- Opowiadanie: Dangerous - To naprawdę już koniec (21.12.2012)

To naprawdę już koniec (21.12.2012)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

To naprawdę już koniec (21.12.2012)

 

 

 

„Nadchodzi noc komety/Ognistych meteorów deszcz/Nie dowiesz się z gazety/Kto przeżyje swoją śmierć” śpiewał Felicjan z czarnych głośników Creativa, a Aleksander smętnie wpatrywał się w ekran monitora. Nikt, that’s all, folks – burknął w kierunku wyświetlacza i nalał sobie następny kieliszek. Gdy gorycz w gardle zgasła rozpalając w żołądku przyjemne ciepło kliknął na link i skupił nieco już rozproszoną uwagę na kolejnej serii obrazków. Takie serwisy to dobra rzecz, człowiek nigdy się nie nudzi – pomyślał skrolując. Gdyby to był kolejny zwykły dzień, poczytałby sobie o dziurawych drogach, wrednych rodzicach, cynicznych politykach i denerwujących nauczycielach, ale… to nie był zwyczajny dzień. To był Ten Dzień, i już nic nie mogło tego zmienić. Także zawartość strony była wyjątkowa. Pierwszy obrazek, jaki ukazał się jego oczom przedstawiał eksplozję na Ziemi widzianą z kosmosu. „A Ty co byś zrobił inaczej, gdybyś wiedział?” głosił podpis. Rzadziej wchodziłbym na Demotywatory – mruknął do siebie i przewinął ekran. Tym razem zobaczył kilku śniadych facetów w przepaskach na biodrach. Nad jednym narysowano dymek z napisem „A nie mówiłem?”. Alek nawet się uśmiechnął. Twórca następnego demota znowu uderzał w dramatyczne tony. Tym razem mały chłopiec patrzący na ogromny, płonący krąg po środku nieba, a podpisano to „DLACZEGO?!”.

 

Alek machnięciem ręki przesunął firankę. Na dworze zapadał zmierzch. Niebo wcale nie wyglądało tak źle: ot, pojawiła się na nim po prostu kolejna, nieco przerośnięta gwiazda. Co z tego, że miała ogon. Właściwie ta noc byłaby taka jak każda inna od kiedy się tu wprowadził, gdyby nie to, że gimbusy z jakichś tylko sobie znanych powodów postanowiły podpalić spożywczak naprzeciwko. Łuna bijąca od płomieni pożerających półki z sosami, ryżem i chipsami nadawała widokowi pewnego dramatyzmu.

 

Z topiącego się napisu „Artykuły spożywcze” przeniósł wzrok na białe opakowanie apapu stojące obok butelki wódki. Przeczytał, że dwie tabletki wystarczą w przypadku bólów zębów, mięśniowych, bolesnego miesiączkowania i nerwobóli. On chyba będzie jednak potrzebował nieco więcej by osiągnąć zamierzony efekt. Wyciągnął już rękę w kierunku nakrętki i być może ten świat skończyłby się dla Aleksandra jeszcze szybciej, jednak potrącił łokciem myszkę. Obraz przesunął się i pokazał nieco surrealistyczny w tej sytuacji obrazek z rudą, na oko dwudziestoletnią dziewczyną w bikini. „Rude jest piękne!” autor wzbił się na wyżyny. Chłopak zbladł. Właśnie musimy jeszcze pogadać – powiedział do siebie. Sięgną po ramkę na zdjęcia stojącą za monitorem, odwróconą oszkloną częścią do ściany.

 

*

 

To zdjęcie zrobiono latem. Za dziewczyną na pierwszym planie rosło mnóstwo różnokolorowego zielska. Główna bohaterka fotografii została ujęta w planie amerykańskim, lekko bokiem do robiącego zdjęcie. Biała sukienka w kwiaty pasowała do tego sympatycznego, wakacyjnego pejzażu. Co zaś z pewnością nie pasowało, to wyraz twarzy. Dziewczyna patrzyła ponad ramieniem, lekko pochylając głowę do przodu. Jeden z kącików ust miała uniesiony do góry, a duże oczy szeroko otwarte. Zimne, bez cienia uśmiechu. No i była ruda.

 

*

 

Ustawił przed sobą ramkę, a potem nalał kieliszek. Nie wypił jednak, tylko spojrzał nań krytycznie. Potem sięgnął po filiżankę i wypełnił ją wódką do połowy. Twoje zdrowie – powiedział do zdjęcia i wychylił zawartość naczynia. Myślał, że nie przełknie, jednak udało się jakoś. Popił resztką coli. Spojrzał na zdjęcie.

 

– Widzisz jak żeś spieprzyła? Żeśmy mogli teraz być razem, a tak to kurde ty pewnie siedzisz teraz gdzieś sama, jak tępa strzała, a ja gadam do ramki. Ale nie, musiałaś wyciąć mi numer, bo inaczej by cię chyba pokręciło. Głupia. Zabierz mnie tam, zróbmy to, ej nie siedźmy tak… zawsze cię gdzieś nosiło, nic nigdy nie było wystarczająco dobre. Byle do przodu, byle gdzie, tam gdzie nas nie ma… – czknął – … tam musi być lepiej. Tylko że gdy już jesteśmy tam gdzie nas nie było, to lepiej jest wtedy tam gdzie byliśmy, nie?

 

Przerwał. Wiatraczek chłodzący komputer szumiał miarowo, a ogień trawiący spożywczak „u Grubego” wesoło trzaskał.

 

Zdradziłaś mnie su… dziewczyno – mruknął i sierpowym posłał zdjęcie na podłogę. W locie zahaczyło o szafkę i na szkle wykwitł kwiat pęknięcia. Kiedy był z nią, czuł się jak puzzel. Jak puzzel na swoim miejscu. Bez niej czuł się jak puzzel wyjęty z układanki… i wrzucony do miksera. Przez chwilę siedział tak, wodząc wzrokiem od apapu do ramki, od ramki do monitora i znów do apapu.

 

Nie, nie skończę jak frajer – oznajmił do ekranu i otworzył nowe okno w przeglądarce. Wstukał adres i Facebook powitał go potokiem wpisów znajomych. Jego strona główna chcąc nie chcąc stała się światkiem wielkich ludzkich dramatów. Ktoś oznajmiał, że popełni samobójstwo o tej i o tej godzinie, ktoś inny dziękował kolegom za fajne życie, inni zaś żegnali się z rodziną… do faworytów Alka należał jednak Marek, który oznajmił znajomym, że od jutra rzuca palenie oraz Janusz informujący, że od 22.12 politycy przestają kłamać.

 

Jednak nie dla takich wpisów Aleksander odpalił najsłynniejszy portal społecznościowy. Wiedział, że z pewnością część ludzi wcale nie uważa, że koniec świata to powód do użalania się nad sobą czy rachunku sumienia. Dla niektórych na pewno była to okazja do otworzenia szampana. Albo kilku, najlepiej takich, za które nie trzeba płacić. Alek postanowił znaleźć miejsce, gdzie tacy ludzie się spotykają i dzięki Facebookowi zadanie to okazało się dziecinnie proste. Wśród licznych zaproszeń na imprezy szybko odnalazł to, co go interesowało. „TESCO SHOWDOWN!!!” – nazwa była całkiem przekonująca. Wydarzenie rozpoczynało się za jakieś 15 minut. „Największy klub w mieście zaprasza na IMPREZĘ OSTATECZNĄ!!! Darmowe drinki dla wszystkich w dowolnych ilościach, przekąski wliczone w opłatę za wejście. Na miejscu dostępna będzie także chemia gospodarcza, nabiał, sprzęt RTV/AGD…” Aleksandra nie trzeba było długo przekonywać, zwłaszcza, że supermarket był o rzut kamieniem. Chwycił butelkę i ruszył w kierunku drzwi. Po drodze wziął jeszcze cegłę, którą trzymał na podorędziu od kilku dni. Mniej więcej od momentu, kiedy jeden z wiecznie radosnych speakerów radiowych poinformował społeczeństwo, że kometa jednak nas odwiedzi i zostanie na dłużej. Jakoś wtedy bowiem większość policjantów uznała, że pomimo lat ich usilnych starań ludzie nadal popełniają przestępstwa, więc ich praca nie ma sensu.

 

*

 

„Shine bright like a diamond/shine bright like a diamond” – telefon na maksymalnej głośności zaczął trzeszczeć. Irena (znana wśród znajomych jako „Ajrin”, ewentualnie „Blondi”) obserwowała „Delikatesy u Grubego”. Siedzenie na dachu budynku, paczka fajek, widok zarówno na kometę jak i na stojący w płomieniach sklep tego tłuściocha to było to. Nie chciałeś nam sprzedać piwa na afterparty po połowinkach, to teraz masz, bydlaku. Ekipa Dextera załatwiła twój durny sklep. – powiedziała do siebie i strzepnęła popiół z papierosa. Poczuła się bardzo dekadencko. Ona tu siedzi, a świat płonie. Poprawiła kurteczkę, wygładziła różową bluzkę z błyszczącym napisem „You’re the one” i postanowiła, że strzeli sobie jakąś fajną fotkę. Może nawet ją komuś wyśle, się zobaczy. Chwyciła komórkę i zaczęła zmieniać ustawienia, żeby wyjść jakoś ładnie. Papierosa, dotąd trzymanego między palcami umieściła w kąciku ust. Następnie uniosła telefon, przekrzywiła głowę i wrzasnęła. Odruchowy „dziubek” sprawił, że papieros stracił punkt oparcia i wylądował na dekolcie.

 

*

 

Rita nie miała ulubionej piosenki, więc jej rozdział nie zaczął się od cytatu. Nie miała, ponieważ nie lubiła muzyki. Po co się rozpraszać? Człowiek powinien być skoncentrowany i dążyć do CELU. Reszta była bez znaczenia. Także dzisiaj, siedząc w domu po pracy i pracując dalej była z siebie dumna. 21 grudnia ona jako jedyna przyszła do biura o 9 i wyszła o 17. Nie, nawet jakoś później, bo chciała coś dokończyć. A teraz spędziłaby kilka przyjemnych godzin z laptopem na kolanach robiąc to, co do niej należy, gdyby nie Irenka. Długo by opowiadać, czemu musiała wychowywać swoją drogą siostrzyczkę. W każdym razie los wykrzywił swoją nieprzeniknioną twarz w ironicznym grymasie i Rita, która dla kariery poświęciła wszystkie relacje międzyludzkie, wylądowała w swoim idealnie czystym mieszkanku ze zbuntowaną nastolatką.

 

A teraz troska o tę tępą strzałę przeszkadzała jej w skupieniu się na projekcie nowego logo jej ukochanej firmy. Pewnie włóczy się gdzieś w okolicach monopolowego ze swoją „ekipą” i nagabuje ludzi, żeby im coś kupili – pomyślała. A nie zaraz – Rita aż oderwała wzrok od monitora i spojrzała przez okno, gdzie palił się ten nieszczęsny sklep – przecież na dzisiaj „bardzo mądrzy ludzie” wyznaczyli datę końca świata! To mogło oznaczać kłopoty. W końcu ta debilka pewnie w to wierzy, jeszcze zrobi sobie krzywdę.

 

Otworzyła Google Chrome, wstukała Facebook.com i odszukała Irenę Orzechowską wśród swoich piętnastu znajomych. Szybko odnalazła wpis „Użytkownik dołączył do wydarzeń: 1 wydarzenie TESCO SHOWDOWN!!!”. Znalazła swoją siostrę na liście „Osoby niezdecydowane”. Czyli tu się dzisiaj bawimy – zmarszczyła nos z obrzydzenia. Wstała, chwyciła palto i założyła je na kostium (po domu chodziła w stroju biznesowym, bo, jak mówiła, „człowiek sukcesu jest zawsze w pracy”). Przed wyjściem poprawiła jeszcze fryzurę przed lustrem, a potem trzaskając drzwiami opuściła mieszkanie.

 

*

 

W jedną rękę chwycił gitarę w pokrowcu, drugą złapał uchwyt wzmacniacza. Poczuł, że nie będzie łatwo. Piecyk był trzydziestowatowy i trochę ważył. A on raczej nie miał budowy zawodnika szkolnej drużyny. Jednak albo teraz albo nigdy. To jest dosłownie ostatnia szansa.

 

Zaczął grać na gitarze w wieku dwunastu lat. Teraz, po czterech latach umiał przebierać palcami po gryfie nie gorzej niż nie jeden z tych zadufanych dwudziestolatków, których oglądał na YouTubie. Pojął prostą prawdę, która zdaje się nie docierać do wielu początkujących: że trzeba ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć. Nie chodziło mu jednak o techniczną biegłość, tą bowiem osiągnął nadzwyczaj szybko. Darek chciał grać przed ludźmi. Dawać koncerty. Do tego jednak potrzebował zespołu. A kto przyjmie kogoś w jego wieku? Ci, którzy rzeczywiście byli zainteresowani współpracą przerażali go niekompetencją. W ciągu swojej krótkiej „kariery muzycznej” pograł w kilku zespołach i zawsze podobne problemy zmuszały go do odejścia. A to perkusista nie trzymał rytmu, a to drugi gitarzysta nie potrafił grać szybko i wyraźnie. Gdy zaś trafił do ekipy, która rzeczywiście znała się na rzeczy okazało się, że interesuje ich wyłącznie pop rock. Darek, będąc fanem klasycznych metalowych i rockowych brzmień nie mógł przystać na taki układ. Dzień końca świata zastał go nie grającego żadnym zespole i z zerem koncertów na koncie. Gdy usłyszał komunikat o zbliżającej się zagładzie stwierdził, że swoje ostatnie chwile chce spędzić koncertując i nie miało już dla niego znaczenia, gdzie i z kim. Kiedy desperackie próby zebrania grających zakończyły się niepowodzeniem, doszedł do wniosku, że przecież może wystąpić solo. Skoro inni wolą dokonać żywota w rodzinnej atmosferze, to ich sprawa. On nie miał takich dylematów. Towarzystwo wiecznie wrzeszczącego ojca i matki, której umysł zwykle dryfował gdzieś po oceanach apatii i przygnębienia nie było tym, czego będzie pragnął na chwilę przed śmiercią.

 

Stojąc w drzwiach obejrzał się na mamę. Właściwie ojciec nie był takim problemem. Gdy miał zły humor i wrzeszczał na każdego w zasięgu wzroku Darek zwykle zamykał się w pokoju i zakładał słuchawki. Wtedy był tylko on i Pink Floyd. I było dobrze. Z mamą to jednak inna sprawa. Nawet gdy był sam w domu, a jego świadomość wypełniały kojące dźwięki „Wish you were here”, nie potrafił zapomnieć jej szklanych oczu. Czasem nawet mu się śniły. Po przebudzeniu z takich snów miał ochotę kopać i wrzeszczeć.

 

Wychodząc z mieszkania rzucił tylko za siebie „idę” i zatrzasnął drzwi. Zazwyczaj nie miał skłonności do dramatycznych gestów, jednak teraz jakoś samo tak wyszło. Jak już tak z hukiem zacząłem tą eskapadę, to właściwie mogę pogrążyć się w tym patosie – pomyślał i przystanął zaraz za progiem, by założyć słuchawki. „You don't know what's happening, you want to go home/But there's nowhere to hide/You walk out on stage, your first time alone/The crowd's going wild…”.

 

*

 

Tak skupił się słowach ulubionej piosenki, że wychodząc z klatki schodowej o mało nie wpadł na kobietę mijającą drzwi. Ładna, na oko dwudziestoparoletnia brunetka w palcie obrzuciła go spojrzeniem z cyklu „jak śmiałeś się urodzić” i pomaszerowała dalej stukając obcasami. Darek zwrócił uwagę na wściekle zielone, skrzące się irytacją oczy. Na chwilę odstawił wzmacniacz i rozmasował przedramię. Ciekawe, czy miała szkła kontaktowe – pomyślał. Na wszelki wypadek wyjął z uszu słuchawki, bo na dworze nie było bezpiecznie i trzeba się było orientować. Po chwili podniósł piecyk i ruszył w dalszą drogę.

 

Od Tesco dzieliło go kilka uliczek osiedla, które przez ostatni tydzień przeszło niesamowitą metamorfozę. Ze spokojnego miejsca, upodobanego sobie przez klasę średnią przeistoczyło się w slumsy. Gdy minął płonące delikatesy „U Grubego” znalazł się ulicy prowadzącej na skwerek. Ruszył przed siebie.

 

Nie był to post apokaliptyczny krajobraz i być może ktoś niezbyt spostrzegawczy nie dostrzegłby niczego dziwnego na pierwszy rzut oka. Jednak jeśli przyjrzało się wszystkiemu nieco uważniej, zaczynało się dostrzegać, że coś jest zdecydowanie nie w porządku. Na ulicy nie ostał się ani jeden samochód z całą szybą. Co więcej, kilka aut zaparkowano w ten sposób, że kompletnie uniemożliwiały przejazd. Do tego chodnik. Przez kilka ostatnich dni pokrył się szkłem i rdzawymi plamami. Jakby tego było mało, nadchodzący koniec zdawał się pobudzać wyobraźnię graficiarzy, także sterylne dotąd ściany pokryły się różnymi ciekawymi sentencjami. Dominowały głębokie przemyślenia w stylu „Koniec jest bliski” (warianty z emotikonami „:(„ i bez), były jednak także takie perełki jak „Janek, oddaj kasę, ostatnia szansa!”. Do tego dochodziły odgłosy. Gdzieś w oddali wyła syrena, ktoś nieco bliżej urządzał imprezę techno. Na oczach Darka jakiś łysy facet wychylił się z okna na pierwszym piętrze, wrzasnął „ZGINIEMY!” i zaczął ładować się na parapet. Czyjaś ręka chwyciła mężczyznę za ramię i wciągnęła z powrotem do środka. „Cicho kurde, ludzi straszysz” dobiegło z wnętrza mieszkania.

 

Wszystko to robiło dosyć niepokojące wrażenie. Chłopak widział jednak przez ostanie dni niejedno i jakoś już się do tego wszystkiego przyzwyczaił. Martwiło go co innego. Krótko po tym, jak skręcił w uliczkę prowadzącą do skwerku rozległo się za nim trzaśnięcie i ktoś ruszył jego śladem. Cały czas słyszał za sobą tupanie. Najchętniej obejrzałby się i sprawdził, czy rzeczywiście jest się czego bać, jednak wiedział, to że to nie jest dobry pomysł. Uwaga innych ludzi jest dla świrów tym, czym ogień dla benzyny.

 

Drogę do skwerku pokonał więc w skrajnym napięciu, ciągle sondując, czy przypadkiem tupanie nie staje się głośniejsze. W przypadku nasilenia się dźwięku rzuciłby wszystko i ruszył biegiem przed siebie. Dotarł jednak na placyk nie niepokojony. Zanim ogłoszono, że Majowie nie żartowali, było to miejsce spotkań gimnazjalistów mających ochotę napić się piwa. Kiedy jednak koniec świata stał się realnym problemem społecznym, wieczorami zaczęły zbierać się tutaj różne męty. Tym razem stało tam dwóch nastolatków i jakiś duży facet. Zgodnie z wyżej wspomnianą zasadą Darek nie spojrzał w stronę grupki i skierował się w kierunku alejki prowadzącej na parking supermarketu.

 

– Co my tu mamy? – usłyszał z plecami. Schował głowę w ramionach i łudząc się, że dadzą mu spokój, szedł dalej. Kopnięcie zwaliło go z nóg. Wzmacniacz huknął o ziemię. Napastnik trafił w gitarę, która przejęła na siebie impet uderzenia i ochroniła plecy. Odrzucił instrument i przeturlał na bok. Gdy próbował wstać, ktoś popchnął go tak, że wpadł na drzewo. Trafił w pień twarzą, zamroczyło go na chwilę. Gdy udało mu się podnieść, wreszcie mógł dokładniej przyjrzeć się napastnikowi.

 

Stał nad nim ten duży. Wyglądał nieco komicznie: miał przeszło metr dziewięćdziesiąt wzrostu i budowę człowieka w ostatnim stadium uzależnienia od siłowni. Nie bardzo pasowały do tego szczupła twarz intelektualisty i dobrze dobrane okulary. Darkowi nie było jednak do śmiechu.

 

-Widzę, że wybiera się pan na koncert? – zaczął dziwak konwersacyjnym tonem, bardziej kojarzącym się z ekskluzywną kawiarnią niż ze zdemolowaną ulicą końca czasu. Darek najpierw poczuł gaszącą wszystkie emocje falę rezygnacji, która jednak błyskawicznie ustąpiła gniewowi.

 

Jasna cholera – pomyślał – całe życie pod górkę.

 

– Nie twój interes, pajacu – warknął przez zęby.

 

– Uuu, nie ładnie się odzywamy. Dexter nauczy pana szacunku.

 

To mówiąc nagle walnął chłopaka w głowę. Ruch był błyskawiczny i wykonany praktycznie bez wysiłku, jednak siła ciosu wystarczyła, by ponownie znalazł się pod drzewem. Pulsujący ból rozlewał się po jego łuku brwiowym. Tym razem natychmiast zerwał się na nogi. Jeśli to koniec, to skończy w dobrym stylu.

 

– No nie mogę, dałeś czadu z tym małym, gratuluję. Co za technika!

 

Jak na komendę, głowy Dextera i Darka obróciły się w stronę mówiącego. No tak, przecież ktoś za mną szedł – przypomniał sobie gitarzysta. Mężczyzna, który przerwał napaść mógł mieć maksymalnie 25 lat. Włosy sterczały mu na głowie, bezgłośnie domagając się spotkania z grzebieniem. Miał także nieco wyłupiaste oczy, upodabniające go do pewnego piłkarza reprezentacji Niemiec. Był uzbrojony w butelkę wódki oraz cegłę.

 

– Naprawdę, przez chwilę obawiałem się, że nie dasz sobie rady, ale jednak jakoś załatwiłeś tego potężnego nastolatka. Niby miałeś przewagę, ale w końcu nie taką dużą… wystarczyłoby, żeby zawołał kilkunastu kolegów swojej postury i kto wie, jak by to się skończyło.

 

– Widzę, że ma pan zdecydowanie za dużo czasu. Mógłby pan wykorzystać go znacznie efektywniej, niż na czcze popisy oratorskie przed Dexterem – odparł dryblas.

 

– Ty jesteś Dexter? Tylko który? Bo za cholerę nie wiem, czy ten z serialu, czy z kreskówki? Z twarzy to chyba ten drugi.

 

– Nie trzeba być niegrzeczny. Chłopcy, zajmijcie się panem.

 

Dwóch nastolatków niepewnie ruszyło się w kierunku Ozila. Jeden z nich, w mieniących się w świetle latarni dresikach postanowił rozegrać konflikt werbalnie.

 

– Idź stąd, no. – powiedział i wykonał rękami gest o niejasnym znaczeniu.

 

– NIE!!! – wrzasnął nagle rozczochrany chłopak i zamachnął się cegłą.

 

– Dobra kurde wariat, to my pójdziemy. Sorry Dexter, ale szkoda mi życia na zderzenie z cegłą. Mietek, w tył zwrot. – powiedziawszy to, dresiarz opuścił teren skwerku, a jego kolega podążył za nim.

 

– Wygląd na to, że Dexter sam będzie sobie musiał poradzić z przeszkadzającym panem – stwierdził drągal i ruszył w kierunku Ozila.

 

W tym momencie do Darka dotarło, że jego sojusznik nie wygra tego starcia tylko dzięki pijackiej odwadze. Nawet cegła mogła nie wystarczyć. Chłopiec zaczął się więc rozglądać za czymś, czym mógłby zaatakować przeciwnika od tyłu i przeważyć szale zwycięstwa na ich korzyść. Nagle zauważył, że rozwiązanie konfliktu jest w zasięgu ręki Ozila.

 

NARTA! – krzyknął – W śmietniku jest narta!

 

Rzeczywiście, z kosza na śmieci znajdującego się tuż obok rozczochranego chłopaka wystawała narta. Nie za długa, należała prawdopodobnie do niezbyt wysokiej osoby. Idealna do walki wręcz. Ozil błyskawicznie zorientował się, o co chodzi. Butelka i cegła walnęły o ziemię, a w jego rękach znalazła się śmiercionośna broń do jazdy po śniegu.

 

– Ani kroku dalej, albo zrobię ci takie kuku, że nawet plasterek od Dee Dee nie pomoże.

 

Dexter zrobił tylko pogardliwą minę i szedł dalej. Ozil zastygł trzymając nartę, jakby to była dzida. Darek przestraszył się. A co, jeśli gość był tylko mocny w gębie? Zobaczył, jak napastnik sięga po nartę w rękach chłopaka. Jednak nie docenił przeciwnika. Narta wystrzeliła do przodu, trafiając w twarz Dextera. Ten szarpnął się do tyłu i zasłonił ręką usta.

 

Ozil stał przez chwilę, jakby czekając to, co przed momentem zrobił utoruje sobie ścieżkę do jego mózgu. Darek jednak wiedział, że nie ma chwili do stracenia. Chwycił gitarę i wzmacniacz.

 

– Spadamy – powiedział i ruszył w stronę Tesco na tyle szybko, na ile pozwalało mu obciążenie. Opierający się o drzewo Dexter wypluł kilka zębów. To jakby przywróciło rozczochranemu świadomość.

 

– Dobra myśl. Czekaj, tylko chwycę cegłę.

 

*

 

Droga do Tesco przebiegła, o dziwo, bezproblemowo. Prócz kilku dziwnie ubranych, wrzeszczących do nich ludzi nikt ich nie niepokoił.

 

Po przekroczeniu progu budynku Ozil, który zdążył już przedstawić się jako Alek powiedział Darkowi, że ten od tej chwili musi zacząć radzić sobie sam. Przestrzegł do także, że powinien trzymać się z dala od rudych suk, co chłopak przyjął z pewnym zdziwieniem. Podziękował jednak za tę radę. Gdy Alek zniknął za zakrętem korytarza, Darek ruszył alternatywną drogą prowadzącą do hali głównej. Mijając zasunięte metalowe żaluzje i omijając lepkie kałuże pomyślał, że TESCO SHOWDOWN!!!, które znalazł na Facebook’u, powinno nazywać się raczej TESCO SHUTDOWN!!!, bo to by bardziej oddawało stan rzeczy. Także tu nie mogło zabraknąć graficiarzy. Mijając „PRZEJRZYJCIE NA OCZY!!!” nabazgrane na metalowej kurtynie salonu optycznego Darek tylko pokręcił głową.

 

Hala główna supermarketu została podzielona na dwie części. Większość stanowił oczywiście sam, natomiast zanim przeszło się przez bramki prowadzące na teren sklepu samoobsługowego można było odwiedzić kilka innych punktów sprzedaży, takich jak kiosk czy salon Orange.

 

Właśnie na poziomie salonu z komórkami ponownie zaczęły się kłopoty. Z jakiegoś powodu wejście do tego akurat sklepu nie zostało zasłonięte metalową kurtyną. Normalnie Darek zorientowałby się, że może to oznaczać problemy, tym razem jednak jego koncentracja była rozbita przez wydarzenia minionego dnia.

 

Przechodząc obok salonu widział już całkiem niedaleko punkt obsługi klienta, gdzie chciał podłączyć sprzęt i prawie uwierzył, że uda mu się tam dotrzeć bez przeżywania kolejnej dziwnej sytuacji. Niestety, nagle szklane drzwi wypadły z zawisów tuż przed jego nosem. Zatrzymał się z głupią miną wyrwany z marzenia o gitarowej solówce w punkcie obsługi klienta. Zaraz potem zza resztek szklanej ścianki oddzielającej świat telefonii komórkowej od świata realnego wyskoczył jakiś facet w łachmanach. Darek upuścił wzmacniacz oraz przewieszoną przez ramię gitarę i szarpnął się do tyłu, jednak było już za późno. Żylasta łapa chwyciła go za bluzę i pociągnęła do wnętrza. Przeciwnik, niepokojąco kojarzący się z postacią ze starej, ale wciąż grywalnej gry strategicznej popchnął chłopaka na stojak z komórkami. Smartfony i inne zabawki walnęły o ziemię z oskarżycielskim trzaskiem. JEŚĆ, MIEŚĆ!!! – wrzasnął napastnik. Darek, któremu udało się już zebrać z podłogi szeroko otworzył oczy. Jako że facet się garbił i był straszliwie wręcz brudny, cytat wydawał się być na miejscu. Ułamek sekundy później obszarpaniec skoczył w jego kierunku, co jednak Darek przewidział. Krok w bok wystarczył, by uniknąć zderzenia.

 

Sytuacja ciągle jednak nie przedstawiała się zbyt optymistycznie. Dziwak oddzielał go od wyjścia. Nie mając lepszych pomysłów chłopak rzucił się w głąb salonu. W tym momencie ręka atakującego chwyciła go za kostkę, przez co stracił równowagę i przewrócił się. Czy ja mam napisane na czole „mnie bij”, czy coś takiego? – pomyślał kopiąc na oślep. Nagle usłyszał dziwne syknięcie oraz wrzask atakującego. Uścisk na jego kostce puścił, więc Darek szybko odczołgał się kawałek i usiadł. Zaskoczony ujrzał wijącego się na ziemi dziwaka oraz kobietę, z którą prawie zderzył się wychodząc z domu. Musiała gdzieś po drodze zostawić palto, bo miała teraz na sobie tyko kostium biznesowy. W ręku trzymała zaś coś, co wyglądało na dezodorant. Spojrzała na niego z niesmakiem.

 

– Co się dzieje z ludźmi? – zaczęła, a konwersacyjny ton sprawił, że Darek poczuł déjà vu. – Jak ja byłam w twoim wieku, siedziało się w domu i uczyło, zamiast włóczyć po galeriach handlowych.

 

Ostatnie dwa słowa wypowiedziała w taki sposób, jakby miała na myśli meliny narkomanów.

 

– To jest supermarket – odpowiedział Darek, wciąż jeszcze nie mogąc uwierzyć, że bierze udział w tej rozmowie.

 

– Tak czy inaczej, to jest miejsce stworzone po to, żeby zabrać ludziom ich cenny czas. Nie wiem, co trzeba mieć zamiast mózgu, żeby tu przychodzić.

 

– Niektórzy czasem potrzebują na przykład jedzenia albo czegoś do picia…

 

– Od tego są małe sklepy, gdzie można wszystko załatwić szybko, a potem wrócić do pracy. Ale nie przyszłam tutaj dyskutować o sposobie robienia zakupów. Widziałeś gdzieś tutaj może dziewczynę mniej więcej w twoim wieku, blondynkę, ubraną jak dziwka?

 

– Nie, dopiero co udało mi się tu dostać.

 

– W takim razie do widzenia.

 

Rozmówczyni Darka wyszła przed wybite drzwi, ucinając rozmowę. Chłopak nerwowo przeniósł spojrzenie na mężczyznę, który go zaatakował. Wyglądało jednak na to, że nie ma się już czym przejmować. Dziwak pozbył się z oczu gazu łzawiącego, dezodorantu czy co to tam było, a teraz siedział w koncie gaworząc do siebie. Darek ostrożnie pozbierał sprzęt nie spuszczając wzroku z napastnika i ruszył w kierunku punktu obsługi klienta.

 

Gdy wszedł za ladę wsłuchał się w otaczające go dźwięki. W końcu za chwilę miał dać swój pierwszy koncert, musiał upewnić się, że ktoś usłyszy jego grę.

 

Jak na imprezę w supermarkecie, było dosyć cicho. W głównej hali słychać było wyłącznie trzask rozbijanych butelek i pijacki rechot. Normalnie takie dźwięki sprawiłyby, że szybko by się ulotnił, jednak tym razem brzmiały dla niego jak najpiękniejsza muzyka. To będzie moja pierwsza i ostatnia publiczność – pomyślał i zaczął podłączać piecyk i instrument.

 

Gdy wszystko było gotowe Darek jeszcze raz z niedowierzaniem przyjrzał się swojej gitarze i pokręcił głową dziwiąc się, że instrument przetrwał kopnięcie Dextera.

 

Przebiegł palcami po gryfie i uśmiechnął się do siebie. „And you feel so alive/You could stand there and take it all night” zaśpiewał cicho. Drobny, stojący w plądrowanym sklepie nastolatek poczuł, że wszystko jest w porządku.

 

*

 

Kroczyła pewnie przez ten chaos. Na razie nie spotkała tu nikogo prócz tego dzieciaka o ciężkim spojrzeniu zmęczonego życiem, starego człowieka. Przez chwilę zastanowiła się, czy jej siostra na pewno jest w tym sklepie. W końcu na tym durnym portalu internetowym zaznaczyła, że „może weźmie udział” w tej imprezie. Istniała więc możliwość, że jej kochana siostrzyczka siedzi teraz na dachu jakiegoś budynku i pali szlugi, czy tam wykonuje jakąś inną czynność, którą nastolatki uważają teraz za buntowniczą i dekadencką. Rita przez chwilę zastanawiała się nad tą możliwością, jednak szybko odrzuciła ją. Wątpliwości są dla słabych. Weszła na teren samu odpychając drzwiczki na boki, tak jakby wkraczała do baru na Dzikim Zachodzie. Rozejrzała się oczekując jakiegoś niebezpieczeństwa, dostrzegła jednak tylko włóczących się podpitych ludzi i ekipy siedzące grupkami w różnych częściach sklepu. Wyglądało na to, że imprezowicze są już zbyt pijani, by urządzać rozróby.

 

Nagle w jej uszy uderzyło jakieś straszne rzężenie. Zastygła z uniesionym gazem pieprzowym. Po chwili jednak rozpoznała gitarę elektryczną i opuściła pojemnik. Domyśliła się, że to dzieciak, którego uratowała w sklepie z komórkami robi użytek ze sprzętu, który walał się po salonie Orange. Przeszło jej przez myśl, że może popełniła błąd i potraktowała gazem nie tą osobę, potem jednak odepchnęła te myśli od siebie. Nie było czasu na wygłupy. Jak zwykle czas był tylko na jedną rzecz. Na wykonanie zadania. Tym razem było nim odnalezienie durnej siostry i nie należało się dekoncentrować.

 

Było jasne, że siostrunia znajdzie się na alkoholowym. Dostać się tam można było na dwa sposoby: albo idąc przez środek sklepu, mijając po drodze dział ze słodyczami i konserwy, albo wzdłuż regału po prawej stronie, gdzie królowały chipsy. Zważywszy, że przy stoisku z batonikami wybuchł jakiś spór i butelki poszły w ruch, zdecydowała się na drugą opcję. Nie zdążyła jednak uczynić kroku, gdy spomiędzy regałów z elektroniką po lewej wyłonił się jakiś facet z butelką wina w ręku. Zauważyła, że człowiek ten desperacko potrzebuje grzebienia.

 

*

 

Rita i Alek patrzyli jedno na drugie. Ona na niego w napięciu, on na nią z zainteresowaniem.

 

– Co taka piękna kobieta robi samotnie w miejscu takim, jak to?

 

– Mogłabym zapytać o to samo – odparła Rita, po chwili zdając sobie sprawę, że odpowiedź ta nie należała do najinteligentniejszych.

 

– No proszę, a myślałem, że to ja nie powinienem więcej pić.

 

– Proponuję żebyś odłożył butelkę i sobie poszedł, to nic ci się nie stanie.

 

– Po co od razu takim tonem? Nawet nie dałaś mi się przedstawić. A ja głupi chciałem zaprosić cię na randkę… Mam tu wino, jest dobre, bo ma rocznik.

 

– Jajogłowi ogłosili koniec świata, a ty chodzisz po supermarkecie i zaczepiasz nieznajome kobiety? Tylko na tyle cię stać?

 

– Ja się tu przyszedłem poimprezować, ten jeden, ostatni raz, a ty? Robisz zakupy dla rodziny? Na twarzy Rity pojawił się wyniosłopogradliwy wyraz.

 

– A, nie, mam przed sobą kobietę niezależną, nowoczesną… Kostium biznesowy w dzień końca świata. Niech zgadnę, przeciętnie dziesięć godzin dziennie w pracy? A w soboty tylko sześć?

 

– Bardzo zabawne, pracuję tyle ile wymagają powierzone mi zadania… Zresztą, nie twoja sprawa.

 

– Niby nie, ale wiesz zawsze bawili mnie tacy ludzie jak ty. Typy nie mające rodziny i nie planujące jej mieć w tak zwanej najbliższej przyszłości, która ma tendencja do rozciągania się także na tą dalszą. Przerażeni perspektywą czasu bezproduktywnego, chciałem powiedzieć wolnego. Ludzie, którzy posiadają bardzo obszerną wiedzę tylko z jednej, businessowej dziedziny, traktujący świat po za biurem jako irytujący obszar, który trzeba przebyć w celu dostania się do drugiego biura, tego w domu. Nie mówię, że takie podejście do życia nie ma swoich dobrych stron. Nie masz wątpliwości, bo tak cię zaprogramowano, nie martwisz się o zdrowie, w końcu cyborgi nie chorują…

 

– Jesteś bezczelny! Oceniasz ludzi po ubraniu! Nawet jeśli miałeś jakąś odrobinkę racji w tym co powiedziałeś, to popatrz na alternatywy. Co według ciebie tracę? Rodzinę? Uwierz mi, mam rodzinę i wiem, że rodzina równa się kłopoty. Czas wolny? Ja kocham to co robię i nic innego mnie nie obchodzi. A ty co sobą reprezentujesz? Czym się zajmujesz? Życie podzieliłeś pewnie na durne rozrywki typu portale z obrazkami, a dziewczynę, która cię zdradza…

 

Zauważyła naglą zmianę na twarzy Alka i zrozumiała, że trafiła w czuły punkt.

 

– A no właśnie, widzę poruszyłam jakiś ważny temat. Chcesz o tym porozmawiać? Nie? To mogę powiedzieć za ciebie. Pewnie jesteś jednym z tych facetów, którzy nie mają pojęcia, czego tak naprawdę szukają. Romantyków ze śladową samoświadomością, za to z porządnie rozbudowaną nieśmiałością. Gdybyś nie był lekko wstawiony, to byś się nawet do mnie nie odezwał. Kontakty z płcią przeciwną ograniczyłeś do minimum, ale jak już coś chociaż trochę zaiskrzy, to wydaje ci się, że będzie idealnie. Ale potem okazuje się, że jednak nie jest… a ty nie wiesz, co robić, bo przecież nie znasz kobiet. Coś trafiłam?

 

Alek stał nieco zgarbiony, jednak zmusił się do uśmiechu.

 

– Coś tam, może… Ale ja oceniałem cię po ubraniu, więc miałem łatwiej. Uznajmy to za remis.

 

Skwitowała to kwaśnym uśmiechem. Oboje nadal stali tam, gdzie się spotkali i jakoś żadne nie kwapiło się do odejścia. W końcu Alek przejął inicjatywę.

 

– To co tu tak naprawdę robisz?

 

– Szukam siostry. Ona też wierzy w te wszystkie brednie o końcu świata, nie chcę, żeby zrobiła sobie krzywdę robiąc coś dziwnego.

 

– Brednie? Ale wiesz, że to naprawdę już koniec?

 

*

 

W tle wciąż łomoczą na przemian thrash, heavy metal i hard rock, a ta raczej niedobrana dwójka stoi i dyskutuje zawzięcie o tym, co miało się wydarzyć w przeciągu najbliższych godzin. On żywo gestykuluje przytaczając kolejne wypowiedzi ekspertów, ona początkowo stoi z założonymi rękami i ironicznym uśmiechem na twarzy. Potem zaczyna do niej docierać. Przestaje się, uśmiechać, blednie.

 

– Także widzisz – powiedział chłopak – skoro astronomowie wszystkich krajów członkowskich ONZ są zgodni, to coś w tym musi być.

 

– Taaak… Rzeczywiście, mogłam coś przegapić… – Rita zdawała się być nieco nieobecna – to chodźmy, muszę ją znaleźć.

 

Idąc wzdłuż półek z chipsami minęli się z trzyosobową ekipą metali obładowanych paczkami. Długowłosa trójka kierowała się w stronę lodówki z piwem stojącej na granicy działu alkoholowego.

 

– Niezłą nutę ktoś gra, nie? – zagadał jeden z miłośników ciężkich brzmień do Alka.

 

– Ta, trzeba przyznać, gość ma talent.

 

Metal przytaknął bez słowa i ruszył dalej. Aleksander popatrzył za grupką. Śmieszna ekipa, można by z nich zrobić bohaterów jakiejś komedii. Dwóch skrajnie otyłych gości i jeden chudy jak tyczka i bardzo wysoki.

 

Dział z alkoholem okazał się różnić od reszty sklepu pod względem zaludnienia na metr kwadratowy. Tu było całkiem tłoczno. Wśród porozwalanych butelek leżeli, siedzieli i stali mniej lub bardziej (z naciskiem na bardziej) pijani ludzie. Aleksander zawahał się przed wejściem, jednak Rita zdawała się nie mieć wątpliwości. Wzięła tylko od niego butelkę, którą niósł ze sobą, pociągnęła spory łyk i weszła w tłum. Alek spojrzał na nią ze zdziwieniem. Potem tylko wzruszył ramionami i ruszył za nią.

 

– Mieciu, kurna, nie poznajesz mnie? – mężczyzna, który zastąpił mu drogę wyglądał, jakby spędził na alkoholowym przynajmniej kilka dni.

 

– Człowieku, szukaj Miecia gdzie indziej.

 

– Ależ kurde Wacław, jak to tak starego kolegę traktować? Jagodzianka ci mózg wyjadła?

 

– Jaki do jasnej cholery Wacław?! Skąd ty to bierzesz?!

 

– No przeż żeśmy razem w kanał dawali, no nie pamiętasz, czy jak?

 

– Ja nie muszę dawać w kanał, kanał to ja mam codziennie, a teraz pan wybaczy… Przestawił gościa i przepchnął się dalej. Rozejrzał się za nową koleżanką. Trochę zaniepokoiło go jej zachowanie po tym, jak dość bezceremonialnie uświadomił ją o nadejściu końca świata… i niepokój okazał się być uzasadniony. Gdy minął jakichś dwóch facetów rozprawiających o polityce (nie mógł uwierzyć i aż przystanął, żeby sprawdzić, w jakim kontekście padają słowa „Kaczor” i „Donald”) zobaczył, że z Ritą nie jest dobrze.

 

Butelka, którą wzięła od niego została rozbita. Jej pozostałość brunetka trzymała niebezpiecznie blisko lewego nadgarstka. Alek stanął jak wryty.

 

– Co ty wyprawiasz?

 

– Odzyskuję kontrolę nad swoim życiem!

 

– To wybrałaś dość radykalny sposób, nie sądzisz? Może zacznij od zapisania się na jogę, zanim przejdziesz do kombinacji żyła-szkło?

 

Nacisnęła tulipanem mocniej na skórę, pod krawędzią pojawiła się kropelka krwi. Aleksander zbladł. Rita wpatrywała się w niego z zaciętym wyrazem twarzy.

 

– Hm, może rzeczywiście nie jest to najlepszy moment na żarty. Pomyśl o swojej siostrze, mieliśmy ją znaleźć, tak? Chcesz zostawić ją samą, kiedy może potrzebować twojej pomocy? Normalni ludzie tak nie postępują.

 

– Nie jestem normalna!

 

– Ja też raczej nie, ale widzisz, żebym wymachiwał rozbitą butelką po winie?

 

Ten argument chyba trafił do Rity, bo dziewczyna opuściła prowizoryczne ostrze i westchnęła żałośnie. Alek podszedł do niej. W filmach w takich sytuacjach jest zazwyczaj scena, że mężczyzna przytula kobietę, a ona płacze – pomyślał. Szybko jednak przekonał się, że telewizja nie zawsze dobrze oddaje rzeczywistość. Rita podniosła opuszczoną głowę i z wyrazu jej twarzy można się było domyślić, że przytulanie to ostatnia rzecz, na jaką ma ochotę.

 

– Znajdę tego bachora, zanim sczeznę. – warknęła i wyrzuciła resztkę butelki.

 

W tym momencie coś się zmieniło. Po chwili dotarło do nich, że nagle, w połowie piosenki, muzyka ucichła. Dało się słyszeć rzężenie, a potem jakiś głos przemówił ze sklepowych głośników:

 

– Ludzie, przykro mi to mówić, ale kończymy imprezę. TESCO SHOWDOWN!!! zostało urządzone z okazji końca świata, a ten został oficjalnie odwołany, także dalsza zabawa nie ma sensu. Jeśli myślicie, że to mówi zdesperowany pracownik sklepu, to polecam przeczytanie Internetu na telefonach komórkowych. Tam znajdziecie szczegóły techniczne. Kometa się rozleciała czy coś, nie wiem. Także adios.

 

Znowu chrobotanie, a potem cisza. Ci na tyle trzeźwi, żeby myśleć, wyciągnęli komórki i zaczęli z niespotykaną prędkością naciskać klawisze. A potem kolejno na twarzach ludzi ściskających telefony pojawiał się wyraz kompletnego osłupienia. I ulgi.

 

Po chwili ciszę rozerwały pierwsze wrzaski radości. Ludzie rzucali się sobie w ramiona i cucili pijanych, by przekazać im dobrą wiadomość. A potem wszyscy, chwiejąc się i zataczając, zaczęli wychodzić. Nie minęło dziesięć minut, a w alkoholowym pozostali jedynie śpiący pijackim snem. Oraz Rita i Alek.

 

– Nie zdziwię się, jak znajdę po tym wszystkim na głowie jakieś siwe włosy – powiedziała Rita. Alek chciał rzucić jakiś zabawny tekst, ale jakoś nic nie przychodziło mu do głowy.

 

– Śmiem zauważyć, że siwe włosy będą dziś pani najmniejszym problemem.

 

Konwersacyjny ton, kojarzący się z ekskluzywną kawiarnią.

 

Odwrócili głowy w stronę wylotu alejki tworzącej dział alkoholowy.

 

Nie wierzę – jęknął Alek. Rita tylko uniosła brwi w skrajnym zdziwieniu. Przy wyjściu z działu stał Dexter o twarzy pokrytej śladami krwi. Chwilę trwało zanim dotarło do nich, co drągal trzyma w rękach.

 

– Łuk? Serio? Chcesz nas zastrzelić z łuku? – Alek z niedowierzaniem kręcił głową.

 

– Taki właśnie jest mój plan. Zamierzam urządzić tu sobie swoiste polowanie.

 

– To chyba większość zwierzyny ci uciekła?

 

– Cóż z tego, skoro mam was?

 

– Znasz tego człowieka? – Rita włączyła się do rozmowy.

 

– Tak, to wielki miłośnik sportów walki i nart. Słuchaj wariacie, a skąd ty to w ogóle wziąłeś?

 

– Nie takie rzeczy teraz leżą na sportowym.

 

Na tym tematy do rozmowy się wyczerpały. Alek wodził wzrokiem po broni, widział, że niektóre jej część pokryto wojskowymi wzorami maskującymi. Wiedział, że takie łuki nazywa się bloczkowymi i że wykorzystuje się je do polowań. A to znaczyło, że żarty się skończyły. Niby można byłoby próbować rzucić się do ucieczki, jednak sądząc z pewności, z jaką Dexter trzymał wycelowaną w nich broń, przynajmniej jedno z nich zostałoby ranne. A taki scenariusz nie wchodził w grę.

 

Naglę ciszę zakłócaną jedynie sapaniem śpiących i jakąś cichą rozmową w alejce obok zburzyły akordy. Wyglądało na to, że samotny gitarzysta uznał, że przedłużenie istnienia świata to nie powód, by iść do domu. Alek rozpoznał riff. „Trapped under ice” – pomyślał nie mogąc oderwać wzroku od wycelowanej w niego strzały – dzieciak ma dobry gust.

 

*

 

Stali w milczeniu popijając piwo. Cieszyli się, że świat się nie kończy, jednak czemu mieli się stamtąd ruszać? Lodówka wciąż była pełna puszek. Trochę jednak posmutnieli, gdy dźwięki gitary ucichły.

 

– Chyba się przejdę do gościa i spytam, czemu przestał – stwierdził Andrzej i starł z czoła pot ręką, która miała grubość uda przeciętnego mężczyzny.

 

– To idź. – jego równie otyły kompan wydawał się bardziej zainteresowany swoim piwem niż brakiem muzyki.

 

– Może ty się z mną przejdziesz? – spytał Andrzej tyczkowatego.

 

– Zaczekajmy jeszcze chwilę, może pękła mu struna i musi ją wymienić, czy coś.

 

W tym momencie ponownie usłyszeli muzykę. Andrzej uśmiechnął się od ucha do ucha i zaczął rytmicznie kiwać głową. Gdy wszedł riff będący podkładem pod pierwsze solo chłopak wykonał gwałtowny ruch.

 

– Co ty robisz, człowieku? – spytał chudy.

 

– POGO, KURDE!!! – wydarł się Andrzej i skoczył w jego kierunku.

 

Nie chcąc stracić dopiero co uratowanego życia chudzielec uchylił się, a Andrzej napotkał na swojej drodze lodówkę.

 

*

 

Rozległo się ciche huknięcie i lodówka rozkołysała się. Dexter zorientował się co się dzieje i odskoczył przed upadającą chłodziarką. Przez przypadek wypuścił strzałę, która ze stuknięciem utkwiła w półce. Lodówka z łomotem uderzyła o ziemię. Choć udało mu się uniknąć chłodziarki lądując poślizgnął się na rozlanym piwie i wyrżnął głową w podłogę. Alek i Rita stali przed chwilę patrząc na leżącego Dextera. Mężczyzna nie poruszał się, jednak widać było, że oddycha. Nagle czyjaś komórka zasygnalizowała odebranie wiadomości. Rita sięgnęła do kieszeni i przeczytawszy skrzywiła się.

 

„Odwołano koniec świata, jestem na dachu naszego domu, przynieś paczkę fajek i coś na poparzenia” – przeczytała na głos i rozwaliła komórkę o ziemię.

 

Nagle muzyka zmieniła się. Teraz słychać było jakąś nieco rzewną melodię. „Don’t cry” – przypomniał sobie Alek.

 

– Zatańczymy? – zapytał, dziwiąc się, że zadaje to pytanie.

 

– Historia o końcu świata kończąca się przytulańcem do przeboju Guns N’ Roses? Nie sądzisz, że to mocno zalatywałoby kiczem?

 

Spojrzeli na siebie i roześmiali się.

 

 

 

„Koszmar minie/Znikną duszne sny.”

Koniec

Komentarze

Przeczytałem z rozbawieniem. Moim zdaniem posiadasz nieuczesany, jak jeden z twych bohaterów, talent literacki. Trochę groteski, trochę zabawy. Na poważnie, to nikt nie uwierzy, że właściciele marketu tak odpuścili i narazili się na takie straty. Gdzie straż pożarna i policja? Ale zabawa niezła. Trochę potknięć ---czasem za dużo "być". Bardzo dobre, dowcipne dialogi. Sporo przerysowań, ale rozumiem, że taką obrrałeś konwencję. Ogólnie nieźle. Kompozycja literacka wskazuje na pewne doświadczenie w pisaniu.---Na szczęś

cie problem końca świata, mamy na jakiś czas z głowy. Pozdrawia lekko rozbawiony i wytrącony ze snu czytelnik.

Przeczytał, że dwie tabletki wystarczą w przypadku bólów zębów, mięśniowych, bolesnego miesiączkowania i nerwobóli. Nie znalazł nigdzie informacji, ile proszków potrzebne jest by ukoić boleść duszy. - trochę to razi

 

Fajne opowiadanie, przeczytałem z uśmiechem na twarzy. Dobrze napisane, choć jest jednak sporo błędów technicznych: o ciągle powtarzającym się słowie "być" wspominał przedpisca, ale poza tym błędnie zapisujesz dialogi oraz brakuje wielu przecinków, co czasami utrudnia lekturę.

Pozdrawiam

Mastiff

Dzięki za uwagi. Ciągle się uczę i ważna jest dla mnie każda konstruktywna krytyka.

@ryszard, jeślli dobrze zrozumiałem, to uważasz, że impreza została zorganizowana przez właścicieli sklepu, a potem sytuacja wynknęła sięspod kontroli. Mi bardziej chodziło o to, że jakaś niezwiązana z Tesco osoba po prostu stworzyła wydarzenie na fb, tak jak to było w przypadku żartownisi urządzającyh "Project X w realu". Natomiast jeśli chodzi o zaniedbanie sklepu, to założyłem, że nikt nie będzie nim zainteresowany kilka godzin przed końcem świata. Tak czy innaczej dzięki za komentarz :)

Znudziło mnie. Odpadłam po połowie. W tym, co przeczytałam: błędy w dialogach, mnóstwo błędów interpunkcyjnych i stanowczo za dużo "być".

Przyjęte przez Ciebie założenie, iż nikt nie będzie się interesował losem sklepu, bo koniec świata za kilka godzin, kładzie tekst na łopatki. "Tesco" to nie budka z warzywami, właściciele nie przesądami, ale zimną kalkulacją się kierują. Stworzenie faktu? Policja i agencje ochrony od czego?  

To wszystko miałoby ręce i nogi, gdyby na przykład chodziło o niemożliwy do uniknięcia impakt, potwierdzony po stokroć przez astronomów. Coś jak "Ostatni brzeg". Tylko że wtedy stanąłbyś przez stokroć trudniejszym zadaniem...

Nie wypisywałam wszystkich, ale wyłapałam kilka potknięć, gdzieś tak mniej więcej od środka:

 

"Darek upuścił wzmacniacz oraz przewieszoną przez ramię gitarę i szarpnął się do tyłu, jednak było już za późno. Żylasta łapa chwyciła go za bluzę i pociągnęła do wnętrza." - Jak mógł upuścić przewieszoną przez ramię gitarę? :) A poza tym, jeśli ktoś się szarpie, to ktoś inny musi go trzymać. W tym konkretnym przypadku mógł, co najwyżej odskoczyć do tytu. 

 

"Dziwak oddzielał go od wyjścia." - Dziwak stał na drodze do wyjścia. To zdanie brzmi dziwnie, musiałam zatrzymać się i przeczytać raz jeszcze i później jeszcze. Zaburzyłeś płynność w czytaniu tekstu.

 

"Uścisk na jego kostce puścił." - Uścisk na jego kostce zelżał.

 

"- Co się dzieje z ludźmi? - zaczęła, a konwersacyjny ton sprawił, że Darek poczuł déjà vu." – Co to znaczy konwersacyjny ton? Konwersacja to rozmowa, a więc rozmowny ton? Bardzo kiepskie określenie tonu rozmówcy. 

 

"- Ja się tu przyszedłem poimprezować, ten jeden, ostatni raz, a ty? Robisz zakupy dla rodziny? Na twarzy Rity pojawił się wyniosłopogradliwy wyraz."- (...)wyniosło - pogardliwy grymas. 

 

"Typy nie mające rodziny i nie planujące jej mieć w tak zwanej najbliższej przyszłości, która ma tendencja do rozciągania się także na tą dalszą." - Przeczytaj to zdanie raz jeszcze i zastanów się nad jego sensem. Nie wspominam, że jest zapisane z błędem. W ramach zadania domowego popraw sam;) 

 

Podsumowując błędy, zdarza Ci się nieodpowiedni dobór słów, albo przekształcenie całych wyrażeń. Niestety wypada to na niekorzyść. Poza tym, tekst jako całość podoba mi się. Masz przyjemny styl, dobrze się czyta, czuć, że masz doświadczenie. Przemyślenia też są całkiem niezłe, nie superodkrywcze, właśnie nie, takie wyjęte z codzienności i ładnie wyeksponowane.

U bohaterów brakuje mi nieco wyrazistości, najelpiej wyszła Rita (okropne imię!), tylko nie zrozumiałam jej momentu słabości. Tandetą mi zaleciał ten fragment. W dodatku po chwili minął bezpowrotnie nie pozostawiając po sobie echa. Dolewanie wody do tekstu? Niepotrzebnie, bo i tak sporo się dzieje. 

Dexter też wygląda na psychopatę, ale nie do końca wiem, co z nim jest nie tak. 

Koniec świata to chaos. Udało Ci się wyeksponować ten stan w historii. Nie jest przesadnie, co mówię po raz kolejny. Umiejętnie dobierasz proporcje.

Tekst na plus. Zdecydowanie. 

@AdamKB, właśnie o potwierdzony przez astronomów koniec świata mi chodziło

"- Także widzisz - powiedział chłopak - skoro astronomowie wszystkich krajów członkowskich ONZ są zgodni, to coś w tym musi być."

- Szukam siostry. Ona też wierzy w te wszystkie brednie o końcu świata, nie chcę, żeby zrobiła sobie krzywdę (...).  

No więc brednie czy nie brednie? Zacytowałem słowa bizneswoman, ona chyba tak łatwo nie daje wiary w sensacje z Facebooków... Poza tym, jeśli astronomowie potwierdzają, to wachlarz reakcji musi być szerszy, muszą wypowiadać się czynniki oficjalne, podejmowane jakieś działania, chociażby rozdawnictwo trucizny dla tych, którzy nie chcą ginąć w tsunami, podczas trzęsień ziemi, umierać z głodu i chorób po katastrofie... Namalowałeś malutki obrazek zamiast panoramy, obrazek bez tła.

"Po drodze wziął jeszcze cegłę, którą trzymał na podorędziu od kilku dni. Mniej więcej od momentu, kiedy jeden z wiecznie radosnych speakerów radiowych poinformował społeczeństwo, że kometa jednak nas odwiedzi i zostanie na dłużej." - tutaj dałem znać, że to nie jest sensacja z Facebooka. Chdziło mi o to, że Rita ignoruje prawdę, która wszyscy inni akceptują, być może nie przedstawiłem tego wystarczająco jasno. Natomiast rzeczywiście, jest to obrazek, nie panorama. Ale tak miało być.

Dangerousie, zwracam honor. Dokładnie --- 97,5%.  :-) 

Fakt, strzeliłeś takiego samego byka, za jaki mi się oberwało (prywatnie, ale jednak). Rozsiałeś pojedyncze, drobne elementy wyjaśniające sytuację po całym tekście, a ja ich nie wyłowiłem, jak zresztą znakomita, podejrzewam, większość czytelników.  

Niestety, mało kto czyta aż tak uważnie, by wyłapać i zapamiętać. Znak czasów, wpływ "masowej" lektury na portalu?  

Te dwa i pół procent tracisz za pominięcie kwestii wspomnianych przeze mnie akcji, przygotowujących społeczeństwo na apokalipsę. Z tego powodu wyszedł Tobie obrazek bez tła... --- a nie powinien. Za dobrze na takie numery piszesz. Popraw się!

Wiadomo, że się poprawię. Dzięki za zainteresowanie tekstem :-)

Dangerousie, prześwietnie się to czyta, gratuluję ;)
A że wiekszośc błędów, jakie wyłapałem trafia się w kwestiach Alka, a on zdaje sie być pod wpływem,
to uznałem że, przynajmniej w większości - są to błędy celowe.
na prawdę kawał ciekawego, zgrabnie napisanego tekstu ;)

Nowa Fantastyka