- Opowiadanie: WampiR. - Krypta Vyllariona - Rozdział 4

Krypta Vyllariona - Rozdział 4

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krypta Vyllariona - Rozdział 4

Nowa moc

 

Aaron zwyczajnie miałby dość nauki czarów, jednak obiecał sobie i Olivierowi na polowaniu, że posiądzie tą umiejętność. Chciał umieć władać żywiołem. Gdyby wyszkolił się w tej trudnej sztuce nie bałby się tak bardzo osób chcących go skrzywdzić.

 

– Zobaczysz jeszcze kiedyś będziesz najpotężniejszym czarodziejem, jakiego świat widział. – Powiedział Jamie klepiąc go po ramieniu.

 

Ten tylko sztucznie się uśmiechnął. Tym razem południe nastało bardzo szybko. Dużo czasu zostało poświęcone na naukę magii.

 

– Lubicie pływać? – Spytał wampir.

 

– Jasne! – Krzyknęli z radością w głosie – a czemu pytasz?

 

– Bo za godzinę dotrzemy do niewielkiej rzeki.

 

Odkąd chłopcy usłyszeli tę nowinę siedzieli, jak na szpilkach. Zdawało im się, że od wieków nie pływali. Aaron myślał już o tym, co będzie robić w wodzie: zanurzy swoją zakurzoną szyję, zmyje z siebie cały piasek i kurz z podróży. Jaka to będzie niesamowita ulga. Rozmyślaniem tylko potęgował swoje zniecierpliwienie. Olivier doskonale widział wyczekiwanie na twarzach obydwu chłopców. Miał już zacząć się z nich śmiać, lecz przed ich oczami pojawiła się rzeka. Była ogromna, największa, jaką do tej pory widzieli w swoim życiu. Hybryd nie mógł wprost uwierzyć, że istnieje takie cudo. Ciągnęła się kilometrami, a jej szerokość równała się Athimule – jego wiosce. Aaron pognał konia. Zeskoczył z niego, w biegu rozebrał się i wskoczył do rześkiej wody. Była boska. Słońce spiekło mu twarz, plecy i wszystkie części ciała. Zanurzony po głowę czuł jak odchodzi z niego ciepło. Sprawiało to zarazem, że przez chłopaka przechodziły dreszcze. Aaron zanurkował. Płynął w głąb rzeki. Dosięgając dna, zobaczył ławicę ryb. Próbował złapać chociaż jedną z nich, lecz wszystkie uciekły niczym iskry z gasnącego ogniska. Przed jego twarzą stanął dość duży kamień. Aaron o resztkach powietrza w płucach, złapał głaz i usiłował przesunąć. Drgnął. Spod niego wypłynęło, jak szybko zdążył policzyć osiem raków. Przestraszony nie wiedział, czy chcą go zaatakować, czy wręcz przeciwnie. Uśmiechnął się łobuzersko i wyciągnął prawą rękę w kierunku skromnej ławicy. Złapał dwa i wystrzelił z nimi na powierzchnię, wyrzucił je na brzeg i w mgnieniu oka znów zanurkował. Rozejrzał się dookoła i zobaczył pozostałe sześć spanikowanych zwierzątek schowanych za konarem drzewa. Chłopiec sprytnie ominął konar i złapał cztery z nich. Jak poprzednio, wystrzelił niczym torpeda na powierzchnię rozbryzgując wodę na beztrosko bawiącego się brata. Rzucił raki na brzeg, zaczerpnął powietrza i dał nura po raz ostatni w poszukiwaniu pozostałych dwóch skorupiaków. Nie widział ich ani za konarem, ani za kamieniem. Zaczął grzebać w piasku, nic tam nie znalazł, a tym tylko zmącił wodę. Aaron w swoim przekonaniu pozwolił tamtym odpłynąć.

 

Daruje wam życie. – Pomyślał.

 

Zadowolił się sześcioma rakami. Wyszedł na brzeg. Zobaczył, jak Olivier myje swojego rumaka. Przecierał delikatnie jego skórę zwilżoną szmatką, a woda ściekała po szyi. Promienie odbijające się od konia, który od czasu do czasu zarzucał swoją śnieżnobiałą grzywą sprawiły, że chłopiec chciał namalować ten widok. Był on najpiękniejszy, jaki do tej pory widział. Wampir doskonale wiedział, że ten obserwuje go, lecz mimo tego nie zwracał na to uwagi.

 

Jamie podniósł swoje brudne ubrania i postanowił je wyczyścić w wodzie. Brat wziął z niego przykład i także zaczął je myć, a raki leżały na ziemi przyciśnięte mieczem. Woda z ubrań przybrała przez moment brązowy kolor. Obydwaj byli w szoku, w jakich "czystych" szatach chodzili. Gdy Jamie rozwieszał ubrania na gałęzi jednego z drzew, Aaron zlitował się nad swoim skradzionym koniem i przyprowadził go do rzeki. Szedł z nim dopóki woda sięgnęła do połowy ciała. Koń był już wcześniej napojony przez Oliviera, ale mimo tego i tak zaczerpnął parę łyków bieżącej wody. Po dokładnym wyszorowaniu konia, Aaron przypiął go obok bujnej trawy, aby ten zjadł solidnie przed dalszą podróżą.

 

Raki powoli zaczynały wysychać w słońcu. Nikt nie miał zamiaru jeść zepsutych skorupiaków, więc zaczęli smażyć je na ognisku. Zdobycz od pewnego momentu zaczynała się rumienić, po chwili skwierczała – nadawała się do zjedzenia. Aaronowi od samego początku ciekła ślinka, na myśl, że będzie je jeść. Oczywiście nigdy wcześniej nie jadł tego typu zwierząt, co tylko sprawiało, że nabierał coraz większej ochoty na spróbowanie nowego rodzaju mięsa. Jamie przyglądał się im się tak z bliska, jak i z daleka. Zwierzęta te nie kusiły go tak, jak jego brata, ale jednak chciał ich spróbować, mimo że czuł pewien stopień obrzydzenia. Widząc, jak Aaron zajada się, wydając z siebie dźwięki, które świadczyły o tym, że mu smakuje, chłopiec dłużej nie powstrzymywał się i wziął jednego raka do rąk. Nie miał pojęcia, jak się do niego zabrać. Czy jeść ich nóżki, czy odwłok, nie orientował się, co jest jadalne. Po poinstruowaniu przez Oliviera, zaczął pałaszować przekąskę. Miała zapach ryby, nieco odpychający, ale głód sprawił, że wszystkie żyjątka znikły z ogniska. Wampir przyglądał się, jak chłopcy zajadają się przysmakiem. W duchu śmiał się – zachowywali się jak dzieci, którymi jednak byli. Chwilę milczenia przerwał mentor.

 

– Rzeka ta nosi nazwę Harcbert.…

 

– Po co ktoś miałby nazywać rzekę? – Spytał, przerywając wypowiedz Oliviera Aaron.

 

– Właśnie do tego zmierzam. W dawnych czasach, tysiące lat temu, krainą tą rządził pewien dobry i spokojny król. Był on człowiekiem. Miał sługę, który nazywał się Harcon.

 

Bardzo podobne imię do nazwy rzeki. – Pomyślał Aaron.

 

– I to właśnie dzięki niemu rzeka nosi to imię. Zmienił on swojego króla nie do poznania. Z dobrego i litościwego stał się zły i okrutny. Monarcha nazywał się Etelbert. Harcon wmówił swojemu królowi, że jego poddani powinni zacząć płacić podatki, za to że mogą, korzystać z wody. Nastało powszechne oburzenie oraz bunty. Etelbert za namową sługi zbudował tamę i wstrzymał jakąkolwiek dostawę tego surowca. Dookoła nastała susza i głód. Poddani wiedząc, że lepiej jest być biednym, ale mieć, co jeść zdecydowali się płacić. Jednak to nie usatysfakcjonowało króla. Postanowił, że każdego roku, w rocznice zbudowania tamy będzie poświęcał kilka żyć, aby rzeka była bystra i pełna życia. Tak więc monarcha wcielił swój plan w życie. Co roku zbierał sześćdziesiąt ludzi, których zamykał w klatkach i spuszczał na samo dno. Ludzie znienawidzili go. Przestali płacić, na co znów zareagował monarcha z Harconem. Tama powstała na nowo. Bunt rozszedł się po całym królestwie. Naród zaczął się mobilizować. Zebrano wojsko, które wkroczyło, pochwyciło sługę i króla. Następnie głodzono ich i zamknięto w klatce. Spuszczono na samo dno. Podobno sprytny Harcon przekształcił się w rybę, która żywi się ludźmi do dziś. Pierwszą jego ofiarą był Etelbert. Stąd ta nazwa. Harcbert. Od króla i sługi.

 

– To wstrętne, co oni robili z tymi biedakami.

 

– Prawda. – Potwierdził Jamie.

 

– Najedliście się? – Spytał mentor, odwracając głowę w lewą stronę.

 

Bracia wiedzieli, dlaczego o to zapytał. Znowu zaczynały się codzienne zmagania. Nie odpowiadając na pytanie, wzięli do rąk swoje drewniane miecze i stanęli w pozycji bojowej. Tym razem Olivier nie dał im wycisku, po prostu uczył braci, jak walczyć, aby nie dopuścić do bliskiego kontaktu swojego ciała z bronią wroga. Żądni wiedzy, jak zwykle ze wszelkich sił starali się sprostać wyzwaniu, jednak nie było to łatwe. Wiadomo, za przeciwnika mieli trzystu trzydziestoletniego wampira. Po tym, jak Olivier pokonał ich tego popołudnia po raz czterdziesty ósmy, zrezygnowali z dalszej walki. Nie chcąc opuszczać tego wspaniałego miejsca, o okropnej historii z niechęcią wsiedli na konia i ruszyli w drogę.

 

– Panowie, nie będziecie jechać tylko biec. – Mówiąc to, wampir miał uśmieszek na twarzy.

 

Zmęczeni po zabawie i ćwiczeniach chłopcy niechętnie zeszli z konia. Nietrafnie Jamie potknął się o wystający z ziemi korzeń. Upadł na ziemię i uszkodził kostkę. Zmrużył oczy, nie chciał pokazywać, że odczuwa ból, jednak wyraz twarzy mówił sam za siebie. Aaron uczący się magii próbował ją uleczyć, ale nie było żadnego efektu. Wampir zszedłszy z konia przyłożył dłoń do rany i wypowiedział magiczną formułkę, która natychmiast poskutkowała. Chłopiec mógł biec dalej. Magia w ich przypadku była bardzo, ale to bardzo potrzebna. Dzięki niej Jamie nie musiał jechać na koniu i czekać aż uszkodzenie zagoi się samo. Trwałoby to ponad tydzień, a do tego czasu obydwoje mogli łatwo zginąć z rąk prześladowców.

 

Mimo, że powoli ściemniało się, Olivier nie chciał zatrzymywać się na postój. Bracia i tak już go spowolnili, więc będą podróżować całą męczącą noc. Jamie bał się ciemności, ale teraz nie miał ku temu żadnego powodu. Jechały obok niego istoty, które zapewnią mu obronę. Od pewnego czasu także sam mógłby poradzić z przeciwnikiem, który byłby mu równy.

 

Dookoła gościńca rosły krzaki, stały uschłe po wojnach drzewa. Widok ten napawał Aarona niepewnością. Był on przerażający, a jakby tego było mało nad ich głowami, co chwile przelatywały sowy, przeraźliwie hucząc. Sprawiało to, że po plecach, co jakiś czas przebiegał zimny dreszcz, który wyginał jego ciało w kocich ruchach.

 

– Olivier chciałbym zatrzymać się na postój. – Jęknął przerażony Jamie.

 

Opuściła go wcześniejsza pewność siebie. Wampir popatrzył na niego z iskierkami w oczach. Księżyc i gwiazdy nie świeciły tak mocno, aby było widać twarz Oliviera, jednak oboje domyślili się, że pojawił się na niej ironiczny uśmiech.

 

– A co boisz się? – Zadał sarkastycznie pytanie.

 

Jamie nie miał zamiaru dłużej prosić o zatrzymanie się, więc postanowił zamilknąć i przetrwać tą straszną noc.

 

– Aaronie mogę nauczyć cię zaklęcia, które rozprasza mrok.

 

Ten popatrzył na niego, a oczy zabłysły mu chęcią poznania tego czaru. Od razu przyśpieszył mu puls.

 

– Kolejne zaklęcie, moja szansa przetrwania staje się coraz większa!

 

– Jest bardzo proste, nie wymaga dużej energii ani skupienia się. Wypowiedz słowa: Aklyt An.

 

Chłopiec powtórzył bardzo dużo razy zaklęcie w głowie, by go nie zapomnieć. Gdy uznał, że zakodował obce mu słowa, wypowiedział je na głos. Ku zdziwieniu hybryda i Jamiego z jego ręki wydobywały się blade promienie. Wampir widząc to, zaczął się perfidnie śmiać. Ci nie mieli najmniejszego pojęcia, o co tym razu mu chodzi.

 

– Twoje światło jest tak słabe, że równie dobrze możesz zaprzestać używania tego czaru. Po co bezcześcić magię?

 

Aaron jednak nie miał takiego zamiaru. Chełpił się, że po raz pierwszy w życiu używa magii. Czuł się cudownie. Zaczął przyglądać się swojej dłoni, skąd dobywała się energia. Był naprawdę dumny z siebie, mimo że Olivier wyśmiał go.

 

– Dziękuje ci za dar magii. – Powiedział bardzo cicho mieszaniec, chciał by tylko Olivier dosłyszał jego słowa.

 

Aklyt An.

 

Z dłoni wampira wydobył się potężny strumień białego światła, który oświetlił wszystkim drogę, a jego oczy znów spowiła biel.

 

Jamie natychmiast poczuł, jak spada mu kamień z serca. Przestał się tak bardzo bać. Z dłoni wampira ciągle wylewała się fala energii. Aaron w tym momencie poczuł się zawstydzony. Jego moc w porównaniu ze światłem Oliviera była naprawdę znikoma.

 

– Co mam zrobić, żeby być tak potężny jak ty? – Spytał poważnie, rozważając przyszłe dni.

 

– Do tego potrzeba lat praktyki i ćwiczeń. Ja mam ich już sporo, nawet więcej niż mogłoby się wydawać, a moja magia wzrasta z każdym rokiem. Wampiry nie są, ani nigdy nie będą tak silne we władaniu magią jak elfy. Ty jesteś pół-wampirem, więc jesteś jeszcze słabszy niż nieśmiertelni. Tak, tak wiem, jesteś czymś jeszcze, ale dopóki nie dasz mi się ugryźć to nie dowiemy się czym. Uprzedzając twoje słowa: „nie dam ci się ugryźć…” Do niczego nie zamierzam cię zmuszać. Jeżeli się zdecydujesz, to powiedz, bo sam jestem cholernie ciekaw, co w tobie dzieciaku siedzi.

 

Chłopiec z miłą chęcią dałby przegryźć wampirowi swoją skórę. Wtedy zaspokoiłby ciekawość wszystkich. Jednak obawa przed wypiciem go do czysta, była większa, niż pokusa o dowiedzeniu się, kim jest.

 

– Lepsze życie w tymczasowej niewiedzy niż go brak… – Mruknął pod nosem.

 

Olivier przestał korzystać ze swojej mocy. Nadmierne używanie magii może źle się skończyć dla kogoś, kto nie jest dosłownie magiczną istotą.

 

Noc stawała się coraz ciemniejsza. Zmęczone powieki braci zachodziły na oczy, przynosząc krótkie chwile snu. Nie byli przyzwyczajeni do życia o tej porze. Olivier natomiast czuł się dobrze niezależnie od godziny. Jego doskonały wzrok pozwalał mu widzieć podobnie jak za dnia. Noc miała ten plus, że słońce nie powodowało osłabienia wampira. W ciągu dnia było ono niewielkie, natomiast w ciemnościach nikt, ani nic nie wpływało na ograniczenie jego sił. Mentor widząc, że bracia zasnęli na koniu, nie chciał, aby rano nie mogli się ruszać. Spanie w siodle na następny dzień miało swoje nieprzyjemne konsekwencje. Zatrzymał się więc, rozbił obóz i ułożył ich do snu. Miał dylemat. Chciał ugryźć Aarona i spróbować jego krwi, po czym użyłby magii, aby zasklepić jego ranę. To byłoby niemoralne, ale dzięki temu zaspokoiłby swoją ciekawość. Wampir zachowywał się jak najzwyklejszy człowiek. Chodził w kółko z przyłożoną ręką do podbródka i myślał. Niepewność trwała u niego zaledwie chwilę w porównaniu z długim żywotem wampirów. Rozważał wiele decyzji. Jedne przyjemne inne mniej. Zdecydował. Podszedł do chłopca i nachylił się nad nim. Wsłuchiwał się w krew płynącą w jego żyłach. Czuł coraz większe podniecenie. Widok pulsującej tętnicy na jego szyi sprawiał, że nie mógł mu się oprzeć. Od długiego czasu nie smakował ludzkiej krwi. Dziś miał do tego doskonałą sposobność. Z jego ust wystawały kły. Przybliżył się do jego szyi. Otworzył usta z chęcią zatopienia swych zębów w ciele chłopca. Jednak w ostatniej chwili szybko się odwrócił.

 

Przecież nie jestem zły. – Pomyślał.

 

Z jednej strony zadowolony z siebie, z drugiej zaś sfrustrowany oddalił się na bezpieczną odległość.

 

Rano chłopców czekała niemiła niespodzianka. Jadąc w siodle, mimo że nie trwało to długo nabawili się zakwasów.

 

– Olivier nie znasz jakiegoś zaklęcia na to? – Zapytał Jamie, wskazując krocze.

 

– Na to? Po prostu musi minąć kilka lat zanim ci urośnie. – Powiedział po czym razem z Aaronem wybuchli gromkim śmiechem.

 

Jamie poczuł się ogromnie zażenowany.

 

– Nie o to mi chodziło. – Warknął – miałem nadzieję, że potrafisz wyleczyć zakwasy.

 

– Oczywiście, że znam zaklęcie, ale nie uleczę was. – Mówiąc, jak zwykle śmiał się.

 

– Dobra jak sobie chcesz. Będziesz coś jeszcze ode mnie chciał.

 

– Ja? – Wampir ponownie wybuchł śmiechem.

 

– Zobaczymy sobie, obiecuję, że przypomnę ci to.

 

– Dobrze, dobrze jeżeli do tego dojdzie możesz mnie nie posłuchać.

 

– Aaron słyszałeś?

 

– Bardzo dobrze.

 

– W takim układzie mam świadka, gdybyś chciał się wymigać.

 

Bracia zaczęli się gimnastykować. Obaj czuli każdy nadwyrężony mięsień. Wszystko bolało, jak gdyby pewien sarkastyczny wampir kazał im ciągle biegać, jeździć po nocach w siodle, czy obijał drewnianym mieczem po ciele. Mimo ogromnego, fizycznego bólu, jaki czuli każde ćwiczenie wychodziło im coraz lepiej. Aaron, który wykonywał wszystko szybciej niż Jamie, zwiększał przy okazji swoją moc. Trening przyniósł efekt, jego światło było intensywniejsze. Po gimnastyce i magii przyszła pora walki na miecze. Jak działo się to codziennie Olivier walczył sam przeciwko nim dwóm. Dziś nawet wziął jeden drewniany miecz. Chciał jak najdłużej przeciągnąć całą walkę. Bracia stanęli w pozycji bojowej. Tym razem nie oni skoczyli pierwsi, tylko ich nauczyciel. Wampir poruszał się jak mgła. Jego szybkość nadal ich zadziwiała, mimo że już wiele razy widzieli go w akcji. Jamie, który był tylko człowiekiem nie nadążał wzrokiem za jego ruchami w przeciwieństwie do Aarona. Olivier chciał się popisać. Okrążał ich z zawrotną prędkością. Jamiemu powoli zaczynało kręcić się w głowie. Nauczyciel zasiał wśród nich grozę. Obojgu przyśpieszył puls, a przełykanie śliny było rzadkie i głośne. Odwracali głowę to w lewo, to w prawo. Byli zdezorientowani. Uświadomili sobie, że nie mają teraz najmniejszych szans z tak silnym przeciwnikiem jak on. Gdy uznał, że chłopcy nie są wystarczająco skoncentrowani natarł na obydwu naraz. Mogli uderzać go drewnianym mieczem, a ten praktycznie nie czuł bólu. Stwierdził, że już wystarczająco obił Aarona. Wziął się teraz za jego młodszego brata. Uderzając w niego drewnem, całkowicie zapomniał o pogrążonym w bólu mieszańcu. On jednak, mimo że ledwo się poruszał zaszedł Oliviera od tyłu, przyłożył mu miecz do pleców i powiedział:

 

– Nie żyjesz.

 

Jamie nie mógł się powstrzymać i ruszył, by złożyć gratulacje swojemu bratu. Ten czuł się dumny, po raz pierwszy pokonał swojego nauczyciela. Olivier był w niemałym szoku. Dwóch śmiertelników pokonało go. Pycha wzięła nad nim górę.

 

– Ha! I kto jest lepszy? – Zapytał Jamie całkowicie oddany rozkoszy zwycięstwa.

 

– Na drugi raz już wam się to nie uda. Aaronie obiecuję ci, że nie zapomnę bardziej zając się twoją tkanką.

 

Hybryd zwyczajnie bałby się kolejnego bolesnego treningu, tym razem jednak czuł, że triumfuje. Chciał, aby ta chwała trwała jak najdłużej. Jamie miał niezłą śmiechawę z miny Oliviera, który zazwyczaj chełpił się nad nimi.

 

– Zbierajcie się. Wyruszamy w drogę. Powoli zbliżamy się do Porhard.

 

Te słowa zszokowały chłopców.

 

– On tylko tak mówi, dlatego że go pokonaliśmy, chce nas nastraszyć. – Powiedział Jamie do brata, który jednak nie był o tym, aż tak bardzo przekonany.

 

Po paru godzinach jazdy, Olivier zwrócił się do Aarona z chęcią nauczenia go zaklęcia, które pozwala odepchnąć przeciwnika. Tym razem to było coś! Zaklęcie bojowe. Poprawił się w siodle, przywarł do konia, natężył słuch i czekał.

 

– Te zaklęcie nie jest tak proste, jak wytworzenie światła. Tutaj musisz się skupić i poczuć w sobie moc. Gdy osiągniesz już ten stan wypowiedz słowo: Rinhuex.

 

Aaronowi z dnia na dzień odnajdowanie magii w umyśle i ciele przychodziło coraz łatwiej. Zawdzięczał to częstym i długim treningom. Po chwili skupienia czuł już w sobie tę moc. Napływająca fala radowała go. Gorączkowo powtarzał zaklęcie w umyśle, aby je zapamiętać, gdy uznał, że już czas wypowiedzieć je na głos, zrobił to. Jego oczy zmieniły kolor na lazurowy, a z ręki wydobył się niebieski promień energii, który poleciał przed nich i spłoszył konie.

 

– To było niesamowite! – Wykrzyczał rozradowany.

 

Aaron był w szoku. Udało mu się! Najwyraźniej Olivier miał rację mówiąc, że czas uczy pokory i daje nadzieję. Nareszcie osiągnął jeden z zamierzonych celów. Hybryd śnił o tej chwili. Marzenia są wspaniałe. To one dają szczęście. Znał już jedno zaklęcie bitewne. Dzięki niemu mógł pokonać kogoś silniejszego od niego. Oczywiście, jeśli ten nie znał magii. Mentor zaczął dumać nad tym, co właśnie się stało. Aaron, niezdara, który jest w ogromnym stopniu odporny na wiedzę sprostał takiemu zaklęciu. Było to lekko mówiąc dziwne. Chłopcu tak spodobał się strumień energii wydobywający z jego ręki, że powtórzył te zaklęcie kilka razy. W pewnym momencie Olivier spojrzał na niego ostrzegawczo.

 

– Nie nadużywaj swojej mocy, im więcej razy z niej skorzystasz, tym bardziej będziesz wykończony, albo wiesz, co może się stać.

 

Źrenice rozszerzyły mu się. Zapomniał o największej cenie, jaką można zapłacić korzystając z magii. Ale Aaron nie poczuł nawet nutki zmęczenia, jednakże w obawie przed utratą życia posłuchał swojego nauczyciela. Jamiego znowu ukłuła zazdrość. On też chciałby umieć czarować. Za ten dar musiałby zapłacić pewną cenę, na którą jeszcze teraz nie jest gotów.

 

– Zatrzymamy się tutaj, by zjeść obiad.

 

Plac, który wskazywał Olivier nie nadawał się do odpoczynku. Dookoła nie rosło ani jedno drzewo, w związku z czym nie można było schować się w cieniu. Miejsce te nie było także dobre na popas koni, gdyż rosło tam bardzo mało trawy. Mimo to obóz został rozbity. Gdy Jamie rozpalał ognisko, Aaron z wampirem zabrali się do ćwiczenia fechtunku. Obaj trzymali po jednym mieczu. Dając sobie znak rozpoczęli walkę. Olivier starał się, nie narobić dużo siniaków swojemu podopiecznemu, ale jednak nie dało się bez tego obejść. Gdyby mieli zważać na takie urazy, treningi byłby sztuczne, udawane i bezowocne. Aaron dostając mieczem drugi raz w to samo miejsce, w którym wczoraj nabawił się ogromnego siniaka zdenerwował się. Puls przyśpieszył mu, lecz starał się, nie pokazywać po sobie złości. Impulsywność była jego atutem, który bardzo przydawał się w bitwie. Rozjuszony chłopiec rzucił się na swojego rywala zadając mu coraz szybsze i mocniejsze ciosy. Część z nich była nawet celna. Treningi poprawiały nie tylko jego odporność, ale także sprawność. Olivier śmiejąc się ze złości Aarona, celowo uderzył go jeszcze raz w ten obolały mięsień. To wystarczyło, by Aaron całkowicie wybuchł złością.

 

Rinhuex.

 

Niebieski promień światła wyleciał z jego dłoni. Z ogromną prędkością i siłą odepchnął wampira.

 

Przestraszony mieszaniec nie wiedział, co się z nim stało. W myślach zaczął szukać tysiąca argumentów, jak wybronić się z tej opresji przed mentorem.

 

– Nie wierze, Aaron to była coś! – Krzyknął Jamie.

 

Olivier był całkowicie oszołomiony. Cios zadany przez hybryda nie tylko był zaskakujący, ale i bardzo bolesny, czego wampir wcześniej z jego rąk nie odczuwał. Gdy pocisk uderzył złość opuściła ciało chłopca. Przestał szukać jakichkolwiek usprawiedliwień i rzucił się w kierunku Oliviera, chcąc udzielić mu pomocy.

 

– Ty mnie nie podnoś tylko lepiej daj mi się napić swojej krwi.

 

Przestraszony tymi słowami puścił Oliviera i podszedł do Jamiego, który był pełen podziwu. Olivier, gdy tylko się pozbierał wbił zęby w swojego śnieżnobiałego konia i pił i pił i pił, aż wreszcie odsunął kły od jego szyi. Wypowiedział zaklęcie na zasklepienie ran i zaczął iść w stronę Aarona. Hybryd nie mając pojęcia, co chce zrobić nauczyciel chłopców przygotowywał się na najgorsze… Jego mina wydawała się straszna. Chłopca przeszył dreszcz, ponieważ nie miał pojęcia, co wampir zrobi mu za to, że użył przeciwko niemu magii. Dzieliło ich już tylko pięć metrów. Aaron zaczął gorączkowo szukać w sobie magii. Olivier stanął przed nim z wysuniętymi, zakrwawionymi kłami. Aaron wyciągnął rękę.

 

– rinhu….

 

– Stój! Nie zamierzam cię skrzywdzić. – Powiedział ze zgrozą w głosie.

 

– Rób, co każe, jeszcze nas pozabija. – Pośpiesznie szepnął do niego Jamie.

 

Olivier tylko popatrzył na małego chłopca. Starszy brat będąc wciąż w niepewności, schował rękę, ale nie odszedł od źródła magii w sobie.

 

– Jestem w szoku. Jak ty to robisz?

 

Otępiały tymi słowami Aaron, nie miał pojęcia, co powiedzieć.

 

– Może pół-ludzie mają większą moc niż przypuszczałem. – Dedukował sam do siebie.

 

Cała burza strachu została rozwiana. Hybryd poczuł zadowolenie z tego, że Olivier nie wyciągnie żadnych konsekwencji za użycie magii.

 

– Aaronie nie myśl, że zapomnę, co zrobiłeś. Na kolejnym treningu pobawimy się inaczej.

 

Na jego porcelanowej twarzy pojawił się zwyczajny dla Oliviera sarkastyczny uśmiech.

 

– Grozisz mi? – Powiedział żartobliwie mieszaniec krwi.

 

– Ty, właśnie, nie groź nam! – Wtrącił Jamie.

 

– Oczywiście, że nie. Nie śmiałbym, ale na treningu skorzystam z twojej taktyki. Możesz być tego pewien.

 

Aaron słysząc to, zaczął już myśleć, jak będzie walczyć, by obrona nie skończyła się połamaniem kości.

 

 

 

 

 

***

 

 

 

 

 

Jadąc, na drodze w końcu ujrzeli podróżnych. Po raz pierwszy od tak długiego czasu. Ktoś, kto dużo podróżuje wie, że gdzie są ludzie tam jest i miasto. Olivier doskonale zdawał sobie sprawę z tego, gdzie można ich spotkać, w przeciwieństwie do swoich towarzyszy.

 

Powoli zbliżało się południe i jak co dzień bracia poczuli burczenie w brzuchu. Aaron zaglądając do torby spostrzegł, że świeci ona pustkami. Od tak dawna nie jedli prawdziwego domowego obiadu. Na samą myśl o potrawach, które robiła mama Jamiego chłopcom ciekła ślinka. Aby przeżyć ludzie muszą ciągle uzupełniać zapasy prowiantu. Wampiry nie. Olivier czuł się odpowiedzialny za swoich towarzyszy, więc chciał im załatwić w jakiś sposób pokarm. Niestety nic nie przychodziło mu na myśl. Zaczepiał nawet ludzi, którzy byli w podróży, ale nikt nie podzielił się swoim jedzeniem. Wampir w złości chciał już opróżnić jednego łajdaka z krwi, który za bochenek chleba i dwie kury żądał jednego z mieczy. W pewnym momencie Aarona olśniło, mógł przecież pójść i upolować jakiegoś szaraka. Z niego można było zrobić gulasz. Byłaby to namiastka domowego jedzenia. Zatrzymując się na postój chłopiec wziął swój dębowy łuk oraz kołczan. Bez słowa wyszedł z obozowiska. Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, gdzie się wybiera.

 

Jamie, jak co dzień wziął się do rozpalania ogniska, a Olivier znów tylko się przyglądał. Drażniło go to. On prawie nigdy nie chciał pomóc.

 

Aaron wędrował w uzbrojeniu przez suche pastwiska. Czuł miły zapach spalonej od słońca ziemi, uschłych traw i kwiatów, choć gdzieniegdzie rosła świeża roślinność. W pewnej odległości od niego pasła się, na resztce zielonej trawy młoda sarenka. Hybryd od razu poczuł przypływ adrenaliny, zamiast małego zająca mógłby najeść się do syta i mieć pokarm na najbliższe dni. Aaron zbliżając się swoimi cichymi krokami nieoczekiwanie dostrzegł w oddali wilka. Na jego widok zamarł w pół ruchu, był on największy, jakiego do tej pory widział. Mógł popsuć cały plan! Jego czerwone ślepia były skoncentrowane na upatrzonym przez mieszańca zwierzęciu. Wystawił kły, wyglądał przerażająco i do tego był większy niż te, znane Aaronowi. Nagle chłopiec uświadomił sobie, że mógł upiec dwie zwierzyny na jednym ogniu! Mieć sarnę i skórę z drapieżnika. Hybryd położył się na ziemi, nie chciał, aby ten zwęszył jego zapach. Śmierdział końskim potem i swoim z resztą też. Nie było to przyjemne, a zwierzęta mają doskonały węch, więc gdyby wiatr zawiał w jego kierunku, od razu dostrzegłby chłopca. Czyhający na sarnę zwierz stawiał ostrożne, powolne kroki, nie chciał, by choć jedna sucha gałązka pękła pod jego potężnymi łapami. Sarna nie zdawała sobie nawet sprawy, że ma obok siebie, aż dwóch wrogich jej łowców. Nieoczekiwanie wilk puścił się pędem za płochą z natury zwierzyną. Ta nie dostrzegła go od razu. Była za bardzo zajęta uzupełnianiem pokarmu. Widząc biegnącego do niej drapieżnika zaczęła uciekać. Jej ślepia wirowały, jak orbity wokół własnej osi. Zrobiła ogromny błąd – odwróciła głowę by spojrzeć, jak daleko znajduje się przeciwnik, tuż przed nią była mała dziura. Potknęła się o nią i to skazało ją na śmierć. Zrobiła parę koziołków, a wilk skoczył do niej zatapiając spragnione mięsa zębiska. Aaron za długo zwlekał, powinien wcześniej się ukazać. Wilk był bardzo głodny, zaczął rozszarpywać mięso. Biegnący już Aaron, nakładał strzałę na cięciwę i próbował w biegu wycelować. Nieoczekiwanie w swoim ciele poczuł moc. Tak! Mógł przecież używać zaklęcia do polowania. Jednak ta droga nie była pewna, nie panował nad swoimi mocami, zawsze mogło mu się nie udać, a wtedy wilk miałby dwie przekąski. Od strony chłopca powiał wiatr, zwierz zwęszył zapach, odwrócił głowę, a strzała wypuszczona z rąk Aarona trafiła go w szyję. Ten wydał z siebie ryk. Zaczął wyć, jak gdyby wzywał do pomocy przyjaciół ze swojej watahy. Chłopca jednak to nie przeraziło. Wiele razy miał do czynienia z tymi stworzeniami. Ciągle nękały jego farmę. Wykradały owce, kozy, cielaki. Nie było mu żal konającego. Wilk rzucając się powodował, że z rany wypływało coraz więcej krwi. Gdy tylko Aaron poczuł jej zapach, zaczęła go wzywać. Pragnienie nie było tak potworne jak za pierwszym razem. Czując jednocześnie w sobie magię i zew natury, zdecydował zanurzyć się w swojej mocy. Podziałało.

 

– Czyżbym odkrył sposób na ucieczkę od chęci napicia się krwi? – Spytał szeptem sam siebie.

 

Ranny zwierz podniósł się i próbował iść w stronę chłopca. Hybryd nie wiedział, co się dzieje. Zwykle tak poważna rana wystarczała, by powalić na ziemię. Mieszaniec krwi nakładał już kolejną strzałę, lecz przypomniał sobie, iż wilk nie zagrażał mu już na tyle. Mógł teraz bez obaw użyć przeciwko niemu zaklęcia.

 

Rinhuex. – Z dłoni chłopca wyleciała potężniejsza fala mocy niż poprzednio – dziwne jak szybko wzrasta, Olivier mówił przecież, że potrzeba na to wielu lat…

 

Wilk został odrzucony dalej, niż nauczyciel na treningu. Zdziwiło go to ogromnie. Jego ćwiczenia były długie, ciężkie i najwyraźniej dawały teraz swoje efekty. Spadając na ziemię został pozbawiony życia. Upadł martwy, a tkwiąca w jego ciele strzała została roztrzaskana. Aaronowi, aż serce zacisnęło się. Będzie musiał znowu poświęcić czas na zrobienie kolejnej, lecz teraz chłopiec mógł zabrać się do spełnienia swojego planu. Ze skóry mógł zrobić: kołczan, ubranie, siodło dla konia lub pochwę na miecze. Także można było ją sprzedać, bądź zatrzymać na chłodne noce i opatulić się nią, czy też zbudować namiot.

 

– Jak ja mam zabrać ze sobą na raz wilka i sarnę. To niemożliwe. A może…?

 

 

 

 

 

***

 

 

 

 

 

Olivier wraz z Jamiem niepokoili się o Aarona. To polowanie trwało zdecydowanie za długo. Słońce powoli zniżało się ku horyzontowi, rzucając ostatnie blade promienie na bezchmurne już niebo.

 

– Nie będę dłużej siedział bezczynnie, idę go poszukać. – Powiedział troskliwie Jamie.

 

Na jego ciemnej cerze malował się strach. Widać było w brązowych oczach, że boi się o brata. A jego czarne brwi i wąskie usta wyrażały grymas.

 

– Nie, nie, nie. Ja to zrobię z wampirzą szybkością, tobie poszukiwania zajmą zdecydowanie za długo.

 

Jamie zmarszczył brwi i przykucnął.

 

– Ale…

 

Po Olivierze nie było już śladu, znikł.

 

– Świetnie, to ja mam teraz siedzieć, kiedy mój Aaron gdzieś zniknął. Nie ma mowy. Idę go szukać.

 

Wstający Jamie zobaczył przed swoimi oczami postać brata. Był on zakrwawiony. W jednej ręce trzymał skórę wilka, która nie była lekka. Na grzbiecie miał zawieszoną sarnę. Dochodząc do obozowiska runął pod ciężarem zwierzyny na ziemię. Aaron był całkowicie wyczerpany. Drżał ze zmęczenia. Szedł długo, a w dodatku miał bardzo duży ciężar na plecach. Łuk, strzały, myśliwski nóż, ciężka skóra, w niektórych częściach rozdarta sarna. Hybryd podnosząc się już bez całego obciążenia, usłyszał za swoimi plecami męski głos.

 

– Gdzieś ty do cholery tyle czasu się podziewał, co?!

 

Olivier zdążył przybyć równie szybko.

 

– Chyba nigdy nie przestanę podziwiać szybkości wampirów. – Powiedział zaskoczony Jamie.

 

– Ja tylko… Upiekłem dwie pieczenie na jednym ogniu. – Mówiąc te drugie zdanie miał uśmiech na twarzy, gdyż nauczyciel dostrzegł łup chłopca.

 

– Jeszcze raz zniknij na tak długo…!

 

– Olivier, nie mów, że martwiłeś się o mnie. – Dało się słyszeć sarkazm w głosie Aarona – to miłe.

 

– Słuchaj dzieciaku, nie chce żebyś zginął. Masz przed sobą wiele, wiele lat życia, czeka cię przyszłość pełna niespodzianek.

 

– Przepraszam. – Odrzekł skarconym głosem – Jamie, zabiłem wilka zaklęciem, które nauczył mnie Olivier, to było niesamowite.

 

– Naprawdę, udało ci się zaklęciem powalić tę bestie?

 

Jamie wskazując palcem, pokazał skórę leżącą na ziemi.

 

– Jak to możliwe?! – Zapytał wampir.

 

– Już opowiadam. Biegnąc w stronę wilka, nastawiałem się, na zabicie go za pomocą strzały. W pewnym momencie poczułem falę mocy, która rozlewała się we mnie. Strzeliłem z łuku, lecz nie zabiło go to, użyłem więc magii i podziałało.

 

– I nie jesteś wyczerpany?

 

– Bardzo, ale to po noszeniu tego całego ciężaru.

 

– Czym ty jesteś? – Spytał spod przymrużonych powiek szurając butem po suchej ziemi.

 

Aaron na te słowa popatrzył na Oliviera. Gdy usłyszał słowo „czym" natychmiast poczuł się obrażony. Traktuje go, jak „coś", rzecz, jednakże momentalnie zrozumiał, że nie mówił tego, by go urazić. Tymi słowami wyrażał w pewnym stopniu podziw. Olivier stawiał ogromny znak zapytania nad Aaronem. Był to cholernie dziwny dzieciak. Trenuje kilka dni, a rzuca zaklęcia, jak gdyby uczył się ich parę lat.

 

Bracia czuli głód, który ssał ich w żołądkach, powodując, że naciągało ich na wymioty. Trwał on już od paru godzin, przez co tylko nasilał się. Powodując zawroty głowy i bladość skóry.

 

– Dołóż do ognia, ja wezmę się za patroszenie sarenki.

 

– Dobrze brat.

 

Po dwóch godzinach słońce już prawie całkowicie znikło, a sarna przygotowywana przez Aarona była gotowa. Jamie zrobił nawet ruszt. Po przyprawieniu jej ziołami, zebranymi przez nieśmiertelnego, nałożyli ją i zaczęli kręcić. Ogień był na tyle mocny i wysoki, że upiekła się zanim księżyc pojawił się na sklepieniu niebieskim. Wygłodniali bracia w końcu mogli spróbować dzisiejszej zdobyczy. Pierwszy skosztował Jamie, który nie zważając na brata, wziął nożyk i odciął kawał soczystego, wysmażonego, chrupkiego mięsa. Jedząc oblizywał się. Czuł aromat przypraw, który doskonale zgrał się ze sobą. Olivier wiedział, jak doprawić potrawę. Tłuszcz z młodej sarny ściekał po brodzie. Mięso było miękkie. Najwyraźniej była bardzo młoda. Aaron widząc, jak jego brat objada się, nie mógł dłużej wytrzymać. Oderwał udziec i zaczął go pałaszować. Mentor dostrzegając, jak bracia jedzą, sam miał ochotę spróbować "prawdziwego" jedzenia. Jednak pomyślał, że to bez sensu. Zmarnowałby tylko następną porcję. Krwiopijcy nie czują smaku potraw i nie trawią, więc niemożliwe byłoby posilanie się ludzkim pokarmem. To jeden z minusów bycia nimi. Wampirom smakuje tylko krew, im młodsza tym lepsza. Gdy obaj skończyli jeść byli w szoku, z sarny zostały tylko kości oraz parę płatów mięsa, które odcięli wcześniej, aby mieć na dalszą podróż.

 

– Aaron najadłeś się już?

 

– Do syta. Nareszcie do syta i w dodatku, jakim dobrym jedzeniem.

 

– To wstawaj. Bierz miecz i do dzieła.

 

Mimo wcześniejszego zmęczenia, chłopiec tryskał energią, czuł, że mógł przenosić góry. Obaj wzięli po dwa jednoręczne miecze do dłoni i bez wcześniejszego ostrzeżenia rzucili się w wir walki. Hybryd był tak pewny siebie, że zapomniał o wcześniejszych słowach Oliviera. Wampir walczył ostrożnie, chciał, by Aaron poczuł się jak najpewniej. W pewnym niespodziewanym przez nikogo momencie Olivier w swojej wampirzej szybkości okrążył chłopca. Ten momentalnie przypomniał sobie, jak na wcześniejszym treningu potraktował go magią – w sumie to zasłużył na to. Było już za późno, nim Aaron poczuł w sobie moc, biały strumień energii wydobywający się z ręki Oliviera odrzucił chłopca. Jego magia bitewna nie była, aż tak silna. Hybryd radził sobie z dwoma zaklęciami, ale nadal, mimo że próbował już tysiące razy uzdrawiać nie wychodziło mu to.

 

Rinhuex. – Kolejny strumień białej fali energii wydobył się z dłoni wampira.

 

Był on silniejszy niż poprzedni. Najwyraźniej zaczerpnął więcej energii, lecz spowodowało to, że musiał zaczerpnąć głębi wdech. Chłopiec był już cały poturbowany. Miecze wyleciały z jego rąk. Nie wiedział czy ma iść po nie, czy próbować użyć czarów.

 

– Bracie, nie zapominaj o magii! – Krzyknął Jamie, niecierpliwie przyglądający się całej aferze.

 

Miał rację. Aaron poczuł w sobie falę mocy. Wyciągał rękę, by użyć zaklęcia, ale wampir pojawił się obok niego i przyłożył mu miecz do szyi.

 

– I jak się bawiłeś? Bo ja świetnie. – Jego sarkastyczny głos całkiem wybił Aarona z równowagi.

 

Chciał wstać i kontynuować trening, jednak Olivier wykończył go. Nie miał siły na nic.

Koniec

Komentarze

Chyba zgubiłeś gdzieś rozdział trzeci. Nie żebym czytał, ale jakoś tak mi się w oczy rzuciło.

urzeka mnie czasem wasza ironia

1) Wasza

2) Jaka nasza? Lewdo się tu zarejestrowałem. Chcąc sprawdzić poprzednie części, rzuciło mi się w oczy, że nie ma trzeciej. Później zobaczyłem, że obrażasz ludzi, którzy pokazują błędy, więc sobie darowałem.

ależ ja nikogo nie obraziłem. Gdy obrażam ludzi wygląda to nieco inaczej. Chodziło mi o to, : " Nie żebym czytał..." nie za fajnie się poczułem, ot co.

Twoja i adama coś tam

Nie rozumiemie już co piszesz, ale w sumie się nie dziwię.

A co do obrazy, to przeczytaj sobie dokładnie swoje komentarze. Może w Twoim mniemaniu obrażasz inaczej, ale jak ktoś myśli, że jest słoniem, to nie znaczy że nim jest....

*nie rozumiem

Nowa Fantastyka