszej. Musisz nauczyć się dzielić tekst na mniejsze akapity.

Wnioski

Uniwersum należałoby dopracować. Podobnie ma się sprawa z bohaterami tego opowiadania. Ich działania i decyzje wydają się być bardzo dziwne i nie ma dla nich większego uzasadnienia. Także praca, jaką Jarod wykonuje - nie ma ona jakiegokolwiek uzasadnienia ekonomicznego. To tak, jakby wyrzucać pieniądze do śmieci. Niektóre motywy są całkowicie zbędne, a niektóre potraktowane po macoszemu, na przykład te przestarzałe mapy kosmiczne. Całe opowiadanie jest do gruntownego przemyślenia i napisania jeszcze raz.

Jeszcze to:

- Jarod leżał na koi w swojej kabinie spoglądając niewidzącym wzrokiem w sufit.

O bogowie...

O rany. Dojechałem gdzieś do połowy i zaparkowałem. Dalej pójdę pieszo i zupełnie inną drogą.

 

Pozdrawiam 

Mastiff

Jeżu kolczasty. Dubeltowo kolczasty...  

Bravincjusz poświęcił się i wypisał chyba wszyściutko, co wypisać należało, więc niczego nie dodam.

Przebrnęłam, bo przedzieranie się przez Twój tekst, przeczytaniem nazwać nie mogę.

Prosiłeś, by nie zwracać uwagi na błędy, ale niestety, ich nie da się nie zauważyć, bo występują wyjątkowo obficie. Zgodziłeś się łaskawie na wytknięcie byków rażących, więc równie łaskawie wytykam Ci je poniżej –– to tylko te najbardziej dające po oczach, bo nie sposób poprawiać każdej literówki, braku ogonków, zjedzonych i dodanych liter, że o interpunkcji nie wspomnę.

Nie wiem co powiedzieć o Twoim stylu, bo go prawie nie zauważyłam, ale skoro Ci tak zależy, to porównałabym ten tekst do wypracowania ucznia, który się bardzo starał.

 

„Jego praca polegała na tym że przez dwanaście godzin siedział w fotelu z wyciągniętymi nogami przed konsolą, co jakiś czas spoglądając na ekran znajdujący się nad jego głową”. –– Ze zdumieniem przyjmuję do wiadomości, że istnieją fotele z wyciągniętymi nogami. Czy nogi foteli wyciągają się przed konsolą na jej widok?  ;-)

 

„Widniały na nim rzędy cyfr które monitorowały połączenie nadświetlne okrętu z Ziemią”. –– Gdy będę chciała wyjść z domu, wypiszę sobie na ekranie rzędy cyfr i niech one monitorują całe otoczenie. Będzie bezpiecznie.  ;-)

 

„…nie mając żadnych lepszych perspektyw zatrudnił się do pracy w charakterze…” –– Masło maślane, zatrudnić się, to podjąć pracę. Winno być: …zatrudnił się w charakterze… Lub: …podjął pracę w charakterze

 

„…rozparł się wygodnie w fotelu, załorzywszy ręce za głowę”. –– …rozparł się wygodnie w fotelu, założywszy ręce za głowę.

 

„W tym momencie Jarod instynktownie się obudził”. –– Jarod był głuchy? Alarm wyje przeraźliwie donośnie, a on budzi się instynktownie?  ;-)

 

Przeklnął głośno a echo poniosło jego nagły atak złości…” ––  Przeklął głośno a echo poniosło jego nagły atak złości

 

„Ludzie szybkim krokiem krążyli miedzy stanowiskami…” –– Wszyscy ludzie krążyli jednym krokiem?

 

„…tymczasem miał czekać niewiadomo jak długo…” –– …tymczasem miał czekać nie wiadomo jak długo

 

„…chcąc jak najszybciej znaleść się jak najdalej od tego miejsca…” –– …chcąc jak najszybciej znaleźć się jak najdalej od tego miejsca

 

„Starał się znaleśc dobre strony sytuacji w której się znalazł”. –– Starał się znaleźć dobre strony sytuacji w której się znalazł.

Powtórzenie.

 

„…ale gdyby tak było napewno już by o tym wiedział”. –– …ale gdyby tak było na pewno już by o tym wiedział.

 

„…to przecież nie mogli by tak poprostu…” –– …to przecież nie mogliby tak po prostu

 

„…Ziemia ich poprostu nie wysłała…” –– …Ziemia ich po prostu nie wysłała

 

„…otych wszystkich ludziach którzy zapewnie już nieżyli…” –– …o tych wszystkich ludziach którzy zapewne już nie żyli

 

„Dla innych wydawaćby się to mogło głupie…” –– Dla innych wydawać by się to mogło głupie

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dodam tylko że OpenOffice, z którego korzystam nie chce ze mną współdziałać :/   

Dziwne. Swego czasu z ciekawości przysiadłem kilka razy przy OO. Szlag mnie trafiał, to prawda, z powodu przedziwnego poukrywania opcji formatowania, ale wszystko dało się ustawić.

Ja korzystam z oo - na ms mnie nie stać - i jakoś daję radę.

Mastiff

Dziękuję za słowa krytyki. Nie wyprę się błędów które zostały wytknięte, bo chyba nie sposób. Moja gramatyka jest jak żołnierz po bitwie: obita i zdezorientowana. Staram się nad tym pracować, a że jestem leniem pierwsza klasa, to tym bardziej trudno mi to przychodzi. Szkoda tylko że większość z Was skupiła się na gramatyce, interpunkcji itd. Jakoś te błędy, wytknięte zresztą potem, nie przeszkodziły moim znajomym w ocenie całej historii. Jeśli dla Was wyznacznikiem jest poprawne wstawienie przecinka itp, to cóż, dziwne to jest dla mnie. Szczególnie że zaznaczyłem na wstepie że będzie z tym źle.

Nowa Fantastyka