- Opowiadanie: forimmortality - Czarny Eden

Czarny Eden

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Czarny Eden

 

Czarny Eden

 

 

Mężczyzna przebudza się w środku nocy. Wyrwany ze snu skupia wzrok na wiszącej w rogu pokoju fotografii kobiety. Przypomina mu o wielkiej stracie lecz zatrzymuje ją mimo wszystko. Oderwawszy od niej wzrok patrzy w górę. Widzi ogromną dziurę w suficie. Miliony mgławic oswietla niebo. Wszystko umiera. Absolutna cisza. Z nieba spada kropla wody lecz zamiast na nim, zatrzymuje się parę centymetrów wyżej. Jakby na niewidzialnej ścianie.

 

Budzi się w wannie. Ma zanurzoną głowę. Ogarnięty szokiem natychmiast się wynurza. Co się stało? Jakim cudem zasnął pod wodą? Jak długo tam przebywał? Ogarnia go panika. Wychodzi z wanny. Wyciera się i zakładając na siebie jedynie ręcznik rusza do sypialni. Patrzy na ściane. Nie ma tam żadnego zdjęcia. Zdjął je dawno temu, żeby nie katować się wspomnieniami. Jedynie czarny prostokąt, jakby jego ślad. Nie było go wcześniej. Jedynie granatowe puste ściany. Prawie nie oderwawszy od niego wzroku zakłada na siebie stare wytarte jeansy w których znajduje paczke zapałek i grantową koszulę niemal zlewającą się z kolorem ścian. Następnie rusza w jego strone. Dotyka czarnego czworokąta. Odrywa rękę i widzi granatowe odbicie swojej dłoni na ścianie. Przyłożywszy jeszcze raz rękę do ściany kilkoma ruchami zaciera wszelki ślad czarnego prostokąta. Ogarnia go zdziwienie, czuje się jakby w ogóle nie przebudził się ze snu. Wie, że nie da mu to spokoju. Już taki jest. Zawsze katuje się tysiącami myśli, nawet tymi mało ważnymi. Ale to było co innego. Nigdy nie wierzyŁ w zjawiska nadprzyrodzone i inne tego typu rzeczy. Jednak nie może racjonalnie wytłumaczyć tego co przed chwilą się stało.

 

Wraca do sypialni. Siada na kanapie, włącza telewizor. Nie mogąc skupić się na czymkolwiek ciągle błądzi oczyma w miejscu w którym pojawił sie czworokąt. Jednak go tam nie ma.

Nie ma go również następnego dnia kiedy się budzi.

Jednak pokój ogarnia coś dziwnego. Nie opisane szaleństwo. Wszystko zdaje się jakby chaotyczne.

Wstaje. Rusza do łazienki odlać się i umyć zęby. Postanowia zjeść dobre śniadanie, ostatnio niezbyt dużo jada.

Zamyka oczy.

 

Kiedy je otwiera widzi, że kuchnia jest spowita w mroku, a on sam siedzi jedynie na krześle, w rogu przy oknie. Pomieszczenie wypełnia ciemność. Wstaje i zaczyna szukać przełącznika lampki, która znajduje się ledwo ponad metr od niego. Znajduje go bez problemu. Już nie raz błądząc w ciemnościach bez problemu do niego trafiał. Zna swoje mieszkanie na pamięć. Nie lubi sztucznego światła, dlatego wszystkie pomieszczenia oswietla minimalistycznie, małymi lampkami w rogach. Znajduje przełącznik. Pomieszczenie oświetla ciepłe, pomarańczowe światło.

Staje jak osłupiały.

Kuchnia jest obsolutnie pusta. Czuje niepokój, serce przyspiesza swoją pracę.

Nagle ze ścian, podłogi i sufitu wyrastają gałęzie drzewa o czarnych liściach. Strach go paraliżuje. Czerń owych liści napełnia go obrzydzeniem. Grube, ciemnobrązowe gałęzie przebijają się z ogromną siłą przez mur.

Słyszy syczenie węża.

Przerażony rzuca się do ucieczki. Ucieka do sypialni.

Tam również jest ciemno. Zapala lampkę.

Ogromny czarny prostokąt widnieje na ścianie.

 

Zbliża się do niego.

Dotyka prostokąta, który zbliżył się wielkością do dużych drzwi. Czarne zwierciadło zaczyna go pochłaniać. Powoli cały rozpływa się w czerni.

To niemożliwe – myśli. – To sen. To nie dzieje się naprawdę.

Znajduje się po drugiej stronie ściany. Tu również panuje mrok.

Patrzy w górę i widzi miliony mgławic na niebie.

Pada deszcz, lecz zatrzymuje się gdzieś wysoko na niebie, jakby odgradzając wodę od tej mrocznej, czarnej krainy.

To szaleństwo, muszę się obudzić, to tylko sen! – myśli.

Odwróca się mając nadzieję na powrót do domu, lecz widzi jedynie ogromną czarną ścianę.

Rusza przed siebie, lecz wszechobecna czerń nie ułatwia mu widoczności. Trzymając ręce przed sobą i ostrożnie stąpając przechodzi kilkadziesiąt metrów niczym ślepiec. Stawia powoli krok za krokiem, aż jego ręka styka się z korą drzewa. Postanowia usiąść pod tym drzewem. Panika ogarnia jego umysł. Kuli się ze strachu, chce zapomnieć o wszystkim co do tej pory widział. Zamyka oczy z całej siły starając się zasnąć, lecz na próżno. Chce, żeby to wszystko okazało się tylko snem.

Nie ma Boga – myśli. – nie ma Boga skoro każe mi to wszystko przeżywać! Całe życie utwierdzam się w tym przekonaniu! Jak mam dalej żyć po tym co widziałem? Jak mam normalnie żyć? Ją mi już odebrałeś, teraz chcesz odebrać mi rozum?!

Słyszy za plecami zgrzyt.

Drzewo podobnie jak wcześniej czerń prostokątnego zwierciadła zaczyna go pochłaniać pozostawiac jedynie ślad wgniecionej trawy świadczący o jego obecności.

Znajduje się w szpitalu w którym umarła jego żona. Nie chce tu być. Nie chce jeszcze raz przeżywać tego samego. Stoi w drzwiach do pokoju w którym ona leży i czuje niemoc. Nogi ma jak z waty. Nie chce chwytać za klamkę, nie chce znowu widzieć jej w takim stanie. To by go zabiło. Chwyta za klamkę ale zamiast wejść do środka zaczyna płakać. Łzy ciekną mu po policzkach. Siada przy drzwiach i cicho łka. Siedzi tak jeszcze przez krótka chwilę po czym szybkim krokiem rusza do drzwi wyjściowych szpitala. Poddaje się, tchórzy, ucieka. Mam dość – myśli. – chcę umrzeć.

Wychodzi ze szpitala w mrok. Nikogo nie ma na ulicach. Całkowita pustka. Jakby wszystko umarło. Patrzy w górę – pada deszcz. Jednak tu, na dole, panuje susza.

 

Wraca do mieszkania. Wszędzie jest pusto. Brak mebli. Brak czworokąta. Brak gałęzi.

Wchodzi do łazienki. Nie ma żadnego ostrego narzędzia. Nie ma wanny. Nie ma nic. Siada na ziemi. Z kieszeni wypada mu paczka zapałek.

Podpala się.

 

Znowu znajduje się po drugiej stronie ściany. Rusza przed siebie. Natyka się na drzewo. Nieco mniejsze niż poprzednio. Zrywa gałąź. Wyjmuje zapałki. Liście zapalają się momentalnie. Światłość rozjaśnia mrok. Lecz tylko przez chwilę.

Znajduje się w ogrodzie.

Rusza dalej.

Światło nie lubi tego miejsca, nie pasuje tu. Znowu zapada mrok, musi przyzwyczaić do niego wzrok.

Po chwili widzi dwa drzewa po środku polany. Najpierw tylko ich zarysy, później już całkiem wyraźnie. Jedno małe i wątłe, obumierające. Drugie zaś ogromne, z czarnymi liśćmi.

 

Czuje się głodny. Bardzo głodny. Jak nigdy w życiu. Podchodzi do drzew, które znajdują się bardzo blisko siebie. Oba mają owoce. Głód rośnie. Musi natychmiast coś zjeść. Owoce z małego drzewa nie wyglądają zachęcająco. Są małe i zapewne niezbyt pożywne. Rusza więc w stronę dużego drzewa. Odrzuca go czerń lisci, lecz jego owoce są ogromne, dojrzałe.

Słyszy za sobą syk.

 

Widzi czarną postać, ma ze cztery metry wzrostu, jest ogromna i przerażająca. Kształtem przypomina człowieka, lecz posiada nadzwyczajnie długie ręce i nogi.

Strach zawładnął ciałem mężczyzny. Napięcie rośnie. Aż wreszcie:

 

– Chodź, poczęstuj się – mówi postać. Głos ma niski, męski.

Po kilku głębokich wdechach mężczyzna odpowiada:

– Kim jesteś?

Słyszy śmiech, pozostawiający pytanie bez odpowiedzi, po czym czarna postać zadaje następne pytanie:

– Czemu wybrałeś owoce z tamtego drzewa?

– To chyba jasne.

– Oczywiście, bo są wieksze i wyglądają na smaczne, nieprawdaż?

– Tak… – odpowiada mężczyzna.

– Może jednak skosztujesz owoców z tego drzewa?

Postać prostuje swoją niezwykle długą i szczupłą rękę wskazując małe drzewo które sięga jej ledwo do kolan.

– Czemu nie, owoce z tamtego drzewa mogą poczekać. Jestem bardzo głodny.

– Głodny, tak. Musisz jeść. Ale musisz coś wiedzieć.

– Co takiego?

– Jeżeli skosztujesz owoców z tego drzewa nie będziesz mógł skosztować owoców z tamtego.

– Czemu?

– To jak w życiu. Nie możesz obrać dwóch ścieżek jednocześnie. Chcesz wiedzieć dlaczego ten którego nazywasz "Bogiem" nie pomógł Ci wtedy kiedy tego najbardziej potrzebowałeś? Chcesz wiedzieć dlaczego nie pomógł Twojej żonie? Bo umiera, to wszystko go przerosło, podobnie jak Ciebie. Jest mały jak to drzewo, pozostawił po sobie jedynie małe, brzydkie owoce które i tak zeżrecie prędzej czy później.

– Więc ja zjem z tego dużego.

Zrywa owoc z drzewa i zaczyna łapczywie się nim zajadać.

Postać bardzo głośno się śmieje.

Mężczyzna czuje, że traci przytomność.

Budzi się w szpitalu przed drzwiami do pokoju swojej umierającej żony.

 

Chwyta za klamkę, boi się zobaczyć to co ma zaraz nastąpić. Nogi mu drżą. Wchodzi do środka.

Widzi kobietę leżącą w łóżku. Ma zaledwie 30 lat, a wygląda jak staruszka. Łzy płyną mu po policzkach. Podchodzi do niej.

– Hej, kochanie. To ja.

– Nie znam cię, wyjdź z mojego pokoju.

Traci powoli siły. Staje się słaby. Jej choroba osłabia również jego.

– Znasz, to ja, twój mąż.

– Nie mam męża.

Chwyta ją za rękę ale ona ją odrzuca i zmienia się w popiół podobnie jak i wszystko do okoła.

Znowu znajduje się w Czarnym Edenie. Nigdzie nie ma czarnej postaci. Podobnie jak małego drzewa. Czuje ogromny głód. Żołądek boli go niemiłosiernie. Podchodzi do dużego drzewa, zrywa kolejny owoc.

 

Dlaczego tak często wybieramy pozornie łatwiejsze drogi? Bóg się poddał, więc czemu i my mamy się nie poddawać? – myśli.

Jednak coś go zatrzymuje. Oczami umysłu widzi swoja żonę. Jeszcze przed tym wszystkim. Coś kiedyś jednak było piękne. Życie miało sens. Pierwszy pocałunek. Pierwszy seks. Pierwsze wspólne mieszkanie. Dla pewnych chwil warto żyć, nawet jeżeli już minęły.

Odrzuca owoc.

Wyjmuje zapałki.

Zrywa gałąź, podpala ją. Rzuca w drzewo. Ogień zaczyna trawić czarne liście.

Płonący raj. Syk węży.

 

Mężczyzna otwiera drzwi. Widzi chorą kobietę. Patrzy na nią w sposób w jaki ona już nigdy na niego nie popatrzy. Choroba się rozwija, zabrała jej nawet miłość. Mimo wszystko on uśmiecha się poprzez łzy. Ona odwzajemnia jego uśmiech. Mężczyzna wychodzi ze szpitala na zewnątrz. Miasto tętni życiem. Deszcz moczy mu marynarkę. Mgławice zmieniają się w gwiazdy. Małe drzewo wzrasta.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Tekst powstał zaledwie w kilka godzin, także proszę o wybaczenie za jego prostotę i błędy:)

Wybaczam Ci synu. Nie grzesz wiecej, albowiem Bóg jest i widzi i po trzykroc będą przeklęci ci, którzy wystepują przeciw Niemu.

żegnam

Wyglada to jak manifest, protest, niemoc wobec śmierci i żal do Boga, który ustanowił cierpienie. Hm. Pomysł  niezbyt oryginalny, wykonanie do mnie nie przemawia. Jest zbyt zimne, zbyt kanciaste, nie zbudza we mnie uczuć jakich bym się spodziewała w tym temacie.

Pozdrawiam :)

Niestety nie zrozumiałem, co właśnie przeczytałem. Być może ma to coś wspólnego z zaledwie kilkoma poświęconymi na napisanie tego godzinami.

Musisz popracować nad interpunkcją. To jest pewne. A do czasu teraźniejszego lepiej wykorzystać inne formy czasowników (przebudza --- budzi się).

pozdrawiam

I po co to było?

Szczerze mówiąc na tą chwilę sam nie jestem z tego opowiadania zadowolony. Po przeczytaniu go po raz kolejny wydaje mi się po prostu kiczowaty. Na przyszłość postaram się pomyśleć dwa razy przed dodaniem czegokolwiek i mam nadzieję, że przede wszystkim poziom moich opowiadań będzie znacznie wyższy:)

Oj, oj...

Mężczyzna przebudza się

Jest takie słowo?

Miliony mgławic oswietla niebo.

OswietlaJĄ.

Patrzy na ściane. Nie ma tam żadnego zdjęcia. Zdjął je dawno temu, żeby nie katować się wspomnieniami. Jedynie czarny prostokąt, jakby jego ślad. Nie było go wcześniej.

Powtórzenia.

Jedynie granatowe puste ściany. Prawie nie oderwawszy od niego

Od jakiego "niego"? Ściany są rodzaju żeńskiego. Poza tym,chyba powinno być "prawie nie odrywając".

wzroku zakłada na siebie stare wytarte jeansy w których znajduje paczke zapałek i grantową koszulę niemal zlewającą się z kolorem ścian.

"Na siebie" jest całkowicie zbędne, samo "zakłada" mówi wszystko. Dodatkowo konstrukcja zdania sugeruje, że koszulę znalazł... w kieszeni dżinsów.

Byłem przeczytałem. Odbieram to bardziej jako opis jakiegoś stanu świadomości niż opowiadanie. Nie przekonało mnie do siebie.

Pozdrawiam

Nowa Fantastyka