- Opowiadanie: bemik - Akcja "Fibula"

Akcja "Fibula"

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Akcja "Fibula"

* * *

 

- Dlaczego napierdzielają w te dzwony o godzinie pół do siódmej rano? Jeśli ktoś chodzi o takiej poronionej porze na mszę, to z pewnością wie, o której się rozpoczyna. I nastawia sobie budzik. Na cholerę muszą podrywać na nogi całą okolicę? – Zastanawiał się, czując narastającą złość. Miał fatalne samopoczucie, bo dopadł go kac-gigant.

Leżał jeszcze przez chwilę, ale natura zmusiła go do działania. Najpierw powędrował do łazienki, potem do kuchni i stanął w progu jak zamurowany. Spod stołu wyglądała na niego pupa w różowych majtkach w króliczki. Z pewnością nie była to pupa jego mamy. Z kilku względów. Po pierwsze – rodzice wyjechali wczoraj nad morze i mieli tam pozostać przez najbliższe dziesięć dni. Po drugie – jego rodzicielka nie założyłaby różowych majtek w zwierzątka. Po trzecie – wynurzający się fragment ciała był o trzydzieści trzy rozmiary mniejszy od adekwatnego jego matki.

– Co robisz pod moim stołem? – Zadał pytanie i od razu wiedział, że jest ono głupie i świadczy o jego infantylizmie. Powinien zapytać jakoś ogólnie, ale widok oszołomił go nieco.

Pupa, która dysponowała ciągiem dalszym, łupnęła w stół, jęknęła rozdzierająco i zaczęła się wycofywać. Po chwili na środku kuchni stanęło coś zjawiskowego. Oprócz różowych majtek w króliczki pojawiła się też krótka koszulka w takie same gryzonie.

– Spadła mi łyżeczka. – Blondynka, o niebieskich oczach, cała w króliczkach, wyciągnęła na potwierdzenie rękę ze sztućcem w jego kierunku, podczas gdy drugą starała się obciągnąć kusy podkoszulek. – I zrobiłam kawę. Napijesz się?

– Yhm – potwierdził bardzo inteligentnym mruknięciem i usiadł przy stole.

Młoda osoba podała mu napełniony kubeczek, podsunęła kartonik z mlekiem i cukiernicę. Sama usiadła po przeciwnej stronie.

– Nazywam się Magda i jestem córką twojej mamy przyjaciółki – wyjaśniła.

– Czym jesteś? – Chłopak poczuł się skołowany.

– Córką – przyjaciółki – twojej – mamy – z dzieciństwa – powtórzyła wolno i wyraźnie.

– Kurczę, moja mama w dzieciństwie miała dziecko z przyjaciółką? – Zakrztusił się.

– Rany – jęknęła Magda i miała zamiar ponownie wyjaśnić.

– Ok, ok. Zrozumiałem. Jestem Kuba.

– A miało cię nie być – wyraziła swoje zaskoczenie.

– Nic na ten temat nie wiem. Podobno byłem planowanym dzieckiem!

– Przestań! – zezłościła się wreszcie. – Chodziło mi o to, że miało cię nie być w domu!

– A tak – przypomniał sobie. – Mieliśmy pojechać na weekend do kumpla na działkę, ale jego rodzice zaplanowali jakąś imprezkę, więc zostaliśmy wyautowani.

– Mama nie powiadomiła cię? Wydawało mi się, że dzwoniła.

– Dzwoniła? – zdziwił się. – Zaczekaj. Sprawdzę pocztę.

– Faktycznie – potwierdził siadając znowu za stołem w kuchni.– Zostałem uprzedzony. Już się nie boję – zażartował.

– Zjemy coś ?– Magda pominęła jego uwagę.

– Chętnie! A co masz zamiar tu robić?

– Nic specjalnego. Mam wakacje. We wtorek przylatuje z Hamburga Marta, moja przyjaciółka. Chcemy razem wyskoczyć na jakieś dwa tygodnie na Opolszczyznę. Ona ma tam rodzinę, więc będziemy miały darmową metę.

– To Niemka?

– Nie, ale mieszka w Szwabolandzie od kilku lat. Jej rodzice przenieśli się, kiedy miałyśmy po szesnaście lat.

Te dwa dni do przyjazdu Marty minęły błyskawicznie. Po dziewczynę pojechali we wtorek, późnym popołudniem, samochodem Kuby. Marta okazała się być absolutnym przeciwieństwem Magdy. Była ciemnowłosa i ciemnooka, a do tego duża. W każdym wymiarze. Ale była bezpośrednia i otwarta. Bez ceregieli i jakiegokolwiek zażenowania obejrzała sobie Kubę od stóp do głów.

– Nooo, niezłe ciacho! – powiedziała z uznaniem do Magdy, nie zważając na uczucia owego ciacha i traktując je przedmiotowo. – Skąd go wytrzasnęłaś?

– To syn przyjaciółki mojej mamy z dzieciństwa – wyjaśniła bynajmniej nie zażenowana Madzia.

– Kto? – Marta oderwała swoje spojrzenie od ciacha i spojrzała na nią zaniepokojona. – Nie rozumiem!

Magda westchnęła i wyjaśniła powoli i wyraźnie, skąd wziął się Kuba.

– Czy wy macie jakieś problemy z percepcją? – zauważyła z przekąsem.

– Z czym? – zapytali oboje naraz.

I właśnie to pytanie sprawiło, że przypadli sobie do gustu. Czasem jedno słowo, jakiś gest lub szczegół wyglądu sprawia, że kogoś lubimy bądź nie. Bez uzasadnienia. Oboje zrozumieli też, że będą kumplami, przyjaciółmi, ale nigdy nie wyjdą poza ten obszar. Erotyka w ich stosunkach została wykluczona. Zaakceptowali ten układ natychmiast i bez słów.

– PERCEPCJA! – powtórzyła dobitnie Magda. – Kubie też musiałam dwa razy tłumaczyć!

– Bo używasz jakiejś dziwnej składni! – zauważyła Marta.

– Jak mistrz Joda! – dodał Kuba.

– Mistrz Joda z Wojen Gwiezdnych – wyjaśniła jej Marta, która w lot zrozumiała intencje chłopaka.

– Co wy bredzicie? – zdenerwowała się Magda.

– Do samochodu idziesz ty – głębokim basem powiedziała Marta. Kuba skinął jej głową i kontynuował.

– Ty mówisz tak samo, kiedy wyjaśniasz skąd się wziąłem.

– Tego nie wyjaśniam – zaprzeczyła Magda. – Wszyscy jesteśmy dorośli i wiemy, skąd się biorą dzieci.

Roześmiali się we trójkę.

Dyskusję językową kontynuowali w domu przy butelce wina. No, może nie jednej. Ale koniec był najbardziej zaskakujący. Dziewczęta uznały, że byłoby fajnie, gdyby Kuba pojechał z nimi. A jemu zrobiło się fajnie, że tego chcą. I obiecał im i sobie, że chociażby miał się zwolnić z pracy, to spędzą razem te dwa tygodnie. Na szczęście okazało się, że nie ma takiej konieczności. I w środę po południu wyruszyli starym peugeotem w drogę.

 

* * *

– Czy mnie się zdaje, czy zabłądziliśmy?

Kuba zatrzymał samochód na poboczu i wyciągnął do tyłu rękę, żeby odebrać Magdzie mapę. Była ciemna noc. Od godziny powinni być już na miejscu, a tkwili w środku lasu.

– Trzymałaś mapę do góry nogami. Powinniśmy skręcić w lewo.

Bez dalszych wyjaśnień i wyrzutów zawrócił i po dwunastu kilometrach znowu znaleźli się na granicy miasta Stara Cerekwia.

– Ok. Na co mamy się kierować?

– Na Tłustomosty. Stamtąd już tylko trzy kilometry do Suchej Psiny – powiedziała Marta.

– Czy wy robicie mnie w konia, czy te nazwy wymyślał ktoś upośledzony umysłowo? – Kuba miał wrażenie, że dziewczyny nabijają się z niego.

– No coś ty – zaprzeczyła Marta. – Sucha Psina wzięła swoją nazwę od rzeczki Psiny, która często wysychała.

Samochód rozkraczył się dokładnie przy tabliczce z napisem Sucha Psina.

– No to koniec! – Kuba rozłożył ręce. – Jesteśmy uziemieni.

– Sucha Psina to nie metropolia – stwierdziła Magda. – Pewnie w jakieś piętnaście minut znajdziemy dom cioci.

– Może zadzwonisz do niej i uprzedzisz. Jest prawie dwunasta. Ludzie na wsiach zwykle śpią o tej porze – przytomnie zauważył Kuba.

– Jest mały problem – Marta speszyła się nieco.

– To znaczy?

– Nie mam do niej telefonu – szepnęła z lekkim zażenowaniem.

– Co? – wykrzyknęli Magda i Kuba.

– Czy to oznacza, że twoja ciocia w ogóle nie wie, że przyjeżdżasz?

– No nie – zająknęła się dziewczyna. – Mama z nią rozmawiała jakiś tydzień temu i uprzedziła. Ja miałam do niej zadzwonić zaraz po przylocie, ale skołowaliście mnie „synem przyjaciółki z dzieciństwa mamy”. Potem było pakowanie i przypomniałam sobie w połowie drogi. Miałam zadzwonić do mamy, bo tylko ona ma telefon do cioci, ale wtedy Magda wyskoczyła z sikaniem i ja też musiałam. A potem zapomniałam.

– To może zadzwonisz do mamy teraz? – wycedził Kuba.

– Zwariowałeś? – oburzyła się Marta. – Chcesz, żeby dostała zawału? Wiesz, co by sobie pomyślała, jakbym do niej zadzwoniła o tej porze?

– No dobra – zrezygnował Kuba. – Prześpimy się w samochodzie, a rano poszukamy tej twojej ciotki.

Prawie zasypiał, kiedy zdawało mu się, że na skraju szosy zobaczył świetlistą, rogatą postać. Przetarł oczy, ale zjawisko zniknęło.

To pewnie wynik zmęczenia i tych pacanów, co jechali na drogowych. – Zdążył pomyśleć i zapadł w niespokojną drzemkę.

 

* * *

Ranek powitał ich siąpiącym deszczem. Marta wygramoliła się z samochodu i natychmiast wypatrzyła domek z kogutem na dachu, który wydał jej się znajomy. Po uważnej obserwacji doszła do wniosku, że posesja coś jej przypomina, a po dalszych kilku chwilach rozpoznała dom ciotki.

– Pobudka, śpiochy! – wykrzyknęła sadowiąc się na siedzeniu. – Znalazłam dom ciotki!

– Gdzie ty łaziłaś sama o piątej rano? – spytał Kuba rozcierając zesztywniały kark.

– Nigdzie. Wyszłam z samochodu i zobaczyłam jej dom.

– Co? – Kuba zaczynał przytomnieć. – Chcesz powiedzieć, że spaliśmy całą noc w samochodzie, podczas gdy dom twojej ciotki znajdował się w prostej linii pewnie z pięćdziesiąt metrów stąd?

– No co? – tłumaczyła się Marta. – Była ciemna noc. Ostatni raz byłam tu z piętnaście lat temu.

– No dobra – uciął dyskusję chłopak. – Ruszmy się.

Ale najpierw spróbował uruchomić samochód. Auto zapaliło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

– No to jedziemy!

– Co mu się stało? – spytała zaskoczona Marta. – Przecież w nocy zastrajkował.

– On tak ma. – Kuba wzruszył ramionami. – Najważniejsze, że teraz chce pojechać.

W pięć minut pokonali odcinek drogi dzielący ich od domu ciotki. Zatrzymali się przed szeroką bramą i zajrzeli na podwórze, po którym kręciły się kury, kaczki i gęsi, a wśród nich ciocia Marty. Rozrzucała garściami karmę i dopiero po chwili zauważyła gości. Jeszcze później spostrzegł przybyszów wiekowy pies, który wygrzewał się na ganku.

Po serdecznym przywitaniu zostali usadzeni w kuchni, gdzie po chwili na drewnianym stole pojawiła się jajecznica chyba z kopy jaj. Do tego było pieczywo i mleko.

– Siadajcie i jedzcie. Jak muszę jeszcze wydoić Arabellę i wygonić ją na łąkę, bo inaczej nie da nam spokoju.

Rzeczywiście, do ich uszu docierało żałosne muczenie.

– Krowa, która ma na imię Arabella? – zachwyciła się Magda. – Boskie!

– No, a poprzedni pies nazywał się Zeus – powiedziała Marta z ustami pełnymi jajecznicy. – Jestem ciekawa, jak nazwała tego?

Dowiedzieli się po kilku minutach, ponieważ ciotka, wracając z bańką mleka, potknęła się o rozwalonego na ganku zwierzaka i sklęła go taką łaciną podwórkową, że wywołało to zachwyt Kuby.

– Ma na imię Hades – zauważyła Magda.– Super!

– A kury pewnie noszą imiona wszystkich bogiń z Olimpu! – dodał chłopak.

– Nie – zaprzeczyła ciotka, która właśnie pojawiła się w progu. – Tylko kogut ma imię. Apollo.

– O kurczę – Magda zakrztusiła się.

– Najedliście się? – spytała starsza kobieta. – To Marta zaprowadzi was na stryszek. Mama mnie uprzedziła, że przyjedziesz z koleżanką, ale ja miałam jakieś przeczucie i przygotowałam oba pokoje. A tak w ogóle, to życzę sobie, żebyście wszyscy mówili do mnie ciociu, jak w rodzinie.

Podziękowali i powędrowali po stromych schodkach na górę. Strych był duży i przestronny. Po obu stronach szerokiego korytarza, który pełnił jednocześnie rolę saloniku, bo pod oknem umieszczono stolik, fotele i niedużą kanapę, były osobne pokoje. Dziewczęta zajęły ten po lewej, a Kuba po prawej stronie. Łazienka niestety była tylko jedna, na dole. Rozpakowali się na chybcika i zeszli do kuchni.

– Ciociu, rozejrzymy się po okolicy i wrócimy za godzinkę albo dwie, dobrze? – Marta cmoknęła ciotkę w policzek.

Sucha Psina była podobna do tysiąca innych wiosek w Polsce. Wzdłuż drogi stały sześciany ceglanych budynków. Znaleźli niewielki sklepik, w którym głównym asortymentem było pieczywo i alkohol. Na drugim krańcu wypatrzyli też knajpkę pod niewiele mówiącą nazwą „U Zdzicha”. Poszli dalej, ale po kilku minutach znaleźli się pod tabliczką oznajmiającą, że dotarli do końca miejscowości.

– Duże to to nie jest! – powiedział Kuba.

– Ale urokliwe! – zwróciła im uwagę Magda. – Spójrzcie.

Wioska rozciągała się na wzgórzach. Domy stały na szczytach, co zapewne stanowiło zabezpieczenie, gdyba sucha Psina zechciała nagle zmienić się w mokrą Psinę.

 

* * *

Wieczór nadszedł prędzej niż się spodziewali. Nadciągnęły granatowe chmury i przesłoniły resztki światła. Usadowili się na werandzie, na tyłach domu. Podziwiali ogród usytuowany na łagodnych stokach pagórka. Ciotka zamknęła Arabellę w obórce i zagoniła kury na grzędy. Usiadła wreszcie razem z młodzieżą i podniosła butelkę z piwem, wznosząc toast na cześć ich przybycia.

– Ten dom żyje, kiedy są w nim ludzie – stwierdziła. – Cieszę się, że przyjechaliście.

– Tu jest tak pięknie, cicho i spokojnie – powiedziała Magda. – To taka prawdziwa polska wieś. Jest rzeczka, dookoła lasy…

– Już niedługo. Wkrótce się to zmieni.

– Dlaczego?

– Bo planują autostradę przez środek puszczy. Pewnie zaraz coś rozbudują, dostawią. A najpewniej zwyczajnie zniszczą las.

Tuż przed burzą rozszalały się komary. Żarły, kąsały i gryzły tak uporczywie, że wreszcie przenieśli się do salonu. Trzy ściany zabudowane były drewnianymi półkami, a na nich stały książki. Tylko ściana z oknem była wolna.

– O kurczę! Tu jest jak w bibliotece – zachwyciła się Magda.

Rozsiedli się na kanapie i fotelach i gadali do późna. Kiedy wreszcie trafili do swoich łóżek, każdy miał już nieco w czubie. Kuba nie mógł jednak zasnąć. Deszcz wprawdzie zelżał i nie walił już w dach z takim natężeniem, ale metalowy kogut skrzypiał niemiłosiernie. Chłopak podniósł się w końcu i wyszedł na korytarz. Przy oknie zauważył Martę.

– Co robisz?

– Znieczulam się – odpowiedziała z błogim uśmiechem. Jej znieczulanie osiągnęło chyba apogeum, o czym świadczył właśnie ów błogi uśmiech i jedynie centymetrowa warstwa płynu na dnie butelki.

– Dlaczego? – dopytywał się Kuba, sadowiąc się na sąsiedniej kanapie.

– Kogut skrzypi, żaby ujadają. Nie mogę spać – wyjaśniła, a po chwili dodała nostalgicznie. – I nie mam faceta!

– Ja też nie, ale nie żłopię z tego powodu wina sam w środku nocy!

– Że ty nie masz faceta, to chyba nic dziwnego! – Dziewczyna oprzytomniała na chwilę i zażartowała. – Byłoby dziwne…

– Wiesz, o co mi chodziło! – przerwał jej chłopak.

– Jasne. Ale facetom jest łatwiej – kontynuowała nieco bełkotliwie. – Ty byłbyś ok, ale nadajemy na innych częstotliwościach. Źle gadam. Dogadujemy się super, jak kumple, ale nie ma między nami iskry. Za to iskrzy między tobą i Madzią.

– E tam – zbagatelizował Kuba, choć zrobiło mu się jakoś ciepło na duszy.

Ale Martę rozkleiła ilość wypitego wina i rozczuliła się nad sobą, czemu dała wyraz słowami pana Wołodyjowskiego.

– Nic to. Daj ci Boże, Kubusiu, szczęście z Ketlingiem. Mnie trocha boli, ale nic to…

I głowa opadła jej na oparcie fotela. Kuba nie zdążył już wytłumaczyć, że wolałby Magdę zamiast Ketlinga, bo zasnęła. Przykrył ją tylko kocem i zostawił śpiącą na fotelu.

 

* * *

Poranek powitał ich mglisty i dżdżysty. I tak było prawie cały dzień. Dopiero pod wieczór rozpogodziło się nieco. Postanowili z tego skorzystać i przespacerować się. Nogi same poniosły ich w kierunku „Zdzicha”. W knajpce panował niewielki ruch. Kilku spragnionych raczyło się piwem przy barze. Paru siedziało przy stolikach. Usadowili się pod oknem i poprosili o piwo. Dostali je natychmiast i byli zaskoczeni tak szybką obsługą. Wkrótce wyjaśniła się ta kwestia. Sam Zdzich podał im piwo, po czym zamiast wrócić za bar, gdzie czekali już na niego kolejni spragnieni, zatrzymał się na pogawędkę. Po krótkiej serii pytań ustalił wszystko, co chciał wiedzieć. Że są miastowi i że mieszkają u pani Loni.

– Zaraz – ryknął w pewnym momencie, bo któryś z bardziej przypartych potrzebą zaskomlał o kolejny kufelek. – Nie widzisz, że rozmawiam?

Uzyskawszy ostatnią informację, że będą tu dwa tygodnie, odwrócił się i z godnością powędrował za bar.

Ich dyskusję przerwało wkroczenie nowych gości. Czterech mężczyzn i jednej kobiety. Usiedli przy sąsiednim stoliku i skinęli na powitanie głowami. Szczególną uwagę zwracała na siebie dwójka. Chyba rodzeństwo. Oboje wysocy, przy czym on bardzo, jasnowłosi i błękitnoocy. Wyglądali na rasowych Skandynawów, ale wszyscy porozumiewali się po niemiecku. Marta wyłączyła się z rozmowy przy własnym stoliku i przysłuchiwała się dyskusji obcych. Zerkała przy tym zalotnie na wysokiego Szweda. Widać było, że jemu też podoba się dziewczyna, bo pożerał Martę wzrokiem.

– To jacyś przemytnicy – doniosła im konspiracyjnym szeptem dziewczyna. – Gadają o jakimś stanowisku archeologicznym. O niesamowitym odkryciu. O Galach i Celtach…

– To to samo – wtrąciła Magda.

– Co to samo?

– Galowie i Celtowie.

– Skąd wiesz? – dopytywała się Marta.

– Pamiętasz naszego łacinnika w liceum? – Spojrzała wyczekująco na przyjaciółkę. – No więc w drugiej albo trzeciej klasie, aaa, wtedy już cię nie było, no więc przerabialiśmy „Pamiętniki Cezara”. Chodziło o stronę bierną …

– Możesz w skrócie? – poprosił Kuba.

– Galia est omnis divisa in partes tres, quarum unam incolunt Belgae, aliam Aquitani, tertiam qui ipsorum lingvae Celtae, nostra Galli apelantur – zacytowała z pamięci.

– Co to znaczy?

– Galia jest cała podzielona na trzy części, z których jedną zamieszkują Belgowie, drugą Akwitańczycy, trzecią ci, którzy w swoim języku nazywani są Celtami, a w naszym Galami. Chodziło właśnie o ten fragment – „są nazywani”.

– Ok. Czyli Celtowie i Galowie to to samo. Niech będzie – zgodziła się Marta. – Oni jeszcze mówili o jakiejś fiduli i oppidum. Obie rzeczy są rzadkie. I pochodzą sprzed naszej ery. I zastanawiali się, jak można je wywieźć za granicę, bo tam kolekcjonerzy dają za to sporą kasę.

– A taki jest przystojny – podsumowała Magda, jakby to, że ktoś jest przystojny wykluczało bycie przestępcą.

Kuba poczuł się lekko urażony uwagą Magdy, ale niepotrzebnie, bo ona troszczyła się tylko o koleżankę. Schwyciła Martę za dłoń i uścisnęła mocno.

– Tak mi przykro – szepnęła do przyjaciółki.

– Nic to – odszepnęła jej Marta. – Nie damy się Szwabom. Trzeba im przeszkodzić w tym niecnym procederze.

Jak na komendę Niemcy podnieśli się od stolika i wyszli na zewnątrz. Zanim ich trójka uregulowała rachunek i wybiegła z lokalu, samochód podejrzanych wyjeżdżał z parkingu.

Całą drogę powrotną dyskutowali o tym, jak zapobiec przemytowi. Uzgodnili, że jutro wrócą do Zdzicha. Może Niemcy znowu przyjdą. A jeśli nawet nie przyjdą, to Zdzich na pewno będzie wiedział, gdzie ich szukać. Tego wieczora chcieli jeszcze poszperać w bibliotece cioci. Może znajdą coś o Celtach.

Pomysł okazał się dobry, ale niewykonalny. Mimo, że każde z nich wzięło na siebie jedną ścianę, nie zdołali znaleźć interesujących ich książek.

 

* * *

Kolejny ranek był wreszcie słoneczny i ciepły. Młodzież z niecierpliwością oczekiwała na powrót cioci z obejścia. Przy śniadaniu uzgodnili, że nie będą jej wciągać w swoje knowania i udzielą najbardziej koniecznych i lapidarnych wyjaśnień. Powiedzieli więc tylko, że spotkali u Zdzicha grupkę archeologów, którzy prowadzą badania w okolicy i że to zainteresowało ich tematem. Starsza pani nie domagała się żadnych szczegółowych wyjaśnień. Zniknęła na chwilę w swoim pokoju, po czym pojawiła się z naręczem różnego formatu woluminów i ułożyła je na kuchennym stole.

– Mówiłaś, że jakieś dwa przedmioty wzbudziły ich szczególne zainteresowanie – zagaiła Magda, kiedy ciocia zniknęła z horyzontu.

– A tak – przypomniała sobie Marta. – Fidula i oppium. Niee, to brzmiało jakoś inaczej, ale sobie nie przypomnę. Może w którejś książce natkniemy się na coś podobnego.

Zatopili się w lekturze. W zaległej ciszy słychać było tylko przytłumione gdakanie kur i skrzypienie metalowego koguta na dachu.

– Mam! – wykrzyknął radośnie Kuba.

– Co masz?

– Mam fibulę, nie fidulę. To taka brosza do spinania ubrania. Tu macie zdjęcie! – Pokazał dziewczętom fotografię.

Widać tam było wygięty kawałek metalu zakończony z jednej strony głową konia, a z drugiej fantazyjnym węzłem.

– Zobaczcie podpis. – Wskazał palcem. – Pierwszy wiek przed naszą erą. A jeśli oni znaleźli coś takiego tutaj?

– Ile to może być warte?

– Z tego, co mówił Wiking – odpowiedziała mu Marta – to w zachodniej Europie sporo. Dla kolekcjonera. A Walkiria dodała, że zna kogoś w Stanach, kto jest gotów zapłacić jeszcze więcej.

Nie musiała wyjaśniać reszcie, że chodzi jej o Szweda i jego siostrę. Lektura znudziła ich trochę. Przewracali kartki oglądając ilustracje.

– Znalazłam to twoje opium – uradowała się Magda. – Tego, na szczęście, nie da się sprzedać.

– Dlaczego?

– Bo to miejsce. Posłuchaj: oppidum – miejsce obwarowane, osiedle obronne zakładane ble, ble, ble i dalej – terminu używa się do określenia celtyckich osad obronnych.

– I w związku z tym co?

– I w związku z tym – podjął wątek Kuba – musimy zapobiec wywiezieniu fibuli z kraju.

– Jak tego dokonamy?

– Musimy zrobić rozpoznanie wroga, wniknąć w jego szeregi, zabezpieczyć przedmiot i oddać w ręce władzy – streścił swoje przemyślenia Kuba, amator powieści kryminalnych.

– Od czego zaczynamy? – zainteresowała się Magda i wpatrzyła z podziwem w zielone oczy chłopaka.

– Oczywiście od rozpoznania wroga! – Kuba docenił wartość słów i spojrzenia swojej koleżanki i próbował wspiąć się na wyżyny intelektu, aby zyskać kilka kolejnych punktów. – Musimy wykorzystać nasz atut.

– To znaczy?

– Martę.

– Możesz mówić jaśniej? – Atut postanowił uzyskać konkretne informacje.

– Same widziałyście, jak Szwed gapił się na Martę. Ślina prawie ciekła mu po brodzie. Żeby nie Walkiria, już mielibyśmy zadzierzgnięte więzy.

– No dobrze i co dalej?

– Dalej musisz go omotać i otumanić, co oznacza że będziesz w stanie wyciągnąć z niego wszelkie informacje.

– No dobrze, a jak daleko mogę się posunąć?

Kuba zamilkł skonsternowany, ale Madzia bez żenady udzieliła odpowiedzi.

– Jak daleko zechcesz. Nie zawadzi połączyć pożyteczne z przyjemnym.

– Miła jesteś, że tak dbasz o mnie – odpowiedziała z przekąsem Marta. – Ale ok.

– To jaki jest plan na dziś? – dopytywała się Madzia zaglądając w oczy Kuby.

– Wieczorem idziemy do Zdzicha i robimy rekonesans. A na razie mamy luz.

Razem z ciocią zjedli obiad i znowu zasiedli do wertowania książek. Postanowili, że do Zdzicha pójdą dopiero koło ósmej. Tuż przed knajpką Marta schwyciła pozostałych za rękawy i zatrzymała ich.

– Jakby co, to ja nic nie rozumiem – zapowiedziała przyjaciołom.

– Jak to nic nie rozumiesz? – zdziwiła się Magda. – Będziesz niepełnosprawna umysłowo czy jak?

– Nie – zaprzeczyła Marta. – Nie będę rozumiała niemieckiego. Może dzięki temu uda mi się więcej podsłuchać!

– To jak usidlisz Wikinga? – zatroskał się Kuba.

– Dzięki urokowi osobistemu i po angielsku – wyjaśniła. – Skandynawowie wszyscy gadają po angielsku. Mają to obowiązkowo.

– Co mają obowiązkowo? – dopytywała się Madzia.

– Naukę języka angielskiego w szkole – zniecierpliwiła się Marta.

– Ale ja mam problemy – zaznaczył Kuba. – Nie przykładałem się.

– Przecież nikt ci nie każe uwodzić Walkirii. Masz się tylko przysłuchiwać.

W knajpce siedziało kilka osób, ale Niemców nie było. Udało im się natomiast uzyskać sporo informacji od samego Zdzicha. Tak jak podejrzewali trzech pochodziło z Niemiec, a rodzeństwo ze Szwecji. Podawali się za archeologów i podobno mieli nawet stosowne zezwolenia na grzebanie w ziemi. Grasowali tu już od miesiąca. Co kilka dni robili wypady do Starej Cerekwi na zakupy, a w drodze powrotnej wpadali do Suchej Psiny na diabelsko ostre kiełbaski Zdzicha. Dysponowali czarnym Cherokee z napędem na cztery koła.

Posiedzieli chwilę, dopili piwo, obiecali Zdzichowi, że jeszcze wpadną i udali się do domu.

Dwa kolejne wieczory spędzili w towarzystwie Zdzicha, ale niestety bez rezultatów. Archeolodzy się nie pojawili. Natomiast Magda stwierdziła, że wkrótce popadnie w alkoholizm, ponieważ codzienne wyczekiwanie wymagało od nich wchłonięcia odpowiedniej ilości piwa. Kuba był gotów wspaniałomyślnie poświęcić się dla dobra sprawy. Dopiero trzeciego wieczora poszczęściło im się. Kończyli właśnie pierwszą kolejkę, kiedy drzwi knajpy otworzyły się i wkroczyli długo wyczekiwani goście. Marta poczekała, aż skończyli jeść i zestawili talerze. Podniosła się i podeszła do barku w nadziei, że tym, kto odniesie brudne naczynia, będzie Wiking. Mijając ich stolik zerknęła na Szweda i okrasiła swoją twarz wiele obiecującym uśmiechem. Odniosło to spodziewany efekt. Czekając aż Zdzich otworzy dla nich kolejne butelki, poczuła, że ktoś ustawił się obok. Zerknęła i przystąpiła do realizacji planu

– Hay – przywitała go Marta. – How are you?

Szeroki i błogi uśmiech, jaki wykwitł na twarzy Wikinga świadczył o tym, że przynajmniej w tej chwili ma się wręcz wyśmienicie. Konwersacja potoczyła się płynnie i w przyjacielskiej atmosferze. Kiedy Marta zręcznie schwyciła trzy butelki przygotowane dla niej i jej przyjaciół, Szwed zorientował się, że za chwilę straci możliwość patrzenia w piękne, brązowe oczy dopiero co poznanej Polki i podjął desperacki wysiłek, aby tę chwilę zatrzymać jak najdłużej. Zaprosił ją i resztę do swojego stolika.

Dokonano wzajemnej prezentacji. Po jakiejś pół godzinie miłej acz bezproduktywnej rozmowy Marta zdecydowała się zadać konkretne pytanie.

– A co właściwie tutaj robicie? – padło wreszcie.

Mimo, że pytanie dotyczyło właściwie wszystkich obcokrajowców, spojrzenie dziewczyny zawisło na ustach Wikinga i pozostało tam w wyczekiwaniu na odpowiedź. I Kalle udzielił obszernych i wyczerpujących wyjaśnień mimo wzroku Walkirii, który był zapowiedzią przyszłego mordu, tortur, cierpień i bólu. Z wielkim zaangażowaniem i ekspresją opowiedział im, że prawdopodobnie odkryli miejsce starożytnego kultu Galów. Odnaleźli bowiem uroczysko w lesie, gdzie było wszystko, czego Celtom potrzeba, aby dane miejsce uznać za święte i przepełnione mocą. Mianowicie dębowy las, krystalicznie czyste źródełko oraz menhir czyli głaz o magicznej mocy. Pragnął tę opowieść kontynuować, bo działało na niego elektryzujące spojrzenie Marty, ale Annika wybuchnęła potokiem szwedzkich słów. Kalle umilkł, jakby w niego strzelił piorun i wpatrzył się z zaskoczeniem w swoją siostrę. Atmosfera zagęściła się nieprzyjemnie i archeolodzy zaczęli zbierać się do odwrotu. Marta postanowiła ratować sytuację. Uśmiechnęła się wdzięcznie do Wikinga i Walkirii, po czym zaproponowała, żeby spotkali się ponownie. Annika rzuciła niezobowiązująco, że umówią się kiedy indziej, bo teraz mają za dużo roboty. Wszyscy podnieśli się z krzeseł. Na przodzie podążała Walkiria w towarzystwie dwóch Niemców, Magda z Kubą otoczyli trzeciego tak, żeby dać Marcie chwilkę na zdobycie telefonu. Dziewczyna wykonała zadanie śpiewająco, o czym świadczyła duma na jej obliczu oraz wyraz otumanienia szczęściem na twarzy Kallego.

– Ziarno zostało posiane – stwierdziła filozoficznie Marta na ganku cioci. – Teraz należy cierpliwie poczekać, co z tego wyrośnie.

Kuba znowu nie mógł zasnąć. Wyszedł z pokoju i gapił się przez ogromne okno stryszku na rozciągający się przed nim krajobraz. Za ciemną linią lasu migotały w oddali światełka Starej Cerekwi. Bliżej, w świetle księżyca, mieniła się wąska wstążka rzeki, Suchej Psiny. Chłopak przybliżył twarz do okna. Wydawało mu się, że w słabej poświacie wypatrzył jakieś zwierzę. Miało rozłożyste poroże, a jego skóra lśniła jak wypolerowane złoto. Odniósł wrażenie, że to coś chce, żeby za nim poszedł. Otrząsnął się i stwierdził, że od jutra musi znacznie zmniejszyć ilość wchłanianego alkoholu.

– Może to jeleń? Albo łoś? Ale podchodzi tak blisko do zabudowań? Nie boi się ludzi?

 

* * *

Na efekty działania Marty nie musieli długo czekać. Następnego ranka, gdzieś koło dziesiątej, rozdzwonił się jej telefon. Usłyszała głęboki, ciepły głos, który po angielsku informował, że właśnie jedzie do Starej Cerekwi, bo złamał trzonek od łopaty i musi dokupić nowy. Głos pytał także przymilnie, czy nie zechciałaby mu towarzyszyć w owej wycieczce i wspomóc go znajomością polskiego przy zakupie sprzętu. Magda i Kuba mieli trochę wątpliwości, czy puścić ją samą z Wikingiem, ale Marta wybiła im z głowy randkę we czwórkę.

– Zgłupieliście całkiem? – tłumaczyła, wpychając w siebie bułkę z serem. – Przecież mnie nie zamorduje. Przynajmniej nie teraz, kiedy odbierze mnie spod domu. Poza tym jedziemy do miasta, a nie w głuszę. A może do głuszy? – zastanowiła się przez chwilę nad problemem językowym, ale machnęła ręką i wyjaśniała dalej. – Jak będziemy sami, wyciągnę z niego więcej informacji, zarzucę sidła i zacisnę. On jest napalony, a przez to podatny na manipulację. I ja to muszę wykorzystać!

– Żeby on ciebie nie wykorzystał – zatroskała się Magda patrząc na podekscytowaną koleżankę.

– No coś ty – zaprzeczyła Marta. – Jestem zimna jak stal. Działam według planu. Żadnych emocji!

Zakończyła wpychanie w siebie bułki i poleciała na stryszek, żeby się ubrać, uczesać i umalować. Kiedy pojawiła się znowu, Kuba aż zagwizdał z podziwu, czym zasłużył na promienny uśmiech Marty i krzywe spojrzenie Madzi.

Spotkali się ponownie wieczorem. Usiedli na stryszku i przy butelce wina Marta streściła swój pobyt w Starej Cerekwi.

– No więc – zaczęła – wsiadłam do samochodu i od razu zaczęłam roztaczać swój czar i urok osobisty. Wiecie przecież, jak na niego działałam? – spytała i poczekała na potwierdzające mruknięcia. – Oszołomiłam go i otumaniłam na tyle, że musiałam kontrolować, przynajmniej na początku, ruch na szosie, bo on więcej czasu poświęcał na gapienie się na mnie niż na samochody na drodze. Odpuściłam więc trochę w trosce o nasze wspólne bezpieczeństwo i toczyłam niezobowiązującą konwersację. Dało mu to czas na ochłonięcie. Zaczął udzielać rozumnych odpowiedzi. Ustaliłam, co następuje. Nazywa się Kalle Svenson, ma trzydzieści lat. Pracuje w Szwecji na Uniwersytecie w Uppsali, w katedrze archeologii. Jego siostra zresztą też. W ramach wspólnego programu badawczego co wakacje jeżdżą po Europie z grupą naukowców z Hamburga i badają ślady i pozostałości kultury celtyckiej w Europie. Tutaj przyjechali, bo Andreas, ten łysiejący, odnalazł w jakiś źródłach, że na tych terenach był ożywiony ośrodek kultu Cernunnosa, boga natury i rolnictwa. Trochę grzebali po całej okolicy, aż przez przypadek dowiedzieli się od jakiegoś starszego faceta, że gdzieś tu leżą stare głazy. Grzebią już od miesiąca, tak jak powiedział Zdzichu, ale dopiero niedawno natknęli się na jeden taki. Rozłożyli się obozem niedaleko od tego miejsca i przeczesują okolicę grzebieniem. Sprawa jest tym gorsza, że ostatnio padało sporo deszczy, a miejsce jest w dołku. Sami rozumiecie.

– Jak sądzisz – spytała Magda – oni są uczciwi?

– Mój osąd nie może się w tym przypadku liczyć – przyznała się Marta. – Jestem stronnicza.

– Ok – przytaknęła Madzia – Mów dalej i nic nie ukrywaj.

– Super nam się gadało. Kupiliśmy ten trzonek. Potem on zaprosił mnie na obiad i poszliśmy na spacer. W tej Starej Cerekwi pokazał mi urocze miejsce na rzeką. Był tam wiekowy, drewniany mostek i drzewa sięgające gałęziami do wody. Kiedy oswoił się z moim towarzystwem i przestał zachowywać się jak zaczadziały półgłup, okazał się bardzo miłym facetem. Jak się śmieje, pojawia mu się cała masa zmarszczek wokół oczu – dodała pozornie bez związku. – Jest mądry, silny, wysoki, dobroduszny. I chyba mnie zauroczył.

Przerwała i zamyśliła się. Magda i Kuba dali jej chwilkę wytchnienia.

– No więc, poszliśmy na ten spacer – kończyła swoją opowieść cicho. – Stanęliśmy na mostku. A on powiedział, że jestem najpiękniejszą dziewczyną, jaką spotkał w swoim życiu. I ja mu uwierzyłam. No – dokończyła normalnym głosem – i potem miał zamiar mnie pocałować, ale zjawiła się jakaś mamuśka z wrzeszczącym bachorem w wózku i przepłoszyła nas.

– A, jeszcze jedno. Kalle obiecał, że pogada z siostrą i będziemy mogli odwiedzić ich stanowisko. Nie rozumiem tylko, dlaczego ona pała do nas taką niechęcią?

– Podejrzewam – odpowiedział jej Kuba – że obawia się, iż to my możemy okazać się złodziejami. Albo że chcemy skorzystać z ich ciężkiej pracy.

– Nie rozumiem!

– Jeśli coś znajdą, a wygląda na to, że może im się poszczęścić, Annika pragnie, żeby cały splendor spłynął na nich. Nie chce się dzielić z nikim sławą.

– Czyli, że są uczciwi! – ucieszyła się Marta.

– Albo udają.

Posiedzieli jeszcze chwilę, a potem Marta poszła do pokoju, zostawiając Magdę i Kubę, żeby mogli nacieszyć się swoim towarzystwem.

 

* * *

– Wiking przyjedzie – oznajmiła następnego dnia późnym popołudniem Marta. – Powiedział, że ma dość komarów, mokrej gleby i gderającej Anniki. Mamy się razem gdzieś wybrać.

