- Opowiadanie: Rage - Droga do szczęścia

Droga do szczęścia

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Droga do szczęścia

 

CZĘŚĆ I

Dobry przyjaciel

 

Rozpocząłem nową podróż. Inną od setek poprzednich i setek następnych. Podróż przez krainę snu, gdzie człowieka mogą dopaść starzy wrogowie i zakurzone wyrzuty sumienia. Już gdy się kładłem, wiedziałem, że to będzie ciężka noc. Od dawna nie sypiałem najlepiej, tak bywa, gdy zbyt wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi.

 

*

 

 

 

Wyprowadziłem się z domu, gdy miałem dziewiętnaście lat. Mój ojciec mechanik i matka sprzątaczka średnio cieszyli się, gdy oświadczyłem, że nie nadaję się do fizycznej – jedynej ich zdaniem wartościowej – pracy. Byłem ich jedynym dzieckiem i pokładali we mnie nadzieję; miałem wyrosnąć na prostego szaraczka z dwójką dzieci i odciskami na dłoniach od ciężkiej pracy. Niestety, zamiast szerokiej szczęki i przysadzistej postury, stwórca obdarzył mnie kruchymi kośćmi i zmęczonym wzorkiem. W Bogomiłowie – gdzie mieszkałem – nie byłem szczególnie lubiany i popularny. A jeśli miałbym być szczery… cóż, nienawidzili mnie. Przypominałem wbitą głęboko pod paznokieć drzazgę. W jakiś dziwny sposób zakłócałem ich życia. Stanowiłem zagrożenie, dla pozbawionej pytań egzystencji. I chodź starałem się przystosować, to nie wychodziło mi to zbyt dobrze. Jedynym wspólnym tematem, którym mogłem przerwać niezręczną ciszę, jaka panowała, gdy zbliżałem się rano do przystanku, była piłka nożna. W drużynie szło mi całkiem nieźle i z czasem nabrałem pewności, że tylko to uratowało mi skórę przed zbiorowym linczem, czy jakąś inną „rozrywką”. Rodzice wstydzili się tego, że nie jestem podobny do swych rówieśników. Na swój sposób martwili się o mnie, a ja czułem się coraz bardziej zagubiony… aż w końcu, pewnego grudniowego dnia, wybuchłem.

 

Wróciłem do domu po ciężkim dniu. Matka z ojcem siedzieli w pokoju i oglądali „Dlaczego Ja” popijając herbatę. Słysząc dobiegające z telewizora dialogi, które przypominały zacinającą się pozytywkę, zacząłem wbiegać po schodach, gdy zawołał mnie ojciec. Powłuczając nogami ruszyłem w jego kierunku, starając się wymyślić dobrą wymówkę, dla podbitego oka i naddartego rękawa kurtki. Zdawałem sobie sprawę, że ledwo panuję nad gniewem i upokorzeniem, więc błagałem w duchu stwórcę, by powściągnął cięty język ojca.

 

– Janku, w sobotę pojedziemy do lasu – rzekł słysząc, że nadchodzę. –Zdaje się, zima tego roku utrzyma się długo, dlatego…

 

– O Boże, Józek spójrz! – Matka widząc mój opłakany stan przyłożyła dłonie do ust.

 

Nie był to pierwszy raz, kiedy wracałem do domu poturbowany z krwią cieknącą z wargi, czy rozciętej skroni. Prawdę powiedziawszy zdarzało mi się to średnio dwa razy na pół roku. Teraz jednak było inaczej, dlatego, że krąg wokół mnie zaciskał się już od dawna i najwyraźniej potrzebny był jeden tego typu incydent, by ojciec zdecydował ostatecznie, co stanie się z moim życiem.

 

– Kto cię tak urządził? –zapytał krzywiąc się z obrzydzeniem. Był z niego niski, lecz potężnie zbudowany mężczyzna. Spłowiała koszulka opinała wielkie mięśnie i ścięgna przypominające liny holownicze. Pomyślałem sobie wtedy, że on nigdy nie dostał porządnego lania. Zapewne sam był postrachem szkoły i okolicy. – Odpowiedz mi, chłopcze.

 

– Nie rozumiem, co to zmieni.

 

Ojciec uśmiechnął się, coś w jego oczach lśniło niepokojąco.

 

– To powiedz chociaż, za co dostałeś?

 

Miałem powiedzieć, że wyleciałem z drużyny i ostatnia z osłon, jakie dawała mi piłka nożna, opadła? Miałem zdradzić, że okoliczni chłopcy, których znałem od urodzenia i z którymi często siedziałem w szkolnej ławce, umówili się i spuścili mi łomot?

 

Nie ma mowy.

 

– Nie widzę sensu – odparłem i spojrzałem w telewizor, w którym wciąż leciał ten program. Pseudo życie oglądane przez moich rodziców.

 

Lata, które spędziłem z ojcem, dawały mi pewność, że wybuchnie teraz i pokrzyczy pięć minut. Następnie odczeka trochę i pójdzie po mnie na górę, by zawołać na kolację. Nie wróci więcej do tematu, taki był jego choleryczny charakter. O rzeczach trudnych rozmawiał po przez gniew, albo w ogóle. I jakie było moje zdumienie, gdy jego wielka ręka sięgnęła po szklankę herbaty. Wziąwszy łyka przełknął spokojnie i spojrzał na mnie kolejny raz, tym razem z jeszcze szerszym – i jeszcze bardziej przerażającym – uśmiechem.

 

– Jesteś pośmiewiskiem tej rodziny. Nie robisz nic w domu, nie pomagasz matce, tylko siedzisz w książkach… Myślisz, że matematyka pozwoli ci wyżywić rodzinę? Myślisz, głupcze, że jesteś kimś lepszym i zawojujesz świat? –Ojciec mówił spokojnie, lecz z każdym zdaniem w jego głosie pojawiało się coraz więcej gniewu. Wzbierał niczym fala i był groźny. Wiedziałem, że jeden głupi błąd i znowu dostanę w twarz (tym razem znacznie mocniej). I w innych okolicznościach może bym się opanował, tego dnia jednak zostałem upokorzony i już raz podkreślono, że zadzieram nosa.

 

Miałem dość.

 

– Czyli twoim zdaniem, drogi ojcze, mam zapieprzać w błocie i słońcu, tylko dlatego, że ty tak skończyłeś? Mamy dwudziesty pierwszy wiek i gdybyś miał trochę oleju w głowie, wiedziałbyś, że teraz wszystko jest możliwe. Trzeba tylko, jak to ująłeś, siedzieć w książkach.

 

Pomimo sporych rozmiarów nawet nie zdążyłem się cofnąć, a ojciec już stał przy mnie. Pod nosem perlił mu się pot. Górna warga drżała z gniewu, pięści zaciskały kurczowo z trzaskiem.

 

– Skoro twoje książki mają taką moc, skoro mogą wynieść cię wysoko, poza zasięg maluczkich takich jak ja i matka, to dlaczego nie zdołały obronić przed oberwaniem w gębę? Dlaczego teraz nie użyjesz ich „potęgi”, by odegrać się na tych, którzy tak cię urządzili?

 

Wtedy powiedziałem kilka słów, których później żałowałem. W sumie do tej pory sądzę, że zachowałem się wyjątkowo idiotycznie i porywczo, jak na dziewiętnastolatka.

 

– Nie jestem takim śmieciem, jak ty, by czerpać przyjemność z zemsty i od razu lecieć z siekierą do kogoś, kto mi zawinił. Nie jestem…

 

Niestety, ojciec nie usłyszał nigdy dalszej części mojej – jakże bezmyślnej – tyrady. Jak już wspominałem, był prostym człowiekiem i nie potrafił spokojnie rozmawiać o trudnych sprawach. Zresztą ja w tamtym czasie, również dopiero opanowywałem tę technikę. Nie wiedzieć kiedy przeleciałem dwa metry w powietrzu i wpadłem na ścianę. Krew z rozbitych ust spłynęła mi na kurtkę. Widziałem w niej kawałki pokruszonych zębów. Ostatkiem sił, które czerpałem z gniewu, utrzymałem się na nogach. Załzawionymi oczami spojrzałem na ojca, który oddychając głęboko spoglądał na mnie groźnie. Nie wiem, co czuł w tamtym momencie. Jestem jednak pewien, że mógłby mnie zabić. Gdybym stanął naprzeciw niego, ktoś tego dnia straciłby życie. Na szczęście miałem chodź tyle rozsądku, by zamilknąć w odpowiednim momencie. Następnie odepchnąłem się od ściany i ruszyłem w stronę schodów. Spomiędzy zębów, wciąż kapała mi krew. I nawet, gdy dotarłem na górę, wciąż słyszałem dobiegający z dołu płacz matki. To wtedy zdecydowałem się odejść. Nie miałem złudzeń co do tego, jak będzie wyglądało moje dalsze życie, jeśli nie postawie wszystkiego na jedną kartę i nie odejdę.

 

Spakowałem bez pośpiechu swój dobytek i schowałem do kieszeni zaoszczędzone czterysta złoty. Z każdą chwilą nabierałem coraz większych wątpliwości. Z czego będę żył? Gdzie będę mieszkał? Jak dalej potoczy się moje życie? Przewrażliwiona wyobraźnia podsunęła mi obraz dworca głównego we Wrocławiu i mnie żebrzącego pod wejściem o dwa złote… Cofnąłem się od okna, jakby nagle zamieniło się w paszczę bestii.

 

– Nie mogę tego zrobić… – rzekłem do pustego pokoju i wtedy przypomniał mi się wzrok kumpli z drużyny. Ten dziwny blask skrzący się gdzieś w głębi ich umysłów. Ten dziwny blask, który widziałem również w oczach ojca tego popołudnia. To była pogarda, lub… coś gorszego… wstręt i współczucie? Zacisnąłem zęby i otworzyłem okno. Zimowy wiatr owinął się wokół mej głowy i przeczesał włosy. I wiedziałem, że nie ma odwrotu. Poczułem, że strach i wątpliwości odchodzą. Wskoczyłem na daszek i ruszyłem w dół. Gdzieś tam czekało na mnie nowe życie i nowi ludzie. Musiałem tylko nie zbaczać z dawno obranej ścieżki. Musiałem walczyć.

 

*

 

Przybyłem do Perun po trzech godzinach; Mniej więcej tyle zajęło mi złapanie stopa, ponieważ spóźniłem się na autobus. Przez większość tego czasu zastanawiałem się gorączkowo nad sytuacją, w której się znalazłem. Do tego był jeszcze strach przed pogonią. Jeśli ojciec w porę zauważyłby, że zniknąłem zapewne wsiadłby do wysłużonego poloneza i ruszył moim śladem. Ciężko było wystawić rękę z wyprostowanym kciukiem, gdy w głowie błyskał wielki czerwony neon głoszący: „Jeśli światła nadjeżdżającego samochodu należą do twojego ojca, to co wtedy? Co kurwa wtedy!?”. Wiedziałem, że nie mam innego wyboru, dlatego ostatkiem silnej woli odganiałem bezproduktywne myśli skupiając się na celu – na Perun.

