- Opowiadanie: Dangerous - Przez martwą krainę, cz. 6

Przez martwą krainę, cz. 6

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przez martwą krainę, cz. 6

Słońce bezlitośnie prażyło, a wiatr nie przynosił wytchnienia. Czasami powietrzem poruszał ledwo wyczuwalny podmuch, jednak większość czasu trwało ono w trupim bezruchu. Bianca otarła z czoła pot ściekający jej do oczu i skrzywiła się z bólu. Rana, którą zadała sobie sama w czasie walki ze stworem w Ratuszu Losthe wciąż płonęła przy dotknięciu. Była płytka i cięta, goiła się jednak wyjątkowo powoli. Nawet opatrunek nasączony ziołowym wyciągiem na niewiele się zdawał. Pieczenie i rwanie uszkodzonej skóry męczyło ją już czwarty dzień.

 

Myślała, że będzie dużo gorzej. Po wyjściu, a właściwie ucieczce z Losthe przypuszczała, że będzie zmuszona co dzień stawiać czoła duchom czy zmienionym przez magię zwierzętom. Następne dni przyniosły jednak jedynie niekończącą się wędrówkę przez monotonię wszechobecnej czerwieni. Kolor Kwiatów drażnił oczy i przez swą wszechobecność zdawał się być odbierany nie tylko zmysłem wzroku, ale i poprzez wyimaginowany dotyk. Wydawało jej się, że odczuwa mrowienie na skórze, które przechodziło po skupieniu się na czymś innym. Gdy przywykła do dziwnego otoczenia pojawił się przeciwnik, którego najmniej spodziewała się tu spotkać: nuda. Po drodze nie było na czym zawiesić oka, zwłaszcza, że wszelkie pozostałości wsi starała się omijać szerokim łukiem. Nie była ciekawa, co może czaić się w ciemnościach zasnutych roślinnością okien.

 

Próbowała nucić jakieś piosenki, jednak efekt jej poczynań był odwrotny do zamierzonego. Poczuła się tak, jak gdyby krocząc między grobami wygwizdywała skoczne melodie.

 

Trzeciego dnia od opuszczenia Losthe jej ścieżka przecięła strumień, którego wodą postanowiła uzupełnić bardzo już lekki bukłak. W czasie napełniania dostrzegła czerwone smugi ciągnące się po powierzchni. Z obrzydzeniem wylała wodę i zaczęła rozglądać z stworzeniem wystarczająco dużym, by jego krew mogła tak bardzo zanieczyścić strumień. Po chwili dotarło jednak do niej, że to nie krew, a podłużne, cienkie glony. Zdezorientowana patrzyła na falującą w nurcie roślinę. Nie wiedziała, czy woda w strumieniu jest zatruta, jednak nie miała wielkiego wyboru. Wiedząc, że przez najbliższe dwa dni nie będzie jak uzupełnić zapasów odeszła daleko od dziwnej rośliny i tam napełniła bukłak.

 

A teraz powoli zbliżała się do centrum Pól, czyli Z’Ert. Miasto znajdowało się w dolinie, od której krawędzi dzieliło ją raptem kilkaset stóp. Odległość tą pokonała szybkim marszem, prawie biegnąc. Rozsadzała ją ciekawość. Jeszcze kilka kroków, i ujrzy to miejsce jako pierwsza po Inwazji… Stanęła na szczycie wzniesienia i spojrzała w dół. Z’Ert nie zmieniło się tak bardzo jak przypuszczała. Patrząc z tej wysokości przypominało wielki krąg. Krąg, który im bliżej środka, tym bardziej stawał się wypukły. Zewnętrzną część metropolii stanowiły małe domki, czy może bardziej szopy biedoty. Im bliżej centrum, budynki stawały się większe i okazalsze, wprost proporcjonalnie do rosnącej zamożności ich mieszkańców. Koronę zaś i najbardziej „wypukłą” część miasta stanowił Pałac Jezior wznoszący się nad Z’Ert. Oczywiście wszystko zostało porośnięte przez Kwiaty, przez co Bianca przezwała w myślach nowe Z’Ert Karmazynowym Miastem. Widok był upiorny, jednak zdążyła już przywyknąć do podobnych obrazów w mniejszej skali. Toteż zaskoczył ją skrajny niepokój, który odczuła patrząc w dół ze wzgórza. Z początku nie wiedziała, co go powoduje, powoli jednak zaczęło to do niej docierać.

 

W ciągu tej kilkudniowej podróży napatrzyła się na przypominające niezapominajki zielsko wystarczająco, by mieć absolutną pewność co do jednolitości jego koloru. Oczywiście nie porównywała pojedynczych roślin, jednak była kompletnie przekonana, że wszystkie mają jeden, szkarłatny odcień. Teraz jednak stojąc na szczycie wzniesienia i wpatrując się w leżące u jej stóp miasto dotarło do niej, że oto odkryła jakąś nową odmianę. Zarówno miasto, jak i otaczające je tereny porastało kwiecie o rdzawym, ciemnoczerwonym odcieniu. Miasto przypominało chorą narośl lub pasożyta na otwartej ranie.

 

Przez chwilę wpatrywała się w to, co kiedyś było tętniącym życiem ośrodkiem miejskim, teraz zaś zmieniło się w pustą skorupę. Potem ruszyła zboczem w dół zdecydowana obejść miasto jak najszerszym łukiem, choćby miało ją to kosztować nadłożenie dnia drogi.

 

Po kilku krokach jednak coś się z nią stało. Najpierw pojawił się zawrót głowy, mimo że czuła, iż stoi twardo na nogach. Zupełnie jakby to świat zakręcił się wokół niej. Potem przez chwilę otaczała ją pustka wypełniona jedynie gęstą, mlecznobiałą mgłą. Nagle opary zaczęły przybierać kształty. Była w jakiejś komnacie. Świat wokół niej falował i wił się, tak że ciężko było skupić na czymś wzrok. Widziała jednak, że ściany ozdobiono złotem i obrazami. Przed nią ktoś stał. Przynajmniej zaś miała takie wrażenie. Otaczające ją chmury światła i kolorów próbujące usilnie tworzyć rzeczywistość były w stanie przybrać jedynie zarys sylwetki. Obcy obserwował ją. Bardziej czuła to niż widziała. Nagle żywa, ruchoma wizja zastygła w karykaturze rzeczywistości i w głowie Bianci wybuchło jedno słowo „PRZYJDŹ”.

 

Znów stała na zboczu, choć dotarło to do niej dopiero po dłuższej chwili. Usiadła, by uspokoić zawroty głowy. Słowo pozostawiło po sobie poczucie przymusu, jakby spętano ją łańcuchami i ciągnięto w dół, w kierunku miasta. Uczucie to jednak z każdą chwilą traciło na sile, tak że szybko odzyskała panowanie nad sobą. Pozostało jednak pytanie, kto lub co próbowało ściągnąć ją do miasta przy pomocy rzuconego z tak daleka zaklęcia?

 

Nie wiedziała, co dalej robić. Mogła ruszyć w kierunku Z’Ert i poznać odpowiedź. Czy jednak tego chciała? Miała już doświadczenie ze stworami mieszającymi umysł i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, jeśli zapuści się między ruiny napotka na swojej drodze kolejnego pajęczaka. Jednak tym razem będzie pewnie większy i potężniejszy, skoro jest w stanie oddziaływać na taką odległość. Istniała jednak także pewna alternatywa. Może odwiedzając wymarłe miasto uda jej się rozwiązać zagadkę powstania Czerwonych Pól? W końcu Z’Ert znajdowało się w samym ich środku, to nie mógł być przypadek. Zdecydowała, że warto zaryzykować i odwiedzić Karmazynowe Miasto.

 

 

 

*

 

Dawno nie był tak zmęczony. Co jak co, ale nieprzespana noc daje się człowiekowi we znaki. – pomyślał. Szybkim krokiem mijał kolejne rudery tworzące krąg wokół bogatszej części Z’Ert. Część z nich wyglądała jak domy, jednak większość budynków w tej dzielnicy miasta stanowiły byle jak zbite z desek szopy. Niskie budowle były zbudowane tak niestarannie, że przez szpary w ścianach można było dostrzec zaniedbane wnętrza. Derek nie wyobrażał sobie życia w takim miejscu. Jego klitka przy tych chatach wydawała się apartamentem. Właśnie te szpary między deskami napawały go lękiem. Niepokojąco często wydawało mu się, że w którejś z ruder coś się poruszyło. Mógłby zrzucić to na karb zmęczenia i zdenerwowania, jednak bez przesady. Przecież na Uczelni zdarzało mu się zarywać noce, a potem normalnie pracować przez cały następny dzień. Nie czuł się też na tyle spięty, żeby mieć halucynacje. A to oznaczało, że szykują się naprawdę duże kłopoty.

 

Szedł z opuszczoną głową, nie chcąc widzieć więcej. Teraz jednak zaczął coś słyszeć. Do plaskania odrywających się od błota butów dołączyły szmery, rozbrzmiewające co jakiś czas tupnięcia i brzdęki. Derek przyspieszył kroku, czując, jak napina się każdy mięsień w jego ciele. Nagle coś większego, może stojak na świecę albo mała szafka, przewróciło się w którymś z baraków. To już było trochę za dużo dla jego nerwów. Puścił się biegiem przed siebie. Przez chwilę nic się nie działo, słyszał jedynie znajome plaśnięcia. Potem jednak do dźwięków wydawanych przez jego buty dołączyły inne, podobne. Obejrzał się za siebie i zobaczył, że ktoś go goni. Ścigał go wysoki mężczyzna o długich, opadających na twarz włosach. Lekko przechylony na w lewo wydawał się być chory, co jednak nie przeszkadzało mu w szybkim przemieszczaniu się. Do długowłosego zaczęli dołączać ludzie wyskakujący z szop po obu stronach ulicy. Im jednak Derek się nie przyjrzał, bowiem wiedział, że teraz musi skupić się na czymś innym. Biegnąc szybciej niż kiedykolwiek w życiu próbował wrócić myślami do chwil, gdy miał jakikolwiek kontakt z zaklęciami bojowymi. Pamiętał, że kiedyś próbował nauczyć się Zamrożenia i używać go w celu chłodzenia zupy. Był wtedy jednak dużo mniej doświadczonym magiem, więc skończyło się na uszkodzeniu talerza i stołu. Zresztą, to było tak dawno temu. Jedyne co oprócz tego przyszło mu do głowy to pociski z energii magicznej, zwane pijackimi strzałami z powodu częstego ich wykorzystywania w rozróbach urządzanych w różnej maści zajazdach. Po chwili stwierdził także, że może mu się też przydać czar otaczający dłonie płomieniem. Był użyteczny przy podgrzewaniu próbówek, może teraz znajdzie mu nieco brutalniejsze zastosowanie.

 

Uliczka kończyła się ślepym zaułkiem, a on zorientował się trochę po nie w czasie. Odwrócił się do goniących go, naliczył z dziesięciu. Wyrzucił przed siebie ręce i zaczął ostrzeliwać biegnącą hordę. Za nim wszystko pokryło się niebieskim blaskiem pocisków magicznych zdążył zauważyć, że ze ścigającymi jest coś nie tak. Prócz wysokiego mężczyzny w grupie była też kobieta, której twarz w połowie pokryła czerwona, chropowata narośl. Dostrzegł także kilku chłopaków, którym czerwień porosła zarówno skórę, jak i ubrania.

 

Niebieskie światło jarzące się na powalonych jeszcze przez chwilę po trafieniach zaczęło dogasać, a Derek zdecydował, że ucieknie przez budynek, który miał po swojej lewej. Wystrzelił jeszcze kilka pocisków, a okno eksplodowało z ogłuszającym brzdękiem. Kontem oka dostrzegł, że ostrzelani przez niego ludzie zaczęli się już podnosić. Wskoczył przez okno boleśnie rozcinając skroń kawałkiem szyby i lądując na stole. Stare drewno nie wytrzymało impetu uderzenia i pękło z trzaskiem. Mag pozbierał się z ziemi i skoczył do drzwi prowadzących na równoległą ulicę. Tam jednak już ktoś na niego czekał. W drzwiach stał grubas porośnięty tą dziwną tkanką w ten sposób, że przypominała wiszące bezwładnie macki. Jedno z pulchnych łapsk chwyciło go za szyję. Derek wywrzeszczał słowa czaru Dłoni W Ogniu i chwycił grubego za twarz. Ten puścił go, nie tak jednak szybko, jak uczyniłby to oparzony człowiek. Mężczyzna cofnął się w ten sposób, w jaki cofa się lekko odepchnięta osoba. Jak na kogoś, kogo twarz właśnie obraca się w węgiel, to jest wyjątkowo opanowany. – pomyślał Derek zdezorientowany. Nie było jednak czasu na zastanawianie się, wykorzystując to, że gruby stracił na impecie, wyskoczył z pomieszczenia.

 

Znalazł się na ulicy prowadzącej prosto do bogatszej części miasta. Domy wyglądały tu nieco okazalej, część z nich nawet pomalowano w ładne, pastelowe kolory. Derek odskoczył i potraktował człowieka z mackami serią pijackich strzał tak naładowanych energią magiczną, że tamten miał już siłę jedynie czołgać się jak najdalej od młodego maga. Chłopak przez moment poczuł, że ma sytuację pod kontrolą. Wtedy jednak zobaczył, że drzwi i okna otaczających go domków zaczynając się z trzaskiem otwierać. Na ulicę wytaczali się ludzie, wszyscy w jakiś sposób zmienieni. Stopnie przemiany, przez jaką przeszli, różniły się. Niektórzy mieli tylko jakieś plamki na skórze, inni natomiast w niewielkim stopniu przypominali istoty ludzkie, bowiem narośle zdawały się zastępować im kończyny. Mag ruszył przed siebie biegiem, a mijając kolejne domy słyszał, jak następni odmieńcy opuszczają swoje siedziby.

 

Odmienieni mieszkańcy Z’Ert byli szybcy, jednak strach dodał Derekowi sił. Już wydawało mu się, że dotrze w jednym kawałku do Pałacu Jezior i tam może się jakoś zabarykaduje, gdy drzwi jednego z domów otworzyły się dosłownie kilka cali od jego nosa. Nie zdążył wyhamować i z całym impetem wpadł na nie. Upadł zamroczony. Po chwili otumanienia spróbował podnieść się z ziemi, jednak czyjaś silna ręka przytrzymała go w pozycji siedzącej. Wyrwał się szarpnięciem. Widział kilkunastu dziwolągów zmierzających w jego kierunku. Był otoczony. Z bliska dostrzegł oczy mieszkańców Z’Ert. Spodziewał ujrzeć tępe wejrzenie otumanionych szaleństwem ludzi, zobaczył zaś szklane spojrzenia martwych. Zaczął strzelać na wszystkie strony, było jednak za późno. Jednemu ze stworów udało się chwycić go za rękę i wykręcić ją do tyłu. Po chwili ktoś złapał go za drugie ramię, uniemożliwiając mu bronienie się. W odruchu desperacji rzucił Dłonie W Ogniu, jednak nie na wiele to się zdało. Zobaczył, że przez tłum przepycha się w jego kierunku wielki człowiek w poszarpanej skórzanej zbroi. Jego twarz pokrywała narośl tak specyficznie ułożona, że przypominała brodę. Wielkolud taszczył pokaźnych rozmiarów cegłę. To by było na tyle – pomyślał mag czując, jak opuszczają go wszystkie siły. Strażnik stanął nad nim i uniósł kamień nad głowę.

 

Nóż trafił stwora prosto w nadgarstek. Cegła wyślizgnęła się mu się z rąk… nie zdążył nawet jęknąć. Derek poczuł, że nie trzymają go już tak mocno. Wyszarpnął się i rozejrzał. Nagle przestał znajdować się w centrum zainteresowania. Kilku zmienionych zasłaniało mu widok, jednak usłyszał następujące jedno po drugim, błyskawiczne cięcia. Czyżby Dorl mnie tutaj dopadł? – pomyślał i posłał kilka pocisków w stojącego najbliżej stwora, który rozjarzył się na niebiesko i upadł. Nagle zmienieni zasłaniający mu widok rozstąpili się i zaczęli cofać. Derek ujrzał swojego wybawcę.

 

*

 

Stwory nie były trudnym przeciwnikiem. Większość nie posiadała żadnego uzbrojenia, więc nie miały jak blokować precyzyjnych cięć Bianci. Gdy zasiekała czterech, reszta zaczęła się powoli cofać. Wtedy zobaczyła, kto był celem ataku. Rozczochrany chłopak w krótkiej, podróżnej szacie maga mógł być jej rówieśnikiem. Gdy zobaczył, że ktoś mu pomaga, wyrwał się z uchwytu i potraktował jednego z napastników efektownym zaklęciem. Dziewczyna pchnęła mieczem jednego z cofających się, by mieć pewność, że nie przejdą oni do kontrataku. Wtedy reszta zmienionych zaczęła uciekać.

 

Potyczka dobiegła końca. Bianca spojrzała na człowieka, któremu uratowała życie.

 

– Nie masz maski? – zapytała zdziwiona.

 

Mag stał przez chwilę z głupim wyrazem twarzy, potem zaś otrząsnął się.

 

– Nie potrzebuję. Stworzyłem system zaklęć, który pozwala na przebywanie tu bez żadnych innych zabezpieczeń. Jesteś teraz w jego zasięgu, możesz spokojnie zdjąć maskę.

 

Bianca zsunęła maskę z twarzy i z ulgą rozmasowała skórę, która wcześniej znajdowała się pod nią.

 

– Wezwałeś mnie, bo potrzebowałeś pomocy. – bardziej stwierdziła, niż zapytała.

 

– Co?

 

Opisała mu swoją wizję.

 

– Nie, nawet jakbym chciał, nie potrafiłbym czegoś takiego zrobić. Nie mając świadomości, gdzie się znajdujesz, hm, musiałbym przeznaczyć mnóstwo energii na proces rozrzucenia czaru nie pozwalając jednocześnie na jego rozproszenie…

 

Widząc wyraz twarzy Bianci przestał mówić.

 

– W każdym razie nie, to nie ja.

 

Zmierzyła go wzrokiem, wzruszyła ramionami i ruszyła w stronę Pałacu Jezior. Zaskoczony mag dogonił ją.

 

– Dokąd idziesz?

 

– Do Pałacu Jezior. Myślę, że tam to wszystko się zaczęło.

 

– Czekaj, pójdziemy razem. To zawsze bezpieczniej, nie?

 

Dla ciebie na pewno – pomyślała.

 

*

 

Spokój nie trwał długo. Krótko po tym, jak udało im się uporać z napastnikami w mijanych przez nich domach znowu zaczęło się poruszenie. Z wysokich kamienic o zdobionych obrazkami ścianach zaczęli wytaczać się zmienieni przez Kwiaty ludzie. Derek i Bianca rzucili się do ucieczki. Mag zauważył, że dziewczyna zerka na niego ukradkiem.

 

– Co jest?

 

– Czekam, aż coś zrobisz. Jesteś magiem, tak?

 

– Tak, ale to nie takie proste.

 

Wywróciła oczami.

 

Po chwili zauważyli, że ścigający ich zmienieni nie spieszą się. Tłum porośniętych czerwienią ciał powoli zbliżał się do nich, mieszkańcy Z’Ert kroczyli miarowo. Z jakichś powodów niepokoiło to Dereka jeszcze bardziej, niż gdyby pędzili za nimi na złamanie karku. Dziewczyna pociągnęła go za rękaw i zatrzymała się. Ona także wyglądała na zaniepokojoną.

 

– Mają jakiś plan – stwierdziła.

 

– Nie mają, są za tępe. A teraz lepiej ruszajmy, bo jest ich coraz więcej.

 

– Naprawdę nie możesz nic z nimi zrobić? Magowie, z którymi zdarzało mi się mierzyć, potrafili burzyć budynki pstryknięciem palców, a ty nie jesteś w stanie wykrzesać z siebie więcej, niż pijackie strzały?

 

Była bardzo ładna i bardzo zawiedziona, także Derek zaczął zastanawiać się nad jakąś dobrą odpowiedzią, ona jednak widząc wahanie tylko pokręciła głową. Zaczęli ponownie iść w stronę centrum miasta, co chwilę oglądając się na kroczącą za nimi zbieraninę. W tłumie byli ludzie, którzy w normalnym, codziennym życiu nawet by się do siebie nie zbliżyli. Wśród ścigających znajdowali się zarówno żebracy jak i bogaci kupcy, kapłani i kurtyzany, strażnicy i ludzie wyglądający na przestępców. Wszyscy zjednoczeni czerwonymi piętnami pokrywającymi ich ciała. Tupanie setek stóp rozbrzmiewało głośno w wymarłym mieście. Szli obok siebie nie odzywając się. Derek zauważył, że w uliczkach odchodzących od głównej drogi ktoś stoi. Jego towarzyszka chyba także to zauważyła, bowiem zaczęła nerwowo rozglądać się na boki.

 

– Chyba jednak miałaś rację z tym planem. – stwierdził Derek.

 

– Niestety, na to wygląda.

 

– Masz jakiś pomysł, co zrobić, jak nas otoczą? Sztuczkę Stalowej Gildii?

 

– Sztuczki są domeną magów.

 

– W ogóle naprawdę należysz do Stalowych? Przyjmują tam kobiety?

 

– Nie, kupiłam ten płaszcz na targu, a miecz wykułam sama.

 

*

 

Most prezentował się imponująco. Cały wykonany z matowego kamienia zaczynał się i kończył bramami wieńczonymi symbolem miasta, jastrzębiem na tle obnażonego miecza. Co więcej, udekorowano go rzeźbami przedstawiającymi sławnych przywódców miasta.

 

Gdy dotarli do niego, okazało się, że droga wiodąca na Zamkową Wyspę została zablokowana. Całą szerokość konstrukcji zajmował szereg zmienionych. Derek rozejrzał się. Zarówno za nimi, jak i po bokach wszystkie przejścia były zatarasowane chwiejącymi się, porośniętymi czerwienią sylwetkami. Można było próbować przedostać się wpław mając nadzieję, że stwory nie umieją pływać. Problem był w tym, że on sam tego nie potrafił.

 

Zerknął na Biancę, która skupiona rozglądała się, szukając drogi ucieczki. Ona na pewno umie pływać – pomyślał – jednak co z tego, skoro i tak dopadną ją po drugiej stronie? Spojrzał na grupę blokującą ulicę, którą dotarli do tego miejsca. Widział bezmyślne twarze ludzi, który kiedyś śmiali się, pracowali i kochali. Teraz zmienionych w monstra chcące jedynie dopaść ofiarę. Nagle czas na refleksję dobiegł końca, bowiem w stojących i obserwujących ich jak dotąd zmienionych wstąpiło życie. Wszystkie grupy zaczęły przemieszczać się w ich kierunku.

 

– Przedrzemy się przez most – zawyrokowała Bianca.

 

– Tak ci podpowiadają lata doświadczeń w starciach z nieumarłymi?

 

– Nie, to wydaje się po prostu lepszym pomysłem niż stanie tutaj z głupią miną.

 

To mówiąc weszła na most. Mag obejrzał się za siebie. Jeżeli będą wystarczająco szybcy, to może rzeczywiście uda im się dotrzeć na drugi brzeg, nim dopadnie ich reszta stworów. Pobiegł więc pomóc swojej towarzyszce.

 

Na moście czekała ich jednak niemiła niespodzianka. Ich przeciwnikami okazali się bowiem zmienieni gwardziści z Pałacu Jezior. Derek zaczął strzelać, jednak pociski z cichym bzyknięciem rozbijały się o tarcze i hełmy. Biance udało się powalić kilku, lecz było widać, że ta walka nie potrwa długo. Mimo, że czerwona zaraza zdawała się spowalniać atakujących, to przewaga liczebna była przytłaczająca. Po kilku chwilach zaciętego oporu zostali otoczeni. Stojący najbliżej Dereka gwardzista uniósł buzdygan, by wymierzyć ostateczny cios. W tym momencie do maga dotarło, że jednak zna zaklęcie, które może im pomóc.

 

Uchylił się, rozpostarł ręce i wyskandował słowa. Przez chwilę nic się nie działo. Przestraszył się, że coś pomylił i że zaraz spadnie na nich deszcz z metalowych kulek albo jeszcze coś gorszego. Jednak gdy już stracił nadzieję, poczuł szarpnięcie towarzyszące rzucaniu potężnych zaklęć. Powietrze nad mostem zafalowało w kilku miejscach. Walczących owiał ciepły podmuch. Jednak się udało – pomyślał Derek. Tworząc czar chroniący przed działaniem Kwiatów musiał poznać Zaklęcie Tarczy Płomieni, nie rzucił go jednak nigdy w niezmienionej formie. Nagle tam, gdzie dotąd widać było jedynie falowanie, z hukiem eksplodowały chmury ognia. Derek obserwując wywołaną przez siebie burzę płomieni z przerażeniem przypomniał sobie, że nie ma kontroli nad tym, co stworzył. Jakby na potwierdzenie tego stanu rzeczy jedna z chmur raptownie runęła w wodę pod mostem. Rozległ się syk, jak gdyby ktoś zalał ogromne ognisko. Chmura jednak nie zgasła, tylko zaczęła wirować rozbryzgując na boki gorącą pianę. Młody mag tak zagapił się na to dziwne zjawisko, że zapomniał o pozostałych dwóch obłokach. – Uważaj! – usłyszał krzyk Bianci. Nie zdążył jednak zareagować, bo ktoś pchnął go z dużą siłą. Chwilę później leżał plackiem z twarzą opartą o zimny bruk, a czyjaś ręka przyciskała go do ziemi. Poczuł nagły podmuch gorąca. Gdy zaczął się podnosić zobaczył, że otaczający ich strażnicy przestali stanowić zagrożenie. Część z nich z pluskiem powskakiwała do wody, inni natomiast turlali się niezdarnie próbując ugasić pożerający ich magiczny ogień. Kilku natomiast, najbardziej zmienionych, stało w miejscu niczym żywe pochodnie.

 

Oboje zaczęli biec w kierunku przeciwnego brzegu, bowiem grupa znajdująca się po stronie bogatej dzielnicy zaczęła ich doganiać. Gdy znaleźli się po stronie Pałacu Jezior Derek obrócił się za siebie dokładnie w chwili gdy trzecia chmura ognia dała o sobie znać. Jak dotąd unosząca się wysoko w górze runęła nagle w dół, prosto na most.

 

Huk był ogłuszający. Na Biancę i Dereka posypały się z góry kawałki cegieł. Oboje ponownie znaleźli się na ziemi. Tym razem leżeli trochę dłużej, osłaniając głowy rękami. W końcu Derek niepewnie przyjął pozycję siedzącą i skierował spojrzenie na most. W kamiennej konstrukcji widniała pokaźnych rozmiarów wyrwa uniemożliwiająca zmienionym przedostanie się na drugą stronę.

 

Derek otrzepał się i odwrócił do Bianci, która rozglądała się jakby nie mogąc uwierzyć, że udało się im jakoś przetrwać starcie.

 

– I jak, masz jakiś budynek pod ręką? – mruknął.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Autorze, patrząc na liczbę komentarzy jakich doczekują się kolejne części Twojego dzieła, może warto byłoby rozważyć nie wrzucanie tekstu w wielu fragmentach?

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Tak już zacząłem, więc teraz nie ma odwrotu. Natomiast jest to dobry pomysł na przyszłość.

Zawsze możesz rozważyć napisanie maila do dj jajko z prośbą o usunięcie tekstów, potem byś  ponownie wrzucił opowiadanie.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Rzeczywiście, wtedy mógłbym to jeszcze trochę poprawić. Niezła myśl.

Jest klika błędów interpunkcyjnych.  Ale jak na tak długi tekst to nie jest źle.

Wydaje się być interesującą opowieścią, ale nie wiem tego na pewno, wynika to z faktu, że wcześniejszych części nie czytałem. Nie wiem jak inni, ale ja nie lubię czytać kolejnych części czy rozdziałów zamieszczanych tutaj. Zbyt wiele opowiadań przewija się przez forum,  by pamiętać wszystkie wątki zawarte w książkach. Wydaje mi się,  że to nie jest tylko moje zdanie - widać to po ilości komentarzy. Może warto z całej książki wyciągnąć jakiś jeden fragment czy wątek, niezbyt długi i zaprezentować go, jako pojedyncze opowiadanie.

Przypominam sobie, że kiedyś Sapkowski, przed opublikowaniem Krwi Elfów (jeszcze nikt się nie spodziewał, że to będzie kilkutomowe dzieło), zamieścił fragment w Fantastyce, który sam w sobie,  mógł stanowić osobną całość.

Rzeczywiście, zamieszczanie kawałek po kawałku okazało się nie najlepszym pomysłem. Zwłaszcza, że przez "Przez martwą krainę" jest tekstem, na którym uczę się pisać i liczyłem na nieco większy feedback. Po zamieszczeniu siódmej, ostatniej części, prawdopodobnie dopracuję całość i opublikuję wszystko ponownie.

Nowa Fantastyka