- Opowiadanie: mahoney - Inverso 4

Inverso 4

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Inverso 4

Poprzednia część jest tutaj:

 

 

 

http://www.fantastyka.pl/4,8787.html

 

 

 

Miasto dawało szansę na uniknięcie wścibskich spojrzeń i wmieszanie się w tłum. Jednocześnie nie brakowało w nim takich, którzy w poszukiwaniu łatwego zarobku mogli posunąć się do donosów, szantażu i głupiej, bezsensownej przemocy. Jednak wyjazd z miasta oznaczał odcięcie się od źródeł informacji. Mahl wiedział, że poszukiwany przez niego renegat na pewno przebywał ostatnio w mieście. Używał zmienionego imienia i był osobą znaną. Jednak nie na tyle, by byle kupiec mógł udzielić informacji.

– Musimy przede wszystkim dowiedzieć się, gdzie szukać Jana Costera. Później zmusić go do powrotu. I tyle.

Mahl wiedział, że za jego słowami kryła się mieszanka ryzyka, pieniędzy i bijatyki.

Bliźniak uniósł brew.

– Tylko tyle…? Doprawdy Młodszy. Mówisz jakbyśmy wybrali się na piknik.

– Zamiast silić się na ironię lepiej pomyślałbyś, gdzie go można znaleźć.

Hal bardzo mocno pociągnął nosem. Przełknął to, co nagromadziło mu się ostatnim czasem, soczyście splunął i jakby od niechcenia powiedział:

– Ja myślę, że on się sam do nas zgłosi…

Mahl wzniósł oczy do nieba.

– No jasne! Uklęknie i będzie błagał, żeby go zabrać z powrotem! Jeśli wziąłem cię tylko po to,

żebyś udzielał takich rad to może lepiej wracaj od razu, co?

Hal jednak nie zamierzał dawać za wygraną.

– Jan Coster w równym stopniu boi się janitora jak Inkwizycji. A moim zdaniem powrót do naszego świata grozi mu najwyżej więzieniem. Złapanie przez Inkwizycję oznacza czasem śmierć. Przyznasz, że to dość silna motywacja…

Jasiek uznał, że najwyższy czas wmieszać się w dyskusję:

– Habitowi! Oj.. Oni potrafią zaleźć za skórę, nie?

– No dobrze – Mahl nie ustępował. – Czy to oznacza, że powinniśmy wywiesić w całym mieście ogłoszenia, że zamierzamy wybawić Costera z łap Inkwizycji i czekamy w Zajeździe pod Rybami??? Zanim on to przeczyta my już będziemy w lochach tych zbirów.

– Nie doceniasz siły pieniądza braciszku – wydawało się, że Hal mówi to z najgłębszym przekonaniem. – Zasięgnąłem języka tu i ówdzie. Coś już wiem.

 

Jasiek wiedział, gdzie znaleźć klasztor. Trzeba było tylko przejść przez całe miasto. Nie było to łatwe, bo właśnie odbywały się jakieś uroczystości, których sensu i przeznaczenia Mahl zupełnie nie rozumiał. Pod kościołem, za bogatym jak na tak małą miejscowość – zgromadził się tłum wiernych. Dym kadzideł i odgłos małych dzwoneczków zapowiadał niecodzienne, metafizyczne przeżycia. Mahl z przekąsem komentował zachowanie kapłanów, ich nadęte kazania i bezrefleksyjny zachwyt plebsu. W tłumie wypatrzył Pana Jacka. Ten z kolei skupiony był tylko na strojach księży. Wydymał wargi i co jakiś czas rzucał kąśliwe komentarze. A to krój nie taki, a to fason niemodny i w ogóle kolory dobrane fatalnie. Nikt nie zwracał uwagi na niego a im głośniej wyrażał swoje poglądy tym większą budził żałość.

Mahl z całego serca nie cierpiał prymitywnych sztuczek kapłanów. Była w tym też osobista zawiść sięgająca czasów, kiedy w Gronhill miał niewątpliwą przyjemność z panią, która okazała się być żoną pewnego żercy. Zemsta zdradzonego męża ścigała Mahla bardzo długo i nawet opóźniła jego przyjęcie do Gildii. Od tej pory Mahl nie przegapił żadnej okazji, żeby dopiec tej znienawidzonej kaście.

