- Opowiadanie: varclok - Jezioro Czarne

Jezioro Czarne

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Jezioro Czarne

Moja podróż rozpoczęła się w porcie o nazwie Teluk. Była to niewielka stocznia, w której przygotowywano barki do wypłynięcia na głębokie rzeki, ale nikt nigdy nie pływał ani nie widział Jeziora Czarnego. Znajdywało się tuż przed ich oczyma. Jesienny deszcz, który często nad nim padał z powodu anomalii pogodowych urzekł mnie od samego początku. Przesłaniał cały widok, a mgła nie pozwalała zobaczyć nic poza czarnymi kręgami, które tworzyły się od spadających kropel. Te rozchodzące się okręgi przywodziły mi na myśl duże czekoladowe oczy. Wiecznie wiszące nad taflą burzowe chmury pukle włosów w kolorze węgla opadające na bladą jak mleko mgłę. Całość tworzyła niezwykłą kompozycję. Jezioro te zdawało się mnie wzywać, wołać cicho każdej nocy, gdy zasypiałem. Dlatego uzupełniłem zapasy i z rana odpłynąłem na jego spokojne wody czując w powietrzu zbliżające się podekscytowanie, które ogarnęło mnie po przepłynięciu kilkunastu metrów.

 

Przez kilka następnych dni swoją dietę uzupełniałem o nieznanej mi nazwie ryby. Były łudzące podobne do samego jeziora, ale najdziwniejsze było to, że zawsze pływały parami. Jednej łuski miały barwę alpejskiego śniegu. Czarne oczy błyszczały pod powierzchnią zdradzając jej położenie jeszcze bardziej niż reszta ciała. Z drugą było na odwrót. Blask bijący z jej jasnego spojrzenia mógł dać światło nawet na kilka minut. W nocy były bezcenne, zwłaszcza, gdy sięgało się po prowiant. W smaku były soczyste. Musiałem je jeść surowe, bo jezioro nie zdawało się mieć końca, a zapasy ciągle malały. Po kilku dniach jezioro przestało być tak piękne jak przedtem. Stało się kapryśne. Wydawało mi się jakby ze mnie wiecznie kpiło. Pomimo tego nadal nie potrafiłem się zatrzymać i płynąłem zaniepokojony dalej. Kompas kręcił się jak szalony.

 

Nagle nad jeziorem rozszalała się burza. Okropne podmuchy wiatru i tysiące ogromnych fal próbowały wyrzucić mnie z łódki. Walczyłem desperacko. Wykorzystałem każdą znaną mi sztuczkę, a gdy sytuacja zaczęła się wydawać beznadziejna machałem wiosłem na lewo i prawo. Ku mojemu zdziwieniu sztorm zniknął tak szybko jak się pojawił, jednak pozbawił mnie sporej części zapasów. Zostały mi tylko te, które miałem bezpośrednio przy sobie. Sprawdziłem kieszenie. Nie było tego zbyt wiele, ale wody i ryb miałem pod dostatkiem. Jednak mój kompas utonął w mrocznych głębinach wody.

 

Zacząłem tracić rachubę czasu. Nie wiedziałem już czy dryfuje po jeziorze tydzień czy dwa miesiące, a chmury ponuro wisiały nade mną. Wszystko dookoła ucichło. Nie dało się usłyszeć dalekiego kumania żab czy odgłosu skrzydeł czapli. Cały świat zamarł, a ja zostałem sam ze sobą. Nigdy nie czułem się bardziej osamotniony niż wtedy. Położyłem się spać, a wiosła włożyłem do łodzi. Zamknąłem oczy przypominając sobie dawny urok Jeziora Czarnego, a gdy je otworzyłem z mgły zaczęła się wyjawiać ludzka postać. Wydawała się mienić tysiącem barw, ale z czasem uświadomiłem sobie, że to odcienie szarości. Urzekające bardziej niż krwista czerwień jej ust. Na myśl przywodziła szminkę w kolorze bloody girl. Czerń włosów wydawała się pochłaniać wszystko dookoła, a jej oczy mierzyły mnie świdrującym spojrzeniem. Nad nimi unosiły się małe iskierki, które nadawały im jeszcze bardziej drapieżny wygląd. Gdy dzieliło nas kilkanaście metrów patrzyliśmy już tylko na siebie, a po kilku sekundach stanąłem oko w oko z Panią Jeziora.

 

– Kim jesteś?– zapytała mnie, gdy z wdziękiem unosiła się kilka cali nad tafla tuż obok mojej łódki. Przyglądała mi się z zaciekawieniem. Była naga. Na prawym policzku miała wypalony znak półksiężyca, a na piersi delikatnie opadał jej medalion z górskiego kryształu. Zdawał się być jeszcze bardziej niezwykły niż właścicielka, bo to właśnie on emanował ową gamą kolorów. Po uświadomieniu sobie, że patrzę się na niego dodała. – Niezwykły prawda? Miałam go na sobie już po urodzeniu. Nikt nie może poza mną go zdjąć. Posiada pewną ciekawą właściwość. Niech cię nie zmyli ta czerń dookoła. Ten talizman wskażę Ci tą drogę, o którą woła serce choć nie zawsze będzie tą szczęśliwą. Wracając. Kim jesteś nieznajomy?

 

– To chyba nie jest aż tak ważne. Wypłynąłem na Twoje jezioro już… w sumie nie mam pojęcia kiedy. Szybko traci się tu poczucie wszelkiego czasu.

 

– Masz rację, ale posiada ono jednak pewien urok prawda? Mam nadzieję, że Cię nie ośmielam moim brakiem ubrań.– przekręciła głowę a jej kąciki ust się podniosły. Nie był to jednak prawdziwy uśmiech. Wydawał mi się tylko drapieżnym zachęceniem – Nigdy nie rozumiałam ludzi. Przyglądam wam się od czasu do czasu i uważam, że cały ten pomysł z odzieżą jest bezsensowny. Powinniście prezentować swoje piękno w całej okazałości. – po tych słowach przeciągnęła się w tył niby od niechcenia. Szybko napotkała moje pożerające spojrzenie, którego się wstydziłem, jednak odwrócić wzrok było niełatwo. Po chwili poprosiła mnie o wejście do łódki. Podałem jej dłoń. Skóra w dotyku była miękka choć nienaturalnie zimna. Jednak zdawało mi się wyczuwać pod nią ciepło. W chwili, gdy z gracją stawiała na pokład swoje stopy, łódką zakołysało i padła mi w objęcia.

 

– Uuuups. – szepnęła mi cicho do ucha. Wdychałem zapach jej włosów. Otoczyła nimi całą mą twarz, a fiołkowo-lawendowy zapach zakręcił mi w głowie. Poczułem jak ode mnie odchodzi.

 

– Niezdara ze mnie, wybacz. – posłała mi przepraszające spojrzenie – Mogę? – wskazała na podziurawiony płaszcz, który leżał na jednej z desek.

 

– Jasne. Pozwól, że Ci pomogę.

 

-Dzięki.

 

Podniosła ramiona na bok ułatwiając mi założenie okrycia. Najpierw lewa, później prawa. Płaszcz sięgał jej do połowy ud, a ona sama wydawała się jeszcze bardziej pociągająca. Pomimo drżenia rąk zawiązałem jej na brzuchy pasek i zapiąłem guziki. Jednak, gdy byłem przy tym na wysokości piersi uprzejmie mi podziękowała. Usiedliśmy obok siebie, a cała sytuacja wydaje mi się teraz ironiczna. Nie pomyślałem na przykład o tym, że to ona mogła być sprawcą owej tajemniczej burzy. Nie przeszkodziło mi to jednak sądzić, że jej zniknięcie to sprawka elektryzującej Pani Jeziora. Po chwili ciszy i wpatrywania się w dal odezwałem się jako pierwszy.

 

– Chcesz może kanapkę? Jest całkiem niezła. – to głowy nie wpadło mi nic innego. Mózg wydawał się skurczony do rozmiarów orzecha laskowego. Podejrzewam, że gdybym zapukał wtedy czaszkę głośny dźwięk rozniósłby się po całym jeziorze.

 

– Miło, że pytasz. Z przyjemnością. – była zaskoczona tym pytaniem. Z resztą jej się nie dziwię. Pogrzebałem chwilę w kieszeni wyciągając kolejno igłę, którą zakłułem się w palec, skórkę pomarańczy, której zapach nie miał nic sobie z cytrusa. Po chwili znalazłem jednak kanapkę zawiniętą w folię. Prawdopodobnie była z tuńczykiem. Nie mam pojęcia jak się wtedy nie zepsuła, ale kanapki z tuńczykiem to najbardziej kretyńskie żarcie jakie można ze sobą wziąć nad jezioro. Zarumieniony jak najstarsze wino Carlo Rossi podałem jej kanapkę, życząc smacznego. Podziękowała. Wpatrywałem się, gdy brała pierwszy kęs i żuła powoli. Obserwowałem jej grdykę, która poruszała się przy połykaniu.

 

– Tuńczyk. Mój ulubiony!

 

Szczękę zbierałem chyba z dna jeziora. Z każdym następnym kęsem coraz dokładniej oblizywała wargi. Cały posiłek wydawał się rytuałem. Kęs, grdyka, wargi, spojrzenie. Kęs, grdyka, wargi, spojrzenie. Kęs, grdyka, wargi, pocałunek. Oszołomiony wpatrywałem się w nią nie mogąc się nadziwić smakiem i miękkością jej ust. Nie wyczułem żadnego tuńczyka. Była to najsłodsza rzecz jakiej spróbowałem w życiu. Nie da się porównać tego z niczym innym. Pocałowaliśmy się ponownie. Tym razem to ja ją zadziwiłem. Przyglądała mi się tym samym badawczym spojrzeniem co na początku. Uśmiechnęła się i spojrzała w dal. Przez chwilę nad czymś myślała. Zbliżyła się jeszcze bardziej, a ręce położyła na udach. Burza hormonów i uczuć miała zagłuszać wszystko inne, jednak wyraźnie usłyszałem jej szept:

 

– Niedługo wrócę.

 

Po chwili trzymałem w rękach tylko mój podziurawiony płaszcz.

Koniec

Komentarze

Była to niewielka stocznia, w której przygotowywano barki do wypłynięcia na głębokie rzeki, ale nikt nigdy nie pływał ani nie widział Jeziora Czarnego. – Co to znaczy, że nikt nigdy nie pływał jeziora Czarnego? I co ma pierwsza część zdania o rzecznych barkach, do drugiej, o jeziorze Czarnym?

 

Znajdywało się tuż przed ich oczyma. Jesienny deszcz, który często nad nim padał z powodu anomalii pogodowych urzekł mnie od samego początku. – Skoro znajdowało się tuz przed ich oczyma, to czemu go nie widzieli? Przez brak przecinka nie wiadomo, czy deszcz padał z powodu anomalii pogodowych, czy z powodu anomalii pogodowych urzekł bohatera.

 

Przesłaniał cały widok, a mgła nie pozwalała zobaczyć nic poza czarnymi kręgami, które tworzyły się od spadających kropel. – Żeby deszcz przesłonił widok, musiało prać jak przy oberwaniu chmury. A w takim wypadku nie ma mowy o żadnych kręgach, bo woda na jeziorze by po prostu wrzała. Do tego ta mgła. Niech mnie jakiś klimatolog poprawi, ale czy przy takiej sieczce mgła miałaby rację buty? Nie rozproszyłaby jej ulewa?

 

Te rozchodzące się okręgi przywodziły mi na myśl duże czekoladowe oczy. Wiecznie wiszące nad taflą burzowe chmury pukle włosów w kolorze węgla opadające na bladą jak mleko mgłę. – Sensu drugiego zdania pojąć nie jestem w stanie. Ktoś mnie oświeci?

 

Dlatego uzupełniłem zapasy i z rana odpłynąłem (wpłynąłem) na jego spokojne wody czując w powietrzu zbliżające się podekscytowanie , które ogarnęło mnie po przepłynięciu kilkunastu metrów. – Podekscytowanie wisiało w powietrzu? Rany bościu…

 

Przez kilka następnych dni swoją dietę uzupełniałem o nieznanej mi nazwie ryby. – Tu też sens zdania umyka memu chamskiemu umysłowi.

 Były łudzące podobne do samego jeziora, ale najdziwniejsze było to, że zawsze pływały parami. – Czymże to podobieństwo się objawiało?

 

Jednej łuski miały barwę alpejskiego śniegu. – Miszcz składni atakuje.

 

Czarne oczy błyszczały pod powierzchnią zdradzając jej położenie jeszcze bardziej niż reszta ciała. – No tak, bo trzeba było zobaczyć oczy ryby, żeby określić położenie powierzchni jeziora…

 

Blask bijący z jej jasnego spojrzenia mógł dać światło nawet na kilka minut. – Czyli po prostu oczy jej świeciły i tak to powinno być opisane. Bo jasne spojrzenie to związek frazeologiczny o nieco innym znaczeniu.

 

Podniosła ramiona na bok ułatwiając mi założenie okrycia. - ???

 

 

Mogła mu loda chociaż zrobić na do widzenia... Słabiutki ten tekst, oj słabiutki. Najeżony bykami, powtórzeniami, zdania mają błędną składnię, a niektóre opisy są kompletnie nielogiczne. Dużo pracy przed Toba, ale trening czyni mistrza, jak to mówią, więc powodzenia.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nie jest dobrze, oj, nie jest. Bardzo słaby tekst. Nie przejmuj się jednak - widywałam gorsze, o wiele gorsze. Słuchaj się rad Fasolettiego, dużo czytaj, trenuj pisanie, a może wyjdziesz na ludzi.

Moja podróż rozpoczęła się w porcie o nazwie Teluk. Była to niewielka stocznia, (...).  

Mamy na portalu Kolegę, który, jeśli zobaczy błąd w zapisie tytułu, zapowiada, że czytać nie będzie, gdyż jeśli autor sadzi byki już w tytule,  no to... Chyba zacznę tegoż Kolegę naśladować, gdyż jeśli autor nie rozróżnia portu od stoczni i podsuwa mi tę bzdurę pod oczy już w pierwszym zdaniu...  

Fas się poświęcił, a i tak nie wszystko wypunktował. Lecz i tego wystarczy, aby dać Autorowi do myślenia...

Dziękuję za rady i krytykę. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że trening naprawdę czyni mistrza. Pozdrawiam :)

Czyni, czyni. To nie nadzieja, to niemal pewnik. Warunek: cholerny upór, żeby cel osiągnąć...

Cóż, nie w każdym przypadku upór i samo zaparcie wystarczą. Ale próbować można. Portal jest dobrą tablicą informacyjną.

Mówiłem, że przeczytam pierwszą część, więc przeczytałem. Rzeczywiście, kiepsko, ale pracuj, pracuj. Dużo czytaj, dużo pisz.

Dobry pmysł to fundament, ale na samycm fundamencie nie da się mieszkać. Pisz dużo, czytaj dużo więcej niż piszesz. Na pewno coś z tego będzie. Wnikliwie analizuj uwagi pod tekstem, nie tylko swoim.

Na start może lepiej spróbować bardziej oszczędne pisanie. Krótsze zdania, mniej metaforyki --- łatwiej zapanować nad sensem.

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka