- Opowiadanie: Jan_Janek - Bitwy nie było

Bitwy nie było

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bitwy nie było

 

Postanowiłem wykonać ponowne, po dłuższym czasie, podejście z poniższym opowiadaniem, bo leży mi na sercu i nie mogę się od niego uwolnić, przez nieustanne poprawianie zafundowało mi nawet taką małą twórczą blokadę. Wiem, że jest długie, ale może ktoś łaskawy przeczyta, zbeszta i mnie odblokuje, a tym samym od tekstu uwolni :)

 

 

BITWY NIE BYŁO

 

 

 

Farlan starał się nie spoglądać w dół i tylko patrzył prosto przed siebie. Co jakiś czas, w jego pole widzenia wpadały odganiane z pobojowiska pod wzgórzem stada kraczącycych jak w amoku wron. Nijak dało się uciec od spraw i znaków związanych z bitwą. A gdy zamykał oczy, było jeszcze gorzej.

 

Drgnął, gdy stojący przed nim tuż na skraju wzgórza starszy kompan zaśmiał się gardłowo.

 

– Hej! Nie śpij młody! Chciałbym cię o coś zapytać! Powiedz mi, kiedyż to ostatni raz widzieliśmy żywego smoka?. – Ned odwrócił się do Farlana i uśmiechnął się krzywo. – No, pomożesz mi? Kiedyśmy to ostatni raz widzieli żywe gadzisko? Ha! I to niejedno! Ile to już dni minęło?

 

Farlan westchnął. Ta zabawa w odliczanie wcale się Nedowi nie nudziła.

 

– Minęło już dziesięć dni i nocy od wygranej przez księcia bitwy. Wszystkie smoki Noringa padły i leżą tam, w dole – odpowiedział. Kątem oka spojrzał na rozległe pole pod wzgórzem. Szybko zatkał dłonią usta, czując nadciągające torsje. Tymczasem Ned , usatysfakcjonowany odpowiedzią uniósł w górę ręce i zacisnąwszy pięści napawał się pobitewnym widokiem. Przychodził tu codziennie, aby– jak sam mówił– mieć o czym opowiadać przez wszystkie mroźne zimy jakie mu zostały, najlepiej przy grzanym piwie w gospodzie „Pod łbem czarodzieja".

 

Z dołu wciąż wzbijał się potężny smród. Wywieziono i pochowano, bądź spalono większość ciał, ale smoki, martwe smoki wciąż tam były, zaciągnięte w jedno miejsce i odizolowane od szabrowników. Przy potężnych cielskach kłębiło się mrowie uprzywilejowanych– głównie naukowców ze stolicznego uniwersytetu, ale także i cyrulików, którzy najszybciej jak potrafili dotarli na przedpola Armoru z najbliższych grodów. Po polu, podkasując długie suknie przechadzały się też damy w towarzystwie najznamienitszych rycerzy – temu zjawisku Farlan dziwił się najbardziej.

– No dobrze, młody. I pamiętaj – nie książę. Jak dla mnie , już niebawem– cesarz. Cesarz Godryk któryś tam. Lepiej się przyzwyczajajmy– Ned ponownie wydał z siebie ochrypły okrzyk i odwrócił się. – Kiedy wyruszasz?– zapytał.

 

– Już jutro. A ty pamiętasz, co mi obiecałeś?– Farlan ucieszył się, że ten wreszcie przeszedł do rzeczy.

 

– Młody kurier wyrusza w swoją najdłuższą misję– Ned klepnął ręką połę kaftana. – Tak jak ci obiecałem, a nigdy słów na wiatr nie rzucam– dostaniesz mapę. Moją mapę– dodał.

– Na pewno nie będzie ci już potrzebna?– Farlan wiedział, że musi zadać to pytanie, choćby z kurtuazji. Ned skrzywił się tylko.