– Jezu Chryste!! Ale szczury! Jak koty… – Jasiek jednocześnie był przerażony i zachwycony. – W życiu takich i tylu nie widziałem, nie?

Mahl zaszczycił całą sytuację przelotnym spojrzeniem. Uśmiechnął się na myśl, że trochę czasu zajmie zanim szczury wyprowadzą się z kościoła. Postanowił tylko zapamiętać pocieszne figury wykonywane przez księży i zakonników na placu przed katedrą. Część wiernych śmiała się, część wpadła w religijny obłęd i zaczęła się żarliwie modlić.

Hal pokręcił głową:

– Doigrasz się Młodszy. Janitor ostrzegał.

– Eeee tam. To tylko niewinny dowcip.

– Rób jak uważasz. Ja na twoim miejscu wolałby przecenić wpływy tych ludzi niż ich nie docenić.

Jasiek przyśpieszył kroku. Szeroka, brukowana droga zakręcała delikatnie za katedrą. Najwyraźniej klasztor był niedaleko.

Mahl postanowił przypomnieć bratu szczegóły rozmowy sprzed kilku chwil:

– Pamiętaj. On tu występuje pod imieniem Laurent. I powiedz, że masz wiadomości od braci z Czech.

– Wiem, wiem… Zaufaj mojej pamięci. – Mahl machnął ręką i nabrał powietrza, jakby za chwilę miał rozpocząć ważne przemówienie. – A co będzie, jeśli go tam nie ma?

– Dziś rano, jeszcze tam był. A ponieważ w mieście od kilku tygodni przebywa grupa inkwizytorów, nie sądzę, żeby wyprawiał się na kurwy albo zakupy.

 

Jasiek przystanął przed bramą klasztoru. Twarz wyrażała zachwyt przemieszany z nabożnym strachem:

– Ojcowie od Świętego Franciszka. Pobożni ojcowie, nie?

Dla Mahla niektóre zwyczaje językowe Świata 1.0 nadal stanowiły zagadkę. Osobiście uważał, że każdy człowiek może mieć najwyżej jednego ojca. Czasem zdarzało się, że ojciec nie był mężem matki. Było to jedyne ustępstwo lingwistyczne, na które mógł pójść. Ale wielu ojców…? Postanowił nie zaprzątać sobie tym głowy. Najważniejszy teraz był Coster. Jan, czy Laurent – nieważne. Ważne, żeby znaleźć, przekonać do powrotu i wrócić. Bezpiecznie. Do Ariki, znajomych krajobrazów, normalnego języka i przewidywalnych zachowań.

Walnął pięścią w okutą bramę.

Są sytuacje, w których zawieszeniu ulegają wszystkie prawa rządzące Wszechświatem. Potężne łapsko, które chwyciło Mahla za gardło i drugie, które trzymało ostry nóż to sytuacja, która wyczerpywała zawieszenie wszelkich praw rządzących polemiką, dyskusją i dialogiem.

 

 

Klasztor jak klasztor. Był miejscem raczej cichym. Ostatnie dźwięki, które Mahl pamiętał to odgłos drewniaków uciekającego Jaśka i głośne: ”Spiedalamy! Hal, braciszku! Trzymaj się! Nie zapomnimy o tobie!!!”. Mahl nie miał pojęcia, dlaczego bliźniak pomylił imiona. Nie mógł być aż tak roztargniony.

Od najmłodszych lat wiadomo było, że mimo łudzącego podobieństwa zewnętrznego są bardzo różni. Kiedy Mahl nauczył się czytać, Hal złamał sobie po raz pierwszy rękę. Kiedy Dziadek zabierał Mahla w góry na naukę zaklęć, Hal podbierał przepiórkom jajka. Kiedy Mahl miał pierwszą kobietę, jego brat wciąż budował modele warowni z patyków. Dziadek wprawdzie przebąkiwał coś o tym, że niektóre drzewa dają owoce później ale są tak samo dobre i wartościowe ale Mahl od dzieciństwa uznawał brata za obcy przeszczep w jego życiu. Jednak ostatnie wydarzenia zakłóciły ten obraz. Ten pomysł z wodą z Orje, smykałka do interesów…

Ponura i ciemna cela nie dostarczała zbyt wielu bodźców. Pozwalała uporządkować myśli. Mahl nie miał wątpliwości, że Jan Coster stanowił większe zagrożenie dla Inkwizycji niż dla porządku Przedświata. „Właściwie co mnie to obchodzi. To ich problem, ich sprawy. Sam chciał, sam się w to wpakował. Niech cierpi idiota” Jednak na niektóre decyzje było już za późno. Mahl siedział na upiornie zimnej, kamiennej posadzce, ręce miał związane z tyłu, pęcherz nabrzmiały. Sytuacja co najmniej niekomfortowa. No i ta niepewność: kto i dlaczego go uwięził.

Drzwi zaskrzypiały i Mahl z zadowoleniem zauważył w nich korpulentną postać zakonnika trzymającego w jednej ręce świecę a w drugiej gliniany kubek i pajdę chleba.

– Posili się, sił nabierze. Wtedy i język się rozwiąże. – Głos kastrata był obrzydliwie przymilny.

– Jak mam jeść ze związanymi rękami?

– Bez obaw. Nakarmimy, napoimy. – Braciszek pochylił się nad Mahlem. – Zacznie mówić to szybko wolność odzyska, prawda?

Mahl postanowił przyjąć postawę szczerego idioty:

– Ale co miałbym mówić? Przecież ja przyszedłem z pielgrzymką do Świętego Stanisława!

– Czyli nie chce mówić… – Kopnięcie w krocze uświadomiło Mahlowi, że powierzchowność zakonników jest tylko sprytnym zabiegiem na użytek maluczkich.

– Nie godzi się tak…pobożnego pielgrzyma w jaja…

Zakonnik postawił kubek i chleb na podłodze:

– Inni zaraz tu przyjdą. Nie będą tacy uprzejmi.

Wyszedł zabierając ze sobą świecę i zostawiając Mahla sam na sam z przemyśleniami na temat standardów uprzejmości w Świecie 1.0.

W zupełnie ciemnym i pozbawionym jakichkolwiek odgłosów pomieszczeniu liczenie czasu nie jest łatwe. Mahl miał go jednak na tyle dużo, żeby przemyśleć sprawy jeszcze raz. A zwłaszcza tę pomyłkę Hala. Może to nie było zwykłe przejęzyczenie… Może bliźniak zrobił to specjalnie.

Wiązane od przodu spodnie uniemożliwiały jakikolwiek manewr, który mógłby przynieść ulgę pełnemu pęcherzowi. Mahl głośno i w bardzo niewybredny sposób przeklinał swoją naiwność. „Nowa moda. Najmodniejszy krój! Żeby cię mrówki oblazły i każda z osobna właziła w dupę!” Gdyby krojczy z Gronhill słyszał to wszystko zapewne porzuciłby szycie męskich ubrań i przekwalifikował na usługi buchalteryjne.

Pęcherz Mahla z radością odnotował kolejne skrzypienie drzwi.

– Bracia! Na wszystkie świętości zaklinam: dajcie mi się odlać!

– Masz czelność nazywać nas braćmi?! – Niski, zdecydowany głos nie pozostawiał wątpliwości: albo trzeba się dogadać, albo poświęcić skórzane spodnie.

Wysokiemu zakonnikowi towarzyszyło dwóch niższych. Najwyraźniej ten pierwszy był tym, który miał najwięcej do powiedzenia. Twarz miał starannie ogoloną, tonsurkę wypielęgnowaną, habit czysty. „Szef!” – ocenił Mahl i postanowił rozpocząć negocjacje:

– Powiem wszystko, ale najpierw rozwiążcie mnie bo poleję się w spodnie.

– Pomóżcie mu. Nie chcę smrodu.

Ku zdumieniu Mahla młodszy z braciszków zamiast rozwiązać sznur krępujący ręce zaczął rozwiązywać rzemienie od spodni. Pulchnymi dłońmi ujął delikatnie przyrodzenie czarodzieja i odsunął się na bezpieczną odległość. Skrępowanie Mahl postanowił zachować na inna okazję. Teraz cieszył się z ulgi, jaką daje prosta z pozoru czynność fizjologiczna.

– Skończył ojcze opacie.

– Słyszę. Siadaj Hal.

A więc jednak! Szczęście przepełniało duszę Mahla. Dali się nabrać. Teraz tylko trzeba brnąć w to kłamstwo. To daje czas na odsiecz. Jednak czy Jasiek z Halem potrafią ją zorganizować? Czy poradzą sobie?

– Z jaką misją przyjechał tu twój brat – opat usiadł na małym zydelku usłużnie podstawionym przez jednego z braciszków. – No… Tylko bez krętactw. Mamy sposoby, aby cię zmusić do mówienia.

– Ojcze… mój brat ma jakąś ważną wiadomość dla Laurenta Costera. Wie tylko, że schronił się w waszym klasztorze. Ale jaka to wiadomość i od kogo – naprawdę nie wiem! – Mahl w ostatnie zdanie włożył cały swój kunszt aktorski. A praktykę miał. Przez kilka miesięcy, nieprzytomnie zakochany w córce pewnego trubadura przemierzył z jej ojcem i bratem całe księstwo. Nędzne wynagrodzenie Mahl odbijał sobie odgrywaniem scen miłosnych na rynkach małych miasteczek. Robił to tak wiarygodnie, że wzbudził podejrzenia ojca. Mahl nie przeczył, że coś było na rzeczy, więc bez słowa protestu dał się wyrzucić z trupy. Kopniak na drogę, kilka soczystych przekleństw to wszystko co pamiętał z tamtych czasów. Oprócz oczywiście długich nocnych treningów przed kolejną sceną miłosną.

Opat najwyraźniej nie był miłośnikiem sztuki, albo doświadczenie aktorskie Mahla było marne:

– Wiesz…wiesz chłopcze. To tylko kwestia czasu aż nam powiesz.

Spokojny i pewny głos opata nie pozostawiał wątpliwości – trzeba zmodyfikować taktykę:

– Wiem, że miał mu przekazać pozdrowienia od braci z Czech. I zapewnić o wsparciu. Tyle wiem.

– Ci bogobójcy jeszcze podnoszą swoje zapite łby! – Twarz opata wyrażała najgłębszą i najszczerszą pogardę. – Dobijemy łajdaków. A ty nam w tym pomożesz Hal… A może Mahl, co…?

Do Mahla dotarło wreszcie, że trafił na inteligentnego przeciwnika. Postanowił jednak pójść w zaparte, głównie po to by zyskać na czasie:

– Nazywam się Hal. Przysięgam.

– Pewna bogobojna niewiasta poinformowała nas o tym, że będziecie tu węszyć. Za obietnicę odpustu zobowiązała się do pewnego eksperymentu. – Zęby opata były bielutkie, równe ale uśmiech nie zapowiadał wyrafinowanych pieszczot.

– Siostro! Pozwól do nas…

Tylko dlatego, że Mahl siedział nogi nie ugięły się pod nim. Nawet przy słabym świetle nie mógł się pomylić. Ten obfity biust, szerokie biodra.

– Wydaje mi się, że potrafię ich odróżnić. – Katarzyna z gracją złapała Mahla za włosy i przystawiła do twarzy świecę.

– Niestety ojcze… Z twarzy się nie da. Muszę sięgnąć głębiej.

Mahl był pełen najgorszych przeczuć. Nie pomylił się. Katarzyna sięgnęła do spodni. Chwilę później trzymała w dłoni dowód, który miał rozsądzić o prawdomówności Mahla albo o jego kłamstwie.

– Ojcze – w głosie Katarzyny czuć było niepewność. – Nie jestem pewna. Nawet w tym szczególe są do siebie podobni jak dwie krople wody…

– No cóż – westchnął opat. – Znajdziemy sposób aby dociec prawdy. Codziennie modlimy się za braci dominikanów, którzy wzięli na siebie ciężkie obowiązki Inkwizycji i o to, by Pan trzymał ich z dala od nas. Ale być może będziemy musieli uciec się do ich pomocy. Dziękuję córko. Choć twoja sława związana z uprawianym przez ciebie zawodem jest trochę przereklamowana.

