- Opowiadanie: Postumus - Strażniczka

Strażniczka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Strażniczka

 

 

Buty. Czarne, lśniące i oczywiście wysokie, zakrywające nie tylko kostki, ale i znaczną część łydek, z ciągnącymi się po ziemi sznurówkami, do tego para pończoch. Spódnica jest ciemna i długa, starego fasonu, ale z szerokim wycięciem na prawym biodrze, dodającym jej nieco zmysłowości. Czarne włosy sięgające ramion są tym razem swobodnie rozpuszczone, co jakiś czas błyszczą wpięte w nie srebrne spinki. Dyskretny, ale widoczny makijaż podkreśla jej brązowe oczy i nieco powiększa raczej małe, wąskie usta. Czarna bluzka opina delikatnie niewielkie, bardziej dziewczęce niż kobiece piersi. Do tego dodatki– mały krzyżyk widoczny w niewielkim dekolcie, dwie bransoletki, kolczyk w uchu. Jednym słowem– typowa nastolatka zainteresowana mrocznymi subkulturami, na tyle odważna by to manifestować. Ile może mieć lat? Szesnaście, siedemnaście? Może zresztą mieć ich trochę więcej, ale niewielki wzrost i drobna, dziewczęca figura skutecznie utrudniają precyzyjne ustalenia. Zresztą, kto chciałby aż tak ją analizować? Dla przeciętnego człowieka to kolejna młoda siksa, śpiesząca się na jedną z dziesiątek zakrapianych alkoholem zabaw, w których gustuje jej pokolenie. Nie, śpieszący się gdzieś człowiek, wracający wieczorową porą do domu, myślami będący już przy żonie, dzieciach i ciepłym posiłku jedynie zmierzy ją wzrokiem i błyskawicznie zapomni o jej istnieniu.

 

Perfekcyjnie.

 

Teraz czas na miejsce, które jest równie ważne. Dziś wieczorem będzie to przedmieście większego miasta, na styku nowoczesności i starego świata, w punkcie, gdzie dostojne klasycystyczne kamienice ustępują szarym, bezdusznym i zaniedbanym blokowiskom. To właśnie tu, na styku dwóch epok znajduje się jej cel– niewielka, ale znana w okolicy mordownia, desperacko aspirująca do bycia czymś więcej i próbująca reklamować się szlachetną nazwą "klubu". Niskie i brzydkie pudło budynku było chyba kiedyś jakiegoś rodzaju magazynem, może niewielkim hotelem robotniczym dla tych, którzy wznosili dominujące wokoło ponure wieżyce blokowisk? Nie jest to jednak teraz aż tak ważne, prędko przestaje o tym rozmyślać i równie błyskawicznie zapomina.

 

Do wnętrza schodzi się po kilku schodkach, prowadzących ku pokrytym prymitywnymi graffiti drzwiom. Ochroniarz przy wejściu jest wyraźnie znudzony, spogląda na nią przelotnie, ale nie fatyguje się nawet, by sprawdzić jej wiek.

 

Z wnętrza bucha na nią odór papierosów i nieprzetrawionego alkoholu, połączony z wyraźnym zapachem potu i uryny. W środku panuje półmrok, nie pozwalający na dokładne określenie liczby bywalców. Wchodzi jednak do środka i niemal natychmiast zostaje wchłonięta przez masę przesuwających się, podrygujących w rytm muzyki ciał. Pod stopami chrzęszczą jej potłuczone butelki i plastikowe kubki, porzucone w czasie zabawy. Nad parkietem góruje DJ, równie pijany co reszta towarzystwa, pilnując, by bawiącej się na dole ludzkiej ciżbie nie zabrakło ich ukochanej rozrywki. Z umieszczonych nad nim głośników wylewa się aktualny przebój; znana wokalistka wyjękuje pseudozmysłowym głosem słowa, mające mówić o prawdziwej i czystej miłości. Sala reaguje na to entuzjazmem, wykrzykując tekst piosenki wraz z nią.

 

Powoli sunie w kierunku baru, z pozoru całkowicie obojętna i ignorująca rzeczy dziejące się dookoła. Jej oczy jednak czujnie przeczesują salę, szukając tej jedynej twarzy, jedynego powodu, dla którego zniżyła się do przyjścia w miejsce takie, jak to.

 

Jest! Pozwala sobie na leciutkie westchnienie ulgi, przymykając oczy i ssąc przez słomkę kupiony przed chwilą tani drink. Oto i on. Jest młody, zapewne młodszy nawet i od niej. Od razu widać, że tu nie pasuje. Kraciasta koszula z długimi rękawami, krótko i porządnie ścięte włosy, zwyczajne, lekko już znoszone dżinsy– wszystko to wskazuje na osobę, która nie do końca wierzy w to, że jest teraz w takim, a nie innym miejscu. Zapewne został tu przyciągnięty przez znajomych, nie wiedząc do jakiego miejsca trafi, bądź też próbuje się przekonać, że potrafi bawić się w "normalny" sposób, tak jak cała reszta jego rówieśników. Nie potrafi jednak jej oszukać– czuje się tu zagubiony i obcy. Nie umie robić tego, co reszta mężczyzn w klubie– wszelkimi możliwymi sposobami sugerować swoją męskość i gotowość, aż do chwili, gdy znajdzie się dziewczyna gotowa na jednorazową przygodę. Nie potrafi patrzeć na to miejsce inaczej, niż na wielki dom aukcyjny, gdzie każdy stara się sprzedać swoje ciało i duszę, w zamian za chwile zapomnienia.

 

Nie podchodzi do niego, nie daje też w żaden inny sposób znać, że zwróciła na niego uwagę. Po prostu siedzi na jednym z nielicznych, ocalałych krzeseł przy kontuarze, z nogą założoną na nogę, w zadumie sącząc swój napój. Czeka. W międzyczasie kilku mężczyzn próbuje szczęścia, zagadują do niej, czyniąc aluzje i jednocześnie proszą, obiecują, po czym odchodzą, zrażeni brakiem jakiegokolwiek odzewu. Ona jednak jest skupiona na swoim celu. Swojej misji.

 

W końcu chłopak ma dość. Uświadamia sobie, że nieważne, co skłoniło go do przyjścia tutaj, było błędem, z powodu którego stracił jedynie cenny czas. Jedyne, co może teraz zrobić to opuścić to miejsce, wyjść jak najszybciej, zanim pobyt tutaj całkiem zepsuje mu humor. W gruncie rzeczy to jeszcze dziecko, idealista, wierzący w dawno zapomniane słowa i gesty, wychowany do życia w innym świecie. Nie pasuje tutaj i w takich chwilach jak ta boleśnie to sobie uświadamia.

 

Ona czeka chwilę po jego wyjściu, kończąc alkohol i dając mu chwilę na ochłonięcie. Dopiero po paru minutach wychodzi, wdzięcznie zeskakując z wysokiego krzesła i płynnie sunąc przez salę. O dziwo tym razem nie zostaje przez nikogo potrącona ani nawet dotknięta, mimo że wydaje się to niemożliwe przy pełnym parkiecie.

 

Chłodne powietrze nocy otrzeźwia ją momentalnie. Zapominając na chwilę o swojej misji, pozwala sobie na zamknięcie oczu. Stoi z rękoma opuszczonymi wzdłuż ciała, z lekko zadartym podbródkiem, biorąc jeden, dwa, trzy głębokie powietrze, niemalże dosłownie dosłownie "spijając" panujący o tej porze chłód, wciągając go głęboko w płuca i pozwalając mu rozejść się zimnymi falami po całym ciele.

 

Wtedy właśnie słyszy jego krzyk.

 

Napastników jest trzech. Wysocy, barczyści, z niewielkimi, ogolonymi na łyso głowami, osłoniętymi kapturami. Czują się panami tej okolicy, czerpiąc siłę z ciemności, znajomości terenu i przewagi liczebnej. Nie robią tego dla zdobycia czegoś wartościowego; jego komórka leży teraz, rozbita na kawałki pod stopami jednego z nich. Nie znają też chłopaka, który miał po prostu pecha być w złym miejscu o złej porze. Jest to po prostu przemoc dla przemocy, brutalność dla brutalności, ból zadawany dla czystej przyjemności oglądania skutku, jaki wywiera na ofiarę. Akt czystego działania, nie skrępowanego myśleniem ani skrupułami, pozbawionego moralności czy celu.

 

W tym momencie pojawia się ona.

 

Jej działania są płynne i pewne, nie brak w nich specyficznej gracji i elegancji, charakterystycznej dla pewnego rodzaju zawodowców. Kiedy wyrywa jednemu z przeciwników gardło, wydaje się, że robiła to już tysiące razy, doprowadzając do perfekcji każdy swój ruch, nie pozwalając sobie na ani jedno zbędne posunięcie. Podobnie sprawa ma się z szybkim kopnięciem, łamiącym obydwa piszczele drugiemu z wrogów– gdy chce krzyknąć, kolejny cios, wyprowadzony niemal odruchowo, niemal bez zastanowienia pozbawia go tej możliwości raz na zawsze. Trzeci napastnik próbuje jeszcze rozpaczliwej obrony, ale jego ruchy są wolne, żałośnie powolne i przewidywalne. Nie musi nawet odbijać jego ataków, zręcznie prześlizgując się między jego nieporadnymi zamachami i uderzając mocno, szybko i dokładnie w to miejsce, które chciała dosięgnąć. Niegdyś pozwalała im dłużej cierpieć, teraz jednak uważa to za bezcelowe; nauczyła się przedkładać efektywność nad efektowność.

 

Obojętnie spogląda na leżące dookoła niej ciała; nie zmęczyła się nawet, oddycha regularnie, spokojnie. Ogląda się, by sprawdzić stan chłopca. Żyje; jest nieco potłuczony i zakrwawiony, ale wyjdzie z tego, wykuruje się błyskawicznie. On też patrzy na nią, z charakterystyczną mieszaniną strachu, dezorientacji i wdzięczności. Nie wie jeszcze, nie jest pewien, czy jest jego wybawieniem, czy też wpadł z deszczu pod rynnę. Ona jednak chce szybko rozwiać jego wątpliwości; jest jego Strażniczką, on zaś jest niewinny. Dlatego go chroni.

 

Podchodzi do niego, uśmiechając się delikatnie, ciepło. Powoli wyciąga swoją dłoń, czeka, aż on wyciągnie swoją, powoli i niepewnie. Ich palce dotykają się ostrożnie, potem zaś splatają. Pomaga mu podnieść się do pionu, delikatnie gładzi dłonią jego policzek. Wciąż jest w szoku, ale powoli zaczyna… Nie, nie czuć. Jakoś podświadomie, nadnaturalnie rozumieć, że ona jest dobra, że jest tu, by go chronić i że nie opuści go. Że jest kimś więcej, niż się wydaje, ale jednocześnie… Że jest jego obrońcą i że nie musi się jej bać. Z tego też powodu, wiedziony swoim instynktem i wierząc swojemu osądowi, pozwala, by jej delikatnie dłonie objęły jego ramiona, sam też wyciąga swoje palce, przytula do siebie, czując jej ciepły oddech na szyi. Przymyka oczy i obejmuje mocno, chcąc jeszcze bardziej poczuć jej ciepło, jej miękkość i kruchość.

 

Wtedy właśnie ona łamie mu kark z cichym, ginącym w mroku nocy chrzęstem.

 

Przez dłuższą chwilę trzyma go jeszcze w objęciach, przytrzymując drgające ciało, głaszcząc delikatnie jego włosy. Potem odsuwa go od siebie, spogląda w spokojną twarz, na zamknięte powieki i lekko rozchylone usta. Teraz to w jej ruchach czuć niepewność i zdenerwowanie. Wie, że musi się śpieszyć, ale jednocześnie coś w jej wnętrzu, jakaś delikatna, dotąd starannie ukryta nutka niepokoju i wątpliwości chciałaby, żeby ta chwila trwała wiecznie i nie musiała robić tego, co musi być zrobione. Zamyka oczy, bierze kilka głębokich wdechów, po czym uspokaja się. Spogląda na niego jeszcze raz, po czym ostrożnie układa jego stygnące ciało na ziemi. Rozpina jego koszulę uważnymi, powolnymi, niemal ceremonialnymi ruchami, odsłaniając chudą, nagą pierś. Ostatni raz rozgląda się na boki, po czym zaczyna ją rozdzierać, pomagając sobie zębami i paznokciami, łamiąc kruche żebra i wydobywając z ich klatki największy skarb biednego chłopca, jego największy dar– kruche i małe, czerwone i zdrowe serce.

 

Przymyka oczy, krzywi się delikatnie, z bólem. Potem jednak jej twarz wygładza się i uspokaja. Siada po turecku, przymykając oczy, wyciąga dłonie w górę, w stronę księżyca w pełni, zupełnie tak, jakby chciała mu ofiarować tę krwawą ofiarę. Potem zaś zbliża serce chłopca do swoich ust, niczym krwawego Graala i zaczyna pić, na początku powoli, potem zaś coraz łapczywiej i bardziej niekontrolowanie, niecierpliwie gniotąc i rwąc miękką tkankę, wysysając każdą kroplę cennej esencji.

 

Skrzydła pojawiają się stopniowo, początkowo będąc jedynie delikatnym i niepewnym lśnieniem w półmroku. Stopniowo formują się coraz wyraźniej, najpierw cienka i delikatna sieć zawieszonych w powietrzu żyłek i aort, ażurowa konstrukcja, z czasem pokrywająca się delikatną siateczką ścięgien, wreszcie zaś– krwawych piór. Kiedy w końcu są kompletne, dziewczyna bezzwłocznie wzbija się w powietrze. Wie, że nie ma wiele czasu; jego krew nie jest na tyle silna, by mogła jej długo używać. W istocie, już po paru minutach pojedyncze pióra rozpływają się, ściekają po lotkach i skapują ciężkimi, czarnymi kroplami skrzepów w dół, na uśpione miasto. Ona jednak nie poddaje się, zaciska zęby i nabiera prędkości. Wie, dokąd zmierza. Wie, dokąd musi dotrzeć.

 

Wie, że tym razem jej się uda.

 

Strażnik materializuje się tak, jak ma w zwyczaju, nagle i niespodziewanie, bez żadnego błysku, czy huku. Po prostu, w jednej chwili pusta przestrzeń nieba jest nagle wypełniona złocistą poświatą, wypływającą z wysokiej, niewyraźnej postaci. Ona zatrzymuje się niepewna, lekko machając swoimi skrzydłami, by utrzymać wysokość. Przez chwilę wiszą w powietrzu obok siebie, cicho, bez najmniejszego ruchu.

 

W końcu to ona przełamuje ciszę, powoli sięgając do swojego pasa, wyjmując zza niego resztki serca chłopca. Pokazuje je Strażnikowi, uśmiechając się niewinnie, delikatnie, przepraszająco. W kącikach ust i na podbródku ciągle lśnią cieniutkie strużki krwi.

 

Spojrzenie Strażnika jest pełne współczucia, bólu, ale i stanowczości. To nie jest to, czego oczekiwała. Gdy orientuje się, że nie chce jej przepuścić, wyraz jej twarzy zmienia się. Przez chwilę pojawia się na niej niedowierzanie i niezrozumienie, potem zaś ustępuje ono miejsca wściekłości i goryczy. Wyrzuca ją z siebie falami uczuć i emocji, nie będących słowami, ale między Uskrzydlonymi mające taką samą wartość. Mówi o swoim czynie, o tym i o wielu innych. Mówi o czasie, jaki spędziła, by znaleźć osobę, którą będzie Chronić. Jest Strażniczką, do jej zadań należy dbanie o to, by Chroniony nie został zepsuty przez świat, nie splamiły go grzechy, nie zniszczyły cierpienia doczesnego świata. I zrobiła to, na wszystkie Siły, zrobiła! Nie pozwoliła mu zblaknąć, zadbała o to, by na zawsze pozostał taki, jaki był. Czysty. Nieuszkodzony. Idealny.

 

Zbawiony.

 

Gdy Strażnik mimo wszystko pozostaje niewzruszony, traci nad sobą kontrolę. Zwija się w kłębek, przysuwając kolana do głowy, kuląc się. Ciężkie, krwawe łzy kapią w dół, brudząc jej suknię. Strażnik spogląda na to wszystko z równie wielkim bólem i współczuciem. Wie, że to nie jej wina. Wie też, że nigdy nie będzie mógł jej tego wytłumaczyć, nie znajdzie z nią wspólnego języka. Oboje są dziećmi tej samej Pieśni, wielkiej i jedynej prawdziwej, opisującej wszystko i wszystkich. Oboje zostali zrodzeni po to, by stać się tym, co przeznaczyła dla nich melodia Pieśni.

 

On jednak został stworzony idealny, w momencie gdy Pieśń doskonale odzwierciedlała wolę Pieśniarza. Ona zaś… Jest kalekim dzieckiem dysonansu, bękartem, stworzonym w chwili, gdy do nieskończonej melodii wdarły się skończone błędy, tworem fałszu, potwornością fałszywej nuty. Jest chora… I jednocześnie jest niewinna. Nie ma w niej bowiem winy, tak jak nie ma jej w żadnym z narzędzi stworzonych przez Pieśń. Tak jak wszystkie narzędzia Pieśniarza chce jedynie mu służyć. Tak jak wszystkie dzieci Pieśni, po prostu wykonuje to, do czego została stworzona. Zaś z powodu fałszywych tonów jej stworzenia wykonuje je na kaleki sposób, cały czas jednak wierząc w to, że robi dobrze. Wie doskonale, że nie zmieni jej, rozumie także, że ona nie zasługuje na ten los. Wie jednak też, że nie może jej zniszczyć; jest Strażnikiem, ale w jego mocy jest karanie wyłącznie za zło. Ona zaś całym swoim ciałem i całą duszą, całym swoim jestestwem, całym życiem, czynem i słowem… Chce czynić dobro. Strażnik zdaje sobie sprawę z tego, że ona będzie to czynić jeszcze wiele razy. Niezliczoną ilość razy będzie próbowała zrobić to, do czego jest przeznaczona, za każdym razem chcąc dołączyć do reszty Uskrzydlonych, za każdym razem ponosząc porażkę i nie rozumiejąc jej przyczyn, za każdym razem upadając ponownie, by zacząć cały cykl od początku. Taki jest już bowiem jej los i Strażnik nie może go zmienić, nawet mimo całego swojego współczucia, nawet mimo całej swojej mocy. Po prostu tak musi być.

 

Ona nie jest oczywiście świadoma jego rozterki. Krew tworząca jej skrzydła powoli traci swoją moc, ścieka gęstymi strumykami w dół, wreszcie zaś puszcza, ponownie odzierając ją z jej mocy. Ponownie okaleczona, bezskrzydła, spada w dół, na ziemię. Jej oczy są zamknięte. Nie płacze już.

 

Myśli o kolejnych nocach, kolejnych Czystych Duszach, myśli o swojej powinności jako Strażniczki. Nie wie, co zrobiła źle… Nie umie tego pojąć. Ale jest dzieckiem Pieśni i wie, że jest zdolna tylko do czynienia dobra. Dlatego też wie, że będzie próbować znowu, aż do skutku i pewnej nocy…. Pewnej nocy zrobi to wszystko tak, jak należy, pewnej nocy wzniesie się naprawdę, nie zatrzyma jej nikt, nawet złoty Strażnik, a wtedy w końcu zrozumie ponownie wszystko… I zazna spokoju.

 

Jest tego pewna.

Koniec

Komentarze

Nie wiem, o czym opowiada ta mroczna historia, a ponieważ jej nie zrozumiałam, nie mogę nic konstruktywnego o niej napisać.  

 

…wycięciem na prawym biodrze. dodającym jej nieco zmysłowości. – Miał być zapewne przecinek, nie kropka.

 

Do tego dodatki– mały… – Brak spacji.

 

Jednym słowem– typowa… – Brak spacji.

 

…jej cel– niewielka… – Brak spacji.

 

Z wnętrza bucha na nią odór papierosów i nieprzetrawionego alkoholu, połączonego z wyraźnym zapachem potu i uryny. – …połączony z wyraźnym… Zapach potu i uryny łączy się nie z alkoholem, a z odorem.

 

…znoszone dżinsy– wszystko… – Brak spacji.

 

…jednak jej oszukać– czuje się… – Brak spacji.

 

…mężczyzn w klubie– wszelkimi… – Brak spacji.

 

…biorąc jeden, dwa, trzy głębokie powietrze, dosłownie pijąc… – Czegoś tu ewidentnie brakuje.

 

…drugiemu z wrogów– gdy chce krzyknąć… – Brak spacji.

 

…nauczyła się przedkładać efektywność nad efektownością. – Ja napisałabym: …nauczyła się przedkładać efektywność nad efektowność.

 

…obejmuje mocnochcąc jeszcze bardziej… – Brak spacji.

 

…jakby chciała mu ofiarować krwawą ofiarę. – …jakby chciała mu ofiarować krwawą ofiarę.

 

…wreszcie zaś– krwawych piór… – Brak spacji.

 

…dziewczyna bezzwłocznie wzbija się w górę. – Masło maślane. Czy można wzbić się w dół?

 

Wie, gdzie musi dotrzeć.Wie, dokąd musi dotrzeć.

 

…myśli o swojej powinności jako Strażniczce. – …myśli o swojej powinności jako Strażniczki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ha, dziękuję serdecznie za wskazanie błędów technicznych :). Chociaż jestem teraz ciutkę zawiedziony własną spostrzegawczością, bo przegapiłem je w czasie dwóch czytań...

Całkiem nieźle się czyta to opowiadanie. Pomysł mi się podoba, ale wydaje mi się, że nie do końca dobrze go wykorzystałeś. Jest w przedstawionej historii tragizm, ale dla mnie był mało odczuwalny. Wynika to ze sposobu podania rozwiązania - jakieś takie suche, nie wynikające z akcji, tylko wyłożone kawa na ławę.

No i podstawowe pytanie: to dlaczego jej nie wyjaśnił przyczyn porażki? Wyjaśnienie typu: "Taki jest już bowiem jej los i Strażnik nie może go zmienić(...) Po prostu tak musi być." - w ogóle mnie nie przekonuje  i jako czytelnika nie satysfakcjonuje. Trochę wygląda to na pójscie na łatwiznę. Myślę, że końcówkę lepiej można było dopracować.

 

Generalnie mam pozytywne odczucia.

 

Pozdrawiam.

Eferelina nie satysfakcjonuje wyjaśnienie przyczyn porażki Strażniczki, mnie natomiast nie satysfakcjonuje wyprowadzenie czytelnika (oczywiście piszę o sobie) w pole i porzucenie na pastwę sprzecznych skojarzeń. Uchronienie wybranej osoby przed splamieniem brudem i nieprawością świata poprzez tej osoby zabicie w taki sposób? Siły wyższe niczego zmienić nie mogą? Ani to Strażniczka, ani Strażnicy prawdziwi.  

Tak to wygląda na pierwszy rzut oka, że tak napiszę. Na drugi --- już lepiej, bo można tekst zinterpretować jako skierowany pod adresem Sił Wyższych zarzut bezczynności, obojętności na zło całego świata oraz zło we własnych szeregach, ale pierwsze wrażenia, jak to one, pozostają w mocy.

Zabijanie w celu ochrony przed zepsuciem i ten brak zrozumienia u strażnika - cała dzisiejsza młodzież. Robi coś głupiego i dziwi się że nie dostaje za to pochwał. Tak rozumiane opowiadanie podoba mi się.

 

Nowa Fantastyka