– To źle? – spytała Madzia, której wrażliwe ucho wychwyciło tony niezadowolenia w głosie przyjaciółki.

– Nie wiem. Ale nie podoba mi się bycie odskocznią od komarów i błota.

– No przecież nie może ci jeszcze otwarcie wyznać, że pragnie być z tobą i tylko z tobą.

– Dla nas to dobrze – odważył się wtrącić Kuba.

– Dlaczego?

– Bo Wiking, pozostając w odseparowaniu od Walkirii, będzie bardziej rozmowny i udzieli nam może więcej informacji.

Dziewczyny zamknęły się w pokoju i wynurzyły krótko przed dziewiętnastą. Marta wyglądała wystrzałowo. Rozpuściła włosy, nałożyła na twarz makijaż. Założyła też sukienkę z cienkimi ramiączkami i buty na wysokim obcasie.

– Alternatywa dla komarów? Odskocznia od błota? – burczała niezadowolona. – Już ja mu pokażę! Chce wojny, to będzie miał wojnę – powiedziała lodowatym tonem. – Ja mu pokażę. Usidlę go, rozkocham i zniewolę, a potem powalę na kolana, przeciągnę po ściernisku i takiego zszarganego zostawię – zapowiedziała, a oczy jej przy tym błyszczały jak gwiazdy. Gdyby nie Madzia, Kuba uległby chyba jej czarowi.

– Zemsta najlepiej smakuje na zimno – zakończyła swoją wypowiedź i zakomenderowała – Idziemy, już przyjechał

Biedny Kalle, nieświadomy burzy, jaką wywołał, wysiadł z samochodu i patrzył w kierunku domu. Kiedy pojawiła się Marta, oniemiał. Szła do niego, a właściwie sunęła, jak jakaś pogańska bogini. Uzgodnili, że pojadą do Starej Cerekwi.

Kalle zdobył się na potężny wysiłek, oderwał oczy od swojego bóstwa i zajął się prowadzeniem samochodu. Trafili do małego, przytulnego lokalu, który oferował kolacje z dansingiem. Zajęli stolik i Marta wznowiła grę. Otumaniony Wiking dał się wyprowadzić na parkiet.

Po dwóch tańcach para wróciła i zajęła miejsca. Marta mrugnęła nieznacznie do Madzi.

– Gorąco tu! – stwierdziła i poprosiła Wikinga – Wyjdziemy?

Kalle zerwał się od stolika i podał Marcie rękę. Zniknęli na tarasie.

– Co oni tam robią? – niecierpliwił się Kuba, gdy nie wracali dłuższy czas.

– Marta rozwija swoją strategię. Zostawmy ich w spokoju. Posłuchaj, grają fajny kawałek. Może byśmy zatańczyli?

Niechętnie, ale uległ jej namowom. Po chwili kątem przymkniętego oka zauważył pędzącą przez środek parkietu dziką furię w postaci Marty, a za nią Kallego z wyrazem całkowitego oszołomienia na twarzy. Zdążył uchwycić go za łokieć.

– What's happened?

– I don't konow – Wiking rozłożył bezradnie ręce i pomknął za dziewczyną.

Kuba pociągnął Magdę do stolika. Uregulowali rachunek i wybiegli przed lokal. Zdążyli jeszcze zauważyć, że Kalle otworzył przed Martą przednie drzwi, ale ona minęła go i wsiadła na tylne siedzenie. W grobowej ciszy zajechali pod dom ciotki. Ledwie samochód się zatrzymał, Marta wyskoczyła i umknęła do środka. Pożegnali się szybko i pobiegli za nią, zostawiając skołowanego Szweda.

Marta zamknęła się w pokoju. Na szczęście wpuściła Magdę. Kuba został pod drzwiami i bezczelnie podsłuchiwał.

– Co się stało? – Magda nie miała zamiaru owijać w bawełnę. – Wyskoczyłaś, jakby cię goniło stado szerszeni.

– Nic specjalnego – odpowiedziała cicho.

– Marta, nie wygłupiaj się! – Madzia prawie ryknęła na nią. – Mów, co jest grane.

– Bo ja to mam takie przerąbane szczęście – zachlipała wreszcie Marta. – Jak mi się raz trafił odpowiedni facet – nie głupi, nie stary i nie niski, to jest prawdopodobnie przestępcą. A mnie aż skręca w środku do niego!

– I dlatego tak wiałaś? – starała się ustalić fakty jej przyjaciółka.

– Trochę się zapomniałam i popuściłam wodze fantazji. Oczywiście w granicach rozsądku, w końcu byliśmy w miejscu publicznym. A Szwed okazał się nie być zimnokrwistym Skandynawem. Musiałam to przerwać, bo mnie się za bardzo podobało. Przecież nie zwiążę się ze złodziejem dóbr narodowych.

I wybuchnęła płaczem. Madzia usiłowała ją pocieszyć, ale miało to tylko ten efekt, że Marta zaczęła wyć jeszcze głośniej. Kuba przezornie wycofał się do swojego pokoju.

 

* * *

Magda i Kuba spotkali się wczesnym rankiem w kuchni. Marta jeszcze spała.

– Płakała i klęła przez pół nocy – poinformowała Kubę Magda. – I wyłączyła telefon, bo Kalle dzwonił jak wściekły.

– Ale ją wzięło – pokiwał głową chłopak.

– A żebyś wiedział – potwierdziła Madzia. – Nigdy jej takiej nie widziałam. Była związana z paroma facetami, ale to ona narzucała warunki. Nigdy jej tak nie brało. Teraz, jak sama powiedziała, aż ją rwie w środku do niego. Ale boi się, że on okaże się przestępcą. Więc się szarpie.

– Ja tam na jej miejscu poszedłbym na całość. Co będzie, to będzie.

– Łatwo ci tak mówić, bo to nie dotyczy ciebie – usłyszeli zachrypnięty głos Marty.

– Marta – Kuba podszedł do dziewczyny – przyjmij zasadę domniemania niewinności!

– Czego?

– Każdy jest niewinny, dopóki nie udowodni mu się winy.

– I co z tego wynika? Co mam robić?

– Rób to, co ci każe serce – Magda uścisnęła dłoń przyjaciółki – a potem będziesz się martwić.

– Łatwo ci tak mówić – powtórzyła Marta. – On się i tak już pewnie nie odezwie. Uciekłam przed nim z knajpy, nie chciałam z nim potem gadać. Na pewno się obraził!

– Nie byłbym tego taki pewny – zaśmiał się cichutko Kuba. – A tak w ogóle to podjechało cherokee i wyszedł z niego jakiś facet. Aaa…. i do tego trzyma największy bukiet polnych kwiatów, jaki w życiu widziałem. Chyba ogołocił całą okolicę!

Marta zerwała się od stołu, jęknęła, że wygląda koszmarnie, co było zgodne z prawdą i poprosiła, żeby dali jej parę minut na ogarnięcie, po czym pomknęła do łazienki. Kuba wyszedł do ogródka, przywitał się z Kallem i zaprosił go do domu.

– Jest Marta? – spytał Wiking.

– Jest. Robi się na piękną – Kuba z trudem przypominał sobie szkolną i filmową angielszczyznę.

– Wiesz, o co chodziło wczoraj? – dopytywał się Kalle.

– Kto zrozumie kobiety? – Kubuś rzucił filozoficznym tekstem.

Usiedli na tarasie czekając na Martę. Na jej widok Wiking poderwał się z miejsca, chwycił wiecheć i rozpoczął przemowę. Kuba i Magda wycofali się nieco, ale pozostali na tarasie. Kalle stanął dwa kroki przed dziewczyną i z przejęciem wygłosił swoje zapewne wcześniej przygotowane wystąpienie. Z tego, co zrozumieli, a rzecz nie była taka prosta, bo Wiking ze zdenerwowania mówił w paru językach naraz , używając głównie angielskiego, niemieckiego i szwedzkiego, choć jak później zarzekała się Magda, były tam też elementy francuskiego i czegoś jeszcze, wynikało, że jest świnia, podlec, napalony jak zwierzę i przeprasza ją z całego serca, a do tego obiecuje, że już nigdy nie będzie próbował jej całować ani dotykać. Marta stała niewzruszona jak menhir do momentu, kiedy Kalle zacichł dla zaczerpnięcia powietrza. Wtedy przemówiła.

– Czy możesz przestać składać te kretyńskie obietnice i zachować się wreszcie jak facet? – zapytała po polsku patrząc prosto w jego błękitne oczy.

Szwed spojrzał bezradnie ponad jej ramieniem na Kubę, a ten wykazał się męską solidarnością i pokazał na migi, że ma objąć Martę. Mężczyzna zrozumiał gesty, twarz mu się rozjaśniła, odłożył wiecheć na stół i porwał swoją boginkę w ramiona. Magda i Kuba dyskretnie wycofali się do kuchni.

Ponowne nawiązanie i naprawa stosunków polsko-szwedzkich wymagały sporo czasu i trudu. Już we czwórkę ustalili, że spotkają się znowu wieczorem, tym razem na terenie wykopalisk archeologicznych. Kalle wziął na siebie obłaskawienie Walkirii, narysował im plan dojazdu, zaznaczając punkty orientacyjne i miejsce, gdzie muszą pozostawić peugeota, aby nie utopić go w bagnie. Stamtąd mieli zadzwonić po Szweda, żeby odebrał ich terenówką.

– Widzę, że wreszcie doszliście do porozumienia – Madzia zagadnęła przyjaciółkę.

– A niech tam! – Marta zaczerwieniła się leciutko. – Postanowiłam nie zastanawiać się nad konsekwencjami. Jeśli to przemytnik dzieł sztuki, spróbuję go zresocjalizować. A jeśli wsadzą go do więzienia, będę go odwiedzać i czekać na niego. Mam nadzieję, że będzie polskie.

– Co będzie polskie?

– Więzienie!

 

* * *

Po południu powiadomili ciocię, że udają się w odwiedziny do archeologów i zapewne nie wrócą na noc. Dziewczyny przygotowały wałówkę złożoną z kiełbasy, chleba, ogórków małosolnych i piwa. Wyjechali na szosę wiodącą w stronę Starej Cerekwi i nie spiesząc się podążyli wyrysowaną przez Kallego trasą.

Zaczynał zapadać zmrok, a przyjęcie w obozie było raczej chłodne. Mimo, że Kalle dwoił się i troił, żeby zniwelować przykre wrażenie, Walkiria działała jak kostka lodu w szklance whisky . Na szczęście musieli przygotować miejsce na ognisko, nazbierać drewna i zaostrzyć patyki do pieczenia kiełbasek. To oraz kilka butelek piwa nieco poprawiło nastroje. Kiedy wreszcie rozsiedli się wokół płonącego ognia, zrobiło się całkiem miło. Rozmowa zeszła oczywiście na nieunikniony, ale najgorszy w tym przypadku temat – wykopaliska. Walkiria odpuściła jednak trochę, a nawet się rozkręciła. Opowiedziała im, czego tak właściwie szukają.

– Cernunnos to bóg natury, zwierząt, rolnictwa i płodności powiązany z duchami zwierząt rogatych, zwłaszcza barana i jelenia – symbol męskiej siły. Był często przedstawiany w charakterystycznym celtyckim naszyjniku. Andreas – wskazała łysiejącego Niemca – wyszukał w starych księgach informację, że tu, na terenie Opolszczyzny, były miejsca jego kultu. Ich właśnie szukamy. Na razie udało się nam znaleźć tylko ogniwo łańcucha torquesa, ale to o niczym jeszcze nie świadczy. Ktoś mógł zgubić taką ozdobę przemierzając te strony z karawaną kupiecką. Trzeba czegoś więcej.

– To mogłoby pomóc w ocaleniu lasu przed budową autostrady – wtrącił Kuba po polsku, żeby zrozumiały go tylko Marta i Magda.

Las szumiał i napawał ich lekkim strachem przed tym, czego nie znali, a Szwedka snuła swoją opowieść o tajemniczych duchach z przeszłości. Czuli dreszczyk niepewności i zerkali ponad wesoło skaczącym ogniem na starą puszczę, która teraz zapełniła się różnymi stworami, bóstwami i demonami.

– Cernunnos był opiekunem pasterzy, czczonym w Brytanii i na obszarze centralnej Francji, zwłaszcza przez plemię Paryzjów. Prawdopodobnie stał się też symbolem dobrobytu – kontynuowała Annika.

– Może byśmy im trochę pomogli? – spytała cichutko Marta i bardzo ucieszyła się, gdy jej przyjaciele pokiwali głowami.

Kalle przyjął propozycję z entuzjazmem, Niemcy też wydawali się zadowoleni. Tylko Annika zachowała rezerwę. Wróciła jej podejrzliwość, ale nie wypadało otwarcie zaprotestować.

Rozeszli się do namiotów tuż przed świtem. Kuba nie mógł zasnąć. Ciasno wciśnięty między ciała dwóch ponętnych dziewcząt, podgryzany przez komary, wiercił się i kręcił, aż w końcu poddał się. Ruchem ameby, żeby nie obudzić pochrapujących koleżanek, wypełzł na zewnątrz.

Słońce jeszcze się nie pokazało, ale noc nie była już taka czarna. Wierzchołki wiekowych drzew szumiały kołysane lekkim wiatrem, a ziemię spowijały opary mgły. Zaczęły budzić się ptaki, a ich radosne głosy zakłócały ciszę poranka. Z pobliskiego namiotu, gdzie spali Niemcy, dobiegały odgłosy chrapania. Kuba rozejrzał się po okolicy i przeszedł kilkanaście metrów, żeby usadowić się na szczycie pagórka, z którego mógłby podziwiać wschód słońca. Przysiadł na powalonej sośnie i czekał na pierwsze promienie. Znieruchomiał i zapatrzył się na otaczający go pralas. Zdawało mu się, że między pniami mignęło jakieś spore zwierzę, chyba jeleń. Ze smutkiem pomyślał, że za kilka miesięcy to wszystko przestanie istnieć. Że zamiast starych drzew, żywicznego zapachu, świergotu ptaków będzie mógł podziwiać asfaltową gładź drogi, sznury samochodów i smród spalin. Zrobiło mu się przykro.

Między drzewami znowu śmignął cień zwierzęcia. Jeleń, ośmielony panującą ciszą i nieświadomy obecności ludzi, zbliżył się do siedzącego chłopaka. W blasku wschodzącego słońca Kuba ujrzał złociste poroże. Po chwili poczuł mrowienie na skórze, kiedy uświadomił sobie, że rogacz wpatruje się w niego rozumnym, ludzkim spojrzeniem. Do tego wydało mu się, że w głowie brzęczą mu słowa, które nakazują, aby udał się za nim. Chłopak zdrętwiał w oczekiwaniu, ale za jego plecami rozległ się dźwięk rozsuwania namiotu. Odwrócił się, żeby zobaczyć, kto już się obudził, a kiedy ponownie skierował wzrok w miejsce, gdzie przed chwilą widział jelenia, kłębiła się tam tylko biała mgła. Otrząsnął się z dziwnego wrażenia i pomyślał, że zdecydowanie powinien zmniejszyć dzienną dawkę piwa. Postanowił też, że nie piśnie słowa o swoich zwidach.

 

* * *

Po powrocie do domu zapakowali się do swoich łóżek, aby odespać trudy minionej nocy. Przed wieczorem rozdzwonił się telefon Marty. Na wyświetlaczu pojawił się numer Kallego. Dziewczyna odebrała, ale mina jaką zobaczyli Kuba i Magda dała im wiele do myślenia. Na szczęście rozmowa trwała bardzo krótko.

– Dzwoniła Annika i zaprosiła nas na jutro rano. Mamy im pomóc kopać. Prosiła tylko, żebyśmy wzięli ze sobą łopaty, bo oni nie mają zapasowych.

– Chce nas zamordować, a my sami wykopiemy sobie grób – podsunął Kuba.

– Może nie – zaprzeczyła niepewnie Marta – ale ja też wietrzę tu jakiś podstęp.

– Chce nas mieć na oku – podpowiedziała Magda – bo Kalle wiercił jej dziurę w brzuchu i zagroził zerwaniem braterskich stosunków, jeśli nie spełni jego prośby.

Magda niewiele rozminęła się z prawdą. Kalle dał do zrozumienia siostrze, że jest bez serca, staje mu na drodze do szczęścia i wykazuje absolutnie egoistyczne podejście do życia, bo nie dba o to, że Kalle zostanie nieszczęśliwym, starym kawalerem do końca swoich dni, bo już nigdy nie spotka tak wspaniałej, fantastycznej i jedynej w swoim rodzaju kobiety, jak Marta. Po takiej przemowie Walkirii nie pozostało nic innego, jak tylko wyrazić zgodę, co oczadziały ze szczęścia Kalle natychmiast chciał przekazać swojej wybrance. Wyręczyła go Annika, żeby wykazać dobrą wolę i częściowo zatrzeć złe wrażenie po ostatnim spotkaniu.

W świetle poranka mogli obejrzeć wszystko dokładniej niż wieczorem, w trakcie swojej pierwszej wizyty. Stanowisko archeologiczne znajdowało się kilkadziesiąt metrów od obozowiska, w niewielkiej kotlinie. Pod nogami mlaskało im błoto, ale okolica była niesamowita, przesycona pierwotną mocą natury. Przez konary wiekowych dębów przenikało słońce, tworząc przejrzyste żaluzje z mgły i światła. Przystanęli na stoku pagórka podziwiając widok.

– Nic dziwnego, że pierwotni ludzie uznawali takie miejsca za święte – zauważyła Marta, ściszając mimowolnie głos.

– To miejsce kultu Celtów, ale na mnie działa tak samo – przytaknęła jej Magda. – Mam wrażenie, że za chwilę rozchylą się te krzaki i pojawi się rogaty łeb Cernunnosa.

– Skąd znasz takie trudne słowa? – zażartował Kuba, żeby trochę rozrzedzić atmosferę, bo i jemu udzielił się dziwny nastrój. A poza tym znowu wydawało mu się, że widział złocistego jelenia.

Rozmowę przerwało pojawienie się Anniki. Przywitała się i poprosiła, żeby poszli za nią. Pokazała im źródełko i głaz, prawie w całości odkopany, ale zakryty wodą, która po niedawnych deszczach zebrała się w dole.

– Tam możecie kopać – wskazała im teren za źródłem. – My przekopujemy się w przeciwną stronę.

Chwycili łopaty oraz malutkie łopatki, które dostali od Anniki i przeszli na swoje stanowisko.

– Ale tu błoto – stęknęła Magda. – W takim czymś nie można kopać, natychmiast pojawia się woda i zalewa dołek.

– No – potwierdziła Marta – ale wiesz co? Tu chyba nie chodzi o to, żebyśmy coś wygrzebali, tylko żebyśmy grzebali!

– Dlaczego tak sądzisz?

– Spójrz na nich – wycelowała w stronę archeologów małą łopatkę – oni są wyżej niż my. Tam woda tak się nie wyciska. My mamy tylko mieć zajęcie, żeby jej nie bruździć. Pieprzona Walkiria!

– Przenieśmy się – Kuba pokazał im lekkie wybrzuszenie terenu. – Równie dobrze możemy tam kopać. Jak sama mówisz, nie ma to większego znaczenia. A tu przynajmniej będzie sucho.

Nie powiedział dziewczętom, że tam właśnie ukazał mu się jeleń i że nadal ma wrażenie, że jest obserwowany. Że czuje, jakby Rogaty Pan nakazywał mu, gdzie powinni szukać.

Przesunęli się kilkanaście kroków dalej i ponownie rozpoczęli grzebanie w ziemi.

Dzień zakończyli bez sukcesów. Mimo to postanowili podjąć prace badawcze nazajutrz, tyle, że nieco później. Padła bowiem propozycja zorganizowania wspólnego posiłku.

Po wstępnych negocjacjach przedstawiciele trzech narodów uzgodnili, że pora owego posiłku zostanie przesunięta na godzinę wcześniejszą niż zwykle, aby później mogli kontynuować kopanie. W związku z tym, że obiad dla dziewięciu osób wymagał sporego nakładu sił i środków, ciocia zamieniła się chwilowo w rzeźnika i poświęciła dwie kaczki ze swojego domowego inwentarza. Marta przezornie uciekła na stryszek, natomiast Wiking przyglądał się zafascynowany barbarzyńskiemu obrządkowi zarzynania zwierząt. Dla niego mięso pochodziło tylko i wyłącznie z hipermarketu i od początku do końca było jedynie kawałkiem skondensowanych protein zawiniętych w folię. Nigdy nie kojarzyło mu się ze zwierzęciem biegającym po podwórku czy łące, gdaczącym lub muczącym. Obcięcie siekierą głowy na drewnianym pieńku i odkrwienie drobiu przywołało mu na pamięć sceny z niskobudżetowego filmu „Masakra teksańską piłą mechaniczną”. Natomiast zabieg patroszenia, parzenia i skubania nieszczęsnego ptactwa spowodował, że poglądy reprezentowane przez wegetarian stały się dla niego bliższe i bardziej zrozumiałe. Uznał, że po tym spektaklu jest w stanie ograniczyć się tylko do owoców i warzyw. Nalał sobie kubeczek kawy i usiadł na tarasie, aby przemyśleć dotychczasowe podejście do życia. Na szczęście dla przemysłu mięsnego do obiadu pozostało sporo czasu, a ciocia Lonia była niezłą kucharką, więc postanowienie Kallego, aby przejść na wegetarianizm malało proporcjonalnie do upływu czasu i wzrastania uczucia głodu oraz w miarę jak z kuchni zaczęły dochodzić zapachy pieczystego. Kiedy nadeszła pora posiłku, był już całkowicie pogodzony ze słabością własnej natury, a kiedy na stół wyjechały dwa półmiski z pięknie przyrumienionymi, pachnącymi i ociekającymi tłuszczem kaczuszkami, jego skrupuły zniknęły całkowicie. Jedyne, co sobie obiecał to to, że już nigdy, ale przenigdy w życiu nie będzie uczestniczył w procesie zabijania czegokolwiek celem późniejszej konsumpcji.

 

* * *

– Czuję się jak ciocine kury – złościła się Marta. – To grzebanie jest bez sensu.

– Jestem tego samego zdania – poparł ją Kuba. – Ale jeśli chcemy mieć ich na oku, to jest to najlepszy sposób.

Po wyśmienitym obiedzie pojechali całą gromadą do obozowiska i ponownie zajęli się przeorywaniem ziemi w poszukiwaniu szczątków historii. Grzebali bez entuzjazmu, bo ziemia była mokra i dokuczały komary.

Narzekali od dobrych kilku minut, nie zwracając uwagi na milczenie Magdy. Dziewczyna zaś przeczesywała ziemię w ogromnym skupieniu. Najpierw kucała, a potem padła na kolana.

– Marta, Kuba! Chodźcie tu – syknęła do nich.

– Co jest?

– Spójrzcie!

Na zabrudzonej błotem dłoni zobaczyli łukowaty kształt. Magda delikatnie usiłowała usunąć grudki ziemi, ale nie udawało jej się to. W końcu podniosła się z klęczek, powędrowała parę kroków dalej i opłukała dłoń wraz ze znaleziskiem w najbliższej kałuży.

– To jest właśnie fibula! – wyszeptał z przejęciem Kuba.

Pochylili głowy nad dłonią Magdy. Zapinkę zrobiono wykorzystując stylizowany kształt konia. Była metalowa, prawdopodobnie żelazna.

– Pełne ekspresji – powiedziała Magda. – Ten koń, mimo, że prymitywny, ma w sobie życie.

– No, brak mu naszych proporcji – oceniła Marta. – ale jest bardziej witalny niż konie Kossaka.

– Powiemy im o tym? – Magda machnęła głową w kierunku archeologów.

– Chyba powinniśmy – zdecydował Kuba.

– Annika, Kalle! Chodźcie tu! – zawołała Marta.

Wszyscy porzucili swoje narzędzia i zgromadzili się wokół dziewczyny. Annika wyciągnęła dłoń i dotknęła zapinki z namaszczeniem.

– Mogę? – poprosiła, a Magda bez wahania położyła fibulę na jej ręce.

– Jest piękna. Cudowna – jej głos stopniowo przestawał wibrować emocjami, zaczął przemawiać przez nią profesjonalizm. – Żelazna, stylizowany koń, prawdopodobnie początek pierwszego stulecia naszej ery.

– Przeleżał dwa tysiąclecia zagrzebany w ziemi, a moja Magda go wydłubała! – powiedział z dumą Kuba i przytulił dziewczynę.

– Co teraz? – spytała znalazczyni.

– Teraz musimy to opisać, sfotografować, powiadomić władze i oddać artefakt do analizy. Potem wszystko będzie zależeć od wyników – odpowiedziała jej Annika.

– I już nigdy jej nie zobaczę? – szepnęła Madzia dotykając delikatnie ozdoby.

– Raczej nie – potwierdziła Annika. – Chyba, że gdzieś w muzeum.

– Szkoda. Jest taka piękna.

Walkiria spojrzała na nią z uwagą, podumała nad czymś chwilę, po czym odeszła w kierunku namiotów. Po chwili znowu się pojawiła.

– Magda – powiedziała poważnie – wiem, że to nie to samo, ale nie możesz zatrzymać fibuli, dlatego chciałabym ci podarować to!

I wręczyła zaskoczonej Magdzie metalową zapinkę.

– Kupiłam ją na allegro – wyjaśniła Annika.– To replika fibuli znalezionej w Hiszpanii z trzeciego wieku przed naszą erą. Była wykonana ze złota, a przedstawia wojownika, który broni się przed lwem.

– Piękna – zachwyciła się Magda. – Szkoda, że jest taka ciężka, bo chyba nie będę mogła używać jej jako ozdoby, ale powieszę ją na ścianie. Dziękuję, Annika.

Grzebali do późnego wieczora, a potem postanowili uczcić sukces u Zdzicha. Przy stoliku omawiali znalezisko. Walkiria straciła swoją sztywność i rozmawiała ludzkim głosem. Entuzjazmowała się razem ze wszystkimi i gratulowała Kallemu pomysłu, aby ściągnąć do pomocy polskich znajomych.

Annika udzieliła informacji na temat obowiązujących procedur. Wyjaśniła młodym przyjaciołom, że teraz musi pojechać do Opola i zgłosić artefakt.

– Jeśli chcecie, to możemy razem pojechać do Opola – zaproponowała.

Chcieli, ale tylko Kuba i Magda. Marta wolała pozostać na miejscu i mieć na oku resztę grupy, a w szczególności jednego jej członka, co owemu członkowi bardzo przypadło do gustu.

Trójka wycieczkowiczów wróciła przed wieczorem i po zaspokojeniu pierwszego głodu opowiedziała o swojej wizycie u Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Wszyscy byli mocno zwiedzeni podejściem do sprawy osoby urzędowej i bądź co bądź powołanej specjalnie w celu opieki nad zabytkami. Pani Konserwator obejrzała znalezisko, odłożyła na biurko, poprosiła o dokumentację, którą natychmiast otrzymała i również odłożyła na biurko. Po czym usłyszeli formułkę, że po dokładnym zapoznaniu się i przebadaniu owego artefaktu zostaną podjęte odpowiednie kroki, o czym zostanie poinformowana pani Annika Larsson, jako kierownik ekipy.

– Było mi wstyd – wyznała szeptem Magda.– Wykazała się entuzjazmem jak naćpany koala.

– Myślę – wtrąciła się ciocia – że przyprawiliście ją o potężny ból głowy.

– Dlaczego?

– Bo, po pierwsze, znaleziska oficjalnie dokonała zagraniczna ekipa badawcza, a to znaczy, że będą śledzić losy tej broszki. Po drugie, ten fakt będzie nagłośniony przynajmniej na dwóch uczelniach, czyli w Hamburgu i w Upsali, bo naukowcy będą domagać się uznania dla swojej pracy, aby zapewnić sobie sponsoring na kolejne lata. Po trzecie artefakt świadczy o tym, że na naszych terenach żyli Celtowie, a to spowoduje, że pojawi się tu kolejnych kilka, kilkanaście ekip badawczych, czyli że będzie zamęt i masa roboty. A po czwarte i najważniejsze, jeśli rzeczywiście odkryli miejsce starożytnego kultu, to istnieje szansa, że autostrada będzie musiała zostać przesunięta w stosunku do pierwotnych planów. A to już spory problem.

– No właśnie – przytaknęła Marta, która jednym uchem słuchała swoich przyjaciół, a drugim podsłuchiwała archeologów. – Andreas właśnie powiedział, że gdyby to się zdarzyło w Niemczech, już by o tym trąbili w telewizji.

– U nas też muszą trąbić – zauważyła przytomnie Magda. – My powinniśmy się o to postarać. Jak będzie cicho, to zatuszują całą sprawę i autostrada powstanie, jak było w planach. Annika i reszta też musi się do tego przyłożyć, żeby było jak najgłośniej.

– To wy wszyscy się tym zajmiecie, a ja wreszcie mam święty spokój. Fibula jest nie do wyrwania z urzędowych kazamatów. Annika się uspokoiła, bo już nas nie podejrzewa, że chcemy jej zwinąć fibulę. A ja wreszcie się nie boję, że Kalle wda się w jakiś przestępczy proceder. I mogę oddawać się w tym spokoju rozpuście cielesnej i duchowej.

– Cielesnej – rozumiem – podchwyciła Magda. – Ale dlaczego duchowej?

– Bo mnie przy nim nie tylko ciało gra, ale i dusza śpiewa – wyjaśniła szeptem, żeby ciocia nie usłyszała.

 

* * * * *

Kochane dzieci, Martusiu i Kalle,

dziękuję Wam bardzo za życzenia bożonarodzeniowe i noworoczne. To miło z Waszej strony, że pamiętaliście o starej ciotce. Magda i Kuba też przysłali mi prześliczną kartkę.

