- Opowiadanie: stalowoszary - Niebo zasrańców

Niebo zasrańców

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Niebo zasrańców

Otworzył oczy i zdumionym spojrzeniem ogarnął pokój. Elegancki, klubowy wystrój, stonowane kolory oraz meble z litego, masywnego drewna sugerowały, że znajduje się w jednym z ekskluzywnych ośrodków rządowych. Tylko nie bardzo mógł poznać, w którym. Nie wiedział też, ani skąd się tu wziął, ani nawet która może być godzina. Co gorsza ni cholery nie mógł też sobie przypomnieć, jak i dlaczego się tu znalazł.

Przez dłuższą chwilę bił się bezowocnie z własnymi myślami, po czym pierdnął i aż zadziwił sam siebie czując odór, który rozszedł się po pomieszczeniu.

„Matko, co ja żarłem” – pomyślał trochę poirytowany, trochę rozbawiony. Wyciągnął ręce w górę, żeby się przeciągnąć i z przerażeniem zauważył, że… nie wykonał żadnego ruchu!

„Ha, wiedziałem, ze jestem przemęczony, ale nie myślałem, że aż tak” – uśmiechnął się sam do siebie. Często uśmiechał się sam do siebie, bo były to jedyne szczere uśmiechy, które widział od czasów dzieciństwa. Kątem oka dostrzegł z lewej strony lustro, postanowił więc obrócić się w jego kierunku i w pełnej krasie zobaczyć ten swój grymas wyrażający samozadowolenie, którego tak nienawidzili jego przeciwnicy. Zarówno ci z opozycji, jak i z klubu.

– Co do ciężkiej cholery?! – warknął gdy okazało się, że z obrócenia się na bok również nic nie wyszło. Spróbował jeszcze raz. I znowu. Za każdym razem równie bezskutecznie. Powoli zaczynało go ogarniać uczucie dotąd mu nieznane: przerażenie. Uświadomił sobie bowiem, że nie tylko nie może się poruszyć, ale nie usłyszał nawet własnych słów, które, jak mu się zdawało, właśnie przed chwilą wypowiedział.

Minuta mijała za minutą opieszale jak nigdy dotąd. Leżał bez ruchu, z wytrzeszczonymi ze zdumienia i strachu oczami. I z niesamowitą dla siebie pustką w głowie. Usiłował bezskutecznie przypomnieć sobie, gdzie jest, jak się tu znalazł i co działo się wcześniej. Nie przypomniał sobie nic. Kompletnie nic.

To, co wiedział na pewno, to kim jest. Piastuje wysokie stanowisko w rządzie. Ma ogromną władzę, ograniczoną tylko przez tego buraka, premiera Czwartego i jego żonę. Ma sztab piesków gotowych do najgorszych świństw na jedno jego skinienie. Ma świetne domy, luksusowe limuzyny i wszystko to, co człowiek o jego pozycji mieć powinien. „Tylko nie mam pojęcia, gdzie jestem i co się dzieje” – pomyślał z rozpaczą.

Jeszcze kilka razy próbował wykonać różne ruchy. Bezskutecznie. Jeszcze kilka razy próbował krzyczeć z wściekłości. Nie miał jednak nawet pewności, czy w ogóle porusza ustami. Fale agresji i bezsilności wstrząsały nim na przemian. Przynajmniej tak mu się zdawało, bo ciało nie wykazywało nawet tak drobnych oznak życia.

„A może ja nie żyję?” – zaśmiał się w duchu. I natychmiast śmiertelnie spoważniał. Panika jak kotek wskoczyła ma na klatkę i zwinęła się delikatnie w kłębek, żeby po chwili zmienić się w stukilowy ciężar miażdżący żebra i kryjące się pod nimi organy.

„Nie żyję? Nie, to niemożliwe. Mogę przecież… Nie, nie mogę. Myślę tylko, i nic więcej się nie dzieje… Więc została mi tylko dusza? Już po wszystkim?” – Gdyby mógł skuliłby się teraz jak dziecko w ciemnym pokoju i cichutko pochlipał. Gdyby mógł wybiegłby z tego okropnego pomieszczenia i pognał przed siebie, do ludzi. Byłby gotów przytulić się do najgorszego wroga, byle tylko okazało się, że śni okropny sen i zaraz się z niego wybudzi. Ale nie mógł. Nie mógł zrobić nic oprócz oglądania sufitu i kilku rzeczy znajdujących się w zasięgu wzroku. No i rozmyślania na temat tego, gdzie jest i co się stało.

„Właśnie” – iskra nadziei mignęła mu przyjaźnie – „Wiem, kim jestem, ale nie wiem, co się ze mną stało i gdzie jestem. A zdarzały mi się już makabryczne sny, tak zimne i bezsensowne jak ten. Zdarzało mi już śnić tak realnie, że nieraz gotów byłem uwierzyć, że wszystko dzieje się naprawdę. I co? Budziłem się wtedy zmęczony, bzykałem jakąś panienkę i o wszystkim zapominałem.” – znów uśmiechnął się w duszy sam do siebie – „Więc tym razem też na pewno jest to sen. Straszny i okrutny, ale jednak sen. Muszę się tylko obudzić. Po prostu muszę się obudzić!”