Cała czwórka skierowała się do drzwi. Mahl z rozwiązanymi spodniami leżał na podłodze głośno oddychając. Błogosławił swoją przytomność umysłu sprzed paru lat. Wtedy w Lamberth pojawił się dziwny wędrowiec, który namawiał mężczyzn na drobny zabieg chirurgiczny polegający na usunięciu napletka. Przedstawiał argumenty natury higienicznej i erotycznej: i czystość było łatwiej zachować i doznania miały być intensywniejsze. Mahl nie skorzystał. Był bowiem bardzo przywiązany do swojego napletka. Wędrowiec zresztą bardzo szybko został przepędzony z miasta. Djukowi nie podobał się jego nos. Powód dobry jak każdy inny…

Jako ostatni z sali wychodził braciszek, który pomagał się wypróżnić Mahlowi. Odwrócił się przed zamknięciem drzwi i posłał czarodziejowi spojrzenie, które mogło świadczyć tylko o jednym: tortury Inkwizycji mogły być niczym wobec seksualnych upodobań młodego zakonnika.

 

Jan Coster był już starszym mężczyzną. Jak na więźnia franciszkanów wyglądał na dobrze odżywionego i z całą pewnością nie był torturowany. Uważnie przyglądał się Mahlowi:

– Nie. Nie znam go. Pierwszy raz na oczy widzę. Na pewno szpieg.

Opat pokiwał głową dając do zrozumienia, że to zgadza się z jego podejrzeniami:

– Nie wiemy tylko, który to z nich. Czarodziej, czy jego niedorozwinięty brat. Ale i tego się wkrótce dowiemy. – Uśmiech zapowiadał długie, wyczerpujące rozmowy. A może nawet coś gorszego.

– Kto cię przysłał i po co? – Coster przystawił Mahlowi świecę do twarzy.

– Panie… – Mahl przełknął ślinę bardzo głośno. W jego mniemaniu u rozmówcy miało to wzbudzić zaufanie i przekonać do szczerości słów – Panie… Znajdź dla mnie czas na rozmowę a nie pożałujesz.

Opat miał chyba ogromne zaufanie do Costera bo wstał i skierował się w stronę drzwi:

– Zostawiam was samych. Przyjdź później do mnie i zdaj relację.

Zostali sami. Mahl oparł się o zimną ścianę i gestem przywołał renegata do siebie. Mówił szeptem:

– Janie. Przysyła mnie janitor Lukidum.

Nie takiej reakcji się spodziewał. Coster zaczął się śmiać. I był to śmiech bardzo szczery:

– Ten wypłowiały strażnik świętych dogmatów myśli zapewne, że sam dźwięk jego imienia spowoduje u mnie sraczkę i niepohamowaną chęć natychmiastowego powrotu do Przedświata. Naiwniak. Moje flaki są w całkowitym porządku i nie mam powodu, żeby wracać.

– To dlaczego ukrywasz się u franciszkanów? Najwyraźniej grozi ci tu poważne niebezpieczeństwo.

Mahlowi wydało się, że dobry humor opuścił Costera:

– Po prostu korzystam z ich pomocy. Dominikanie nie dają mi spokoju. Tutaj mam wikt i opierunek, spokój i dobry punkt kontaktowy. Czego ode mnie chce janitor?

Mahl poczuł, że jego rozmówca jest gotów do negocjacji:

– Masz wrócić z nami. – Mahl postanowił nie przyznawać się do swojej prawdziwej tożsamości. – Nie mamy prawa przedstawiać ci żadnych warunków. Po prostu masz z nami wrócić. Sądzę jednak, że nawet jeśli Lukidum myśli nad jakąś karą dla ciebie – to będzie nic w porównaniu z tym, co czeka cię z rąk Inkwizycji, prawda?

– Spokojnie młody człowieku. – Coster machnął lekceważąco ręką. – Ich sprawność to część legendy. Zresztą legendy, którą sami stworzyli. Węszą. Ścigają mnie, ale jak widzisz na razie daję sobie radę.

– Nie udało ci się jednak uniknąć nieprzyjemności.

– Masz na myśli tego skurwysyna z Moguncji? Przekupił mojego asystenta i po chamsku ukradł mi mój wynalazek. Dopadnę go i zniszczę! – Coster na chwilę stracił bladość na twarzy. W kącikach ust pojawiły się kropelki śliny.

– Zemsta słodko smakuje, masz rację. Ale jak mi się wydaje nie lubi go także Inkwizycja. To przebiegli ludzie. Sprzymierzą się z tobą a później obrócą przeciwko tobie. To oczywiste. Nie widzisz tego…?

Coster najwyraźniej wyczerpał zapas cierpliwości dla swojego rozmówcy. Wstał dość gwałtownie:

– Zresztą, ta rozmowa nie ma najmniejszego sensu. Nie wrócę. To postanowione. A braciszkowie wycisną z ciebie wszystko, co wiesz. Już ci współczuję.

Huk zamykanych drzwi miał być na długo ostatnim dźwiękiem, który dotarł do uszu Mahla. Jeśli nie liczyć głośnego burczenia w brzuchu. Niestety próba wypicia wody z kubka leżącego na posadzce skończyła się jej rozlaniem a pajdy chleba nie mógł odnaleźć. Nie miał z tym żadnego kłopotu szczur, który mimo ciemności z łatwością odnalazł chleb, zjadł go a potem bezczelnie zaczął obwąchiwać spodnie Mahla.

„Nie wiedzą czy to ja, czy Starszy. Wiedzą o Przedświecie. Nie lubią dominikanów” – Mahl porządkował myśli. „Coster ma silną motywację, żeby tu zostać. Ale zemsta zaślepia. To daje jakąś szansę”.

Z rozmyślań wyrwała Mahla postać zakonnika po cichu wchodzącego do celi. Nie miał ze sobą żadnych narzędzi tortur. Mahl już miał odetchnąć z ulgą, kiedy nagle dotarło do niego, kim jest gość.

– Po coś tu przylazł? – Mahl starał się nadać swojemu głosowi jak najbardziej nieprzyjazny ton. Nie odstraszył tym jednak młodego braciszka. Jego pulchne dłonie zaczęły głaskać Mahla po policzkach. Mimo dość obszernego habitu nie dało się ukryć intencji. Mahl odruchowo ścisnął pośladki i mocniej oparł się o ścianę.

– Spierdalaj stąd bo zacznę krzyczeć!

To był błąd. Najwyraźniej oprócz zamiłowania do mężczyzn braciszek lubił także odrobinę przemocy. Uśmiechnął się:

– Krzycz. Krzycz ile wlezie. I tak cię nikt nie usłyszy. Wszyscy są na nieszporach.

Zakonnik postawił świecę i nie chciał tracić czasu:

– No jak…? Masz ochotę na zabawę? – Jego dłonie odsunęły bluzę Mahla.

– Odgryzę ci jaja, jeśli mnie dotkniesz!

Habit braciszka nie był w stanie ukryć jego podniecenia. Mahl zdawał sobie sprawę, że nie ma zbyt wiele czasu. Dłonie wprawdzie miał wciąż związane, ale nogi wolne.

Silny kopniak w krocze zawsze jest dobrym rozwiązaniem w sytuacjach beznadziejnych. Zastępuje uczone dysputy, szermowanie argumentami i inne tego typu bzdury opisywanie w mądrych księgach.

Zakonnik wydobył z siebie tylko zduszony, piskliwy jęk i podkurczył kolana. Mahl usiadł na nim tak, żeby łydką docisnąć gardło.

– Nóż! Natychmiast! Gdzie masz nóż?

Braciszek jęczał i nie wykazywał najmniejszej chęci do współpracy. Mocniejszy ucisk na gardło musiał jednak mieć siłę przekonywania. Mahl odwrócił grube cielsko zakonnika na brzuch i siadł mu na plechach. Na szczęście ostrze noża zatkniętego za pas habitu było ułożone w ten sposób, że dało się przyłożyć do niego sznur krępujący dłonie. Kilka ruchów i Mahl poczuł ulgę. Na wszelki wypadek jeszcze raz użył ciężkiego buta aby upewnić się, że zakonnik nie wstanie przez dłuższą chwilę a z resztek sznura stworzył wymyślny knebel, który miał zapobiec wezwaniu strażników.

Mahl nie wiedział, co to są nieszpory, ale domyślił się, że zakonnicy jeszcze przez jakiś czas będą zajęci swoimi sprawami. Nie znał rozkładu pomieszczeń w klasztorze, nic nie wiedział o ewentualnych strażach. Wszystkie niebezpieczeństwa związane z ucieczką wydawały mu się jednak niczym z perspektywą gwałtu i tortur.

Na korytarzu nie było nikogo. Świeca nie dawała dużo światła, ale to akurat cieszyło Mahla. W habicie zdartym siłą z braciszka mógł przemknąć nierozpoznany. Założył skobel na drzwi celi i przybrał postawę podpatrzoną u opata: zasunął kaptur na głowę, przygarbił się i ruszył nieśpiesznym krokiem. Wybrał dobry kierunek, bo zaczęło mu towarzyszyć coraz więcej światła. To oznaczało, że zbliża się to jakichś centralnych pomieszczeń.

Pierwszy egzamin zdał bardzo szybko. Usłyszał z boku: – Laudetur Jesus Christus.

Nie wiedział, co odpowiedzieć mijanemu braciszkowi. Wymruczał więc kilka monosylab ani na chwilę nie zwalniając kroku.

Węch podpowiadał mu, że zbliża się do kuchni. Braciszkowie mieli upodobanie w serach i piwie. Jeśli kuchnia to i wyjście z klasztoru – dedukował Mahl. W kuchni nie było nikogo jeśli nie liczyć kilku zaprzyjaźnionych z franciszkanami szczurów. Mahl wyłowił w półmroku największe drzwi i postanowił zaryzykować. Po drodze zabrał pół bochna chleba i butelkę, z której dobywał się przyjemny zapach miodu.

Drzwi nie były zamknięte. Ale to, co było za nimi było zagadką. Noc była wyjątkowo ciemna i nie zapraszała do siebie. Cisza nie wróżyła nic dobrego. Ale nie trwała zbyt długo:

– Tędy chcesz uciekać? – Głos Costera sparaliżował Mahla natychmiast.

– Wyjdziesz wprost w łapy strażników. Lepiej uciec tędy – i wskazał mały otwór w ścianie obok. – Tutaj wyrzucają resztki jedzenia. Mało komfortowe ale bezpieczne.

Coster mówił bardzo spokojnie i pewnie. „Wierzyć, nie wierzyć… Nie mam za bardzo wyjścia” – kalkulował Mahl. Postanowił jednak zaznaczyć intelektualną samodzielność i wygrażając trzymaną w ręku butelką ostrzegł Costera:

– Jeśli mnie okłamałeś – zemszczę się!

– Nie kłamię. Zresztą wkrótce się przekonasz. Śpiesz się. Nie masz zbyt dużo czasu.

Mahl podszedł do dziury w ścianie. To, co poczuł jego noc można było porównać tylko ze smrodem rzygów pijaka po tygodniu picia i niezdrowego jedzenia.

Przełożył nogę na zewnątrz, odwrócił głowę w stronę kuchni żeby nabrać ostatni haust w miarę świeżego powietrza i poddał się prawu grawitacji. Ta niezwykła siła rządząca wszechświatem załatwiła całą resztę. Niestety oprócz jedzenia bracia wyrzucali poza klasztorne mury także skorupy potłuczonych naczyń i zniszczone meble. Mahlowi wydało się, że wszystko, czego pozbywano się z klasztoru uparło się, żeby zagościć w jego boku i pośladkach. Nie był w stanie powstrzymać się od krzyku. Tylko ramiona pozostały nietknięte. Nie na długo. Chwilę później właśnie na nich poczuł ciężkie buty. Towarzyszył im głos renegata:

– Idę z tobą. Z janitorem można się dogadać. Z Inkwizycją nie.

 

 

Koniec

Komentarze

O, jak miło... kolejny odcinek! Jak znalazł na piątkowe popołudnie :-)

Mahoney, te wszystkie "wynalazki" z poprzednich części (autorstwa Mahla i innych postaci) są przezabawne :-))) będzie ich więcej?  A Pan Jacek to alter ego pewnego samozwańczego stylisty - celebryty z programów śniadaniowych, czy to moja nadinterpretacja???

Z Panem Jackiem intuicja Cię nie myli :-) Co do wynalazków... Jest jeszcze jeden. Całkiem serio. Pojawi się niebawem...

No nieźle... Nie żałujesz żadnych doznań swojemu głównemu bohaterowi :-)))

Żadnych :-) Powołałem go do życia i mam nad nim nieograniczoną władzę... :-)))

Nowa Fantastyka