 

– Może jeszcze i krzepko wyglądam, ale kości już u mnie stare. Dość mam samotnych noclegów przy ognisku, na gołej ziemi. Dość mam niespodziewanych ulew i schnących całymi dniami spodni i butów. Dlatego Farlanie, z radością oddaję ci tę mapę– wyjął z wewnętrznej kieszeni pożółkły rulon pergaminu i podał go młodemu kompanowi.– Masz tam wszystko co musisz wiedzieć. Bezpieczna droga do Cantory, zaznaczone smocze legowiska, a wielka , czarna kropka to Czarny Staw. Lepiej go omiń.

 

– Taaak, bo mogę skończyć jak Hultaj– zaśmiał się Farlan.

 

– Którą znasz wersję?– zapytał Ned.

 

– Babcia Zelda uraczyła mnie niejedną. Ale ta najgorsza była o nocnej radzie stworów znad Czarnego Stawu.

 

Farlan odkaszlnął i jego głos przybrał kobiecą barwę: „Smok spojrzał na chłopca swym pustym, niczego nie wyrażającym spojrzeniem. Hultaj nie zdążył nawet krzyknąć. Płomień ognia spopielił go w jednej chwili". – Brrr– miałem potem przez lata koszmary.

 

– No. Mały, ciekawski skurwysyn– wzdrygnął się Ned. – Ja najbardziej zaśmiewałem się, gdy ukradł smocze jajo i chciał zrobić wielką jajecznicę, a z jaja wylazł mały smoczuś i ucapił chłopaka w przyrodzenie. Ach te babki! Ale cóż zrobić. Na naszej Północy zawsze najprościej było straszyć strachami z Południa.

 

– Wiem, Ned. Nawet sam książę mnie ostrzegał– mruknął Farlan i zacytował: -„I pamiętaj Farlanie– to Południe."

 

Obaj, jak na zawołanie spojrzeli w jedną stronę. W dali było widać mury obronne Armoru. W centralnym miejscu, nad bramą, tkwiła ledwie stąd widoczna pika z zatkniętą na jej końcu głową.

 

– Praży się– mruknął Ned. – Oto co zostało z wielkiego, zasranego maga. Ależ ja rzygałem tamtej nocy! No dobrze, słuchaj młody. Dzieją się wielkie i dziwne rzeczy. Dni bez smoków na niebie i ataków tych wściekłych czarodziejów, są dla mnie niczym słodki sen. Owszem, jedziesz na Południe, ale mów sobie, że twój cel to Marchia. Tam ludzie czekają na wieści i książęce słowa. I tam może spotkasz w końcu żywą, latającą poczwarę.

 

– Mam kuszę– mruknął Farlan.

 

– Och przestań się chwalić. Wiem, że w strzelaniu nie mam się co do ciebie porównywać. Moja rada jest taka. Jeśli zobaczysz na niebie smoka, uciekaj w las– jeśli jakiś las będzie akurat pod bokiem– Ned zaśmiał się. – Na otwartej przestrzeni najlepiej ukryć się w trawie , zakopać się, znieruchomieć, a konia puścić stępa. Lepiej gdy smoczysko dorwie czworonoga, miast ciebie.

 

– Nie zgotuję takiego losu Miarce!- Farlan zaprotestował. Ned tylko machnął ręką.

 

– Kurier to kurier. Nie może przyzwyczajać się do jednej kobyły. I tak gdy dotrzesz do tych przebrzydłych Gór Plamistych, będziesz musiał zrezygnować z konia i poszukać przewodnika.

 

– Góry mogę ominąć. Książę powiedział, że nie musze się śpieszyć. Bylebym dotarł bezpiecznie do celu.

 

– Nie wiem, czemu zdecydowałeś się na Marchię? Czeka cię najdłuższa droga. Gdy wrócisz– Ned zatoczył ręką łuk obejmując pobitewne pole– nie będzie już po tym śladu.

 

– Mam taką nadzieje– odpowiedział Farlan, starając się nie patrzeć w stronę, w którą stary kurier mógł wpatrywać się godzinami.