Z przykrością muszę Wam donieść, że Wasza akcja „Fibula” nie odniosła spodziewanego rezultatu. Władze uznały, że kawał głazu, rachityczne źródełko i metalowa zapinka to za mało, żeby zmienić trasę autostrady. Miejsce, gdzie znaleźliście broszę, leży teraz tylko kilkadziesiąt metrów w bok od rozoranego, błotnistego koryta, które w przyszłości podobno będzie drogą. Jest nawet zaplanowany zjazd, gdyby ktoś zechciał obejrzeć miejsce starożytnego kultu. Przykro mi bardzo.

A teraz trochę weselszych wieści. Na jesieni, kiedy tylko zaczęli budowę, przypętał się do mnie zabiedzony, zmęczony jeleń. Kiedy zobaczyłam go pierwszy raz pod moim ogrodzeniem, był ledwie żywy, Powolutku oswajałam go i karmiłam, aż wreszcie udało mi się zwabić to płochliwe zwierzę na podwórko. Teraz stoi w obórce z Arabellą. Nie uwierzycie, jak pięknie wygląda, odkarmiony i wyczesany. Jego sierść lśni, jakby była ze złota. Zastanawiałam się, jak go nazwać, a wtedy wpadła mi w ręce książka, którą przeglądaliście pomagając archeologom. I znalazłam imię – Cernunnos.

Zapraszam Was w przyszłym roku na wakacje. Mam nadzieję, że Kuba i Madzia też przyjadą.

Całuję Was, ciocia Lonia

Koniec

Komentarze

Ostra konkurencja dla J. Chmielewskiej.  

Bemik, to trzeba było "odłożyć" na czas świątecznych lenistw. Tak raz za razem? Rozpieszczasz...

Hmm... Realia tego opowiadania są tak zwyczajnie, że aż zyskują przez to na niezwykłości. Z każdego zakamarka tego portalu wyzierają wszakże potwory, mordy, elfy, statki kosmiczne, a tu proszę - zwykła, polska wieś. 

Co by nie powiedzieć, opowiadanie jest bardzo miłe. Napisane prosto i czytelnie. Na tej prostocie dużo zyskuje.

Problem w tym, że zupełnie nie jest moją broszką. Takich rzeczy zazwyczaj nie czytuję, a ten tekst nie zmienił mojego zdania w tej kwestii. Nadal będę unikał tego typu tekstów, gdyż zasadniczo mnie nudzą.

Nie zrozum mnie jednak źle - opowiadanie jest jak najbardziej okej. Tylko czytelnik cię się trafił nietrafiony.

Przeleciałem wzrokiem, czułem się jakby czytał serial obyczajowy.

Znowu napisałaś kawałek dobrego tekstu. Mimo iż, jak już kiedyś wyznałam, nie jest to mój ulubiony gatunek, muszę przyznać, że to co robisz, czynisz niezwykle konsekwentnie i coraz lepiej. Mogę Ci tylko pogratulować i życzyć wielu fajnych pomysłów. Reszta, przy Twoich zdolnościach, „napisze się sama”. ;-)

 

„- I zrobiłam kawy. – Ja napisałabym: I zrobiłam kawę.

„Po dziewczynę pojechali we wtorek późnym popołudniem samochodem Kuby”. – Ja napisałabym: Po dziewczynę pojechali we wtorek, późnym popołudniem, samochodem Kuby.

 

„Bez dalszych wyjaśnień i wyrzutów zawrócił samochód…” – Wiemy, że jadą samochodem, więc myślę, że wystarczy: Bez dalszych wyjaśnień i wyrzutów zawrócił

 

„Poszli dalej, ale za kilka minut znaleźli się pod tabliczką…” – Ja napisałabym: Poszli dalej, ale po kilku minutach znaleźli się pod tabliczką

 

„Żarły, kąsały i gryzły tak uporczywie, że wreszcie przenieśli się do salonu. – Prawdę mówiąc, nie wiem jak mówi się dzisiaj na reprezentacyjny pokój w wiejskim domu. Kiedyś były izby paradne, a teraz?  Nazwanie go salonem, nie wydaje mi się najwłaściwsze, choć obecnie bywają na wsiach domy urządzone, że ho, ho, ho.

Dodam jeszcze, że niczego się tutaj nie czepiam, tylko tak, przy okazji, snuję wynurzenia…

 

„Deszcz wprawdzie zelżał i nie walił już w dach z takim natężeniem, ale metalowy kogut skrzypiał niemiłosiernie. Podniósł się w końcu i wyszedł na korytarz”. – To dobrze, bo już żal mi było moknącego koguta. Cieszę się, że w końcu postanowił wyjść na korytarz, bo na dachu pordzewiałby jak nic. ;-)

 

„…ale wszyscy porozumiewali się po niemiecku. Marta wyłączyła się z rozmowy przy własnym stoliku i przysłuchiwała się rozmowie obcych.” – Powtórzenia. Proponuję: …ale wszyscy mówili po niemiecku. Marta wyłączyła się z dyskusji przy własnym stoliku i przysłuchiwała się rozmowie obcych.

 

„Tego wieczora chcieli jeszcze poszperać w biblioteczce cioci”. – Trzy ściany regałów z książkami – zgódź się, że to biblioteka, nie zdrobniała biblioteczka.

 

„…nie zdołali odnaleźć interesujących ich książek”. – Przystępując do poszukiwań, nie mieli żadnej pewności, że interesujące ich książki są na półkach, więc nie mieli możliwości ich odnaleźć.

Ja napisałabym: …nie zdołali znaleźć interesujących ich książek.

 

„Widać tam było wygięty kawałek metalu…” – Ja napisałabym: Widać tam było kawałek wygiętego metalu

 

„…żeby dać Marcie chwilkę czasu na zdobycie telefonu”. – Ja napisałabym: …żeby dać Marcie chwilkę na zdobycie numeru telefonu. Lub: …żeby dać Marcie trochę czasu na zdobycie numeru telefonu.

Masło maślane – chwila to czas.

 

„Spotkali się ponownie wieczorem. Rozsiedli się na stryszku…” – Powtórzenie. Może: Spotkali się ponownie wieczorem. Usiedli na stryszku

 

„W ramach wspólnego programu badawczego co wakacje jeżdżą po Europie z grupą naukowców z Hamburga i badają ślady i pozostałości kultury celtyckiej w Europie. – Ja napisałabym: W ramach wspólnego programu badawczego, wraz z grupą naukowców z Hamburga, jeżdżą w czasie wakacji po Europie i badają ślady oraz pozostałości kultury celtyckiej.

 

„…tak jak powiedział Zdzichu…” – Ja napisałabym: …tak jak powiedział Zdzich

 

„Słońca jeszcze się nie pokazało…” – Literówka.

 

„…pięknie przyrumienionymi, pachnącymi i ociekającymi tłuszczem kaczuszkami…” – Czy po upieczeniu kaczki tak zmalały, że aż trzeba użyć zdrobnienia? ;-)

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

AdamieKB - te teksty "leżały sobie, leżały  i leżały" w komputerze, aż się wreszcie doczekały. Po koniecznych korektach i dostosowaniu do portalu (fantastyka) doczekały się i ujrzały światło dzienne. Cieszę się, że je polubiłeś.

Regulatorzy - czy mnie się kiedyś uda nie zobaczyć pod tekstem litanii własnych błędów??? Chyba niemożliwe. I tym razem bardzo dziękuję. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

:-) Nie uda się, oj, nie uda...  :-)  Regulatorzy jest, jak widzę po wielu już przykładach, błędodetektywem z misją, i nie odpuści, nie da się, jak ja, zassać tekstowi do tego stopnia, by przymykać oko...   :-)   

Odpowiem trochę "wymijająco": a czy może nie podobać się tekst napisany po polsku, płynny, nie wpuszczający w maliny?

Adamie, jeśli uda mi się popracować nad starym stekstem i dołożyć mu trochę fantastyki, żeby mieścił się w wymaganiach portalu (na razie jest czystym kryminałem) to obiecuję, że między świętami i Nowym Rokiem wrzucę kolejne opowiadanie. Na razie nie mam pomysłu, jak dorzucić te elementy fantastyki! Chyba że przemyślenia faceta w chwili śmierci, zamkniętego w ciasnej szafie, można uznać za fantastykę!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

 Kawał dobrego opowiadania(przepraszam, za powtórzenie regulatorzy). Fabuła przemyślała, postacie takie dzisiejsze, z krwi i kości. Świetne.

PS. Napiszę też szczerze, że nie zaobserwowałam w tekście błędów, żadnych(w niektórych opowiadaniach na nf widziałam). Czy to przez Twój styl i "pochłonięcie" tekstu? Możliwe.

Pozdrawiam:)

Pozdrawiam.

Chyba że przemyślenia faceta w chwili śmierci, zamkniętego w ciasnej szafie, można uznać za fantastykę!   ---> pozwolę sobie na wyrost wyrazić powątpiewanie. Najprawdopodobniej trzy czwarte czytelników uzna taki chwyt za fantastykę pretekstową --- skoro do tego momentu element fantastyczny nie był potrzebny, no to mamy (zbędnego) diabełka z pudełka...

Adamie, coś wymyślę.

Majtamajaja - dzięki. Może czytałaś już poprawione po tym, jak mój tekst przerobiła Regulatorzy! 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

O, przepraszam, niczego nie przerobiłam! Ja, co najwyżej, delikatnie sugeruję. ;-)

Bemik, sugeruję delikatne "przerobienie" przed opublikowaniem. Co Ty na to?

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobry tekst, ciekawa intryga, ale niestety zakończenie bez oczekiwanych fajerwerków.

Ponadto mam pytanie: pisze się : "O kurczę" czy też może "O kurcze"  Ty dogi Autorze konsenkwentnie trzymasz się pierwszej wersji, ale czy to jest prawidłowe? 

Ę.

    "Kurcze" to liczba mnoga rzeczownika "kurcz". 

Sądząc po dialogach, jesteś mistrzynią ciętej riposty :) Bardzo lubię się pośmiać przy fajnej intrydze. Byle była na takim poziomie, żebym nie smiała się z niej ;)

Twoja trzyma poziom, więc gratuluję.

https://www.martakrajewska.eu

Nowa Fantastyka