Jeśli to wszystko, co działo się od chwili przebudzenia było faktycznie snem, to bardzo dziwnym, bo Mesiu po chwili… usnął. Aha, czemu Mesiu? Tak nazywali go kolesie. Od ulubionej marki samochodu – odkąd sięgał pamięcią, jako chłopak z biednego domu zawsze marzył o mercedesach. Teraz mógł przebierać w markach i modelach, ale pozostał wierny dziecięcym marzeniom i właściwie nie uznawał innych aut. Kiedyś, na jednym z wystawnych przyjęć, gdy wszyscy mieli już ostro w czubie a on żarliwie rozwodził się nad zaletami swoich pierwszych czterech kółek, ktoś żartobliwie rzucił do niego: „Pij, Mesiu, oktany, bo nie dojedziesz do rana”. Właściwie w pierwszej chwili chciał zgnoić ostro żartownisia (a w tym mało kto był w stanie dorównać), ale ksywka spodobała mu się masakrycznie. Na tyle, że poprzestał na paru niewybrednych żartach pod adresem pomysłowego kolesia.

A potem Mesiu dopilnował, żeby nazywano go w ten sposób. Oczywiście bezpośrednio mogli się tak do niego zwracać tylko członkowie kręgu zaufania. Cieszył się też jednak wiedząc, że ksywka się przyjęła i cała reszta ekipy i pracowników mówi o nim tak za plecami, czy to w sejmowych kuluarach, czy też siedząc przy biurkach i spotykając się nieoficjalnie poza pracą.

***

Otworzył oczy i zdumionym spojrzeniem ogarnął pokój. Elegancki, klubowy wystrój, stonowane kolory oraz meble z litego, masywnego drewna sugerowały, że znajduje się w jednym z ekskluzywnych ośrodków rządowych. Tylko nie bardzo mógł poznać, w którym.Nie wiedział też, ani skąd się tu wziął, ani nawet która może być godzina. Co gorsza ni cholery nie mógł też sobie przypomnieć, jak i dlaczego się tu znalazł.

Przez dłuższą chwilę bił się bezowocnie z własnymi myślami, po czym pierdnął i aż zadziwił sam siebie czując odór, który rozszedł się po pomieszczeniu.

„Matko, co ja żarłem” – pomyślał… – „Zaraz, w mordę, zaraz! Przecież to już było…” – tknięty tą nagłą myślą odwrócił głowę w kierunku lustra, które jak pamiętał stało gdzieś po lewej stronie pokoju. A właściwie to… chciał odwrócić, bo jak poprzednio ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Próbował ruszyć ręką, nogą, próbował krzyknąć…

„Przecież to był tylko sen!” – powtarzał sobie niemal ze łzami w oczach – „Tylko sen… Gdzie ja jestem?! Co się tu do cholery dzieje?!” – znów natłok myśli zrobił mu prawdziwy wicher między uszami. „Przecież niemożliwe, żebym po tym wypadku… Wypadku?! Tak! Tak! Taaak!!! Teraz już wiem!” – wrzasnął by triumfalnie, gdyby mógł. Bo wprawdzie dalej nie wiedział, gdzie jest, ale domyślał się już, dlaczego. Wracał od Czwartego. Na pewno było ostro, bo chapali się o kasę. Nie jakieś tam drobne kilkaset tysięcy, ale o konkretne pieniądze w obcej walucie. Ten cwaniaczek Prymus (tak go nazywali kumple odkąd zaczął piastować swój niezwykle ważny urząd) obiecał wyprać gotówkę, ale się, dziad, zrobił strasznie pazerny. Że kończy mu się kadencja, ze ta jego lafirynda niepotrzebnie ryzykuje… Mesiu się nie zgodził na zmianę warunków w trakcie gry. Nikt mądry by się nie zgodził. Pożarli się jak dwa wściekłe lwy. Przekleństwa w trakcie kłótni latały jak alianckie bombowce nad Berlinem w czasie nalotów dywanowych. Zrobiło się gęsto i całe szczęście, ze staff był dobrze wytresowany, bo gdyby do opinii publicznej dotarło jak się zachowywali, opozycja utopiłaby ich w łyżce wody. Mesiu pamiętał tylko, że powiedział Czwartemu, że jak ma ochotę kogoś wydymać to niech sobie wykopie na cmentarzu i wyszedł, trzaskając drzwiami. A potem wskoczył do swojego, a jakże, wypasionego Mercedesa, i kazał się wieźć do domu. Pamięta też, że nagle rozległ się huk i wszystko zaczęło wirować jak w kalejdoskopie. A potem… potem było już tylko nieprzyjemne przebudzenie, a właściwie ten dziwny sen o przebudzeniu, po którym nie mógł się ruszyć. No i teraz…

„Śnię dalej” – pomyślał przymykając oczy – „Na pewno śnię dalej. Tylko czemu przebudziłem się już drugi raz i nadal udaję kloca postawionego w pościeli? Czyżby… czyżby to nie był sen?” – uczucie przerażenia wróciło ze zdwojoną mocą.

Puste jak butelki po piwie oczy nieruchomo wpatrywały się w sufit. Gdyby można było zobaczyć jego myśli – okazałyby się jeszcze bardziej puste od źrenic. Pustka przeraźliwie wypełniała jego samego i wszystko wokół. No może za wyjątkiem gaci, bo te okazały się wyjątkowo pełne.

Skąd się o tym dowiedział? A zobaczył sobie… Gdy tak zgodnie leżeli we dwoje – Mesiu i wtopiona w niego Wszechobecna Nicość – jego oczy zarejestrowały jakiś ruch. Dobrą chwilę zajęło mu ustawienie ostrości. Następną zrozumienie tego, co widział.

„Ale sucz!” – jedyna od dłuższego czasu myśl aż mu zadudniła we łbie. Trochę bolało, ale gdyby mógł uśmiechnąłby się błogo czując, jak synapsy zaczynają znów przepuszczać sygnały.

W polu widzenia najpierw pojawiły się cycki. Duże, ale nie za duże, jędrne i kształtne. Tak wytrawny jak on koneser cycków potrafił to ocenić po opinającym je pielęgniarskim fartuszku, delikatnie odciskających się w miękkim materiale zarysach sutków i zgrabnej linii dekoltu, obramowanej zarysami lekko rozsuniętego suwaka.

Następnie zza cudnych piersi wyłoniła się prześliczna twarz. Delikatne i zmysłowe usta, kształtny nosek i piękne, czarne oczy, których spojrzenie natychmiast wywołało u Mesia drżenie lędźwi. No dobra, wywołałoby, gdyby nie był sparaliżowany od powiek w dół.

Ciężko powiedzieć czy to, co wydarzyło się chwilę potem bardziej można porównać do trzęsienia ziemi, czy do zwykłego walnięcia patelnią w głowę. Takiego z dobrym zamachem.

Delikatne, zmysłowe usta i całą resztę jej twarzy wykrzywił grymas wściekłości. Piękne, czarne oczy ziały nienawiścią. A między leżącym na łóżku jak kłoda mężczyzną i niesamowitym zjawiskiem, które błyskawicznie zmieniło się w demona pojawiły się… obsrane gacie.

„Ale kloc!” – po wcześniejszym niebycie myśli Mesia zbierały się w wyjątkowo precyzyjne sformułowania. Zasrane reformy latały mu tuż przed twarzą, rozchlapując potężną kupę na wszystko wokół – pościel, ścianę i na niego samego. Patrzył na to osłupiały do momentu, gdy drobiny kału wpadły mu do oka.

„Ona krzyczy” – przemknęło przez coraz sprawniej funkcjonujący umysł, zanim górne rzęsy sczepiły się z dolnymi.

„Nie słyszę” – ten wniosek nasunął się po krótkiej analizie pierwszego stwierdzenia w połączeniu z brakiem jakichkolwiek sygnałów dźwiękowych.

„Ale kształtny nosek w ogóle się na mnie nie wścieka” – na to spostrzeżenie Mesiu ucieszył się w duszy jak dziecko. Nigdy wcześniej nawet by nie pomyślał, że taka drobnostka może człowieka ucieszyć.

A gdy otworzył z powrotem oczy, z przerażenia zesrał się jeszcze raz, choć wcale nie zdawał sobie już z tego sprawy. Bo właśnie w tej chwili fruwająca nad nim dotąd brudna bielizna ze świstem wylądowała mu na twarzy. Fekalia odcięły mu dopływ powietrza, zasłaniając nozdrza i usta. Zaczął się dusić. Odpłynął.

***

Sen był wyjątkowo piękny:

Obudził się w luksusowym pokoju. Przeciągnął się i rozejrzał. Przez masywne drzwi właśnie weszła zjawiskowa pielęgniarka. Widział ją tylko od pasa w górę, bo rant łóżka zasłaniał mu resztę widoku, a nie miał ochoty się podnosić. Tak było mu wygodnie. Uśmiechnęła się do niego promiennie… Pochyliła się tuż przy jego głowie, eksponując niezwykle kształtne piersi.

– I jak się dziś czuje mój jedyny pacjent? – figlarnie przejechała delikatnymi palcami po jego gęstej czuprynie.

– Pacjent czuje się świetnie – odpowiedział, łapiąc ją lekko za nadgarstek i przyciągając bliżej – To jesteś moją osobistą pielęgniarką?

– Tak, wyłącznie do pańskiej dyspozycji – przysiadła na brzegu łóżka, jędrnym pośladkiem ocierając się niby niechcący o jego ramię – Ma Pan dla mnie jakieś szczególne dyspozycje?

– Taaak… – ta rozmowa podobała mu się coraz bardziej – ale powiem ci tylko na uszko…

Zachichotała, a on przyciągnął ją zdecydowanym, męskim gestem. Drugą ręką w tym czasie rozsunął suwak fartucha i zaczął obmacywać jej piersi, ustami zaś niecierpliwie wpił się w jej wargi.

Puścił nadgarstek i już miał złapać kształtną pupę, gdy nagle…

– Nieeeeee!!! – wyrwało mu się z przerażeniem, gdy po sali rozeszła się fala smrodu.

Pielęgniarka odskoczyła od niego z niesłychaną odrazą wymalowaną na twarzy.

– Ty zasrańcu! – wrzasnęła wściekle. I nagle jej drobna, zaciśnięta pięść z niesamowitym impetem uderzyła go w twarz. Sen przestał być wyjątkowo piękny. Przez chwilę miał też wrażenie, że znowu się dusi. A potem nie śniło mu się już nic.

***

Tym razem obudził się w pełni świadom nie tylko tego, kim jest, ale też ostatnich wydarzeń. Nie wiedział sam, czy się wściekać, płakać czy spróbować po prostu nie myśleć. Leżał tak sobie i czekał nie wiadomo na co.

Zamknął oczy. Otworzył. Ponownie zamknął.

Otworzył.

Zamknął. Otworzył. Zamknął.

Zanim zdążył znów otworzyć – poczuł, że się zesrał.

Pamiętał, czym się to skończyło ostatnio. Profilaktycznie postanowił trzymać powieki zaciśnięte. Na zwieracze jego postanowienia nie działały, cieszył się jednak, że może za to rządzić chociaż tą jedną częścią ciała. Trudno sobie wyobrazić jak wielkie znaczenie miało to dla człowieka, który władzę cenił ponad wszystko.

Żeby łatwiej mu było wytrwać w nie patrzeniu wymyślił sobie, że będzie wspominał wszystkie swoje Mesie. Pierwszy to była stara, pordzewiała beka z silnikiem diesla. Wytarty welur musiał przykryć kupionymi na bazarze futrzakami, a przyspieszenie było tak zabójcze, że bez problemu na starcie wyprzedzały go Maluchy. Ale po prostu kochał ten pierwszy synonim luksusu. Na tyle, że jak po latach odkuł się i ustawił, odnalazł go na szrocie i kazał odremontować. Teraz błyszcząca, czarna „Gwiazda” stała w garażu jego ulubionej willi pod Wawą. Z dumą pokazywał ją tym nielicznym znajomym, których uważał niemal za prawdziwych przyjaciół. Wszyscy troje nie kryli podziwu – nie tylko dla samochodu, ale i dla wytrwałości właściciela.

Drugi był…

Poczuł ból na siłę otwieranych powiek.

Zdziwił się i jednocześnie ucieszył, że coś w ogóle czuje.

Najpierw spostrzegł wściekłe oblicze swojego anioła. „Czy anioły mogą się tak wściekać?” – krótka myśl zaświtała mu przez moment. Nigdy nie był wierzący. Kwestie wiary nie zaprzątały mu wcześniej głowy nawet przez chwilę. Czemu więc kobietę, która ostatnio niemal go udusiła jego własnym kałem uznał za anioła? Diabli wiedzą…

Potem do obrazu znów dołączyły osrane gacie. Widział, jak szczupła i delikatna z pozoru rączka znika z jego twarzy i podsuwa mu brudną bieliznę pod nos. Czuł potworny smród. Tym razem jednak wyzywająco spojrzał w gorejące gniewem, czarne jak noc oczy. W końcu kto tu jest szychą, a kto zwykła pigułą? Może się dziwka wściekać na poturbowanego człowieka, który nie panuje nad własną fizjologią. Prędzej czy później przyjdzie tu ktoś inny: lekarz, któryś z kolesi, może ktoś z rodziny… A jeśli nawet nie – na pewno pojawi się inna piguła. A wtedy już on znajdzie sposób, żeby się poskarżyć! – „Na kolanach będziesz błagała o litość, szmato, jak cię stąd wywalą ma zbity pysk!” – Mesiu grzmiał wewnętrzną tyradą – „Sama mi wystawisz dupę, żebym cię przeleciał. I przelecę!” – tu uśmiechnął się przez chwilę do swoich myśli – „Ale i tak cię zniszczę! Ciebie, twoją rodzinę, znajomych… Nawet tego osła, który cię tu zatrudnił! Ja wam, gnoje, pokażę!” – nakręcał się z każdą chwilą, gdy nagle eskalację jego gniewu przerwała rzecz nieoczekiwana…

– Ty zasrańcu! – dobiegło jego niemych dotąd uszu. Ten nieoczekiwany dźwięk tak go zaskoczył, że nawet nie zauważył ciosu zadanego małą, ale niezwykle silną pięścią. Odrzuciło mu głowę w prawo. Poczuł ból. Czuł też, jak lewe oko, które przyjęło na siebie całą siłę uderzenia, powoli puchnie. Jednocześnie zarejestrował w zasięgu wzroku elegancką szafkę, na której stała masywna, witrażowa lampka nocna, puszystą, ciemnoczerwoną wykładzinę dywanową na widocznym skrawku podłogi i dębowe drzwi z niewielką szybką na przeciwległej ścianie.

Kiedy jednak jego oczy bezwiednie rejestrowały te obrazy, jego dusza wyła wewnątrz jakby kąpano ją w piekielnej smole. Oto stała się rzecz najbardziej niemożliwa z niemożliwych: został uderzony! On, który potrafił zadać większy ból słowem niż inni obcęgami; on, który miał najlepszych od lat ochroniarzy; w końcu on, na którego w tym kraju nikt nie śmiał podnieść nawet głosu (no, może z nielicznymi wyjątkami) – on dostał w twarz od piguły! Ta wywłoka, ten niewykształcony nikt za psie pieniądze sprzątający cudze odchody i babrzący się w cudzych choróbskach walnął go bezkarnie w ryj! A on leży tu jak obsrana pielucha… Jak kłoda… I nie tylko nie mógł obronić się przed ciosem, ale nawet nie może pomścić tak haniebnej zniewagi zabijając sukę, która mu to zrobiła!

Wielkie, ciężkie łzy popłynęły z jego oczu pierwszy raz od kilkudziesięciu lat. Nigdy nie czuł się tak wściekły i bezradny zarazem. Nawet jako mały i słaby dzieciak nie był tak bezbronny jak w tej chwili. Nie wiedział, jak długo łkał w milczeniu, ale podbite oko zdążyło zapuchnąć na dobre, a poduszka namokła jak gąbka.

Od chwili, w której został uderzony nie widział pielęgniarki. Smród z jego gaci zelżał – albo jego źródło zniknęło, albo zdążył się do niego przyzwyczaić.

Mesiu leżał cały czas z głową przechyloną na bok, a jego wnętrzem miotała wściekłość, przelewająca się gwałtownymi falami. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że im dłużej tak leżał, na przemian ubliżając swojej agresywnej opiekunce i wymyślając dla niej coraz strasznie formy zemsty, tym częściej myśląc o niej po prostu czuł pożądanie. Im bardziej zaślepiała go złość, tym wyraźniej przypominały mu się jej duże, kształtne piersi, zmysłowe usta i oczy, w których utonął od pierwszego spojrzenia. Ba, czuł nawet, jak jędrny pośladek ociera się o jego ramię, a przecież to mu się tylko śniło!

Nie wiedział, kiedy usnął zmęczony, nie wiedział, ile spał ani jak się obudził – sam czy ktoś mu w tym pomógł. Natomiast gdy tylko otworzył znów oczy…

– Jak się ma mój ulubiony pacjent? – zalotny, delikatny głos stopił mu serce. Piękne, czarne oczy skrzyły się zachęcającymi iskrami, a ruchy zmysłowych ust przyciągały jego wzrok jak magnes. Leżał oszołomiony gapiąc się na górujące na nim zjawisko jak wiejski dzieciak, którego rodzice pierwszy raz w życiu zabrali na odpust.

„Zaraz, czy to wszystko, co zdarzyło się wcześniej po prostu mi się śniło?” – z chaosu panującego pomiędzy uszami Mesia przebiła się dzielnie jakaś myśl – „Przecież niemożliwe jest, żeby po tym, co się stało ta pipa tak po prostu przyszła i mnie kokietowała! A może myśli, że w ten sposób zapomnę o tym, jak mi przypieprzyła w ryj i nie zemszczę się na niej i przy okazji na wszystkich, na których jej choć trochę zależy?” – znów zaczął się nakręcać.

Ale jej gorące spojrzenie rozpuszczało jego złość jak wosk. Widział, jak jej ręka delikatnie zaczyna gładzić jego włosy, ba: on to czuł! Przyjemny dreszcz szedł od czubka głowy do wewnątrz. Bezwiednie przymknął powieki.

– Podoba ci się, mój kociaczku? – gdyby Mesiu nie był unieruchomiony, po tych słowach po prostu rzuciłby ją na wyro i zerżnął najlepiej, jak potrafił.

– Mhm, widzę, że tak… – jej ręka teraz zmysłowo otarła się o jego skroń i policzek. Wpatrywał się w nią półprzymkniętymi oczyma nie wierząc, że to prawda. Pielęgniarka przysiadła teraz obok na łóżku, pochylając się w jego stronę. W ten sposób jej piersi znalazły się niemal wprost nad jego twarzą. Kciuk jej prawej dłoni spotkał się z palcem wskazującym na zamku suwaka. Ruchem, który trwał wieczność zaczęły zjeżdżać w dół, powolutku odsłaniając pełne, kuliste kształty.

Mesiu wpatrywał się jak zahipnotyzowany. Nigdy nie był obojętny na kobiece wdzięki, ale to, co działo się z nim teraz przechodziło ludzkie pojęcie. Paraliż, brak jakiegokolwiek kontaktu z kimś znajomym i szokujące wydarzenia, które miały miejsce ostatnio odeszły w niepamięć. Dwie magiczne półkule, wyłaniające się spod materiału były teraz wszystkim.

Zamek suwaka prowadzony jednostajnym ruchem ręki dotarł już do połowy…

Pokonał trzy czwarte drogi…

Materiał zaczął ustępować na boki pod słodkim ciężarem tego, co krył pod sobą…

Wtedy najpierw dało się słyszeć głośne „Prrrrrruuuuuut!”, a dosłownie chwilę później po sali rozszedł się znajomy odór.

Suwak błyskawicznie podskoczył do góry. Mesiu instynktownie przymrużył jeszcze bardziej oczy, spodziewając się ciosu. Ten jednak nie nadszedł, a po pokoju rozległ się szyderczy śmiech.

– Zasraniec! – padło pogardliwie i piguła zniknęła, a po chwili jej odejście potwierdziło ciche trzaśnięcie drzwiami.

Mesiu się skrzywił – „Cycki. Fak, prawie pokazała mi cycki!” – pomyślał podekscytowany i jednocześnie trochę rozżalony, że tak niewiele do tego zabrakło.

***

Dni, a właściwie to przebudzenia, mijały jedno po drugim. Zawsze, gdy się budził w pokoju było jasno, jednak było to sztuczne światło lamp. Jeśli w pomieszczeniu było okno, to musiało być dokładnie zasłonięte kotarami lub roletą, bo nigdy nie dało się zauważyć choćby najdrobniejszych promieni słońca.

Za każdym razem scenariusz był podobny: Mesiu budził się w lepszym lub gorszym nastroju, wcześniej czy później pojawiała się jego piguła. Bez względu na to, co się działo on w końcu załatwiał się pod siebie. A wtedy ona albo znów lała go po pysku, albo z niego drwiła i wyzywała od zasrańców. Jednak robił postępy w dwóch sprawach.

Po pierwsze – jego ciało powoli wracało do normy, a paraliż jakby stopniowo ustępował. Po jakimś czasie pacjent zauważył, że może poruszać ustami. Na razie bezgłośnie, ale zawsze to coś. Przy okazji zaczął się zastanawiać, czym go tu żywią. Leżał już dobry kawałek czasu i nie przypominał sobie, żeby choć raz dali mu coś do żarcia.

„Kroplówki” – wymyślił sobie sam odpowiedź, choć nie bardzo mu pasowało, że po tych niby kroplówkach srał dalej jak najęty. Ale prawdę mówiąc chyba tylko raz myśl o tym przewinęła mu się przez głowę, bo większość czasu, którego nie poświęcał na sen, spędzał na pielęgnowaniu swojej obsesji.

Drugą bowiem sprawą, w której, choć nieświadomie, robił postępy, było pogrążanie się w coraz większym obłędzie. Z dnia na dzień (a właściwie z przebudzenia na przebudzenie) coraz mocniej ogarniała go żądza, której jedynym celem było zespolenie z kipiącą zmysłowością opiekunką.

Gdy była obok chłonął ja każdym spojrzeniem. Nawet, gdy była wściekła i lała go znów po ryju za kolejny stolec w pościeli.

Gdy wychodziła, mógł myśleć tylko o dotyku jej delikatnej (choć chwilami twardej jak skała) dłoni, o kształcie jej ust czy bezdennej otchłani oczu, w których tonął przy każdym spojrzeniu.

Gdy zamykał powieki i czekał na sen, w jego mózgu przelatywały niezliczone obrazy, w których a to baraszkowali jak zakochane nastolatki, a to rżnęli się jak lwy w rui co kilkanaście minut.

Pożądał jej. Pragnął. Kochał ją.

Zapomniane dawno temu w dzieciństwie uczucie buzowało w nim jak ogień w piecu. Nie ważna była rzeczywistość – mógł tak leżeć i robić pod siebie, byle tylko ona przychodziła do niego choć na chwilę. A gdy już była obok to tą cząstką świadomości, która nie chłonęła każdym dostępnym zmysłem jej obecności modlił się, by jak najdłużej przeciągnąć chwilę, w której jego fizjologia znów da o sobie znać i w ten sposób zakończy idyllę.

Już dawno zapomniał o upokorzeniu i wściekłości, które czuł po pierwszym spotkaniu. Już od dawna nie myślał o zemście za to, co go spotkało. To wszystko było nieważne. Po każdym przebudzeniu usypiał z nadzieją, że następnym razem znów ją ujrzy.

***

Setny, może tysięczny raz otworzył oczy widząc ten sam klubowy wystrój, stonowane kolory i meble z litego drewna. Ziewnął, przeciągnął się i usiadł na łóżku.

I z wrażenia o mało z tego łóżka nie spadł.

– Ja chyba śnię! – krzyknął i aż się przestraszył swojego głosu. Drugi raz odkąd się tu znalazł w oczach stanęły mu świeczki. Wyciągnął przed siebie ręce. Kilka razy zacisnął i otworzył dłonie. Pomachał palcami u stóp. Podbiegł do lustra i obejrzał się od stóp do głów. Od czasu, gdy patrzył na swoje odbicie po raz ostatni zupełnie nic się nie zmieniło. Ani nie przytył, ani nie schudł. Nie zmalał i nie urósł. Był sobą, Mesiem takim, jakiego znał i jakiego… kochał. Bo kochał sam siebie za to, kim był i w jaki sposób to osiągnął.

– Fak! Ale miałem koszmar! – wzdrygnął się mimowolnie na wspomnienie majaków, które go męczyły we śnie. Jeszcze raz się przeciągnął. Choć nigdy nie był typem sportowca po tym wszystkim, co mu się uroiło z przyjemnością czuł, jak mięśnie naprężają się pod materiałem. Zrzucił piżamę i po raz pierwszy w życiu z lubością spojrzał na swoje ciało.

– Dzień dobry! – usłyszał nagle za plecami cudny głos. Speszony i przestraszony błyskawicznie schylił się po piżamę. Robiąc obrót jednocześnie się wyprostował i zakrył swoje przyrodzenie.

– Och, widzę, że terapia przyniosła efekt. To cudownie! – zjawisko, które nawiedzało go w snach stało teraz przed nim. Niesamowicie piękne, niesamowicie ponętne, niesamowite…

– Mhm… – pielęgniarka mruknęła na widok unoszącej się w górę piżamy zasłaniającej krocze – wygląda na to, że mój jedyny pacjent jest w pełni sił! – to mówiąc ruszyła w jego kierunku. W pierwszej chwili Mesia zawstydziła ta nieoczekiwana reakcja jego organizmu. Podobnie jak zaskoczyło go, że to wszystko, co uważał za koszmarny sen okazało się jednak prawdą. jednak rozwój wypadków nie pozwolił mu się nad tym zbyt długo zastanawiać.

Pielęgniarka idąc w jego stronę rozsunęła fartuszek na tyle, że odsłoniła jedną z cudnych piersi, ukazując ją w pełnej krasie. Fala pożądania zalała Mesia jak przypływ nadoceaniczne plaże. Piguła klęknęła przed nim, pewnym ruchem wyszarpnęła mu piżamę i ujęła jego penisa tuż przy nasadzie. Pacjent poczuł dreszcz przenikający go od wierzchołka głowy do pięt.

„A więc to nie był sen! Ten koszmar dział się naprawdę! Ale teraz… teraz ona mi wszystko wynagrodzi. Teraz spełnią się moje dzikie marzenia. Teraz pokażę jej, co potrafi prawdziwy mężczyzna!”

Spojrzał w dół, na jej piękną twarz zbliżającą się do jego nabrzmiałego sprzętu, na jej pełne cycki kołyszące się pod spodem…

I w tym momencie poczuł, jak gorący stolec opuszcza z tyłu jego wyprężone ciało.

– Prryyyt?!? Pryt, zasrańcu?! Tylko tyle potrafisz z siebie wydobyć?! To spieprzaj! – wrzasnęła wstając i odpychając go na ścianę. Jej twarz wykrzywiała wściekłość, jak za pierwszym razem, gdy ją zobaczył. I teraz też nawet nie poczuł, jak dostał w ryj z liścia.

„Pupę też ma doskonałą!” pomyślał tylko patrząc, jak biegnie w stronę drzwi.

„I nogi… W życiu nie widziałem takich zgrabnych nóg…” Mesiu stał w tym samym miejscu, tuż obok tego, co przed chwilą zrobił. Stał tak bez żadnego ruchu, jakby go z powrotem sparaliżowało.

Nieznośny smród rozniósł się po całym pokoju.

– Muszę sprzątnąć… Tak, ładnie sprzątnę, a następnym razem już na pewno zapanuję nad tym wstrętnym odruchem – mruknął sam do siebie idąc w stronę łazienki. Umył się i posprzątał najlepiej, jak umiał. Znajomi, służba i rodzina oddaliby go pod obserwację psychiatryczną już za samą myśl o sprzątaniu, zwłaszcza czegoś takiego jak ekstrementy.

– Śmierdzi, dalej śmierdzi – mruczał do siebie pod nosem kierując się w stronę kotary przysłaniającej okno. Odsunął ją jednym szarpnięciem i stanął jak wryty.

Nie było okna.

Zamiast tego na ścianie przyklejona była fototapeta z imitacją krajobrazu.

Podszedł do szafy. W środku znalazł tylko piżamy. Założył jedną z nich.

Podszedł do drzwi wejściowych. Nacisnął klamkę. Wyszedł na korytarz.

Korytarz był niemiłosiernie długi. W jego przeciwległym końcu widać było takie same drzwi jak te, w których stał teraz.

Ruszył przed siebie.

Gdy doszedł do krańca holu, nacisnął klamkę. Niepewnie popchnął skrzydło.

Jego oczom ukazał się pokój taki sam jak jego. Ze zgrozą uświadomił sobie, że to był ten sam pokój! Chyba, że w obydwu ktoś się zesrał w tym samym miejscu i tak samo nieudolnie posprzątał.

„Boże, ja wariuję” – uzmysłowił sobie z przerażeniem. Odwrócił się i znów chciał chwycić klamkę, gdy drzwi otworzyły się same.

– Jak się ma mój jedyny pacjent? – ponętny głos znów zadał pytanie. Przed Mesiem stała jego piguła. Uśmiechnięta. I taka piękna, taka, taka… doskonała… Tak bardzo jej pragnął. Tak bardzo chciał, żeby go przytuliła, pozwoliła zacisnąć dłonie na swoich doskonałych piersiach i zwarła swoje doskonałe usta z jego ustami…

– Kim jesteś? – spytał lękliwie wyciągając rękę w jej stronę w proszalnym geście.

– Jak to kim? Ty jesteś moim osobistym pacjentem, a ja – Twoją opiekunką…

– Gdzie ja jestem? – przebłysk świadomości przebił się znów przez matnię umysłu ogarniętego pożądaniem.

– W niebie… – uśmiechnęła się tak słodko jak nigdy dotąd. I niemal w tej samej chwili ryknęła szyderczym śmiechem. Mesiu znów stał we własnych fekaliach. Drzwi trzasnęły z hukiem, niemal wyrywając futrynę.

„Znowu to zrobiłem… Znowu… Znów tak ją zawiodłem…” – Mesiu nawet nie próbując posprzątać czy się umyć poczłapał w stronę łóżka i padł na nie jak kłoda. Ciężkie łzy znów płynęły z jego oczu. Poczucie winy i ból z powodu szyderstwa istoty, którą tak bardzo kochał i której tak pożądał odebrało mu resztę sił. Usnął.

***

Gdy znów otworzył oczy w masywnym fotelu obok ławy siedział w milczeniu jakiś mężczyzna. Wysoki i szczupły, w czarnym, świetnie skrojonym garniturze i rażąco białej koszuli pochylał się nad jakimiś notatkami. Regularne rysy bardzo zresztą przystojnej twarzy kogoś Mesiowi przypominały, ale nie mógł sobie przypomnieć, do kogo należą.

– Kim pan jest? – spytał unosząc się na łóżku.

– Dzień dobry. – nieznajomy podniósł głowę – Cieszę się, że się pan obudził. Siedzę tu już jakiś czas, a nie jest pan jedynym mieszkańcem naszego przybytku… – w głosie mężczyzny zabrzmiała jakby lekka nagana.

– Dobry, nie dobry! – warknął Mesiu. Jego stare nawyki wróciły niezauważalnie – Pytałem, kim pan jest?! I gdzie się do cholery znajduję?!

– Panie Mesiu – ta dziwna formuła może zabrzmiałaby w innych okolicznościach śmiesznie, ale w tej sytuacji tylko bardziej rozdrażniła pacjenta – Cieszymy się, że proces pańskiej rekonwalescencji dobiega końca…

– Co się stało? Miałem wypadek, tak? Od jak dawna tu jestem? Co to za ośrodek? Czemu nie pojawił się nikt z rządu? Czemu nie było tu nikogo z moich znajomych? Kim pan jest? Kto jest pana szefem?

– Spokojnie – nieznajomy przerwał słowotok Mesia – faktycznie, zginął pan w wypadku. Czas nie ma tu takiego znaczenia. Jednak gdy zniszczeniu ulega ziemska powłoka, zwłaszcza głowa, zajmuje nam trochę czasu przywrócenie pewnych funkcji przyjętego osobnika. Funkcje te są niezbędne…

– Zginąłem? – oczy naszego bohatera nigdy nie były tak duże, jak w tej chwili. Ani za życia, ani po… śmierci.

– Tak, zginął pan. Stąd i tak nie będzie pan mógł z tą wiadomością nic zrobić, więc powiem panu, że pański wspólnik w interesach sfingował wypadek, żeby się pana pozbyć. Jak pan widzi – skutecznie.

– I… jestem w niebie?

– Tak, panie Mesiu, jest pan w niebie.

– To czegoś tu nie rozumiem… Skoro to niebo to skąd ten ból i cierpienie? Czemu byłem tak długo sparaliżowany? I czemu ta… – tu głos mu się załamał – …ta pielęgniarka… traktowała mnie w ten sposób?

– Proszę pana, wyjaśnić sobie musimy podstawową kwestię. Jest pan w niebie – to fakt. Ale czy był pan człowiekiem wierzącym? Nie. Czy był pan człowiekiem dobrym? Nie. Prawdę mówiąc była z pana – z całym szacunkiem – niezła menda. Nie oczekuje pan chyba w związku z tym, że czekać na pana będą chóry anielskie chrześcijan czy muzułmańskie hurysy?

– Byłem, jaki byłem, ale niebo to chyba niebo, nie?

– Ludzie jakiś czas temu przestali wierzyć w piekło, bo tak im było wygodniej. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chciał tam trafić po śmierci. Piekło więc zostało zapomniane i wygasło. W każdym natomiast, nawet najbardziej zagorzałym grzeszniku tli się gdzieś w głębi duszy nadzieja, że po śmierci jednak trafi do nieba. Żeby uniknąć chaosu i przemieszania osobników pozytywnych z negatywnymi musieliśmy się przystosować. Wszyscy idą po śmierci do nieba, ale każdy do takiego, na jakie sobie zasłużył. Wybaczy pan, ale musze się pożegnać, bo akurat ta część nieba jest mocno przeludniona. I mamy w związku z tym mnóstwo pracy. – to mówiąc mężczyzna wstał i skierował się w kierunku drzwi.

Mesiu zerwał się z łóżka i chwycił go za łokieć.

– Więc jestem niby w niebie, ale takim dla… mend? Znaczy – dla złych ludzi? – zapytał z niedowierzaniem.

– Mniej więcej. Dokładnie to jest pan w niebie dla zasrańców. – odpowiedział nieznajomy, wyszarpnął łokieć z uścisku i wyszedł.

W drzwiach natomiast pojawiła się… znajoma, powabna postać.

– Jak się ma mój jedyny pacjent – wyśpiewał najsłodszy na świecie głos. A chwilę potem po pokoju rozszedł się wstrętny odór, a po korytarzu – szyderczy rechot.

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Przebudził się... I jeszcze raz się przebudził... I jeszcze... I pierdnął. Cholernie mroczna historia. A tak na poważnie: jest w tym coś i nawet to coś jest nieźle zapisane. Wolałbym jednak jakąś bardziej zaskakującą, mniej oczywistą puentę. Albo w ogóle inne rozegranie tego motywu wiodącego. Oczywiście - decyduje autor. Który musi rzecz całą przemyśleć.
Pozdrawiam. 

fajne! podoba mi się :D

Nowa Fantastyka