- Opowiadanie: Jar Jar - Michał

Michał

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Michał

Przedstawiam Wam (z błogosławieństwem) krótką opowieść, popełnioną przez moją znajomą. Powstała ona jako efekt jej bujnej wyobraźni i zapełnienie kilku wolnych chwil. A czyż jest lepszy sposób na "zmarnowanie" czasu niż prowadzenie procesu twórczego? ;)

 

Enjoy

 

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

 

MICHAŁ

 

Matura napisana z wyróżnieniem, po drodze kilka pierwszych nagród w ogólnokrajowych konkursach literackich, wolny wstęp na najlepszy uniwersytet w kraju i, po czterech latach, studia ukończone przed terminem, za to z wyróżnieniem i gratulacjami wszystkich uczelnianych notabli. Pięknie, prawda? Jednak w tym cudownym kraju to i tak za mało, żeby dostać jakąś ambitną czy chociażby satysfakcjonującą pracę w zawodzie dziennikarza. Po pół roku odbijania się od kolejnych drzwi redakcyjnych, w atmosferze przesiąkniętej powtarzanymi jak mantra słowami „Niestety teraz nie ma zbytu na poważne dziennikarstwo” albo „Czytelnik oczekuje szybkiej i prostej informacji. Nie ma czasu na zagłębianie się w istotę zdarzeń” postanowiłam schować swoją ambicję do kieszeni i znaleźć coś, co pozwoli mi po prostu przeżyć. To też okazało się trudniejsze niż przypuszczałam i koniec końców skończyłam tu, w tak zwanej redakcji tak zwanego tygodnika „Nie uwierzysz!”, zajmującej się – nie uwierzycie – wszelkimi paranienromalnymi bzdurami, jakie tylko mogą przyjść do głowy przedstawicielom naszego szacownego społeczeństwa. I tak, po opisaniu historii sześćdziesięciopięcioletniej pani Marii (imię bohaterki zmienione), która padła ofiarą napaści ze strony nagle ożywionego i łaknącego krwi mopa oraz pana Henryka (imię również zmienione), trzydziestodwulatka z okolic Orzesza, który podczas spaceru po lesie został uprowadzony przez obcych, a następnie porzucony, półnagi i w stanie niezaprzeczalnego upojenia alkoholowego pół kilometra za wsią, siedziałam w gabinecie redaktora naczelnego, z każdą chwilą coraz mniej wierząc w to, co słyszę.

 

– … i właśnie dlatego wybrałem do tego moją najlepszą dziennikarkę. – Tu Rafał uśmiechnął się do mnie równie przymilnie co nieszczerze.

 

– No proszę cię! Chyba nie wierzysz w tę historię? Diabeł grający z ludźmi o ich dusze w trzy karty w zapyziałym motelu dla tirowców pod Warszawą? A jeżeli w to wierzysz, to chyba nie wierzysz w to, że ja to kupię!? I w dodatku tam pojadę?

 

– Słuchaj. Ja nie mówię, że wierzę. Z resztą, kim bym był, gdybym wierzył w każdą tego typu bzdurę?

 

– Redaktorem naczelnym „Nie uwierzysz”? – zapytałam z niewinnym uśmiechem.

 

– Mówię tylko – kontynuował mój naczelny, zupełnie ignorując tę niewielką szpileczkę – że mój własny, osobisty kumpel ze studiów, który przez całe siedem lat nie wychylił nosa z chmury ziołowych oparów, w pół roku po tym, jak zaplątał się do tego motelu został wicedyrektorem jednego z największych w kraju koncernów farmaceutycznych.

 

– I wolisz wierzyć w ingerencję sił nieczystych niż w to, że ten awans, to dzięki zdobytej w trakcie studiów szerokiej wiedzy opartej na autoeksperymentach? – mój głos ociekał słodyczą zdolną przeżerać ściany.

 

– Nie wierzę, że przy tym wszystkim może jednocześnie wyglądać jak cholerny holiłudzki amant – to mówiąc rzucił we mnie nowym numerem Forbesa.

 

– To on? No ładny chłopiec, fakt.

 

Rafał popatrzył na mnie z politowaniem i sięgnął do szuflady biurka.

 

– Ładny chłopiec? To patrz, jak ten chłopiec wyglądał na czwartym roku. Zabieraliśmy go do klubów dlatego, że rodzice nie szczędzili mu kasy, a przy nim sami mieliśmy większe szanse na podryw – to mówiąc podał mi zdjęcie – Twój śliczny chłopiec, to ten drugi z lewej.

 

No fakt. Na tym starym zdjęciu już nie był taki ładny. W zasadzie wyglądał tak, że samo wysłanie do fryzjera, kosmetyczki i wbicie go w markowy garnitur nie dałoby efektów z okładki Forbesa. Ale to przecież nie dowód na działanie demonów, a co najwyżej dobrego chirurga i odwyku.

 

– Nie widywaliście się po zakończeniu studiów. Może zaraz po tym się ogarnął i ten zastępca dyrektora tylko wydaje się taki nagły – myślałam na głos.

 

– Może. Co nie zmienia faktu, że nadal chcę, żebyś to sprawdziła, to znaczy pojechała do tego motelu i pogadała z gościem od trzech kart. A żeby ci nie było tak całkiem przykro, to dam ci ekstra tysiąc ze specjalnego funduszu reprezentacyjnego i po wszystkim dwa dni wolnego. A jak uporasz się z artykułem w mniej niż tydzień, to dodatkowo, możliwość wybrania następnego tematu.

 

– Dzięki. Ludzki z ciebie szef – postanowiłam więcej z nim nie kłócić. Poza tym pierwszy raz widziałam, żeby aż tak mu zależało na jakimś temacie. Tak więc im szybciej się za to zabiorę, tym szybciej będzie z głowy. A ekstra tysiąc też piechotą nie chodzi.

***

 

Motelik, wbrew temu, czego się spodziewałam, wyglądał stosunkowo przytulnie, a w każdym razie nie odstręczał na pierwszy rzut oka. Chociaż ta nazwa – „U Dantego” – jakaś taka swojsko szumna. Z niewielką sportową torbą zarzuconą na ramię wykaraskałam się z mojego mikrusa i weszłam prosto do recepcji, gdzie za ladą czekała na oko piętnastoletnia dziewczyna o mysich włosach spiętych w niechlujny kucyk. Gazeta, którą czytała, musiała odpowiadać chyba na kluczowe pytania związane z ludzkim jestestwem, bo zatopiona w lekturze dziewczyna wzrok podniosła na mnie dopiero po grzecznym chrząknięciu.

 

– Jedynka? – zapytała, nie przestając żuć gumy i jednocześnie lustrując mnie z góry na dół.

 

– Dzień dobry tobie również – odpowiedziałam niezrażona. – Tak, pokój dla jednej osoby, na razie na jeden dzień – podałam jej dowód osobisty.

 

– Okej. Pokój 21 na drugim piętrze, korytarzem na lewo. Na parterze jest restauracja i pub. Dane spisze ojciec jak wróci. Pani przyjdzie koło osiemnastej, to odbierze dowód.

 

– A skąd ta nazwa? – zapytałam, żeby zrobić jej na złość i nie pozwolić tak po prostu wrócić do lektury.

 

– To ojciec. Znaczy na nazwisko mamy Dantowscy. Tata myślał, że tak będzie bardziej światowo. Wie pani, euro i tak dalej.

 

No tak. Przytłoczona logiką tego wytłumaczenia postanowiłam udać się od razu do pokoju. Był zimny, marcowy wieczór, a ja miałam za sobą jazdę trasą Częstochowa – Warszawa, która jakoś dziwnie naszym drogowcom nie wyszła.

 

I tu znowu miła niespodzianka. Pokoik był mały, ale bardzo schludnie i czysto urządzony, a łazienka po całym dniu spędzonym w mimo wszystko ciasnym autku i kilkugodzinnych korkach prawie wołała mnie po imieniu. Pół godziny później, odświeżona po podróży postanowiłam zejść na dół do pubu w poszukiwaniu osławionego diabła. Kolacja też byłaby miłym dodatkiem.

 

W połączonym z restauracją pubie siedziało może siedmiu kierowców robiących sobie przerwę na trasie, a w samej restauracji dwie rodziny z dziećmi i kilka kolejnych, pojedynczych osób. Nie było natomiast nikogo widocznie promieniującego piekielną aurą czy chociażby woniejącego siarką. Ot, zwykły przydrożny motelik z restauracją, gdzie można chwilę odpocząć przed wyruszeniem w dalszą drogę.

 

Wybrałam sobie stolik pod oknem, żeby mieć dobry widok na wszystko i popijając zamówioną kawę zaczęłam przeglądać wycinki, które przesłał mi Rafał, a które miały być dowodem działalności tutejszego diabła. Zdjęcie pana Lucjana, który w niedawnej kumulacji ustrzelił dwanaście milionów i który dziękuje panu Michałowi z motelu „U Dantego” pod Warszawą. Za co – nie napisano. Następna, pani Oksana, która w rozczulającym wywiadzie udzielonym tuż po powrocie z podróży poślubnej na Bora Bora dziękuje również jakiemuś panu Michałowi, za ten cudowny dar, jakim jest jej świeżo poślubiony małżonek – jeden z czołowych celebrytów w kraju. Dobra, czyli ten mój diabeł ma na imię Michał. Jakieś takie mało diabelskie. No i w ogóle co to za diabeł, który pozwala sobie na taką reklamę? Coraz bardziej przekonana o absurdalności tej historii zamówiłam kolejną kawę. Właśnie chciałam się zabrać do następnego wycinka, kiedy ktoś pojawił się przy moim stoliku.

 

– Dobry wieczór, pani redaktor – powiedział gość głosem jak kaszmirowy szalik – musze przyznać, że nie spodziewałem się akurat pani.

 

– Skąd pewność, że jestem dziennikarką? I że jestem tu z pana powodu? – odparłam automatycznie, zanim gość usiadł i mogłam mu się przyjrzeć. I całe szczęście, za tę moją niewyparzoną twarz, bo na widok sadowiącego się naprzeciwko faceta szczerze mnie zamurowało. Nie to, żeby był jakiś olśniewająco przystojny, chociaż jego aparycja pasowała do głosu. Po prostu z miejsca poczułam się przyszpilona jego przenikliwym i zarazem nieco rozbawionym spojrzeniem.

 

– Na tirówkę jesteś za bardzo ubrana, a na kierowcę o tej porze ciut za trzeźwa – powiedział uśmiechając się nieznacznie. – A że jesteś tu z mojego powodu? Co innego mogłoby sprowadzać najlepsze pióro redakcji „Nie uwierzysz” do tego motelu? O ufoludkach kradnących nocą asfalt z A1 pisaliście w zeszłym miesiącu.

 

– Skąd wiesz gdzie pracuję? – zapytałam, ale widząc jego coraz bardziej bezczelny uśmiech momentalnie skojarzyłam o co mu chodzi – no tak, służbowy laptop – powiedziałam tylko, klnąc w duszy Rafała za ten jego pomysł z oklejaniem całego redakcyjnego sprzętu tym ostentacyjnym logosem. Już miałam zapytać skąd zna moje imię, ale wtedy przesunął po blacie mój dowód osobisty.

 

– Dziewczyna z recepcji prosiła, żeby oddać.

 

– No dobrze. Ty wiesz z kim masz do czynienia, ale ja nie jestem pewna. Czyżby osławiony Michał?

 

– Owszem. Skąd brak pewności?

 

– Wiesz, ten drogi garnitur i brak trzech kart mnie zmyliły – i fakt, że jak na przydrożnego hochsztaplera jesteś szaleńczo pociągający, pomyślałam w duchu. – Możesz też być właścicielem, skoro właśnie oddałeś mi dokumenty.

 

– No tak. Właścicielem nie jestem, natomiast jestem, można powiedzieć, przyjacielem rodziny. A garnitur? No cóż, mleko się wylało i jak sama widzisz, anonimowość szlag trafił. Postanowiłem wyglądać trochę mniej jak hochsztapler – to mówiąc puścił do mnie z rozbawieniem, oko.

 

– To dlaczego wciąż jesteś w tym motelu, a nie robisz kariery w stolicy jako, no nie wiem, łowca talentów, menadżer, czy coś? Poza tym, ludzie, którym pomogłeś? Chcesz mi wmówić, że faktycznie grałeś tu z gośćmi w trzy karty, a później oni magicznie wspięli się na szczyty i zrealizowali marzenia?

 

– To nie tak. Widzisz, tak naprawdę karty nie mają większego znaczenia. Ot, sposób na zabawianie gości. Pracowałem tutaj jako barman, a w zawód barmana na stałe wpisane jest słuchanie ludzi. Różnych ludzi. Ponieważ sam pracę dostałem, jak już mówiłem, dzięki znajomości z właścicielem, wiedziałem, że niektórym po prostu trzeba trochę ułatwić.

 

– Jak można ułatwić wygraną w totka?! – przerwałam mu z niedowierzaniem.

 

– Nie można. Ale można przekonać faceta, że zamiast szukać rozwiązania w kolejnej szkockiej, równie dobrze może puścić los na loterii. Nie wiedziałem, że wygra kumulację.

 

– Czyli, że to wszystko przypadek?

 

– Przykro mi, że rozczarowałem panią redaktor.

 

– Skończmy z tą panią redaktor. Teraz to nawet podwójnie nie ma sensu. – odparłam nagle poirytowana całą tą sytuacją. Nie dość, że dla kaprysu naczelnego, straciłam cały dzień w korku, próbując napisać o czymś zgoła nieprawdopodobnym, to jeszcze siedzę tu teraz, z tym emanującym niezachwianą pewnością siebie facetem, i robię z siebie idiotkę insynuując mu nie wiadomo co. A miało być tak pięknie, miało być poważne dziennikarstwo. Do diabła z tym wszystkim. Skoro i tak ma mnie już za biegającą za ufoludkami wariatkę, równie dobrze mogę go w tym przekonaniu utwierdzić. W końcu i tak się nigdy nie spotkamy.

 

– Czyli nie jesteś żadnym wysłannikiem piekielnym i ci wszyscy szczęśliwcy nie oddali ci w zamian swoich dusz? – wypaliłam nie patrząc, czy ktoś nas słucha czy nie. Jeśli nie słuchał, to po wybuchu śmiechu, jaki spowodowałam u swojego towarzysza, na pewno ten stan rzeczy się zmienił. Chwilę trwało, zanim całkowicie się uspokoił. Otarł palcem łzę z kącika oka, w którym wydawało mi się, że zobaczyłam dziwny błysk i zapytał:

 

– Po co pytasz, skoro sama w to nie wierzysz? – zapytał ściszając nieco głos i wpatrując się we mnie intensywnie. – A gdyby to była prawda, to czy byś się zdecydowała?

 

– Zagrać o swoją duszę? Sprzedać ją za sukces zawodowy?

 

– Za co chcesz. Za co oddałaby duszę pani redaktor?

 

Wpatrywał się we mnie tak intensywnie, że mimowolnie zaczęłam rozważać jego słowa. Posada w uznanej, może zagranicznej redakcji, możliwość pisania o tym co naprawdę ważne, bycia przy tym, co naprawdę ważne, a może nawet kiedyś Pulizer… Nie, to jakieś szaleństwo. Bez znajomości nie da się wybić, nie w mojej branży. Ale z drugiej strony, ciekawe jak by się za to zabrał. No i wygraną w totka ostatecznie też bym nie pogardziła.

 

– Nie wierzę w takie rzeczy – odparłam – ale czysto teoretycznie, jak byś się za to zabrał, co?

 

– Skoro w to nie wierzysz, to tak czysto teoretycznie, zagrajmy – powiedział wyciągając nie wiadomo skąd trzy karty. – Dwie czarne i jedna czerwona. Jeśli znajdziesz czerwoną wygrywasz.

 

– Co wygrywam?

 

– Po prostu. No, chyba że od razy gramy o jakąś stawkę?

 

– Skoro czysto teoretycznie to grajmy od razu.

 

– Dobrze. Jeśli wygrasz, świat wielkiego dziennikarstwa stanie przed tobą otworem, a ty oddasz mi tylko duszę. Jeśli przegrasz, dusza jest moja.

 

– Hej! Tak czy inaczej dostajesz duszę, to niesprawiedliwe!

 

– Przecież i tak gramy czysto teoretycznie – powiedział uśmiechając się rozbrajająco – Poza tym i tak mi nie wierzysz. No, wybieraj.

***

 

Komórka dzwoniła uporczywie już od pięciu minut. Uniosłam niechętnie głowę i rozejrzałam się po pokoju. Michała nie było, chociaż na wspomnienie ostatniej nocy nie mogłam się nie uśmiechnąć. W końcu zlokalizowałam niezmordowanie dzwoniący telefon. Siadając na łóżku kątem oka dostrzegłam leżącą w pościeli damę kier.

 

– Halo? – zapytałam niepewnie.

 

– Pani Monika Bielska? Dzwonię z upoważnienia Uniwersytetu Columbia, chcielibyśmy porozmawiać o pani nominacji do nagrody…

 

 

Koniec

Komentarze

Fajne.

W tekście jest parę błędów i bark paru przecinków, ale nie mam zamiaru ich wytykać. Jedynie zmień zapis Ty, Tobie. Dużą literą piszemy tylko w listach, w tu powinno być mała/ z małej - nigdy nie pamiętam, jak jest poprawnie. A to właśnie jest ten fragment: Jeśli wygrasz, świat wielkiego dziennikarstwa stanie przed Tobą otworem, a Ty oddasz mi tylko duszę. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dzięki za zwócenie uwagi na błędy w zapisie. Poprawiono.

Przekaż swej znajomej, że takich tekstów brakuje na portalu. Krótkie, lekkie, ze szczyptą humoru --- i prawie bez błędów. Prawie, bo te przecinki, zmory jedne...

Nareszcie opowiadanie godne portalu. Ciekawe i intrygujace.

Bardzo dobre. Lekkie, zabawne, interesujące, wciągające i zgrabnie napisane. Błędy w interpunkcji [w rozsądnym stopniu] każdemu się zdarzają.

Fabuła prosta jak drut. Do tego nie mój typ humoru.

lea10 - Odnośnie Twego komentarza. Takich tekstów są tu setki.

Zgadzam się z gwidonem, że fabuła jest prosta, ale ogólnie tekst całkiem przyjemny w odbiorze.

Czy to godne, czy intrygujące, czy godne portalu to nie wiem. świete jest pierwsze zdanie a u ciebie jest to gargatuiczny skrót życia albo jego części dotyczącej błądzenia po uczelniach. Później zetknąłem się z banałem braku pracy. Intryguję mnie to niesamowicie... przebrnąć przez początek to nie lada wyzwanie. i może mi się uda. Na razie tylko tyle. Pzdr.

Autorka bardzo dziękuje za wszystkie komentarze. Te miłe wprawiły mnie w domy nastrój, te bardziej krytyczne pozwolą nie oderwać się zbytnio od twardego gruntu :)
A następnym razem, zanim wyślę komuś coś w zaufaniu, to uważniej przypatrzę się zmorowatym przecinkom.

Lekkie, przyjemne, tylko proporcje nie takie: początek z lekka rozdmuchany, a zakończenie szast, prast, przyjechała do motelu i koniec. Z lekka pointa rozczarowująca. Ale zgadzam się, że podobnych tekstów przydałoby się więcej.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka