- Opowiadanie: paulttrogue - PARADOKS KATA - Paul T. T. Rogue - Cz. 2/2

PARADOKS KATA - Paul T. T. Rogue - Cz. 2/2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

PARADOKS KATA - Paul T. T. Rogue - Cz. 2/2

Po drodze jeszcze trzy razy próbuję go osiągnąć. Na daremno. Na czwarty telefon brakuje czasu, tak pędzę. Nikt i nic nie jest w stanie mnie zatrzymać, ani czerwone światła, ani korki, ani nawet żałosny radiowóz, który rzuca się za mną w pościg. Gubię go wśród zakamarków starówki. Niestety kosztuje mnie to sporo czasu, a Nissan i tak już gna z prędkością światła.

W końcu docieram do domku teściów. Wyjmuję zapasowy klucz, który dostałem w dniu przeprowadzki Agusi, ale okazuje się, że nie będzie potrzebny. Z Coltem w ręku uchylam wyłamane drzwi wejściowe.

Cisza jak makiem zasiał.

Zastanawiam się, czy działać ostrożnie, czy wołać córkę. W pierwszym wypadku istnieje szansa, że zaskoczę Freuda, z drugiej strony chcę wiedzieć, czy moja córka jeszcze żyje.

Dławię w sobie tęsknotę. Poruszając się jak włamywacz w domu pełnym śpiących glin, wkraczam do przedpokoju. Mijam ślady walki i kieruję się ku schodom na pierwsze piętro, do pokoju Agusi. Wypatruję krwi – jak dotąd bezskutecznie. Wspinam się na górę, w połowie drogi jednak zmieniam zdanie, schodzę na parter, a potem jeszcze niżej, do panicroom'u teściów.

Zanim podejmę walkę, muszę dowiedzieć się więcej. Jest tu tylko jeden psychol, czy są oboje? Gdzie się ukrywają? System monitoringu obiecuje odpowiedzi na te pytania, i na to najważniejsze: czy Agusia jeszcze żyje?

Drzwi zamaskowane jako ściana działowa odgradzająca pokój bilardowy od panicroom'u stoją otworem. Jeśli ktoś tam jest, z pewnością wie już o mnie, muszę więc zaryzykować.

W kwadratowym pomieszczeniu nie ma żywego ducha. Wyposażenie przypomina kawalerkę: łóżko, kuchenka gazowa, lodówka z zamrażarką oraz spiżarnia z rocznym zasobem konserw. Jest nawet kibel i prysznic. Na podłodze leżą dwa ciała bez głów. Nie trzeba geniusza, by odgadnąć kim są. Zmasakrowane korpusy zdradzają mi, iż moi teściowie nie mieli lekkiej śmierci. Jedyne co mogę zrobić, to obiecać, że zaserwuję ich oprawcy to samo danie. Z repetą. Wiem co robić, w końcu wyszkolono mnie na eksperta od przesłuchań i nie raz miałem już okazję sprawdzić się w tym fachu. Nie jestem z tego dumny, bo to brudna robota, ale ktoś musi ją robić.

Nagły ruch w kącie oka zwraca moją uwagę. Na jednym z zajmujących całą ścianę ekranów, tym z parkingiem, widać mojego Nissana. W środku coś się porusza.

Zbliżam ujęcie.

Z niedowierzaniem rejestruję, że w wozie jest Freud – jego beczkowatą sylwetkę poznałbym wszędzie. Gramoli się właśnie z tylnego na przednie siedzenie. Spędza moment na miejscu kierowcy, otwiera drzwi i wysiada. Najwyraźniej coś z nim nie tak, trzyma się bowiem za głowę i chwieje jak zalany. W reku ma nóż tapicerski.

Jeśli doktor dopiero teraz się tu pojawił, to kto zabił moich teściów i groził Agusi? Odpowiedź nasuwa się sama. Ale w takim razie w jaki sposób Fallus wysłał do mnie sms-a z komórki Freuda?

Postanawiam go zapytać. Z Coltem gotowym do strzału pędzę schodami do góry. Po drodze wpada mi do głowy, że odgłosy mogą ostrzec Fallusa, ale na ostrożność jest już za późno. Poza tym mając Freuda będę mógł spróbować wymiany zakładników, w końcu doktor jest mentorem Maxa.

Wypadam na parking gotowy na wszystko. Oparty o mój wóz doktor dyszy jak parowóz. Wygląda na półprzytomnego. Dopadam go i powalam ciosem w potylicę.

A jeśli Fallus gdzieś wywiózł Agusię?

To Freud wie dokąd i w końcu mi powie. Wszyscy mówią…

 

– Gdzie moja córka? – pytam rozciągniętego na łóżku Freuda. Doktor jest nagi, a jego kończyny przykute kajdankami do narożników łóżka, w ten sam sposób, jak ręce i nogi Agusi na wideo. Mam nadzieję, że docenia ironię sytuacji. Nie mam co prawda sekatora, ale znam lepsze sposoby, by zmusić do mówienia.

Psycholog milczy. Najwyraźniej jeszcze nie zrealizował, że znalazł się po złej stronie katowskiego topora. Udaje twardziela, ale w rzeczywistości jest cienki jak rozmokła srajtaśma. Mam do niego tysiące pytań, ale w porównaniu do miejsca pobytu mej córki (przeszukałem cały dom), są tak ważne, jak rozmowa o emeryturze z dzieckiem umierającym na raka.

– Dokąd zabrał ją Fallus?

Freud nadal milczy.

Widząc, że rozmowa się nie klei, odszukuję wzrokiem jego oczy, a potem spoglądam na nóż tapicerski, który odebrałem mu na parkingu. Czekam, aż wzrok doktora podąży za moim i wysuwam ostrze z rękojeści.

– Na razie pytam po dobroci…

Freud wydaje z siebie zduszony okrzyk. Jestem rozczarowany – oczekiwałem więcej hardości, tymczasem mój psycholog zupełnie się rozkleił. Zaczyna płakać, cieknie mu się z nosa, skomli o życie, a przecież dopiero go skułem.

Tak to jest z psychopatami, dopóki są górą, zgrywają twardzieli, ale biada, jeśli kiedyś wylądują pod wozem. A może on tylko udaje? Psycholodzy potrafią mistrzowsko manipulować ludźmi…

– Gdzie Fallus? – pytam jeszcze raz pochylając się nad doktorem.

– Panie Ryszardzie, – zaczyna Freud pochlipując. Po tonie poznaję, jakiej będzie próbował sztuczki. – Jest pan bardzo chory. Ma pan halucynacje. Nic nie wiem o żadnym Fallusie, a tym bardziej o pana córce. Brał pan te tabletki, które panu dałem?

Jest cwany. Nie zdradził się mówiąc „Max” albo „Agnieszka”. Zwraca się do mnie po imieniu, by zbudować więź emocjonalną, stawia pytania starając się zepchnąć mnie do defensywy.

– Nie mam czasu na pieprzenie. Gadaj! I to już, albo…

– Ja naprawdę nie… AAAAAAAARRRRGH!

– Ostrzegałem!

Wycieram nóż w spodnie.

Cięcie jest gładkie i płytkie. Krwawi tylko lekko. Niczego się nie oduczyłem. Nadal wiem, gdzie i jak ciąć, by sprawiać ból, ale nie uszkodzić klienta.

– Nie ma sensu zaprzeczać, dostałem pana wiadomość.

– Jaką wiadomość? – pyta łamiącym się głosem Freud.

Jednak jest twardy pod maska z łez, ale w końcu i tak pęknie. Problem w tym, że wtedy Agusia może już nie żyć.

– TĄ! – podtykam mu pod nos moją komórkę. – Byłem na pana stronie internetowej. Widziałem filmik…

– To jakieś nieporozumienie. Nigdy nie wysyłałem…

– Niech pan nie udaje. – przerywam mu coraz bardziej wściekły. Tracę czas, a tymczasem Fallus może właśnie zabawia się z Agusią. – Szukam mojej córki. Pana wspólnik, a może powinienem powiedzieć: „uczeń”, porwał ją… Chcę wiedzieć, GDZIE-ONA-JEST!

– RATUUUNKU! POMOOOCY!

Gaszę go z liścia, po czym zamykam drzwi panicroom'u.

– Teraz możesz już krzyczeć do woli. Pokój jest dźwiękoszczelny.

Oczy psychiatry wypełniają świeże łzy. Naprawdę jest dobry. Gdyby to ode mnie zależało dostałby Oskara, zamiast tego będę musiał połechtać go mocniej nożem.

– Chce pan wymiany? – przechodzę do sedna. – Życie za życie?

– Nie wiem, gdzie jest pana córka, i nie wiem, kto ją porwał. Nie mam żadnych uczniów, a tym bardziej Fallusa, który… – urywa w pół zdania, blednie jeszcze bardziej. Jego wzrok wędruje do odsłoniętego krocza (penis skurczył mu się do wielkości mini-serdelka).

Ja również patrzę na jego fiuta. Znacząco.

– Proszę posłuchać, panie Ryszardzie: potrzebuje pan fachowej opieki.

Moje pierwsze cięcie zacząłem nad kolanem i skończyłem przed pachwiną. Miało go nastraszyć i udowodnić, że nie żartuję. Teraz, po rutynowym wstępie, mogę już zacząć poważnie pracować.

– Byłem w magazynie. Widziałem WSZYSTKO! Więc niech pan sobie wyświadczy przysługę i zacznie mówić, inaczej sam pan skończy na aukcji…

– Rysiu… jesteś bardzo chory. NAPRAWDĘ! Psychicznie chory. Ale mogę ci pomóc. To wszystko przez wojnę i wojsko!

Mam dość jego łgarstw.

– Zmuszano cię do nieludzkich rzeczy. Rozumiem to i… AAAARRRRGH-AAAAAAARRRRRRGHHH!!!

'– Naprawdę nie mam czasu na pieprzenie. – tłumaczę mu obserwując jak miejsce, gdzie dotąd znajdował się sutek Freuda, wypełnia się krwią. – Zapewniam pana, doktorze, że nawet jeszcze nie zacząłem. Nie wspominałem o tym, bo to tajemnica państwowa, ale wyszkolono mnie do przesłuchiwania terrorystów. I niech mi pan wierzy, dla ocalenia córki gotów jestem posunąć się dużo dalej!

Przykładam nóż do worka mosznowego doktora – nich poczuje promieniujące od metalu zimno.

Ze strachu sika na siebie. Dobrze. Właśnie o to chodzi, nie o ból, lecz o lęk.

Nie zabieram ręki. Naciskam lekko tak, że czuje ukłucie, a potem mówię wolno i wyraźnie patrząc mu prosto w oczy: – Gdzie jest moja córka? Pytam po raz ostatni, potem będzie pan mógł sikać już tylko na siedząco!

– Rysiu… – odpowiada łkając Freud. – Ja, nic nie wiem… Nie wysyłałem żadnego sms-a. Proszę…

– A więc to nie pana numer? – pokazuję mu ponownie wiadomość.

– Mój. Ale nie miałem dostępu do komórki od rana. Od kiedy mnie pan porwał… Nie pamięta pan?

Uwaga, zaczyna tobą manipulować!

– Odurzył mnie pan czymś. Nic więcej nie wiem. Obudziłem się w bagażniku. Dlaczego miałbym tam dobrowolnie wchodzić?

– Chciał się pan dowiedzieć, gdzie mieszka moja córka. – Uważaj, powtarzam w duchu. Jesteś w defensywie. Tłumaczysz się. – Chciał pan ją porwać, poćwiartować i sprzedać jej ciało na aukcji psycholom, żeby mieli przy czym walić konia!

– To OBRZYDLIWE! Nigdy…

– Tym razem całkowicie się z panem zgadzam, doktorze. Problem w tym, że nie mam czasu na konwersację. Pana uczeń porwał mi córkę! Nie wiem, czy to jakieś zawody, czy co, i nie obchodzi mnie to. Chcę tylko wiedzieć, gdzie ona jest!

– Jeśli mój wspólnik był tu przede mną, jak sam pan mówi, panie Ryszardzie, dlaczego miałbym się chować w pana bagażniku?

Mnie również gnębi to pytanie. Ale tylko dlatego, że jeszcze nie znam na nie odpowiedzi, nie znaczy to, że Freud jest niewinny. Pamiętam list Fallusa do doktora, zdjęcie z Tajlandii, i wideo, na którym jeden z nich napada na Agusię.

– Moja cierpliwość właśnie się wyczerpała. Zadałem panu pytanie. Tylko jedno. Ale pan zamiast odpowiedzieć, jak zrobiłby każdy niewinny, pan próbuje grać na czas. Nie wiem, co pan zamierza osiągnąć, ale to się nie uda. Nie obchodzi mnie, co jest między panem a Fallusem. Nie obchodzi mnie, czy nagle uczeń zwrócił się przeciwko nauczycielowi, czy też współdziałacie i to wszystko jest częścią jakiejś perwersyjnej gry. Jedyne co mnie interesuje, to miejsce pobytu mojej córki. I nawet jeśli pan go nie zna, może mi pan powiedzieć wszystko, co pan wie o Fallusie. Wykazać się dobrą wolą…

– To nie mogłem być ja. Siedziałem zamknięty w bagażniku. Dopiero jak doszedłem do siebie i znalazłem nóż…

Bez słowa unoszę zmasakrowane trupy teściów tak, by mógł im się dobrze przyjrzeć.

Odwraca wzrok. Obrzydliwy, fekalny odór wypełnia panicroom. Materac, na którym leży doktor, na pewno otrzymałby niezłą cenę na aukcji.

– Chcesz tak skończyć?

Freud ponownie wybucha płaczem.

Chce mnie wziąć na litość. To jedna ze standardowych gierek.

– GDZIE JEST MOJA CÓRKA?

– Nie wiem… Boże zlituj się… To jakiś koszmar!

Wzdycham, ale w głębi duszy jestem zadowolony. Ludzie tacy jak Freud (jeśli można nazwać ich ludźmi) nie zasługują na szybką śmierć, a ja mam teraz pretekst, by jednemu z nich pokazać, co to znaczy być ofiarą – taka jest rola kata.

Idę do komórki po narzędzia. Z panicroom'u dobiega szuranie. To pewnie Freud próbuje się uwolnić. Niech próbuje. To element gry: pokazać skazanemu, ze jest całkowicie zdany na moją łaskę i niełaskę. Gdy nadzieja uwolnienia pryśnie, będzie bardziej skłonny mówić. Jeśli nie, to mam jeszcze obcęgi, wiertarkę i lutownicę.

Po powrocie nie wdaję się w dalszą dyskusję tylko zamykam za sobą drzwi, a potem wiercę i obcinam. Okazuje się naprawdę twardą sztuką, ale w końcu wymięka, pobił rekord najbardziej zatwardziałego Taliba, jakiego kiedykolwiek przesłuchiwałem – tamten przyznał się zanim wypaliłem mu oko lutownicą. Cóż, może sądzi, że jako pirat zrobi furorę na Halloween. Nie mogę powiedzieć, że go żałuję, ale nie chciałbym tak skończyć.

Biorę komórkę i nagrywam zeznania. Lecą adresy i nazwiska (okazuje się, ze Freud miał więcej uczniów). Wreszcie podaje mi adres, gdzie Fallus trzyma Agusię.

Moja córka żyje jeszcze. Właśnie to chciałem usłyszeć. Wyjaśnia się też kwestia podróży Freuda w moim bagażniku. Wraz z Fallusem chcieli wrobić mnie w popełnione przez nich morderstwa. Mając psy na ogonie, postanowili podrzucić im kozła ofiarnego. Wszystko było przygotowane. Podrobione dokumenty, z których wynika, że to ja jestem właścicielem rozpadającej się kamienicy, oraz sfałszowane dowody, które wskazują na mnie jako mordercę teściów i żony. Freud jako mój zaufany chciał mieć na wszystko oko, sprawdzić, czy podczas Finału nie zrobię nic nieprzewidzianego. Wychodził z założenia, że uda mu się mnie przekonać, iż to Fallus stoi za wszystkim. Potem wystarczyłaby opinia doktora jako psychologa, i resztę życia spędziłbym w gumowej celi malując się własnym gównem.

Przykładam Freudowi Colta do skroni i wysłuchawszy, jak na kata przystoi, jego ostatnich słów, pozwalam mu odejść.

– Jeden już zapłacił, – podsumowuję patrząc na jego ciągle jeszcze podrygujące ciało z na pół odstrzelonym łbem – czas na Fallusa. A potem przyjrzę się liście Freuda…

 

Po drodze na parking instynkt każe mi zawrócić. Nie wiem, czemu wcześniej na to nie wpadłem. Z powrotem w panicroom'ie cofam taśmy monitoringu do rana tego samego dnia. Mam czuja na kłamstwa, i wiem, że doktor mówił prawdę, ale sprawdzić nie zaszkodzi. Jego ostatnie słowa, a raczej groźba, że słono za wszystko zapłacę, nie dają mi spokoju.

Może ma z Fallusem deal? "Jak nie zadzwonię do szóstej, przerób małą na mielonkę!"

Postanawiam szybko przejrzeć taśmy i ruszać. Kiedy licznik wskazuje ósmą zatrzymuję przewijanie. Włączam play.

Po kuchni krzątają się teściowie. Wchodzi Agusia. Wygląda jak młoda księżniczka, gdy zasiada do stołu i nakłada sobie jajecznicę. Jej długie blond włosy są świeżo wymyte i rozpięte. Uśmiecha się. Od razu widać na jak piękną kobietę wyrośnie.

Jeśli ją uratuję!

Przewijam do przodu. Przed drzwiami wejściowymi pojawia ciemna sylwetka w płaszczu. Zatrzymuję taśmę.

To nie Freud, za chudy. Nieznajomy jest tyczkowaty jak Fallus, ale bardziej atletyczny. Czyżby inny uczeń doktora?

Uruchamiam taśmę ponownie, w zwolnionym tempie.

Nieznajomy najwyraźniej wie o kamerze nad drzwiami, stoi bowiem cały czas z opuszczoną głową. Dzwoni i ze stoickim spokojem czeka na pojawienie się teścia. Ku memu zdziwieniu teść wpuszcza intruza bez słowa sprzeciwu, jakby się go spodziewał. Wchodząc jako drugi do mieszkania nieznajomy wyciąga spod płaszcza sekator, spogląda w kamerę i mruga porozumiewawczo.

Zatrzymuję taśmę.

Włosy stoją mi dęba. Nie dlatego, że intruz zamierza się właśnie sekatorem na teścia, lecz z powodu twarzy złoczyńcy. Znam ją. Jej dolną, nieogoloną cześć przecina blizna zaczynająca się u podstawy ucha a kończąca w kąciku ust.

– TO NIEMOŻLIWE!

Jakby na przekór moja ręka samoistnie dotyka brody. Wiedzie palcami wzdłuż szpecącej mą twarz pamiątki po wybuchu bomby w Bagdadzie.

Jak oni to zrobili?

Charakteryzacja? Podmienili taśmy?

Mój Sobowtór ma na sobie to samo ubranie, co ja, od samego rana. Mam wrażenie, że mój świat jest lustrem, w które ktoś właśnie uderzył młotem. Odłamki wirują wokoło niczym w szalonym kalejdoskopie.

Biegnę do łazienki. Puszczam zimna wodę i wkładam głowę pod kran.

Pomaga.

Musi istnieć jakieś racjonalne wytłumaczenie… Znajdę Fallusa i go przycisnę!

Podnoszę głowę. Spoglądam swemu lustrzanemu odbiciu w oczy. Głęboko. Nie podoba mi się, co w nich widzę.

„Proszę wziąć tabletki, gdyby znowu miał pan halucynacje”, kołaczą mi w mózgu słowa Freuda.

To musi być to – halucynacje!

Dotąd widywałem tylko szarżującego na mnie chłopaka, co jednak nie znaczy, że mój stan nie mógł się pogorszyć.

Na wszelki wypadek łykam podwójna dawkę tabletek. Czkam, aż zaczną działać. W końcu czuję lekkie zawroty głowy, jak po paru piwach – efekt uboczny.

Znów zerkam w lustro.

– Zdziwiony? – pyta moja własna zakazana facjata.

Wiem, że to durne, ale odpowiadam: – Kim jesteś?

– Byłem tobą, ale teraz to raczej ty jesteś mną.

– Nie ro…

– Zabiłeś doktorka!

– Zaraz – dopiero teraz dociera do mnie sens słów mego sobowtóra. – To wszystko TWOJA sprawka?

– Żona cię zdradziła, a ty jej chciałeś przebaczyć. Zacząć od początku… – Twarz w lustrze jest pełna pogardy. – Gdyby nie ja, byłbyś tylko pożałowania godnym cieciem.

Puszczam obelgę mimo uszu.

– A teściowie?

– Zadawali zbyt dużo pytań.

– Więc Freud nie miał z tym nic wspólnego? – bardziej stwierdzam niż pytam. – A jego sms?

– Sam go napisałeś. To znaczy JA go napisałem, gdy przejąłem kontrolę. Wiesz przecież, że jak sytuacja zaczyna cię przerastać, wołasz o pomoc, a ja pomagam. Wystarczy, że na mnie spojrzysz… Tak też doszło do porwania doktorka.

– A lista z nazwiskami?

– Też byś coś wymyślił, żeby tylko przestało boleć.

– To niewinni ludzie?

– Nie ma ludzi niewinnych, są tylko źle przesłuchani…

– Gdzieś już to słyszałem?

– Nie pamiętam, kto to powiedział, ale to bez znaczenia. Ważne, że miał rację. To niemożliwe, by wszyscy figurujący na liście mieli czyste sumienie. Sprawdzimy ich!

– A Fallus?

– Fallus to halucynacja. Fallus to TY! Przyznaję, że trochę pomogłem: napisałem maile, sfabrykowałem zdjęcie, które znalazłeś. Wszystko przygotowałem. Ty musiałeś się tylko położyć na sofie Freuda.

– Dlaczego właśnie on?

– Jeszcze jedno posiedzenie, maksymalnie dwa i mógłby odkryć prawdę.

Coś zaczyna mi świtać, ale nie potrafię jasno myśleć. Strzelam więc na ślepo: – Co się stało w Jordanii?

– Nie jesteś jednak takim głąbem jak sądziłem…

– Co tam się stało? Chodzi o tych terrorystów? Oni byli już martwi!

– Stanęli ci na drodze. Byli martwi, choć jeszcze o tym nie wiedzieli. A przy okazji, to byli zwykli wieśniacy. Rozwaliłeś ich: facetów, kobiety i dzieci… Ale nie martw się, nie byli niewinni.

– Chodzi o urnę?

Mój alter ego uśmiecha się.

– Co w niej było?

– Wystarczy, że wiesz, że wtedy się rozdzieliliśmy. Ja poszedłem moją drogą, a ty…

– Co „ja”?

– Ty tylko przeszkadzałeś. Twoje wyrzuty sumienia, bóle żołądka, wymioty – ŻAŁOSNE!

– Przeszkadzałem ci? W czym?

– W pracy. Jestem katem. Każę złoczyńców.

– Zabiłeś mi teściów i żonę. Oni…

– Byli niewinni?

– Nie zasłużyli na śmierć!

– Może i masz rację, przynajmniej co do teściów, ale nie mogłem pozwolić by zagrozili całej operacji.

– Jakiej znowu operacji?

– Ty naprawdę jesteś pół-mózg. Co, myślisz, robię w tej piwnicy?

– To ty mi powiedz, po co ktoś zabija ludzi, zbiera ich szczątki i sprzedaje na aukcjach w internecie?

– To proste. W ten sposób namierzam psycholi. Odwiedzam ich potem i wymierzam karę.

– Mordujesz ludzi!

– Oczyszczam świat z plugastwa. Ja RATUJĘ ludzi zabijając potwory. Czasami muszę kogoś poświęcić, przyznaję, ale taki jest już ten świat. Jeden ginie, by ocalić setki. I nie mów mi, że jesteś przeciw. Dałeś popalić doktorkowi, że mucha nie siada. Szczerze mówiąc jestem z ciebie dumny. Przyznaj się, też to czułeś!

– Niby co?

– Powołanie. Czułeś, że robisz coś dobrego… Jakbyś wynosił śmieci.

– Doktor był niewinny.

– Fakt. Ale tego nie wiedziałeś. Byłeś przekonany, że jest więcej niż winny. Poza tym nie umarł na darmo. Teraz możesz odrzucić twe wątpliwości, zapomnieć o gnębiących wyrzutach sumienia. Tak jak ja. Jesteśmy tacy sami!

– Gówno prawda! Jesteś mordercą!

– Ty też!

– Stul pysk! – Zamykam oczy i łapię się za głowę. – To tylko omamy. Rozmawiam z moja podobizną…

W głowie słyszę śmiech mego alter ego.

 

– Nie pozwolę ci dłużej zabijać! – krzyczę do lustra.

– A jak chcesz mnie powstrzymać? Jestem już bardziej tobą niż ty mną. Dlatego wystawiłem ci doktorka. KONTROLA! O to właśnie chodzi!

– Istniejesz tylko w mojej wyobraźni. Wezmę tabletki i znikniesz!

– Te? – mój sobowtór zerka na odpieczętowany słoiczek z pigułkami Freuda. – To zwykłe prochy nasenne. Podmieniłem je.

Nagle uderza mnie olśniewająca myśl. Mam nadzieję, że przewaga zaskoczenia jest po mojej stronie – dopiero co wpadłem na ten pomysł.

– Nie będziesz już nikogo katował. – Podnoszę słoiczek do ust. – Zdechniesz razem ze mną.

Łykam całą zawartość i popijam kranówą. Chcę coś na tą okazję powiedzieć, coś wyniosłego, ale mój alter ego nie wygląda na przejętego. Uśmiecha się krzywo, pogardliwie – coś ukrywa.

Instynktownie czuję, że wpadłem w pułapkę. Nogi nagle uginają się pode mną. Podtrzymując się kaloryfera siadam na zdobiącym podłogę dywaniku. Moja pompa łomocze żałobnego marsza zagłuszając swym biciem resztę świata. Próbuję włożyć sobie palec do gardła, ale ciało odmawia mi posłuszeństwa. Mam wrażenie, że jest z drewna; czuję tylko mrowienie, jakbym zbyt długo przebywał w niewygodnej pozycji.

– Co z tobą? Nie umiesz nawet zejść po męsku, cioto?

– Co się dzieje?

– Załatwiłeś doktorka, z własnej woli. Stałeś się mną. Teraz to moje ciało!

– Nawaliłem! – Na myśl przychodzi mi moja córka. Nic innego nie ma teraz znaczenia. – Co zrobiłeś z Agusią?

– Przecież wiesz…

Znienacka nawiedza mnie ta sama wizja, co w magazynie: pila łańcuchowa ćwiartuje martwe ciało Agusi. Jej nogi, ręce i głowa trafiają do zamrażalnika. Chcę krzyczeć, wrzeszczeć, wyć z bólu, ale głos zamiera mi w gardle.

– Boże, przecież ona miała dopiero dziesięć lat! – udaje mi się wydusić.

– Nie było łatwo, w końcu była też moją córką, ale czasami dobro ogółu jest ważniejsze. Pamiętasz biblię? Abraham też musiał poświęcić swoje dziecko.

– To była próba wiary. Bóg go powstrzymał.

– NIE! Abrahamowi zabrakło siły, jak i tobie. Ale nie mi! Mam w sobie i siłę i wiarę! Agusia umarła, bym mógł chronić jej rówieśniczki.

– Nic z tego! Łyknąłem śmiertelną dawkę tabletek. Zdechniesz tu razem ze mną!

– Pamiętasz urnę z jaskini? Pamiętasz, co w niej znaleźliśmy?

Nagle wszystko staje się jasne.

Mój sobowtór znowu się śmieje, a ja widzę Agusię na łóżku. Leży pode mną. Gwałcę i duszę ją, równocześnie. Tak jak opisano na pergaminie z urny, gdy mija szok, odnajduję w jej wzroku złość. Chce się wyrwać, wierzga. Nie ma szans. Złość zastępuje strach, a potem panika. Ciągle jeszcze walczy, szamota się, ale już tylko z rozpaczy.

A ja ją dymam!

Otrząsam się z wizji. Podnoszę z trudem. Me ciało znów obejmuje paraliż, ale jestem tak wściekły, że udaje mi się ustać na nogach. Chwieję się jak w delirium.

– To było wspaniałe! – cmoka z zachwytem mój sobowtór. – Pamiętasz, jak jej wzrok zmętniał, kiedy uwierzyła w nieuniknione? Zdawało się, że coś w niej pękło. Poddała się. To był mój znak. Zacisnąłem mocniej ręce i wytrysnąłem. Niesamowite uczucie, jej cipka zdawała się doić mojego fiuta. Jeszcze nigdy się tak nie spuściłem!

Moja zaśliniona podobizna pławi się w rozkoszy. Gaszę ją uderzeniem pięści. Kawałki lustra rozpryskują się po całej łazience.

– Na pożegnanie ojcowski pocałunek, i jej dusza była moja!

Poprawiam kolejną prostą.

Potem jeszcze raz.

I jeszcze.

Po łazience lata szkło i plastik, jakby szalało tu właśnie tornado, a ja był jego centrum.

Gdy dochodzę do siebie, w mej głowie nadal dudni śmiech. Widzę mą uśmiechniętą szyderczo facjatę w kawałku lustra u mych stóp. Z satysfakcją miażdżę je obcasem.

Zamiast jednej twarzy teraz wyśmiewa mnie ich cały tuzin.

– Serce pęka, co?

Moje ręce krwawią. Tkwią w nich odłamki lustra, plastiku i jakieś niezidentyfikowane części. Nie zastanawiając się wiele łapię za leżącą w zlewie podłużną szczerbę i wbijam ją sobie głęboko w krtań. Przeszywa mnie niesamowity ból, ale tnę dalej.

– Co robisz, kurwa?

Teraz ja się śmieję. Mój prowizoryczny nóż zgrzyta o kość. Fontanna krwi spryskuje ścianę naprzeciwko. Opadam z sił. Walę się jak kłoda na podłogę. W ustach czuję smak krwi, ale jej lwia część wsiąka właśnie w dywanik. Świat wokoło powoli gaśnie.

Widzę jeszcze, jak moje ręce sięgają po komórkę, wybierają 112. Chcę je powstrzymać, ale ciało znów mnie nie słucha.

Mój alter ego rozmawia przez telefon. Ledwo go słyszę. Łazienka maleje. Jej obraz to dwa identyczne punkty otoczone ciemnością. Oddalam się od nich spadając w dół. Coraz niżej. Są moimi jedynymi odnośnikami, jedynym źródłem światła w otaczającym mnie mroku. W końcu znikają pochłonięte przez wszechobecną czerń, a ja zapadam się w głąb samego siebie. Panuje absolutna cisza. Nie ma tu nic: ani grama powietrza, ani iskry światła – gorzej niż w najodleglejszym kosmosie. Jestem tu ciałem obcym, roztapiam się jak lód w rozgrzanym piecu i w końcu staję nierozłączną częścią wieczności.

 

Nie mogę powiedzieć, że wszystko poszło zgodnie z planem, ale w końcu się udało. Pozbyć się sumienia, to miało być takie proste. Wystarczyło namówić je do samobójstwa. Wszystko dopracowane do ostatniego szczegółu. Dusza mej ofiarowanej w Halloween córki miała dać mi zapasowe życie… Niestety tylko jedno.

Kto by pomyślał, że ten dupek się potnie? Dwie śmierci to jedna za dużo!

Wypompowawszy mi żołądek lekarze powiedzieli, że to cud, iż przeżyłem. Ja tam w cuda nie wierzę, choć muszę przyznać, że przydałby się kolejny. Być najpilniej strzeżonym pacjentem w klinice psychiatrycznej o najwyższym stopniu bezpieczeństwa, nie rokuje wielkich szans na ucieczkę. Siedzę więc nafaszerowany jakimś gównem, po którym nawet nie wiem, jak się nazywam, i myślę. Muszę się stąd wydostać, zdobyć ich zaufanie, a gdy wyluzują…

Wyglądam przez kraty na świat, który tak bardzo potrzebuje mojej pomocy. Może trochę potrwać, zanim do niego wrócę, ale puki co jestem dobrej myśli. W telewizji mówią, że zanosi się na wojnę, a po przeciwnej stronie ulicy jest biuro poborowe. Widzę tam codziennie coraz dłuższe kolejki. Połowa narybku nie wróci do domów, ale wśród reszty na pewno znajdzie się obiecujący talent, gotowy pójść w moje ślady…

Koniec

Komentarze

A oto i druga część Paradoksu Kata - zgodnie z obietnicą jeszcze przed świetami.
Liczę na Wasze komentarze i uwagi.
Tylko proszę konstruktywnie, bo "fajne" albo "jakoś mnie nie przekonało" nie pozwoli mi ulepszyć opowiadania.
Zgłaszjacie wszelkie błędy, tak ortograficzne jak i gramatzczne, literówki i interpunkcje (wiem, że jeśli o tą ostanią chodzi, jestem noga), ale przede wszyskim interesują mnie błędy stylistyczne i logiczne. Przy czym te ostatnie proszę dopiero po przeczytaniu całości!
Wiele na pierwszy rzut oka dziwnych lub niewyjaśnionych zachowań i wydarzeń pod koniec opowiadania zostanie wyjaśnionych.
Jednakże bynajmniej nie wszystkie.
W takim wypadku należy się nieco zastanowić, co jest prawdą... a co rojeniem chorego umysłu.


 

Nowa Fantastyka