- Opowiadanie: Jazzper - Kontrola

Kontrola

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kontrola

Do portu przybijała właśnie duża barka. Na jej pokładzie dostrzec było można dziewięciu mężczyzn. Ośmiu z nich zajętych było szorowaniem pokładu. Jeden tylko czekał przy burcie wypatrując strażników. Zapewne to on był kapitanem, nie inaczej też się okazało. Jego mina wyrażała wiele. W każdym bądź razie, z tej sytuacji można było wyciągnąć wiele wniosków i ułożyć do niej kilka odrębnych historii. Uśmiech na jego twarzy był niezwykły, szyderczy i nie zdawał się on być powodem jakiegoś ciekwego żartu. Gdy barka dobiła do brzegu, kapitan wysiadł z niej i podążył do stojącego nieopodal namiotu opatrzonego znakiem z napisem "Podatki i cła" zapisanym w trzech językach. Asthaardzkim, Reichskim i Soutckim. Były to najpowszechniejsze ze stosowanych w okolicznym handlu języków. Gdy wszedł do namiotu, nie prędko było mu dane z niego wyjść. Siedział tam ponad godzinę, po czym wychodząc zawołał na swoich pobratymców, i potarł ręce z zachwytu.

-Nie ma ich na liście! Możemy płynąć dalej! – jego głos był nieco chrapliwy, ale bardzo przyjemny, z chęcią się go słuchało. Niedługo potem, gdy kapitan prowadził jeszcze konsultacje ze swoimi znajomkami, podszedł do niego strażnik.

-Kontrol musim przeprowadzić. Natychmiast rozebrać te płachty!- strażnik zmarszczył czoło, popatrzył na kapitana z lekkim uśmieszkiem.

-Naprawdę, panie nie macie czego tutaj szukać! Proszę, nie rozbierajcie towaru! Za dwa dni musi dotrzeć do celu cały i zdrowy!- kapitan rozłożył ręcę i prosił, lecz jego lamentacje na nic się nie zdały. Strażnik tepo wpatrywał się w kolejne rozbijane skrzynie, darte płachty i gniecione kosze. Kapitan odwrócił się, nie mogąc patrzeć na swoją tragedię

-Nigdy już nie dostanę takiego zlecenia! Tyle pieniędzy przepada! Co to za ludzie?– mówił do siebie w myślach, próbując znaleźć jakąkolwiek dobrą stronę w tej sytuacji. Po kolejnych minutach trzasku, rozbijania i gniecenia, strażnik dotknął jego ramienia.

-Czysty. Czyli możecie dalej płynąć.– strażnik, nadal tępo wpatrując się w dzieło swoich podwładnych, trzymał w rękach kilka zapisanych kartek papieru.

-A z czym ja mam tam popłynąć mądralo? Wszystko przepadło, teraz to ja mogę co najwyżej łowić ryby w stawie bo nigdy już nie trafi mi się taka oferta!- cały czerwony, rwąc sobie włosy z głowy, kapitan krzyczał, ryczał i prawie płakał.

-Tutaj macie certyfikat. Jak kiedy jeszcze będziecie tędy płynąć, my tylko z wierzchu oglądniem, certyfikat obejrzym jeśli będzie, i płynąć będziecie mogli dalej w świat jaki długi i szeroki.– strażnik podał swojemu towarzyszowi rozmowy certyfikat, długo jednak czekał na jakąkolwiek reakcję. W końcu, kapitan wziął podarunek i wszedł na pokład. Nadal łkał i nie mógł się pogodzić z tym co się wydarzyło, przerastało go to. W porozbijanych skrzyniach, pod podartymi płachtami i w zgniecionych koszach była ukryte były przepięknie zdobione dzbany, szklane ozdoby i szyby. Teraz potłuczone, pogniecione i stłamszone w proch nadawała się jedynie do wyrzucenia. Nikt wówczas nie traktował zepsutych, zniszczonych rzeczy jako takie, które można by naprawić, użyć ponownie. Wszystko co się zepsuło, szło na śmietnik. Po chwili, brama została otwarta a kapitan, teraz już z miną zupełnie odmienną niż przed kilkoma godzinami opierał się o burtę i patrzył w pokład. Prosto w podłogę jak przegrany, zniszczony człowiek. Był on w tej sytuacji nikim, nie miał już szansy na zarobek, który był mu teraz bardzo potrzebny. Takich i podobnych sytuacji było w Leignborn bardzo wiele, a wszystko to spowodowane było strachem przed zakusami przemytników i przed niesionym przez nich niebezpieczeństwem.

Deven, który od dłużeszego czasu przyglądał się całemu zdarzeniu, wkońcu odłożył notes i wstał ze składanego krzesła, na którym siedział. Złożył je i chwiciwszy za uchwyt, powędrował w swoją stronę.

-Kolejny czysty. Skąd więc biorą się te podejrzenia? Od dłuższego czasu strażnicy nie mogli odnaleźć żadnych śladów przemytu. Może to wszystko to tylko rozdmuchane pogłoski? Kto wie, ja tej sprawy nie zostawię w spokoju, dopóki tego nie wyjaśnię. Ale dokończę ją później, teraz jestem zmęczony.– idąc drogą, Deven szeptał sam do siebie i myślał. Myślał co o tym wszystkim sądzić. Nie wiedział nawet, czy to co robi ma sens, ale robił to bo dostawał regularnie zapłatę, którą nie mógł pogardzić. Na dworze było całkiem jasno, mimo dość późnej pory. Było lato. Ciepłe, łagodne i jasne noce pozwalały nie iść spać przez długi czas, co z resztą mieszkańcy Leignborn skrzętnie wykorzystywali. A to wprawiało Devena w niezbyt radosny nastrój. Gdy chciał się wyspać po ciężkim dniu pracy, ci którzy nie pracowali w ogóle albo pracowali mało czyli głównie młodzi ludzie, bawili się i urządzali sobie w okolicach placu głównego zabawy i hulanki. Po wejściu do domu Deven położył się spać, nie chciał jeszcze bardziej wydłużać i tak nieudanego dnia. Sen był jedynym wyjściem, który jednak w obecnej sytuacji był trudny do osiągnięcia.

Koniec

Komentarze

Do portu przybijała właśnie duża barka. -- słówko "właśnie" zbędne, na co ci ono?

...w tym osmiu wykonującym swoje zajęcia -- nie tak. Np. zajetych refowaniem żagli albo szorowaniem pokładu.

Trzecie zdanie to kuriozum. Dalej nie mam sił czytać, może jutro.

Dzięki. Co takiego kuriozalnego jest w trzecim zdaniu?

>> Do portu przybijała właśnie duża barka << --- do portu statki wpływają. Przybić to można np. metalową blaszkę do drewna.

 

>> Na jej pokładzie dostrzec było można dziewięciu mężczyzn, w tym ośmiu wykonującym swoje zajęcia i innego, opierającego się o burtę. << --- fatalnie skonstruowane zdanie.

 

>> Zapewne to on był kapitanem, nie inaczej też było w rzeczywostości. << --- był, było --- powtórzenia!!! Czy naprawdę nie znasz innego czasownika niż "być". Mamy w języku ojczystym blisko 5.000 tyś czasowników. Coś zawsze można wybrać.

 

>> Jego mina bardzo dużo mówiła. << --- miny na ludzkich twarzach mówią? Ciekawe, nie wiedziałem.

 

Ogólnie jest bardzo źle. Nie potrafisz pisać na poziomie zdania prostego. Bardzo dużo powtórzeń. Pełno błędów, masa zbędnych zaimków. Tekst do gruntownej poprawki. Warsztatu u Ciebie nie ma w ogóle.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Przydałby mi się jakiś warsztat ale nie mam za bardzo takiej możliwości. Gdybyś mógł mi coś polecić, byłbym bardzo wdzięczny.

Zapewne to on był kapitanem, nie inaczej też było w rzeczywistości. Zapewne, czyli jakbyś nie wiedział, że był kapitanem, a potem przyznajesz, że jednak był. Po prostu musisz stwierdzić, że był i koniec. Narrator jest na ogół wszechwiedzący.

@Agroeling

Jest to coś w stylu Narratora auktoralnego. Tak mi się wydaje :)

Warsztat --- to jest umiejętność pisania poprawnie, zwracanie uwagi na powtórzenia (więcej niż dwa w jednym akapicie jest złe), poprawianie tekstu przed publikacją.

 

Co mogę doradzić - nie wiem czy się uczysz w szkole, jeśli tak - to uważać na lekcjach polskiego i skorzystać z pomocy polonisty. Dużo czytać. Tak przez rok po 4-5 książek w miesiącu, ale klasyki (Sienkiewicz, Dąbrowska, Prus, Dostojewsjki, Vonnegut i in. ). Po tym czasie usiąść i pisać krótkie na 5-10 stron opowiadań. Czytać na głos swoje teksty i dać komuś do przeczytania. No i każdy tekst, po skończeniu pisania - odłożyć na dwa lub trzy tygodnie. Potem otworzyć je i przeczytać. I poprawiać. To tak, kilka rad na początek.

 

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Musiałbym sprawdzić, bo pierwsze słyszę.

A "przybijać do portu", sorry, wprowadzilem cię w błąd [przy poprzednim opowiadaniu]. Oczywiście statki nie przybijają do samego brzegu. Ale najlepiej - zawijać do portu.

Wreszcie! Dziekuje z całego serca. I tak, uważam na polskim ale moja przygoda z pisaniem opowiadan zaczęła sie niedawno. Dałem już do poczytania polonistce jeden dłuższy tekst stwierdziła ze to kawał dobrej roboty. Oczywiście skorzystam z waszych rad. Pozdrowienia!

Trzecie "opowiadanie" w ciągu trzech godzin i trzecia tragedia. Wybacz mi szczerość, ale dobrze by było, żebyś najpierw nauczył się polskiego, a dopiero potem starał się publikować w tym języku.

Co to znaczy nauczył sie polskiego? A szczerość wybaczam.

Masz tu naprawdę niewiele zdań, które są poprawnie zapisane.

W dodatku chwyciłeś się za temat, o którym najwyraźniej niewiele wiesz. Kiedy wpływa się do portu, raczej nie szoruje się pokładu. To raczej czas na dość dokładne manewrowanie statkem, łodzią czy barką. Właśnie do tego jest potrzebna załoga. "Certyfikat" mnie zabił.

Zajrzałem, jak chciałeś, ale poczytam jutro --- jak dla mnie, pora spać. Jutro, niestety, pracuję...  

Aha, jedna sprawa na gorąco. 

Dałem już do poczytania polonistce jeden dłuższy tekst stwierdziła ze to kawał dobrej roboty.   

Nauczycielka zna Ciebie bezpośrednio, na żywo, zna Twój poziom opanowania języka i, jestem przekonany, oceniła Ciebie relatywnie, czyli w stosunku do zwykłych, codziennych wypowiedzi w mowie i piśmie. Więc ta ocena, chociaż ważna, budująca, nie odzwierciedla dystansu, jaki dzieli jezyk, którym piszesz obecnie, do języka, jaki jest pożądany w literaturze.  

Więcej, na życzenie, jutro.

Słowo od rednacza:

Jakub 2010-05-23 14:05
Kama i inni: pomysł z limitem zaiste znakomity, ale sami musicie tego pilnować. Nakazu odgórnego redakcja "Nowej Fantastyki" nie wporwadzi. Liczymy, że stronę odwiedzają ludzie inteligentni, świadomi i umiejący wyciągać wnioski. I tak Was chcemy traktować. Zatem o limity możecie zadbać sami, na przykład nie czytając więcej niż jednego opowiadania autora, który za jednym zamachem wkleił więcej. Albo pisząc pod opowiadaniem w komentarzu, że widzicie, że autoir czy autorka rozdrabniają się. Ja tak robię i każdy może w ten sposób wpłynąć na to, co i w jakiej ilości bedzie na stronie. Zatem wspólnymi siłami mamy szansę wprowadzić pewien ład. Pomyślcie o tym. To zresztą tylko jedna ze spraw, w których sami możecie decydować w dużym, naprawdę dużym zakresie. Korzystajcie z tych mocy decyzyjnych. Wtedy to naprawdę bedzie Wasza strona. A to by było najlepszym, co może się stać. Zatem: od inicjatywy do czynu! :-)
Pozdrawiam.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

@Jazzper

 

Dobra rada: na jakiś czas, powinieneś zaniechać publikować tutaj swoje teksty. Dopracuj styl pisania, dużo ćwicz, dużo czytaj (to na prawdę pomaga).

 

I tak jak exturio doradził z tym statkiem, bo chodzi o to abyś poczytał sobie o życiu na okrętach, ich konstrukcji itp. A potem (to jest też element warsztatu - zdobywanie wiedzy na temat czegoś np. statku, budowy i zasady działania broni palnej itp.) - i dopiero usiąść i pisać. Szanuj zielone tło naszego portalu. I nie wstawiaj więcej niż jednego tekstu dziennie, a najlepiej jeden w tygodniu lub max dwa.

 

Rady od AdamaKB też sobie weź głęboko do serca.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Nie będę powtarzał po znających się na rzeczy ludziach, tylko dodam jedną radę: jak na razie unikaj długich zdań. Im dłuższe zdanie, tym bardziej najeżone pułapkami. Ponadto, tym trudniejsze do czytania.

Gdy chciał się wyspać po ciężkim dniu pracy, ci którzy nie pracowali w ogóle albo pracowali mało czyli głównie młodzi ludzie, bawili się i urządzali sobie w okolicach placu głównego zabawy i hulanki.

Na przykład tutaj - to jest zdanie, które by przeszło w ustnej wypowiedzi. Bo przez odpowiedni pauzy i akcent zdaniowy byłoby raczej jasne. Niezgrabne, ale jasne. Tylko że tekst pisany rządzi się trochę innymi prawami. Na przykład - zabrakło ci dwóch przecinków. "Bawili się" i zaraz potem "zabawy".

Klucz tkwi w prostocie. I podkuj się z interpunkcji oraz zapisu dialogów.

(BTW, wybrałem to zdanie też dlatego, że smutnie odnosi się do mojej obecnej sytuacji - tymczasowo mieszkam nad barem i człowiek nie może się nerdować w spokoju).

Usmiałem się przy paru zdaniach. No zóz, koledzy i koleżanki napisali już chyba wszystko, co można było napisac, a nie ma sensu dobijac leżącego. Ja ze swojej strony poradzę tylko, żebyś nie sugerował się zdaniem polonistki.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dzięki. Popracuje na pewno nad tym co mi wytkneliscie. Dzięki.

Ze swojej strony poleciłabym Ci książkę Kresa "Galeria dla dorosłych". Wskazówki dla piszących, najogólniej mówiąc. W tym też, jak zabrać się za pisanie o czymś, o czym nie ma się pojęcia. Ciesze się, że chcesz i próbujesz, ale sam przyznasz, że wrzucanie tutaj codziennie trzech tekstów, których poziom jest podobny nie na wiele się zda. Zrób sobie przerwę i zgłębiaj tajniki pisania:) A jak już zgłębisz i poczujesz się gotowy, to daj znać. Z pewnością zajrzymy:) I nie słuchaj swojej polonistki. One nie są najlepszym autorytetem...

Dzieki za pomoc. Jednak umiecie podnieść na duchu i pomóc. Dzieki.

Przepraszam, wczoraj nie wyszło, nie było mnie tutaj, taki piekielny dzionek...  

 

Na początek mała tak zwana łapanka.

Do portu przybijała właśnie duża barka. Na jej pokładzie dostrzec było można dziewięciu mężczyzn. Ośmiu z nich zajętych było szorowaniem pokładu. Jeden tylko czekał przy burcie wypatrując strażników.

Ten opis świadczy o braku fundamentalnej wiedzy albo o takim pospiechu, że przestajesz myśleć, co piszesz. Dlaczego? Jak świat światem, do dnia dzisiejszego włącznie, żadne jednostki pływające nie wpływają do portu i nie przybijają do nabrzeża same, to znaczy bez udziału człowieka. Ktoś steruje, ktoś reguluje obroty silników... Albo refuje żagle i jeszcze ktoś szykuje rzutki do podania na ląd, bo przecież trzeba barkę przycumować... Już wiesz, o co chodzi? Tak, o to, że jeśli ośmiu facetów myje pokład, dziewiąty stoi przy burcie, brakuje dziesiątego i następnych do obserwowania przebiegu manewru, kierowania tym manewrem i tak dalej. Jak uniknąć takich wpadek? Dowiedzieć się, chociażby z literatury marynistycznej, jak to wygląda w życiu.

Zapewne to on był kapitanem, nie inaczej też się okazało. Jego mina wyrażała wiele. W każdym bądź razie, z tej sytuacji można było wyciągnąć wiele wniosków i ułożyć do niej kilka odrębnych historii. Uśmiech na jego twarzy był niezwykły, szyderczy i nie zdawał się on być powodem jakiegoś ciekwego żartu.

Tego fragmentu zwyczajnie nie rozumiem. Okazało się, że był kapitanem — OK., ale dalej to tylko bałagan i mgła domysłów. Jakie wnioski można było wyciągnąć z szyderczego uśmiechu i jakie historie z tej sytuacji ułożyć? Domyślam się, że Twoim celem było wskazanie czytelnikom, że pan kapitan będzie postacią ważną dla dalszego biegu wypadków, ale tego tak się nie robi. To znaczy: nie tak bałaganiarsko! Sugerujesz, że kapitan coś ukrywa, jest i będzie związany ze wspominanymi wcześniej przemytnikami — ale całkowicie pomijasz fakt, że gość, który coś takiego wręcz demonstruje mimiką, nie nadaje się na żadnego agenta, herszta, przemytnika, nikogo takiego. Ściąganie na siebie uwagi i podejrzeń w sytuacji, gdy należy grać najzwyklejszego kupca? Nie rób tego...

(...) z napisem "Podatki i cła" zapisanym w trzech językach. Asthaardzkim, Reichskim i Soutckim.

Dla odmiany pochwała za ten znak i za trzy języki, jakimi posługiwali się najczęściej przybywający do portu kupcy. To się nazywa dbałością o szczegóły, uwiarygodnianiem przez szczegół, i dobrze to świadczy o piszącym. Ale kiepsko o nim świadczy zapis nazw języków dużymi literami... Ortografia się kłania.

-Nie ma ich na liście! Możemy płynąć dalej! - jego głos był nieco chrapliwy, ale bardzo przyjemny, z chęcią się go słuchało. Niedługo potem, gdy kapitan prowadził jeszcze konsultacje ze swoimi znajomkami, podszedł do niego strażnik.

-Kontrol musim przeprowadzić. Natychmiast rozebrać te płachty!- strażnik zmarszczył czoło, popatrzył na kapitana z lekkim uśmieszkiem.

Nielogiczne, że aż boli. Kapitan oznajmia, że mogą płynąć dalej, czyli dostał takie pozwolenie od kogoś tam urzędującego w namiocie, a tu przyłazi strażnik i zarządza przeprowadzenie kontroli. Zastanów się, głęboko, nad sensem procedur kontrolnych. Na czym są oparte, na deklaracjach czy na wynikach kontroli. Zapewne 99% czytelników powtórzy za mną, że na sprawdzeniu zgodności deklaracji o ładunku z wynikami kontroli, przeprowadzanej w czasie, gdy pan kapitan okazuje konosamenty...

Bez cytatu, byłby za długi. Chodzi o przebieg kontroli i jej skutki. Autorze, gdyby tak i z takimi rezultatami końcowymi sprawdzano wszystkie statki w tym porcie, po pięciu takich numerach nikt z kroplą oleju w głowie nie zawijałby do Leigborn. To chyba oczywiste... Dalej: czy zarząd portu, który ma przynosić dochody, składa się z debili, pozwalających na takie numery, czy zatrudnia kretynów na posadach samowolnie postępujących strażników i nie widzi, czym to grozi? Owszem, w poprzedniej części napisałeś, że straże nie nadawały się do niczego, nie potrafiły i tak dalej, ale przecież ktoś w końcu musi się ocknąć, zauważyć, popukać w głowę i zareagować. Port powstał dla pieniędzy, uniemożliwanie zarabiania na porcie to krecia robota — nawet przy założeniu, że to faktycznie podstępna robota wrogów miasta, to przecież nie tak jawnie i prymitywnie... Przemyśl te i podobne kwestie, nie daj się ponosić nastrojowi chwili: no, jak opiszę, jacy głupi ci strażnicy, jacy podstępni zarazem, bo kapitana w ostatniej chwili haltują... I jeszcze to, że certyfikat wręcza strażnik po tej niszczycielskiej orgii, zwanej kontrolą. To po jaką cholerę kapitan szedł do namiotu? Na kielicha, czy załatwiać formalności? Brak logiki, niestety.

Bez cytatu. Postać Devena. Wiadomo z poprzedniego fragmentu, że ma wykryć przemytników. Siedząc na krzesełeczku? Coś tu nie gra... Obserwacje — zgoda, potrzebne, ale jeszcze potrzebniejszy udział w wydarzeniach. Zatrudniony oficjalnie, jak zrozumiałem, niech bierze udział w kontrolach, niech bywa obecny w namiocie, gdzie zachodzą przybywający do portu kapitanowie...

 

Masz jakiś pomysł (trudno go oceniać po dwóch niedługich fragmentach, ale widać, że „kryminałem” pachnie...), ale nie masz cierpliwości, by najpierw sporządzić plan całości (kto, dlaczego, gdzie i kiedy), a potem przemyśleć, jak to napisać i jaka jest do napisania potrzebna wiedza. Bynajmniej nie jakaś wielce skomplikowana — podstawowa wiedza o ludziach, wydarzeniach, kulturze i technice czasów, w których osadzasz swoje opowiadanie. Dach nad całym portem z polerowanej blachy? No nawet w Wenecji nie było takich luksusów za czasów potęgi tego miasta... A potem, po tym dachu, dwustumetrowy kanał i namiot na brzegu. Czy to się tak zwanej kupy trzyma? Odpowiedz sobie sam...

Całkowicie pomijam „łapankę” językową. Masz spore braki w tym zakresie, braki zrozumiałe na początku, braki możliwe do nadrobienia — pisali o tym już inni komentujący, nie będę powtarzał. Ograniczę się do podsumowania: bez dokładnego przemyślenia treści przed pisaniem grozi ześlizg w błędy, takie, jakie Tobie pokazałem. Najpierw konspekt, potem uzupełnienie wiedzy o tym, o czym chcesz pisać, a równocześnie praca nad językiem. Niech Ciebie to nie przeraża — to jest do zrobienia, jak widać po wielu innych tekstach na tej stronie. Zakasuj rękawy i do przodu...

Pozdrawiam i powodzenia życzę.

@AdamKB

Wielkie dzięki. Zastanowię się kilka razy zanim coś tutaj wrzucę. Jeszcze raz, wielkie dzięki. Na pewno skorzystam z rad, które tutaj dostałem.

Trzeba nie tyle zastanowić się nad wrzuceniem tekstu , ile go sprawdzić. Po kilkukrotnym przeczytaniu, odstawieniu na 2-3 tygodnie i ponownym przeczytaniu oraz wprowadzeniu poprawek - wstawiaj. 

Odnośnie treści - nie wydaje mi się by strażnicy mogli bezkarnie niszczyć towar, nawet pod poważnym pretekstem. Handel to olbrzymi przypływ gotówki dla władz miasta (cło, placowe...)  i dla tego też straż, nie mogła zniechęcać kupców - kasa radzie miasta ( czy księciu, burmistrzowi...) by uciekała. A nikt nie przypłynie do miasta w którym przedstawiciele władzy niszczą towar. Średniowiecze, to pomimo naszych wyobrażeń, nie był czas totalnego chaosu i bezprawia.

 

Dzięki. Wasze posty to istna kopalnia. 

Nowa Fantastyka