- Opowiadanie: Skomand - Prolog (Słowianie)

Prolog (Słowianie)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Prolog (Słowianie)

Na niebie trwała bitwa, a ziemią hulały wiatry. Burza majestatycznie oznajmiała swe rychłe i nieuchronne przybycie. Pioruny zaczynały kąsać ziemię. Drogą między polem pszenicy a odradzającym się lasem, sosen, brzóz i jałowców, który miał za kilka lat ponownie spłonąć, pędził jeździec na gniadym koniu. Kierowali się do stromego, łysego, wzgórza górującego nad okolicą.

Witko zeskoczył z konia, chwycił worek i rozsypał pełną garść mąki w powietrzu.

– Liczywietrze!!! – krzyknął i szerokim łukiem rozsypał kolejną garść. – Liczywietrze!!! Liczywietrze!!! Biegał w tę i nazad po świętym wzgórzu, rozsypując mąkę na wszystkie strony świata.

– Liczywietrze.

– Czego chcesz?– zagrzmiał potężny baryton.

W blasku piorunów, pojawił się mężczyzna nadludzkiej postury, chudy, kościsty i blady o dwie głowy wyższy od najroślejszych żyjących. Twarz miał przeoraną bruzdami i zmarszczkami, jak zresztą całe ciało. Na głowie, miał płaski, słomkowy kapelusz tej wielkości że gdyby go postawić, mógłby się nim w całości zasłonić jedenastoletni chłopiec.

– Panie, zmiłuj się i ratuj.

– Nie zniszczę ci zasiewów, znasz mnie.

– Ja nie o zasiewy, panie.

– A o co? – Chmury zaczęły powoli wyzwalać z siebie grube krople deszczu.

– O żonę i dziecko. Luba rodzi, a akuszerki mówią że ani ona, ani dziecko nocy nie przeżyją. Błagam panie ratuj ich.

– Nie mam takich mocy.

– Ale ty potężny duch. Ty bogów znasz, duch z nawi i jawi. Wstaw się u któregoś, niech ich ratuje.

– Nie znam. Nie mogę ci pomóc.

Mężczyzna już zaczął się odwracać by odejść w kierunku chmur gdy z miejsca gdzie Witko zostawił konia dobiegł krzyk.

– Kłamie!!!

Przy gniadoszu, stała pulchna kobieta o brązowych włosach i niezwykle zielonych oczach. Po sierści zwierzęcia zaczęła płynąć woda, jednak deszcz tej kobiety się nie imał. Witkowa Dola patrzyła na swojego podopiecznego klęczącego przed płanetnikiem. Pani ludzkiego losu zrobiła kilka kroków do przodu.

– Kłamie– powiedziała już spokojniej– Istotnie gardzi towarzystwem, zwłaszcza sobie podobnych ale zna jedną istotę która może pomóc.

– Panie, co to za istota? Możesz ją ubłagać?

– Nie musi jej błagać. Jedno jego słowo a twoje dziecko będzie uratowane.

– Panie, co to za istota? Pomożesz?

– Dola – odpowiedział– a raczej Niedola, potężna i okrutna. Dziecko nie umrze póki nie dokona rzeczy wielkich ale za cenę zagłady tego co kocha, za nienawiść do samego siebie, za ból i gorycz. Lepsza śmierć od takiego życia.

Witko milczał. Płanetnik odwrócił się i zaczął obserwować burze z ziemi. Gdzie biją pioruny jak biją i czy równo.

– Niech tak będzie. – odpowiedział Witko. Pasterz chmur obejrzał się na rozmówce. – Niech tak będzie-powtórzył.

– Nie wiesz o co prosisz. Przeklnie cię!!! Przeklnie cię za ten wybór!!!

– Możliwe, ale niech ma do tego prawo. Niech żyje choćby i życiem okrutnym.

– Nie.

– Błagam ,panie!

Witko wyzbył się resztek godności, złapał płanetnika za kolana i całując w stopy jął rzucać wszystkie prośby, przysięgi, zaklęcia i uroczyste formy jakie tylko mieściła jego głowa. W końcu pasterz chmur nie wytrzymał, kopnął mężczyznę tak że ten przeleciał kilka metrów i wylądował w błocie.

– Przysięgam ci, jeśli dziecko urodzi się żywe, otrzyma Dole dzięki której dożyje starości. A teraz się wynoś. Wynoś się!!! – Krzyk płanetnika wzmocniła kanonada grzmotów.

Witko poderwał się z błota, wskoczył na konia i pognał w dół zbocza. Witkowa Dola również odeszła. Płanetnik odwrócił się, za jego plecami stała młoda kobieta. Ubrana była w krwisto czerwoną suknie, włosy miała płomiennie rude. Rysy piękne i szlachetne. Twarz dumna i groźną z której płynęło zwycięstwo i pogarda. Jej też się deszcz nie imał. Na swoją Dolę patrzył naczelnik Dębitów. Wódz który trzy razy odparł Hunów. Władca który sam rzucił ogień pod siebie i swoje dworzysko by nie przelewać krwi zbuntowanych rodaków niemogących już ścierpieć jego rządów.

– Gdy płonąłem, poprzysiągłem sobie że nawet jeśli będzie mi dana Nawia, zostanę tu by móc cię więzić, byś już nigdy nikogo tak nie skrzywdziła.

– A teraz złożyłeś inna przysięgę – Milczał przez chwilę w końcu podjął.

– Możesz mi chociaż obiecać że dla niego będziesz łaskawsza niż dla mnie?

– Nie– odpowiedziała bez mrugnięcia okiem– Nie obiecam i nie będę.

Zrobiła kilka kroków i minęła swojego podopiecznego.

– Niepotrzebnie podniosłeś na się rękę. Miałam dla ciebie przygotowane ogromne władztwo i jeszcze większą sławę. W jednym tylko pokoleniu więcej chłopców otrzymywało by imię na twoją cześć niż ty widziałeś gwiazd na niebie -Pochyliła się nad workiem, podniosła grudę rozmokłej mąki i roztarła ją na w pełni wypieczony placek. -A tak, od kilku już wieków, sama dbam byś ty, twoje życie i twoje prawdziwe imię odeszli w zapomnienie, Liczywietrze.

– Zostaw to, to nie jest ofiara dla ciebie.

Dola odsunęła wypiek od ust i z rozmachem rzuciła za siebie. Placek jeszcze w powietrzu zmienił się w pył a następnie zmieszał z błotem. Kobieta uśmiechnęła się.

– On lub ona złoży mi takich tysiące.

– I co to da?

– Nic – odpowiedziała jakby zdziwiona.

– I skąd w tobie tyle okrucieństwa?

– To nie jest okrucieństwo. Jedni umierają szczęśliwi w domu, w otoczeniu rodziny. Inni samotnie pod płotem, przeklinając życie. Sława jednych ciągnie się przez stulecia, o innych zapominają własne prawnuki. Jedni rozradzają się w całe narody, inni umierają bezdzietnie. Świat to suma inwidualnych losów, tak były zawsze i tak zawsze będzie.

– Nie odpowiedziałaś.

Niebo rozcięła błyskawica i dalej je rozcinała, tylko że powoli, kroczek za kroczkiem, zagięcie za zagięciem. Wiatr ustał. Krople deszczu niemal zastygły w powietrzu. Na wzgórzu pojawiła się pulchna Dola o zielonych oczach.

– Urodził się żywy chłopiec. Jego serce uderzyło już cztery razy, a on otworzył usta by wziąć pierwszy oddech, a wraz z nim duszę. Zawiązanie Doli musi się odbyć teraz, teraz albo w wcale.

Płanetnik oddalił się kilka kroków od kobiet i milczał.

– Przysiągłeś!!! – wybuchnęła okrutna Dola.

Dola Witkowa czekała z wzrokiem wbitym w plecy mężczyzny.

– Przysiągłeś!!! – powtórzyła.

– I dotrzymam przysięgi… idź precz.

Dola uśmiechnęła się tryumfalnie, zrobiła krok do tyły i rozpłynęła się w powietrzu. Znów normalnie padało, znów wiało, znów waliło, a niebem latały błyskawice. Płanetnik odwrócił się do pulchnej Doli o zielonych oczach.

– Nawet nie wiesz, ile nieszczęść sprowadziłaś na to dziecko.

– Nie jestem jego opiekunką.

Kobieta przykryła głowę chustą i zmieniła się w przerażoną kaczkę którą zaskoczyła burza, odleciała robiąc straszny raban.

Płanetnik przyglądał się okolicy i rozmyślał. Czuł się tak jakby właśnie zrzucił z serca wielki ciężar i w tej samej wziął inny.

– My jeszcze nie skończyliśmy.

We wzgórze uderzył piorun, Płanetnik zniknął.

Koniec

Komentarze

ziemią hulały wiatry --- jakoś ta forma do mnie nie przemawia
lasem, sosen, brzóz i jałowców --- ta też nie
Kierowali się do stromego, łysego, wzgórza --- no nie wiem, czy można się kierować do wzgórza
w te i nazad --- tę
kszyk --- o zgrozo!
Pani ludzkiego losów --- to ludzkiego losu, czy ludzkich losów?

Ogólnie mam mieszane uczucia. Niby pomysł całkiem ciekawy, ale koniec końców jakoś mną nie wstrząsnęło.

 kszyk --- o zgrozo! tego cholernego bekasa kszyka muszę kiedyś umieścić w opowiadaniu bo już mi się drugi raz to zdarza

"no nie wiem, czy można się kierować do wzgórza" rozwiniesz?

Być może jest to forma całkowicie poprawna, ale jakoś mi to nie brzmi. Może "kierowali się na wzgórze" albo "w stronę wzgórza"...

     No dobrze, ale gdzie jest środek i koniec tego tekstu?

Witam

początek rzeczywiście jakiś mało jasny:). ogólnie wydaje mi sie że powinieneś jeszcze nad tym tekstem popracować.

pozdrawiam i życze powodzenia

Naśmiałem się, ubawiłem się, narechotałem sie jak ropuch z wierzb teńczom malowanych.

pozdrawiam

Może są drobne usterki (wymienione powyżej), ale całość zgrabnie napisana (szczególnie w oprównaniu z niektórymi utForami tutaj...) i nieźle mi się czytało.

Fabuła całkiem całkiem, ale: błędy interpunkcyjne, błędy fleksyjne i multum literówek. Pod tym względem: cieniutko. Tekst nie został ponownie przeczytany, nie przeszedł korekty i przez to jest niechlujny.

Nie podobało mi się, ale ja mam wrodzoną alergię na słowiańszczyznę. Poza tym tekst zgrzyta, zwłaszcza cały pierwszy akapit. <kierować się> najlepiej - ku czemuś. No i masakrycznie brakuje przecinków, w jednym zdaniu naliczyłem cztery. Brakujące.

Tekst mi się nie podobał, chociaż pomysł nawet niezły (ale wykonanie już niekoniecznie). Osobiście opowiadanie wydaje mi się lekko chaotyczne i niedopieszczone, powinieneś popracować nad interpunkcją.

Pozdrawiam.

Coś się zaczyna, ale od razu się kończy. Za mało zdecydowanie.

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka