- Opowiadanie: ŁukaszBanaszczuk - Najemnicy - część I (poprawione)

Najemnicy - część I (poprawione)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Najemnicy - część I (poprawione)

Dziesięć lat temu przylecieli z odległej Ziemi – ludzie. Rasa do innych zupełnie niepodobna, na Faldarii przyjęta raczej bez entuzjazmu. Imperium Międzygalaktyczne – twór szerzący ludzką hegemonię we wszechświecie, przysłało swoich najemników by zaprowadzić „porządek”.

Imperialne wojsko zajęło stolicę Faldarii – Kastarię prowadząc w niej rzeź i potworne zniszczenie. Stolica stała się miejscem straszliwych potyczek, których nie udało się rozstrzygnąć przez całą dekadę. Podzielone na dwie części miasto tonęło w ogniu, wyniszczające obydwie strony potyczki wybuchały codziennie i najczęściej zwyciężali żołnierze Imperium ale ciągły napływ faldarian nie pozwalał posuwać się naprzód. Zakupione z pobliskiej Pardonerii rakiety atmosferyczne nie pozwalały zaatakować w innym punkcie więc męczono się z przeklętymi, upartymi mieszkańcami Faldarii, którzy za nic nie chcieli zrozumieć, że interes Imperium ważniejszy jest niż życie żołnierzy i dobro planety.

Ziemscy komandosi zdegradowani niejako do roli żandarmerii spali w prowizorycznych podziemnych koszarach. Reszta oddziału musiała cofnąć się o kilka kilometrów zostawiając żandarmów w pieleszach licząc, że nic złego się nie stanie. Porucznik Frint trzymający pieczę nad oddziałem siedział w swoim gabinecie obserwując obraz z szperających po ulicach kamer. Małe owalne kamerki przesuwały się po ulicach wzdłuż i wszerz. Porucznik podskoczył znienacka i wcisnął przycisk przywołujący podoficera oddziału. Sierżant przybiegł w kilkanaście sekund. Jak zawsze, był niesamowicie szybki i rzeczowy.

– Słucham?

– Ulica numer jeden i dwa do obrony. – warknął Frint wyniośle, jako jeden z nielicznych oficerów pochodził z jakiejś dziwnej odległej planety, większość przybywała z Ziemi.

– Tak jest. – odrzekł sierżant, zasalutował poprawnie i wybiegł z pomieszczenia.

Osiemdziesięciu mężczyzn w ciemnych grubych pancerzach z włókna węglowego wybiegło na zniszczoną ulicę i zajęło miejsca za grubymi na metr betonowymi osłonami po stronie bliższej koszar. Rebelianci już rozpoczęli ostrzał a najważniejsze punkty obrony znajdowały się przy przeciwległych budynkach. Frint wysunął głowę z bunkra i przyłożył do ust megafon. Rękę trzymał na futrynie gotów w każdej chwili czmychnąć w bezpieczne ściany podziemnej fortecy.

– Głowa do dołu! – zaskrzeczał głos z megafonu, połowa imperialnej żandarmerii przebiegła ulicę z głowami przy ziemi. Ogień z ciężkiego działa laserowego nie ustawał i kilku upadło w uliczny bród nie mając nawet czasu na żal za grzechy.

Rebelianci byli coraz bliżej a ich „szczekacze” dawały się żandarmom we znaki. Małe karabiny z penetrującą amunicją szarpały oddział z niespotykaną skutecznością.

– Utrzymać pozycję! – ryknął gość z megafonem. – Nie mogą dojść do bunkra, dwie i pół minuty do przybycia posiłków!

'Dwie i pół minuty…' powtórzył w myślach sierżant Karlov i skinął na swoich podwładnych by podeszli bliżej. Zdawał sobie sprawę, że dwie i pół minuty to mnóstwo czasu i wiele się może wydarzyć.

– Ty, ty i jeszcze ty. – wyliczał sycząc słowa w ustnik kombinezonu. – Za mną. Reszta niech przygotuje salwę gdy tylko znikniemy.

Biegiem ruszył przed siebie przeskakując spalony motocykl – relikt przeszłości jakich wciąż wiele na ulicach. Żandarmi posłusznie ruszyli za nim.

Pozostali na stanowiskach przeładowali broń i przestawili na tryb jonowy. Gdy tylko ostatni zniknął za rogiem salwa potężnych jonowych pocisków przeszyła powietrze i z głośnym hukiem wpadła na umocnienia rebeliantów szarpiąc je w kilku punktach.

Karlov pędził na złamanie karku, według planów za tym budynkiem teren wznosił się i można było wbiec na niestrzeżone przez buntowników wzniesienie. Idealne miejsce do szybkiego ostrzału.

'Ostatni róg.' przemknęło mu przez głowę, jeden z jego żołnierzy zrównał się z nim i pierwszy wszedł w zakręt. Krew błysnęła w powietrzu i żandarm padł martwy. Kropelki czerwonej cieczy unosiły się przez chwilę w rzadkiej atmosferze Faldarii, planety o grawitacji o wiele mniejszej niż ziemska.

– Padnij! – wykrzyczał sierżant. – Wszyscy do tyłu, mamy snajpera!

Sądząc po dziurze w głowie wielkości pięści był to snajper używający karabinu zdobytego na imperialistach.

– Sierżancie, powrót na pozycję, natychmiast! – usłyszał w uchu.

– Nie mogę! – starał się przekrzyczeć szczęk broni dochodzący gdzieś z drugiej strony budynku gdzie walczyli jego żołnierze. – Natknęliśmy się na strzelca wyborowego! Bez odbioru!

Wyłączył radio, mimo że regulamin wyraźnie tego zabrania. Fale ściągały na niego niepotrzebnie oczy radarów. Doskonale wiedział, że jego podwładni nie mają łatwego życia ale musiał wybrać mniejsze zło.

– Wyczołgajcie się z tamten róg a potem biegiem dołączyć do oddziału. – zagłuszył huk wystrzałów głośnym krzykiem.

Skinęli w milczeniu i wykonali rozkaz bez gadania. Karlov z głową przy ziemi przesuwał się na przód wychylając się zza ściany i wychodząc na otwartą przestrzeń by stać się łatwym łupem snajpera.

 

Żołnierze przy umocnieniu nie dostali wsparcia chociaż dwie i pół minuty minęły. Szybkie serie z karabinków szturmowych wydawały się nie wyrządzać szkody oddziałom rebelii skrytym za szczelnymi płytami z arachnidowej stali wykutej gdzieś na sąsiedniej Pardonerii za grube pieniądze.

Pociski jonowe były na wyczerpaniu.

– Biegną! – wrzasnął ktoś otwierając ogień.

Biegli, roznegliżowani, z pomalowanymi twarzami i karabinami w dłoniach. Ich wzmocniona włóknami węglowymi skóra błyszczała w świetle znajdującego się za nimi reflektora bladą zielenią.

Biegli z szybkością, do której żandarmi nie mogli przywyknąć. Zbliżali się z każdą sekundą, biegnący na przedzie z dzikim okrzykiem postawił nogę na osłaniającym wojaków wozie pancernym i zanim ktokolwiek zdążył zareagować ochlapał wszystkich krwią ze swej rozwleczonej klatki piersiowej, fala najeźdźców położyła się w wiecznym śnie przy akompaniamencie własnego działa wielolufowego. Grube pociski przenikały skórę bez większych problemów i kładły na kolana najbardziej opornych.

Wszystko ucichło. Bitewny hałas wydawał się trwać przez moment w głowach pokonanych. Przemoc krzyczała do sumień w pokrytej kurzem przestrzeni, unoszące się wolno w powietrzu drobinki wydawały się układać w cienie przeciwników. Wszyscy wyprostowali się i podnieśli broń do oczy nie wiedząc, czy może oczy ich mylą czy to jakiś zbłąkany przeciwnik szedł prosto na ich barykadę.

Z chmury kurzu wyłonił się sierżant Karlov z zarzuconym na ramię karabinem. Z marsową miną wmaszerował pomiędzy swych żołnierzy. Cisza przeszkadzała myśleć i odbierała dech. Przez chwilę słychać było tylko miarowy syk wydobywający się z masek filtrujących powietrze.

– Sierżancie! – mruknął porucznik uśmiechając się do podwładnego. – Zrobił pan kawał dobrej roboty. Imperium nie zapomni o takich ludziach!

Karlov przekręcił głowę i z dezaprobatą spojrzał na porucznika Frinta.

– W dupę sobie wsadź swoje Imperium.

 

Myślałem, że ból rozsadzi mi skroń. Przeklęci Faldarianie, niech spłoną. Trzeba im przyznać, że mają jaja, nie cofnęli się o krok a ten wysoki grzebnął mi kolbą fest. Myślałem, że łeb mi wybuchnie. Gdyby nie ta wojna i inny czas pewnie nie żywiłbym do nich nienawiści.

Czort pchnął mnie do wojaczki, tak to sobie tłumaczę. Płacą dobrze ale te flaki i twarze wrzeszczące co noc. Koszmar. Przez dziesięć lat nie nauczyłem się z tym żyć. Mówią, że to domena ludzi, że Faldarianie na ten przykład wyrzutów nie mają i śpią spokojnie. Bzdura. Widziałem ich jeńców co w nocy jak oszalali rzucali się po celach rzucając bluzgi w ich wspaniałym języku podobnym do skrzeku żaby i tłukli dłońmi w ściany. Nieprawdą jest, że się nie boją i nie czują. Boją się jak diabli ale nie nas. Boją się o swoje rodziny, o siedliska i przyszłość swej nacji. Trochę to nieludzkie wyrzucać ich stąd jakbyśmy byli tu panami a oni gośćmi ale nikt mi nie powiedział jak tu jest kilka lat temu jak dostaliśmy tu zlecenie. Imperium zatrudniło nas bo mówią, że ludzie walczą najlepiej, że wśród zwierząt zamieszkujących wszechświat jesteśmy najbardziej bezwzględni i najskuteczniejsi. Coś w tym jest.

Frint puszył się jakby to on wygrał tę bitwę a przez cały czas siedział w bunkrze i obserwował sytuację przez kamery. Zawszony tchórz. Nie wiem skąd Imperium bierze takich oficerów ale rzygać mi się chce na jego widok. Wyuczonym ruchem szybko wklepałem kod do swej kwatery i grube drzwi z połyskującą blado plakietką Pavel Karlov przesunęły się wpuszczając mnie do środka. Lubię porządek, rzeczy idealnie poukładane na biurku, ubrania w szafach w idealną kostkę, uprasowane. Na półkach stare książki. Przeczytałem wszystkie, przytargałem jeszcze z Pragi, tu ciężko o książki, szczególnie ziemskie. Podszedłem do konsoli obok biurka i kazałem sobie wydrukować wszystkie rozkazy i komunikaty które mnie ominęły.

Drukarka niechętnie wypluła kartki zacinając się dwukrotnie. Nie pierwszy raz.

Raport strat po ostatniej potyczce, wiadomości od Floty Imperialnej stacjonującej na orbicie i kilka komunikatów ze stolicy. Coś o wyborach nowego prezydenta, strajkach na biegunie i podwyżce podatków. Propagandowe ochłapy. Na koniec coś poważniejszego. Imperium anektowało Pandonerię i odcięło Faldarian od dostaw broni i wspaniałej arachnidowej stali. Połowa wszechświata w jednych rękach… To się dobrze skończyć nie mogło, na szczęście mój kontrakt tutaj kończy się już za tydzień i nie mam zamiaru go przedłużać. Przyciągnąłem tu oddział liczący stu pięćdziesięciu doskonale wyszkolonych komandosów, doświadczonych. Została mi połowa i to w tragicznym stanie psychicznym. Już im obiecałem powrót do domu Za to co zarobili będą mogli spokojnie żyć sobie na Ziemi chociaż podobno nie jest różowo odkąd Imperium zaczęło tam rządzić. Musiałem się położyć bo w głowie aż mi trzeszczało. Bałem się, że po dzisiejszych starciach znów pojawią się koszmary. Ciekawe jest, że tak rozwinięto broń palną, uczyniono z zabijania niemal igraszkę a zapomniano o szlachetnej sztuce walki wręcz. Gdyby nie umiejętność posługiwania się nożem i kolbą karabinu o zajęciu tego działa mógłbym zapomnieć. Sen przyszedł gdy tylko przyłożyłem głowę do poduszki.

 

– Co on sobie myśli? – zapytał generał dowodzący walkami na Faldarii. Stary, niewysoki ziemianin o długich siwych włosach i tysiącu zmarszczek na twarzy. Ziemianie rzadko dopuszczali inne nacje do dowodzenia armią. Mięli ku temu swoje powody – dowódcy często wierni byli swym planetarnym interesom a niekoniecznie planom Imperium Międzygalaktycznego. Generał przechadzał się po swym gabinecie garbiąc się nieznacznie nad pomiętą kartką z raportem porucznika Frinta i pykał swoją starą, wysłużoną fajkę. Kręcił głową po niemal każdej przeczytanej linijce, czasem zaklął pod nosem, niekiedy prychnął ze złością wypluwając kłęby dumy od których kaszlał donośnie chwilę później.

– Proszę wezwać Karlova. – zaskrzeczał do mikrofonu na biurku naciskając przycisk łączący go z nadzorcą koszar.

'Bezczelny gówniarz!' powtarzał generał w złości. Przez ostatnie lata pobytu na tej przeklętej planecie przywykł do przejawów niesubordynacji i błędnie wykonanych rozkazów ale nigdy jeszcze nie spotkał się z kimś kto tak jak Karlov łamał wszystkie punkty regulaminu, bezcześcił bezwzględnie każdy rozkaz a jednocześnie był niezwykle skuteczny. Skuteczność skutecznością ale nie można mu popuścić tej jego samowolki, sierżant miał zły wpływ na żołnierzy, rozpasał ich.

Staruszek strzelił palcami i odkładając fajkę wypuścił ostatnią chmurę tytoniowego dymu. Drzwi drgnęły i do środka wszedł leniwym krokiem Pavel Karlov. Zasalutował niedbale i spojrzał zwierzchnikowi prosto w oczy.

– Słucham? – zapytał bez lęku. Odwiedzał gabinet już niejednokrotnie. Za każdym razem zbierał burę i nie wynosił z niej nic nowego. Tym razem myślał już tylko o czekającej go za tydzień wypłacie i powrocie do rodzinnej Pragi.

Ciche chrząknięcie. Rozmowa zawsze zaczynała się od cichego chrząknięcia generała.

– Sierżancie. – zaczął miarowo jakby tłumiąc emocje, zmarszczył czoło dodając kolejnych objawów starości. – Dostałem niedawno raport porucznika dowodzącego akcją.

– Porucznika obserwującego akcję. – sprostował Karlov. – Ta kupa śluzu z planety, której nazwy nie potrafię nawet wymówić drży portkami na samo wspomnienie walki. Skąd żeście go wzięli?

Generał wcale nie krył złości. Stuknął otwartą dłonią w stół.

– Dość! Jak ja mam wam przedłużyć kontrakt skoro nie słuchacie co się do was mówi?

– Z całym szacunkiem generale, lecimy do domu gdy tylko skończymy obecny. – poinformował sierżant. Rosły podoficer był o ponad głowę wyższy i dość szeroki w barach, generał wyglądał przy nim jak liliput.

Staruszek wyprostował się i spojrzał podwładnemu prosto w oczy.

– Nie możecie odlecieć.

– Możemy i zrobimy to.

– Imperium was potrzebuje! – niemal wrzasnął generał.

– Generale Sirogov. – mruknął Pavel. – Moim żołnierzom należy się odpoczynek. Bzdury jakie wypisuje Frint nie obchodzą mnie w najmniejszym stopniu. Ja dbam tylko o dobro moich ludzi, interesy imperialnych polityków mnie w ogóle nie obchodzą.

– Bez pana nie będziemy w stanie bronić tej części frontu. – bąknął Sirogov. – Jak pan to sobie wyobraża.

– Mam być szczery? – uśmiechnął się sierżant nonszalancko krzyżując na piersiach ręce.

– Proszę. – odrzekł generał chłodno wpatrując się w oczy kontraktowemu najemnikowi.

Karlov sięgnął do kieszeni i wyciągnął mały fiński nożyk, stary – od dawna takich nie robią.

– Nie obchodzi mnie to ani trochę. – syknął i szybkim ruchem posłał nóż w kierunku dowódcy, który upadł w konwulsjach. Nóż utkwił w tchawicy blokując dopływ powietrza i uniemożliwił oddychanie. Czerwona ciecz wytryskiwała zawieszając się na moment w powietrzu po czym leniwie i dramatycznie skapywała na mundur i leżące na stole dokumenty.

 

Cholera, chyba się pośpieszyłem. Teraz muszę szybko opuścić to miejsce i dotrzeć do mojego pancernika, co nie będzie łatwe. W obecnej sytuacji nie mogę raczej zrzucić winy na Frinta więc trzeba się ewakuować. Omijając kamery przesuwam się przy ścianach do składu broni, jest po drodze do wyjścia a broń się przyda. Taktykę opuszczenia bunkra miałem opanowaną do perfekcji, codziennie wracając z kantyny powtarzałem schemat ruchu kamer i sekwencję kroków jaką muszę wykonać. W składzie nie ma kamer, wybieram celny karabin z wyrzutnią granatów i montuję do niego magazynek z amunicją penetrującą. Mimo wszystko ręce mi drżą bo nie mogę znaleźć na piersi przycisku łączącego mnie z żołnierzami.

– Załoga! Odlot! – powiedziałem spokojnie przysuwając do ust przyklejony do kołnierza mikrofon.

Na korytarzu natychmiast zapanował rozgardiasz. Osiemdziesięciu chłopa wybiegło na korytarz kierując się do wyjścia. Ostatnie drzwi na lewo to gabinet Frinta. Gnida wychyliła się i cofnęła w szoku patrząc na pędzących, opancerzonych wojaków.

– Stać! Psie syny! – krzyknął porucznik szarpiąc za tkwiący w kaburze pistolet ale nie zdążył unieść go w górę bo pędzący na przedzie żołdak trzepnął go łokciem i wepchnął do pomieszczenia z którego wylazł.

Minutę później byliśmy już poza bramą jednostki, czujność podwójna bo nie tylko na naszych musieliśmy uważać. Również rebelianci mogli się kręcić w pobliżu. Przywykłem już nieco do adrenalina ale ta akcja wyzwoliła we mnie nieznane dotąd jej pokłady. Czułem swój puls niemal w powietrzu, oddech przyśpieszył. Grawitacja na Faldarii była mniejsza ale do oddychania musieliśmy używać specjalnych ustników, które sprawiały, że marsz czy bieg wcale nie były lżejsze. Zauważyli nas. Tego mi tylko brakowało. Tchórze nie otworzą ognia bo jest ich tylko kilku ale alarm na pewno już wyje. Biegiem, biegiem! Ponaglam swych dzielnych piechurów. Tylko kilkaset metrów i plan będzie wykonany. Lata starań by być nieposłusznym a zarazem skutecznym oficerem odniosły skutek. Musiałem sobie zapewnić w miarę regularne wezwania do Sirogova. Teraz trzeba tylko uciec zanim Faldaria stanie się naszym cmentarzem.

Koniec

Komentarze

Nuda, nuda, nuda.

No i co dalej? Na razie to tylko góra flaków z wiśnienką na czubku.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

dobra, ale o czym to jest?

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Błędy w zapisie dialogów.

Wydajesz się myśleć, że jeśli w opowiadaniu jest dużo czołgania, strzelania, padania i innych żołnierskich rzeczy, to wtedy tekst jest wciągający i interesujący. Niestety, muszę wyprowadzić Cię z błędu, drogi Autorze, nie jest. NUDA.

Autorze, serie nie bywają szybkie, tylko krótkie, pociski nie są grube, a radary nie miewają niepotrzebnych oczu. Do tego w wojsku nie przygotowuje się salwy, a kładzie ogień zaporowy. Huk wystrzałów nie bywa zagłuszany przez krzyk, tylko krzyk może się przebijać przez huk wystrzałów. Etc.

 

Tekst do przerobienia.

Rozumiem. Postaram się nad tym popracować tylko Ciebie Lassarze nie rozumiem. Jeżeli chcę powiedzieć oko radaru co jest w tym złego?

"Fale ściągały na niego niepotrzebne oczy radarów." - nie oczy są niepotrzebnie, ale niepotrzebnie ściągały. 

ahh... rozumiem. Przepraszam, oczywiście racja.

Trochę jak opis jakiejś gry. Niestety dużo akcji z której tak na prawdę nic nie wynika.

A mi się o dziwo nawet podobało! Napisałam "o dziwo", bo z reguły unikam powieści o kosmicznych wojnach tych wszystkich wymyślnych ras, które zawzięcie niszczą ludzkość i inee tego typu bajery ;) 
Antona Ego ma rację pod tym względem, że rzeczywiście położyłes dużo nacisku na przebieg walki, rodzaje broni itd., co mniejszych pasjonatów ASG może zniechęcić. Wszystko w umiarze. 
Zgodzę się z homarem, że opowiadanie przywodzi na myśl grę (może poszedłbyś w tym kierunku - czy do gier pisze się scenariusze? Nie wiem, ale warto wybadać ;p), ale że nic z tej akcji nie wynika... nie do końca. Mamy zdrajcę, mamy morderstwo i ucieczkę, dowódcę dbającego o swoich ludzi i jakiś niecny plan... Czytam dalej! :D

Nowa Fantastyka