 

Starałem się pocieszyć, że mam wielu znajomych, którzy słysząc moje opowieści o ludziach z wioski i rodzicach, deklarowali się, że chętnie wezmą mnie do siebie, aż do momentu, kiedy będę wstanie się usamodzielnić. Jednak już wtedy – mając naiwne dziewiętnaście wiosen – wiedziałem, że ludzie po kilku piwach zwykle obiecują złote góry, które – niestety – są w środku wypełnione powietrzem. Miałem czterysta złoty w kieszeni, trochę ubrań i najwyżej kilka nocy na podłodze mieszkania jednego ze starszych przyjaciół. Nie napawało to optymizmem, starałem się jednak cieszyć tym, co jest. Poza tym wiedziałem, że mam potencjał. W końcu za co regularnie dostawałem w mordę?

 

Facet, który wyciągnął do mnie pomocną dłoń i uratował z opresji, okazał się kierowcą ciężarówki. W pobliżu Perun sporo było kopalni piasku. Z odkrywkowych wyrobisk, niemal przez cały tydzień, wyjeżdżały tiry i mi udało załapać się jednego z nich. Całą drogę przebyliśmy milcząc, siedzący za kierownicą mężczyzna zaciekle żujący wykałaczkę, zmieniał co minutę stację, wyszukując najgorsze z możliwych piosenki. Nie przeszkadzało mi to zbytnio, miałem na głowie pulsujący policzek i ważną decyzję do podjęcia: Do kogo mam się zwrócić o pomoc?

 

Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, gdzie facet najwyraźniej zamierzał zrobić sobie postój. Wysiadając podziękowałem i już zamykałem drzwi, gdy usłyszałem:

 

–Chłopcze?

 

Westchnąłem i stanąłem na pierwszym schodku, czekając na wypowiedź mojego wybawiciela. Przyszło mi nawet do głowy, że będzie chciał pieniądze za podwózkę, więc zacisnąłem usta i przygotowałem się do ewentualnej ucieczki.

 

–Nie wiem, kto cię tak urządził – wskazał palcem spuchnięty policzek – ale, gdyby chciał to powtórzyć, dzwoń pod ten numer.

 

Z lekkim zdenerwowaniem wyciągnąłem rękę, przyjąłem wizytówkę i schowałem ją do kieszeni. Następnie podziękowałem i ruszyłem w stronę majaczących bloków Perun i centrum miasta.

 

Fasady budynków pamiętających dwudziestolecie między wojenne, wydawały się ciemniejsze od nocy. Jakby same emanowały mrokiem. Wymyślne płaskorzeźby i rzeźby najróżniejszych stworzeń, spoglądały na mnie, gdy przemierzałem tonące w pomarańczowym świetle ulice, wlokąc za sobą cień. Jednym z moich dziwactw (lub kaprysów jak zwykła określać je matka) był brak telefonu komórkowego. Kiedyś miałem Nokie 3310, ale po dwóch miesiącach stwierdziłem, że nie jest mi do niczego potrzebna ( w końcu ile można grać w Snake’a?). Dlatego pierwszym, co zrobiłem po dotarciu do miasta, było udanie się pod ratusz i skorzystanie z budki telefonicznej. Jako, że noc była naprawdę piękna, nie mogłem oderwać wzroku od tonącej w mroźnej mgle wierzy z datą 1945. Wtedy została ukończona odbudowa ratusza, który spłonął do fundamentów sześć lat wcześniej. Widok był dość pospolity, jednak bezdyskusyjnie piękny. O tej względnie późnej porze, nikt nie zakłócał ciszy, która okryła wszystko niewidzialną powłoką. Byłem oczarowany.

 

–Ha… Halo? –usłyszałem po drugiej stronie linii telefonicznej.

 

–Cześć Adam, wiesz kto mówi?

 

Przez chwilę słuchałem dyszenia i lekko rozbawiony już miałem się odezwać, gdy ktoś odebrał słuchawkę i zapytał:

 

–Słucham? Kto mówi?

 

To był kobiecy głos.

 

–Dobry wieczór –rzekłem pewny, iż rozmawiam z matką przyjaciela. –Chciałem rozmawiać z Adamem…

 

–Cóż, przykro mi, ale to raczej nie możliwe – stwierdził głos wyraźnie rozbawiony. –Proszę zadzwonić jutro.

 

Wyobraziłem sobie, jak ręka o krwiście czerwonych paznokciach odkłada słuchawkę telefonu i niemal krzyknąłem:

 

–Jestem przyjacielem Adama, nazywam się Jan Cerajewski! Mógłbym z nim porozmawiać? Zajmie to dosłowne chwilę, zresztą wydawało mi się, że…

 

–Jesteś przyjacielem Adama? –głos po drugiej stronie wydał mi się teraz o wiele bardziej przystępny. –W takim razie mogę ci zdradzić, że twój przyjaciel jest nawalony jak bąk i z nikim dzisiaj nie porozmawia. Ogólnie jest tu impreza i jeżeli jesteś faktycznie przyjacielem Adama, to chyba nie będzie miał nic przeciwko, jeśli cię w jego imieniu zaproszę?

 

Nastąpiła chwila ciszy, której osłupiały nie byłem w stanie przerwać. Następnie głos odezwał się z wahaniem (a może podstępem?):

 

–Mam nadzieję, że znasz adres?

 

–Tak, znaczy oczywiście, że tak. Postaram się dotrzeć jak najszybciej.

 

–Spokojnie, nigdzie się nie wybieram, więc jeśli nie zajmie to całej nocy, otworzę ci drzwi.

 

Ruszyłem w stronę obrzeży miasta z duszą na ramieniu. Adam miał zamożnych rodziców i mieszkał na jednym z osiedli w wielkim domu z tarasem. Nie wiedziałem, że tak naprawdę tam zaczyna się moja historia, a nieznajoma, z która wymieniłem te parę zdań, jest moim przeznaczeniem.

 

*

 

Wspomnienie o pierwszej nocy spędzonej w Perun nie pomogło zasnąć. Nie zdawałem sobie sprawy, jak wiele emocji siedzi we mnie niczym zamknięte w pojemnikach kolory. A kluczem do każdego były wspomnienia. To one znały szyfr, który tworzył wybuchową mieszankę uczuć.

 

Wstałem i spojrzałem przez okno na tonące w ciemności miasto. Ciało lepiło mi się od potu, włosy kleiły do czoła. Co za przeklęta noc i to akurat wtedy, kiedy rankiem czeka mnie naprawdę ważny dzień. Przejechałem językiem po spękanym szkliwie zębów; ostatnim darze od ojca przed wyjazdem. Spojrzałem na odbitą w szybie twarz i ze zdumieniem stwierdziłem, że przypominam zombie. Do tego wspomnienia… dlaczego atakują człowieka w najmniej oczekiwanym momencie? Oderwałem rękę od parapetu i przejechałem po bliźnie biegnącej wzdłuż lewego policzka. Kolejna pamiątka… tym razem od kogoś innego. Od kogoś znacznie groźniejszego, niż mój stary i jego pięści.

 

–Nad czym tak dumasz? –zapytał głos. Niegdyś zmysłowy i kobiecy teraz zaś budzący szaleństwo i zgrozę.

 

–Mawiają, że człowiek może się do wszystkiego przyzwyczaić. –Czułem chłód. Zadrżałem i przeczesałem włosy palcami. Tyle czasu minęło, a ja wciąż nie mogę się przyzwyczaić…

 

–Mówisz o mnie, prawda? Ja jestem twoim „przyzwyczajeniem”?

 

Czułem chłodne usta ocierające się o ucho. Wyobraziłem sobie zimowego motyla, który budzi się do życia tylko wtedy, gdy świat pokrywa gruba warstwa śniegu. To jego skrzydła teraz pieszczą moje ucho… to muszą być one…

 

–Wiesz, że to nie prawda.

 

–Wierzysz, że ludzie mogą kochać się nawet po śmierci?

 

–Wierzę.

 

Ostatni raz spojrzałem na odbicie w szybie. Zostałem sam. Ruszyłem do kuchni nastawić wodę na kawę. Tej nocy mogłem zapomnieć o śnie.

 

*

 

Podszedłem do bramy i nacisnąłem dzwonek, spoglądając na dwie owalne lampy, które świeciły się przez całą noc. Pomimo grubego płaszcza przemarzłem i zaczynałem odczuwać zmęczenie, które w połączeniu z naciągniętymi mięśniami szyi i obitą szczęką, sprawiało, że marzyłem o szklance herbaty i ciepłym łóżku.

 

Odczekałem jeszcze chwilę i już miałem nacisnąć dzwonek drugi raz, gdy drzwi otworzyły się i wyszła kobieta. Wraz z nią (jakby groteskowa obstawa) unosiło się ciepłe powietrze i muzyka, którą przerywały głośne śmiechy imprezowiczów. Nieznajoma podeszła do bramy i lekko szarpnęła. Zorientowawszy się, że najwyraźniej zamarzł mechanizm, począłem pchać metalową konstrukcję ze swojej strony. Trwało to chwilę, nim udało nam się uchylić jedno ze skrzydeł na tyle, bym zdołał się przecisnąć. Wtedy to pierwszy raz spojrzałem w oczy Renacie Smółce. Trzydziestojednoletniej kobiecie o rudych włosach i długich czerwonych paznokciach. Uśmiechnąłem się lekko na myśl, że tak właśnie wyobrażałem sobie jej dłoń, odkładającą słuchawkę.

 

–Jak na kogoś, kto zderzył się z tramwajem, dopisuję ci humor –rzekła moja wybawicielka śmiejąc się chytrze. Następnie przedstawiła się i poprowadziła mnie w stronę drzwi.

 

–Nazywam się…

 

–Janek… Janek Cerajewski. –Renata spojrzała na mnie bacznie, a ja nie mogłem ukryć zdumienia, jakie wywierało na mnie jej piękno. Była zjawiskową kobietą. –Przedstawiłeś mi się, gdy dzwoniłeś, mam nadzieję, że wszystko dobrze z twoją głową?

 

Weszliśmy do korytarza, z którego widziałem bawiących się w ogromnym, przeszklonym salonie młodych ludzi. Dwie tabletki, które zażyłem wcześniej w połączeniu z mroźnym powietrzem tłumiły ból skruszonych zębów i na moment totalnie zapomniałem o tym, że wyglądam jak ofiara pobicia. W pierwszej chwili nawet nie wiedziałem o czym mówi Renata.

 

–Tak oczywiście, nie jest tak źle, jak wygląda. Gdzie Adam?

 

–Na jego towarzystwo nie licz tej nocy. Wszyscy są totalnie pijani, nie zawracaj sobie głowy przedstawianiem się komukolwiek, zapraszam na drinka.

 

Uśmiechnąłem się i ruszyłem w stronę salonu, gdy spostrzegłem , że Renata zmierza w całkowicie odwrotnym kierunku. Domyśliłem się, że ma już dość towarzystwa pijanej kompanii i zmierza do kuchni. Ruszyłem więc za nią, bacznie omijając walające się puszki po piwie i butelki po wódce. Z każdą chwilą nabierałem pewności, że to nie pierwszy dzień imprezy w domu Adama.

 

Łapiąc stopa zamierzałem spędzić noc u jednego z moich trzech przyjaciół. Dwóch z nich (Boguś Wilk i Edek Tkacz) chodziło ze mną do klasy. Wiedziałem, że mogę im zaufać i znałem na tyle, by wiedzieć, iż nie odmówią pomocy przez kilka dni. Liczyłem na to, iż nawet, gdy spędzę u każdego po dwie noce, zyskam czas, by usamodzielnić się i stanąć na nogi. Wiedziałem, że to czysty absurd, jednak wszystko wydawało się lepsze od wsi, w której przyszło mi żyć. Do domu zawsze mogłem wrócić, dostałbym znowu po twarzy… pewnie nie raz i nie dwa, lecz po jakimś czasie uciekłbym kolejny raz. Należałem do szczególnie upartych ludzi i czasem się to opłacało.

 

Powód, dla którego nie odezwałem się do przyjaciół z klasy, był prosty: zbyt długo zajęło mi łapanie stopa i nie chciałem zaprzątać im głowy późnym wieczorem. Wtedy – gorączkowo szukając wyjścia – wpadł mi d głowy Adam. Szkolny cwaniak jeżdżący najlepszymi samochodami i chodzący z najpiękniejszymi dziewczynami. Zawsze nienagannie ubrany i mający argument na wszystko. Poznałem go zupełnie przypadkiem, gdy próbował poderwać siostrę Edka. Podeszliśmy do niego zgrywając pewnych siebie (czego nie robi się dla przyjaciół?) i jako, że mój przyjaciel wolał używać pięści, niż języka odezwałem się:

 

–Chcemy z tobą porozmawiać.

 

Adam otwierający właśnie drzwi lśniącego niczym sen Audi TT spojrzał na mnie i szeroko się uśmiechnął. Zawziętość, którą starałem w sobie zbudzić, zaczęła opadać.

 

–Cześć chłopcy, co jest?

 

Edek wyrwał się potrącając mnie i krzyknął Adamowi, niemal prosto w twarz:

 

–Zostaw w spokoju moją siostrę!

 

–Spokojnie, facet! Po co te nerwy!? Wytłumacz spokojnie, o co chodzi.

 

Tak też zrobiłem, bacznie przyglądając się Edkowi. Zawsze był wybuchowy, ale nigdy tak otwarcie nie zaczepiał ludzi. Widocznie naprawdę troszczył się o siostrę.

 

–Słuchajcie –podjął Adam znowu otwarcie się uśmiechając. –Wsiadajcie do samochodu, zabieram was na kawę, tam wszystko sobie wyjaśnimy. Okay?

 

Wymieniliśmy spojrzenia i wzruszyliśmy ramionami. W końcu – pomyślałem – co szkodzi spróbować?

 

Mieliśmy wtedy szesnaście lat, byliśmy w pierwszej klasie liceum, a Adam w ostatniej klasie technikum mechanicznego. Tego dnia przekonał nas do siebie i nawet, gdy skończył szkołę utrzymaliśmy kontakt. Była to dość powierzchowna znajomość, Adam nie opowiadał o swoim prywatnym życiu, a ja nie pytałem. Chodziliśmy razem na piwo i czasem zostawaliśmy na imprezach u niego w domu. Odczepił się od siostry Edka i o sprawie szybko zapomniano. Przez pierwsze miesiące myśleliśmy, że – o nastoletnia naiwności! – paniczyk z dobrego domu przestraszył się dwóch szesnastolatków broniących czci dziewczyny. Teraz, gdy stało się to wszystko, widzę, jaki byłem głupi. Widziałem tylko szczyt góry lodowej, podczas, gdy tuż pod powierzchnią wody, krył się pieprzony Mont Everest.

 

Weszliśmy do kuchni, która tonęła w bieli upstrzonej plamami alkoholu i stertami śmieci. Tuż obok lodówki ktoś spał w kałuży wymiocin. Nam sam widok zrobiło mi się niedobrze.

 

–Siadaj –rzekła Renata i wskazała mi stół, stojący po drugiej stronie pomieszczenia. –Tam mniej czuć aromaty, które wydobywają się ze śmieci.

 

Tak też uczyniłem. Następnie bębniąc palcami o lakierowany blat przyglądałem się, jak nowa znajoma krząta się szukając soku. Wódki nie brakowało, najwyraźniej Adam ubezpieczył się na każdą ewentualność.

 

–Jakie proporcję?

 

Zmarszczyłem brwi i uśmiechnąłem się półgębkiem.

 

–Nie rozumiem?

 

–Skoro nie rozumiesz, zaraz to zmienimy –rzekła Renata i nalała mi pół szklanki wódki. Następnie zalała wszystko sokiem z kartonu. –Po takiej dawce będzie ci się świetnie myśleć. Do tego pomoże ci na to. –Przyłożyła palec do policzka.

 

Nie protestowałem. Wziąłem szklankę, i nie bacząc na protesty zdrowego rozsądku, które ostrzegały mnie przed piciem po zażyciu tabletek, wlałem do gardła pół zawartości. W oczach stanęły mi łzy, świat na chwilę rozdwoił się i już myślałem, że nie dam rady przełknąć, gdy wódka niczym wrząca oliwa spłynęła do żołądka rozgrzewając przyjemnie.

 

Przegadaliśmy pół nocy, od czasu do czasu zagłuszani przez wpadających do kuchni imprezowiczów, którzy wypuszczali się po wódkę. Po pierwszym drinku zwolniliśmy tępo, jednak do łóżka i tak poszedłem mocno pijany. Nie zdawałem sobie sprawy, jak alkohol pomaga zapomnieć o tak ciężkich dniach, jak ten. Renata znalazła dla mnie wolny pokój na piętrze i pożegnała, gasząc światło niczym wzorowa matka.

 

Ostatnim obrazem, jaki zobaczyłem przed zaśnięciem, były brązowe oczy mojej nowej przyjaciółki.

 

*

 

–Więc stary wykopał cię z domu –rzekł Adam nalewając sobie drżącą ręką wody do szklanki.

 

–Tak można powiedzieć.

 

–Tak można powiedzieć? Człowieku, twój policzek przypomina rozdeptaną pizze.

 

Wczorajsze picie opłaciłem bólem głowy i przekrwionymi oczami. Wiedziałem, że twarz mam poobijaną, ale Adam przesadzał.

 

–Od paru siniaków jeszcze nikt nie umarł.

 

Przyjaciel wyciągnął papierosa i rzucił mi paczkę.

 

–Janek, nie traktuj mnie jak głupka. Powinieneś iść z tym do lekarza. Chcesz zadzwonię do jednego…

 

Cieszyłem się, że ta rozmowa ma miejsce dzisiaj, gdy jestem już spokojniejszy. Jako, że nie paliłem odstawiłem paczkę Marlboro na bok i rozsiadłem się w fotelu.

 

–Nie potrzebuję żadnego lekarza, dzięki.

 

–Więc czego chcesz? Po co przyszedłeś do mnie? –zapytał Adam i sięgnął po paczkę papierosów. Następnie wyjął jednego i rzucił w moją stronę.

 

–Przecież wiesz, że nie pale.

 

–Nie wydajesz mi się tym samym gościem, co kiedyś. Pal i mów, czego chcesz.

 

Westchnąłem i niezdarnie odpaliłem papierosa. Starałem się zgrywać pewnego siebie, lecz pierwszy wypełniony nikotyną wdech, wywołał u mnie kaszel. I po pozorach – pomyślałem z przekąsem.

 

–Chcę tylko mieć dach nad głową, przez kilka dni, zanim nie stanę na nogi.

 

–Staniesz na nogi? –zaśmiał się Adam. –Ciekawe.

 

–Pomożesz mi, czy nie?

 

Przyjaciel przestał obserwować wędrujący ku górze dym i spojrzał na mnie poważnie, mówiąc:

 

–Oczywiście.

 

*

 

Minął tydzień. Tak, dokładnie siedem dni.

 

Pierwszym, co wielce mnie zdziwiło był fakt, że rodzice Adama nie mieszkali już wraz z nim. Państwo Żmudzińscy – według mojego przyjaciela – widząc, że syn sobie radzi, zostawili go i wyjechali za granicę. Byli teraz wzorowymi obywatelami i znamienitymi osobistościami Berlińskich salonów. Nigdy nie spodziewałem się, że człowiek pokroju Adama poradzi sobie bez pieniędzy swej rodziny. Bardzo go lubiłem, jednak swawolne podejście do życia, nigdy nie pozwoliło brać go, jako człowieka godnego zaufania.

 

Jedyną opłatą, jaką musiałem uiścić za bezterminowe zajmowanie pokoju na piętrze, było sprzątnięcie domu po piątkowej imprezie. A muszę przyznać, że nie należało to do rzeczy prostych. Na szczęście czasu mi nie brakowało, a gabinet, który zajmował ojciec Adama wypełniały książki i płyty ACDC, więc na przemian sprzątałem (tańcząc z miotłą, jako gitarą) i czytałem. Adam gdzieś znikał na całe dnie, zwykle w towarzystwie jakiś mężczyzn. Nie wnikałem w nieswoje sprawy, przygotowując się do szukania pracy. Tak, dopiero zbierałem siły, by za czymś się rozejrzeć. Nie miałem zamiaru wracać do szkoły, ponieważ tam znaleźliby mnie rodzice i przekonali, bym wrócił. Jestem pewny, że łzy matki złamałyby najmocniejszą z tarcz chroniących słabe punkty oporu. Byłbym w domu w ciągu dwóch godzin, może mniej. A póki co mam gdzie mieszkać i może nawet uda mi się znaleźć pracę. Do matury brakowało mi jednego półrocza, ale to sprawy odleglejsze, zajmę się nimi, gdy będę już stał twardo na własnych nogach.

 

Nie sądziłem, że życie w dużym mieście, może być takie przyjemne. Ludzie mijający cię na ulicy, nic o tobie nie wiedzą, słodka anonimowość uderzyła mi do głowy. Popołudniami przechadzałem się ulicami Perun, podziwiając dawną architekturę. Zwiedziłem parki, których w mieście było aż sześć; wszystkie stare i zdewastowane, przy odrobinie szczęścia można było dostrzec, chowających się za drzewami Ruskich żołnierzy. Nic nie stanowiło przeszkody, dla wybujałej wyobraźni, którą najwyraźniej posiadałem. Wcześniej nie miałem zbyt wiele czasu, by spokojnie zastanowić się nad wszystkim… nad życiem i jego aspektami. I gdy wróciłem do domu mój pogląd na cele i pragnienia bardzo się zmienił. Można powiedzieć, że udało mi się pochwycić złoty liść, który unosił się na tafli rwącej rzeki i za nic nie chciałem go wypuścić. Tylko…

 

Tylko, co ten złoty liść oznacza, dla mnie?

 

*

 

Siedzę w kuchni. Zegarek na kuchence mikrofalowej wskazuję wpół do trzeciej. Która to już bezsenna noc? Ile czasu minęło od momentu, gdy złożyłem głowę na poduszce i przywitał mnie wschód słońca? Nie potrafię przypomnieć sobie tego, jak wielu innych rzeczy, które zdarzyły się przez okres mojego pomieszkiwania u Adama. Czy to wtedy, przechadzając się ulicami Perun, podświadomie zdecydowałem o swoim losie? Czy może takie bzdury nie istnieją i tak po prostu musiało być? „Pomożesz mi, czy nie?” zapytałem wtedy Adama, a on odparł „Oczywiście”. To jedno słowo…

 

Oczywiście.

 

Gdyby chociaż pokręcił głową, gdyby zdenerwował się, dał mi w twarz i kopiąc w tyłek wyrzucił za bramę krzycząc: „Wypierdalaj!”, wszystko byłoby inaczej. Może lepiej może gorzej, ale nie TAK.

 

Po prostu inaczej.

 

Mam ochotę cisnąć pieprzonym kubkiem o ścianę. Wyładować wszystkie „a jeśli”, które świecą się w głowie niczym czerwone neony i wciąż żądają odpowiedzi. A ja staram się ją znaleźć. Staram się wszystko poukładać i wepchnąć na samo dno szuflady, by już nie wracać do spraw bolesnych. Niestety, wtedy przed oczami wyskakuje mi wielkie „a jeśli?”.

 

A jeśli nie uciekłbyś z domu?

 

A jeśli nie wywaliliby cię z drużyny?

 

A jeśli oni, by nie wkroczyli?

 

A jeśli… A jeśli…

 

W ostatniej chwili opanowałem się i zamiast rozbić kubek, wlałem jego zawartość do gardła. Następnie wstałem i nastawiłem wodę, by zaparzyć kolejną kawę. Marzył mi się papieros, jednak paczka Marlboro została obok łóżka. Nagle poczułem zimną dłoń na ramieniu i szept przy uchu. Powietrze wypełnił odór palonego mięsa, który mogłem znieść tylko dlatego, że przyzwyczaiłem się doń. Wiedziałem, że już tu są…

 

–Jak się masz, Janku?

 

*

 

Po zwiedzeniu sporej części miasta wróciłem do domu. Było już ciemno i nie zastałem Adama, więc udałem się do kuchni, żeby zrobić sobie kanapkę z szynką i ketchupem. Następnie obniżyłem temperaturę na termostacie (nigdy nie lubiłem siedzieć w zbyt gorącym pomieszczeniu, to utrudniało skupienie i bywało drażniące). Gdy po chwili ruszyłem do salonu usłyszałem otwierające się z trzaskiem drzwi i podniecone głosy.

 

Czterech mężczyzn – posturą przypominających mojego ojca – niosło zakrwawionego mężczyznę. Szkarłatne krople kapały na białe kafelki i perski dywan, na którym położyli rannego. Z wejścia do kuchni widziałem kilka otworów, z których wypływała krew. Nie byłem lekarzem, ale i bez dyplomu mogłem stwierdzić, że sprawy miały się bardzo źle.

 

Drzwi zamknęły się z tak donośnym trzaskiem, aż upuściłem talerz z kanapką, który roztrzaskał się na podłodze. Ze zdumieniem stwierdziłem, że wypływający spomiędzy chleba ketchup, bardzo przypomina krew i zrobiło mi się nie dobrze. Oparłem się o ścianę oddychając głęboko (przeklęty termostat, było o wiele za gorąco!) i spostrzegłem, że do salonu wchodzi Adam z Renatą. W pierwszej chwili poczułem ukłucie dziecinnej zazdrości. Czy oni są razem? – pytał mój mózg. – Czy on… czy on śmiałby!?

 

Mężczyźni klęczący przy rannym ostrożnie rozpięli płaszcz i znajdująca się pod nim czarną koszulę. Wszystko mokre od krwi i potu.

 

–Gdzie jest ten przeklęty Lis!? Zabije doktorka! –wykrzyknął Adam i uderzył pięścią w ścianę. Ze zdumieniem stwierdziłem, że został na niej krwawy ślad.

 

–Powinien już tu być, szefie –odparł jeden z goryli, który wcześniej pomagał nieść rannego.

 

Nagle Renata spostrzegła mnie i wskazała Adamowi. Na jego twarzy pojawiła się zgroza. Tak, to była zgroza. Wcześniej był tylko zdenerwowany, coś po prostu poszło nie tak. Coś, co brał pod uwagę.

 

Teraz najwyraźniej przypomniał sobie o mnie.

 

–Janek, wyjdź do kuchni, zaraz tam przyjdę.

 

–Ale…

 

–Wyjdź –rozkazał spoglądając na mnie, tak, że włosy zjeżyły mi się na karku.

 

Zrobiłem, o co prosił i wziąwszy piwo z lodówki usiadłem przy stolę, tam gdzie tydzień temu – wydawałoby się sto lat – piłem drinka z Renatą. Butelka drżała mi w rękach, gdy nasłuchiwałem odgłosów walki ze śmiercią, którą toczył ranny mężczyzna. Później usłyszałem nowy głos (zupełnie inny od tych, które mieli goryle Adama). Głos wyniosły i pewny siebie. Tak może zachowywać się tylko lekarz – pomyślałem – i to taki, który nie waha się podejmować tak „specyficznych” wizyt domowych. Po chwili znowu zaczęły się jęki i krzyki, przeplatane przekleństwami, z których wiele słyszałem po raz pierwszy w życiu.

 

Nagle drzwi uchyliły się i do pomieszczenia weszła Renata. Bez słowa przemierzyła kuchnie i wziąwszy piwo siadła obok mnie. Jej brązowe oczy wpatrywały się we mnie głęboko. Poczułem lekkie podniecenie i niepokój.

 

–Wyjdzie z tego? –zapytałem siląc się, by mój głos brzmiał czysto i spokojnie.

 

–Jest mocno ranny i nawet, gdy zajmie się nim Lis, wątpię, by przetrzymał noc. –Renata westchnęła i otworzyła piwo. Następnie położyła je przed sobą i obracała w rękach. –Nie powinno cię to jednak interesować. Jesteś w porządku… jesteś zbyt w porządku, by mieszać się w nasze sprawy.

 

–Wydaje mi się, że już się w nie wmieszałem.

 

Renata wciąż bawiła się butelką piwa, sprawnie obracając ją w rękach, wciąż nie upiwszy nawet łyka.

 

–Nie –rzekła i ruszyła do drzwi. Gdy była tuż przy nich, odwróciła się i posłała mi spojrzenie, które było bardzo podobne do tego, jakim poczęstował mnie kilkanaście minut wcześniej Adam. –Proszę cię, nie.

 

Spędziłem w kuchni jeszcze pół godziny. Nie nudziło mi się, ponieważ wypijałem kolejne piwa. Do tego niczym audycji radiowej z lat trzydziestych, słuchałem zamieszania panującego w salonie; Wykonywanych telefonów, rozmów, przekleństw i krzyków. W końcu – jakieś piętnaście minut po tym, jak zapanowała grobowa cisza – usłyszałem wołanie.

 

To był Adam.

 

–Janek, chodź tutaj.

 

Zwlokłem się z krzesła z pijanym uśmiechem na ustach i wszedłem do salonu. Nawet przez siedzącą na oczach alkoholową mgłę, dostrzegłem, że ktoś zmył krople krwi z podłogi i zwinął perski dywan. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej widząc, że Adam obserwuje mnie siedząc na kanapie pośród papierosowego dymu. Zapale sobie, pomyślałem z uciechą i rozsiadłem się na tym samym fotelu, w którym siedziałem w sobotni poranek z obitą gębą.

 

–Jak się czujesz?

 

Parsknąłem śmiechem i sięgnąłem po paczkę Marlboro.

 

–Pytasz, jak się czuje? To chyba ja powinienem zapytać, jak czuje się ten… facet.

 

–Słyszałem, że Renata rozmawiała z tobą na ten temat, więc, po co do tego wracasz?

 

Zdenerwowałem się. Jak on śmiał tak do mnie mówić?

 

–Ty cholerny hipokryto!

 

–Nie wyglądasz na trzeźwego, może odłożymy ta rozmowę do jutra… –Adam wstał z zamiarem wymigania się. To zdenerwowało mnie jeszcze bardziej.

 

–To do tego doktorka chciałeś mnie zaprowadzić, by wyreperował mi buźkę? O niego chodziło, prawda?

 

–Janku…

 

–Odpowiedz.

 

Adam westchnął wypuszczając dym przez nos i rzekł:

 

–Tak, chciałem zaprowadzić cię do Lisa. I co w tym złego? Co złego w tym, że przyjąłem cię pod swój dach i bezterminowo obiecałem pomóc?

 

–Jesteś… jesteś bandytą… –bardziej stwierdziłem, niż zapytałem. Alkohol mocno szumiał mi w głowie. Niedbałym ruchem podniosłem się i złapałem otwartą butelkę piwa stojącą na stole. Adam nawet tego nie zauważył. Najwyraźniej poruszyły go moje słowa i błądził gdzieś myślami.

 

–Nic nie rozumiesz i bardzo mi zależy, by tak pozostało. Jesteś zbyt inteligentny, by babrać się w tym gównie. Wynajmę ci mieszkanie w centrum Perun. Będziesz miał spokój i wszystko, czego potrzebujesz.

 

–Pieprzę cię –rzekłem mocno bełkocząc i opróżniłem butelkę trzema dużymi łykami. –Dam sobie… radę…

 

Świat zaczął wirować mi przed oczami. Poczułem, że każda komórka mojego ciała zmienia się. Coś wpływało na mój mózg, ściany przemawiały do mnie historią ludzi, którzy niegdyś mieszkali w tym domu. Widziałem rodziców Adama, którzy nie wyjechali do Berlina. Oni… oni nie żyli. Byli martwi, jak pies, którego miałem w dzieciństwie. Dostrzegłem z szaleńczą dokładnością swoich rodziców, siedzących w pokoju przed telewizorem. Ojciec trzyma się za pierś, na jego szyi pojawiają się żyły, twarz nabiega czerwienią… krzyk… moja matka krzyczy. To takie straszne, Boże, co się ze mną dzieje? Co było w tym przeklętym piwie…

 

Widzę Adama, który z zatroskaną miną uderza mnie w twarz i stara się ocucić. Nagle zauważa butelkę po piwie, które skończyłem. W jego oczach pojawia się zrozumienie. Ja tym czasem odpływam, zbyt wiele informacji i uczuć znajduje się w mej głowie. To takie straszne, dlaczego ludzie robią takie straszne rzeczy!?

 

Nim całkowicie tracę przytomność, widzę Renatę. Jej rude włosy spadają kaskadą na ramiona. Oczy skrzą się niczym najpiękniejsze diamenty, piegi na zadartym nosie układają się w przeróżne konstelację. Renata w rękach trzyma wyjęte z lodówki piwo.

 

Piwo przeznaczone, dla Adama.

 

*

 

Po drzewie skakała wiewiórka. Gwałtowny wiatr wplatał się między jej puszysty ogon. Widziałem ją z niesamowitą dokładnością. Zwinne zwierzątko przeskakiwało z gałązki na gałązkę, bez najmniejszego wysiłku. Pomyślałem, że chciałbym być równie zwinny. Równie wolny i pozbawiony problemów. Słyszałem głosy, ktoś rozmawiał gdzieś z boku, bardzo chciałem zobaczyć kto to taki, jednak nie mogłem poruszyć głową. Nawet oczy nie chciały się mnie słuchać; Skierowane niczym laserowy celownik w jeden punkt, obserwowały wilgotne od stopniałego śniegu gałęzie. Zaczynałem się coraz bardziej denerwować i zastanawiać: Co mi się stało? Umarłem? Gdzie jestem?

 

Przez pierwsze straszne chwile, byłem pewny, że mózg również mnie nie usłucha. Wyobraziłem sobie mechanizm zegara, który z biegiem lat zardzewiał pokrywając się pajęczynami i kurzem. Następnie zamknąłem oczy i całą siłą woli spróbowałem poruszyć ów mechanizm. Wiedziałem, że mam na tyle siły, wiedziałem, że jeśli się postaram to dojdę do siebie.

 

Raz… Dwa… Trzy!

 

Powoli – z wielkim oporem – zaczęły wracać wspomnienia. Przypominały trochę robotników, którzy zostali przyłapani na leniuchowaniu przez majstra i z ociąganiem wracali na miejsce pracy. Spróbowałem oblizać usta, odkryłem jednak, że język mam totalnie zdrętwiały, usta zaś pozbawione śliny.

 

–W… wody –wychrypiałem i rozkaszlałem się. Byłem, jak nowonarodzone dziecko – wszystkiego musiałem uczyć się od nowa.

 

Ktoś zwilżył mi usta mokrą szmatką i rzekł:

 

–Jeśli chcesz się napić, musisz wstać. –To był kobiecy głos. Wiedziałem, że to Renata, lecz nie mogłem w to uwierzyć. Nagle poczułem jej usta na mym czole. Pocałowała mnie i od razu zrobiło mi się lepiej. Dla niej odliczyłem kolejny raz (aż do dziesięciu) i usiadłem.

 

W pierwszej chwili myślałem, że mam kaca. Czyżbym aż tak się wczoraj upił? Przebiegłem wzrokiem po holu, który kołysał się, jak pokład statku i spojrzałem na Adama. Renata podała mi szklankę i zajęła miejsce obok niego.

 

–Co się tak parzycie? –zapytałem pijąc zimną wodę, która smakowała tak dobrze, jak nigdy wcześniej.

 

–Wypiłeś piwo.

 

Spojrzałem na nich i uśmiechnąłem się.

 

–Nie. Wypiłem sześć.

 

–Nie udawaj, że nie wiesz, o co chodzi. –Teraz odezwała się Renata. W jej głosie dźwięczała wściekłość, więc postanowiłem skończyć z żartami.

 

–Wypiłem piwo, które ktoś wczoraj zostawił na stolę. Nie wiem, co w nim było, ale czułem się strasznie.

 

Renata i Adam wymienili spojrzenia.

 

–Nazwałeś mnie wczoraj bandytą, pamiętasz?

 

–Tak.

 

–Chciałeś wiedzieć, czym się zajmuję i skąd ten ranny człowiek w moim domu. Więc powiem ci. Wyjaśnię wszystko, bo tym jednym piwem, wpakowałeś się w wielkie, parujące gówno. I to z mojej winy.

 

–To ja przyprawiłam to przeklęte piwo i zostawiłam, ale skąd mogłam wiedzieć…

 

–Ej… Ej!!! –krzyknąłem widząc, że moim przyjaciele zaczynają rozkręcać się w samobiczowaniu. –Ja wiem, że jesteście strasznie dorośli i mądrzy, ale zaufajcie zacofanemu dziewiętnastolatkowi ze wsi… nie jestem taki bezmyślny za jakiego mnie macie!

 

Adam westchnął i sięgnął po paczkę Marlboro. Gdy odpalił papierosa zaczął opowiadać. Z początku trzymałem kamienny wyraz twarzy. Później nie wytrzymałem. To było szalone.

 

Jego historia zaczęła się niewinnie. Po skończeniu szkoły parał się różnych zajęć, lecz nigdzie nie wytrzymywał zbyt długo. Pomimo zdanej matury, studia były ostatnim miejscem, do jakiego chciał trafić. Tymczasem rodzice, byli coraz bardziej zdenerwowani. Naciskali Adama, by coś zrobił ze swoim życiem. By był zwycięzcą o jakim marzyli. „Ojciec w twoim wieku miał już dobrze prosperującą firmę!” mawiała matka. Niestety zamiast motywować, dodawali synowi coraz więcej powodów do picia. Z czasem Adam stał się bywalcem nocnych klubów.

 

Pił, by zapomnieć o nieudanym życiu, o zawiedzionych rodzicach. Pojawiły się narkotyki, a wraz z nimi jeszcze większe problemy. Pewnego razu Adam będący trzeci dzień na amfetaminowym haju, złamał ojcu nos. To przepełniło czarę goryczy. Gdy syn marnotrawny wrócił do domu po tygodniu, okazało się, że rodzice wyjechali do Berlina. Zostawili dom, pieniądze niezbędne do życia i swoje błogosławieństwo, lecz nie mogli odgrywać statystów w tym makabrycznym przedstawieniu.

 

–Ale wiesz, że twoi rodzice… –rzekłem przypominając sobie wizję, którą miałem wczorajszego dnia, zaraz przed utratą przytomności. Spostrzegłem jednak, że Adam o niczym nie wie i zamilkłem. Nie miałem pewności, więc nie mogłem mówić takich rzeczy.

 

Chwilę później przyjaciel zaczął opowiadać dalej. Jak na jednej z imprez, podszedł do niego ubrany na czarno mężczyzna, przypominający Neo z Matriksa. Nieznajomy przedstawił się, jako Dymitr i zapytał, czy Adam nie chciałby zrobić interesu życia.

 

–Już zaczyna mi się to nie podobać –stwierdziłem spoglądając na przyjaciela z wyższością.

 

–Facet zaproponował, że zapłaci mi sześćset tysięcy złoty, jeśli wypróbuję nowy narkotyk. Nic strasznego, żadnych strzykawek… zwykłe białe pigułki, oznakowane czarnym iksem.

 

–Jesteś szalony… –rzekłem kręcąc głową.

 

–Możliwe, lecz zgodziłem się bez wahania, gdy oświadczył, że zapłaci drugie tyle, jeśli będę zażywał to gówno przez siedem dni z rzędu.

 

Pomyślałem, że naprawdę mu odbiło. Nikt o zdrowych zmysłach, by na takie coś nie przystał!

 

–Adam, ale przecież jesteś ostatnią osoba na świecie, która musi martwić się o pieniądze!

 

–Tak, kiedyś tak było. Wtedy jednak nie miałem już na rachunki i myślałem o tym, by odebrać sobie życie. Straciłem sens… gdzieś po doradzę popełniłem błąd i byłem stracony, wtedy pojawił się Rusek. Co zależało spróbować, skoro i tak byłem trupem?

 

Przypomniałem sobie Adama tego dnia, gdy podszedłem do niego z Edkiem. Był wtedy prawdziwą gwiazdą, miał wszystko czego tylko zapragnął. Jak to wszystko mogło przybrać taki obrót?

 

–Więc domyślam się, że w piwie, które przypadkiem wypiłem był…

 

–Narkotyk, dla Adama –rzekła Renata wyjmując z kieszeni pigułkę z czarnym „X” na wierzchu. – Nazywa się Trixi.

 

Wyciągnąłem rękę i złapałem tabletkę. Była porządnie zrobiona i nie sprawiała wrażenia groźnej. Jak takie małe coś, potrafiło spowodować, że zobaczyłem te wszystkie obrazy? To po prostu nie mieściło się w głowie.

 

–Nie znasz jednak całej historii.

 

Spojrzałem na Renatę i uśmiechnąłem się ze smutkiem.

 

–Czyli i ta historia nie kończy się dobrze?

 

–To zależy od nas, Janku.

 

Zamilkłem i czekałem, aż w końcu nabiorą odwagi i zaczną mówić.

 

–Ten mężczyzna z wczoraj…

 

–Ranny? –ożywiłem się. –I jak się czuje?

 

–Nie żyje –odparła Renata. –Był jedną z trzech osób, które wzięły pieniądze od Ruska, w zamian za test z Trixi.

 

Szczęka opadła mi ze zdumienia. Oczy otworzyły się szeroko. Renata widziała, że domyśliłem się i z skinęła głową z roztargnieniem.

 

–Ja też w tym siedzę po uszy, Janku. Przykro mi, jeśli wziąłeś mnie za kogoś innego.

 

Adam widział, jak bardzo byłem zszokowany, więc przerwał ciągnącą się ciszę:

 

–Nie wiedzieć dlaczego, ktoś zabija wszystkich, którzy wiedzieli o Trixi i eksperymencie Dimitra. Kilka dni temu, dom Renaty spłonął po fundamenty. Wczoraj ktoś strzelał do Aleksa, który nie przetrwał nocy…

 

–Dlaczego nie pójdziecie z tym na policję? Dlaczego nie spotkasz się z Dimitrim i wszystkiego nie wyjaśnisz?

 

Adam westchnął i odpalił kolejnego papierosa. Następnie rzucił mi paczkę, nie miałem jednak ochoty na palenie. Wszystkiego mi się odechciało.

 

–Dimitri zniknął. Może nawet on stoi za tymi zamachami. A na policji nie byłem, ponieważ to nie film, w którym dwóch policjantów nie bacząc na kiepskie zarobki i podłe życie, ratuję z opresji takich, jak my. Zapomnij o tym.

 

–Najważniejsze zostawiliśmy na koniec –rzekła Renata i zakasała rękawy. –Widzisz, Trixi może i jest narkotykiem, lecz daje człowiekowi coś jedyne w swoi rodzaju.

 

–Wiem, co dają narkotyki. I szczerzę mówiąc, nawet za sto tysięcy złotych, nie wziąłbym tej pieprzonej pigułki.

 

Przyjaciele wymienili spojrzenia i Renata wyprostowała rękę. Spojrzałem na miejsce, które wskazuje i zamurowało mnie. Doniczka wraz z uschniętą paprotką lekko uniosła się w powietrze. Zamrugałem i przetarłem oczy knykciami. To przecież niemożliwe. Odbiło mi od tego gówna, albo… może nadal jestem nieprzytomny i to wszystko fantazję chorego umysłu? Zacisnąłem dłonie zdenerwowany.

 

–Co to ma być? Czary? Dajcie spokój.

 

–Patrz –rozkazała Renata.

 

Kolejny raz spojrzałem w stronę doniczki, która teraz kręciła się w powietrzu pod samym sufitem. Suche listki opadały na podłogę, przypominając wirniki helikoptera. Chwilę później roślina przeleciała nad moją głową i wylądowała na tym samym miejscu, gdzie stała wcześniej.

 

–Więc chcecie mi powiedzieć, że jesteście super bohaterami? –zapytałem i parsknąłem śmiechem.

 

–Bynajmniej –odparła Renata, która wyglądała na bardzo zmęczoną. Jej piegi na policzkach utonęły w krwistej czerwieni. Żyła na szyi pulsowała szybko. –Chcę cię po prostu ostrzec, że tak jak powiedział Adam, wpadłeś w gówno. Obserwuj zmiany zachodzące we własnym ciele. Za około miesiąc, góra dwa powinieneś zradzać nowe umiejętności.

 

–Lub nie. –Adam uśmiechnął się do mnie. –Mnie nawet to gówno nie ruszyło. Nie mam żadnej specjalnej zdolności. Za to polubiłem Trixi i w trudnych chwilach lubię sobie łyknąć pigułkę. Wczoraj Renata udała się do kuchni i przygotowała mi piwo z niespodzianką… Okazało się, że o nim zapomniałem i mnie wyprzedziłeś.

 

–Chciałby się położyć –stwierdziłem. –Jest tego zbyt wiele. Muszę się przespać i pomyśleć. Może przejść się? Cholera, zostawmy to na później, teraz wybaczcie, pójdę do siebie.

 

–Okay –rzekł Adam. Tak samo, jak wtedy przed szkołą przy swoim Audi. Frywolne „okay” i tyle. I nie wiedzieć dlaczego, poczułem, że bardzo go lubię. Był naprawdę dobrym przyjacielem. Wydaję mi się, że zbyt dobrym, jak dla mnie. –Tylko proszę cię o dwie sprawy: Nie wychodź poza posiadłość. Nie chcę, by stała ci się krzywda. A druga sprawa…

 

–…będzie ci się kręcić w głowie, więc uważaj na schodach –dokończyła Renata.

 

Skinąłem głową uśmiechając się i ruszyłem. Gdy przechodziłem obok fotela, w którym siedziała Renata, kobieta wstała i pocałowała mnie. Nie w policzek, czy czoło. Tylko prosto w usta i to tak, że o mało nie rozpłynąłem się z rozkoszy. Adam zaśmiał się chytrze, a ja ruszyłem na sztywnych nogach po schodach.

 

Teraz dopiero kręciło mi się w głowie.

 

 

CZĘŚĆ II

Powrót do domu

 

 

Dzień od rana był wilgotny i deszczowy. Wystarczyła droga z Mercedesa do drzwi restauracji, bym przemoczył czarny sweter, który dostałem od Renaty. Dwóch goryli obserwowało mnie uważnie, gdy wchodziłem do środka. Byli to ludzie z ochrony Adama. Przez ostatnie kilka miesięcy zdążyłem przekonać się, iż traktują swoją pracę bardzo poważnie. Nie wiem ile pieniędzy brali, ale na pewno były to ogromne sumy.

 

O tej względnie wczesnej porze, główną salę restauracji zajmowały puste stoliki. Tylko przy jednym – znajdującym się w kącie – siedział młody mężczyzna. Widząc jego twarz od razu się uśmiechnąłem. Intensywnie niebieskie oczy, wbite w szarą, kanciastą masę upodabniały Edka do jaskiniowca. Gdyby zamówił żeberka i zaczął wpychać mięso do ust, przy pomocy dłoni, padłbym ze śmiechu.

 

–Nie wierzę własnym oczom –rzekł przyjaciel na powitanie i uśmiechnął się, ukazując idealnie przylegające do siebie kwadratowe zęby. Jakby pomniejszone kopie jego głowy. –Po prostu kurwa nie wierze!

 

Uścisnęliśmy sobie dłonie i usiedliśmy.

 

–Zamawiasz coś? –zapytałem.

 

–Z byka spadłeś? Nie wygrałem w totka, żeby w knajpach się stołować. –Edek wyszczerzył zęby.

 

–To ja stawiam –stwierdziłem po czym zapytałem: –Co słychać u Aśki?

 

–Siostrunia znalazła sobie jakiegoś kawalera i na razie jest w porządku. –Tadek westchnął i pokręcił głową. –Tęskniłem za tobą bracie.

 

Przytaknąłem. Chwilę później pojawiła się kelnerka i zamówiliśmy. Nastąpiła cisza, a ja ze zdumieniem stwierdziłem, że nie mam o czym rozmawiać z przyjacielem.

 

–Jak w szkolę? – zapytałem w końcu.

 

–Rodzice cię szukali. Wiesz, twoja matka… nie wyglądała dobrze. Byli kilka razy u wychowawczyni, widziałem nawet, jak wychodzą z gabinetu dyrektorki. Coś ty narobił Janek?

 

Zacisnąłem zęby i spojrzałem na porysowany blat stołu. Nie potrafiłem ukryć zdenerwowania, więc postanowiłem odczekać chwilę z odpowiedzią. W końcu nie spotkałem się z Edkiem, by wszczynać kłótnię.

 

–Nie chciałem cię urazić stary, ale twoi rodzice wyglądali na naprawdę zmartwionych.

 

–Mogli się martwić za nim ojciec stwierdził, że jestem pośmiewiskiem rodziny i zanim skruszył mi zęby swoją pięścią.

 

Zerknąłem na Edka i spostrzegłem, że jest zszokowany. Poczułem drapieżną satysfakcję. Jeszcze bardziej zacisnąłem zęby i rzekłem:

 

–A co myślałeś, że uciekłem z domu, bo ojciec mnie za mocno po głowie głaskał? Jesteś miastowym chłopaczkiem i wybacz, ale nigdy nie zrozumiesz, co czułem pomiędzy tymi małpami.

 

–Wiem, że nie zrozumiem –powiedział Edek ze smutkiem. –Z drugiej strony, porównując tamtych do małp zniżasz się do ich poziomu. Zmieniłeś się i nie wydaje mi się, by na lepsze.

 

Teraz ja byłem zdziwiony.

 

–Poza tym, Janku, mnie też możesz nazwać małpą, tylko dlatego, że nie jestem na tyle bystry, by podejść do matury, czy iść na studia.

 

Kelnerka pojawiła się niosąc filiżanki herbaty. Gdy położyła je przed nami, drżącą dłonią złapałem garść kostek cukru i wrzuciłem je do parującego płynu.

 

–Przepraszam, masz rację. Może faktycznie przesadzam… ale gdybyś widział ojca tamtego dnia, gdy wróciłem z boiska z obitą gębą.

 

–Może gniew, który twój ojciec poczuł do ludzi, którzy cię poturbowali, nie pozwolił mu trzeźwo myśleć… Wiesz sam ile razy zdemolowałem mieszkanie, okładając się ze starym pięściami.

 

Przytaknąłem zdumiony, że Edek tak dobrze rozumie naturę ludzi porywczych. Ludzi, którzy nie potrafią argumentami walczyć o swoje racje, tylko używają do tego pięści.

 

–Nie chcę go usprawiedliwiać Janku. Ale może faktycznie zezłościł się na ciebie, że nie potrafiłeś sobie z nimi poradzić? Wtedy przed oczami pojawiło mu się rozwiązanie, na które spadła podwójna nienawiść. Twoja inność. To coś, co masz w sobie. Ten czynnik, który czyni cię wyjątkowym.

 

–Broniłem swojego stanowiska… –powiedziałem jak przez sen.

 

–Broniłeś, a ojciec nie mógł poradzić sobie z krzywdą własnego syna. Chciał zmotywować cię tak, jak umiał najlepiej.

 

–Uderzył w najczulszy punkt… męską ambicję. Chęć obrony swoich racji, bez względu na koszty.

 

Edek przytaknął i upił łyk herbaty.

 

–Zajebista herbata, zwłaszcza w tak ponury i zimny dzień.

 

Siedzieliśmy prze chwilę, gdy kelnerka pojawiła się kolejny raz, tym razem niosąc dwie zupy grzybowe z grzankami. Zabraliśmy się za nie od razu. Przez następnych kilka minut tylko siorbaliśmy i ciamkaliśmy, wymieniając głupkowate uśmiechy. Prawie, jak w szkolnej ławce. Gdy lekcja ciągnęła się niczym nudny film i trzeba było jakoś rozkręcić atmosferę.

 

–Dlaczego Boguś nie przyszedł? –zapytałem odstawiając pustką miskę.

 

–Matura –odparł Edek, następnie zaś wziął miskę w obie dłonie i przelał jej zawartość wprost do ust. –Sam wiesz, że bardzo zależy mu, by dostać się na tego, no… pilota do Dęblina.

 

–Pozdrów go ode mnie.

 

–Może sam to zrobisz? Wpadnij do szkoły.

 

Zawahałem się. Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem paczkę papierosów. Następnie przesunąłem ją w stronę Edka.

 

–Weź to, proszę.

 

Przyjaciel zdziwił się, bez słowa jednak schował czerwone Marlboro do kieszeni i spojrzał na mnie poważnie. Dziwnie było czuć na sobie ten błękitny przenikliwy wzrok.

 

–Jesteś jedyną osobą, której ufam. W paczce masz wszystko, co musisz wiedzieć i kilka drobiazgów, które chciałbym żebyś zrobił.

 

–Gdy do mnie zadzwoniłeś, wiedziałem, że jest coś jeszcze. Wiedziałem, że w coś się wplątałeś i za nim zaczniesz mi wciskać mglisty pustosłów, wiedz, że ci pomogę. Że możesz na mnie liczyć i wszystkim się zajmę.

 

Skinąłem głową i wstałem.

 

–Muszę już iść, dziękuje ci za wszystko i uważaj na siebie. Dałeś mi dzisiaj kilka cennych rad, przyjacielu.

 

Edek dopił resztę herbaty i wstawszy uścisnął mi dłoń. Chwilę później siedziałem w Mercedesie. Wiedziałem, gdzie powinienem się udać w następnej kolejności.

 

*

 

Nim ruszyłem do Bogomiłowa, zajechałem pod willę, by zabrać Renatę. Doszedłem do wniosku, iż jeśli chcę spotkać się z rodzicami, to muszę powiedzieć im o niej… powiedzieć o nas.

 

–Jesteś tego pewny?–zapytała mnie już nie przyjaciółka, lecz najprawdziwsza – pierwsza w moim życiu – dziewczyna.

 

Siedzieliśmy z tyłu, podczas, gdy goryle dyskutowali o czymś z przodu. Uścisnąłem dłoń Renaty i pocałowałem ją.

 

–Jestem pewny, że muszę załatwić sprawę z rodzicami. Ostatnio moje życie przypomina zepsuty diabelski młyn. A jeśli coś się stanie, nim zdążę im wszystko wyjaśnić?

 

–W porządku, ale nie wydaje ci się, że jak wrócisz nagle, po prawe trzech miesiącach, w dodatku z dziewczyną starszą o dwanaście lat, to tylko pogorszysz sytuację?

 

Uśmiechnąłem się i kolejny raz pocałowałem Renatę.

 

–Tej sprawy nie można już bardziej spieprzyć.

 

Droga zajęła nam dwadzieścia minut. Ze spokojem spoglądałem na znajome pola i lasy. Minęliśmy miejsce, gdzie zatrzymał się tajemniczy kierowca ciężarówki i uratował mnie przed ewentualnym gniewem ojca. To wszystko teraz wydawało się snem. Tamten Janek już nie istniał. Tak, jak powiedział Edek, byłem zupełnie innym człowiekiem. I pomimo tego, że jemu nie podobało się moje nowe obliczę, to mi przypadło do gustu.

 

Wjechaliśmy na zabłocone podwórko, spod kół pierzchały kury. Było mi głupio, że ci ludzie widzą, jakim żałosnym człowiekiem byłem. Tylko, czy na pewno? Może ta materialna otoczka jest gówno warta, jak połowa rzeczy na tym świecie? Połowa rzeczy, dla których poświęcamy wszystko, by na końcu zawieść się i umrzeć nieszczęśliwym?

 

Cholera Jasna.

 

Przed dom wyszła matka. Prosta kobieta z oczami pełnymi żalu. Bałem się nawet podejrzewać, że mógłbym być jego przyczyną.

 

–Witaj, synu –rzekła, gdy wysiadłem z samochodu i uścisnęła mnie mocno.

 

Rozpłakałem się. Żałowałem teraz, że nie przyjechałem tu sam. To powinno odbyć się inaczej.

 

–Przepraszam za wszystko, tak strasznie mi przykro –szeptałem do ucha kobiety, która wydała mnie na świat. Wiedziałem, że jestem dla niej wszystkim, a pomimo to uciekłem. –Wybaczysz mi kiedyś?

 

Matka spojrzała mi w oczy.

 

–Kocham cię, Janku –rzekła zalewając się łzami i pociągnęła mnie do domu. Machnąłem na goryli, by zostali na zewnątrz, Renata ruszyła za mną.

 

Weszliśmy do korytarza, którym ostatni raz szedłem, rozbryzgując krew po podłodze. Następnie weszliśmy do salonu. W fotelu siedział ojciec. Oplatały go jakieś dziwne wężyki, dawna siła gdzieś wyparowała. To nie ten sam mężczyzna – przeszło mi przez głowę. – Boże święty, czy to moja sprawka?

 

–Tato bardzo rozchorował się, gdy uciek… wyjechałeś. Któregoś popołudnia po prostu serce nie wytrzymało.

