- Opowiadanie: kakasasadd1 - Zdarzenia magiczne - I rozdział - Nowy świat

Zdarzenia magiczne - I rozdział - Nowy świat

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zdarzenia magiczne - I rozdział - Nowy świat

I

 

Siedział w oknie domu przy ulicy Murret 35. Z kuchni dobywał się przyjemny zapach ciasta pieczonego przez mamę. Tata mył samochód, przy muzyce metal, potrząsając często głową, przy czym często Terry musiał zasłaniać usta ręką, by nie parsknąć śmiechem. Zwyczajna sobota. Zsunął się na ziemię i wszedł do domu przez otwarte na oścież drzwi, gdyż było bardzo gorąco. Przechodząc bok kuchni, mama zauważyła go, jednak nic nie mówiła, uśmiechnęła się tylko. Pchnął drzwi pokoju i usiadł na krześle, przy laptopie.

 

Odsunął jednak sprzęt, wstał i sięgnął po pamiętnik, pod łóżko. Z pudełeczka z dziurkami wyjął długopis i otworzył na ostatniej stronie książeczki. Zapisał datę – czwarty czerwca i zaczął notować wydarzenia z wczoraj. Niewiele się wydarzyło, więc szybko skończył. Spojrzał na zegarek, miał kwadrans do spotkania z kolegami. Otworzył szafkę i wyjął stamtąd plecak i piłkę do piłki nożnej. Napompował ją, po namyśle sięgnął jeszcze po rękawice, wpakował to do plecaka i wyszedł na korytarz. W drodze powiedział jeszcze do mamy:

 

– Idę na boisko, wrócę za około trzy godziny – widząc, jak mama otwiera usta, dopowiedział – mam komórkę.

 

I wyszedł. Pozdrowił jeszcze ojca i ruszył w lewo chodnikiem. Wstąpił jeszcze do sklepu spożywczego, kupił wodę i szybko wyszedł, by się nie spóźnić. Przeszedł jeszcze pół kilometra i skręcił ścieżką w las. Nucił przy tym jakąś piosenkę typu reagee. Wreszcie doszedł do polany, przy której końcach widoczne były drewniane bramki. Obok jednej z nich siedziało już trzech kolegów. Poderwali się, widząc przyjaciela.

 

– Siema! – krzyknął

 

– Cześć – powiedział jeden – trochę się spóźniłeś.

 

– No wiem. Ale to co? Tkwimy tu w tym Słońcu, czy gramy?

 

Nie trzeba było odpowiedzi. Wybrali składy i rozpoczął się mecz. Rozgrywka trwała w najlepsze. Skończyła się, gdy drużyna Terrego uzyskała dziesięć bramek. Usiedli i zaczęli chlipać wodę w butelek. Chłopak wyjął komórkę i spojrzał na zegarek. Miał jeszcze półtorej godziny. Nikomu nie chciało się już grać, więc rozeszli się do domów. Terry wracał tą samą drogą. Kolana miał lekko zielone, ze względu na jego ostrą grę. Wszedł do domu i od razu zdjął buty. Przywitał się z rodzicami jedzącymi obiad. Ucieszyli się, widząc syna wcześniej. Chcieli mu podać obiad, lecz postanowił najpierw wziąć prysznic.

 

Gdy przyszedł na posiłek, jedzenie już trochę ostygło. Nie przyznał się jednak do tego, w tak upalny dzień wolał zimny posiłek. Napił się napoju gazowanego i wrócił do pokoju. Bardzo lubił zwierzęta, szczególnie małpy. Miał jedną, nazwał ją Głuptas. Otworzył jej obszerną klatkę i pozwolił, by wskoczyła mu na ramię. Wkroczył do kuchni, i dał jej banana, którego ze sprawnością obrała i zjadła. Obiecał jej jeszcze, że pobawi się z nią później. Wyjął z innej niż uprzednio szafy modne ubranie. Miał na sobie zieloną koszulę, pod spodem koszulkę Star Wars, a na nogach dżinsy. Wszedł do łazienki, gdzie popsikał się perfumami i uczesał włosy. Wprawdzie, w jego znaczeniu słowo uczesać znaczyło zupełnie co innego, niż dla każdego przedstawiciela gatunku ludzkiego. Uśmiechnął się do lustra i ruszył założyć buty. Oczywiście najlepsze, jakie miał, markowe biało czarne adidasy z czerwonym napisem Puma.

 

– Idę do kina! – powiedział rodzicom

 

– Tylko nie wracaj zbyt późno – odpowiedział ojciec – i… masz tu coś… no wiesz…

 

I wręczył mu banknot o nominale 200 zł. To był jego plan. Oczywiście, kasa przyda się na randce, pomyślał. Mieli spotkać się w kinie. Chciał być pierwszy, przed Jessicą. Udało się. Zakupił bilety dla dwóch osób, po czym jeszcze duży popcorn i colę. Dla romantyzmu. Po pięciu minutach, w drzwiach pojawiła się piękna blondynka o jasnoniebieskich oczach.

 

Piętnastolatka, jego rówieśniczka. Na powitanie pocałowali się czule i ruszyli ku wejścia do sali. Usiedli, a po piętnastu minutach reklam wreszcie został wyświetlony film pt.: „Wierzba”. Historia o miłości, niestety niespełnionej. Gdy się skończył, nie było również pepsi, ani popcornu. Wyrzucili opakowania do śmieci i ruszyli po centrum handlowym. Wchodzili kolejno do sklepów. W którymś z kolei, Jessica oświadczyła, że podoba jej się pewna bluzka. Oczywiście, kupił ją dla ukochanej. Przez cały czas trzymali się za ręce. Odprowadził ją do domu. Pomachała mu jeszcze z okna swojego pokoju. Odmachnął i ruszył z powrotem do domu. Była już noc, gdy wchodził do mieszkania. Przebrał się w piżamę i szybko zasnął.

