- Opowiadanie: Sigil - Baśń o Cudownym Zwierciadle

Baśń o Cudownym Zwierciadle

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Baśń o Cudownym Zwierciadle

Były sobie dwie siostry – czarodziejki. Młodsza z nich miała ogród z pradawnych, ogromnych kości. A gdy śpiewała dla nich, kości budziły się i rozkwitały szklanymi kwiatami, które dzwoniły „dzyń, dzyń, dzyń”. Starsza chodziła samotnie nocami, po ciemnych ścieżkach. Na rozstajnych drogach zbierała cykutę i bylicę, i umiała rzucić urok na każdą żywą istotę. Siostry mieszkały w wysokiej, kamiennej wieży. Na jej ostatnim piętrze był pokój, w którym trzymały swój największy skarb: srebrne zwierciadło. Nie było to bowiem zwykłe lustro, o nie, lecz lustro czarodziejskie, które ongiś kupiły od dziwnego włóczęgi, odzianego w szarą szatę. Nikt nie wiedział skąd przyszedł, a i on nie chciał tego zdradzić – lecz zjawił się pewnego dnia, o zmroku, niosąc pod pachą dziwny, kolisty przedmiot. A gdy odwinął go z materiału, który go skrywał, siostry ujrzały, iż było to okrągłe zwierciadło, okolone srebrzystą ramą. Spodobało im się ono bardzo i zapragnęły je posiąść. Zapłaciły więc za nie dziewięcioma złotymi, wężowymi łuskami, które otrzymały od swego ojca, a wtedy wędrowiec wyjawił im tajemnicę lustra. Ktokolwiek bowiem spoglądał w jego powierzchnię, ujrzeć mógł, co tylko zapragnął: rzeczy dalekie i bliskie, jawne i ukryte. Mógł oglądać w nim dalekie kraje, nieznanych ludzi i dziwne zwierzęta – i wszystko co tylko znajdowało się pod niebem. Siostry wiec strzegły swojego lustra i troszczyły się o nie. Umieściły je w okrągłej sali na szczycie wieży i codziennie czyściły jedwabną szmatką, by było jasne niczym kryształ. A gdy zbliżała się do niego Młodsza Siostra, lustro lśniło jak srebrny krążek i blask jego wypełniał komnatę. A gdy zbliżała się niego Starsza Siostra, lustro chwytało jej cień i pogrążało się w mroku. Różne dziwy ukazywały się w nim wtedy, ale o tym opowiem innym razem i tylko tym, którzy będą gotowi.

Aż stało się tak, pewnej nocy, iż Młodsza Siostra pozostała w swym ogrodzie, a Starsza wędrowała aż do świtu po uroczysku. I kiedy obie powróciły do domu, zastały drzwi wieży otwarte, a zwierciadło skradzione. Na próżno szukały go wszędzie, na próżno łamały dłonie, lustra jak nie było, tak nie było. Rzekła wtedy Młodsza Siostra do Starszej.

– Siostro, nie może tak być, by ktoś nam ukradł tę jedną rzecz, która jest dla nas największą radością! Wszakże moc nasza wzrasta przez nią, a przez jej brak maleje. Wyruszmy przeto na poszukiwania. Niżej, w dolinach mieszkają ludzie, może oni wiedzą coś o tym, kto zabrał nasz skarb. Dowiedzmy się tego tedy i odzyskajmy go!

– Słusznie rzeczesz – odparła na to Starsza Siostra. – Tylko jedna droga prowadzi z doliny do naszej wieży, na pewno więc ludzie wiedzą, kto tędy przechodził. Nuże, nie zwlekajmy więc, lecz odnajdźmy złodzieja.

Jak uradziły tak zrobiły. Wyruszyły zaraz rankiem, schodząc z gór do doliny, gdzie znajdowała się niewielka wioska. A gdy rozpytały się ludzi we wsi, powiedzieli im oni iż w nocy przyszli żołnierze króla, weszli do wieży i coś z niej zabrali. A król ten zwał się Jaśniejący i był jednym z siedmiu wielkich władców, którzy toczyli ze sobą nieustanne wojny w tej krainie. Wszyscy bali się go i jego wojska, to też wieśniacy nie pytali zbrojnych co ich sprowadza i po co. Nie chcieli też zaprowadzić sióstr do zamku monarchy, lękali się bowiem o życie. Jeno jeden starzec wskazał im drogę, która prowadziła do siedziby władcy i rzekł, iż iść należy prosto, a nie zbaczać z traktu. Wyruszyły wtedy obie siostry dalej, do zamku króla Jaśniejącego, by odzyskać swe lustro czarodziejskie. A nie wędrowały długo – bo zaledwie dzień jeden i jedną noc, gdy stanęły na jego włościach. A były tam rozległe pola pokryte srebrną pszenicą, strumienie o wodach wartkich i szumnych, i trakty szerokie, ubite, aż lśniły w oczach. Rzekła wtedy Starsza Siostra do Młodszej:

– Zważ siostro, iż wkraczamy oto na ziemię tego króla, który odebrał nam to, co nie należy do niego. Nie świadczy to dobrze o jego prawości czy szlachectwie. Widzę oto, iż pan to bogaty, żyzną i ludną krainą włada. Wojska zapewne ma wiele i zamek okazały. Trudno wszakże zgadnąć co się w jego sercu chowa.

Odparła na to Młodsza Siostra:

– Słyszę w twym głosie, iż obawiasz się podstępu ze strony władcy tej ziemi. Może i słusznie całkiem, to się wszakże okaże… Masz jednak rację w jednym: my jesteśmy tylko dwiema samotnymi kobietami, on zaś ma rycerzy i straże, i wielu ludzi na swe rozkazy. Łatwo mógłby uczynić coś przeciw nam, jeśli tylko mu honor tego nie wzbroni.

– Tak właśnie myślę siostro. – odparła na to Starsza. – A marną pociechę czerpię z wiary w honor kogoś, kto okrada innych w nocy. Myślę przeto, iż powinnyśmy się strzec i podróżować dalej skrycie i potajemnie.

– Może i roztropna to rada, – odrzekła druga. – lecz jeśli zakradniemy się ukradkiem do jego zamku, czy sam nie potraktuje nas jak złodziejek? I czy nie będzie w prawie czyniąc tak? Zaiste, lepiej będzie pójść otwarcie i rozmówić się z nim.

Starsza Siostra zmarszczyła czoło:

– Czyń jak uważasz, – rzekła. – lecz ja wolę pozostać w ukryciu, obserwować, czy aby nic ci nie zagraża. Jeśli uda ci się poruszyć w nim serce, tym lepiej. Jeśli jednak umyśli coś przeciwko tobie, będę mogła skuteczniej ci pomóc, jeśli nikt na tej ziemi nie będzie wiedział o mej obecności.

Zgodziła się na to młodsza czarodziejka, wiedząc, iż spryt często zwycięża siłę. Pożegnała swą siostrę i ruszyła traktem przed siebie. Tamta zaś ukryła się w lesie, który rósł wedle drogi. A uczyniła to tak dobrze, iż nie ujrzał jej żaden z mieszkańców tej krainy.

Młodsza Siostra podróżowała czas jakiś, aż spotkała na trakcie dziewięciu rycerzy, odzianych w zbroje srebrzyste, którzy dosiadali rumaków białych niczym płatki jaśminu. Ich przyłbice zakrywały twarze, a każda przedstawiała inne zwierzę: był tam pies i byk, i niedźwiedź, i zając, i wiele innych jeszcze. Wojacy otoczyli ją zaraz kręgiem:

– Gdzie zdążasz, dzieweczko? – zagrzmiał spod hełmu jeden z nich. – Niebezpiecznie kobiecie podróżować samotnie w tych stronach.

– Idę do zamku Króla Jaśniejącego – odpowiedziała. – Z nim pragnę jedynie mówić o celu mej wędrówki, nie z wami. Jeśli jednak jesteście, jak mniemam, jego rycerzami, przeto zaprowadźcie mnie do niego!

Zdumieli się na to mężowie, iż tak śmiele do nich przemówiła i bez lęku rozkaz im wydała, i zaczęli mówić między sobą:

– To z pewnością nie jest jakaś pospolita dziewka, przemawia bowiem jak wielka pani nawykła do posłuchu. Może to jakaś księżniczka z zamorskiej krainy? Lepiej zaprowadźmy ją do naszego pana, byśmy jakimś niebacznym czynem nie obrazili jej i nie zasłużyli na jego gniew.

Najstarszy tedy z nich posadził ją na swoim koniu i tak dotarli do zamku Króla Jaśniejącego. A była to budowla potężna i wspaniałą. Z daleka lśniła blaskiem, ściany jej bowiem były z polerowanego marmuru, dachy ze srebra, a okna z kryształowych zwierciadeł. Wznosiła się nad okolicą dumnie, stojąc na potężnej górze, która stanowiła czaszkę dawno poległego giganta. Zgładził go jeden z braci Króla Jaśniejącego, czym on szczycił się niebywale – i na postrach wrogom nakazał zamek ten zbudować na jego kościach. Młodsza Siostra wjechała na dziedziniec wraz z rycerzami władcy, którzy od razu powiedli ją do niego. A widząc jej niebywałą urodę, Król Jaśniejący zapragnął jej, była bowiem niczym promień czystego blasku w jego królestwie odbić. I pozazdrościł jej tego światła i zamyślał jak je posiąść i uwięzić. Powiódł ją więc do wnętrza zamku i kazał wydać ucztę na jej cześć.

Cały zamek rozjarzył się światłem i zadźwięczał muzyką, a dworzanie i rycerze cieszyli się widząc, że ich pan jest zadowolony. On zaś posadził Młodszą Siostrę po swej prawicy i zabawiał ją dworną rozmową. Kazał także przyjść tancerzom i akrobatom, przynieść egzotyczne potrawy i zamorskie wina, wszystko po to by oszołomić ją swym bogactwem. Wszakże jednak, nawet wśród zgiełku tej zabawy, nie zapomniała młoda czarodziejka o celu swej podróży i rozglądała się uważnie wkoło. Wkrótce dostrzegła, iż wszystkie ściany zamku wyłożone są zwierciadłami. Nie było na nich arrasów ni innych ozdób, jeno wszędzie wisiały lustra odbijające ucztujących. Uśmiechnęła się więc do Króla i zapytała go uprzejmie:

– Panie, dziwnym zaiste wydaje mi się twój zamek, nie ma bowiem w nim ozdób ni malowideł jak w innych pałacach. Widzę jedynie lustra, wszędzie porozwieszane, co jest dla mnie zagadką. Uczyń mi proszę tę grzeczność i wyjaśnij tę tajemnicę.

Król uśmiechnął się uradowany, iż panna, tak milcząca dotąd zaczęła okazywać mu względy i odrzekł:

– Wszystkie te lustra są tutaj po to, by odbijać mój majestat i pomnażać jego światło. Nie pragnę bowiem, aby mój blask rozproszył się, czy też umniejszył z czasem. Przeto chwytam go poprzez zwierciadła, co mi dodaje chwały.

Zdumiała się na te słowa Młodsza Siostra, wydały jej się bowiem nieroztropne i pełne pychy. Jednak nie dała nic poznać po sobie i rzekła:

– Królu, właśnie w sprawie lustra przybyłam do ciebie. Zdarzyło się bowiem, iż gdy byłam poza domem, twoi rycerze zabrali moje zwierciadło i wierzę, iż przywieźli je do ciebie.

– Tak, – odrzekł władca. – stało się to na mój rozkaz. Bowiem uznałem, iż nikt inny na ziemi, jeno ja, mam prawo odbijać swą świetność w zwierciadłach. Nadto szukałem od pewnego czasu lustra tak czystego, abym mógł w nim ujrzeć całość swego blasku. Raduj się więc, gdyż twoje okazało się odpowiednim do tego i jestem z niego bardzo rad.

Zmartwiła się na te sowa Młodsza Siostra, a nadto zdumiała jeszcze bardziej, Król Jaśniejący bowiem wydawać jej się począł głupcem, a nadto takim, który niechętnie oddaje to, co zagrabił. Spróbowała go jednak uprosić:

– Panie, w istocie posiadasz już wiele zwierciadeł, moje zaś jest niewielkie i z pewnością nie ujmie ci chwały. Zechciej mi je oddać, łaskawość bowiem przystoi władcom…

– Nie i dość o tym! – przerwał jej król. – Nie oddam żadnego z mych luster nikomu! Wszakże jednak, jeśli chcesz je ujrzeć, mogę ci ofiarować ten zaszczyt, jeśli przyrzekniesz oddać mi się i pozostaniesz ze mną.

Na to Młodsza Siostra przystać nie mogła, jednak wiedziała, iż nieroztropnie byłoby zdradzić się z tym teraz, monarcha bowiem mógłby rozkazać ją uwięzić. Odrzekła więc, by zyskać na czasie:

– Wielki to zaszczyt dla mnie, o królu. Pozwól mi jednak odpocząć wprzódy, bowiem zmęczona jestem podróżą. Czy mogłabym udać się do komnat niewieścich?

Król uradował się, wziął bowiem jej słowa za zgodę. I polecił dwórkom odprowadzić ją na spoczynek. Sam zaś pozostał w Sali biesiadnej, rozmyślając o urodzie swego gościa.

Czarodziejka udała się więc wraz z służkami do komnaty. A gdy została sama załkała z rozpaczy, bowiem wydało jej się niemożliwością odnaleźć swe zwierciadło w tak wielkim zamku, wśród tylu innych. Głos jej zaś popłynął wraz z nocnym wichrem przez okno i dotarł do lasu, i stóp góry, gdzie, wśród cieni, czekała Starsza Siostra. Zawołała ona zaraz nietoperze i sowy, które uniosły ją na swych skrzydłach, aż do komnaty w zamku króla. Stanęła tedy przed młodszą czarodziejką i zapytała:

– Czemu płaczesz? Czy spotkało cię jakieś nieszczęście? Wszakże, jak widzę, władca tego zamku nie uczynił ci żadnej krzywdy, a wnosząc z tego co słyszę, wydał nawet ucztę na twą cześć.

– Och siostro! – odpowiedziała tamta. – Władca tego zamku to pyszałek i głupiec! Nie chce mi zwrócić naszego zwierciadła, lecz pragnie jedynie bym legła w jego łożu. Wtedy, jak mówi, pozwoli mi spojrzeć na nie!

Rozgniewała się Starsza Siostra słysząc te słowa i krew w jej żyłach ścięła się mrozem nienawiści.

– Nie martw się – odrzekła. – Jeśli tak z tobą chciał postąpić, zemszczę się na nim. Wiesz, że umiem rozkochać w sobie każdego człowieka i każde zwierzę. Rzucę na niego więc urok, by zapragnął mnie, zamiast ciebie, a gdy to się stanie, zgładzę go w jego własnej łożnicy!

Młodsza Siostra ucieszyła się słysząc te słowa, po czym wymknęła się z komnaty i ukryła w innej Sali. Zaś Starsza Siostra pozostała, czekając na króla.

I nie czekała długo, nim bowiem połowa nocy minęła, ucichły odgłosy uczty, a władca zamku udał się do swej komnaty. Służbie zaś kazał przyprowadzić pannę, która zjawiła się dziś na zamku. Dwórki wykonały jego rozkaz, i byłyby się dziwowały wielce, widząc inną niewiastę w komnacie, gdyby starsza czarodziejka nie rzuciła na nie uroku, który omamił ich rozum i zmysły. Zaprowadziły ją przeto do królewskiej łożnicy. A gdy weszła do niej, ujrzała, iż całą zalana jest światłem bijącym z magicznego zwierciadła. Gdy jednak jej cień padł na lustro, ono pociemniało i skryło salę w cieniach. Król zaś ujrzał to i zawołał:

– Kim jesteś? Nie znam cię i nie widziałem cię nigdy na oczy! Gdzie jest ta piękna panna, która odwiedziła mnie dziś i miała towarzyszyć mi w łożu? Ona była zaiste niczym czysty promień światła, ty zaś jesteś jak noc i wicher na jałowych pustkowiach! Odejdź i przyprowadź tą, która jest mi miła!

Lecz czarodziejka nie usłuchała i rzuciła na niego urok. I wydało się Królowi Jaśniejącemu iż nigdy nikogo nie pożądał bardziej i bardziej nie miłował. Zbliżył się więc do niej i objął ją, lecz gdy pragnął ją pocałować, Starsza Siostra dobyła sztyletu i zatopiła go w jego sercu!

Król zaś padł na ziemię z jękiem, a jego krew zabarwiła szkarłatem białą, marmurową posadzkę. Czarodziejka zaś porwała lustro i wybiegła z komnaty. A gdy magiczne zwierciadło skryte było w jej cieniu, odbił się w nim mrok – i mrok ten skrył wszystkie inne lustra w zamku. Nikt przeto nie ujrzał ani jej, ani drugiej z sióstr, jak wymykały się przez bramę. Wszakże jednak, gdy znalazły się na trakcie, dojrzeli je rycerze króla. Pobiegli więc do niego powiedzieć mu co widzieli, lecz zastali swego pana martwego, w kałuży krzepnącej już posoki. Krzyknęli więc strasznym głosem i rzucili się w pogoń.

Siostry biegły ile mocy w nogach i siły zaczęły w nich już omdlewać, gdy usłyszały za sobą tętent kopyt, i ujrzały, jak z zamkowych wrót wyjeżdża dziewięciu rycerzy, na swych białych rumakach. Młodsza Siostra zatrzymała się wtedy.

– Dlaczego stajesz? – zakrzyknęła Starsza. – Pościg jest już za nami, niebawem nas pochwycą! Nieszczęsny będzie wtedy nasz los!

Młodsza Siostra jednak wzniosłą głowę, i zaśpiewała górze-czaszce tak, jak śpiewała pradawnym kościom w swym ogrodzie. I przebudziły się kości we wnętrzu ziemi, drgnęły, zagrzmiały i podźwignął się olbrzym dawno umarły. A zamek Króla Jaśniejącego, jego rycerze, dworzanie i bogactwa rozpadł się, i runął w głębiny ziemi.

 

Siostry dotarły szczęśliwie do swej samotnej wieży. I umieściły lustro wysoko na niebie, ponad jej dachem, aby nikt już nigdy nie mógł go im ukraść. A gdy Młodsza Siostra przegląda się w nim, i gdy śpiewa w swym kościanym ogrodzie, lustro jaśnieje blaskiem. A gdy Starsza Siostra wędruje samotnie po rozłogach, w towarzystwie wilków i ptaków o długich dziobach, lustro spowija mrok. Czasami zaś nieszczęsna dusza Króla Jaśniejącego ukazuje się w zwierciadle. Umknęła bowiem doń w chwili śmierci – lecz stało się ono dla niej więzieniem. I lustro staje się wtedy czerwone, a krew króla spływa na ziemię. Obie siostry zbierają ją wtedy do kielicha z czaszki, piją ją niczym wino i weselą się, i tańczą w tym karmazynowym świetle, w objęciach swej matki – nocy.

Koniec

Komentarze

Uwagi autorskie: Tym, którym mogłaby umknąć przynależność gatunkowa tego tekstu, przypominam, iż jest to baśń: co ma istotny wpływ na sposób narracji. Nazywam to osobiście narracją szkieletową: w baśniach nie umieszcza się opisów, jeśli nie mają one symbolicznego znaczenia i nie wiążą się z światem archetypów. Również zarysowanie postaci jest schematyczne, bohaterowie są bowiem manifestacjami sił archetypowych. Dialogi także służą właściwie jedynie przekazaniu treści, a nie psychologizacji postaci.

Baśnie pozostawiają wiele białych plam, aby wyobraźnia mogłą je zapełnić.

Ponadto, jeśli ktoś chciałby mi napisać, ze gdzieś tam brakuje mi kropki, czy przecinka, to uprzejmie go proszę by nie marnował swojego i mojego czasu, bowiem takie szczegóły uznaje za mało istotne i zupełnie mnie one nie obchodzą.

Przeczytam Twój tekst, bo wypada w mój dyżur, ale jak czytam, że kogoś nie obchodzą takie rzeczy jak prawidłowa interpunkcja czy pisownia, to uznaję jego teksty za mało istotne i zupełnie mnie one nie obchodzą.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

" Były sobie dwie siostry – czarodziejki. Młodsza z nich miała ogród z pradawnych, ogromnych kości. A gdy śpiewała dla nich, kości budziły się i rozkwitały szklanymi kwiatami, które dzwoniły „dzyń, dzyń, dzyń”. Starsza chodziła samotnie nocami, po ciemnych ścieżkach. Na rozstajnych drogach zbierała cykutę i bylicę, i umiała rzucić urok na każdą żywą istotę. Siostry mieszkały w wysokiej, kamiennej wieży. Na jej ostatnim piętrze był pokój, w którym trzymały swój największy skarb: srebrne zwierciadło. Nie było to bowiem zwykłe lustro, o nie, lecz lustro czarodziejskie, które ongiś kupiły od dziwnego włóczęgi, odzianego w szarą szatę."

Tekst zdecydowanie do drugiego szlifu.

Pozdrawiam.  

Przeczytałem. Z pozytywów, podobał mi się baśniowy i konsekwentnie zbudowany klimat, jeśli zaś chodzi o negatywy, wymieniłbym trochę zbyt miałką akcję. Otumanić wszystkich spellem, potem, bum, drugi spell na bosa, nóż w serce, spell niewidzialności i chodu. Za gładko wszystko poszło. Myślę, że tekst zyskałby, gdyby czarodziejki zmuszone byłyby przezwyciężać jakieś trudności.

I jeszcze z ostatniej chwili, bardzo często robiony błąd - nie można ludzkiej krwi nazwać posoką.

Proste, ale bardzo fajnie i klimatycznie napisane :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

@Lassar, trudno się dziwić z tą posoką, nawet u Sapkowskiego funkcjonuje takie błędne nazewnictwo ludzkiej krwi.

W dawniejszej polszczyźnie posoka=krew człowieka. Więc z tym błędem to nie jest  tak do końca jasna sprawa, zawsze można bronić się stylizacją.

Ładnie napisana baśń, ładny, konkretny język, żadnego pitolenia, żadnego baju-baju. Co do teorii o archetypach, to przecież najpierw były baśnie, a o wiele później dopasowywano do nich teorie. Ale według mnie nie ma to znaczenia, nikt do czytania bajek nie używa klucza semantycznego, a daje się oczarować.

Jedna uwaga techniczna, tam gdzieś było - "łamały dłonie", zdaje się , że powinno być  "załamywały ręce"

Przeczytałam. Kwestii technicznych się, zgodnie z wolą Autora, nie czepiam, choć byłoby czego.

Opowieść interesująca ze względu na dość oryginalne pomysły, ale postacie jakieś takie nijakie, a i Lassar ma rację moim zdaniem co do zbytniego uproszczenia akcji. Ale czytało się nieźle.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Całkiem przyzwoita baśń, której całą urodę zeszpecił sam Autor, pisząc ją tak niechlujnie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cóz mogę poradzić na to, iz nie wszystkim podoba się ten rodzja stylizaji. Niemniej jest ona delikatnie stylizowana na język mowiony, tak jakby była opowiadana. Basnie pierwotnie istniały tylko w rpzekazie ustnym. Proponuję sobie porównać z autentycznymi zapisami tego rodzaju. ;)

Co do akcji - oczywiście, miała być prosta. To jest baśń a nie heroic fantasy. ;)

Całośc jest swego rodzjau mityczną konstrukcją oczywiście. Dlatego jest schematyczna i szkieletowa i tak ma być.

Areoling - w tym cały urok archetypów, one istnieją niezależnie od nas i są rozumiane przez każdego człowieka w sposób naturalny. Można je nazwać, parafrazując T. Learego podstawowym językiem ludzkości. Wszyscy go znamy.

A ja faceta ni w ząb nie kojarzę.

Żart, żart:)

Oczywiście, po raz kolejny dziękuję wszystkim za zainteresowanie i komentarze. Cieszę się, iż chociaż kilka osób odczytuje moje utwory sercem, a nie jedynie rozumem. Myślę, że w przypadku baśni jest to jeden z najwłaściwszych sposobów odbioru. ;)

Pozdrawiam serdecznie.

Nowa Fantastyka