 

–Zawał? –zapytałem wpatrując się w twarz śpiącego mężczyzny. Już nie mojego ojca, lecz stojącego nad grobem starca. Przypomniał mi się obraz, jaki widziałem po nieumyślnym zażyciu Trixi. Czy to mogła być prawda? Czy naprawdę, to co wtedy widziałem, istotnie się zdarzyło? A jeśli tak, to jak mam powiedzieć Adamowi, że jego rodzice nie żyją?

 

–Może zostaniecie na noc? –zapytała matka i nim zdołałem zaprzeczyć dodała: –Ojciec bardzo chciał się z tobą zobaczyć, a ostatnio kiepsko sypia i nie chciałabym go teraz budzić. W twoim pokoju jest dużo miejsca…

 

Spojrzałem na Renatę, by zobaczyć, jak na to zareaguję. Byłem pewny, że lekko się skrzywi i będzie nalegać, byśmy zostali do wieczora i wyjechali, najwyraźniej jednak nie znałem jej tak dobrzej, jak mi się wydawało.

 

–Bardzo chętnie zostaniemy, prawda Janek? –rzekła i spojrzała na mnie uśmiechając się zagadkowo.

 

Jeszcze raz spojrzałem na ojca i przytaknąłem. Następnie wyszedłem przed dom i kazałem gorylom wracać do Perun. Z początku się opierali, jednak przekonałem ich, że nic mi nie grozi na tym końcu świata.

 

Zaraz po obiedzie, wyszliśmy na spacer. Zaprowadziłem Renatę nad staw, który znajduję się w lasach za moim domem. Nawet o tej porze roku było tam pięknie i tajemniczo. Staliśmy obok płaczącej wierzby, tuląc się do siebie i rozmawiając. Na wodzie unosiły się liście, nieprzenikniona tafla, niczym lustro odbijała szare niebo i wierzchołki drzew. Gdzieś ptak zerwał się do lotu, coś przemknęło tuż obok nas, łamiąc łapkami skostniałe gałęzie.

 

–Cudowne miejsce –stwierdziła Renata i wtuliła się w moją szyję. Poczułem jej ciepły oddech i wilgotne usta.

 

Wystarczyły niespełna trzy miesiące, żebym zatęsknił za tym wszystkim. Żebym docenił wszystko, co dobrowolnie zostawiłem. I to tylko dlatego, że para głupków postanowiła dać mi nauczkę. Czy byłem, aż tak słabym człowiekiem?

 

Wróciliśmy do domu ścigani, przez zapadający zmrok. Na stole czekała już kolacja, jednak najpierw postanowiłem porozmawiać z ojcem. Zostawiłem, więc w kuchni Renatę i ruszyłem do salonu. Bałem się tego, co mogę usłyszeć. Bałem się oskarżeń i łez. Zebrałem wszystkie siły i skoncentrowałem się, by pohamować emocje i tym razem zachować się, jak dorosły mężczyzna.

 

–Cześć tato –rzekłem siadając w fotelu. W pierwszej chwili moje słowa nie wywołały żadnej reakcji i poczułem chłodną, morderczą zgrozę, gdy ojciec odwrócił się powoli i spojrzał na mnie.

 

I tak jak wcześniej, pomimo tego, że z całych siły starałem się przygotować do tej rozmowy. Starłem się powściągnąć wszelkie emocję, by zachować się, jak dorosły, nie wytrzymałem. Z oczu popłynęły mi słone łzy, twarz skrzywiła się i wyglądałem teraz, jakbym miał dziesięć lat i przeżywał śmierć mojego ukochanego psa.

 

–Cześć, Janku –rzekł ojciec. –Cieszę się, że przyjechałeś. Bardzo zmieniłeś się przez te trzy miesiące.

 

–Nie wyglądasz najlepiej tato, to moja wina, prawda?

 

–Twoja wina? –Zdziwił się ojciec i rozkaszlał. Chwilę trwało, nim znów mógł mówić. –Synu, winą za chore serce mogę obarczać Boga, diabła, albo geny, ponieważ wszyscy moi bracia umarli na zawał. Ty jesteś moją dumą. Wybacz, że powiedziałem tak wiele głupstw. Miałeś rację… miałeś cholerną rację, a ja głupi nie potrafiłem przyjąć jej do wiadomości.

 

Ojciec wyciągnął dłoń, którą natychmiast ukryłem w swoich i teraz obaj wylewaliśmy łzy. Jakbyśmy oglądali scenę naszej kłótni z przed trzech miesięcy i nie mogli zrozumieć, kim są ci dwaj idioci wypowiadający te beznadziejne kwestie…

 

–Mama mówiła, że masz dziewczynę.

 

Skinąłem głową i uśmiechnąłem się.

 

–No to już, przyprowadź tę dziewuchę, niech jej się przyjrzę.

 

Tak też zrobiłem i spędziliśmy razem wieczór. Było prawie, jak w kinie. Gdy bohater wraca do domu i godzi się z rodzicami. U boku ma piękną kobietę i wszystko wydaję się być idealne. Tej nocy pierwszy raz kochałem się z Renatą. Zrobiliśmy to w moim łóżku i zrozumiałem wtedy, że nie potrzebuję nic więcej, jeśli będę miał ją przy sobie. Z tą myślą zasnąłem…

 

Nie wiedząc, że zostało nam tak mało czasu.

 

*

 

Czarny Mercedes wtoczył się na podwórko rozchlapując błoto i zatrąbił dwa razy. Spodziewałem się, że Adam pośle po nas z samego rana, więc wstaliśmy o ósmej i przygotowaliśmy się do drogi. Matka nie mogła wypuścić mnie z objęć, dopóki nie obiecałem, że jeszcze w tym tygodniu odwiedzę ich w raz z Renatą. Byłem naprawdę zdziwiony, że ją polubili. W końcu była sporo starsza, lecz przy tym mądra i piękna.

 

Rodziców bardzo interesowało, czym zajmuję się w Perun i bacznie przyglądali się wielkim mężczyznom w czarnych garniturach. Z oczywistych powodów nie mogłem wyjawić prawdy, nie chciałem ich znowu stracić. Powiedziałem więc, że pomagam zamożnemu przyjacielowi przy handlu i nic poza tym. Znali Adama – przedstawiłem go im, gdy byli niegdyś w szkole – to trochę łagodziło sytuację. To też dało mi do myślenia… muszę z tym skończyć. Wyprowadzę się i choćbym miał wrócić do Bogomiłowa, zostawię za sobą cały ten bajzel. Zbyt zależało mi na Renacie, bym mógł dłużej znosić wiszące nad głową niebezpieczeństwo.

 

Wyjechaliśmy piętnaście po dziewiątej, żegnani przez ojca i matkę, z której oczu zniknął dziwny – niepokojący – blask. Droga przebiegała spokojnie. Nic nie zapowiadało tego, co miało się stać. Wjechaliśmy na prosty odcinek z obu stron otaczał nas gęsty las. Kolejny raz niczym bumerang, przypomniał mi się wieczór, kiedy to łapałem stopa gdzieś na tym odcinku. Przez to nie zauważyłem, jak z bocznej drogi wyjeżdża ciężarówka i tarasuje nam przejazd. Siedzący za kierownicą goryl zwolnił i zaklął pod nosem. Wtedy zza drzew wyłonili się mężczyźni, nie wiem ilu ich było. Otrząsnąłem się na tyle, by złapać Renatę i wciągnąć między siedzenia, kiedy wszystko – nawet pędzące w mej głowie myśli – zagłuszyła seria z karabinu maszynowego.

 

Wszystko latało w powietrzu. Krew niczym aerozol osiadała na kawałkach szyb i obiciach siedzeń. W pewnym momencie, coś lepkiego rozbryznęło mi się na twarzy. Zacząłem krzyczeć i chcąc objąć Renatę, przypadkiem wsadziłem rękę do kieszeni płaszcza. Poczułem kształt i zacisnąłem na nim dłoń. Serie z karabinów, wciąż dziurawiły samochód, byłem oszołomiony i ostatkami sił wstrzymywałem się przed utratą przytomności. Nagle jeden z pocisków rozorał mi lewy policzek. Krew chlusnęła na dłoń, którą starłem się utrzymać razem wiszące płaty skóry.

 

Otworzyłem oczy.

 

Zobaczyłem Renatę, jej martwy wzrok wpatrujący się w sufit i rozłupaną prze pocisk czaszkę. Zrozumiałem, że lepka substancja, która ściekała mi z twarzy to jej mózg. Zakręciło mi się w głowie, nie widziałem, czy wciąż trwa ostrzał. Siedzący z przodu mężczyźni byli martwi, ja miałem nadzieję zaraz umrzeć. Wszystko przykryła czerń…

 

Nie czułem już nic.

 

*

 

Uciekałem przed krukiem. Wielkie, czarne ptaszysko dryfowało na tafli powietrza nie poruszając skrzydłami. Ślepia przypominające dwie czarne perły spoglądały na mnie. Wiedziałem, że nie ucieknę. Łąka po której biegłem robiła się coraz bardziej grząska. Stopy wnikały w nią do kostek, jakby pragnęły zostać uwięzione na wieczność. Usłyszałem wołanie, serce mocniej załopotało mi w piersi – to była Renata. Potrzebowała mnie, słyszałem wielki smutek dźwięczący w jej głosie. Wbrew wszystkiemu przyśpieszyłem kroku i spostrzegłem ją; siedziała pośrodku polany, jej mokre włosy rozwiewał wiatr. Gdy podbiegłem bliżej spostrzegłem, że ukochana do połowy zagrzebana jest w ziemi. Jej blada, na wpół przegnita twarz wyraża straszliwą mękę.

 

–Dlaczego mnie nie uratowałeś? –pyta martwa kobieta. Kobieta, która była dla mnie wszystkim.

 

Zwolniłem i pragnąłem się odezwać, lecz wtedy dopadł mnie wielki kruk i zaczął rozszarpywać pazurami twarz. Rozorany pazurami policzek, dał o sobie znać straszliwym bólem…

 

Wtedy się ocknąłem.

 

–Tylko się nie szarp, młody, bo za w czasu zadyndasz –rzekł szorstki głos.

 

Otworzyłem oczy i spostrzegłem niskiego, odzianego w czerń mężczyznę. Na nogach miał fioletowe buty, do których pasował wystający kołnierz koszuli. Przebiegłem wzrokiem po pomieszczeniu i spostrzegłem Adama. Przyjaciel siedział pod stertą palet dotkliwie pobity. Miał tak zapuchnięte oczy, iż wątpiłem, by mnie widział.

 

Znajdowaliśmy się w jakieś hali. Przypominała stary magazyn.

 

–Gdzie ja jestem? O co tu chodzi? –zapytałem zdezorientowany. Spróbowałem się szarpnąć, wtedy lina oplatająca szyję lekko się zacisnęła. Zerknąłem w dół i spostrzegłem , że postawiono mnie na metalowym blacie. Sądząc po jego niestabilności, musiał mieć do nóg przyczepione kółka.

 

–Nasz wspólny przyjaciel zdradził mi, że wiesz o projekcie i nawet miałeś okazję przetestować go na sobie.

 

Spojrzałem w stronę Adama, lecz nie było we mnie wściekłości. Ostrzegał mnie.

 

–Ale spokojnie, łatwo cię nie sypnął. Musieliśmy mu… trochę pomóc. Efekty widać gołym okiem.

 

–Wybacz… –wykrzyknął przyjaciel i dostał kolbą pistoletu prosto w nos. Krew trysnęła mu na twarz i koszulę. To był makabryczny widok.

 

–Tak właśnie robi się interesy z polakami. Dałem towar, zapłaciłem, a oni nie chcieli umrzeć. –Mężczyzna we fioletowej koszuli skinął na podwładnego, który wziąwszy kanister, podszedł do Adama i wylał nań jego zawartość. Zacząłem dygotać z przerażenia.

 

–Przecież… przecież Adam spełnił wszystkie twoje rozkazy, więc dlaczego… –głos mi się zawiesił, gdy wspomniałem Renatę. Boże… tyle krwi…

 

–Tak, tak –rzekł z uśmiechem Dimitri, nie miałem wątpliwości, że ma z nim do czynienia. –Ale, musisz zrozumieć młodzieńcze, że oni, byli tylko szczurami doświadczalnymi. Chciałem zobaczyć, czy warto inwestować w Trixi. I teraz już wiem, a was nie potrzebuję.

 

Dimitri ruszył do Adama wyciągając z kieszeni zapalniczkę. Widziałem uśmiech na jego twarzy. Nagle usłyszałem na zewnątrz krzyki. Nastąpiło kilka strzałów i do magazynu wpadło około dwudziestu mężczyzn. Wszyscy potężniej zbudowani w motocyklowych kurtach, niektórzy trzymali nabite gwoździami kije, inni zaś pistolety.

 

Wśród nich dostrzegłem Edka.

 

Rozpętało się piekło i mnóstwo rzeczy stało się niemal w jednym momencie. Dimitri rzucił zapalniczkę i Adam stanął w płomieniach, zajęła się również sterta palet. To dało element zaskoczenia i ludzie ruska rozproszyli się, by zacząć strzelać. Było ich nie więcej niż sześciu, więc z wielką satysfakcją czekałem, aż wybiją ich do nogi.

 

Ktoś nagle wykopał blat spod mojego tyłka i zawisłem w powietrzu dusząc się. Dłońmi starłem się przytrzymać wrzynającą się w gardło linę. Było mi coraz ciężkiej oddychać.

 

Tymczasem część mężczyzn z odsieczy Edka, zaczęła gasić wrzeszczącego Adama. Był to potworny widok. Smród palonego mięsa wypełnił pomieszczenie do tego stopnia, że łzawiły mi oczy. Ludzie Dimitriego padali jeden za drugim, niektórzy rzucali broń i poddawali się, lecz od razu padali pod ciosami kijów. Najwyraźniej podpalenie człowieka żywcem było przekroczeniem wszelkich granic i bandyci musieli zapłacić za to własnym życiem. Ktoś podbiegł do mnie i podtrzymał za nogi. Skradłem kilka łapczywych oddechów i gdy obraz nabrał ostrości, spostrzegłem, że moim wybawcą jest kierowca ciężarówki, który dał mi – wydawałoby się sto lat temu – swoją wizytówkę.

 

Nagle znowu zostałem sam i lina jeszcze bardziej zacisnęła mi się na gardle. Walczyłem o życie kolejne kilka minut i już nabierałem pewności, że to jednak koniec, gdy trzy kule trafiły Dimitriego i pozbawiły go życia.

 

*

 

Siedzę w kuchni, kończąc drugą kawę. Zegarek na kuchence mikrofalowej wskazuję, że za dziesięć minut zacznie się czwarta rano. Pierdolona czwarta rano, a ja siedzę i tonę we wspomnieniach. Dobrze, że przynajmniej nie jestem sam, prawda?

 

Przy drzwiach do pokoju stoi Adam. Jego skóra odpada płatami. Smród palonego mięsa jest straszny, oczy bez powiek i usta bez warg, upodobniają go do chodzącego koszmaru. Dziwię się, że jeszcze nie oszalałem. A może tak się stało? Może dlatego naprzeciw mnie siedzi Renata? Nie piękna i pełna życia, lecz martwa i pełna śmierci? Blada i nadgnita. Dlaczego wtedy wypiłem to piwo? Dlaczego zdolności, które rzekomo miała wywołać Trixi okazały się dla mnie takie straszne? Nie mogę spać, jeść i z wielkim trudem przychodzi mi normalne funkcjonowanie? Jak można myśleć o sprawach normalnych, gdy idąc ulicą ciężko rozróżnić żywych od martwych? Jak spać, gdy nocą przychodzi zabłąkana dusza, budzi cię odorem zgniłego mięsa? Jak wytrzymać, gdy żąda od ciebie pomocy, a ty – widząc ślad po linie na jej szyi – mówisz, że jej już nie można pomóc?

 

Spoglądam na nóż i już po niego sięgam, gdy martwa ukochana zaczyna prosić bym żył. Błagać, bym istniał.

 

Tylko…

 

Tylko jak istnieć pośród śmierci?

 

 

 

Koniec

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

    "Rozpocząłem nową podróż. Inną od setek poprzednich i setek następnych.

    A skąd to bohater wie i ogłasza z tak niezachwianą pewnością,  jeżeli opowiadanie prowadzone jest w narracji pierwszoosobowej? Co do przyszłych podróży, może tylko przypuszczać. Duży  błąd sposobu prowadzenia narracji zaraz na wejściu. 

Dziwny zbieg okoliczności - też kiedyś, dawno, dawno temu, machnąłem opowiadanie a nawet dwa, które miały podobny tytuł, "Droga do odpowiedzi". Bohater też uciekał w świat snu, też był młody, rozgoryczony i uciekł z domu. Tylko, że początek jest dość oklepany. Dalej nie czytałem, nie wciągnęło mnie. Było już wiele historii o outsiderach, którzy postanowili coś zmienić. Jeśli chcesz zachęcić czytelnika, lepiej zacząć jakąś ciekawą sceną, gdzie jest akcja. Na początek polecam krótsze opowiadania.

Nie mam czasu żeby czytać całość, ale zastanawiam się czy bohater rzeczywiście jest jakiś inny, czy ta jego inność na tym polega, że sam siebie tak określa? Bo na początku tak to wygląda - mówi, że był z boku, że go nie lubiano, że jest inny, ciągle tylko mówi, to co w nim takiego było innego? Jak się zachowywał (skoro inaczej) w normalnym życiu. Czy czytanie książek i mówienie z zacięciem na Ą Ę jest jedynym przejawem jego inności?

Pozwolę sobie wytknąć parę rzeczy, któe wpadły mi w oko:

I chodź starałem się przystosować - choć
Powłuczając nogami ruszyłem w jego kierunku - ó
Janku, w sobotę pojedziemy do lasu - Kwesita jest w sumie poprawna gramatycznie i w tym właśnie problem. Ojciec jest ponoć prostym mechanikiem, któy nie wierzy w te wszystkie książki. W dzisiejszych czasach mało kto używa wołaczy, a już na pewno nie spodziewałbym się tego po takim osobniku
Prawdę powiedziawszy zdarzało mi się to średnio dwa razy na pół roku - dziwnie mi trochę brzmi to :dwa razy na pół roku". Zgrabniej by brzmiało raz na miesiąc albo coś w tym stylu
Był z niego niski, lecz potężnie zbudowany mężczyzna. Spłowiała koszulka opinała wielkie mięśnie i ścięgna przypominające liny holownicze. - nie bardzo mi się podoba ten opis, sam nie wiem, dlaczego
rozmawiał po przez gniew - poprzez
Wzbierał niczym fala i był groźny. - znowu nieco dziwna kostrukcja, ja bym widział raczej [gniew] Wzbierał niczym fala i stawał się cholernie groźny - wiem, że wulgaryzm, ale, według mnie, nadaje pewnej emocjonalności
Pomimo sporych rozmiarów nawet nie zdążyłem się cofnąć, a ojciec już stał przy mnie. - sporych rozmiarów kogo/czego?
czterysta złoty - złotych
sporo było kopalni - sporo było kopalń
dwudziestolecie między wojenne - międzywojenne
wierzy - tu chodzi o tę wieŻę, co obokk niej budka telefoniczna stała
Perun - nie odmieniasz tej nazwy, czy tak powinno być?
wybawiciele - co chwila jakiś wybawiciel, a to kierowca ciężarówki, a to Renata...
brać go, jako człowieka godnego zaufania. - brać go za człowieka godnego zaufania, jeśli już

 

poza tym, jest parę powtórzeń, gdzieś tam.

 

Co do treści, to nie mogę się odnieść niestety do całości --- wymiękłem w ok. 1/3. Nie wiem, czy to kwestia tekstu, czy mojego zmęczenia. 

PS: zgadzam się z marksem, mocno nienaturalne wydaje mi się to jego wyobcowanie. NIe rozumiem, dlaczego był taki inny, ale to może dlatego, że nie przeczytałem jeszcze całości... W każdym razie, początek wydaje się przez to nieco niejasny.

Przeczytałam.

Zgadzam się co do "inności" - wynika ona tylko z tego, co bohater sam o sobie mówi, a i późniejsze wydarzenia wskazują na to, że jego "inność" rozpoczęła się tak naprawdę dopiero od Trixi. Niestety, to zawala założenie opowiadania i przeszkadza.

 

Ogólnie czytało mi się dobrze, tak, że długość tekstu nie była jakimś problemem, byłam ciekawa, czym to zakończysz - i rozczarowałam się srodze. Spodziewałam się czegoś o wiele lepszego. Ponadto mamy tu długi wstęp, dom, ucieczka, impreza, wyjaśnienia, cała pierwsza część ma jedno tempo, a w drugiej lecisz na łeb, na szyję, byle szybciej zakończyć. Takie odniosłam wrażenie. Ostatnia scena, już w magazynie, wypada najgorzej, dużo niedomówień i tempo, jakbys się dokądś spieszył.

 

Dalej - tekst wymaga solidnej pracy redaktorskiej. I to naprawdę solidnej. Technicznie sprawia wrażenie bardzo niedopracowanego, niestety. Przecinki są porozrzucane chyba przypadkowo, a części w ogóle nie ma. Interpunkcja to jeden chaos. Najbardziej bolą błędy ortograficzne, których się kilka zdarzyło. Jest cała masa powtórzeń. Do tego dochodzi sporo dziwnych, niejasnych, źle złożonych zdań i niedomówień. Brakuje wielu spacji przy półpauzach. Czasem też mieszasz czasy - piszesz głównie w przeszłym, a zdarzają się niczym niewytłumaczalne wstawki w teraźniejszym.

 

Wymieniać nie mam siły i czasu, a podsumowując powiem tak: Jak już wspomnialam, w ogólnym rozrachunku czytało mi się dobrze. To, że fabuła (a raczej jej rozwiązanie) nie przypadła mi do gustu, to inna sprawa. Cała masa błędów, to druga sprawa. Aha, na pochwałę zasługuje jednak przy tym prawidłowy zapis dialogów, który jest rzeczą rzadką! ; )

 

Proponuję, byś pokazal nam coś krótszego, ale bardziej dopracowanego. Nad krótkim tekstem siłą rzeczy pracuje się chętniej i nieco łatwiej. Długi czasem przytłacza i zwyczajnie się odechciewa go redagować. Ale jeśli Tobie nie zależy na właściwym dopracowaniu tekstu i doprowadzeniu go do możliwie najlepszego stanu, to tym bardziej nie będzie zależeć czytelnikowi. W miarę możliwości znajdź sobie beta-testera, który spojrzy z boku i na pewno pomoże Ci wyeliminować wiele drobiazgów, których sam nie zauważysz.

 

Pozdrawiam.  

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka