- Opowiadanie: Kamahl - Wyżej

Wyżej

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wyżej

Witam ponownie, kolejny niezbyt wesoły kawałek, "śmieszne" będą później (nie odleżały jeszcze swojego miesiąca w szufladzie:))

 

 

Hop, do góry.

Ułamek sekundy z zawieszeniu.

Opadanie.

Bose stópki dotykają napiętej gumy, przyciskając ją prawie do podłogi i zaraz wystrzeliwują Michasia wysoko w powietrze. Wyciągając rączki chłopiec niemal dotyka sufitu. Jest już tuż, tuż, już prawie trzyma go w swoich chudych paluszkach ale nagle znów spada w dół. Namalowane na suficie gwiazdki na przemian zbliżają się i oddalają, wraz z rytmem Michasia odbijającego się od swojej ukochanej trampoliny. Dostał ją od rodziców na urodziny, dwa d ni temu. Miał już sześć lat i był prawie dorosły. Od tego czasu schodził z niej tylko na posiłki i kiedy musiał brać leki. Nie lubił tych wszystkich dziwnych tabletek, które mama kazał mu łykać. Były gorzkie i stawały mu w gardle. Ale mama się upierała. Nie umiał odmówić mamie. Kochał ją najmocniej na świecie, bo była najpiękniejsza mamusią pod słońcem. Zawsze po braniu lekarstw mama uśmiechała się do niego i wtedy był szczęśliwy.

A potem szedł skakać.

Mama przychodziła do pokoju i patrzyła na niego. A potem z pracy wracał tata, obejmował mamę ramieniem (tata był najsilniejszy na calutkim świcie) i oboje podziwiali akrobację swojego synka.

Nie zawsze było tak miło.

Michaś pamiętał jak mama była smutna, kiedy ostatnio leżał w szpitalu. Płakała i płakała a jej zły nie chciały przestać płynąć. Tata nie płakał (tatusiowi nie wolno płakać, bo to tatuś). Przytulił mamę i stali tak, bardzo długo patrząc przez szybę na leżącego w białej pościeli synka, który nie zdawał sobie sprawy, że balansuje na krawędzi życia i śmierci. Był tak słaby, że mógł zgasnąć w każdej chwili, jak zapałka walcząca o swój nikły żar z szalejącym dookoła wiatrem.

Hop, do góry.

Michaś starał się skoczyć najwyżej jak potrafił. Podgiął kolana i wybił się jeszcze mocniej niż wcześniej. Już prawie dotknął gwiazdek na suficie. Znowu spadł na sam dół. Zszedł z trampoliny z miną pod tytułem " to jeszcze nie koniec" i pobiegł do łazienki. Wysiusiał się, spuścił wodę i opuścił deskę. Dokładnie tak jak kazała mamusia. Nie można zostawiać podniesionej deski, to nie ładnie. Grzeczni chłopcy tak nie robią a Michaś był bardzo grzecznym chłopcem. Umył rączki i poszedł do kuchni.

Mama była smutna.

-Co ci jest mamusiu? – spytał Michaś, wdrapując się jej na kolana.

-Nic syneczku, naprawdę nic – czy to łza w kąciku jej oka?

-Nie płacz mamusiu – przytulił się do niej najmocniej jak umiał i dał jej soczystego buziaka w policzek.

-Nie płaczę. Zeskakuj brzdącu, muszę zrobić kolację – pogłaskała go po płowych włoskach.

-To ja pójdę poskakać – pobiegł do swojego pokoju.

Mama zaczęła obierać warzywa na obiad. Po chwili po jej policzkach pociekły łzy, których powodem wcale nie była krojona właśnie cebula.

Kilka minut temu dzwonił lekarz z wynikami ostatnich badań. Nie miał dobrych wieści.

Michaś stanął naprzeciwko swojej najukochańszej trampoliny i zrobił groźną minę.

-Teraz cię złapię – powiedział do jednej z gwiazdek na suficie i przysiągłby, że w jej oczach, których tak naprawdę wcale nie było zobaczył strach przed schwytaniem.

Wszedł na uginająca się gumę i zaczął skakać.

Hop, do góry.

Za nisko.

Jeszcze raz.

Znowu pudło.

-Wyżej – szepcze Michaś machając rączkami, jakby miało mu to pomóc, – wyżej.

Guma ugina się pod jego nikłym ciężarem i wypycha jak tego pana z armaty, którego kiedyś oglądał w telewizji.

Michaś leci w powietrze, starając się być najlżejszym jak tylko potrafi. Wyciąga rączkę i łapie gwiazdkę za jedno z pięciu ramion. Tym razem mu się wymknęła, ale udało mu się wytrącić ją z rytmu.

-Mam cię! – Krzyknął Michaś pół sekundy później, gdy jego małe piątki zaciskały się na jej złotym ciele.

-Jesteś tego pewien? – Spytała gwiazdka, otwierając czarne oczka i pokazując mu swój mały, czerwony języczek, – jeśli naprawdę chcesz mnie złapać to musisz się lepiej postarać.

Uciekła mu. Poleciała wysoko do nieba i zajęła miejsce koło jednej z milionów swoich lśniących sióstr. Choć zrobiła się przez to bardzo malutka (jak oko babcinej szpileczki, którą spinała sobie szal pod szyją) to i jak wiedział gdzie się skryła.

Cały czas pokazywała mu język.

Michaś zszedł z trampoliny i pobiegł do mamusi. Zastał ja w kuchni, płaczącą.

-Mamusiu co ci jest? – Spytał czepiając się jej spódnicy.

-Nic syneczku, kroiłam cebulę na kolację – Odparła, pociągając nosem, -co chciałeś?

-Gwiazdka uciekła z sufitu, poleciała do nieba i teraz pokazuje mi język – wypalił jednym tchem.

-Gwiazdki z sufitu nie uciekają, musiało ci się wydawać.

-Ale ona odleciała, o tak szuuuuuu – machnął rączkami najwyżej jak umiał.

-Syneczku, ona na pewno dalej tam jest.

-Ale jej nie ma, na pewno, chodź zobacz.

-Synku, tatuś niedługo wraca, będzie głodny.

-Ale, mamo, chodź – zaczął ciągnąc ją za rękaw.

-Puść mnie, kochanie, muszę dokończyć.

-Ale mamo…

-Żadnego ale – przerwała mu twardo. Zbyt twardo.

Michaś w sekundę rozpłakał się i wybiegł z kuchni. Mama pobiegła za nim, ale zatrzasnął jej drzwi przed nosem i zaparł je małym krzesełkiem. Wystarczyło, żeby nie mogła ich otworzyć z zewnątrz.

-Otwórz syneczku – łkała, ciągnąc za klamkę, – przepraszam cię, wiesz, że nie chciałam. Przepraszam!

-Odejdź – krzyknął Michaś, ocierając łzy. Włączył stojące na biurku kolorowe radyjko i podkręcił do końca skali. Po pokoju rozniósł się dźwięk dziecinnej piosenki o odróżnianiu warzyw. Michaś znał ją doskonale. Nucił ją sobie pod nosem, podchodząc do trampoliny. Spojrzał w górę, na pomalowany sufit. Tylko, że sufitu nie było.

Michaś widział niebo. Uśmiechnął się przełykając łzę. Ostatnio tak rzadko widywał prawdziwe niebo. Czasami i to tylko za dnia, kiedy niedobre słońce paliło jego cienką skórę, gdy musiał przejść do samochodu. W nocy nie wychodził na zewnątrz. Było dla niego za zimno. Mógł się przeziębić. Mamusia mówiła, że jak to się stanie to będzie bardzo źle. Nie uwierzyłby jej, gdyby nie potwierdził tego tatuś. Mamusia była zła i brzydka. Nakrzyczała na niego a on przecież był takim grzecznym chłopcem. Nie powinna tego robić. Ale on jej jeszcze pokarze. Złapie niesforną gwiazdkę i pokaże mamusi, że nie ma jej na suficie.

Wszedł na trampolinę i zaczął się odbijać. Najpierw spokojnie, powoli. Nie śpieszyło mu się.

Hop, do góry.

Wyskoczył ponad dom. Nigdy jeszcze nie był tak wysoko. Widział podwórko sąsiadów i ich kopiącego pod płotem psa. Choć cały w błocie to i tak był śliczny. Taki duży i puchaty. Michaś nie mógł mieć psa, chodź bardzo tego chciał.

Zawisł w powietrzu, patrząc na jadące ulicą samochody. Świeciły na czerwono i pomarańczowo. Michaś pomachał siedzącym w jednym z nich dzieciom, ale chyba go nie zauważyły.

Zaczął spadać. Trochę to trwało, zanim uderzył stópkami o gumę. Przez chwilę bał się, że zrobi w niej dziurę, ale nic takiego się nie stało.

Hop, do góry.

Tym razem poleciał jeszcze wyżej. Ponad najwyższy dom w okolicy, który miał aż trzy piętra i do tego poddasze. Z góry widział, że w ich czerwonym dachu jest ogromna dziura, przez, którą na pewno kapał deszcz. Śmiał się tak długo, że nie zauważył, kiedy zaczął spadać. Tym razem trwało to jeszcze dłużej. Gdy poczuł jak odbija się od naprężonej gumy, patrzył prosto w oczy, tej niesfornej gwiazdki.

Hop, do góry.

Zimne powietrze furkotało jego pidżamą, Michaś jednak nie czuł zimna. Parł do góry, jak superbohater chcący uratować świat. Nie zwracał uwagi na kurczące się pod nim miasto. Gdyby spojrzał w dół, zobaczył by ludzi wielkości mrówek, tak samo biegających ze swoimi sprawami, na pozór bez ładu i składu oraz budynki, podobne do tych jakie budował z klocków. Przestraszył się, gdy uderzył w pierwszą chmurę. Była jednak mięciutka jak puch i łaskotała go w bose stopy. Znów spadając śmiał się w głos. W połowie drogi zmęczył się i kichnął dwa razy.

-Na zdrowie Michasiu – powiedział patrząc w lewo.

-Dziękuje – odparł patrząc w prawo.

Ustawił się w odpowiedniej pozycji i czekał na odbicie.

Hop, do góry.

Przebijając kolejne chmury, Michaś leciał coraz wyżej. Spojrzał za siebie i oniemiał. Ziemia pod jego stopami, zmieniał się w małą niebiesko-zieloną piłeczkę i robiła się coraz mniejsza. Nagle zorientował się, że zwalnia a dookoła zrobiło się dziwnie cicho. Spojrzał na gwiazdkę-uciekinierkę. Śmiała się z niego, klepiąc się jednym z ramion po brzuchu, aż złoty pył sypał się wokół. Wiedział, że tak jej nie złapie. Rozejrzał się dookoła i już wiedział co zrobi.

Poleciał na księżyc.

Nie wyglądał on wcale tak jak z ziemi, a raczej jak w takim filmie, który kiedyś oglądał z tatusiem w telewizji, czyli jak stara, szara piłka. Nie wiedział, czy mu się uda, ale to była jego jedyna szansa. Zamknął oczy ze strachu. Jego małe spoty dotknęły powierzchni księżyca i odbiły się o d niej. Ha, Michaś miał rację. Księżyc był zrobiony z gumy a nie, tak jak mówił Krzyś w kolejce do lekarza, że z sera. Ha ha, kto mógł wymyślić taką bzdurę. Z sera. Haha.

-Zaraz będziesz moja – powiedział patrząc na gwiazdkę. Ta, widząc go skaczącego wesoło po księżycu, przeraziła się, nie na żarty.

Hop, do góry.

Odbił się najmocniej jak mógł. Wystrzelił wysoko w powietrze, patrząc przerażonej gwiazdce prosto, w czarne oczka. W każdą chwilą była coraz bliżej. Wyciągnął ku niej rączki i już napawał się zwycięstwem, gdy nagle wszystko zgasło. Jakby ktoś wyłączył prąd w całym wszechświecie.

-Chodź – powiedziała gwiazdka wyciągając do niego swoją złotą dłoń.

Michaś spojrzał na nią zdziwiony. Po chwili odwrócił wzrok, szukając gdzieś w pustce miejsca, gdzie powinna znajdować się mała kuleczka, na której jego mamusia zapłakana siedzi pod drzwiami.

-To już teraz? -Spytał Michaś, – tak szybko. Myślałem, że mam jeszcze trochę czasu.

-Niestety. Ci na górze kazali cię zabrać.

-Co z mamusią?

-Ona nie może z nami iść.

-Ale przyjdzie kiedyś do mnie? Znajdzie mnie? Prawda? Powiedz, że mnie znajdzie. Inaczej z tobą nie idę.

-Kiedyś tak, ale będziesz musiał na nią trochę poczekać.

-To dobrze – odparł Michaś łapiąc gwiazdkę za rękę.

Koniec

Komentarze

Dzień dobry / dobry wieczór
A to wcale zuuuee nie jest... Uważam, że przeciwnie... Zmuszasz do empatii.

Niezależnie od wielu błędów - literówek, może nawet zbyt wielu, zrobiłeś to co najważniejsze - wywołałeś emocje. Ciekawy pomysł, choć, niestety, szybko można domyślić się jak historia zakończy swój bieg.

Za emocje: 5

Za przewidywalny finał i błędy, których powinieneś pilnować jeśli coś poddajesz krytyce, gdziekolwiek by to nie było (szczególnie, że edytor tekstu sam je zaznacza, w większości): 3

Czwórka zatem.

Dziękuje bardzo, ani ja ani edytor nie widzielismy tych błędów, ale nastepnym razem obaj dokładniej poszukamy:)
No teraz będzie coś "wesołego" specjalnie dla AdamaKB

Kamahl, dobrze piszesz. 
Pozdrawiam 

Nastrojowe, nawet bardzo. Niby smutny tekst, ma w sobie jednak coś... kojącego?
Nieźle Ci wyszło to dziecięce myślenie.

Sam jestem wielkim dzieckiem, które na dodatek studiuje pedagogikę, więc jakoś mi tak blisko do dzieci.

Nowa Fantastyka