II

 

Wzeszło słońce. Terry wstał, ubrał się i zszedł na śniadanie.

 

– Cześć. Nie słyszeliśmy, kiedy przychodzisz– zaczęła matka

 

– Bo byłem cichy… jak nindża – powiedział

 

– Wiemy, że wróciłeś później. Ale nic się nie stało. I jak było? – Rzekł ojciec

 

– Super – uśmiechnął się, lecz na widok pytających spojrzeń rodziców dodał – nie było źle.

 

Widocznie zrezygnowali z prób dowiedzenia się czegoś i skończyli rozmowę. Wziął kanapkę do ręki i zjadł ją. Gdy skończył jeść, podziękował i wszedł do swojego pokoju. Na dworze zrobiło się ciemno, zaczęła się burza. Błyski, pioruny. Nagle, drzwi się otworzyły i stanął w nich… czarodziej. Przeżył około dwadzieścia wiosen, był raczej wysoki, na głowie trzymała się wysoka czapka, miał długą brodę, która nie wiadomo skąd się wzięła u tak młodego człowieka, a ubrany był w szarą szatę czarodzieja.

 

– Witaj – powiedział – Szczęśliwiego Nowego Roku! – krzyknął

 

– Ale… ale… są wakacje. I kim w ogóle jesteś? – wyjąkał

 

– Ojć, przepraszam. Gdzie moje maniery? Jestem Dubrom – wyciągnął rękę, a Terry ją uścisnął – czarodziej rangi Przywoływacz, drugiego stopnia – mówił, akcentując każde słowo i gestykulując całym ciałem. – przyszedłem z zamiarem zabrania Cię do naszej AKADEMIA MAGII IM. MALCOLMA RETTEGUSSIEGO MARETUCUSA POTTIEGO.

 

Terry stał osłupiały.

 

– Ale… wy istniejecie?

 

– Że co? Świat czarodziei?

 

Terry przytaknął.

 

– Oczywiście, że tak! Masz przed sobą żywy przykład! To co? Zgadzasz się?

 

– Ale moi rodzice…

 

– Nie musisz się o nich martwić. Też należą do naszego świata.

 

Jakby na dowód, do pokoju weszli jego rodzice. Tata Poll był wilkołakiem, mama Rebeca czarodziejką. Uśmiechali się do syna. Dubrom spojrzał na niego zachęcająco. Widząc to wszystko naraz, Terry musiał zamknąć oczy i uszczypnął się w rękę, gdyż nie był pewien, czy to nie sen. Gdy je otworzył, wszyscy nadal stali na swoich pozycjach. Nieznacznie pokiwał głową, na co tamci zareagowali z entuzjazmem. Oszołomionego, rodzice wzięli pod rękę.

 

– Weź serałkę – ojciec podał Terremu coś podobnego do różdżki, lecz długiego na pół metra i szerszego – to różdżka dla początkujących. Gdy powiem już, zakręcisz nią w powierzu trzy razy, powiesz: MAGNIFIQUS ESTRA! i przejdziesz przez ścianę.

 

Chłopiec przytaknął. Popatrzył na serałkę i wyciągnął do przodu, jak rodzice.

 

– Już! – wyrzyknął ojciec i cała trójka wypowiedziała zaklęcie. Zawirowało, zakołowało i znaleźli się w komnacie średniowiecznego zamku. Obok nich, zmaterializował się czarodziej Dubrom.

 

– Kości całe? – spytała matka Terrego

 

– Chyba żyję. – nogi uginały się pod chłopcem, lecz nadal dzielnie stał

 

Dopiero teraz rozejrzał się dookoła. Pomieszczenie było ogromne. Oprócz nich, znajdowało się tam chyba piętnaście osób. Siedzieli przy dużym stole. Wyglądali podobnie do Dubroma. Przy ścianach stało kilka małych stworzeń. Magowie przy stole poruszyli nieznacznie głowami, gdy nowoprzybyli ukłonili się prawie do ziemi. Chłopak poszedł w ich ślady. Wreszcie wyprostowali się, a Dubrom przemówił:

 

– Ja, Przywoływacz drugiego stopnia, przyprowadziłem przed was tego oto jedenastoletniego chłopca, jako potencjalnego ucznia naszej szkoły Kellon. Posiada zdolności magiczne. – recytował

 

Jeden z czarodziei, siedzący do tej pory na środku, na najwyższym krześle, podniósł się i spojrzał na Terrego. Ten dzielnie utrzymywał spojrzenie. Wreszcie mag się odezwał:

 

– Przejdźmy do etapu pierwszego.

 

Dubrom skinął głową i ruszył do drzwi z prawej strony sali. Otworzyły mu im je owe małe stworki, o kolorze skóry różnorakim, najczęściej jednak występował pomarańczowy i zielony. Znaczna część miała długie, spiczaste nosy, a ich wzrost nie wykraczał poza pół metra. Szli chwilę korytarzem obwieszonym porteretami, jak wyjaśnił Dubrom, dyrektorami szkoły. Wreszcie doszli do ogromnych, stalowych drzwi. Do Terrego podeszli rodzice.

 

– Teraz musimy się rozstać – powiedział ojciec – Trzymamy za ciebie kciuki – i poklepał syna po plecach.

 

Mama tylko przytuliła Terrego i wyszeptała do ucha – powodzenia.

 

Dubrom otulił go ramieniem i razem przeszli próg.

 

W środku czekało na niego trzech około siedemnastoletnich czarodziei, którzy od razu go osaczyli i zaprowadzili krętymi korytarzami w takim tempie, że musiał biec.

 

– Szybko, ceremonia czeka – rzekł jeden z chłopaków

 

Czasami oglądał się za Dubromem, który szedł spokojny, szybkim krokiem. Wreszcie weszli do innej sali. Terry odetchnął, lecz tylko na chwilę. Zanim się obejrzał, dostał różdżkę oraz kapelusz. Teraz znowu musieli biec, a gdy się zatrzymali, byli na dworze. Przeszli szybko kilkadziesiąt metrów na świeżym powietrzu, podczas burzy i znów weszli do środka. Weszli kręconymi schodami i zatrzymali się na szczycie wieży. Tam czekało na niego trzech czarodziei w podeszłym wieku. Mieli poważny wyraz twarzy. Terry usiadł na ziemi, lecz od razu go podniesiono.

 

– Jeszcze chwilunię – szepnął mu Dumbor i wypchnął lekko do przodu, ku starszym.

 

Jeden wyszedł z szeregu i objął go ramieniem.

 

– Pewnie zastanawiasz się, czemu to wszystko, i kim w ogóle jesteśmy oraz wszystko, co Cię otacza? – spytał, gdy szli powoli, ociekając wodą dookoła okrągłej wieży.

 

Terry skinął głową.

 

– A więc zacznę od początku. Niektóre dzieci, jak ty, Terry, rodzą się z mocą magiczną. Czasami rodzice też mieli takie zdolności, czasami nie. Przywoływacze zajmują się odnajdywaniem i zabieraniem do najbliższej szkoły magicznej. Wszyscy przyszli magicy, jak i również i ty, muszą przejść pewien rytuał. Otóż, muszą użyć pewnego zaklęcia na sobie. – Widząc przerażoną minę dziecka dodał – To wcale nie boli. Chodzi w nim o to, by wyzwoliła się moc magiczna. Musi ono paść dokładnie o północy, dlatego tak pędziliście – uśmiechnął się. – Więc zgodzisz się zostać jednym z nas? – ogarnął ręką resztę zgromadzenia

 

– Tak. Tak, chcę – odpowiedział z pewnością siebie Terry

 

– Dobrze. To zaklęcie brzmi TERREMANIA ILMERIA. Musisz je wypowiedzieć bardzo wyraźnie, a różdżkę musisz mieć skierowaną w samo serce. Czasami zdarzają się nieszczęśliwe przypadki wyssania duszy, czy spłaszczenia poszczególnych kończyn… – ostatnie zdanie powiedział jakby sam do siebie

 

– Że co?!?

 

– Nic nic Terry, zajmij się sobą. Odsuńcie się wszyscy…

 

Zgromadzeni, w tym również i on odsunęli się do blanek wieży, a Terry został sam na środku. Wyciągnął różdżkę, wycelował w serce, zamknął oczy, otworzył je i krzyknął:

 

TERREMANIA ILMERIA!!!

 

Nagle koniec różdżki zaświecił się. Strumień światła skierował się najpierw na serce, później objął sobą całe ciało Terrego, i coś jakby wybuchło w środku różdżki. Nie mógł już jej prawie utrzymać. Do środka jakby coś wpływało, ale jednocześnie wypływało. Wreszcie wrażenie ustało i Terry osunął się na ziemię.

 

Gdy się obudził, leżał w łóżku w dość dużej sali. Stały dwa rzędy łóżek, wzdłuż dłuższych ścian. Terry podparł się łokciami i przyjrzał towarzyszom niedoli. Obok, po prawej stronie niego leżał nieprzytomny chłopak. Na oko w tym samym wieku. Miał dłuższe, brązowe włosy. Kilka łóżek dalej leżała dziewczyna. Dość ładna, blond włosy. Przyglądał się jej przez chwilę. Nagle poczuł oddech obok siebie. To chłopak obudził się i spoglądał na niego ciekawie, z lekkim uśmieszkiem. Z wiadomego powodu.

 

– Rozumiem Cię stary. – zaczął tamten

 

Terry nic nie odpowiedział. Przykrył się tylko mocniej kołdrą i za chwilę zasnął.

 

Obudziło go poruszenie przy drzwiach sali. Do pomieszczenia weszło kilku czarodziei. Okazało się, że w sali nie było już nikogo chorego. Został tylko on. I właśnie do niego kierował się korowód. Obeszli jego łózko dookoła. Było ich chyba siedmiu. Wcześniej, wszyscy wyglądali tak samo, bajkowo. Teraz wyglądali bardzo odmiennie. Jeden położył mu rękę na ramieniu. Był młody. Włosy miał rozczochrane. Odziany był w niebieską szatę, a z wyrazu twarzy można było wyczytać, że był przyjaźnie nastawiony.

 

– Witamy pana Terrego Pounta w naszych skromnych progach – przywitał się

 

– Dzień dobry. Mam takie pytanie…

 

– Tak? – wyciągnął głowę, by odsłonić uszy, w geście, jakby chciał wszystko lepiej usłyszeć.

 

– Ile ja już tu jestem?

 

– Dwa tygodnie

 

Terry aż zaniemówił.

 

– Dwa tygodnie? – zapytał z nutą niedowierzania, lekko głośniej niż zazwyczaj

 

– Owszem. Dwa tygodnie, czyli czternaście dni, jeśli taka odpowiedź pana satysfakcjonuje.

 

– A… a… – wskazał głowę miejsce, w którym leżała niegdyś dziewczyna

 

– Poszła dwa dni temu – uśmiechnął się – Ale my tu gadu gadu, a czas leci. – wyjął różdżkę i zamachnął się , celując w łóżko. Koło Terrego pojawiła się czerwona szata czarodzieja. – No już. Ubieraj się.

 

Terry popatrzył na niego. Od razu zrozumiał i zreflektował się. Zamachnął się jeszcze raz i zasłona, wyczarowała się między czarodziejami, a Terrym. Pospiesznie włożył ubranie, zdejmując uprzednio swoją zielonawą piżamę. Gdy wyszedł, jeden z nich, w zielonym stroju zainicjonował – Ruszajmy – i tak zrobili.

 

Szli przez rzędy korytarzy i schodów. Wreszcie wyszli na dwór, gdzie zebrało się około trzysta dzieci, zapewne uczniów tej szkoły i z trzydziestu nauczycieli. Nauczyciele prowadzący go gdzieś zniknęli. Terry został sam. Długo szukał wzrokiem dziewczyny. Wreszcie odnalazł ją. Stała razem z tamtym chłopakiem. Podszedł do nich.

 

– Cześć – przywitał się – jestem Terry. Pamiętacie mnie? – i podał chłopakowi rękę

 

– Miło Cię poznać – i uścisnął dłoń – Ja to Edward.

 

Dziewczyna spojrzała na niego i uśmiechnęła się. – Susanne.

 

– Spokój! – krzyknął nauczyciel, który go tu przyprowadził – dyrektor idzie!

 

Przez największe z drzwi wychodzące na plac wyszedł człowiek. Był niskiego wzrostu i dużej tuszy. Miał długie, czarne wąsy i takąż brodę. Spoglądał groźnie. Wszystko zamarło. Kroczył pewnie przez ścieżkę. Wreszcie doszedł do nauczycieli i wyjął różdżkę. Zawirował pięć razy, bardzo skupiony i wykrzyknął:

 

– OCTOPUS TEMENIUS!

 

Przed uczniami otworzył się portal. Dyrektor przestąpił go. Później nauczyciele. Kilku zostało, by dopilnować porządku. Uczniowie nie byli zdziwieni. Jedynie trójka przyjaciół szła niepewnie. Popatrzyli po reszcie. Mieli smętne miny.

 

– Ciekawe, gdzie to nas przenosi – jakby pomyślała na głos

 

Usłyszał to jeden z najbliżej stojących i podszedł do nich. Miął na sobie żółtą szatę.

 

– Jesteście nowi? – przytaknęli – Zawsze z nimi problem… – westchnął – Przenosi to nas do obozu. Ćwiczymy tam nasze możliwości.

 

– Ale czemu nie tutaj, w zamku? –spytał Edward

 

– Bo jeśliby wyczuli czary, od razu by się tu zjawili i nas pozabijali.

 

– Przecież używamy magii na wieży

 

– Wtedy to tylko wyczują nikły zarys, nie wykryją nas.

 

– Ale… kto? – przypomniało mu się o najważniejszym

 

Nie potrzebował odpowiedzi. Na niebie rozbłysło coś na kształt fajerwerków i na ziemię obok nich spadły trzy ogromne, około czterometrowe, zielone stwory odziane w brązową lekką zbroję. Na głowie trzymały się hełmy.

 

– Trolle! – Zaczęto krzyczeć ze wszystkich stron. Wszyscy pchali się do portalu. Zapanował chaos. Nagle droga ucieczki zamknęła się. Przyjaciele nie wiedzieli, co robić. Pobiegli ku brzegu polany, ku zamkowi. Nagle oderwali się od ziemi. To kula ognia trafiła prawie w ich nogi. Wylądowali twarzą to ziemi.

 

– Szybko! – krzyknął Terry, widząc kolejną kulę

 

I poderwał się. Za nim pobiegli Edward i Susanne. Dobiegli do jednej z kolumn i skryli się za nią. Gdy obejrzeli się, zobaczyli, że miejsce, na którym przed chwilą leżeli zostało trafione przez ognistą kulę. Dopiero teraz rozejrzeli się po innych. Na placu nie było nikogo, oprócz potworów.

 

– Znaleźli jakieś wyjście – powiedziała Susanne i to ich zdradziło. Trolle zwróciły się ku nim – Sorry – dodała jeszcze i uśmiechnęła się, po czym ruszyli chyłkiem, od kolumny do kolumny.

 

– Rozdzielmy się – powiedział Terry szeptem – Susanne idzie w lewo, Edward w prawo

 

– A ty? – po chwili zapytał jeszcze Edward, lecz było za późno. Terry szedł z wyciągniętą różdżką na środek placu.

 

Terry stanął jakieś dziesięć metrów przed trollami. Odwróciły się ku niemu. Miały wyraz twarzy, jakby zaraz chciały go rozszarpać. I to było prawdą. Terry poczuł pustkę w głowie. Wyszedł, by chronić przyjaciół. Dać im czas, by coś wymyślili. Miał nadzieję, że wywalczy go dostatecznie długo.

 

– Jestem Terry Pount, a wy, kim?

III

 

Edward popatrzył na Susann. Z placu doszedł och głos Terrego.

 

– Co robimy? – spytał Edward – Nie mamy dużo czasu. Niedługo skończy mu się gadka.

 

Dziewczyna zaczęła myśleć. Przybrała wyraz twarzy naukowca. Złapała się za brodę. Wodziła wzrokiem po placu. Po chwili oznajmiła:

 

– Wiesz, jakie jest zaklęcie…

 

– Nic nie wiem. Jeszcze nie zaczęliśmy nauki.

 

– A no tak.

 

Chwilę jeszcze patrzyła na kolumny i zdecydowała:

 

BESTARIUS ELESTRA, to słabe zaklęcie, ale na razie tylko to znamy. Przeciwnik odczuwa coś, jakbyś sobie przetarł do krwi kolano.

 

– Na razie musi wystarczyć

 

– Jeszcze nie skończyłam. Jeśli użyjemy tego w trójkę, może efekt będzie większy.

 

– Ale on tam urządza sobie pogaduchy.

 

Spojrzeli na Terrego. Radził sobie nieźle, ale widać było, że cierpliwość stworów już się kończy.

 

– Musimy sami.

 

Pokiwała głową – Na trzy. – wycelowali różdżki w trolla najbliżej Terrego. – Raz. Dwa. Trzy!!!!!!

 

BESTARIUS ELESTRA!!!

 

Kilka centymetrów od trolla strumienie światła spotkały się i razem ugodziły trolla w klatkę piersiową. Stwór odleciał trzy metry do tyłu i spadł na ziemię, nieprzytomny. Terry, widząc to, wycelował w kolejnego.

 

POREWIE KOLUMEBIA!!! – Wykrzyknął i troll rozprysnął się na ich oczach. Edward i Susann nie wierzyli własnym oczom. Wycelowali w potwory i krzyknęli:

 

POREWIE KOLUMEBIA!!! – Po tym trolle również rozprysły się

 

Podbiegli do niego.

 

– Skąd znałeś to zaklęcie? – Spytał Edward

 

– Tak jakoś. No… no nie wiem. Coś mi podpowiedziało. Usłyszałem to w głowie. Nie wiem.

 

Jedne z drzwi prowadzących do zamku otworzyły się. Z wnętrza wylali się uczniowie, później nauczyciele. Ktoś zaczął klaskać, później wszyscy już wiwatowali. Otworzył się portal. Uczniowie przeszli przez niego i znaleźli się w namiocie. Czym prędzej z niego wyszli, gdyż już pojawiali się kolejni uczniowie. Gdy wyszli, usłyszeli głos nauczyciela. To był ten sam, który odprowadzał Terrego. Widocznie również resztę, gdyż Susanne oznajmiła.

 

– Dzień dobry panie Vetnic (czyt. Łitnik).

 

– Witaj Susanne. Witaj Edwardzie. O, witam panie Terry.

 

– Dzień dobry.

 

– Chodźcie ze mną. Mam was oprowadzić po obozie.

 

Szli przez rzędy namiotów. Profesor Vetnik mówił który do czego służy, choć każdy był podpisany. Namioty były dość duże. Do tej pory większość dotyczyła zdolności fizycznych, jednak wreszcie doszli do największego ze wszystkich, ogromnego zielonego namiotu. To tu uczono magii. Dalej rozciągało się jezioro i przy swoich stanowiskach siedzieli profesorowie uczący sztuk takich jak rybołówstwo czy żeglarstwo. Nieopodal znajdował się port, przy którym na powierzchni wody unosiły się trzy statki. Dróżka skręcała w lewo, do lasu. Po obu jej stronach stali ze swoim sprzętem specjalizujący się w zastawianiu pułapek i polowaniu. Po kilku minutach stanęli na wielkiej polanie, gdzie odbywały się ćwiczenia przygotowujące do walki. Wszystko było pod kontrolą.

 

– I jak, podoba wam się? – spytał Vetnik

 

– Oczywiście – wykrzyknął Edward, a przyjaciele mu zawtórowali – Fantastycznie!

 

– To miło. – wyjął różdżkę, zamachnął się i przed oczami dzieci pojawiły się trzy kartki papieru. Chwycili za nie. Susanne zaczęła czytać na głos:

 

„Niniejszym panna Susanne Mattou została przyjęta do Akademii Magii w obozie im. „Malcolma Rettegusiego Maretucusa Pottiego.”

 

– Dobrze – klasnął w dłonie profesor – możecie tu ćwiczyć, co zechcecie, tylko nie zapominajcie o tym, żeby przyjść do naszego namiotu o 17:22, na lekcję zapoznającą. – gdy mieli już odchodzić, dodał – Terry, pozwól ze mną.

 

Terry postąpił ku niemu. Tamten objął go ramieniem i ruszyli wolnym spacerem.

 

– Więc… – zaczął Terry chcąc dowiedzieć się, o co chodziło Vetnikowi

 

– Nie owijajmy w bawełnę. Otóż, chciałbym, abyś przyszedł do mojego namiotu dzisiaj o 21:00. Masz tu zgodę, na chodzenie nocą – wręczył chłopakowi zwitek papieru – Nie byłoby dobrze, abyśmy rozmawiali o tym w tym miejscu i w tym czasie.

 

Ktoś ich potrącił, lecz zanim zdążyli cokolwiek zobaczyć zniknął w tłumie.

 

– Dobrze.

 

– Jeśli tak, to… do zobaczenia. A nie… jeszcze jedno. Powiedz swoim przyjaciołom, żeby też przyszli – i odszedł

 

– Do widzenia! – krzyknął jeszcze za nim chłopak

 

Terry poszukał wzrokiem przyjaciół. Stali przy wejściu do lasu. Gawędzili z jakimś profesorem zajmującym się… Terry sam nie wiedział, czym. Za sobą miał dość duży ogródek, więc pewnie coś hodował. Wyglądał jak zwykły ogrodnik, tyle, że siedział na… na niczym. Można powiedzieć, że unosił się w powietrzu. Terry podszedł do nich i usłyszał strzępki rozmowy.

 

– … a ona tak mnie ugryzła, że omal nie straciłem nogi.

 

Dopiero teraz go zauważyli.

 

– To jest profesor Treqobz, Terry i opowiadał nam o swoich przygodach w Nowej Zelandii.

 

Ale Terry nie słuchał

 

– Musimy pogadać – szepnął im

 

– Musimy już iść. Do zobaczenia.

 

Odeszli gdzieś, gdzie było mniej ludzi.

 

– Muszę wam coś powiedzieć. Vetnik powiedział, żebyśmy przyszli do niego dzisiaj o 21:00. Wiecie, co on może chcieć?

 

– Mhm – zastanowił się Edward, złapał się za brodę i ją pogładził – ciekawe, bardzo ciekawe.

 

– Dużo to ty mi nie pomogłeś.

 

– A co ty myślałeś? Że powiem Ci on chce tamto i tamto, ty zrobisz to i to, a on…

 

– Edward – wtrąciła Susanne

 

– Edward. Co Edward? Nie jestem jakąś wyrocznią. Czego się spodziewałeś?

 

Faktycznie. Myślał, że podadzą mu wszystko jak na talerzu? Sam nie wiedział.

 

– Dobra, już dobra. – Zakończył Terry – To gdzie idziemy najpierw?

 

Rozejrzeli się.

 

– Może sporządzimy jakiś plan, żeby wszystko zaliczyć.

 

– Jakbyśmy mieli wszystko, to nam zajmie cały miesiąc.

 

– Może najpierw do namiotu magicznego?

 

– Dobry pomysł.

 

Ciągle pytali ludzi o drogę, ale jakoś doszli. Okazało się, że była już 17:19. Wielki, okazały namiot z szyldem: AKADEMIA MAGII IM. MALCOLMA RETTEGUSSIEGO MARETUCUSA POTTIEGO. Wkroczyli do środka.

 

Onieśmieliła ich w pierwszej chwili wielkość Sali, później jej niezwykłość. W następnej kolejności: ilość ludzi, a potem to, że naprzeciw nich stał jednorożec, który zamienił się w szesnastolatkę i powiedział:

 

– Proszę za mną.

 

Poszli pomiędzy różnymi namiotami. Wszędzie coś fruwało, często musieli się uchylać, by nie zostać trafionym jakimś zaklęciem., lecz wreszcie dotarli do stolika, przy którym siedział jakiś staruszek. Wpisali się na jakąś listę i poszli dalej, za dziewczyną. Doszli prawie do końca namiotu, gdy stanęli przez innym namiotem. Weszli do niego. Tamta kazała im usiąść, więc znaleźli wolne miejsca obok siebie. Oprócz nich znajdowała się tu ósemka innych dzieci. Dziewczyna wyszła, wychodząc omal niestaranowana przez profesora wchodzącego do pomieszczenia. Rzucił krótkie przepraszam i stanął przed uczniami. Ubrany był w czerwoną szatę, miał przenikliwe spojrzenie. Był człowiekiem w sile wieku.

 

– Witam was. Jestem profesor Teratus Bertucjos. Mam was wprowadzić w życie akademii. Otóż, w drodze tutaj pełno było sal takich jak ta. Profesorowie są specjalistami w różnych dziedzinach, np.: zaklęcia obronne, zaklęcia do ataku czy leczenia. Można też zakupić różne ulepszenia do różdżek lub inne rzeczy, pomagające w nauce. Jest też biblioteka i księgarnia. Oto mapa akademii. Zamachnął się różdżką i poczuli, że coś pojawiło się w ich kieszeniach. Na lekcje potrzebne będą zeszyty, które można nabyć w księgarni. Znów problem. Skąd wziąć pieniądze? Jest pewien sposób. Gdy podszkolicie się trochę w obozie na zewnątrz z władania bronią, możecie wystartować w comiesięcznych walkach. Do tej pory, możecie tylko oglądać. – uśmiechnął się – Nie no, żartuję. Każdy uczeń otrzymuje pięć artów na początek. Przyjdziecie do mnie po nie pod koniec lekcji. Macie jeszcze jakieś pytania?

 

Terry podniósł rękę.

 

– Ja mam.

 

– Proszę.

 

– Czy mógłby nam pan opowiedzieć o historii akademii?

 

– Nie chciałem was zanudzać, ale skoro chcecie… Pewnego dnia roku 1874 pan Potti, przechadzając się po lesie ujrzał niesłychane zjawisko. Akurat niektórzy z naszego świata wyzwalali moc. Zauważyli go i opowiedzieli mu o tym, co właśnie zrobili. Od niego też poczuli moc, więc spróbował również. Udało się. Razem z tamtą piątką założyli tą akademię i znajdowali ludzi obdarzonych mocą, a później ich uczyli. Podczas wojen światowych, by przetrwać, znalezieni przez Hitlera musieli mu pomóc, jednak, gdy uznali, że posunął się za daleko, zbuntowali się. O mało zwykli ludzie nas wtedy nie odkryli, ale udało się. Potti zmarł w 1956r., a jego przodkowie nazwali akademię jego imieniem. Już nikt nie ma żadnych pytań? Dobrze, więc. Chodźcie tu, rozdam wam sakiewki.

 

Rodał każdemu po jednej, a kiedy już mieli wychodzić, krzyknął.

 

– Poczekajcie jeszcze! Będziecie spać w sąsiednim namiocie, jak wychodzicie to pierwszy z lewej. Zresztą macie na mapie. Dziękuję za spotkanie.

 

Wyszli z sali.

 

– To, co? – spytał Edward

 

– Może kupimy te zeszyty i w ogóle.

 

Poszli więc pomiędzy straganami i namiotami mieszkalnymi. Wreszcie natrafili na jeden, z szyldem KSIĘGARNIA – ARTYKUŁY PAPIERNICZE I NIE TYLKO. Wkroczyli do środka. Po bokach poustawiane były półki z różnymi powieściami, a na końcu sali stało wielkie biurko, przy którym siedział pewien staruszek. Za nim piętrzyły się szafki z zeszytami, długopisami etc.

 

– Dzień dobry – powiedział Terry

 

– Witajcie, dzieciaczki. Czego potrzebujecie?

 

– No… zeszytów i takich tam.

 

– Chodźcie, wybierzcie sobie.

 

Gdy brali rzeczy, które najbardziej mogłyby się im przydać, Terry zauważył pewne ukryte drzwi. Ze szpar buchała para. Pokazał to dyskretnie przyjaciołom.

 

– Co was tak zaciekawiło? – spytał staruszek

 

– Nic – skłamała Susanne – nie mogliśmy się zdecydować które…

 

Nie dokończyła, gdyż wszedł pewien inny uczeń, którego księgarz widocznie bardzo nie lubił. Zaczął się bawić dzwonkiem u drzwi, co starszego pana wkurzyło. Zaczął coś mamrotać pod nosem. Nie dało się rozpoznać słów, ale wiadome było, że nie są to pochlebstwa. Zebrali się gapie. Tamten był widocznie medialny, gdyż, żeby zaimponować wyciągnął różdżkę i zaczął przewracać książki na półkach. Susanne nie wytrzymała. Wycelowała w niego różdżkę.

 

– Bestarius Elestra!

 

Zachwiał się i przewrócił do tyłu, w błoto. Tłum zaczął się śmiać.

 

Otrzepał się

 

– Meretentus Teumentia!

 

Susanne poczuła się jakoś dziwnie. Zesztywniała. Nawet nie mogła mrugnąć. W tłumie zaczęto szeptać:

 

– Będzie miał kłopoty.

 

– Uuuuu

 

– Nie wolno nam używać czarów przeciwko sobie, a w dodatku nie takich… Będzie kara.

 

Zjawił się jeden z profesorów. Widząc Susanne skamieniałą szybko rzucił przeciw zaklęcie. Dziewczyna miała upaść na ziemię, ale Terry ją przytrzymał. Zaczęła się ruszać. Gdy wstała, profesor spoglądał po zgromadzonych.

 

– Kto to zrobił?! – minę miał taką, jakby zaraz miał kogoś udusić.

 

Księgarz opowiedział mu o całym zajściu.

 

– Więc winne są obie strony. Choć pan Relfus użył potężniejszego zaklęcia, to jednak panna Susanne zaczęła.

 

– Ale przecież ona broniła sklep pana Kewertsa – powiedział ktoś z gapiów

 

– Racja.

 

– Nie wiedziałam, że nie wolno nam używać magii.

 

– Teratus nic wam nie powiedział?

 

Zaprzeczyli ruchami głową.

 

– Dobrze, więc mogę pani wybaczyć, ale żeby było jasne, że to był ostatni raz. Tak, panno Susanne?

 

– Oczywiście panie profesorze.

 

Mężczyzna spojrzał na tłumy

 

– Rozejść się.

 

Gapie rozeszli się niechętnie.

Koniec

Komentarze

Wiem, że ciągle mówię, że jestem z szóstej klasy, ale zawsze tak... no... jestem. Proszę o komentarze :-)

"Siedział na oknie domu przy ulicy Murret 35." - popraw to, bo inaczej wszyscy następni komentujący będą ci wytykać - siedzi się na parapecie lub w oknie.

Skąd te obcojęzyczne imiona wśród osób dzierżących staromodne złote?

Ehhh... też chciałbym dostawać w tym wieku dwieście złotych na randki... wymieniłoby się przynajmniej kartę graficzną...

ZZZZzzzzZZZZzzzzZZZZZzzzzzZZZZZzzzzzzZZZZZ (chrapanie).

Wiesz, może pisz jeszcze przez jakiś czas dla rodziny. Jak komuś w tym wieku chce się tyle pisać (i na dodatek nie jest to takie tragiczne jak mogłoby być) to dobrze, ale, wybacz szczerość, póki co naprawdę wątpię, czy komuś będzie się to chciało czytać.

Pisz, udoskonaj warsztat, ćwicz opisy, dużo czytaj i będzie dobrze ;)

 

Nie to żebym byl wirtuozem pióra ale to pomaga, serio.

Jak na 6 klasę jest lepiej niż w porządku.

każdy dąży do perfekcji, ja też. Mówicie tak ogólnie, jak do dziecka, ale 6 klasa to już... no bliżej 18 niż urodzenia :-). Chciałbym wiedzieć, co robię źle i to poprawiać w kolejnych tekstach.

potrząsając często głową, przy czym często Terry ---> komentarz zbędny, mam  nadzieję.  

wszedł do domu przez otwarte na oścież drzwi, gdyż było bardzo gorąco.  ---> tu rodzi się pytanie: czy drzwi były szeroko otwarte z powodu gorąca, czy Terry wszedł do domu z powodu gorąca. W pierwszym przypadku należało napisać np.: wszedł do domu przez drzwi otwarte na oścież z powodu upału, natomiast w drugim: chowając się przed palącym słońcem wszedł do domu przez otwarte na oścież drzwi.  

Przechodząc bok kuchni, mama zauważyła go,  ---> siedem lat kamieniołomów za takie pisanie. Chciałeś napisać. że gdy Terry przechodził obok kuchni, został zauważony przez mamę, ale napisałeś, że to mama przechodziła obok kuchni i zauważyła Terry'ego. Imiesłowy współczesne i uprzednie wynaleziono po to, by wiele rzeczy dawało się krócej i prościej wyrazić, ale, Kolego, trzeba znać zasady, rzadzące stosowaniem tychże imiesłowów. Inaczej można palnąć śmieszności, napisać co innego, niż się zamierzało...  

Odsunął jednak sprzęt, wstał i sięgnął po pamiętnik, pod łóżko. Z pudełeczka z dziurkami wyjął długopis i otworzył na ostatniej stronie książeczki. ---> no, Kolego, otworzyć czarodziejsko zamieniający się w książeczkę długopis na ostatniej stronie, to trzeba umieć... Dokładnie rzecz ujmując: to trzeba pisać bez głowy, bez chwili zastanowienia --- a to się najczęściej robi w panicznym albo radosnym pospiechu. Niestety, pospiech wyrządza niepowetowane szkody tekstowi i Autorowi...  

- Idę na boisko, wrócę za około trzy godziny – widząc, jak mama otwiera usta, dopowiedział – mam komórkę.  ---> - Idę na boisko, wrócę za około trzy godziny kropka  – duża litera widząc, jak mama otwiera usta, dopowiedział dwukropekduża litera mam komórkę.   

Sztukę poprawnego zapisywania kwestii dialogowych trzeba opanować. No trzeba, i nie ma zmiłuj...  

Tkwimy tu w tym Słońcu, czy gramy?  ---> akto i kiedy przeniósł ich do wnętrza naszej gwiazdy? Przeanalizuj sam ten wypadek przy pracy, może zapamiętasz, kiedy piszemy Słońce, a kiedy słońce...  

Kakasasadzie, szóstej klasy nie będę Tobie wypominał, bo to niewiele ma wspólnego z tym, jak piszesz. Kluczową kwestią jest, niezależnie od wieku, poziom znajomości języka i sprawności w posługiwaniu się nim. Oczywiście nikt nie spodziewa się, a więc nie wymaga, by szóstoklasista od razu pisał jak Aleksander Głowacki, ale też nikt nie będzie stosował taryfy nadmiernie ulgowej. Bierzesz się za pisanie, sam sobie ustawiasz poprzeczkę --- na poziomie minimum podstawowej poprawności językowej.  

Ale nie rozpaczaj i nie obrażaj się. Siądź nad podręcznikami i słownikami, pisz od nowa chociażby to opowiadanie, szukaj w ksiązkach porównań, czy ktoś ze znanych autorów napisałby tak samo lub podobnie... Wiem, trudna, cholernie trudna sprawa --- ale ileż satysfakcji na finiszu!  

Powodzenia.

Zacząłem czytać kilka Twoich opowiadań i...  Warsztat pisarski jest fatalny. O fabule żadnego z Twych utworów nie mogę nic powiedzieć, gdyż nie ukończyłem żadnego z nich. Dlaczego? Język Twoich tekstów jest dosyć prymitywny. Mówiłeś, że oczekujesz krytyki i chcesz się czegoś nauczyć. Ja dam Ci radę. Pisz do szuflady. Ja w Twoim wieku nie opublikowałem nic i bardzo się z tego powodu cieszę ( tak w ogóle to do tej pory niewiele opublikowałem; na tej stronie na razie nie znajdziesz mojej twórczości, chociaż nie wykluczone, że kiedyś coś tu wyślę). Kiedy dzisiaj spoglądam na swoje zapiski sprzed kilku lat, to pękam ze śmiechu. Kakasasadd, daj sobie spokój z publikowaniem na parę lat. Ale nie z pisaniem. Zanim opublikujesz coś krótszego przeczytaj to kilka razy (w sporych odstępach czasu). Coś dłuższego radziłbym przeczytać conajmniej  kilkanaście razy. Dopiero wtedy, kiedy już nie będziesz widział żadnych zgrzytów, daj do przeczytania jakiemuś znajomemu. Jak będzie wszystko OK to publikuj.

Komentuję, nie patrząc na Twój wiek. To że jesteś w szóstej klasie i tak piszesz nie czyni Cię geniuszem. Co prawda niektórzy widzą w Tobie zalążek talentu, ale ten zalążek trzeba starannie wypięlęgnować i wyhodować. Nic nie przychodzi samo.  Są ludzie, którzy zaczynali publikować wcześnie, a kiedy dorośli nie pisali lepiej (niektórzy nawet gorzej). Nie publikuj tekstów, których miałbyć się potem wstydzić. Bo to co ty piszesz nie jest nawet średnie. Tylko słabe. Bardzo.

Dużo pisz, ale na razie nie publikuj. Mam nadzieję, że moje rady się na coś przydały. To nie jest złośliwość tylko pomoc, mam nadzieję, że zrozumiesz. Przeczytaj swoje teksty za parę lat, to sam się będziesz z nich śmiał.

Pozdrawiam!

PS Dużo pisz, pisz, pisz, pisz.... I czytaj!

 

Więc mam propozycję. Napiszę jeszcze jedno opowiadanie i je opublikuję na tej stronie. Będę nad nim ciężko pracował i jeśli uznasz, wraz z kilkoma innymi osobami, że jest słabe, odpuszczę sobie publikowanie tutaj na jakieś dwa lata i być może trochę się pośmieję z tych. I jak?

PS.: Tak właściwie, z moich opowiadań, nie opublikowanych tu, wcześniejszych, już się śmieję.

Dobrze. Jak dojdzie coś nowego i będzie w miarę to przeczytam. I zrecenzuję. Jeśli masz możliwość, to przed publikacją daj do przeczytania kilku znajomym, którzy znają się na literaturze. Musisz zwracać uwagę na to, aby wszystko było poprawne językowo, a także uważaj na błędy logiczne (uważaj szczególnie przy opisach walk; tam najłatwiej się wyłożyć). Pracuj ciężko. Jak skończysz to zostaw do odleżenia na conajmniej tydzień i ewentualnie zacznij pisać coś nowego. Chwila przerwy pozwoli Ci podejść do projektu z świeżością.

Wyobraź sobie, że jedno opowiadanie (30 stron A4, czcionka Times New Roman wielkość 12, odstępy pomiędzy akapitami 0) pisałem pół roku. Pierwszą wersję napisałem w miesiąc, jednak za każdym razem coś zgrzytało i tak mi czas zleciał. Gdybym publikował wszystko zaraz po napisaniu to byłoby tego bardzo dużo. Ale najważniejsza jest jakość i o tym zawsze pamiętaj.

Mam nadzieję , że Ci się uda. Życzę samych sukcesów i powodzenia.

Pozdrawiam!

Zastanów się nad takim zdaniem: "markowe biało czarne adidasy z czerwonym napisem Puma." - adidasy są z napisem „adidas”. Napis Puma będą miały buty firmy Puma. To tylko przykład braku logiki w zdaniu wyłowionym z opowiadania. Pomysł taki sobie. Niestety nic oryginalnego. Ale nie zrażaj się tylko ćwicz pisanie dalej.

Nowa Fantastyka