- Opowiadanie: Sanczezzor - Skruszeniec - Rozdział pierwszy

Skruszeniec - Rozdział pierwszy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Skruszeniec - Rozdział pierwszy

To moje pierwsze, nieśmiałe próby pisania. Będę zobowiązany jeśli komuś zachce się to przeczytać i zostawić kilka krytycznych uwag dzieki którym będę mógł poprawić, hm, cokolwiek. To pierwszy rozdział, czy też po prostu pierwsza część opowiadania. Miłego czytania.

 

* * * * * *

 

– Co ja tu, kurwa, robię?

 

Niska, przyjemnie zaokrąglona blondynka o imponujących piersiach niosąca z trudnością dzban piwa spojrzała kątem oka na niezrozumiale mamroczącego do siebie mężczyznę. Siedział w ciemnym rogu zatłoczonej i przesiąkniętej smrodem potu głównej sali gospody. Na brudnym blacie przed nim leżały już cztery puste dzbany z których wylewały się spienione resztki. Piąty, do połowy pełny, czy jak wolą mówić niektórzy, w połowie już pusty, stał jeszcze przed nim. Już od jakiegoś czasu nie podnosił go do ust. Zwyczajnie nie miał siły.

 

Schowana w dłoniach twarz przybłędy na pozór niczym się nie wyróżniała. Delikatne rysy, zmarszczone czoło, szare, otoczone kurzymi łapkami spokojne oczy, pociągły podbródek i policzki pokryte kontrastującym z łysą czaszką kilkudniowym zarostem. Jego strój wyraźnie wyodrębniał go spośród pijanych, bawiących się dookoła szaro-burych mieszczan. Cały jego ubiór był jednobarwny, czarny. Mowa tu nie o wypłowiałej czerni mnisiego, zniszczonego przez lata, znoszonego habitu, ale o mrocznej, niebezpiecznej czerni nocy, połyskującej jak skrzydła kruka. Jego postać, mimo że zgarbiona przez przytłaczające myśli i wypity alkohol, wzbudzała szacunek.

 

– Kren, co ty tu, kurwa, robisz? – zapytał znów sam siebie i położył dłonie na blacie odchylając się na oparcie krzesła i z niedowierzaniem kręcąc głową.

 

Naprawdę nie wiedział czemu znalazł się na pograniczu imperium. A raczej czemu akurat tutaj, bo gdy wyruszał ze stolicy kierunek nie grał roli. Każdy był równie zły i żaden nie gwarantował udanej ucieczki. Może inaczej, udana ucieczka była równie mało prawdopodobna jakiegokolwiek kierunku by nie obrał, zdrajców Bractwo tropiło niestrudzenie, aż do krwawego końca. Tydzień, rok, dekadę… Tak długo jak było trzeba. Sam niejednokrotnie dostawał zlecenia na skruszonych, jak ich nazywali w gildii. Zawsze uważał że nie ma nic bardziej żałosnego niż targany wyrzutami sumienia płatny morderca. Teraz był jednym z nich i nie zmienił zdania. Żałosne.

 

Nie wiedział co robić dalej. Pierwszą reakcją na świadomość że nie wykona już żadnego zlecenia był strach. Nie to znajome, zmuszające do działania uczucie niewiele mocniejsze od zaniepokojenia z którym już od małego był zaznajomiony, a nawet zaprzyjaźniony, w końcu wielokrotnie ratowało jego nędzne życie. To było coś nowego, paniczne, czyste, wypełniające głowę pustką i zawiązujące jelita na supeł przerażenie. Niepotrzebnych, nieprzydatnych już Bractwu narzędzi nie zostawiano samym sobie – niszczono je. Zbrojne ramię gildii, którym do niedawna był, kiedy zostało dotknięte gangreną wątpliwości odcinano od ciała za pomocą jednej z pozostałych kończyn. Z chirurgiczną precyzją i przykładnym okrucieństwem. Długość operacji wahała się od mgnienia oka po tygodnie męczarni, zależnie od stopnia wtajemniczenia ofiary w struktury Bractwa i stopnia przewinienia. On umierał by długo.

 

Pijackie rozmyślania przerwał mu huk trzaskających drzwi i równie niespodziewana cisza która zalała lokal. W mgnieniu oka był gotowy. Organizm zalała adrenalina, mięśnie napięły się jak postronki, a prawa ręka ruchem tak szybkim że prawie niezauważalnym sięgnęła lewego rękawa do znajdującej się tam pochwy i niemal natychmiast, tym razem wolno i naturalnie wróciła na pierwotne miejsce. Fałszywy alarm.

 

Do przydymionego wnętrza ze śmiechem wtoczyli się trzej mężczyźni pod bronią wyglądający na najemników. Najwyższy z nich, barczysty olbrzym o twarzy wioskowego idioty, czerwonym nosie i przekrwionych oczach regularnego opoja, jako jedyny miał na sobie pancerze, a raczej jakąś jego część. Ozdobne naramienniki z dobrej stali miały wytłoczone emblematy jakiegoś kwiatu. Właściciel chyba darzył je szczególną sympatią, bo były to jedyne czyste i zadbane części jego garderoby. Zapewne też, poza bronią, jedyne mające jakąś wartość. Jego towarzysze byli obaj nie tylko ubrani tak samo, ale i wyglądali podobnie do siebie, mieli taki sam zarost na twarzy, długie związane w koński ogon włosy, muskularna budowę ciała i pewną siebie postawę jaką przeważnie charakteryzują się oficerowie wojsk okupacyjnych którą można było nazwać „daj mi tylko pretekst”.

 

Kren nie zamierzał dawać pretekstu. Spuścił wzrok i obserwując ich ukradkiem otulił się szczelniej płaszczem. Wraz z przybyłymi do wnętrza karczmy dostał się zimny powiew nocnego powierza. Przed tygodniem Skruszeniec poczuł pierwszy raz na własnej skórze jak na południu kontynentu silny kontrast dla gorących dni stanowią zimne, niemal mroźne noce.

 

Kiedy indziej, a w zasadzie na trzeźwo, zastanowiło by go skąd wzięli się najemnicy w tej części Imperium. Na zadupiu świata w którym poza graniczącą z miastem dżunglą, gorącym słońcem, komarami i plantacjami egzotycznych roślin nie ma nic, nawet z kim prowadzić walk, chyba że liczyć wychudzonych i durnych dzikusów z lasu.

 

Gdy najemnicy przeszli przez sale i usiedli przy stole który poprzedni bywalcy sami w pośpiechu zwolnili, zabójca wypił jednym haustem resztę piwa ze swojego dzbana i dał znak kształtnej blondynce żeby przyniosła mu kolejny. Nie zapłacił, dziewka wiedziała że wcześniej dał gospodarzowi w zamian za nocleg i wikt tyle, że ten nie miał by mu za złe gdyby przez tydzień chlał na umór. Adrenalina z niego zeszła i znów czuł się pijany, ale niewystarczająco żeby dotoczyć się do pokoju który wynajął, zamknąć od środka i paść bez zmysłów na siennik, a tego właśnie było mu trzeba.

 

Przez następne kilkadziesiąt minut kiedy on regularnie się uchlewał pijąc dzban za dzbanem, zbrojne towarzystwo przybyłe niedawno robiło to samo. Wypijali mniej ale wyraźnie z lepszym skutkiem. Może zaczęli wcześniej, ale bardziej prawdopodobne wydawało się że gospodarz bał się chrzcić ich piwo. Przy groźnej trójce przestrzeń dookoła, zatłoczona sala pełna pijanych miejscowych mężczyzn, wydawała się cicha i spokojna.

 

– Ankaaa – ryknął jeden z braci przekrzykując gwar i uderzając pięścią w stół. – Do mnie, kurwa!

 

Dziewka służebna, najwyraźniej właścicielka imienia, po chwili znalazła się przy stole żołnierzy gotowa przyjąć zamówienie. Tym razem jednak chodziło nie o alkohol.

 

– Zastanawiam się, słodziutka, czy nie miała byś ochoty posiedzieć ze mną – powiedział krzykacz podniesionym pijackim głosem z podłym uśmiechem klepiąc się wymownie po kolanie, po czym gwałtownie szarpnął ją za rękę tak że straciła równowagę. Ku radości towarzyszy wykorzystał to żeby błyskawicznie ją obezwładnić i faktycznie posadzić sobie na kolanach. Kren, mimo że zaczynał widzieć podwójnie i myśli krążyły po pijanych zakamarkach umysłu, wywnioskował ze znudzonej miny blondynki że działo się to nie pierwszy raz i po chwili wrócił do przerwanego zajęcia.

 

Mocne, ciemne piwo, chyba jedyna dobra rzecz w tym zapchlonym mieście na peryferiach Imperium, już niemal całkowicie przyćmiło zmysły mordercy. Poczuł że najwyższy czas zbierać się do snu kiedy kolejny raz gdy wstawał do wychodka nogi ugięły się pod nim a dźwięki definitywnie zlały w jedną całość. Po powrocie z mrozu dworu, już półprzytomny, skierował swoje chwiejne kroki w stronę schodów na piętro przechodząc po drodze obok stolika najemników. Kiedy ich mijał gigant zatrzymał go zagradzając drogę długim ramieniem, na którym sploty mięśni i żyły wydawały się wręcz nienaturalnie duże. Najemnik wyszczerzył niewiarygodnie szczerbate uzębienie i powiedział coś czego Kren przez szum w głowie nie dosłyszał. Wesoła kompania ryknęła śmiechem. Ofiara spokojnie i niezgrabnie spróbowała wyminąć zagradzające mu drogę ramie, ale najemnik wczepił potężne palce w poły czarnego płaszcza.

 

Skruszeńcowi wydało się że czas zwolnił. Wpatrywał się w powoli otwierające i zamykające, szydzące gęby z których tryskały w jego stronę cienkie stróżki lepkiej śliny. W pięści uderzające z pasją o nieoheblowaną powierzchnie blatu. W zadowolone, pewne siebie oczy trójki ludzi którzy byli pewni że znaleźli niegroźną ofiarę na której mogli się wyładować i pokazać wszystkim obecnym że są panami sytuacji. Poczuł szarpnięcie i kątem oka zobaczył zbliżającą się do jego twarzy, sękatą dłoń olbrzyma. Przez lata ćwiczone, szkolone, wręcz hodowane do walki ciało zareagowało automatycznie…

Koniec

Komentarze

Nie znam się na takim rodzaju fanasty, więc napiszę tylko, że brak przecinków.

pozdrawiam

Tak, musisz koniecznie nad tym popracować.

    Tradycjnie, stróżka, a wuno być "strużka"... Tja...

    Winno...

Przecinki - zanotowane! Biore się za nie od razu

A ja bym proponował, żebyś wrzucił tu jakąś całość ze wstępem, rozwinięciem i zakończeniem. Przez większość tego tekstu, akcja się próbuje zawiązać, mamy jakieś przebłyski z przeszłości, a gdy już coś zaczyna się dziać, BACH, koniec, cdn.

Fleksja, kolego. Przebłyski dobrego tekstu i żenujące wpadki. Trochę mnie zaciekawiłeś, ale następni komentatorzy prawdopodobnie dadzą ci popalić. Pozdrawiam.

To jest początek opowiadania, można go chyba nazwać prologiem. Jako taki ma wprowadzić i zaciekawić, stąd też delikatna porcja przemyśleń i wspomnień głownego bohatera i cliffhanger. Żeby było rozpoczęcie, rozwinięcie i zakończenie to musiał by być tutaj cały tekst, a jest to narazie niemożliwe, ponieważ go jeszcze nie ma :)

Cóż, mam świadomość że daleko mojemu "dziełu" do, hmm, choćby przeciętności. Umieściłem ten fragment tutaj dokladnie po to żeby mi błędy wytknięto. Jeśli ktoś to przeczyta i będzie mu się chiało wytknąć mi choćby te "żenujące wpadki" moge być tylko wdzięczny, ponieważ przybliży mnie choć ten milimetr do "doskonałości". A ocenianie samego siebie jest, cóż, niesamowicie trudne, jeśli nie niemożliwe.

Prosisz, masz. Buhahaha (szatański śmiech, w tle złowieszczo grają organy).

No dobra, może nie jestem panem Sapkowskim (czy też innym guru pisarstwa), ale postaram się wypunktować, co mnie się nie podoba w tym tekście.

Po pierwsze - nadopisowość. Chociażby pierwsze zdanie.

"Niska, przyjemnie zaokrąglona blondynka o imponujących piersiach niosąca z trudnością dzban piwa spojrzała kątem oka na niezrozumiale mamroczącego do siebie mężczyznę." - Takie zdania mogą naprawdę doprowadzić do bólu głowy. Skoro przyjemnie zaokrąglona, to z automatu zakładam że cycata.  Skoro mamrocze, to z definicji wiadomo, że niezrozumiale. Trzy zdania odpadają od razu. Wywaliłbym jeszcze noszenie dzbana, bo po jaką cholerę ma o tym wiedzieć czytelnik. I zamiast "kątem oka spojrzeć", można po prostu zerknąć. Zostaje:

-"Niska, przyjemnie zaokrąglona dziewka służebna zerknęła na mamroczącego mężczyznę" - prawda, że bardziej zrozumiale?

Wielu zdaniom przydałoby się takie uproszczenie. Mój faworyt to:

" Kiedy ich mijał gigant zatrzymał go zagradzając drogę długim ramieniem, na którym sploty mięśni i żyły wydawały się wręcz nienaturalnie duże."

Nie wystarczy napisać "masywnym"? Wiem, że miało to zabrzmieć dramatycznie, ale efekt, w moim mniemaniu, jest odwrotny.

Po drugie - logika tu i ówdzie szwankuje.

To bardzo często czyniony błąd logiczny w literaturze fantasy - bohater, który w założeniu powinien się ukrywać, wdziewa ubiór który zwraca na niego uwagę bardziej niż mogłby strumień ognia wydobywający się z zadka (do tego starannie wyprany w tym tropikalnym zadupiu) i szasta forsą na prawo i lewo (pokój kupiony za bajońskie sumy). Równie dobrze mógłby sobie napisać na czole " To nie ja".

Po trzecie - tu i ówdzie niezgrabności językowe. Czaska nie może być łysa. Cisza nie może zalać lokalu - no dobra, może to metafora, ale wyjątkowo niezręczna. Itp.

Po czwarte - przecinki, a w zasadzie ich brak.

Ale ogólnie mówiąc, tekst całkiem dobry. Przeczytałbym kontynuację.

Sługa twój i twojej rodziny 

Lassar

 

To sie nazywa krytyka! Bardzo, ale to bardzo dziekuje!

Dodam od siebie uwagę o celowym zaćmiewaniu zmysłów przez uciekającego mordercę.  Lichy z niego fachman, po prostu... Ucieka, a zapija się, zamiast zachować czujność...   

Pociesz się, że bardzo, naprawdę bardzo wielu początkujących robi --- nieintencjonalnie, rzecz jasna --- ze swych bohaterów bałwanów.

Nie wiem, czy jestem godzien komentować cudze dzieła, skoro sam dopiero debiutowałem :) No ale co tam. To tak: po pierwsze to brak przecinków aż mnie zabolał. Po pierwszych zdaniach sięgnąłem po okulary. Po drugie - faktycznie - ten czarny, przyciągający wzrok ubiór u uciekiniera? No i na moje to trochę mało z tego siedzenia przy piwie wynikało. Nie dało się poznać bohatera. Czy on z tych niby dobrych, czy jest skruszonym zabójcą, bo mu się to z jakiegoś powodu opłaca. No ale skoro to fragment większej całości to ok. Resztę wytknęli przedmówcy. Ale tak szczerze to masz plusa, bo łatwo sobie tą scenkę wyobraziłem :)

Dziekuje wszystkim którzy się wypowiadają, cieżko mi wyrazić ogrom swojej wdzięczności. Wszystkie, absolutnie wszystkie rady biore sobie do serca. Cos czuję że z przecinkami bedzie spory problem... Ale nie poddam się :)

Czekam na calosc mnie interesuje tresc.Gramatyke zostawiam innym.

Logika już na poziomie zdań kuleje. Np. Schowana w dłoniach twarz przybłędy na pozór niczym się nie wyróżniała. Delikatne rysy, zmarszczone czoło, szare, otoczone kurzymi łapkami spokojne oczy, pociągły podbródek i policzki pokryte kontrastującym z łysą czaszką kilkudniowym zarostem.

Zadanie dla autora: co tu jest nie tak?

Ewelino, rozumiem ze nie masz zlych intencji, ale na przyszłość prosił bym abyś wyrażała się konkretniej, bez dawania zadań. Będę zobowiązany :) niestety, poza "łysą czaszką", na którą już Lassar zwrócił uwagę i zapewne brakiem przecinków, nie potrafie znaleść rozwiązania twojego zadania. Z niecierpliwością czekam aż napiszesz mi co z tym fragmentem jest jeszcze nie tak

Okej, rzeczywiście złych intencji nie mam, po sobie samej wiem, że człowiek patrzy na tekst bystrzejszym okiem, kiedy sam do czegoś dojdzie, w sensie, że łatwiej potem wyłapuje własne babole.

Jeżeli chodzi o to konkretne zdanie: schowana w dłoniach twarz nie może się wyrózniać bądź nie, ponieważ jej nie widać. Nie widać tych policzków, kurzych łapek wokół oczu. Tylko dłonie.

Ten byk wziął Ci się stąd, że nie ustaliłeś, gdzie zbajduje się "kamera". Siedzimy w głowie bohatera? Tak jest na początku, bo słyszymy, co mówi. Chwilę potem patrzymy na niego oczami blondynki, która słyszy tylko mamrotanie i widzimy kogoś obcego, przybłędę. Jeżeli już ustalisz, gdzie znajduje się kamera, to trzymaj się tego. Więc: jeżeli jesteśmy bohaterem, to MY patrzymy na blondynkę, nie ona na nas. Nie wiemy, czy blondynka słyszy nas, czy jest to dla niej bełkotanie, czy w ogóle cokolwiek do niej dociera z tego, co mówimy. Może jest głucha? Skąd mamy wiedzieć?Jeżeli jesteśmy bohaterem, patrzymy jego oczami, siedzimy w jego głowie, to nie piszemy o własnej twarzy, jakbyśmy patrzyli na nią z boku. Owszem, wówczas możemy ją opisać, bo znamy własną twarz ukrytą pod dłońmi. Wtedy i tylko w tedy. Napisałeś natomiast oczami kogoś innego: Schowana w dłoniach twarz przybłędy na pozór niczym się nie wyróżniała. Można też snuć opowieść słowami narratora wszechwiedzącego, ale wówczas ten nie powinien wchodzić do głowy nikomu, raczej sam obserwować scenę, wtedy np. widzimy mamroczącego pod nosem przybłędę (ale nie wiemy co myśli!, tylko patrzymy) i przechodzącą obok blondynkę (jeśli ta, np. się zaniepokoi, to trzeba oddać to opisem wyrazu jej twarzy, przykładowo, czy zachowaniem).

To tak pokrótce, mam nadzieję, że nie napisałam chaotycznie :)

Oczywiscie, teraz rozumiem o co ci chodzi, jednak nie mogę się z tobą zgodzić. Fachowcem nie jestem, ale kiedy posługujemy się narracja wszechwiedzącą, to można opisać "tymczasowo niewidoczne", że się tak wyrażę. To nie jest film, gdzie coś widać, tutaj ma działać wyobraźnia, można opisać kształt rękojeści ukrytego pod stołem rewolweru, czy prawdziwy kolor pokrytego błotem ubrania itp.  Też nie mogę się zgodzić z w wprowadzonym przez ciebie pojęciem "kamery", ale dla ułątwienia będę się tego trzymał.  Mówisz żeby ustalić gdzie jest kamera. Trzymając się twojego porównania z filmem, jedna scena może być pokazana z kilku różnych ujęć. Raz z okna z zewnątrz, raz oczami jednego głownego bohatera, znad ramienia jego przyjaciela po czym zza pleców wchodzącej właśnie do pomieszczenia kobiety itp.

U narratora wszechwiedzącego normalne jest, że wie nie tylko jaka jest pogoda i jakie drewno pali sie w kominku, ale także co bohaterowie czują i myślą. Można opisać przerażenie jednego bohatera wiedzącego że zginie, a  potem radość jego przeciwnika delektującego się strachem widocznym w oczach ofiary. Nie trzeba ciągle wizualizować, jak to sugerujesz. Zamiast napisać ze drżały dłonie, czoło zalał pot a oczy były wytrzeszczone, można napisać że ktoś się boi. Zamiast opisywać pewną siebie postawe (wiszace wzdłuż ciała rece, szelmowski uśmiech, uważne spojrzenie itp) można napisać że ktoś jest, po prostu, pewny siebie. Czytelnik bez problemu powinien sobie wyobrazić reszte. Naprawde uważasz że lepiej czytało by się tekst tak, hmm, opisowy? Gdzie autor nie może opisać sceny bez tak naprawde niepotrzebnych szczegółów? Oczywiście, można robić to tak jak ty sugerujesz, ale pojawie się pytanie: czy na pewno trzeba? Czy pomoże to, czy zmąci całość?

Jesteś pierwszą osobą z która się nie zgadzam, mam nadzieję że cię tym nie uraziłem :) tak czy inaczej, dziekuję że zwróciłaś mi uwagę i że chciało ci się wyjaśniać moje watpliwości! Naprawde to doceniam.

Hej

Muszę chyba zgodzić się z Eweliną, narrator wszechwiedzący narratorem wszechwiedzącym ale pomyśl sobie o następującym fragmencie:

Sznur i banda siedzieli w ciemnościach, w całkowitym, odbierającym wzrok, nieprzeniknionym mroku . Jego czerwony kaftan wyróżniał się jak zawsze pośród szarych płaszczy kompanów.

Ma sens? Sądzę, że nie. To znaczy da się to przeczytać i nie pomyśleć, że coś jest nie tak, ale jeśli odpuścisz sobie w takim kawałku to odpuścisz sobie i gdzie indziej i w końcu cała logika ci się posypie.

"mroczna, niebezpieczna czerń nocy, połyskująca jak skrzydła kruka" - superdramatyczne, nie?

"kiedy indziej, a w zasadzie na trzeźwo" - wystarczyłoby "gdyby nie był tak chlaśnięty" czy coś podobnego :)

"przez następne kilkadziesiąt minut kiedy on się regularnie uchlewał" - słowo regularnie nie oznacza tego, co chyba wydaje ci się, że oznacza, sądząc po tym zdaniu

"Ankaa - ryknął jeden z braci" - dziwny sposób na wprowadzenie takiej informacji (że są braćmi), skąd mielibyśmy to wiedzieć? Narrator wszechwiedzący powinien mieć własny głos, tak miesza się to co widzą wszyscy i to co wiemy my, czytelnicy.

Niespecjalnie nadaję się do dawania rad z powodu minimalnego doświadczenia :) ale wydaje mi się, że twoje zdania są za długie, wprowadzasz postać czy element i próbujesz od razu opisać go dwoma, trzema czy czterema określeniami - lepiej byłoby gdybyś ograniczył się do jednego a resztę info "sączył" powoli w kolejnych zdaniach, mimochodem, tak żeby czytelnik nawet nie orientował się, że czegoś się dowiaduje. Tak dostajemy od razu w łeb takim "zrzutem informacji" i wygląda to dziwnie. I tak naprawdę, to jest chyba główny problem z tym tekstem.

Superdramatyczność (czarny, mroczny, złowieszczy) z kolei jest ok, ale raczej w pastiszu. Zbytnie przywiązanie do niej może ci naprawdę wszystko skopać kiedy zaczniesz pisać dialogi.

- Dzień dobry, dwa kilo kaszanki proszę - warknąłem ponuro.

- Może być dwa kilo dziesięć? - wysyczała ekspedientka, złowieszczo mrużąc oczy.

etc

Poza tym, kurde, tego, fajnie mi się to czytało. Co dalej?

Podpisuję się pod poprzednimi komentarzami dotyczacymi zbyt rozbudowanych zdań. Tekst zatraca przez to płynność. Jak gdzieś ostatnio słyszałem: "Dwa przymiotnki w zdaniu umieszcać może tylko mistrz" :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Leniwa jestem, a raczej nie mam czasu czytać komentarzy. Więc napiszę wszystko, na co sama zwróciłam uwagę.

 

Po pierwsze, w niezbyt dobrym guście jest zamieszczać krótki fragment opowiadania. Typowo debiutancka cecha... jak można ocenić coś, co właściwie się nawet nie zaczęło? Rys jest schematyczny, nie wiadomo, co dalej i do czego zmierza. Ocenić można całość - jak poprowadziłeś fabułę, jak wykreowałeś bohatera, jak zakończenie się ma do całości. Następnym razem lepiej zamieść coś pełnego, skończonego.

 

Dwa, bohater. Straszna z niego ciamajda jest, skoro ścigany przez jakieś super bractwo raz, że nawet się nie przebrał, tylko rzuca się w oczy strojem, a potem jeszcze spija się na umór. Z osiłkami w gospodzie na pewno sobie poradzi, ale jakby napadli go jego byli koledzy, to trup nieboszczyk. Bez sensu. Równie dobrze mógłby się położyć i umrzeć, zamiast uciekać tak daleko.

 

Dalej - stróżka. Po prostu uwielbiam stróżki, tym bardziej, że nie rozumiem, czemu wszyscy je robią? Stróżka to ktoś, kto stróżuje. A jak coś się leje, to jest to strużka.

 

A propos wylewania, skoro na początku mamy puste dzbany, to czemu coś jeszcze w nich jest? Znaczy, nie puste.

 

Dalej - opis bohatera. Przyprawił mnie o drżenie. Zbyt szczegółowy. Nie obchodzi mnie, czy podbródek miał pociągły czy kwadratowy, obchodzi mnie, jaki jest i jaki ma charakter. Nie wdawaj się w zbyt wiele szczegółów, ani przy postaciach, ani przy miejscach itp, bo to głównie szkodzi. Nudzi.

 

Przecinków zaiste sporo brakuje, ale nie jest wcale tak źle z tą Twoją interpunkcją. Rak czy owak ćwicz, ćwicz, ćwicz...

 

Umierałby. Zastanawiałoby. Miałby. I tak dalej - łącznie, nie rozdzielnie.

 

Masz trochę literówek w słowach, które zawierają polskie znaki. Salę a nie sale, muskularną a nie muskularna i tak dalej. Uważaj na to.

 

"Miał na sobie pancerze" - intuicyjnie wydaje mi się, że o pancerzu mówimy w sensie zbroi. Ile ich miał na sobie, zatem?

 

"Właścicielka imienia" - osobiście nie czuję się właścicielką imienia. Brzmi to bardzo... dziwnie.

 

Uważaj też na powtórzenia słowa który, która, które. Masz ich sporo w konstrukcjach zdań, staraj się szukać innych.

Przykład:

"...gęby z których tryskały w jego stronę cienkie stróżki lepkiej śliny. W pięści uderzające z pasją o nieoheblowaną powierzchnie blatu. W zadowolone, pewne siebie oczy trójki ludzi którzy byli pewni że znaleźli niegroźną ofiarę na której…”

 

Powodzenia i pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

No i macie, napisałam z rozmachu wszechwiedzący, mając na myśli postronnego. Kajam się i posypuję głowę popiołem. Wszechwiedzący też oczywiście istnieje, ale to nędzna kreatura i lepiej trzymać się od niego z daleka... jeżeli nie ma się wprawy ani wyczucia. Z czasem przyjdzie. Na razie masz w tekście chaos. Wychodzą Ci babole. Najpierw opanuj podstawy, potem w miarę nabierania doświadczenia będziesz mógł pozwolić sobie na więcej luzu. Owszem, kamera może jeździc z prawa na lewo i do góry nogami, ale z sensem. U Ciebie wyszło, przepraszam, bez sensu. I nie obrażam się, toż to nie mój tekst! Twoja decyzja, jak będziesz pisał. 

Na brudnym blacie przed nim leżały już cztery puste dzbany z których wylewały się spienione resztki. – Skoro były puste, to jakim cudem wylewały się z nich resztki?

 

Piąty, do połowy pełny, czy jak wolą mówić niektórzy, w połowie już pusty, stał jeszcze przed nim. – Powtórzenie względem zdania wyżej i kolejna zagwozdka. Dlaczego „jeszcze” stał przed nim? Pozostałe też przed nim były. Fakt, leżały, ale i tak brzmi to niefajnie.

 

Delikatne rysy, zmarszczone czoło, szare, otoczone kurzymi łapkami spokojne oczy, pociągły podbródek i policzki pokryte kontrastującym z łysą czaszką kilkudniowym zarostem. – Z łysiną. Kurze łapki tworzą się w kącikach oczu, nie otaczają ich.

 

Jego strój wyraźnie wyodrębniał go spośród pijanych, bawiących się dookoła szaro-burych mieszczan. Cały jego ubiór był jednobarwny, czarny. – Niepotrzebne zaimki + dziwne określenie mieszczan jako szaro-burzy. Takie określenie sugeruje raczej, że byli nijacy i przeciętni z charakteru, aparycji, ale nie opisuje ubrań. Lepiej byłoby napisać coś w stylu: Był ubrany w czarny kaftan i spodnie tego samego koloru, co wyróżniało go spośród chłopów, odzianych w szare, znoszone łachy – nadal nie idealnie, ale logiczniej ;)

 

Mowa tu nie o wypłowiałej czerni mnisiego, zniszczonego przez lata, znoszonego habitu, ale o mrocznej, niebezpiecznej czerni nocy, połyskującej jak skrzydła kruka. – To zdanie bym albo gruntownie przerobił, albo całkiem wywalił. Uwagę o czerni jak noc można wpleść do powyższego opisu.

 

- Kren, co ty tu, kurwa, robisz? – zapytał znów sam siebie i położył dłonie na blacie odchylając się na oparcie krzesła i z niedowierzaniem kręcąc głową. – To tez brzmi kaprawo.

 

To ode mnie tez kilka uwag. Pewnie się powtażają, ale co tam. Gdyby technicznie tekst był lepiej napisany, byłby fajny, a tak, czyta się to niezbyt przyjemnie. Ale trenig czyni mistrza, więc do dzieła :)

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

"niezrozumiale mamroczącego"

Mamrotanie z zasady to coś niezrozumiałego.

"Siedział w ciemnym rogu zatłoczonej i przesiąkniętej smrodem potu głównej sali gospody."

W zatłoczonej gospodzie blondyna raczej nie mogła usłyszeć żadnego mamrotania. Czy ci wszyscy ludzie siedzieli w zupełnej ciszy? Dalej: nawet nie widziała poruszających się ust, żeby stwierdzić, że facet coś mamrocze, bo twarz ma ukrytą w dłoniach. Zatem conajwyżej spojrzeć mogła na mężczyznę, którego twarz ukryta jest w dłoniach, na pewno nie mamroczącego. Ja wiem, że narrator wszechwiedzący i w ogóle, ale pojechałeś za daleko.

"Na brudnym blacie przed nim leżały już cztery puste dzbany z których wylewały się spienione resztki. Piąty, do połowy pełny, czy jak wolą mówić niektórzy, w połowie już pusty, stał jeszcze przed nim."

Zostawiając sedno: Przed nim leżały cztery puste dzbany, a piąty, do połowy pełny, stał jeszcze przed nim. Przebuduj ten fragment tak, żeby pozbyć się conajmniej jednego zaimka. Strasznie nadopisujesz. Co za różnica, czy ten stojący kufel jest całkiem pełny, w połowie pusty, czy w jednej czwartej. Albo pełny w połowie, jak mawiają niektórzy. Imo, to prościej trzeba. Ważne jest to, że facet nie ma siły, więc już nie pije, a nie ilość niedopitego piwa.

"Jego strój wyraźnie wyodrębniał go spośród pijanych, bawiących się dookoła szaro-burych mieszczan."

Czyli rzeczywiście nie jest cicho. Czy czarny strój pośród tej burej szarości rzeczywiście tak bardzo się wyróżniał? Wyraźnie by się wyróżniał, gdyby był ubrany na żółto. Ja wiem, że ta czerń, tak mroczna i w ogóle, ale mimo wszystko. I jeszcze to: skoro CAŁY strój jest czarny, to już nie trzeba pisać, że był JEDNOBARWNY. No bo jak miałby być inny.

"Jego postać, mimo że zgarbiona przez przytłaczające myśli i wypity alkohol, wzbudzała szacunek."

W kim wzbudzała szacunek? W pijanych, bawiących się w najlepsze wokół niego gościach? Jeżeli tak, to pokaż, że go wzbudza, bo ja tego nie widzę.

"Jego strój wyraźnie wyodrębniał go spośród pijanych, bawiących się dookoła szaro-burych mieszczan. Cały jego ubiór był jednobarwny, czarny. "

Dwa zdania z rzędu i dwa razy piszesz, że mowa o stroju mężczyzny i że to jest JEGO strój. Dalej mamy: JEGO postać. Piszesz o jednym i tym samym człowieku, nie trzeba podkreślać w każdym zdaniu, że o nim mowa.

Widzę, że odpadłam tam, gdzie Fas :)

Mam nadzieję, że autor się nie zniechęci, tylko weźmie do roboty :)

I "co najmniej" oraz "co najwyżej" piszemy oczywiście osobno :P

Pozdr.

Roztrzepaniec.

Dziekuje za nowe uwagi! Nie zniechecam się, daleko mi do tego! Umieściłem tutaj ten tekst w nadzieji że użytkownicy pokażą mi "dobrą drogę", jak narazie idzie wam świetnie :) do wiekszosci rad sie na pewno zastosuje, ba, chyba już to zrobiłem. Mimo że, jak twierdzi Joseheim, umieszczanie fragmentu tekstu jest w złym tonie, to mam nadzieję że mi wybaczycie, dzieki temu poprawie błedy, no i miejmy nadzieję unikne ich w ciągu dalszym. Pozdrawiam i biore się za ciąg dalszy. Ps. Bałem sie troche umieszczać tutaj ten tekst, ale nie żałuję, przeciwnie. Serdeczne dzieki

Ewelinko, ja nie odpadłem. Przeczytałem do końca, tylko więcej byków nie chciało mi się wyszukiwac. Wszak poprzednicy i poprzedniczki dosyć się nawymieniali.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Aha, to przepraszam :)

Nowa Fantastyka