- Opowiadanie: coszniczego - Ostrzeżenie

Ostrzeżenie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ostrzeżenie

Wilno, 6 lipca godz. 13.24

 

 

Słońce było już wysoko na nieboskłonie, a letnie powietrze stało się ciężkie i nieznośne. Mężczyzna z ręką w kieszeni, a drugą trzymającą marynarkę szedł wzdłuż rzeki Willi, przechodząc obok kawiarenek i restauracji. Wzdłuż rzeczki płynęło kilka łódek, których właściciele albo łowili ryby, albo odpoczywali, opalając się. Obok przechodnia szła uliczką grupa turystów, których można było poznać po głośnym zachowaniu oraz aparatach fotograficznych. Jakiś oficer przysiadł się do dwóch wypoczywających pod parasolem kobiet, które wybuchły głośnym, radosnym śmiechem. Tak, lato było w pełni.

 

Mężczyzna z marynarką wszedł do jednej z restauracji. Przyciemnione wnętrze nadawało osobliwy nastrój. Wzrokiem wyszukał odpowiedni stolik. W środku nie było wielu klientów.

 

– Mogę w czymś pomóc ? –zapytał kelner, który pojawił się znikąd. – Proponuje przejrzeć naszą kartę dań. Polecam chłodnik litewski, idealny na dzisiejszą pogodę – zaproponował z miłym uśmiechem.

 

– Nie, dziękuje – uciął gość. Kelner ukłonił się i ruszył w głąb sali.

 

– Witam, panie Ryszardzie. Widzę, że pogoda dopisuje.

 

Młody brunet, siedzący przy stoliku, uniósł wpół opróżniony kieliszek czerwonego wina.

 

– Jak zwykle o tej porze, panie Ludwiku. Lipiec to najpiękniejsza pora roku – odpowiedział, upijając łyk.

 

Dla siedzących obok klientów to powitanie nie było niczym nadzwyczajnym. Ot, dwóch biznesmenów spotykających się na lunchu. Jednakże gesty i sztywny sposób powitania dla uważniejszego obserwatora mówił wszystko, wręcz zdradzał dwóch mężczyzn. I jeszcze akcent tego nazwanego Ludwikiem, zupełnie nietutejszy. Jakby trochę rosyjski.

 

Ludwik przysiadł przy stoliku, położył ręce na stół, jakby chciał utwierdzić rozmówcę, że nic w nich nie ma. Brunet, nazywany Ryszardem, delektował się smakiem wina.

 

– Garson ! –zawołał donośnym, tubalnym głosem.

 

– Proszę zostawić ten stolik takim, jaki jest teraz. Mam jeszcze kilka spotkań.

 

Garson ukłonił się. Łysy wstał i przyzwalającym gestem wskazał Ludwikowi pomieszczenie okryte zasłoną, ukryte w kącie restauracji. Weszli tam, Ludwik pierwszy. Tuż przy wejściu powitał go pistolet wbity w brzuch.

 

– Ani drgnij ! – warknął kelner, który powitał go przy wejściu, jednak tak, by nie usłyszał go nikt postronny. Zobaczył za nim bruneta i pozwolił Ludwikowi wejść do środka.

 

– Siadaj ! – lufą wskazał na kanapę. Ryszard majstrował tymczasem przy wejściu. Z cienkiej dziury pośrodku wzdłuż ściany wysunął drewniane drzwiczki. Zamknął je na klucz.

 

– To, że zna pan hasło, nie znaczy od razu, iż panu ufamy – wyjaśnił – Zuzanna miewa się dobrze ? Katar ustał ? – powiedział nagle ni z tego ni z owego.

 

– Tak, pomogły lekarstwa, Zuzanna dziękuje – Ludwik w porę przypomniał sobie odzew z zeszłego miesiąca.

 

– Ile lat miał mężczyzna, z którym kontaktowałeś się wcześniej ?

 

– Czterdzieści, może więcej.

 

– Dobrze, Mareczku opuść broń, pozwól panu poczuć się swobodnie – kelner drgnął i zgodnie z poleceniem schował pistolet.

 

– Może wina ? – zapytał, jakby nagle z bezwzględnego zabójcy zmienił się znów w poczciwego kelnera.

 

– Dziękuje – burknął Ludwik.

 

– Ja też odmówię. No, już zmykaj – powiedział protekcjonalnie dwójkarz.

 

Kelner zniknął. Zostali sami. Nazwany w haśle Ryszardem, usiadł na miękkim wygodnym fotelu.

 

– Ahhh… – mruknął.

 

– Musi nam pan wybaczyć, nasze zachowanie nie było przypadkowe – zaczął wyjaśniająco – Ostatnio tajne służby aresztowały kilku naszych agentów, podejrzewamy przeciek. Stąd te pytania. Mój poprzednik, z którym się pan dotychczas spotykał został zastrzelony na ulicy w Petersburgu, sprawcy uciekli, a śledztwo oficjalnie trwa.

 

Ludwik zbladł naraz. Zabili jego kontakt, a to oznacza, że…

 

– Proszę się nie obawiać, nie mamy podstaw, by przypuszczać, że wpadli na pana trop. Jednakże w razie jakichkolwiek przypuszczeń, proszę o szybki kontakt, zorganizujemy kanał przerzutowy pańskiej siatki.

 

Ludwik odetchnął niezauważalnie.

 

– Przejdźmy do tematu. Ma pan dla nas informacje, nieprawdaż?

 

– Tak, ale jest pan pewien, że możemy rozmawiać swobodnie ? Ci ludzie na zewnątrz…

 

– Nie ma się czym martwić, w tamtej sali siedzieli wyłącznie nasi ludzie, a obsługa ma mówić, że ta część jest zarezerwowana.

 

– No, dobrze. Teraz proszę mówić.

 

– Tak, tak, oczywiście.

 

Ludwik wziął głęboki oddech.

 

– Nie znam dokładnych szczegółów, ale w ministerstwie trwa nieoficjalna mobilizacja. Generał Potapiuk znika gdzieś na całe dnie, a reszta sztabu jest przez większość czasu niedostępna…

 

– Do brzegu, do brzegu. Tyle to i my wiemy. Proszę przechodzić do konkretów, nie mamy zbyt dużo czasu.

 

– Minister obrony w sejfie przechowuje różne papierzyska, dokumenty. Ostatnio przyniósł do niego to – Ludwik wyjął z kieszeni pomięty papier i nośnik danych. Ryszard wziął je. Rozwinął papiery.

 

– Operacja „Wisielec” – odcyfrował z cyrylicy. Na papierze widniała mapa Europy Środkowo– Wschodniej z zaznaczonymi konturami granic i kilkoma strzałkami biegnącymi z wschodu na zachód.

 

– Proszę spojrzeć na dół.

 

– Aktualność– DN54– 1 Wrzesień. Jakiś kod ?

 

– Najprawdopodobniej, jednak niech pan zauważy, aktualizacja. To nie są ostateczne wytyczne. Na nośniku jest ich więcej.

 

– Może to też być prowokacja – zamyślił się dwójkarz– Czy to wszystko ?

 

– Nie. Zgodnie z rozkładem dnia, miałem się tu spotkać z przedstawicielem waszego Ministerstwa Spraw Wojskowych, w sprawie czołgów 55TP, a pan miał być tym urzędnikiem…

 

– Spotkanie uznajmy za zakończone. Powiedz przełożonym, że jak wasz Gazprom nie spuści z ceny, to nici z transakcji – dwójkarz schował papier i wstał.

 

– Proszę na siebie uważać. Liczymy na pana.

 

Wyszli z pomieszczenia i uścisnęli sobie ręce. Ludwik poczuł, że dwójkarz wsunął mu plik banknotów do dłoni. Wymienili uśmiechy, szpieg wyszedł z restauracji.

 

Dwójkarz patrzył chwilę w ślad za odchodzącym agentem. Potem wyszedł z restauracji tylnym wyjściem. Miał do przekazania przełożonym ciekawe rzeczy.

 

 

 

Rzeczypospolita Madagaskarska, Nowy Kraków, 7 sierpnia godz. 12.30

 

 

Na odległej od europejskiej metropolii wyspie zawrzało. Na zatłoczonym do granic możliwości rynku oraz przy rezydencji polskiego gubernatora nastąpiły dwie bliźniacze eksplozje. Oba zamachy przeprowadzono w identyczny sposób. Zaparkowane przy celach samochody pułapki, które wybuchły w tym samym czasie, zabijając i raniąc kilkaset osób, w tym kilku urzędników wychodzących od gubernatora. Dodatkowo lokalna policja złapała kilku mężczyzn przebywających w miejscach zamachów z bronią. Jak się później okazało był to wierzchołek góry lodowej. Do przybyłych na rynek oddziałów ratunkowych, wojska i policji, otworzono ogień z karabinów maszynowych. Napastnicy obsadzili niedalekie od rynku blokowiska i strzelali do ludzi jak do kaczek, uniemożliwiając jakąkolwiek akcję ratowniczą. Oszacowano, że przez to życie straciło kolejne 60 osób.

 

Dopiero wkroczenie do akcji regularnych oddziałów wojska i użycie piechoty morskiej ze stojącego w porcie lotniskowca „Sobieski”, pozwoliło oczyścić okolicę z terrorystów, dom po domu, przy poświęceniu ośmiu żołnierzy. Jak później ustalono, wszyscy pochodzili z podmiejskich, murzyńskich slumsów i byli członkami terrorystycznej organizacji „Insulaire liberté”, zrzeszającej niezadowolonych z polskich rządów lokalnych i pofrancuskich mieszkańców.

 

Władze natychmiast wprowadziły stan wyjątkowy. Wojsko i oddziały porządkowewyszły na ulicę. Wstrzymano komunikacje miejską, ruch morski, zablokowano główne drogi . Jedynym statkiem, który wypłynął z portu był lotniskowiec „Sobieski”. Miał za zadanie strzec brzegów Nowego Krakowa. W razie jakiegokolwiek zagrożenia miał być gotowy do przeprowadzenia natychmiastowego desantu i akcji pacyfikacyjnej.

 

 

Pokład lotniskowca „Sobieski”, godziny wieczorne tego samego dnia

 

 

Admirał Mieczysław Unrug, dowódca Polskiej Floty Oceanicznej i lotniskowca „Sobieski”, wnuk słynnego Józefa Unruga, nerwowo przetarł chustką spocone czoło. Mimo wieczoru upał był niemiłosierny. Admirał mimowolnie pomyślał o swoich żołnierzach, oczekujących na rozkazy w pełnym umundurowaniu. Wzdrygnął się jednak, gdy pomyślał o pilotach zmuszonych do oczekiwania w tych swoich grubych kombinezonach.

 

Admirał wstał zza biurka i podszedł do rozłożonych w całej kwaterze ściennych map, w tym Nowego Krakowa, z zaznaczonymi nań czerwonym długopisem kółkami, symbolizującymi dogodne warunki do wysadzenia na brzeg wojska.

 

Do kwatery admirała wpadł jego zastępca, komandor Jan Lipiecki, tak samo zdyszany i spocony jak jego przełożony.

 

– Mów – rzucił krótko admirał.

 

– W mieście uspokoiło się, ale nie zniosą jeszcze stanu wyjątkowego. Nie dzisiaj, możliwe, że utrzymają go do następnego dnia.

 

Admirał odetchnął ciężko. Do przewidzenia, pomyślał.

 

– Był już telefon ? – zapytał Lipiecki, wskazując na aparat leżący na biurku.

 

– Nie, czekamy – Unrug zamyślił się – Słuchaj, Janek, masz jakieś podejrzenia ?

 

– A co, nie słyszałeś ? To ci z „Liberte” i tak dalej… no te dupki…

 

– Ty nie mów, co myślą na lądzie. Pytam, co sądzisz.

 

Lipiecki wciągnął powietrze.

 

– To nie oni – zawyrokował w końcu.

 

– Po czym wnosisz ?

 

– To może i terroryści, ale nigdy nie walczyli z ludnością cywilną. Możesz mówić o nich, co chcesz, ale te sukinsyny mają coś na kształt honoru. No i skąd by mieli taką broń? Na wyspę nałożono embargo. Przecież przy tych, co ostrzeliwali ratowników, znaleziono wojskowe Kanie, nie byle jaki sprzęt. Najnowocześniejszy. Prosto z Kijowa. Sami stosujemy podobne i prawie w ogóle ich nie eksportujemy. Ci z Dwójki będą mieli dużo roboty.

 

– Obyśmy my nie mieli. Czyli ktoś z zewnątrz ? – admirał spojrzał spod półprzymkniętych oczu na czarną, nalaną twarz Afropolaka, pochodzącego z Liberii komandora. Lipiecki, jako potomek polskich osadników i jak większość mieszkańców zamorskich terytoriów Rzeczypospolitej (polskie władze nie tolerowały segregacji rasowej i prowadziły politykę proasymilacyjną) otrzymał możliwość kształcenia się w Polsce. Po ukończeniu Akademii Morskiej w Gdyni, zgłosił się na ochotnika do Polskiej Floty Oceanicznej i szybko awansował, zdobywając uznanie wszystkich wyższych oficerów, marynarzy, pod którym służyli oraz samego Unruga. Niewątpliwie Lipiecki był jednym z najzdolniejszych oficerów, z jakimi admirał miał do czynienia. Jego jedynego komandor mógł zapytać o szczerą opinię dotyczącą spraw kolonialnych.

 

– Nie mam wątpliwości. U nas, w Liberii też były te same ekscesy. Tylko, że tam główną bronią były Mausery, w najgorszym przypadku kosy…

 

Admirał popatrzył na niego dziwnie, jakby nie wiedział czy komandor się z niego nabija, czy nie. Nagle zadzwonił telefon. Obaj oficerowie popatrzyli po sobie. Czy to już ? Zaczęło się ? Unrug podniósł szybkim ruchem słuchawkę.

 

– Admirał Unrug – rzucił szybko. Przez prawie minutę jego twarz nie zdradzała niczego.

 

– Oczywiście, rozumiem. Tak, tak. Do widzenia panu – admirał odłożył słuchawkę.

 

– I co ?

 

Admirał podparł ręką czoło.

 

– Możemy zawinąć do portu.

 

– Co ?

 

– Gubernator powiedział, że nie doszło do żadnych wystąpień i zamieszek. Chwilowo możemy zawinąć do portu.

 

– A alarm bojowy ?

 

– Odwołuje go, chwilowo. Każdy ma być gotowy, w każdym momencie.

 

Komandor wyszedł, zostawiając admirała samego. Admirał znowu podszedł do mapy przedstawiającej Polskę. Rzucił okiem na zaznaczone granice Wolnego Miasta Gdańska, który od teraz miał być centrum kłopotów.

 

 

 

Warszawa, biuro ABW, 8 sierpnia godz. 8 rano

 

 

Wydawało się, że cały chaos pochodzący z Madagaskaru skupił się w centrum ABW. Urzędnicy oraz agenci ganiali z dokumentami i bez w te i wewte. Kapitan Zbożowski, dwójkarz z wieloletnim stażem, czuł się, jakby wstąpił do oka cyklonu. W gruncie rzeczy w miarę wiadoma była już sytuacja na Madagaskarze. Tylko co dalej ?

 

Już mówiono o objęciu wyspy kuratelą Ligi Narodów lub przekazaniu stopniowo wyspiarzom niepodległości. Nikt jednak w metropolii nie miał zamiaru oddać ani piędzi ziemi. Polskie MSZ szybko wydało ogólnikowe stwierdzenie o „przywróceniu stabilności Madagaskarowi i Rzeczypospolitej”, co zaznaczono tak samo, jak związki Madagaskaru z Polską. Próbowano udowodnić ponad siedemdziesięcioletnią przyjaźń i zasługi cywilizacyjne polskich władz wyspy. Rząd Madagaskaru wydał podobne oświadczenie, a winę za wydarzenia i sytuację na wyspie zrzucono na terrorystów „Insulaire liberté”.

 

Zbożowski przysiadł na krześle, ustawionym przed sekretariatem pułkownika Gliwicza, zwierzchnika ABW, którego kapitan często odwiedzał. Sekretarka, pani Małgosia rzuciła mu pełne współczucia spojrzenie i wróciła do pracy przy komputerze. Zrozumiał to bezbłędnie. Co najmniej godzina oczekiwania. Westchnął ciężko. Wziął ze stolika najnowsze wydanie Kuriera Codziennego. Dziennikarze doskonale nadawaliby się do Dwójki, pomyślał Zbożowski. Cały wywiad mógłby pozazdrościć dociekliwości publicystów gazet, którzy docierali do najbardziej strzeżonych tajemnic i wiadomości.

 

Tam mówiono już o prawie dwustu osobach zabitych i wielu rannych. Gazeta głośno domagała się najwyższego wymiaru sprawiedliwości dla czternastu złapanych terrorystów na Madagaskarze. Pokazano także spontaniczne marsze solidarności z ofiarami zamachów, zorganizowane wieczorem 7 sierpnia na pl. Piłsudskiego pod siedmiometrowym pomnikiem Marszałka. Tego typu akcje odbyły się jeszcze w Krakowie, Wilnie, Lwowie i nawet, co ciekawe, w Kijowie.

 

Zbożowski przekartkował całą gazetę. Spojrzał na zegarek. Minęło zaledwie dwadzieścia minut. Wstał z krzesła i wyprostował się. Podszedł do sekretarki.

 

– Pani Małgosiu, szefa ciągle nie ma ? – zapytał błagalnym tonem. Sekretarka wzruszyła ramionami.

 

– Szef wyszedł i szef nie zapowiedział, kiedy wróci. Całe to zamieszanie przez te paskudne zamachy. …

 

Zadzwonił telefon. Pani Małgosia niczym pantera szybko podniosła słuchawkę. Dwójkarz znudzony odwrócił wzrok. Kiedy sekretarka skończyła rozmowę spróbował znowu:

 

– Pani Małgosiu, pani wie, gdzie jest pułkownik, prawda ?

 

– Już mówiłam…

 

– Proszę nie zaczynać, taka piękna kobieta nie powinna kłamać.

 

Sekretarka ostentacyjnie odgarnęła rude włosy.

 

– Naprawdę uważa mnie pan za piękną ? – zapytała z jakby dziecięcą naiwnością. Wszystkie są takie same, pomyślał szowinistycznie kapitan. Gadka szmatka i po sprawie. Jakież było jego zdziwienie, gdyż zamiast satysfakcjonującej odpowiedzi usłyszał:

 

– Najpierw zaprosi mnie pan na kolację. W tej gruzińskiej restauracji – pani Małgosia oparła trzymany w ręce długopis o kąciki ust. Dwójkarz musiał przyznać, że wyglądała seksownie, cholernie seksownie. Dlaczego dopiero teraz to zauważył ?

 

– Coś za coś, panie kapitanie. Niech się pan nie da prosić – mruknęła.

 

Kapitan poczuł jak pagony zaciskają się na gardle. Strasznie się nagle zrobiło duszno w budynku. Boże, pomyślał zaskoczony. Zachowuje się jak jakiś dzieciak przed pierwszą randką.

 

– Niech będzie. Pasuje pani sobota o ósmej ?

 

Pani Małgosia niemal pisnęła.

 

– Proszę sprawdzić w dziale analiz. I widzimy się w sobotę – rzuciła w ślad za odchodzącym kapitanem. Zbożowski poprawił uwierający go mundur. Szedł chwilę do zatłoczonego działu analiz. Mignęło mu kilkoro pracowników Agencji, przywitał się z kilkoma znajomymi i w końcu zauważył Gliwickiego.

 

– Serwus, Maciek – Gliwicki przywitał się z dwójkarzem, jednocześnie przeglądając jakieś papiery i wydając podwładnym dyspozycje.

 

– Daj mi jeszcze chwilę – szepnął do Zbożowskiego. Minęło pięć minut i weszli do gabinetu Gliwickiego. Pułkownik usiadł za biurkiem, a kapitan na krześle naprzeciwko.

 

– Uratowałeś mnie. Jeszcze chwila, a moi ludzie zjedliby mnie żywcem – pułkownik podziękował staremu kumplowi ze szkoły – Z czym przychodzisz ?

 

– Wczoraj przesłałem ci materiały, które zdobyłem w Wilnie od naszego agenta z Rosji. Przejrzałeś je ?

 

Szef ABW sięgnął do szuflady. Wyciągnął paczkę kubańskich cygar.

 

– Palisz ? A zapomniałem, rzuciłeś. Pozwolisz mi chociaż ? Akurat mam chwilę przerwy, a te cygara, doskonałe, mówię ci, sprowadzone jeszcze, zanim Stany zaczęły okupować wyspę…

 

– Słuchasz mnie ? Czy przeczytałeś te materiały ?

 

– Pobieżnie – mruknął Gliwicki. Zapalił cygaro zapalniczką i zaciągnął się. Po chwili wypuścił dym z płuc.

 

– Streścisz mi go pokrótce ? Wczoraj całą noc siedziałem nad sprawą Madagaskaru i…

 

Kapitan wytrzeszczył oczy.

 

– Nie czytałeś ?! Jasna cholera, człowieku ?! Czy ty wiesz, co w nich było ?

 

– Uspokój się – rozkazał Gliwicki – Co było w tych materiałach ?

 

– Cała logiczna układanka. Teraz rozumiem ! – nagle Zbożowskiemu zaświtała w głowie nowa myśl.

 

– Co ? Co rozumiesz ?

 

– Zamachy ! To było ukartowane ! Ruscy, oni to zorganizowali. To było jedno z tych predupreżdienje– kapitan aż podniósł się z miejsca.

 

– Jakich pre… ?

 

– Nie rozumiesz ?! Nie czytałeś, fakt. Ruscy opracowali plan „Wisielec”, mający na celu osłabienie naszych możliwości obronnych. Właśnie widzimy jedno z tych „ostrzeżeń”.

 

– Jedno ? Czyli może być tego więcej ?

 

– Tak, na pewno !

 

– Musimy zawiadomić wszystkie służby i postawić na nogi kogo się da. Co z twoimi szefami w Dwójce ?

 

– Raport leży na biurku od miesiąca. Dlatego wysłałem go do ciebie…

 

 

 

Wolne Miasto Gdańsk, 8 sierpnia godz. 12.30

 

 

 

Jak co wakacje Jarmark św. Dominika przyciągał niezliczone tłumy turystów. Miejscowi sprzedawcy zacierali ręce, a lokalne restauracje i kawiarenki też nie były stratne, zwłaszcza, że w tym roku prognozowano wysoki napływ zwiedzających, głównie, jak zwykle, z Polski i z Niemiec. Tuż przy Długim Brzegu ustawiło się kilkanaście stoisk z zimnymi napojami, gdyż nawet teraz temperatura wahała się między liczbami35, a36.

 

Wielu odwiedzających miasto wybrało się też pod zabytkowy ratusz w Głównym Mieście. Tego roku ustawiono pod nim dwujęzyczne tablice z opisami wszystkich atrakcji Gdańska. Ruch samochodowy także jakby zamarł, kto mógł siedział w domu i chłodził się, bo na niebie nie widać było ani jednej dającej zbawczy cień chmurki. Tylko od czasu do czasu ulicą przemknęła rozpędzona karetka spiesząc z pomocą ofiarom udarów.

 

Dzień jak co dzień. Rodzice z dziećmi spieszyli do wesołego miasteczka i na diabelski młyn, sprzedawcy nakłaniali klientów, turyści podziwiali zabytki.

 

Pułkownik Iwan Nikitycz Pawłow, główny organizator i pomysłodawca operacji „Wisielec” czytał spokojnie „Danziger Zeitung” w jednej z kawiarenek. Z uwagą obserwował przechodzących ludzi. Gdyby tylko wiedzieli, rzuciło mu się na myśl.

 

Odkąd przybył do miasta dwa tygodnie temu niemal cały czas spędził na organizowaniu spotkań z gdańskimi rewolucjonistami i kontaktami z rosyjską siatką wywiadowczą w mieście. Dopiero teraz, w dniu drugiego predupreżdienia, mógł cieszyć się swego rodzaju wolnym dniem i dobrze wykonaną pracą. Spojrzał na zegarek. Wpół do pierwszej. Niedługo się zacznie. Pierwszy kamień w lawinie, jaka miała zwalić się na Polaczków, został rzucony. Teraz miał nastąpić kolejny, za nim następne, aż doprowadzi to do nieuchronnej konfrontacji Polski z Rosją. Polacy w końcu zapłacą za zdobycie Kijowa, dwudziesty i dwudziesty pierwszy rok, a kraj Pawłowa wreszcie odzyska odwiecznie ruskie ziemie Ukrainy i Białorusi. Ten szczytny cel mógł się spełnić. Potrzeba było tylko sprawnego mechanizmu, który mógłby go zrealizować.

 

Nagle miastem wstrząsnął wybuch. Przejeżdżającą obok ratusza karetkę eksplozja odrzuciła na przeciwległy pas ruchu. Samochód przekoziołkował i dachował na przejściu dla pieszych, zabijając i raniąc kilkanaście osób. Obecni przy budynku ludzie w mgnieniu oka zginęli, a resztę podmuch wyrzucił na ulicę. Wszystkie szyby w okolicy zostały rozbite tworząc istne pole śmierci W miejscu eksplozji powstał niewielki krater, który kilka minut temu był zwykłym miejskim koszem. Teraz z niego wydobywał się szary, gryzący płuca dym.

 

Wszystkie drzewa i krzaki wokół paliły się jasnymi płomieniami.

 

Z ratusza wybiegali zdezorientowani, zakrwawieni ludzie.

 

W oddali zawyły syreny policji i straży pożarnej. To, co mieli zobaczyć przejdzie ich najśmielsze oczekiwania. Takiej masakry Gdańsk nie widział nigdy dotąd.

 

Pawłow podniósł się z miejsca i dyskretnie, na przekór wszystkim stojącym jak wryci ludziom wyszedł niezauważenie z kawiarni.

 

 

Ministerstwo Spraw Wojskowych, 9 sierpnia godz. 11.00

 

 

Generał Arkadiusz Starewski podparł głowę na ręce i z nudów zaczął stukać placem w drewniany blat stołu. Wyrwało to z marazmu pozostałych zebranych. Poruszył się pułkownik Janusz Wielbach, ekspert od uzbrojenia, a także pani profesor Irena Iwajewska, politolog i specjalista od stosunków międzynarodowych. Jedynie generał Baczewski, szef Dwójki nie zareagował na znudzenie generała. Jego twarz pozostała chodna i obojętna, mimo iż ostentacyjne zachowanie Starewskiego działało dwójkarzowi na nerwy. Wielbach przekartkował wszystkie przyniesione ze sobą materiały, udając, że ma zajęcie. Profesor Iwajewska splotła nerwowo ręce, czujnie obserwując spoza opadłych lekko okularów pozostałych zebranych. Potem odwróciła się i popatrzyła na wielką pikselową mapę świata, wyświetloną na ekranie.

 

Nagle automatyczne drzwi otworzyły się i do środka weszła niska, korpulentna pani pułkownik Milena Andrzejewska. Ta pięćdziesięciosześcioletnia kobieta była starą wygą w szpiegowskim i politycznym świecie. Latami kierowała Dwójką. Mówiono, że była nawet szefem tajnej, nieistniejącej oficjalnie, polskiej policji politycznej, która była oskarżana przez opozycję, Ligę Narodów oraz organizację pozarządowe o szereg morderstw, machinacji politycznych i represji politycznych w zamorskich terytoriach Rzeczypospolitej. Ponoć była zamieszana w „tajemniczy” wypadek kandydującego na prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenki, a także w zabójstwo Samuela Tobnama, polityka liberyjskiego, dążącego do wyjścia swojego kraju z federacji z Polską. Obecnie pełniła, zdawałoby się, nic nieznaczące funkcje w MSZ. Jednak naprawdę była głównym, choć nieoficjalnym doradcą prezydenta. W końcu co by powiedziała opinia publiczna, gdyby wyszło na jaw, że głowie państwa doradza domniemana zleceniodawczyni wielu „tajemniczych” wypadków i morderstw. Przed nią drżeli też wszyscy tu zebrani.

 

Andrzejewska z skórzaną aktówką pod pachą podeszła pewnym krokiem do swojego krzesła. Usiadła na nim, nawet nie próbując usprawiedliwić swojego jakże dużego spóźnienia.

 

– Witam wszystkich zgromadzonych. Proszę, zaczynamy obrady – powiedziała oschle.

 

– Na pierwszy ogień pójdzie pan, generale Baczewski. Ponoć otrzymał pan raport swojego podwładnego o operacji, jak dobrze pamiętam ,,Wisielec", realizowanej przez rosyjski wywiad. Chciałabym otrzymać kopię tego raportu, a także dowiedzieć się, co zrobił pan, po zapoznaniu się z dokumentem.

 

Generał chrząknął niepewnie i podał Andrzejewskiej raport, który zawczasu przygotował.

 

– Pani pułkownik, w raporcie zaznaczono, że operacja jest możliwą prowokacją. Ostatnimi czasy wielu naszych ludzi w Rosji aresztowano, stąd niepewna prawdziwość dokumentu. Zgodnie z moimi możliwościami podjąłem kroki zmierzające do zweryfikowania prawdziwości otrzymanych informacji i poczyniłem odpowiednie działania.

 

– Co widać w dzisiejszych gazetach – pani pułkownik boleśnie wbiła generałowi nóż w plecy.

 

– Nie mogłem przewidzieć wydarzeń z poprzednich dni, bez pewności. Do wszystkich placówek Dwójki wysłano ostrzeżenia o możliwościach zamachów, co może pani sprawdzić.

 

– Niech mi pan wierzy, sprawdzę. Szanowni państwo, jestem zawiedziona naszymi działaniami. W ciągu dwóch dni doszło do dwóch, nie, trzech wydarzeń, które zachwiały pozycją Rzeczypospolitej. Już teraz władze gdańskie oskarżają nas o zamachy, zwłaszcza po tym, co nasi kochani fanatycy narodowi zrobili w zeszłych miesiącach albo co politycy wygadują w sejmowych kuluarach. To jakoby były plany włączenia Gdańska do Rzeczypospolitej, a na Madagaskarze to już niemalże regularna partyzantka. Szanowni państwo, prezydent oczekuje od nas wyciągnięcia wniosków i podjęcia odpowiednich działań. Co państwo mają do powiedzenia ?

 

– Odkąd otrzymaliśmy Madagaskar od Francji drogą cesji, spodziewano się, że z wyspiarzami będą problemy– zaczęła profesor Iwajewska – Niedawne wydarzenia pokazują nam jak trafne były to przypuszczenia. Przede wszystkim, mimo asymilacyjnego charakteru naszej polityki parakolonialnej, tak to trzeba nazwać drodzy państwo, na terytoriach zależnych doszło już do wielu ekscesów, jednak nie tak krwawych jak te niedawne.

 

Pułkownik Andrzejewska zaczęła kartkować otrzymany raport. Niezrażona brakiem zainteresowania Iwajewska kontynuowała:

 

– Mimo wielu naszych zasług, jak budowa miast, dróg, kolei na Madagaskarze ciągle postępuje regres gospodarczy i w znacznym stopniu dokładamy tam do interesu, w przeciwieństwie do Liberii. Nic dziwnego, że mieszkańcy wyspy zaczynają się burzyć. I nie zapominajmy o naszym osadnictwie na terenach zamorskich. Już teraz żyje tam prawie 7 milionów Polaków. To prawdziwy najazd. Tak samo w Gdańsku, ostatnio władze miasta oskarżały nas o nadmierną kolonizacje. W mniejszych miejscowościach WMG dominują już przecież Polacy.

 

– Co zatem pani proponuje ? – zapytała Andrzejewska, przerywając lekturę.

 

– Jest to delikatna sprawa, dlatego trzeba zachować należytą rozwagę. Przede wszystkim trzeba dać Afrykanom więcej swobody. Rozluźnienie naszej polityki zamorskiej powinno pomóc. Trzeba także nakłaniać do inwestycji w wyspę, co stworzy miejsca pracy i załagodzi sytuację. Niekorzystne jest także zbytnie skupianie uwagi na wschodzie, bo stopniowo zapominamy o Afryce. Po rozwiązaniu problemu nacjonalizmu ukraińskiego w Galicji i polskiego na Żytomierszczyźnie oraz Podolu, nie widzę tam żadnych większych kłopotów.

 

– Dziękuje pani za naświetlenie sytuacji i opinię. Zapoznałam się właśnie z raportem. Naprawdę ciekawa lektura. Otóż nasze zaangażowanie na wschodzie Europy nie uszło uwadze władz Rosji i nie mówię tu o kolejnych manewrach na Krymie czy nad Donem. Rosjanie realizują właśnie przygotowanie do operacji ,,Wisielec", tak zwane predupreżdienja, ostrzeżenia, które mają podkopać nasz autorytet i wciągnąć nas w konflikt zbrojny. Panie Wielbach, proszę mi powiedzieć, skąd zamachowcy mieli nasze najnowocześniejsze Kanie ?

 

Wielbch odetchnął lekko i zaczął:

 

– Źródła zdobycia przez terrorystów takiej broni należy poszukać w krajach, do których je wyeksportowaliśmy, a nie było ich za dużo. Wysłaliśmy je, będe wymieniał z pamięci, więc mogę się pomylić, do Niemiec, na Ukrainę, do Francji, Węgier i kilka sztuk na Łotwę. Niech Dwójka dowie się, ile sztuk broni zniknęło z naszych wojskowych magazynów.

 

– Sprawdzamy to – powiedział Baczewski – Ale chyba nie podejrzewa pan kradzieży ? Mogę zapewnić, że doskonale strzeżemy naszych tajemnic.

 

– Niech pan przestanie. Teraz chciałabym usłyszeć coś od pana, panie Starewski – generał drgnął lekko, gdy usłyszał swoje nazwisko– Jakie są nasze możliwości militarne w zaistniałej sytuacji ?

 

– Obecnie nie widzę podstaw, by wysłać korpus ekspedycyjny na Madagaskar. Podniosę jednak alert o jeden stopień i postawię dywizje pomorskie w stan gotowości bojowej. Bądź co bądź, WMG jest, jakby nie patrzeć, częścią RP.

 

– Na tym zatem zakończymy nasze dzisiejsze spotkanie. Proszę wrócić do swoich zadań i informować mnie na bieżąco o postępach.

 

 

Wolne Miasto Gdańsk, placówka Poczty Polskiej, 15 września godz. 12

 

 

 

Wszyscy pracownicy Poczty przyszli do pracy nerwowi. Napięcie panujące w mieście narastało z każdą godziną. Osobisty sekretarz naczelnego placówki ledwo uszedł z życiem umykając młodzieżowej bandzie niemieckich gdańszczan. Szczęśliwie skończyło się na podbitym oku. Wszyscy czuli się skrępowani i obserwowani. Przed wejściem do Poczty obrzucano ich wrogimi spojrzeniami. Wszystko przez zamachy sprzed miesiąca. O wszystko podejrzewano Polaków. Na ścianach wszystkich budynków namalowano już wiszącego na szubienicy białego orła. Najgorsze, że nienawiść okazywano nie tylko w formie gestów. Polski poseł w Gdańsku został ostrzelany z karabinów przez nieznanych sprawców a policja nie zrobiła nic, by tych sprawców schwytać.

 

Na razie przed budynkiem panował spokój. Jednak każdy przeczuwał, że jest to cisza przed burzą. Major Kucharczyk, wojskowy komendant Poczty, nakazał rozdać wszystkim pracownikom broń. Tak na wszelki wypadek.

 

Naczelny Poczty siedział przed biurkiem podparty ręką. Drugą przetarł spocone czoło. Co chwila zerkał na okno za sobą. Bał się. Odkąd został szefem, nie widział w mieście takiej fali nienawiści. Wydawało się, że wystarczy iskra, a całe to miasto ogarnie pożar o niewyobrażalnych konsekwencjach.

 

Ktoś lekko zapukał do drzwi i nie czekając na zaproszenie gospodarza wszedł do gabinetu. Major Kucharczyk. Naczelny odetchnął niezauważalnie.

 

– Dostałem właśnie wiadomość od naszej placówki wojskowej na Westerplatte. Wzmocniono ją o kilka dodatkowych drużyn i grupę szybkiego reagowania. W razie co, będziemy ewakuowani helikopterami.

 

– Nie myśli pan chyba, że…– naczelny przełknął głośno ślinę.

 

– Nie, nie myślę. Po prostu liczę się z taką możliwością. Słyszał pan, że gdańszczanie wyrzucili poza granice WMG naszych inspektorów .

 

Naczelny ze skrzypnięciem odsunął krzesło i podszedł do barku. Wyjął stamtąd whisky i dwa kieliszki.

 

– Napije się pan ?– zapytał.– Tak na rozluźnienie.

 

Major poprawił drapiące go zapięcie munduru. Było gorąco, a on musiał w nim chodzić.

 

– Nie, dziękuje. Jakoś tak nie mogę…

 

– A ja za to chętnie – nalał sobie do kieliszka i jednym haustem opróżnił całą zawartość. Już miał nalewać raz jeszcze, gdy do gabinetu wpadł Piotr Garbicki, jeden z urzędników Poczty, niski pulchny okularnik o czarniawych zmierzwionych włosach.

 

– Panie Garbicki, myślę, że mimo napiętej sytuacji obowiązują nas, jako osoby cywilizowane, pewne zasady…

 

– Odcięli telekomunikację – przerwał naczelnemu urzędnik.

 

– Co proszę ?– zapytał zaskoczony.

 

– W całej placówce nie działają telefony, nie ma połączenia z Siecią. Jesteśmy odcięci od świata – wydyszał Garbicki.

 

Naczelny popatrzył na majora.

 

– Spokojnie, nie panikujmy. Na razie nie mamy powodów, żeby…

 

W tym momencie przez okno wleciał pokaźnych rozmiarów kamień. Odłamki szkła raniły lekko naczelnego w plecy.

 

– Ja pierdole – nie wytrzymał Garbicki. Major rzucił okiem na podwórze. Przed budynkiem stało kilku gnojków w mundurach, trzymających flagę Gdańska. Dołączyło do nich kilkudziesięciu mieszczan. Odgrodzeni bramą i murem z krat zaczęli obrzucać pocztę kamieniami. Ktoś zerwał polską flagę z wejścia. Na oczach uradowanego tłumu oblał ją spirytusem i podpalił.

 

– Kurna, kurna, kurna – Garbicki panicznie krążył po pokoju. Zrobił się nienaturalnie blady, wyglądał jakby zaraz miał zemdleć.

 

– Co robimy ?!- wrzasnął naczelny.

 

– Niech pan naciśnie guzik alarmowy – powiedział Kucharczyk spokojnie. Starał się opanować, ale w jego głosie wyczuć można było fałszywą nutę.

 

Naczelny nie zastanawiając się długo, podbiegł do skrzynki rozdzielczej, otworzył ją i wcisnął ukryty czerwony przycisk, który ogłaszał stan alarmowy w placówce.

 

– Niech panowie zejdą na dół i zapanują nad pracownikami. Powinien być tam też porucznik Mychajłowicz. Ja skontaktuję się z Westerplatte.

 

Obaj urzędnicy pokiwali smętnie głowami. Garbicki wyszedł pierwszy. Naczelnego major zatrzymał jeszcze na chwilę.

 

– Proszę się uspokoić i opanować. Nie możemy panikować. Ostatnie czego nam potrzeba to chaos.

 

Naczelny odburknął coś i wyszedł. Kucharczyk wyjął krótkofalówkę z kieszeni. I pistolet. Z nim w ręku czuł się pewniej.

 

 

 

Westerplatte, godz. 12.25

 

 

 

Pułkownik Adamski czujnie obserwował bramę odgradzającą polską składnicę wojskową od Gdańska. Za chwilę miał wrócić kolejny patrol, który zamelduje o sytuacji. Na razie gdańszczanie nie podchodzili tłumnie i zbrojnie pod Westerplatte, co nie znaczyło, że się nią nie interesują. Ukryci po polskiej stronie snajperzy wypatrzyli dzisiaj kilku zwiadowców z bronią w ręku. Sytuacja powoli się zaogniała.

 

– Helikoptery w porządku ?– zapytał swojego adiutanta.

 

– Tak, tak, oczywiście – odpowiedział zmęczonym głosem żołnierz. Pułkownik pytał go już o to dzisiaj czwarty raz.

 

– Dobrze, dobrze – mruknął Adamski.– Chodźmy do łącznościowców.

 

Przeszli od stanowiska obserwacyjnego na środek placówki, gdzie wraz z pilotami stały bezczynnie trzy helikoptery bojowe typu „PZL Orzeł-23”. Czteroskrzydłowe maszyny straszyły ośmioma amerykańskimi rakietami typu AV oraz zamontowanym w podwoziu działkiem Gatlinga. Maszyny stworzone przez polskich inżynierów doskonale nadawały się do walk miejskich. Tak było w Jugosławii, Sudanie i ostatnio na Madagaskarze, gdzie walczyły polskie kontyngenty wojskowe. „Orły” dawały nieocenione wsparcie walczącej w uliczkach piechocie. Dlatego też wysłano je na Westerplatte, gdzie stanowiły trzon grupy szybkiego reagowania. Pracownicy Poczty Polskiej mięli być ewakuowani amerykańskim transportowcem Apache. Dalej, w garażach przypominających pomniejszone hangary, stało kilka wozów wsparcia piechoty z zamontowanymi wyrzutniami pocisków RKZ. W razie czego miały one przeprowadzać kontrataki w mieście.

 

Adamski zdjął wojskową czapkę i otarł spocone od lipcowego upału czoło. Wysłał adiutanta do centrum łączności. Chwilę później ten wrócił zaaferowany.

 

– Panie pułkowniku. W Poczcie ogłoszono alarm. Odcięto im łączność, a przed budynkiem zgromadził się spory tłum.

 

Adamski założył szybko założył czapkę.

 

– Zawiadomcie Kucharczyka. Helikoptery przyślemy dopiero wtedy, kiedy placówka i pracownicy będą bezpośrednio zagrożeni. Niech pamięta, że gdańszczanie pierwsi muszą otworzyć ogień. I ma kontaktować się na bieżąco – dodał na odchodnym.

 

 

Wolne Miasto Gdańsk, placówka Poczty Polskiej, godz. 12.47

 

 

 

Tłum zgromadzony przed pocztą urósł. Kucharczyk na oko wyliczył jakieś sto osób poczynając od młodych działaczy po starszych ludzi pamiętających chyba Hitlera. Większość miała na sobie opaski z niemiecką flagą.

 

Na parterze zebrali się prawie wszyscy pracownicy. Kilku pod dowództwem porucznika Mychajłowicza zabezpieczało piętro. Major spojrzał na ludzi. Przestraszeni, niepewni, ale w razie czego zdeterminowani. Będą walczyć. Wszyscy bez wyjątku przed podjęciem pracy w Gdańsku przeszli szkolenie wojskowe, z bronią byli oswojeni.

 

Przy drzwiach wejściowych ustawiono improwizowaną barykadę złożoną z różnego rodzaju mebli. Pod szersze okna podstawiono stoły, które miały podtrzymywać rkmy. Na piętrze i na dachu Kucharczyk rozlokował najlepszych strzelców. Wszystko zgodnie z alarmowym planem obrony, przygotowanym tuż po powstaniu placówki jakieś sto lat temu, co roku aktualizowanym. Lecz na razie nie mieli ujawniać stanowisk strzeleckich. Nie chcieli, żeby tłum wypatrzył ich pozycje.

 

Major podszedł do tłumacza.

 

– Będę mówił przez megafon. Może przemówię im do rozsądku…

 

– Uwaga, uwaga, mieszkańcy Gdańska. Nie chcemy konfliktu. Prosimy was o spokojne rozejście się.

 

Odczekał chwilę. Rozległy się gwizdy, poleciały kolejne kamienie.

 

– Jasny gwint ! – wrzasnął jakiś urzędnik, łapiąc się za głowę. Widocznie nie w czas się wychylił.

 

– Pieprzeni Niemcy ! – powiedział ktoś inny. Kilka osób zagryzło wargi. Wielu z nich pochodziło z Gdańska i nie lubili, jak ktokolwiek nazywa gdańszczan Niemcami, chociaż stanowili oni przeważającą większość w Wolnym Mieście.

 

– Natychmiast zaprzestańcie wszelkich aktów przemocy i rozejdźcie się !- powiedział major pewniejszym głosem. Potem tłum zaczął napierać na bramę.

 

– Jeśli przekroczycie tę bramę, otworzymy ogień – zapowiedział Kucharczyk.

 

Na podwórzu zakotłowało się. Padły strzały. To gdańska policja przystąpiła do działania. Przed budynkiem pojawiły się policyjne wozy i kilkunastu policjantów w szarych hełmach, z tarczami i pałkami. Twarze były zasłonięte czarnymi maskami. Tłum cofnął się.

 

– Nareszcie ! – powiedział ktoś.– Co tak długo ?

 

Przed tłum wystąpił jakiś mężczyzna w parawojskowym mundurze bez dystynkcji. Zaczął głośno wykrzykiwać coś po niemiecku, silnie przy tym gestykulując.

 

– Rozumie pan, co on mówi ? – major zapytał stojącego obok urzędnika. Agitator mówił tak szybko, że Kucharczyk miał problem ze zrozumienie choćby jednego słowa.

 

Urzędnik zmarszczył czoło.

 

– Próbuje przekonać do siebie policję. Hmmm…– zamyślił się.

 

Tymczasem policjanci zatrzymali się i stali spokojnie, jakby nigdy nic. Agitator ożywił się i wzniósł pięść do góry. Po chwili wszyscy uczynili to samo.

 

– To jedna z tych bojówek, Faustkämpfer, czy jakoś tak.

 

Policjanci ruszyli do przodu jednak w ich ruchach można było wyczuć niezdecydowanie i ospałość. Jakby nie chcieli przywrócić porządku. Tłum ryknął, ale nie ruszył się. Agitator z krwiożerczym uśmiechem zwrócił się w stronę budynku. Krzyknął coś, a później wszyscy zgromadzeni podjęli jego hasło, które każdy Polak natychmiast zrozumiał. Hasło rzucone przez agitatora było mniej więcej w użyciu od stulecia.

 

Danzig nach Deutschland ! – skandował agresywnie tłum. Policjanci stanęli jakieś dwa metry przed agitatorem. Ten podparł się pod boki i ciągle mówił do policjantów. Ruszyły wozu wsparcia.

 

– Nie podoba mi się to – mruknął ktoś.

 

– Słucham ? – Kucharczyk za bardzo nie zrozumiał.

 

– Są zbyt pewni siebie, możemy mieć kłopoty.

 

Wozy stanęły tuż za policjantami i groźnie obróciły wieżyczkami armatek. Majorowi wydawało się, że zbyt często kierują się w stronę budynku Poczty. Wziął kilka granatów i poszedł na piętro. Akurat zobaczył Mychajłowicza. Ten uśmiechnął się.

 

– No, panie majorze, chyba mamy z głowy kłopoty. Zaraz ich rozgonią – porucznik okazał pozytywne myśli. Major nie podzielał zdania porucznika. Dał mu do ręki granaty. Porucznik dziwnie spojrzał się na majora.

 

– Po co to ?

 

– Zmiana planów. Jak tylko tu wejdą rzucisz jednego między policyjne wozy. Uważaj, podejrzewam, że będą polewać piętro wodą, by uniemożliwić wam strzelanie.

 

Porucznik zabrał granaty. Jego dobry humor prysł jak bańka mydlana. Tymczasem na zewnątrz podniosły się głosy. Major podbiegł do uchylonego okna. Tłum ruszył na policję, która nie stawiała oporu. Nieliczni próbowali się postawić, lecz szybko zostali zgniecieni przez rozjuszonych gdańszczan. Jeden z wozów rozpoczął polewanie wodą, ale koledzy kierowcy wraz z tłumem wyciągnęli go z samochodu i dotkliwie bijąc wyrzucili na ulicę. Wozy utworzyły szereg naprzeciwko budynku.

 

– Krzyczcie, żeby przestali – warknął major do ludzi na dole. Nagle rozległ się syk i z wozów poleciała woda zalewając piętro. Strzelcy odsunęli się od okien.

 

– Nie strzelać ! Nie strzelać – krzyczał major.– Nie weszli jeszcze na teren. Wtem usłyszał skrzypienie. To tłum szturmował bramę. Major zbiegł na dół, aby mieć lepszy widok.

 

– Panie majorze, oni mają broń – krzyknęła jedna z pracownic.

 

– My też – wzruszył ramionami Kucharczyk. Spojrzał na pracowników. Wszyscy zbledli i mieli przerażone oczy.

 

Brama zakołysała się i została wyrwana z zawiasów. Tłum stanął jak wryty, jakby mieszczanie nie wiedzieli, co przed chwilą zaszło. Wszyscy w budynku rzucili się na pozycje. Gdańszczanie zamarli. Nikt nie wiedział, co się stało. Agitator, dotąd kryjący się za tłumem, wystąpił na przód. Agresywnie wskazał na budynek. Major odniósł wrażenie, że z ust niemalże cieknie mu piana wściekłości.

 

– Spokój ! Jak przekroczą bramę, zaczynamy strzelać – powiedział pewnie i władczo. Teraz, w krytycznej chwili, musiał zapanować nad pracownikami. W duchu ciągle wierzył, że gdańszczanie odpuszczą, lecz widząc leżącą bramę pozbył się złudzeń. Spojrzał na zegar. Trzynasta. Musi zawiadomić Westerplatte.

 

– Mówi, że to zamach był dziełem polskich bandytów – jakiś urzędnik szybko przetłumaczył słowa agitatora.

 

– Czy on oszalał ?!

 

Dalej wszystko potoczyło się szybko. Ktoś wystrzelił pocisk, dosłownie jeden, który odbił się od bruku. Nie wiadomo było, kto to zrobił. Agitator krzyknął, że Polacy zaczęli strzelać. Tłum ruszył przez bramę.

 

 

 

WMG, godziny wieczorne

 

 

Miasto płonęło. Dosłownie. Palił się port, kilka budynków w centrum, a także barykady ustawione na drogach.

 

W powietrzu ciągle latały śmigłowce bojowe WP. Na ulice wjechała cała kawaleria pancerna, poczynając od lekkich wozów wsparcia piechoty, po transportery opancerzone i czołgi. Polscy żołnierze, wkraczający do Gdańska, spotkali się ze stanowczym i niemal fanatycznym oporem gdańszczan, mimo że wielu z nich odmówiło poparcia powstańczych władz. Rewolucjoniści nie byli też zwykłymi cywilami, jakich wysłano na barykady. Poruszali się w sposób zorganizowany, posługiwali się bronią niczym najlepsi, a tej mieli sporo. Po opanowaniu komendy policji, powstańcy zdobyli sporą ilość karabinów, pistoletów i granatów. Tylko skąd, do diabła, wzięli granatniki i wyrzutnie rakiet ? – zastanawiała się większość wojskowych.

 

Miasto oczyszczano systematycznie, tak samo, jak zrobiono to na Madagaskarze. Okupiono to jednak większymi stratami. Powstańcy strzelali celnie, a liczba zabitych i rannych rosła z każdą chwilą. Zdecydowano się na wprowadzenie do miasta kilku pomorskich pułków pancernych. Widok szarżującego, super nowoczesnego czołgu 55TP wystraszyłby każdego. A takich czołgów w Gdańsku znalazło się pięć.

 

W trakcie walk stracono jak dotąd pięć śmiglowców. Rakiety dosięgły nagle niczego niespodziewające się załogi maszyn. Wraki dwóch spoczęły na dnie morza, dwa inne rozbiły się w mieście. Wciąż nie dotarły ekipy ratunkowego nich ekipy ratunkowe. Tylko jeden zdołał zawrócić na polską stronę i wylądować.

 

Jednak szala zwycięstwa przechylała się na stronę Polaków. Mimo oporu nie zdołano utrzymać komendy miejskiej, Rady portu, ani zdobytej, po ewakuacji drogą powietrzną załogi, Poczty Polskiej. Pierwsze oddziały polskich żołnierzy zaczęły podchodzić pod centrum miasta. Od strony Oliwy starano się przeprowadzić okrążające uderzenie, które rozbiło nieliczne siły powstańców, próbowano też odciąć ewentualną drogę ucieczki via Prusy, szybko zdobywając Nowy Dwór. Odepchnięto ich także od strony morza, gdzie nabrzeże ostrzeliwał przybyły z Gdyni krążownik „Orzeł Biały”. Pętla powoli zacieśniała się nad powstańcami. Jedynym ich ratunkiem była gra na zwłokę i oczekiwanie na spodziewaną reakcję społeczności międzynarodowej.

 

Ta przyszła z pomocą miastu zaraz po rozpoczęciu walk. Liga Narodów potępiła ostrą reakcję polskich władz i wezwała do zakończenia walk. Z portów francuskich ruszyły pierwsze statki oddziałów rozjemczych. Rosja z miejsca uznała niepodległość Gdańska i nawoływała do udzielenia miastu pomocy. Wyczekujące stanowisko zajęła natomiast Rzesza Niemiecka, dla której wydarzenia w Gdańsku były równie ważne, co dla Polski. Kanclerz von Neumann nie wydał jeszcze oficjalnego stanowiska wobec miasta, ograniczając się do wezwania o przerwanie walk i rozpoczęcie negocjacji.

 

Najgorzej jednak mieli zwykli żołnierze.

 

Sierżant Maćkowski wychylił się zza rogu starej kamienicy. Niemal nie przypłacił tego życiem. Kula z karabinu snajpera minęła głowę sierżanta o kilka centymetrów.

 

– Cholera. Blisko było – powiedział i nabożnie się przeżegnał. Tuż obok niego czekało dwóch kolegów przytulonych do swoich karabinów. Maćkowski włączył swoją kamerę umocowaną w hełmie, odczekał aż system przełączy się na prześwietlenie ścian. Potem zerknął na budynek za swoimi plecami. Na wyświetlaczu HUD pokazały się sylwetki kilkunastu osób. Sierżant wyłączył kamerę. Połączył się bezpośrednio z kapitanem Sawickim, który był dosłownie dwie przecznice dalej. Ale podczas walk w mieście nawet taka niewielka odległość zamienia się w przepaść.

 

– Sawicki. Melduj – odezwał się oficer.

 

– Nawiązałem kontakt wzrokowy z przeciwnikiem – jakby na potwierdzenie tych słów odezwały się karabiny – Ustawili barykadę i zabunkrowali się w budynkach po obu stronach ulicy. Przydałoby się wsparcie z powietrza i z ziemi.

 

– A gwiazdki z nieba nie chcecie ?! Wszystko, co miało śmigło poszło do Oliwy, a czołgów wam nie dadzą, boją się straty kolejnego.

 

No, to po co, do jasnej cholery, wysyłali tu czołgi, skoro teraz boją się ich użyć ?, chciał powiedzieć sierżant. Czołgi na nic nie przydają się w mieście, byle gnojek z wyrzutnią rakiet może zniszczyć podobno najnowocześnieśniejszy sprzęt bojowy. Wraki dwóch 55TP ozdobiły już ulice miasta.

 

– Spróbuje podesłać wam samochody, wytrwajcie moment. Bez odbioru.

 

Maćkiewicz wyłączył mikrofon.

 

– I co, sierżancie ? Kiedy przyjdzie wsparcie ?

 

– Nie mamy co czekać. Jeśli coś przyjdzie, to za jakieś pół godziny. Magister, dawaj no tu.

 

Żołnierz z wyrzutnią rakiet na plecach podbiegł do sierżanta. Drugi osłaniał kolegów. Ze ściany posypał się tynk, bo oto gdańszczanie po raz kolejny próbowali wykurzyć Polaków. Magister padł na ziemie.

 

– Widzicie ten budynek, Magister ? – sierżant wskazał palcem na kamienicę – Trzeba będzie go zburzyć. Przekalibruj sprzęt, ma uderzyć dokładnie w trzecie okno na samej górze. Na mój znak odpalisz pocisk, zrozumiano ?

 

– Ta jest – odparł nie zbyt gorliwie Magister.

 

– My będziemy cię osłaniać – sierżant wymienił magazynek i skinął na szeregowego. Magister wstukał odpowiednie dane do umocowanego do uniformu datapada włączył kamerę i uniósł kciuk do góry.

 

– Na trzy. Raz, dwa, trzy ! – wrzasnął sierżant, a Magister wybiegł zza osłony. Maćkiewicz i szeregowy rozpoczęli ostrzał barykady i budynku. Magister padł plackiem na ziemię, a z wyrzutni wystrzelił pocisk, zostawiając za sobą tylko szary dym, który okrył żołnierza. Mniej niż ułamek sekundy później ze stanowiska snajpera nie pozostało nic. Na barykadę posypał się gruz, grzebiąc kilku obrońców. Nagle Maćkiewicz usłyszał wizg opon. Oto zbliżało się wsparcie w postaci hammera i dwóch samochodów z wyrzutniami RKZ. Strzelec z hammera zasypał całą ulicę ołowiem, a celnie wystrzelone rakiety zniszczyły barykadę.

 

Hammer zatrzymał się przed żołnierzami. Drzwi otworzyły się i kierowca rzucił tylko krótkie: Do środka. Maćkiewicz i reszta wpakowali się do wnętrza hammera.

 

– Jak sytuacja ?

 

– Do portu niedługo przybędą oddziały rozjemcze, ale panujemy już nad większością miasta, więc zanim żołnierze Ligi dotrą tutaj, będziemy panować nad miastem.

 

 

 

 

 

Żuławy, godz. 18

 

 

 

Pawłow ostatni raz spojrzał na walczące miasto. Jeszcze chwila i przekroczy granicę z Niemcami. Samochód pędził, ile się dało po równej, asfaltowej drodze.

 

Rosjanin wprawdzie planował przekroczyć granicę zaraz po rozpoczęciu walk, ale powstały chaos uniemożliwił mu zdobycie transportu. Dopiero po 17 znalazł porzucony samochód. Cudem uniknął też kontroli na drodze.

 

Pawłow zastanawiał się, ile wytrwają powstańcy. Liczył, że walki nie zakończą się przed przybyciem oddziałów rozjemczych, które rozdzielą walczące strony. Dojdzie wtedy do mediacji, które jak przewidywali Rosjanie, Polacy zerwą, przez co będą mieli na karku całą społeczność międzynarodową. Później można będzie zrealizować dalszą część operacji ,,Wisielec".

 

Nagle Rosjanin zauważył coś w lusterku. Zaklął paskudnie i mocniej nadepnął na pedał gazu. Za nim powoli wyłonił się śmigłowiec bojowy.

 

– Zatrzymaj się – usłyszał po niemiecku.

 

A job twoju mat. Pawłow chciał jeszcze bardziej przyśpieszyć, ale zorientował się, że jedzie już z maksymalną prędkością. Nie teraz, nie teraz kiedy jestem tak blisko, powtarzał w myślach.

 

– Zatrzymaj się albo użyjemy siły – zagroził operator śmigłowca.

 

Pawłowowi zdawało się, że widzi już słupy graniczne. Jeszcze tylko chwila…

 

…wystarczyła chwila zwątpienia, a samochód znalazłby się po niemieckiej stronie. Jednakże ręka strzelca pokładowego nie zadrżała i działko Gatlinaga wypuściło śmiertelną serię. Pociski przebiły dach samochodu, zabijając kierowcę na miejscu. Auto stanęło w płomieniach i z impetem zjechało na pobocze. Śmigłowiec zaś zrobił zawrót tuż przed granicą i wrócił do przerwanego patrolu.

 

 

WMG, ranek,

 

 

Nad miastem wciąż unosił się czarny dym. Mimo zakończenia walk, w mieście dochodziło do potyczek niedobitków powstańczych, którzy atakowali wycofujących się polskich żołnierzy. Tuż po pierwszej w nocy do Gdańska przybiły pierwsze statki z żołnierzami Ligi Narodów. Duńsko-francuski kontyngent przejął od Polaków kontrolę nad miastem, w większości w ruinie. Odwet za ogłoszenie niepodległości, wtargnięcie na teren Poczty Polskiej, ambasady oraz poselstwa i bestialskie powieszenie na latarniach siedemnastu urzędników był surowy i krwawy. Złapano i przewieziono do Polski czternastu przywódców, podżegaczy i agitatorów powstańczych. Nikt nie był jednak zwycięski. Polacy stracili ponad sześćdziesięciu ludzi, dwa czołgi, kilkanaście wozów, siedem śmiegłowców. Straty po stronie gdańszczan były nieporównywalnie większe. Ponad półtora tysiąca zabitych i dwa razy tyle rannych, miasto w ruinie, mieszkańcy bez dachu nad głową. Gdańsk zapłacił straszliwą cenę z nieposłuszeństwo wobec Rzeczypospolitej.

 

 

 

Ministerstwo Spraw Wojskowych, 20 września, godz. 16.30

 

 

Za oknem szalał deszcz zwiastujący zbliżającą się wielkimi krokami jesień. Dzień był tak ponury, jak humory zebranych w budynku ludzi.

 

Szanowni państwo, to co zaszło pięć dni temu, będzie jasnym znakiem, że Rzeczypospolita będzie bronić swych interesów i będzie karać nieposłusznych. Jednak na arenie międzynarodowej ponieśliśmy klęskę. Jawnie potępiono nas za nadmierne użycie siły. Prezydent poleciał do Genewy, by bronić polskiego honoru i polskiej racji stanu. Musimy jednak sobie powiedzieć, co dalej.

 

Wszyscy zebrani milczeli. Pani pułkownik Andrzejewska zaczęła ponownie.

 

– Musimy dojść do pewnych wniosków. Na pierwszy ogień pójdzie wojsko. Utrata dwóch 55TP i kilku innych cennych i niezawodnych zdawałoby się maszyn jest dla nas i przede wszystkim pana, kosztowną lekcją, generale Starewski.

 

Pan, generale Baczewski też nie zasłużył na pochwały. Tajne służby zawiodły na całej linii. Powstanie w Gdańsku nigdy nie powinno mieć miejsca.

 

– Rozumiem, pani pułkownik. Jeszcze dziś złożę dymisję…

 

– Pańska dymisja nic nie da, generale, a tylko uaktywni opozycję i udowodni, że nie wiedzieliśmy nic o planowanym powstaniu. Dla obywateli nasz odwet w WMG musi stać się symbolem ostateczności. Poległych żołnierzy trzeba jak najszybciej odznaczyć i potraktować jak męczenników, którzy zginęli za kraj. Musimy mieć bohaterów i zbrodniarzy, dobrych i złych. Złapanych przywódców powstania spotka najwyższy wymiar kary. Generale Starewski?

 

– Niezwłocznie złożę odpowiedni wniosek o odznaczenia do kancelarii prezydenta – przytaknął wojskowy.

 

– Jednym z nielicznych plusów jest wyeliminowanie rosyjskiego agenta, niejakiego Iwana Pawłowa, którego rola w gdańskich wydarzeniach jest niejasna. Musimy założyć, że operacja ,,Wisielec" weszła w drugą fazę.

 

– Czy to oznacza… – niepewnie zapytała profesor Iwajewska. Pułkownik Andrzejewska wstała z krzesła i podeszła do okna, za którym szalał deszcz.

 

– Otrzymaliśmy już ostrzeżenia. Teraz trzeba się przygotować na najgorsze.

 

Deszcz wezbrał na sile. W oddali zagrzmiał piorun.

 

Koniec

Komentarze

Oczom nie wierzę. Do dzisiaj żadnego śladu czytania?  

Oceniam wysoko. Przede wszystkim za wykorzystanie jako jednego z punktów zaczepienia w prawdziwej historii pewnych rzeczywistych poczynań Ligi Morskiej i Kolonialnej. Za to nie "pasuje" mi cesja na rzecz Polski --- ale znów jakieś tam prapreteksty są do znalezienia w jeszcze dawniejszej historii. Niech będzie.  

Wolne Miasto Gdańsk, Liga Narodów, traktat ryski nadal obowiązujący, czyli II wojny jeszcze nie było --- OK, ale za to ani słowa, jakimi drogami i dlaczego Rzeczpospolita doszła do takiej potęgi. Ani słowa o zachodnim sąsiedzie. Spory błąd...  

Chętnie zobaczyłbym tekst rozbudowany i uzupełniony o brakujące elementy.

Nie, nie traktat ryski. Zupełnie inny. Przecyztaj raz jeszcze, a wyjdzie, że to rzeczywistość, w której najważniejszą bitwą w wojnie polsko-bolszewickiej nie była bitwa warszawska, a bitwa o Kijów. Zaś II RP nie jest znów taką potęgą, przecież musi liczyć się z opinią międzynarodową. A Rosja, cóż, nawet komunistyczna to ona nie jest...

Tak gwoli wyjaśnienia pewnych spraw :)

Liczyć może się liczy, ale wydaje się, że nie aż tak bardzo, żeby nie dbać o własne interesy... Traktat z rozpędu nazwałem ryskim, tekst na tyle długi, że nie każdy szczegół się pamięta.

Stoly podtrzymwaly erkaemy? Jeżeli już, to co najwyżej cekaemy.

Nie, no spoko, żadnego problemu ;)

Problem jest ze strzelaniem, i to istotny,  jeżeli pod oknem ustawia się stól, a na stole erkaem...

To było do AdamKB ;)

A i mała dygresja. W tym linku macie trochę więcej infromacji o moim pomyśle. Niestety, stworzyłem tylko po angielsku, ale myślę, że to nie problem. http://coszniczego.deviantart.com/#/d5rhpnr

Przeczytałem i mam mieszane uczucia. Zbyt mało informacji o wielu istotnych zagadnieniach. Tekst trochę jakby wyrwany z jakiejś większej całości. Pomimo tego widać jak wiele pracy włożyłeś w opowiadanie.

Technicznie mogło być trochę lepiej, bo zauważyłem podczas lektury kilka dziwactw.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Nowa Fantastyka