- Opowiadanie: bemik - Magda SŁOWIANIE 2012

Magda SŁOWIANIE 2012

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Magda SŁOWIANIE 2012

(Luźna kontynuacja Marcysi)

* * *

 

– Masz jeszcze urlop?

– Aha, zostało mi jakieś dziesięć dni. A dlaczego pytasz?

– Może wyjechalibyśmy gdzieś?

Sławek wyjrzał przez okno. Jesienny wiatr szarpał korony drzew, a deszcz bębnił o szyby. Wyobraził sobie łagodnie kołyszące się pióropusze palm, złocisty piasek i błękitne, ciepłe morze. Uśmiechnął się z rozmarzeniem, ale zaraz otrzeźwiła go myśl, ile ubędzie z jego osobistego konta, jeśli zechce zrealizować te fantazje. Może last minut? – pomyślał. To nie będzie tak bolało.

– A dokąd to mielibyśmy się wybrać? Grecja? Egipt?

– No nie. Miałam na myśli jakieś swojskie klimaty. Wiesz, marzy mi się parę dni w drewnianej, starej chałupie na totalnym zadupiu, gdzie nawet internet bezprzewodowy nie działa, a komórki nie mają zasięgu…

– No to nie musimy nigdzie wyjeżdżać. Masz to na miejscu.

– E tam. Chodzi mi o trochę folkloru. Wiesz, krowy, konie, kozy – tego tu nie ma.

– Chcesz mi powiedzieć, że marzysz o dojeniu krów?

– No nie, ale trochę obcowania z naturą nie zaszkodziłoby nam.

– Obcowanie z naturą? Kaśka, coś ty znowu wymyśliła?

– Ja – nic!

Dziewczyna spojrzała na niego, a otwarte szeroko oczy miały zademonstrować całkowitą niewinność i odrobinę oburzenia.

– Kręcisz, aż wiry powstają! – Sławek nie dał się wyprowadzić w pole, a Kasia uznała, że pora zmienić strategię. Usiadła na wersalce i przytuliła się do chłopaka. Zaglądając w szare oczy starszego aspiranta zaczęła wyjaśniać.

– Mam taką ciocię, właściwie ciocio-babcię, bo to ciotka mamy, czyli dla mnie babcia, ale przyszywana…

– Możesz do cholery mówić jaśniej? – Chłopak zdenerwował się. – Kim ona w końcu jest i co to ma do naszego wyjazdu?

Już jest dobrze – pomyślała Kasia. Skoro zaczyna mówić o naszym wyjeździe…

– No to jeszcze raz, od początku. Moja babcia, prawdziwa babcia, miała przyjaciółkę. Kiedy urodziła się mama, to ta przyjaciółka została jej chrzestną, a mama mówiła do niej ciociu. Stąd potem ja też, choć właściwie ze względu na wiek powinna być dla mnie babcią…

– Dobra, mniej więcej rozumiem. Zostaw te koligacje i mów dalej, o co chodzi z tą ciocio-babcią.

– Otóż, ciocia Zuza jest samotna i zaawansowana wiekowo. A zbliża się zima.

– Rany! – Sławek westchnął ciężko. – Czy ty nie możesz normalnie i nieco szybciej?

– Jest stara i trzeba jej pomóc. Co roku jeździli tam wujek Michał i jego syn, Rysiek, ale tym razem nie mogą. I mama zapytała, czy my, a właściwie bardziej chodziło jej o ciebie jako silnego faceta, nie moglibyśmy tam pojechać na kilka dni i pomóc.

– I dlatego tak musiałaś kręcić? Nie mogłaś zwyczajnie i prosto powiedzieć?

Kasia, częściowo naprawdę zawstydzona, a częściowo dla teatralnego efektu, przybrała skruszoną minkę.

– To co? Pojedziemy? Pojedziesz?

– A mam inne wyjście?

 

 

* * *

Wioska Podgrodzie nie była zabita deskami, choć krowy i konie rzeczywiście nie stanowiły niecodziennego widoku. Ale większość obór została wybudowana z środków Unii Europejskiej, a stajnie wyglądały jak z filmowego Dzikiego Zachodu, bo miały przyciągać agroturystów. Jedynie sklep odbiegał trochę od normy, a właściwie przystawał do wyobrażeń o polskiej wsi z końca dwudziestego wieku. Za krótką ladą, częściowo zasłonięta kasą fiskalną, stała młoda, atrakcyjna ekspedientka. Z uwagą wertowała kolorowe pisemko, a na odgłos otwieranych drzwi uniosła tylko wzrok i natychmiast powróciła do lektury. Kasia sięgnęła po koszyk i rozpoczęła mozolną wędrówkę między regałami w poszukiwaniu wypisanych przez ciocię rzeczy. Na szczęście lista nie była zbyt długa, bo uzgodnili, że wszystkie produkty w ilościach hurtowych zakupią w hipermarkecie w Rzeszowie. Niemniej spędziła w sklepiku trochę czasu, bo nie miała pojęcia, gdzie znaleźć potrzebne artykuły. Ale nie miała odwagi ciągłymi pytaniami przerywać sprzedawczyni chwil z lekturą.

Utknęła przy chłodziarce z nabiałem. Lista cioci zawierała kilka produktów, a wszystkie musiały być o obniżonej zawartości tłuszczu. Kasia mozolnie odczytywała drobny druk na opakowaniach, kiedy do sklepu wkroczyli kolejni klienci.

– Cześć, Hanka!

– Cześć, Heniek. Witaj, Robert.

– Daj cztery królewskie!

– Butelki masz?

– Mam.

– A kasę masz? – upewniała się Hanka.

– Jasne.

Kasia usłyszała brzęk monet toczących się po blacie.

– Hanka, a masz czystą?

– Mam.

– To ja chcę na stojąco! – zarżał jeden.

– A ja od tyłu! – ryknął śmiechem drugi.

Kasia nie widziała twarzy sprzedawczyni, ale jej głos kipiał gniewem.

– Ty gnoju! – warknęła. – Ja ci, moczymordo, pokażę czystą!

– Hanka, daj spokój – próbował łagodzić jeden. – To żart!

– Żart? – zasyczała. – Już ty zobaczysz, co to żart. Tak jak Maciek. Już ja się postaram o wasze spotkanie z …

Kasia nie dosłyszała reszty wypowiedzi, bo sprzedawczyni za bardzo ściszyła głos. Ale groźba musiała być poważna, bo mężczyźni gwałtownie próbowali ją udobruchać.

– Won mi stąd, debile!- ryknęła w końcu Hanka, a oni potulnie opuścili sklep, zabierając ze sobą piwo.

Jeszcze chwilę trwało nim Kaśka zdołała wybrać wszystkie produkty. Podeszła do kasy i bez słowa zaczęła wykładać je na ladę. Bała się spojrzeć na zagniewaną sprzedawczynię, ale okazało się, że burza już minęła.

– Na urlopie? – spytała normalnym głosem ekspedientka. – Zakwaterowaliście się u pani Lipskiej.

Kasia nawet się nie zdziwiła. W małych miejscowościach każdy o każdym wie wszystko

– I tak i nie. To moja ciocia. Przyjechaliśmy trochę pomóc i przy okazji odpocząć.

– A pan Michał i Rysiek?

– Nie mogli, Rysiek złamał rękę. Przez parę miesięcy będzie nie do użytku. A pani chyba nie stąd?

– Prawie stąd. Tutaj mieszkała moja babcia, a kiedy zmarła, przeprowadziłam się z rodziną. To już osiem lat.

Nic dziwnego, że jej nie znam. Ostatni raz spędzałam tu wakacje jakieś piętnaście lat temu.

– A babcia to kto? – spytała Kasia.

– Jak to kto? – zdziwiła się nieco ekspedientka.

– Znaczy, jak się nazywała?

– Stanisława Borowa.

– Aaa – ucieszyła się Katarzyna – Babcia Borowa. Jej dom stał pod samym lasem, prawda? Jako dzieciak uwielbiałam ją. Zawsze miała własnej roboty cukierki, z miodu i ziół. A do tego opowiadała niesamowite historie. Bałam się potem wracać do domu.

Sprzedawczyni uśmiechnęła się i wyciągnęła nad ladą rękę.

– Hanka. Mówmy sobie po imieniu.

– Miło mi, Kaśka.

– Szkoda Rysia, fajny chłopak. A widziałaś tych dwóch gnoi?

Pytanie było raczej retoryczne, więc Kasia tylko pokiwała ze współczuciem głową.

– Żartów im się zachciało, obszczymury niemyte.

– Ale im pogoniłaś kota. Zmykali jak niepyszni.

– Prawda? – ucieszyła się sprzedawczyni. – Z nimi tak trzeba.

– Czym ich tak postraszyłaś? – dopytywała się Kasia.

– E tam, to takie durne i zabobonne matoły. Szkoda gadać.

Sprzedawczyni nabrała wody w usta i nie dała się już wciągnąć w dalszą rozmowę na temat gróźb. Mimo to rozstały się w przyjaznej atmosferze.

 

 

* * *

– I wiesz, ciociu – relacjonowała Kasia – oni wyszli jak zmyci. Ale Hanka nie chciała mi powiedzieć, czym ich nastraszyła.

– Pewnie policją – zasugerowała pani Lipska.

– No coś ty, ciociu. Nie było specjalnej awantury, do rękoczynów nie doszło, zniszczeń brak, co by tam robiła policja.

– No to nie wiem. Zrób herbaty – kobieta zmieniła temat. – Sławuś znosi całe popołudnie drewno do komórki, to i przemarzł pewnie. Przy okazji podgrzej zupę, bardzo mu smakowała i na pewno chętnie zje coś ciepłego na kolację.

Widać, że chłopak przypadł starszej pani do gustu. Byli tu dwa dni i wszystkie posiłki ciocia przygotowywała z myślą o nim. Gusta Kasi uwzględniano w minimalnym stopniu.

Kiedy rozległ się stuk otwieranych drzwi i szuranie kapci w sieni, parująca zupa stała już na stole.

– Skończyłem, pani Zuzanno – pochwalił się Sławek. – Jutro rano porąbię te grubsze polana, a po południu pojedziemy do marketu po zapasy dla pani.

– Dobrze, dobrze, dziecko, a teraz jedz, bo stygnie!

– Czy to ta sama pyszna pomidorówka, co na obiad?

– A tak, zostało troszkę, to ci ją podgrzałam. Ja z Kasią zjemy kanapki. Jeśli będziesz jeszcze głodny, w lodówce są śledzie!

– Jak tak dalej pójdzie, to przez ten urlop przybędzie mi z dziesięć kilo!

– Co też ty mówisz? – oburzyła się pani Lipska. – Chudy jesteś jak szczapka, a poza tym ciężko pracujesz!

Kasia nie odzywała się, kręciła tylko z dezaprobatą głową. Do szczapki, a właściwie od szczapki już mocno odstawał. Nie, żeby była niezadowolona z tych dowodów atencji dla jej Sławusia, ale ciocia zaczynała przesadzać.

 

 

* * *

– A słyszała pani, pani Zuzo, o Heńku i Robercie? – sąsiadka pochyliła się, żeby konspiracyjnym szeptem przekazać ekscytujące informacje. Ale pani Ula, z racji wieku, lekko niedosłyszała, w związku z tym mówiła też nieco głośniej i to, co miało być tajemnicą obu starszych pań, usłyszała też Kasia. – Zaginęli. Jak Maciek.

– Oj, pani Ulu, pani to zawsze doszukuje się bóg wie czego. – Pani Lipska starała się sprowadzić sąsiadkę na ziemię. – Zachlali i tyle. Znajdą się.

– A Maciek? Też się znajdzie? – nie ustępowała pani Ula.

Pani Zuza wzruszyła tylko ramionami i sięgnęła po szklankę z herbatą.

– Co z tym Maćkiem? – wtrąciła się Kasia. – I z tymi dwoma?

– E, nic! – Pani Ula uznała, że obcych nie należy mieszać w wioskowe sprawy i zapchała sobie usta sernikiem domowej roboty.

 

 

* * *

– Stój! – Kasia wykrzyknęła to tak nagle i głośno, że Sławek wcisnął pedał hamulca w podłogę. – Tam jest Hanka!

– Odbiło ci?! – Spojrzał z wyrzutem. – Myślałem, że coś się stało.

– Nic się nie stało. Po prostu zobaczyłam na przystanku znajomą. Zabierzemy ją?

Chłopak wzruszył tylko ramionami, ale już nie komentował. Tym bardziej, że dziewczyna zdążyła usadowić się na tylnym siedzeniu i nie wypadało zrzędzić w jej obecności. Dokonano prezentacji i Sławek zajął się prowadzeniem samochodu, bo panie zachowywały się, jakby znajomość trwała co najmniej od stu lat – tematów do rozmów nie brakowało. Od zakupów po tajemnicze zaginięcie dwóch miejscowych pijaczków. Tak mniej więcej wyglądała cała podróż do Rzeszowa, zakupy, chwila na odsapnięcie w kawiarence przy markecie i droga powrotna.

– Będziesz miał co na siebie włożyć? – spytała Kasia, kiedy wtaszczyli do kuchni wszystkie torby, torebki i torebeczki.

– Co? – Chłopak wydawał się nieco zdezorientowany, a pytanie Kasi wyjęte z kontekstu. Zastanawiał się, co mu umknęło. To prawda, że wyłączył się z rozmowy po pięciu minutach, ale nie sądził, że omawiają jakieś istotne tematy.

– Pytam – dziewczyna mówiła wolno i wyraźnie – czy wziąłeś ze sobą coś oprócz wytartych dżinsów i dresów? Hanka zaprosiła nas na wieczór andrzejkowy.

– Aaa. – Sławek rozmyślał nad tym, kiedy padła propozycja, czy ktoś zapytał go o zdanie i czy on sam wyraził zgodę.

– Aaa… tak, czy aaa… nie? Bo nie zrozumiałam.

– Aaa tak. Chyba.

– Matko bosko częstochowsko! – Kasia załamała ręce. – Niby policjant, a taki mało inteligentny. Chociaż jak się człowiek nasłucha tych dowcipów…

– Kaśka!

 

 

* * *

Organizatorką wieczoru andrzejkowego była Hanka, właścicielka poddasza w domu rodziców. Całe pomieszczenie obstawiła świeczkami. Na małej, turystycznej kuchence grzał się wosk, obok stała misa z wodą i leżał ogromny, zaśniedziały klucz. W najciemniejszym kącie siedziała wróżbicha i za drobną opłatą w postaci wina lub piwa podejmowała się przepowiedzieć przyszłość z fusów, kart lub ze szklanej kuli, w zależności od fantazji petenta. Im więcej czasu mijało, tym wróżby stawały się bardziej urozmaicone i barwne.

Kasia rozpoznała w kilku osobach znajomych z dzieciństwa, tylko chłopakom ubyło nieco włosów i zaokrągliły się brzuszki, a panie, zamiast warkoczyków lub końskich ogonów, miały wymyślne fryzury. Reszta obecnych została hurtowo przedstawiona. Sławek zasymilował się przy kufelku piwa z miejscową starszą młodzieżą, a Hanka, jak przystało na gospodynię, dwoiła się i troiła, żeby każdy czuł się dobrze.

Po wróżbach i laniu wosku, z kieliszkami i kuflami w dłoniach, rozsiedli się wygodnie na poduszkach rozłożonych na podłodze i słuchali niesamowitych historii. Kasia przypomniała sobie kilka z tych, które poznała dzięki Babci Borowej, ale nikt nie przebił Hanki. Pięknie opowiadała, do tego modulowała głos, to bucząc jak leszy, to śpiewając jak rusałka. Najciekawszą jednak okazała się opowieść o brzeginii.

Kasia zasłuchała się w historię młodej dziewczyny, Magdy, którą miłość do urodziwego Marcina z sąsiedniej wioski zamroczyła do tego stopnia, że wbrew zakazom rodziców wymknęła się ciemną nocą, aby pójść na spotkanie z ukochanym. Jej miły jednak zapomniał o schadzce i spędził noc w karczmie. Ona zaś czekała i płakała, płakała i czekała, a kiedy wreszcie zrozumiała, że luby już się nie zjawi, zapragnęła wrócić do domu. Cóż, kiedy las był ciemny, a ona samotna i zagubiona. Szła i raz wydawało się, że jest już blisko wioski, a raz, że w zabrnęła w zupełnie nieznane rejony. Wreszcie, kiedy przetarła załzawione oczy, ujrzała przed sobą światełko. Ucieszyła się bardzo, bo sądziła, że to świeca w oknie któregoś domu. Popędziła za ognikiem i tyle ją więcej widziano. Podobno do dziś Magda jest cięta na pijaków i wodzi ich na manowce. A niektórzy, jeśli odpowiednio wkupią się w łaski dziewczęcia, mogą poprosić ją o przysługę.

 

 

* * *

– I to jest rozwiązanie dla policji – śmiał się Sławek w drodze powrotnej do domu cioci Zuzy.– Zamiast zapełniać izby wytrzeźwień, albo wsadzać do więzienia za różne przestępstwa popełnione po pijanemu, dajemy Madzi łapówkę, a ona w pojedynkę rozwiązuje problem.

– Głupi jesteś! To była historia miłosna!

– Jaka miłosna? Jedna małolata zapatrzyła się w faceta, a on kichał na nią, bo miał takich na pęczki. Poszedł z kumplami do knajpy i zapomniał o siksie. I gdzie tu miłość? Nawet nie skonsumowali związku, bo związku nie było. – Znowu wybuchnął śmiechem.

– Nie nabijaj się z Magdy, żeby ci nie odpłaciła. – Kaśka rozejrzała się trwożliwie dookoła.

– Zabobony!

– A ten Maciej? I tych dwóch ostatnio?

– Oj tam, zachlali i wleźli w jakieś bagno.

– Wleźli, bo ich Magda poprowadziła. Słyszałeś, mąciła umysł i wyprowadzała na manowce. Po ciemku tracili orientację w terenie, który teoretycznie doskonale znali.

– Wóda im rozum zmąciła. A poza tym tutaj są latarnie. Trzy, ale są i świecą!

Jak na komendę zgasły wszystkie światła. Przestały świecić lampy uliczne, zniknęły jasne kwadraty okien widoczne w oddali. Pozostał tylko mdły blask księżyca, a oni znajdowali się na wiejskiej drodze w odległości dwóch kilometrów od domu, w obszarze niezabudowanym. Kaśka schwyciła Sławka za rękę i ścisnęła mocno.

– I co teraz powiesz, niedowiarku? – wyszeptała drżącym głosem.

– No co? Zwykła awaria. U nas też się tak zdarza.

– Zdarza się, zdarza – przedrzeźniała dziewczyna. – Tyle, że wtedy, kiedy jest burza albo śnieżyca.

– Albo jak coś majstrują przy transformatorach!

– Jasne, w środku nocy coś przełączają albo naprawiają. Obraziła się na ciebie – powiedziała z pretensją w głosie. – Musisz ją przeprosić!

Sławek roześmiał się głośno, ale ponieważ był lekko wstawiony, bez oporów zgodził się i wrzasnął:

– Madziuuu! Przepraszam za moje słowa! Nie gniewaj się już na mnie! A poza tym kocham Kaśkę!

Chciał jeszcze coś dorzucić, ale zamarł z otwartymi ustami, bo nagle znów zaświeciły latarnie.

– O kurde! – powiedział tylko.

– No właśnie!

– Chciałem powiedzieć: ale zbieg okoliczności!

– Zamknij się wreszcie i nie gadaj głupot! – uciszyła go ze złością Kasia. – Jesteśmy na jej terenie, lepiej zachowuj się przyzwoicie i nie prowokuj!

 

* * *

– Znaleźli ich! – Hanka pochylała się nad ladą i mówiła szeptem, żeby nikt poza Kasią nie usłyszał.

Po sklepie snuły się tylko dwie osoby – starsza pani, która brała do ręki i oglądała dokładnie wszystkie produkty oraz młody człowiek, zajęty przeglądaniem działu sportowego jakiejś gazety.

– I co? Gdzie?

– W rzece. Utknęli w szuwarach.

– Potopili się?

– No. Facet, który ich znalazł, mówił, że policjanci odtworzyli feralny wieczór. U mnie też już byli i wypytywali. Heniek i Robert po wyjściu ode mnie poszli do starego Janusza. Tam chlali dalej, a potem zdaje się, że chcieli iść do „Młyna”. To taka knajpa między Podgrodziem i Grodziem – wyjaśniła – i chyba planowali skrócić sobie drogę. Do nowego mostu są jakieś dwa kilosy, a oni postanowili skorzystać z resztek starego, drewnianego. Za dnia da radę po nim przejść, ale po ćmoku? – Pokręciła z niedowierzaniem głową. – Zwalili się do wody zaraz na początku. A potem rzeka poniosła ich w dół i wyrzuciła na brzeg dopiero trzy kilometry dalej.

Zamilkła, a Kasia nie ponaglała, bo wyglądało, że Hanka nad czymś się jeszcze zastanawia.

– Ale to dziwne – podjęła wątek dziewczyna. – Rzeka jest w tym roku wyjątkowo płytka, w lecie prawie nie padało, a i teraz, na jesieni, mało. Jak można utopić się w wodzie, która sięga trochę powyżej kolan?

– A może przy brzegu było bagno, znaczy ten… muł? Albo splątane szuwary czy te, no… wodorosty?

– Albo pomogła im… – Hanka przerwała gwałtownie i wyprostowała się, bo do kasy podeszła starsza pani ze swoimi zakupami.

Kasia osunęła się nieco, ponieważ zadzwoniła jej komórka i na ekranie wyświetlił się numer Sławka.

– Gdzie jesteś?

– W sklepie, u Hanki.

– Aaa – powiedział, jakby to wszystko wyjaśniało.

– Co aaa? – zezłościła się.

– Aaa, bo już rozumiem czemu zakupy, które każdemu człowiekowi zajęłyby trzynaście minut, tobie zajęły ponad godzinę! Denerwowałem się trochę!

– Ponad godzinę? Co ty gadasz? – Zerknęła na zegarek i okazało się, że Sławek mówi prawdę.

– Już wracam. Pa!

– A kawę kupiłaś?

– Tak!

Rozłączyła rozmowę i na pożegnanie machnęła ręką w stronę Hanki. Zdążyła tylko zauważyć, że facet stojący przy regale z prasą, który dotychczas skupiał całą swoją uwagę na dziale sportowym gazety, teraz część tej uwagi przerzucił na atrakcyjną sprzedawczynię.

- Pewnie jakiś zestresowany, młody biznesmen, który tutaj chce odreagować – pomyślała jeszcze, zanim zamknęła za sobą drzwi.

 

 

* * *

– Otumanił ją! Rozumiesz? – Kaśka mówiła to podniesionym głosem i z pretensją, jakby Sławek był czemuś winien. – W ciągu dwóch dni straciła dla niego głowę. Jak jakaś uczennica!

– Kasiu, jeszcze raz poproszę. Dla tych mniej inteligentnych. Kto kogo otumanił? Kto stracił głowę?

– O Jezu, jaki ty jesteś czasem tępy – westchnęła dziewczyna.

Sławek przyjął naganę z pokorą. Tak po prawdzie przestał słuchać opowieści zaraz na początku, bo Kasia znowu zaczęła roztrząsać wątek z brzeginią Magdą, a on usiłował naprawić wiekowy rower pani Zuzy, co wymagało skupienia. Ocknął się dopiero, kiedy Kasia już prawie krzyczała.

– Przepraszam – powiedział ze skruchą i odłożył wkrętak. – Już cię słucham.

– Głowę straciła Hanka. Dla takiego Szwaba, co to niby tutaj przyjechał na odpoczynek. Zbajerował ją, omamił pięknymi słówkami i wiechciem zielska…

– Pytanie – przerwał jej Sławek – a nawet dwa. Jak się dogadali i jakie zielsko?

Kasia spojrzała na niego z politowaniem, ale wyjaśniła.

– Dogadali się po polsku, bo on ma tu jakieś korzenie i z miłości do tych korzeni nauczył się mowy przodków. A mówiąc zielsko miałam na myśli kwiaty. Zrozumiałeś? Mogę kontynuować?

Sławek kiwnął głową.

– Zabrał ją wczoraj do „Młyna”. Na powitanie dał jej zielsko, chyba storczyki, swoją drogą musiał specjalnie pojechać do miasta, bo tutaj skąd? Zafundował kolację, potańczyli trochę i masz! Ona o niczym innym nie gada, tylko o nim!

– Zaraz, zaraz. Znowu czegoś nie rozumiem. Co ma do tego młyn?

– O matko! „Młyn” to nazwa knajpy, między Grodziem i Podgrodziem!

– No dobra, ale czemu ty tak nad nią jojczysz? Jest dorosła, może robić, co chce!

– Jest dorosła, ale zadurzyła się jak nastolatka. Z tego będzie nieszczęście, ja to wiem. Bo on wygląda jak… wygląda… No, to taki słodki skurwysynek! – wydusiła wreszcie.

– Kaśka, co ty gadasz!

– A tak. Wygląda jak amorek, czysta niewinność, serce na dłoni. Ale z oczu wyziera mu cynizm.

– Aha. I ty zobaczyłaś ten wyzierający cynizm? – powątpiewał Sławek.

– A zobaczysz! Mówię ci, to się źle skończy.

– Dla kogo?

Kasia zawahała się przez chwilę.

– Bardziej dla niego – zawyrokowała w końcu.

 

 

* * *

W sobotni wieczór w „Młynie” spotykali się wszyscy mieszkańcy Grodzia i Podgrodzia, a przynajmniej ci trochę młodsi. Była muzyka, tańce i alkohol. Główny temat rozmów, zarówno miejscowych, jak i zintegrowanych przyjezdnych, stanowiło utonięcie dwóch pijaczków, co w kontekście nie tak odległego w czasie tragicznego zejścia Macieja, jednoznacznie wskazywało winnego obu tych wydarzeń – brzeginię Magdę. W trakcie dyskusji przy długim stole utworzyły się dwa stronnictwa. Sceptycy powątpiewali w ingerencję sił nadprzyrodzonych i mieli masę argumentów na poparcie. Tych, co wierzyli w moc Magdy, było znacznie mniej i nie dysponowali żadnymi argumentami. Kasia, na wszelki wypadek, nie zabierała głosu. W obecności Sławka nie chciała przyznać się do kontaktów z duchami w osobie Marcysi, ponieważ obawiała się, że zostanie uznana za niespełna rozumu.

– To niesamowite! – wyznał jej w pewnym momencie Artur, wybranek Hanki. – Dyskutujecie o jakiejś wiedźmie, jak o kimś, kto wczoraj zasiadał z wami do kolacji.

– To nie wiedźma – oburzyła się Kasia. – To brzeginia.

– Co za różnica?

– Brzeginia to dusza dziewczyny, która utonęła. A wiedźma to… to wiedźma.

Artur był zachwycony – klimatem knajpki, pięknymi kobietami, słowiańską fantazją nowych przyjaciół, którzy, mimo lekkiego zachwiania równowagi, usiłowali na parkiecie naśladować wschodnich pobratymców i odtańczyć kozaka z przysiadami i hołubcami. Smakowało mu wino i księżycówka, przyniesiona przez jakiegoś przedsiębiorczego tubylca i rozlewana ukradkiem pod stołem. Z błogim uśmiechem przysłuchiwał się burzliwej rozmowie na temat Magdy. Nie przeszkadzało mu to w czarowaniu wpatrzonej w niego Hanki, jak i kilku siedzących w pobliżu pań. Kaśka tylko zgrzytała zębami.

Artur urodził się w Niemczech, ale matka była Polką i dopilnowała, żeby dziecko nauczyło się mówić jej ojczystym językiem. Stąd chłopak władał biegle zarówno niemieckim, jak i polskim, co w połączeniu ze studiami na Ökonomische Hochschule w Lipsku, zaowocowało etatem w germańskiej firmie spożywczej, otwierającej podwoje na rynku polskim. I tak znalazł się w kraju przodków.

Moment przełomowy dla związku Hanki i Artura nastąpił w chwili, kiedy Sławek poprosił dziewczynę do tańca. Kasia już kręciła się na parkiecie z jakimś kolegą z dzieciństwa. Młody biznesmen uznał, że jest chwilowo zwolniony z obowiązku zajmowania się swoją dotychczasową wybranką i skierował uwagę na kolejny obiekt. Tym razem była to bardzo atrakcyjna i mocno przedsiębiorcza Ania. Zwęszywszy cień szansy na wyrwanie się z rodzinnej wioski, zarzuciła sieci, a potem powolutku je ściągała i zaciskała. Prostolinijna Hanka nie miała z nią szans. Pod koniec wieczoru widać było wyraźnie, komu więcej uwagi poświęca niemiecko-polski Casanova.

 

 

* * *

– Sławek, lecę do Hanki. Byłam w sklepie. Podobno wzięła dzień na żądanie. Właścicielka musiała sama stanąć za kasą. Jest mocno zdziwiona, bo to się jeszcze nie zdarzyło.

– Może się pochorowała po wczorajszym wieczorze? – wysunął przypuszczenie chłopak.

– Jasne. A ja nawet wiem, jaka jest przyczyna tej choroby.

Dotarcie do domu Hanki zajęło Kasi kilka minut. Przywitała się z matką dziewczyny i popędziła na poddasze. Tak, jak się spodziewała, zastała ją zapłakaną i zasmarkaną.

– Co jest? – spytała przysiadając na łóżku obok chlipiącej koleżanki.

– Nic nie jest! – odburknęła jej Hanka, wydmuchując nos.

– Jak nic nie jest, to nie ma problemu!

– Właśnie to jest problem – odpowiedziała jej dziewczyna i ryknęła płaczem. Po chwili opanowała się i dodała – odwołał spotkanie. Nie odzywa się.

– Jak odwołał spotkanie, to znaczy, że się odezwał!

– Przestań, proszę. Nawet nie raczył zadzwonić, tyko przysłał sms-a. A moja mama powiedziała, że jechał w kierunku Grodzia.

Temu stwierdzeniu towarzyszył kolejny wybuch płaczu. Kasia nie bardzo rozumiała, dlaczego jazda do Grodzia wywołała te łzy, ale wyjaśnienie nadeszło natychmiast.

– Tam mieszka ta zdzira, Anka!

Katarzyna podjęła decyzję – konieczna jest terapia wstrząsowa.

– Haneczko – zaczęła – jesteś dużą dziewczynką, lat już masz sporo na karku i powinnaś być świadoma pewnych rzeczy. Facet z taką forsą, który w listopadzie przyjeżdża na zadupie typu Podgrodzie, zamiast jechać do egzotycznych krajów i pławić się w ciepłym morzu i rozpuście, ma jakiś cel. Zapewne miał dość harówki, znajomych i wszystkiego w ogóle. Ktoś mu polecił to miejsce – jest daleko od cywilizacji, ale prowadzone są gospodarstwa agroturystyczne. Można pojeździć na koniach, napić się ciepłego mleka, zwolnić tempo. Jak to się znudzi – do Rzeszowa niedaleko, a i tu jest całkiem fajna knajpka, a dziewczyny – palce lizać! No to facet skorzystał. Trafił na ciebie i zakręcił ci w głowie. Kwiatki, gadki – nie było trudno!

Tu Kasia uniosła głowę i wymownie skierowała spojrzenie na szereg niewielkich książek ustawionych równym rządkiem na drewnianej półce nad łóżkiem.

– Bo ja myślałam… – zachlipała Hanka. – On tak ładnie mówił…

– Doszło do czegoś? – zapytała dość obcesowo Kaśka.

– Nno… nie! Ja chciałam, żeby było tak romantycznie.

– No widzisz! – Katarzyna przewróciła oczami. – Miał już dość podchodów, za długo to trwało i przerzucił się na łatwiejszy obiekt.

– Ale… – próbowała protestować Hanka.

– Nie ma „ale”. Myślałaś i zachowywałaś się jak pensjonarka, co to po nocach wyobraża sobie rycerza, który tylko wzdycha i całuje czubki palców wybranki. A on chciał baby!

– No to ja już mu tę babę dostarczę. Udławi się nią! – Hanka po raz ostatni wytarła nos i wyrzuciła chusteczkę. Wyprostowała się, a w oczach błysnął jej gniew i żądza zemsty.

– Kiedy jedziecie do Rzeszowa? – zapytała zmieniając gwałtownie temat.

– Chyba jutro – odpowiedziała Kasia, choć nie bardzo rozumiała, co ma piernik do wiatraka.

– Jadę z wami!

 

 

* * *

– Ty kminisz, o co tu chodzi? – spytał Sławek popatrując na Hankę, biegającą jak oszalała po okazałym dziale pasmanterii. – Na co jej tyle wstążek? I do tego wybiera same wściekłe kolory. A co bardziej błyszczące, tym pazerniej się na to rzuca.

Kasia wzruszyła tylko ramionami, bo i jej nagła pasja kumpeli wydała się nieco dziwna, ale nie potrafiła udzielić żadnej rozsądnej odpowiedzi.

– Po co ci tyle tego? – spytała koleżankę, kiedy wreszcie znaleźli się z powrotem w aucie.

– Potrzebne – odparła lakonicznie Hanka i ostentacyjnie odwróciła się w stronę okna, dając do zrozumienia, że dalsza indagacja nie ma sensu.

 

 

* * *

Afera rozpętała się w czwartek rano, kiedy ciocia Zuza wróciła z pogaduszek. Starsza pani była mocno podekscytowana i wzburzona.

– No to już koniec świata – wyznała siadając ciężko na krześle. – Żeby takie rzeczy działy się w Podgrodziu!

– A co takiego się wydarzyło?

Kasia ustawiła kubeczki z herbatą i talerzyki na mocno wysłużonym kuchennym stole, a Sławek przesunął w stronę gospodyni ogromny talerz z wielkimi kawałkami drożdżowego ciasta.

– Ja rozumiem – stary Maciej i tych dwóch – kontynuowała zdenerwowana kobieta. – Zachlali. Ale ten?

– Kto, ciociu?

– No, ten młody Niemiec, co smalił cholewki do naszej Hanki. Wyszedł wczoraj, podobno do „Młyna” i do dziś go nie ma. Wacusiowa już zgłosiła na policję, ale nie chcą go szukać. Wprawdzie jego auto stoi pod knajpą i ma przebite dwie opony, ale mówią, że za mało czasu upłynęło. A jeśli postanowił wracać na piechotę i zabłądził? A Wacusiowa jeszcze mówiła, że on się zawsze spowiadał, jak gdzieś dalej wyruszał. Jak jechał do Rzeszowa i miał tam zostać na noc, to jej powiedział przed wyjazdem, żeby się nie denerwowała.

– Pewnie zakotwiczył u jakiejś panienki – wtrącił Sławek.

Kasi wypadła z dłoni łyżeczka, którą mieszała herbatę.

– Jezu! To Hanka.

Zerwała się od stołu i wybiegła do sieni. Za nią poleciał Sławek.

– A tobie co? – pytał zdenerwowany jej dziwnym zachowaniem.

– Lecę do Hanki – wyszeptała mu w ucho dziewczyna, żeby ciocia nie słyszała. – Jak nic maczała w tym palce. Po to były jej te wstążki.

Sławek narysował znaczącym gestem kółko na czole, ale dodał tylko:

-Nie siedź za długo.

 

 

* * *

– Coś ty najlepszego narobiła? – pytała z wyrzutem koleżanki.

Hanka spojrzała na nią niewinnym wzrokiem i wzruszyła ramionami.

– Ja? Nic. Siedzę sobie i czytam. – Wskazała książkę.

– Przekupiłaś Magdę. Na to były ci te wszystkie wstążki i świecidełka.

– Zwariowałaś? Gadasz od rzeczy. Magda to bajka, ludowa gadka.

– Już ja swoje wiem – nie dawała za wygraną Kaśka. – Zabijesz faceta. No, nie własnymi rękoma, ale będziesz miała jego krew na sumieniu.

Pomyślała o Marcysi i zdecydowała się opowiedzieć całą historię Hance.

– I widzisz, ja też pośrednio przyczyniłam się do czyjejś śmierci. Tylko, że nie było to moim zamiarem. Tak wyszło przez przypadek. Ale ty działasz z rozmysłem. Przebiłaś opony. Umyślnie popychasz go w łapy Magdy. Jak będziesz mogła potem żyć?

– E tam. Nic mu nie będzie. Pochlał, pobłądzi, trochę się przestraszy i wróci – powiedziała Hanka, ale w jej głosie nie było pewności.

– Durna babo – wściekła się Kaśka – zrób coś, zanim będzie za późno.

– A co ja mam teraz zrobić? – zajęczała Hanka, kiedy do niej wreszcie dotarło.

– Nie wiem, przekup ją znowu.

– Jak pościągała wszystkie wstążki to musztarda po obiedzie.

– A pamiętasz, gdzie je zostawiłaś?

– Jasne.

– To latarki w dłoń i gnamy po nie.

Wyprawa nocą do lasu, a do tego w grudniu, nie jest zbyt przyjemna. Było ciemno, zimno i mokro. Nogi ślizgały im się na wystających korzeniach, a nikłe kręgi światła latarek sprawiały, że ciemność poza nimi stawała się jeszcze bardziej nieprzenikniona i złowieszcza. Kaśka straciła animusz po przekroczeniu linii pierwszych drzew. Ale nie przyznała się i brnęła dzielnie dalej.

– Nie ma – zakomunikowała Hanka obchodząc sporą choinkę, rosnącą parę metrów od skraju drogi.

– Może jakiś dzieciak zdjął, a nie ona? – spytała z nadzieją Kasia.

– Nie, od strony drogi nie było widać. Powiesiłam z tyłu.

Poszły dalej, ale coraz bardziej traciły nadzieję.

– Wszędzie zdjęte. No to dupa zimna – powiedziała Hania, kiedy dotarły do ostatniego miejsca, gdzie rozwiesiła wota. Usiadła zrezygnowana na omszałym kamieniu.

– Posuń się – poprosiła Kasia. – I co teraz?

– Teraz? Nic. Nic się nie da zrobić. Żeby został choć kawałeczek… Ale z tamtymi dwoma i ze starym Maciejem nie miałam nic wspólnego! Słowo!

– A to co? – Kaśka poderwała się na nogi. Bezmyślnie omiatając światłem latarki najbliższą okolicę, wyłowiła jakiś błysk wśród trawy.

– To jest to! – krzyknęła Hanka padając na kolana i grzebiąc zmarzniętymi rękoma w mokrej trawie. – Zapinka! Musiałam zgubić, jak tutaj niosłam.

– Co teraz?

– Teraz do tego muszę dołączyć coś ciemnego, czarną wstążkę. To będzie znak, że rezygnuję. Masz coś takiego?

Kaśka zastanawiała się tylko moment. Rozpięła kurtkę i wyciągnęła ciemny, wełniany szal.

-Nada się? – spytała.

Hanka nie odpowiedziała, tylko kiwnęła głową. Przyczepiła ozdóbkę do szala i zarzuciła na drzewo, najwyżej jak zdołała. A potem wydarła się:

– Magdaaa! Magdaaa!

– Nie drzyj się tak – mitygowała koleżankę Kaśka. – Jeszcze nas ktoś usłyszy i będziemy miały problem, jak się z tego wytłumaczyć. Ona i tak na pewno już wie. Wracamy!

Droga do domu wcale nie była łatwa. Zaczęło mżyć. Kaśka wywróciła się i rozbiła latarkę o jakiś korzeń. Za chwilę światełko w lampce Hanki zaczęło tracić ostrość i po kilku minutach zgasło.

– No to jesteśmy w ciemnej dupie – powiedziała z rezygnacją Kasia. – Nie idę dalej. Zadzwonię po Sławka.

Wyciągnęła komórkę, ale okazało się, że nie ma tu zasięgu.

– Chodź, zaraz powinnyśmy dojść do drogi – dopingowała ją koleżanka.

– Daj odpocząć chwilę.

Przysiadły na zwalonym pniu. Wilgoć i zimno wciskały się pod grube kurtki.

– Musimy się ruszać, bo zamarzniemy. Idziemy!- powiedziała Hania.

Podniosła się, wyciągnęła rękę do kumpelki i znieruchomiała.

– To ona! – wyszeptała zmartwiałymi ze strachu ustami.

– Kto?

– Magda.

– Co ty bredzisz? – oburzyła się Kasia.

– Odwróć się i sama zobacz.

Katarzyna podniosła się. Między drzewami majaczyła niewyraźna postać. Jej kontury były rozmyte, ale to z pewnością sprawiła padająca mżawka.

– Czy ona nas woła? – spytała niepewnie. – A może to mgła?

– To nie mgła. To Magda. Musimy za nią pójść!

– Zwariowałaś? A co, jeśli zechce nas wyprowadzić na bagno i utopić?

– Nie nas. Nie po to tu przyszła – zapewniła ją Hanka z niezachwianą pewnością w głosie. – Chodź!

Powędrowały w milczeniu za oddalającą się brzeginią. Zjawa posuwała się na tyle wolno, że nawet potykając się na wykrotach mogły za nią nadążyć. Wreszcie pod butami zaczęło ciamkać błoto i wtedy Kaśka zaparła się.

– Nie idę dalej. Zabij, ale nie pójdę. Ona ciągnie nas na bagna.

– Tak. Ale ma w tym cel!

– Jasne, chce nas potopić!

– Ciii! – uciszyła ją Hanka. – Słyszysz?

Cisza, która nagle zapadła, sprawiła, że dotarły do nich wszystkie dziwne odgłosy nocnego lasu. I żałosne postękiwania.

– Może to dzięcioł? – spytała szeptem Kaśka. – Podobno jak się nastuka przez cały dzień dziobem w pnie drzew, to go potem boli głowa i jęczy.

– Zamknij się i nadsłuchuj – uciszyła ją Hanka. – Tam! – wskazała kierunek.

– Spójrz. Magdy już nie ma.

Rozejrzały się dookoła, ale mgła, czy brzeginia, czy co to tam było, już się rozpłynęło. Ruszyły, kierując się słuchem i po kilku chwilach dotarły do zwalonej sosny. Zza pnia dobiegało ciche postękiwanie.

– Uważaj, żeby się nie poślizgnąć, bo można skręcić kark!

Przelazły na drugą stronę i zobaczyły Artura. Leżał wciśnięty pod drzewo, przemoczony, zziębnięty, a ze skroni sączyła mu się krew.

– Przewrócił się i uderzył o coś głową – zawyrokowała Kaśka.

– Żyje? – Hanka nerwowo wykręcała palce.

– Żyje, durna, przecież jęczy. Trzeba wezwać pomoc. Mam nadzieję, że jest tu zasięg!

 

 

* * *

– A lekarz powiedział – kończyła relację Kasia – że znalazłyśmy go w ostatnim momencie. Umarłby, nie tyle od rany na głowie, co od wyziębienia. I pogratulował nam.

– Idiotki – wycedził Sławek – ja bym wam wlał za takie kretyństwo. Która wpadła na pomysł, żeby w środku nocy lecieć do lasu i szukać tego frajera?

– To Hanka – miała przeczucie. A policja dupy nie ruszyła i gdyby nie my, to on już by nie żył!

Przezornie, opowiadając całą historię, pominęła rolę brzegini. Była prawie pewna, że racjonalny umysł jej faceta nie zaakceptuje udziału sił nadprzyrodzonych. Wolała udawać, że pomagała zwariowanej koleżance.

– A jak go przenosili do karetki, to się ocknął. Gadał coś o przecudnej nimfie, żeby na niego poczekała. Pewnie majaczył o Ance. Wszystko przez nią! Ale trudno było zrozumieć, bo w tym zamroczeniu używał ze trzech języków.

– Trzech?

– Słyszałam na pewno polski, niemiecki i angielski. Może były jeszcze jakieś? – zastanawiała się na głos.

– Kaśka, znowu coś kręcisz?

– Ja? – Posłała mu spojrzenie skrzywdzonej niewinności. – Przecież ja nigdy nie kręcę!

 

 

Koniec

Komentarze

Biorę ten tekst w poduchy. I Kaśkę.

Czwartym językiem niech będzie Ten Piękny Język z trudnym "r". Tam to dopiero by się działo!!!!

Ale ekstra. Mi weszło. Nie znam powodu, ale dokładnie tak.

Opowiadanie całkiem nieźle napisane, przeczytałam z przyjemnością.

Dla mnie zbyt współczesne jak na założenia konkursu. Brakło mi słowiańskiego klimatu zamierzchłych czasów. Legenda o brzegini Magdzie – to, uważam, trochę za mało.

„Kasia mozolnie odczytywała drobne napisy na opakowaniach…” – Ja napisałabym: Kasia mozolnie odczytywała drobny druk napisów na opakowaniach.

 

„Sławuś znosi całe popołudnie drewno do komórki…” – Ja napisałabym: Sławuś całe popołudnie znosi drewno do komórki

 

„…parująca zupa stała już na stole.” – Myślę, że raczej …talerz z parującą zupą stał już na stole. Zupa bez talerza byłaby rozlała się na stole.

 

„Tak mniej więcej wyglądała cała podróż do Rzeszowa, zakupy, chwila na odsapnięcie w kawiarence zlokalizowanej przy markecie i podróż powrotna.” – Powtórzenie. Może zamiast jednej podróży „droga”. Opuściłabym też „zlokalizowanej”.

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czytałam to tyle razy, że wydawało mi się niemożliwe, żeby zostały jakieś powtórzenia. A jednak! Dzięki. Zdążyłam z poprawkami.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ulokowanie akcji w obecnych realiach w niczym mi nie przeszkodziło --- brzegini Magda wyrównała ten mankamencik.  

Wniosek: ostrożnie z kobietami... Nigdy nic nie wiadomo...  :-)

Dzięki za miłe słowa. A z kobietami rzeczywiście należy uważać - są nieprzewidywalne. Niby słabe, ale jak im zaleźć za skórę ...

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Poza tym, że faceci są w opowiadaniu są co najmniej lekko głupawi, to całkiem całkiem.

Faceci nie są głupawi, tylko ograniczeni przez swoją jednostronność - jeśli facet coś  czyta, to nie słucha, co mówi żona. Kobiety są natomiast w stanie jednocześnie robić wiele czynności - czytać, odpowiadać, doglądać dziecka i gotować obiad. Takie są moje spostrzeżenia dotyczące tych z Marsa.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Jestem "ograniczonym" facetem, a mimo to udało mi się prowadząc samochód jeść hamburgera popijając colą, jednocześnie rozmawiając z szefem przez telefon i wymyślając wymówkę, dlaczego jeszcze nie ma mnie w firmie. Do tego dałem jeszcze radę uśmiechnąć się głupawo do stojącego na rondzie (Dmowskiego w Warszawie) policjanta, który z wybałuszonymi oczyma zaglądał mi przez okno. Taką mam podzielną uwagę, a może raczej miałem, bo to było dawno temu. :)

No to jesteś wyjątkowy. Choć i tak polemizowałabym trochę. Czynności  jedzenia, picia  i prowadzenia samochodu masz zautomatyzowane, więc dziejąją się tak samo jak oddychanie czy mruganie. Uśmiech masz wytrenowany - lata uśmiechania się do żony/dziewczyny w odpowiedzi na pytania, których nie usłyszałeś/nie zrozumiałeś/nie chciałeś zrozumieć. Więc jedyną czynnością, jaką faktycznie wykonywałeś i w którą wkładałeś swój intelekt, była rozmowa z szefem! 

A widzisz - wyszło na moje!

Oczywiście zartowałam! 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Żony nie mam. Szefa też już nie. Wychodzi na to, że intelekt już mi niepotrzebny, bo resztę mam zautomatyzowaną. ;)

A tak na marginesie nigdy - nie raczę kobiet głupawymi, wytrenowanymi uśmiechami. Te są zarezerwowane dla policjantów i pracowników Urzędu Skarbowego. :P

Ja mam podzielną uwagę, potrafię jednocześnie: iść, żuć gumę, (co daje, jak by nie było, dwie czynności), ponadto w tym samym czasie myśleć (zdarza m i się, a co), uśmiechnąć do znajomych, drapać się za uchem i trzymać w drugiej ręce reklamówkę pełną zakupów, a w przypływie wyżu intelektualnego, kopnąć kamień - wow jestem wszechstronnie uzdolniony :):):)

 

 

 

 

Unfall i Homar - mili panowie, ubóstwiam facetów, szczególnie własnego męża i syna, ale to nie zmienia faktu, że macie mniej podzielną uwagę od kobiet. Słuchaliście kiedyś rozmowy dwóch kobiet, które znają się dłuższy czas i rozumieją "bez słów"? Mój mąż powiedział, że" normalny człowiek" nie jest w stanie slupić się przy takiej liczbie wątków, tylko baby tak mają, że płynnie mogą przejść od sweterka do rewolucji.

Unfall uważaj, żeby Twoje zautomatyzowanie w trakcie prowadzenia samochodu (jedzenie, picie, rozmowa przez telefon) nie spowodowałało nieszczęśliwego Unfallu! 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

bemik, ja to wiem, ja to nawet rozumiem, ale dość tej propagandy wyższościowej...   :-)

Koniec żartów. Obiawił się mały prpoblem. Wpisując w wyszuliwarkę hasło Słowianie(spacja) 2012 pokazuje się tylko ogłoszenie konkursu i moje opowiadanie. Wpisane bez spacji daje wynik chyba 4 opowiadań. Czy nie można tego jakoś ujednolićić, żeby pokazywało się wszystko na raz, obojętnie czy jest spacja czy jej nie ma?

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Pardon, ale nie czepiaj się wyszukiwarek. Wina autorów, że gubią spacje.

Bemik - zgadzam się z Twoim mężem: nikt normalny nie przechodzi w jednym zdaniu od sweterka do rewolucji. Z moją żoną rozumiem sie doskonale, ale  w pracy mam koleżankę, która prezentuje najwyższy poziom skakania po tematach i tak powolutku zadając od czasu do czasu pytanie "o czym mówimy?" przeskakuję za nią na kolejne poziomy. 

A tak nawiasem pisząc :) moim zdaniem, jest to raczej dowód na roztrzepanie, niż na podzielność uwagi :):):)

AdamKB - chodzi mi o to, że wątek główny wyskakuje, czy jest ze spacją czy bez. Tak samo mogłoby być z opowiadaniami.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dobrze się czyta, fajnie i sprawnie napisane. Szkoda, że historia trochę głupawa i postaci męskie równie głupawe. Może warty by się zabrać za jakiś poważniejszy temat?

pozdrawiam

I po co to było?

Syf. - A nie uważasz, że czasami lepiej pisać na mniej poważne tematy i wywoływać uśmiech, niż silić się na poważne i wywoływać uśmiech, ale pogardy? Chcę, by czytało się łatwo, prosto i przyjemnie. Tematy poważne pozostawiam innym. Nie każdy musi zadziwiać swoimi przemyśleniami nad złożonością egzystencji czy kosmosu. Wolę rozbawiać czytelników, nawet jeśli moje historyjki są prościutkie i głupawe - jak to nazwałeś.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Chcę, by czytało się łatwo, prosto i przyjemnie. --- to jak harlequin. Umiesz coś napisać, więc po co stać w miejscu. Bardziej złożony bohater nie gryzie --- a niewątpliwie rozbawienie wywyłane rozbudowanymi, bliższymi prawdzie postaciami będzie bardziej autentyczne i wartościowe.

pozdrawiam

I po co to było?

Drogi Syfie, uwierz, że piszę i inne rzeczy, ale powieści (nawet fantasy) nie da się tu zamieścić. Zresztą, kto by to przeczytał na kompie? Na tym protalu wrzuciłam inne swoje opowiadania, takie bardziej na poważnie. Jedno zostało nawet dość pozytwynie ocenione. Ale pisząc opowiadanka typu Magda czy Marcysia świetnie się bawię, a tu jest dość osób, które piszą na poważnie i co ważniejsze - niektórym to wychodzi. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Z treści poprzedniego posta wywnioskowałem, że inną tematyką się nie interesujesz. Ale jak tak, to w porządku.

pozdrawiam

I po co to było?

Fajne opowiadanie, trzyma poziom Marcysi. Ciekawie przedstawiony związek Kaśki i Sławka. Całość lekka i przyjemna, do uśmiechu.

Nowa Fantastyka