- Opowiadanie: bemik - Glumswolfy

Glumswolfy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Glumswolfy

– Karolina, brałaś moją myszkę?

– W życiu. Brzydziłabym się.

– Siostra, pytam poważnie.

– Odpowiadam równie poważnie.

– Do jasnej cholery, możecie nie wrzeszczeć z pokoju do pokoju? – Do dyskusji wtrąciła się matka. – Sufit pęka od waszych ryków.

– To nie nasza wina – odkrzyknął jej Kuba. – To tata nie przyłożył się do remontu, bo wolał oglądać mistrzostwa w telewizorze niż…

– Kuba… – W głosie ojca zabrzmiała groźba. – Ty chyba chciałeś, żeby ktoś zawiózł cię na imprezę do klubu…

– Podcinasz gałąź, na której siedzisz! – Karolina powiedziała to na tyle cicho, żeby nie być posądzoną o ignorowanie poleceń rodziców, ale na tyle głośno, że słyszeli wszyscy.

Kuba niechętnie podniósł się od biurka i powędrował do pokoju siostry. Nie spodziewał się, że znajdzie tam brakującą część wyposażenia komputera, ale nic innego nie przychodziło mu do głowy.

– Poważnie nie brałaś? – spytał, wsuwając głowę przez szparę w drzwiach.

– Spadaj – odpowiedziała mu cicho.

– Kubusiu – dobiegł ich głos z dołu – czy tego szukasz?

Chłopak wychylił się przez barierkę schodów, by spojrzeć, co znalazła mama.

– Przysiągłbym, że nie znosiłem jej na dół – mamrotał pod nosem, zbiegając na parter.

– Tak samo jak skarpetek, bluzy czy koszuli? – spytała z ironią matka.

– Oj, mamo, czepiasz sie!

– Jasne, że się czepiam. Bo taką mam wredną naturę.

– Iiiiiiiiiiiiiiii – Dobiegło przenikliwe wycie z pokoju Karoliny.

– Jezu, co się stało? – Matka przycisnęła obie ręce do piersi i wpatrzyła w szczyt schodów wiedząc, że za chwilę pojawi się tam córka.

– Mamo! – ryczała dziewczyna przeskakując po kilka stopni. – Jagoda załatwiła nam pracę w Niemczech. Na całe wakacje! W knajpie!

Porwała matkę w ramiona i próbowała odtańczyć z nią taniec radości. Ale starsza materia stawiła opór.

– Po co?

– Co po co?

– Po co chcesz jechać do Niemiec? U nas nie ma knajp, które oferują pracę w wakacje?

– No tak, ale będę miała okazję szlifować język.

– A wiesz, co taka jedna wyszlifowała sobie, jak pojechała do Anglii? – wtrącił się jej brat.

– Zamknij paszczę, szczeniaku! – Karolina była całe siedem minut starsza.

– Sławek, mieliście chyba gdzieś jechać? – Matka pragnęła wypchnąć mężczyzn z domu, żeby spokojnie pogadać z córką.

– Już, już, Kasiu. A nie widziałaś gdzieś kluczyków?

Po wyprawieniu męskiej połowy rodziny, kobiety usiadły w saloniku.

– No to teraz mów prawdę, całą prawdę i tylko prawdę! – zagaiła rozmowę matka. Znała swoje dzieci i wiedziała, że w tym przypadku nie chodzi z pewnością o pracę. A przynajmniej nie tylko o nią. – I nie kręć, proszę!

Dziewczyna westchnęła ciężko.

– Chodzi o to, że mam problemy z niemieckim. I to jedyna metoda, żebym zaliczyła.

Karolina studiowała anglistykę, a jako lektorat wybrała niemiecki. I o ile z żadnym z przedmiotów nie miała kłopotów, o ile nie dopado jej lenistwo, o tyle język naszych sąsiadów okazał się problemem w rozmiarze XXL. Począwszy od wymowy, przez gramatykę, po słówka, przed biednym dzieckiem piętrzyły się trudności nie do pokonania. Dlatego wymyśliła razem z Basią Malinowską vel Jagodą, że razem chwycą byka za rogi, czyli rzucą się na głębokie wody, czyli pojadą na saksy. Basia uruchomiła rodzinę i po kilkunastu dniach znalazła się knajpka, gdzie zechciano zatrudnić dwie Polki. Właściciel władał angielskim, więc będą mogły się z nim dogadać na początek, bo potem – obie solennie to obiecywały – używać będą tylko języka tubylców. Jeśli mama się nie zgodzi, to Karolina obleje egzamin, zostanie relegowana ze studiów i złamie to jej karierę.

Kasia wyraziła zgodę, wszak nie chciała rujnować życia latorośli i zobowiązała się do wyłożenia pewnej kwoty mającej zapewnić przyzwoite warunki bytowania na wstępie.

 

* * *

Dworzec kolejowy w Ilmenau wyglądał dość smętnie. Po dwóch peronach włóczyło się tylko kilka osób. Potężny wiatr szarpał parasolami i nieprzemakalnymi kurtkami, a deszcz, mimo okazałego dachu, i tak siekł po gołych łydkach Karoliny i Baśki. Kiedy przesiadały się w Berlinie do głowy im nie przyszło, żeby wyciągnąć cieplejsze ciuchy. W stolicy świeciło słońce i panował upał, jak na środek lata przystało. Nie sądziły, że kilkaset kilometrów dalej, kilkaset metrów wyżej, w górach Harzu, będzie wiało i padało, a temperatura okaże się bardziej odpowiednia dla października niż lipca. Przez kwadrans zdążyły zmarznąć.

– Na pewno powiadomiłaś tego, jak mu tam, Hermana?

– Heinricha. Powiadomiłam. Mailem.

– I co? Potwierdził?

– Przecież wiesz, że tak. Sprawdzałyśmy w pociągu. Obiecał, że odbierze nas z dworca. Nie przysłał żadnej innej wiadomości.

– To sprawdźmy jeszcze raz, teraz.

Usiadły na ławce, którą przed zacinającym deszczem chroniła pokaźnych rozmiarów tablica z ogłoszeniami i reklamami. Basia wyciągnęła laptopa i weszła w skrzynkę.

– Nic nowego nie przyszło. Ostatnia wiadomość jest sprzed trzech dni. Napisał, że przyjedzie po nas samochodem, bo autobusy do Grossbreitenbach w sezonie letnim jeżdżą co półtorej godziny.

– Ty, germanistka, a może czegoś nie zrozumiałaś?

– No wiesz co? – Baśka oburzyła się. – Może nie jestem orłem, ale nie jestem też takim niemieckim głąbem jak ty.

– Za to jesteś polskim głąbem – jęknęła Karolina. Od dłuższego czasu wpatrywała się w korespondencję i choć niewiele rozumiała, udało się jej wychwycić błąd.

– Co to jest to? – spytała z pozornym spokojem, wskazując palcem odpowiedni fragment.

– Jak to co? To data naszego przyjazdu. O co ci chodzi?

– O co mi chodzi? O co mi chodzi? Zobacz, ty ptasi móżdżku!

Mimo intensywnego dźgania paluchem w ekran, kumpela nie mogła pojąć istoty problemu.

– Chryste Panie! – jęknęła Karolina. – Ile pałek ma lipiec?

– Co? – Jagoda wybałuszyła oczy.

– Zapisałaś datę rzymskimi literami, czyli fał, i, i. I ile, kretynko, wstawiłaś tych pałek? No ile, pytam? Trzy. A lipiec ma ile? Dwie. Czyli możemy tu czekać równo miesiąc.

Po tym wybuchu Karola uspokoiła się i przeszła do fazy racjonalnej.

– Idziemy do klopa – zakomenderowała.

– Po co? Nie chce mi się sikać, sikałam w pociągu – zaprotestowała Jagoda.

– A może masz zamiar przebierać się na środku torów kolejowych? Mam dość, zmarzłam na kość. O, rymnęło mi się. Idę, a ty jak chcesz!

Ciepłe ciuchy, gorąca herbata i butterbrot w maleńkiej knajpce, w której były jedynymi gośćmi, znacznie poprawiły im humor.

– To, że jesteś kretynka, nie podlega dyskusji – powiedziała Karolina przełykając ostatni kęs kanapki, która wbrew swojej nazwie nie składała się tylko z chleba i masła. – Teraz musimy się zastanowić, co dalej.

– No, to co dalej? – Basia siąknęła nosem, bo niewątpliwie czuła się winna, a do tego też chyba trochę przeziębiona.

– Musimy jakoś dostać się do tej wiochy, do Gross…

– Grossbreitenbach – podpowiedziała usłużnie Jagoda.

– No przecież mówię. Tam, na tablicy, wisi rozpiska, jak kursują autobusy.

Okazało się, że odjechał trzy minuty temu.

– Niech szlag trafi niemiecki ordnung. Nie mógł się spóźnić, jak u nas?

Wróciły do zacisznego wnętrza kawiarenki.

– I co teraz? – spytała płaczliwie Basia.

– Złapiemy jakąś okazję. Gorzej tylko, że jak dotrzemy na miejsce, to może się okazać, że pracę mamy dopiero za miesiąc.

– Nie gadaj – jęknęła załamana Baśka.

– Nie gadam. Gdybam. Zbieramy się. Tutaj nie złapiemy stopa.

Wyszły przed dworzec. Tym razem dopisało im szczęście. Pierwszy zaczepiony młody człowiek z samochodem, bo tylko do takich miały zamiar się zwracać, mówił po angielsku, a do tego jechał dokładnie tam, gdzie i one chciały. Wprawdzie Karolinie nie za bardzo podobał się, ale nie miała specjalnego wyboru. To znaczy, wybór istniał – mogła zostać przed dworcem, ale nie chciała. A chłopak był przystojny, nawet bardzo, tyle że miał w twarzy coś, co mocno niepokoiło dziewczynę. Usiadła na tylnym siedzeniu i obserwowała, nie biorąc udziału w rozmowie.

Manfred, o kruczoczarnych włosach, ciemnych oczach i oliwkowej cerze wyglądał trochę na Hindusa. Śmiał się często, a w uśmiechu pokazywał piękne, białe zęby. Ale cała sylwetka i przystojna twarz przywodziły na myśl drapieżnika.

Wysadził je przed bramą do ogródka, w którym zlokalizowana była knajpa i pomachał na pożegnanie.

– Jak młody bóg, co? – zachwyciła się Baśka.

– Raczej… jak krogulec!

– No, taki czarny – Jagoda zgodziła się z koleżanką.

– Nie o to chodzi. On jest jak dziki, drapieżny ptak, gotowy w każdej chwili uciec lub zaatakować.

– E tam, ty to zawsze czegoś się dopatrujesz.

Dalszą dyskusję nad Manfredem przełożyły na później, bo ciągle mocno wiało i padało. Potruchtały betonowym podjazdem, otworzyły drzwi i weszły do środka. Pierwsze, co do nich dotarło, to ciepło bijące z otwartego paleniska kominka. Zaraz potem poczuły zapach gulaszu i piwa.

– Chryste, jaka ja jestem głodna! – szepnęła Karolina.

Baśka użyła swoich wdzięków i niemieckiego, żeby zamówić jedzenie i uzyskać informację, gdzie jest Heinrich. Był na zapleczu i przyjął je natychmiast, z uroczym uśmiechem. I na tym przyjemności się skończyły. Tak, jak przewidywała Karolina, pracy dla nich nie było. Natomiast gospodarz był na tyle miły, że zadzwonił do kilku znajomych i znalazł im miejsce. Właściciel innego lokalu wyrzucił właśnie na zbity pysk parę obcokrajowców za podbieranie gotówki z kasy i opróżnianie butelek po zakończeniu oficjalnego czasu funkcjonowania knajpy. Chętnie się zgodził, bo Heinrich prawie poręczył za nie, a poza tym facet w sezonie został bez wystarczającej ilości personelu, więc nie bardzo mógł grymasić.

– Dziś zanocujecie tu, a jutro z rana podwiozę was do Hansa, bo i tak muszę jechać do Ilmenau po warzywa i mięso.

Tak przynajmniej zrozumiała Baśka.

– Mieszka na wsi, a jeździ do miasta po zaopatrzenie? Po piwsko – rozumiem, ale po warzywa i mięso? – zastanawiała się Karola.

– Ty też mieszkasz na wsi, a wszystko kupujesz w Warszawie. – Jagoda wzruszyła ramionami i zgasiła lampkę. – Nie wiem, jak ty, ale ja padam z nóg i mam zamiar spać do południa.

 

* * *

Dzień rozpoczęły wcale nie w południe, a o piątej rano. O tej bowiem porze do ich pokoju wtargnął Heinrich i tubalnym głosem oświadczył, że zaraz wyjeżdża, a one, jak się nie pospieszą, to będą dymać na piechotę.

Jazda trwała na tyle długo, że zdążyły się dobudzić i na tyle krótko, że nie popękały im kręgosłupy w trzęsącym, wysłużonym dżipie, który robił od dwudziestu lat za samochód zaopatrzenia. Obiekt, przed którym się zatrzymali, był ogromny. Obaj Niemcy pogadali przez chwilę w niezrozumiałym dialekcie, przybili dłonie, jak na targu i Hans zabrał dziewczyny do środka. Najpierw wskazał im pokoik, gdzie rzuciły bagaże, a potem zaprowadził do kuchni. Uwijało się tu już kilka osób. Na migi rozstawił dziewczyny i pokazał, co mają robić. Nie było to zbyt skomplikowane. Karolina została ustawiona przy zmywaku, a Jagoda dostała nóż do ręki i miała za zadanie obrać i poszatkować pół tony cebuli do sznycli.

Koło południa miały kwadrans przerwy. Wyszły na zewnątrz i przysiadły na ławce pod oknem kuchni.

– Ja pierdykam – jęknęła Karolina. – Od tego mycia odpadną mi łapy. Już wyglądam jak zwłoki po tygodniu leżenia w wodzie.

– A ja myślisz, że mam lepiej? Wyglądam jak mysza-albinos! – powiedziała wskazując na swoje zaczerwienione oczy. – Nawet nie wiedziałam, że w moim ciele może się mieścić tyle różnych wydzielin.

– Co? O czym gadasz?

– O tym, że przez trzy godziny wypłynęło ze mnie tyle glutów i łez, co z normalnego człowieka przez całe życie. Nie wytrzymam tu!

– Wytrzymasz. To tylko miesiąc!

Perspektywa niewolniczej pracy przez trzydzieści dni wpłynęła bardzo dodatnio na inteligencję Karoliny. Zostawiła zrozpaczoną przyjaciółkę i potruchtała do pokoju. Tam wyciągnęła z własnej walizki okulary do pływania, które wcisnął jej Kuba, jak odkrył, że w Ilmenau jest potężny kompleks basenowy. Potem poleciała do Hansa i zażądała gumowych rękawic. Chyba desperacja wpłynęła na to, że pracodawca natychmiast zrozumiał język migowy, jakiego użyła do przekazania żądań. Tak zaopatrzone wróciły do kuchni. Wywołały trochę śmiechu swoim wyglądem, ale miały to w głębokim poważaniu. Jagoda dodatkowo zapchała sobie nos kawałkami waty i oddychała tylko ustami. Dzięki takim środkom udało im się przetrwać do końca zmiany czyli dziesięć godzin z przerwą na obiad i dwoma mniejszymi na tak zwanego papierosa.

– Słuchaj, my nawet nie wiemy, za co pracujemy! – powiedziała Karolina, kiedy trochę ochłonęły. – Może byś to ustaliła z tym Hansem, co?

– A po jakiemu? – Baśka wzruszyła ramionami. – On wali takim dialektem, że ja go ni w ząb… Chyba trzeba będzie poprosić Heinricha o pomoc.

– Albo tego tu – Karola wskazała palcem. – On się chyba dogada. W końcu to tubylec!

W ich kierunku zmierzał uśmiechnięty Manfred.

– Skąd on tu… – zaczęła Baśka szczerząc się do przystojniaka, ale nie zdążyła dokończyć myśli, bo chłopak też je zauważył i podbiegł.

Częściowo po angielsku, a częściowo po niemiecku dziewczyny ustaliły, że mieszka niedaleko i również pracuje u Hansa. I chętnie podejmie się roli tłumacza. Nawet natychmiast.

 

* * *

 

Po kilku dniach wszystko się unormowało. Praca była do zniesienia, tylko upał nie bardzo. W górach trudniej wytrzymać ciepełko niż na nizinach, a w dodatku, jeśli pracuje się w kuchni… Niemniej wieczory były cudowne. Dziewczyny siadywały na tyłach knajpy z kuflami przydziałowego, darmowego, zimnego piwa i podziwiały roziskrzone gwiazdami niebo. Często towarzyszył im Manfred, ale wtedy rozmowa była tylko dwustronna, bo Karolina wyłączała się, nie mogąc słuchać chichotu rozentuzjazmowanej przyjaciółki i oglądać jej wdzięczenia do faceta. Zostawiała ich wtedy i wędrowała po sporym ogrodzie wsłuchując w odgłosy nocy. Próbowała przemówić Jagodzie do rozsądku i ostrzec ją przed Manfredem, bo chłopak w jakiś dziwny sposób wydawał się niebezpieczny. Zbyt był gładki, uśmiechnięty. Tylko czasami, kiedy wypił więcej piwa tracił nieco kontroli i z jego ust zamiast seksownego śmiechu wydobywało się groźne warczenie.

– Ty jesteś nienormalna! – Baśka rozbierała się, siedząc na brzegu łóżka. – Jak twoja mama – wszędzie widzisz duchy, wilkołaki, zmory i inne takie.

– Widzę, bo mam wrażliwą duszę. Dla takich jak ty to obszar zamknięty. Nie dostrzegłabyś elfa, nawet gdyby strzelił cię skrzydłem w pysk. Kurczę, chyba za dużo piwa wypiłam. Czy elfy mają skrzydła, jak anioły?

– A dlaczego miałby mnie walić w pysk? – dopytywała się Jagoda.

– Żebyś go, durna, zobaczyła!

– Jakbym go nie widziała przed strzelaniem, to strzelanie też by nie pomogło!

– Jakie strzelanie? – zastanowiła się Karola.

– No przecież powiedziałaś, że nawet jakby mnie strzelił w pysk!

– Wiesz co? Kładźmy się już spać. Ta dyskusja do niczego nie prowadzi. I tak twoje wewnętrzne oko pozostaje ślepe!

– Moje wewnętrzne oko? – zdziwiła się Basia. – Ja mam jakieś organy wewnętrzne, ale o oku nic nie słyszałam. Przynajmniej pani na biologii o tym nie mówiła!

 

* * *

Ten wieczór zapoczątkował serię dziwnych wydarzeń, choć kiedy się rozpoczynał, nic nie zwiastowało, że będzie inny. Co sześć dni dziewczętom wypadał dzień odpoczynku. Tak się złożyło, że i Manfred, pracujący jako kelner, miał wolne w tym samym czasie. Ponieważ pogoda była cudowna, zaproponował wyjście na basen. Umówili się, że podjedzie po nie swoją terenówką. W samochodzie siedziała jeszcze jedna osoba. Chłopak o wyglądzie nordyckiego anioła. Blond kręcone włosy, niebieskie oczy, parę piegów, które dodają uroku i sylwetka jakby ją wyrzeźbił Myron. Karolina aż westchnęła sobie cichutko, bo nawet na odrobinę nie odbiegał od wyobrażenia ideału faceta, jaki nosiła w duszy. Sama była brunetką, więc nic dziwnego, że Uwe pociągał ją ponad miarę. Tylko raz coś jej zgrzytnęło, kiedy chłopak obserwował maluchy taplające się w brodziku. Jedno dziecko, mimo czujnej opieki, zanurzyło się pod wodę i zachłysnęło. Nie wykonał żadnego ruchu, aby pomóc, natomiast w oczach błysnął mu czerwony ogień. Jego zainteresowanie natychmiast osłabło, kiedy chłopczykiem zajęła się matka. Karolina wyrzuciła natrętną myśl, że coś jest nie w porządku, uznając, że to, co ujrzała, było odbiciem palącego słońca.

Wygłupiali się, pływali i ogólnie spędzili miło przedpołudnie. Wieczorem postanowili spotkać się ponownie. W ogrodzie za knajpą panował przyjemny chłód. Rozsiedli się z piwem i gwarzyli. Trochę po angielsku, trochę po niemiecku. Widać było, że Mafred zagiął kometę na Baśkę, a Karolina przypadła do gustu Uwe. Nie protestowała, kiedy otoczył ją ramieniem. Koło północy zdecydowali, że należy się rozejść. Jutro kolejny dzień pracy. Właśnie miał ją pocałować na pożegnanie, kiedy usłyszeli przeciągłe wycie. Karola wzdrygnęła się, a Uwe wyciągnął szyję w kierunku księżyca. Wyglądało, że sam ma zamiar włączyć się w tę nocną pieśń. Jego ciało zesztywniało, a w oczach pojawił się drapieżny wyraz.

– Gute Nacht – szepnęła wyswobadzając się z objęć. Poczuła lekki strach, kiedy chłopak ponownie spojrzał na nią.

– Już idziesz? – spytał. Jego szczęki zacisnęły się, jakby siłą kontrolując wyrywający się z piersi skowyt .

– Ich arbeite tomorrow – odpowiedziała.

 

* * *

Nie spała dobrze. Gnębiły ją koszmary, a w rolach głównych występowali Manfred i Uwe. Może piwo było zbyt mocne, a może wyobraźnia zbyt lekka, w każdym razie Karolina obudziła się z bólem głowy i złym nastawieniem do świata. Zdaje się, że nie tylko ona. Hans, jak tylko zobaczył obie dziewczyny, zaczął wymachiwać ścierą i poganiać je do kuchni.

– Czego się czepiasz, kretynie? – powiedziała półgłosem Baśka, która też nie miała lekkiego poranka. – Do naszej zmiany jeszcze dziesięć minut.

Okazało się, że w kuchni panuje chaos, jak na początku świata. Coś zatkało rurę odpływową i cała woda z przemysłowej zmywarki zamiast w kanalizacji wylądowała na podłodze. Wszyscy uwijali się jak ukropie, żeby przed otwarciem knajpy opanować ten bajzel.

– Jak to jest? – dziwiła się Karolina. – Cały dzień spłukuję resztki do zlewu i nic się nie zatyka, a stąd wychodzi teoretycznie tylko tłusta woda…

Wkrótce udało się ustalić przyczynę katastrofy. Jakiś idiota wstawił do zmywarki talerz z całym ziemniakiem. Bulwa przecisnęła się kawałek, a potem utknęła, na dobre blokując odpływ.

– Dobrze, że chociaż zmywarki nie rozwaliło – ucieszyła się Karolina, mając na uwadze, ile więcej roboty przypadłoby na nią.

Dzięki błyskawicznej akcji i zaangażowaniu całego personelu udało się zniwelować szkody i doprowadzić kuchnię do stanu używalności. A całe zamieszanie wpłynęło pozytywnie na zmianę nastroju Karoli, dlatego, gdy później pojawił się Uwe i zaproponował spacer, nie opierała się specjalnie.

Wieczór był duszny, wprost kleił się wilgocią do pleców, ale nie przeszkadzało to nikomu. Bawili się świetnie, a próby porozumienia w kilku europejskich językach wywoływały co rusz salwy śmiechu. Dziewczyny nawet nie zauważyły, że dawno opuścili progi gościnnego ogrodu Hansa. Ba, nawet wioskę zostawili daleko w tyle. Karolina ocknęła się na niewielkiej polanie słysząc pierwszy grzmot nadciągającej burzy. Zdawało jej się, że dostrzega kawałki mgły, która zaczepiła się na okolicznych krzakach. Ale opary przemieszczały się, ciągle zmieniając położenie i kształt. W świetle błyskawicy rysy Uwe zmieniły się nie do poznania. Jego twarz wydłużała się i wkrótce wyglądała jak pysk psa lub wilka. Skamieniała ze zgrozy. Po chwili dotarł do niej krzyk. Ale to nie ona sama wrzeszczała. To ryczała Baśka, usiłując wyrwać się z uścisku absztyfikanta. Karola oprzytomniała. Z całej siły walnęła rękoma w pierś Uwe. Zaskoczony, nie stawił oporu. Rzuciła się do kumpeli, złapała jej dłoń i wyszarpnęła z objęć Manfreda. Nie oglądając się, ruszyły pędem wąską ścieżką. Na ich nieszczęście oddalały się od osiedli ludzkich. Karolina nie wiedziała, jak długo biegły i czy ktoś je goni. Zatrzymały się, usiłując złapać oddech i nasłuchując.

– Co to było i gdzie jesteśmy? – wysapała Basia.

– Nie pytaj, nie mam pojęcia.

– On zaczął się zmieniać – próbowała tłumaczyć Jagoda, ale rozbeczała się. – Jak to wyjaśnić, że jego twarz…

– Mnie nie pytaj. Ja wolę nic nie mówić, bo znowu powiesz, że widzę niestworzone rzeczy.

– No bo widzisz. A teraz ja też zobaczyłam. I boję się jak jasna cholera.

Rozejrzały się po okolicy. Wszędzie drzewa, skały i góry. Na szczęście pogoni nie było widać.

– Którędy do domu?

– A bo ja wiem? Chyba tam – Karolina machnęła ręką. – Ale tam są oni. Za żadne skarby w tamtą stronę nie pójdę. Wolę…

Nie dokończyła, bo usłyszały szelesty. Znowu rzuciły się do ucieczki. Ścieżka poprowadziła je w górę, a potem zakończyła gwałtownie. Blokował ją ogromny głaz. Ostrożnie, żeby się nie zsunąć ze zbocza, okrążały przeszkodę. Cały czas trzymały się za ręce, dodając sobie wzajemnie otuchy. Nic dziwnego więc, że kiedy pod nogami Karoliny rozstąpił się grunt, poleciała na łeb na szyję, ciągnąc Baśkę za sobą.

 

* * *

Uderzenie wydusiło z niej oddech i sprawiło, że straciła przytomność. Kiedy się ocknęła, panowała nieprzenikniona ciemność. Parę metrów nad sobą widziała otwór. Nie było szansy, żeby bez pomocy mogła wspiąć się tak wysoko. W krótkich błyskach piorunów udało jej się stwierdzić, że znajduje się w grocie, a Baśki nie ma.

– To zołza – mamrotała usiłując się podnieść. – Zostawiła mnie samą i gdzieś polazła. Tylko dokąd?

Nie ustaliła, gdzie podziała się przyjaciółka, za to w odległości kilku metrów zmaterializował się biały obłoczek. Karolina usiadła i wpatrzyła z natężeniem w miejsce, gdzie dostrzegła mgłę.

– Co za cholerstwo?

Obłoczek poruszył się i zbliżył nieco. Wzrok dziewczyny przywykł już odrobinę do ciemności, a to coś, co się do niej zbliżało, wydzielało blade, mdłe światło, dlatego mogła się przyjrzeć dokładniej. Mgła była trochę podobna do wełnistej owieczki, a trochę do duszka Kacperka. Na dodatek machała przyjaźnie rączkami i uśmiechała się.

– No to pięknie – wyszeptała Karolina. – Pierdzielnełam się w łeb i widzę duchy. Całe szczęście, że przyjacielsko nastawione.

W odpowiedzi stworek znowu zamachał łapkami i wydał z siebie serię dość radośnie brzmiących gulgotów.

– Kto ty jesteś? – zapytała. I od razu odpowiedziała sobie: – Niemiec mały!

Stworzonko gaworzyło i co rusz dotykało swojej klatki piersiowej, o ile tak można było nazwać tę część jego ciała, i powtarzało: glum, glum.

– Glum? Nazywasz się Glum?

Chyba trafiła, bo stworek ucieszył się niezmiernie.

– Karolina – powiedziała wskazując na siebie.

– Glum – powtórzył Glum i podskoczył z radości.

– No dobra, niech i tak będzie. Jest mi wszystko jedno. Nie wiem, kim jesteś. Nie wiem, gdzie, jestem. I gdzie Baśka. Chcę do domu.

Wełniak chyba domyślił się, co oznacza płaczliwy ton, bo odwrócił się i zamachał łapkami, jakby prosił, aby za nim poszła. Karolina nie zastanawiała się. Podążyła za Glumem, mając nadzieję, że wyprowadzi ją z tej jaskini i wskaże drogę do domu.

– Jak to się dzieje, że ktoś w naszej rodzinie zawsze napotka niestworzone rzeczy. Inni ludzie żyją sobie spokojnie, a o duchach i Glumach czytają w książkach. Mama tak ma, Kuba tak ma, ja tak mam. To jakieś dziedziczne upośledzenie? – mamrotała pod nosem nie zwracając uwagi na otoczenie. Dopiero po kilku minutach dotarło do niej, że zamiast pod górę idą cały czas w dół.

– Ej, ty tam, Glum! Dokąd mnie prowadzisz?

Stworek zabulgotał wesoło i ponaglił dziewczynę.

– Dobra, idę za tobą, bo i tak nie mam wyjścia. Poza tym tu jest ciemno jak u murzyna i tylko ty trochę świecisz. Wierzę, że wiesz, co robi…

Urwała swój monolog, bo straciła grunt pod nogami. Ślizgając się na pupie, zjeżdżała błyskawicznie w dół. Miała nadzieję, że lądowanie nie okaże się zbyt bolesne.

 

* * *

Nie okazało się. Wylądowała na grubym mchu. Szybko podniosła się i otrzepała ubranie. Glum też już był na dole i ponaglał. Przeklinając i złorzecząc małemu stworkowi podążyła za nim. Tym razem droga nie była zbyt uciążliwa. Po kilku minutach znaleźli się w ogromnej grocie wypełnionej po brzegi innymi Glumami. Wełniste stworki zagulgotały radośnie na ich widok i kilka z nich podpłynęło bliżej Karoliny. Całą przestrzeń wypełniały mgliste ciała, a powietrze wdawało się naelektryzowane. Nawet dźwięki, jakie towarzyszyły przemieszczaniu się poszczególnych osobników, były podobne do tych, które słychać pod linią wysokiego napięcia. Glumy popychały delikatnie dziewczynę. Karolina chichotała, bo to przypominało dotykanie językiem słabej baterii. Po kilku krokach ujrzała Baśkę. Leżała na ogromnym, prostokątnym głazie, a za nim była gładka jak szkło, pionowa ściana. Glumy podawały dziewczynie jedzenie wprost do ust.

– Baśka, ty potworze – krzyknęła do przyjaciółki i zamarła.

Koleżanka odwróciła w jej stronę twarz, a wyraz można by określić jako idiotyczno-rozanielony. Pomachała ręką do kumpelki i wróciła do pochłaniania pokarmu. Karolina dotarła do głazu w kilku susach. Ale Glumy nie pozwoliły, by przywitała koleżankę lecz zmusiły, by usiadła. Przed nią pojawił się liść z białymi, długimi kluskami. Zachęcona widokiem Baśki i ponaglana przez wełniaki chwyciła jeden sznurek i zamierzała włożyć do ust. Może gdyby Glumy nie przycichły, może gdyby nie obserwowały jej z takim natężeniem, może gdyby nie skojarzyła tego dziwnego stołu z ołtarzem ofiarnym, może wtedy przełknęłaby klucha. Do tego wszystkiego widok przyjaciółki pochłaniającej z ogromnym upodobaniem glutowate, blade porosty przywrócił jej przytomność umysłu.

– Nie – powiedziała stanowczo. – Nie będę tego jadła. Baśka, wstawaj!

Wyciągnęła rękę do koleżanki, a wtedy poczuła strzał. Najbliższy Glum strzyknął na jej rękę dziwną wydzieliną, a efekt był taki, jakby kopnął ją prąd.

– Ty, gnoju! – Syknęła chwytając za piekące miejsce. – Baśka! – ryknęła. – Nie żryj tego!

Ale dziewczyna zwróciła na nią nieprzytomne spojrzenie i tylko zabełkotała coś.

– Rany boskie, jak ja nas stąd wyciągnę?

Glumy tymczasem przestały wyglądać jak białe obłoczki na niebie. Przybrały siną barwę, a ich ciała strzelały iskrami. Zerwała się na nogi i rzuciła do przyjaciółki. Brutalnie zepchnęła ją ze stołu i sama skoczyła za nią. Były uwięzione w wąskiej szczelinie. Na pomoc Jagody nie mogła liczyć. Dziewczyna nadal przeżuwała kluski i chciała sięgnąć po kolejne. Karolina zgarnęła dłonią białe gluty i rzuciła je w stronę wełniaków. Odskoczyły nieco. Sięgnęła więc po kolejne i obrzucała kluskami Glumy. Kiedy skończyła się ta amunicja, schyliła się po trzeszczące pod stopami okruchy skalne. Pierwszy trafiony stwór kwiknął boleśnie. Reszta odsunęła się, aby uniknąć obrażeń.

– Baśka, ocknij się! – Szarpała koleżankę za ramiona, ale nie miało to żadnego skutku.

– Ty łakoma babo, wyrzygaj to! – ryknęła ze złością i zaczęła wpychać Baśce do gardła ziemię wymieszaną z mchem. Żeby nie wypluła, zacisnęła jej nos i zasłoniła usta. Trochę musiała przełknąć, ale zbliżanie Glumów zmusiło Karolinę do zaprzestania tej procedury. Ponownie zebrała garść kamyków i rzuciła. Zauważyła, że nawet delikatne uderzenia, jakie człowiek ledwo by poczuł, powodują uszkodzenia ich powłok. Z ran wypływała wydzielina w kolorze flegmy. Uszkodzone wycofywały się. Co z tego, jak na ich miejsce pojawiały się nowe.

– Baśka, oprzytomniej! Długo tak nie dam rady!

Jagoda wypluwała mieszankę, którą przed chwilą została nakarmiła, a przy okazji, jak zauważyła z ulgą Karola, wydalała z siebie kluski. Jeszcze nigdy widok kogoś wymiotującego nie sprawił Karolinie takiej radości. Wraz z pozbywaniem się pożywienia spojrzenie przyjaciółki robiło się przytomniejsze.

– Baśka, poznajesz mnie? – dopytywała się między jednym rzutem, a drugim.

Przyjaciółka nie odpowiedziała, ale skinęła głową. Widać było, że jest bardzo osłabiona.

– Dasz radę biec? – spytała ze słabą nadzieją.

– Nie – zdołała wyszeptać Baśka i jej ciałem wstrząsnął potężny spazm, kiedy wyrzuciła z żołądka kolejną porcję jedzenia.

– Coś musimy zrobić – jęknęła Karolina. – Kończą się kamienie!

Kiedy myślała, że już z nimi koniec, za plecami Glumów zrobiło się zamieszanie. Stwory rozpierzchły się, a one ujrzały dwa ogromne wilki.

– Ja pierdzielę! – stęknęła. – Najpierw naelektryzowane owce, a teraz krwiożercze bestie.

Wilki ruszyły w kierunku dziewczyn. Każde kłapnięcie zębów oznaczało o jednego, nieostrożnego Gluma mniej. Zwierzęta zatrzymały się przed kamiennym ołtarzem, wspięły przednimi łapami na blat i wyciągnęły w ich kierunku pyski. Na oczach dziewcząt nastąpiła przemiana. Zamiast drapieżnych mord, owłosionych łap i potężnych torsów ujrzały przystojne twarze Manfreda i Uwe, ich umięśnione klatki. Dobrze, że ołtarz był na tyle wysoki, że zasłaniał resztę, bo panowie po dokonaniu przemiany byli nadzy.

To Karolina poczuła, że ktoś wdziera się do jej umysłu, bo Baśka nie była podatna na takie rzeczy. W mgnieniu oka zrozumiała, co się dzieje i przekazała wiedzę przyjaciółce.

– Oni – powiedziała – nazywają się Glumswolfami. Strzegą stad tych stworów, a właściwie ludzi przed nimi. Do niedawna Glumy żyły sobie pod ziemią, ale po potężnej burzy na wiosnę ubiegłego roku zdołały jakoś wyleźć. Od tamtego czasu zaginęło kilkunastu turystów. Uwe i Manfred nie mogli znaleźć miejsca, którym wychodzą na powierzchnię. Dopiero tropiąc nas, udało się to. Teraz musimy się stąd wydostać. Oni znowu się zmienią, a my mamy ich dosiąść.

– Baśka, uspokój się! – Spojrzała z przyganą na chichoczącą przyjaciółkę. – Tu idzie o nasze życie, a tobie takie głupoty w głowie!

– Czy ja coś mówię? – Baśka prawie obraziła się. – Tylko potwierdzam, że z przyjemnością dosiądę Manfreda.

– Jak tylko się stąd wydostaniemy, zasypią wyjścia i przywalą je głazami – kończyła Karolina.

Obaj panowie znowu przybrali postać Glumswolfów, a dziewczęta usadowiły się na ich grzbietach. Żaden Glum nie odważył się zbliżyć. Wilki pędziły długimi susami w stronę wyjścia z jaskini. Jeszcze jeden skok i wydostaną się na powierzchnię. I wtedy Karolina nie zdążyła schylić głowy. Z ogromną siłą uderzyła w wystający korzeń. Straciła przytomność.

 

* * *

 

Karolina obudziła się z bólem głowy i złym nastawieniem do świata. Zdaje się, że nie tylko ona. Hans, jak tylko zobaczył obie dziewczyny, zaczął wymachiwać ścierą i poganiać je do kuchni.

– Czego się czepiasz, kretynie? – powiedziała półgłosem Baśka, która też nie miała lekkiego poranka. – Do naszej zmiany jeszcze dziesięć minut.

Ale w kuchni panował chaos. Zmywarka wylała brudną wodę na posadzkę, zamiast do kanalizacji.

Karola spojrzała na przyjaciółkę i stanowczym głosem stwierdziła:

– Jeśli dziś pojawią się Manfred i Uwe to zaprosimy ich do nas. Żadnych spacerów po lesie przy świetle księżyca. Zgoda? – powiedział twardo.

– Jasne, że zgoda – przytaknęła zdziwiona Baśka.

Koniec

Komentarze

Od razu mówię, że pierwszy akapit jest po to, żeby wyjaśnić, skąd się wzięła Karolina. To córka Kasi i Sławusia.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

bemik, przestań przyćmiewać innych piszących  {  :-)  }  

Ale jeden przecinek postawiłaś z złym miejscu, aha...

A gdzie? A wskażesz miejsce?

I domyślam się, że Twój zarzut dotyczy ilości wrzucanych opowiadań. Ale niniejszym informuję, że ostatnie poważne (oczywiście poważne w moim stylu opowiadanie) wrzuciłam 16.stycznia. Lalecza i Sałata się nie liczą, bo to shorty. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Jakiej ilości, jakiej ilości? Chodzi o to, co przeważnie z ilością w parze nie chadza. Twoje teksty jakoś przeczą tej regule, przynajmniej w moich oczach.

Nie wskażę, za drobna rzecz, by się nią przejmować.

Aaa. to dzięki. Ale mógłbyś powiedzieć gdzie zgubiłam przecinek, bo nie chce mi się po raz setny czytać tego samego.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Droga B. Rozpoznałem cię w jednej z dziewczyn... Najbardziej podobał mi się chichot dziewczyn, gdy miały pocwałować na młodzieńcach... bardziej pikantne niż u mnie, tylko bardziej zawoalowane... Tak prawdę mówiąc, bardziej interesowałby mnie przygody dziewcząt w Niemczech bez fantastyki. Tak, jak pisałem wcześniej, styl Chmielewskiej, żartobliwy, bez niepotrzebnego epatowania okrucieństwem i bez

ponurej beznadziei. Od początku wiadomo, że zakończenie będzie dobre. Pozdrawiam prawdziwą heroinę pióra.

No tak, mogłabym napisać o Illmenau bez fantastyki, bo byłam tam jako nastoletnia panienka. Ale... nie byłoby to tak ciekawe. Ale Mafred i Uwe istnieli naprawdę. Tylko, że ja nie pracowałam w kanjpie, a byłam na wymianie międzyszkolnej.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Świtne :)

Tylko, o: Dzień rozpoczęły wcale nie w południe, a o piątek rano. --- Literóweczka. Powinno być piatej.

 

:)

*Świetne.

Ech...

Oj widzisz Antgona i sto razy nie starczyło! Dzięki

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Drobiazg :)

A i jeszcze jedno:

MANFRED!

Postać bardzo, no, zajmująca wyobraźnię, ale ja teraz nie o tym, a o imieniu.

MANFRED!

Uwielbiam to imię. I osobę, która je nosi. Same dobre skojarzenia ;) I nie mówię o postaciach z filmów/książek.

Dziękuję Ci za przypomnienie Manfreda.

Ileż to lat już minęło...

A mój znajomy Manfred z Niemiec wcale nie był taki uroczy. Uwe zresztą też nie.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Akurat mój Manfred to Polak z dziada pradziada :)

Nie, żebym cokolwiek sugerowała. Niemcy to też fajny naród. Tak słyszałam ;P

Jak zwykle, spotkanie z Twoją twórczością okazało się czystą przyjemnością. Dziękuję na wrzucanie tu tak uroczych tekstów. Poniżej kilka pytań i uwag.

I o ile z żadnym z przedmiotów nie miała kłopotów, jeśli pominąć lenistwo, o tyle język naszych sąsiadów okazał się problemem w rozmiarze XXL. – Tak skonstruowałaś zdanie, że odniosłem wrażenie, iż lenistwo było jednym z przedmiotów.

a deszcz, mimo okazałego dachu i tak siekł po – po "dachu" przecinek, skoro oddzielasz wtrącenie.

Wprawdzie Karolinie nie za bardzo podobał się, ale nie miała specjalnego wyboru. – a nie się podobał?

I pytanko – dlaczego wzrok jednego z chłopów rozpalił się na widok topiącego się dzieciaka, skoro, koniec końców, Manfred i Uwe okazali się „obrońcami ludzi”?

 

To tyle.

Perspektywa niewolniczej pracy przez trzydzieści dni wpłynęła bardzo dodatnio na inteligencję Karoliny. – Wymiękłem :P

Poza tym tu jest ciemno jak u murzyna i tylko ty trochę świecisz – wymiękłem ponownie.

Sorry, taki mamy klimat.

Mimo, że to nie moje bajki, o czym wiesz, czytam Twoje opowiadania bez najmniejszej przykrości.

Czekam jednak na coś w rodzaju Pii. Na coś, czym mnie zaskoczysz.

 

„…do ich pokoju wtargnął Heinrich…” –– Myślę, że Heinrich wszedłby do pokoju dziewcząt, uprzednio zapukawszy. Niemcy chyba nie są prostakami.

 

„Karolina nie wiedziała, ile biegły i czy ktoś je goni” . –– Ja napisałabym: Karolina nie wiedziała, jak długo biegły i czy ktoś je gonił.

 

„Stworzonko gaworzyło i co rusz dotykało swojej klatki piersiowej, o ile tak można było nazwać tę część jego ciała…” –– Czy stworzonko miało ciało, czy było raczej bardziej ulotne, duszkowe?

 

„Syknęła chwytając za parzące miejsce”. –– Syknęła chwytając za oparzone miejsce. Parząca była substancja, którą strzyknął Glum.

 

„Ale dziewczyna zwróciła na nią nieprzytomne spojrzenie i tylko zabełgotała coś”. ––  …i tylko zabełkotała coś.

 

„Przybrały siną barwę, a ich ciała strzelały iskrami”. –– Tu też pytanie, czy to rzczywiście były ciała?

 

„Zerwała się na nogi i rzuciła do przyjaciółki”. –– Zerwała się i rzuciła do przyjaciółki.  

Czy mogła zerwać się na inną część ciała?

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

...Zerwała się na równe nogi...jak najbardziej w porządku.Zerwałam się na nogi przestraszona... w mowie potocznej prawidłowo. Pozdr

awiam

Słowniki, które przejrzałam, pozwalają „zerwać się na równe nogi”, ale nie „na nogi”. Nie upieram się jednak, bo zarówno moje słowniki jak i ja, możemy się mylić.

Zdanie, które podałeś jako przykład, ja napisałabym: Zerwałam się przestraszona… Uważam, że w ten sposób daję do zrozumienia, że wcześniej siedziałam lub leżałam, a teraz stoję. „Zerwałam się na nogi”, odbieram tak jak „Czekałam godzinę czasu”.

Pozdrawiam. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 

Roman Bratny --- "Kolumbowie rocznik 20":--- "Alarm poderwał drużynę na nogi o świcie..."

Między "poderwać" a "zerwać" nie ma różnicy? ;)

Sorry, taki mamy klimat.

Literatura to nie szkolne wypracowania. Istnieje pewne prawo autora do niewielkich odchyleń od sztywnych reguł. W tym przypadku nieznaczne odchylenie logiczne mieści się jak najbardziej w konwencji literackiej. W mych kontaktach literackich z najróżniejszą prozą nie takie spotykałem oboczności będące celowym zabiegiem pisarskim.(np. Ferdydurke) Podaję następny przykład: Joseph Conrad - Korzeniowski "Jądro ciemności" --- "Zerwał się na nogi jak spłoszony byk..." Pół nocy

spędziłem na podanie przykładów. zachęcam kolegę do studiowania literatury spoza fantastyki. Pozdrawiam.

    Oczywiście, że zwrot "zerwać się na nogi" jest najzupwłniej prawdiłowy. Bo ---  "zerwać się"  oznacza także --- między innymi --- gwałtownie ruszyć/ wyruszyć, a nie tylko gwałownie wstać.  Język polski jest naprawdę bardzo bogaty znaczeniowo i nie należy bezmyslnie tych  znaczęń  igraniczać. 

DZięki wszystkim. Regulatorzy - jesteś jak zwykle niezastąpiona!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Sethrael I  pytanko – dlaczego wzrok jednego z chłopów rozpalił się na widok topiącego się dzieciaka, skoro, koniec końców, Manfred i Uwe okazali się „obrońcami ludzi”?  - bo szykował się do pomocy, tylko Karola źle odczytała ten błysk w oku. Potem przestał się interesować, bo dzieciakiem zajęła się mamusia. Umyślne wprowdzenie w błąd.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Jak zwykle cieszę się, jeśli pomogłam.

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bemik - jakoś z godzinę po zadaniu Ci pytania przyszła mi własnie taka odpowiedź do łba, a niestety komentarzy nie da się edytować :( Dziekuję za odpowiedź.

zachęcam kolegę do studiowania literatury spoza fantastyki - to jak rozumiem miało być do mnie, bo Regulatorzy to bardziej "koleżanka" niż "kolega". Jeśli tak, to czy na podstawie pytania o treści:"Między "poderwać" a "zerwać" nie ma różnicy?  ;)"  (jedynego jakie zadałem w dyskusji na temat poprawności sformułowania) wywnioskowałeś Ryszardzie, że czytuję tylko fatnastykę? Chyba że Twoja sugestia odnosiła się do Regulatorzy - wtedy cofam pytanie.Zwłaszcza, że na poprzednie nie odpowiedziałeś.

Pozdrawiam.

Sorry, taki mamy klimat.

 

Cieszę się, że w końcu wszyscy są usatysfakcjonowani. Na jałowe, ambicjonalne spory szkoda czasu. Pozdrawiam.

Za to na szukanie przez pół nocy przykładu zdania, już nie szkoda czasu! Podziwiam i zacznam szczerze lubić. Również pozdrawiam.

Sorry, taki mamy klimat.

 

Autorce zawdzięczam sporo i dla niej skłonny jestem do poświęceń.

Dzięki Wam wszyscy i błagam - nie kłóćcie się. Szkoda nerwów, zdrowia  i czasu na takie pierdółki. Każdy po trosze ma rację i zostańmy przy tym, oczywiście w zgodzie!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nie mój klimat. Zdecydowanie. Ale przyznam, że dałem się wykiwać. Byłem pewien, że Uwe i Maniek to czarne charaktery, a potworki to przyjaciele. A tu niespodzianka. Choć w takim układzie nie rozumiem reakcji Uwe na chłopca w basenie...wróć - przeczytałem komentarz z wyjaśnieniem :P Nie mój klimat, ale nie żałuję, że przeczytałem. A może się jeszcze czegoś przy tym nauczę? :P

Dzięki -13-

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Sprawne napisane, ale zupełnie nie moje klimaty.

Na koniec --- tytułem anegdotki --- powiem, że nie widziałem, aby komuś groził spadochron za lektorat. Sam zaś zaliczyłem kiedyś semestr w ten sposób, że przed wejściem na konsulty czytałem jakąś książkę Faulknera, kobieta zauważyła tytuł i nagle po literackiej debacie o mistrzach pióra, mimo że słowa nie powiedziałem po obcemu, w moim indexie wylądowało 4.

pozdrawiam

I po co to było?

Ja z kolei miałam farta ze zdaniem gramatyki opisowej (niemieckiej). Umiałam tylko jeden temat i tak zagadywałam faceta, że wychodziło, że rozmawialiśmy o tym, co umiałam. Mój mąż, wtedy jeszcze chłopak, ryczał z kumplami pod drzwiami. Aż ich docent w końcu przegonił. Zaliczyłam na3,5.

A w opowiadnaiu - nie wiem, czy by ją wywalili, ale rok by chyba  powtarzała. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Zachęcona twoim komentarzem przeczytałam i to z wielką przyjemnoscią. Już teraz widzę od kogo przyjdzie mi się uczyć i jeszcze bardziej docenam twoją propozycję.  Jesli doszlifuje swoje opowiadania chociaz w połowie tak dobrze jak ty to uznam to za sukces. 

Bóg stworzył ko­ta, żeby człowiek mógł głas­kać tygrysa.

Nowa Fantastyka