---

 

Na pierwszego, martwego smoka, Farlan natrafił dotarłszy do ziem Marchii Południowej. Za sobą miał długą i męczącą wędrówkę wokół podnóża wznoszących się za jego plecami Gór Plamistych. Ominął je, tak jak zapowiedział Nedowi. Usprawiedliwiał się, klepiąc Miarkę po karku i mamrocząc do siebie słowa księcia Godryka: „Masz za zadanie bezpiecznie dotrzeć do celu i jako naoczny świadek historycznych wydarzeń, przekazać wieści spragnionym ich ludziom, żyjącym na kresach naszego, już wkrótce odrestaurowanego cesarstwa."

 

Farlan wjechał na szczyt niewielkiego wzniesienia i gdy zobaczył rozciągający się w dole widok nie wytrzymał i krzyknął z radości. Miał przed sobą rozległą, zieloną dolinę, a jeszcze dalej widać było błękitno– zieloną kropkę Jeziora Smoczych Głów– dokładnie jak na mapie Neda. Zsiadł z klaczy i rozglądając się na boki zaczął powoli schodzić na dół . Od wielu dni nie spotkał nikogo na drodze. Specjalnie go to nie zdziwiło, bo zarówno posępne góry, które ominął jak i sama Marchia od dziesięcioleci cieszyła się złą sławą . Jeśli już cokolwiek go dziwiło to fakt, że dotarł tu bezpiecznie i w jednym kawałku. Poklepał idącą obok niego Miarkę po karku, ale klacz nie zwróciła uwagi na ten czuły gest. Stąpała ostrożnie posuwając się w dół zbocza. Farlan uśmiechnął się, widząc wijącą się między łąkami drogę. Gdy dotarli na dół, Miarka nagle zarżała i stanęła dęba, omal nie trafiając go kopytami. Zaklął, ale chwycił mocno za uzdę i próbował uspokoić klacz. Przez ostatni, niezwykły dla jego świata rok poznał ją doskonale– wrażliwość, lub raczej nadwrażliwość Miarki przydała się w kurierskim fachu i nie raz pomogła mu ujść z życiem, gdy siepacze Noringa deptali mu po piętach. Cofnął się trochę, czekając aż klacz się uspokoi, a potem podszedł do samotnie rosnącego drzewa i przywiązał Miarkę sznurem do porządnej gałęzi. Sam ruszył w kierunku zagajnika rosnącego pod samym zboczem, który najwyraźniej krył jakiś brzydki sekret. Po drodze sięgnął po leżący na ziemi konar i zamachnął się, rzucając prosto w odległą kępę drzew. Gałęzie jakby ożyły – nagle spomiędzy nich, furkocząc, wyleciało co najmniej tuzin wron. Farlan zawahał się i przystanął. Powinien jechać przed siebie, miał ważne wieści dla margrabiego Guido i nic nie powinno go odciągać od powierzonej mu misji. Z tyłu Miarka zarżała żałośnie. Kurier sięgnął po przytroczoną na plecach kuszę. Teraz poczuł się pewniej i ruszył w kierunku zagajnika. Wrony, zaniepokojone bądź zaciekawione, krążyły mu nad głową.

 

W pobliżu drzew poczuł naprawdę wstrętny odór. Przystanął. Zakręciło mu się w głowie, a smród przywołał wspomnienie. W nagłym przebłysku pamięci ujrzał widok ze wzgórza na obrzeżach bitwy– ucieczkę piechoty przed nacierającymi hordami Noringa, nagły kontratak książęcej konnicy wspieranej doborową drużyną Smoczych Łowców z Południa i w efekcie przełamanie smoczej linii, chroniącej z góry zastępy nieprzyjaciela. A potem już tylko chaos, ryk i na koniec przede wszystkim wzmagający się smród– tak bardzo przypominający ten , który docierał teraz do kuriera. Farlan stał długo, wyrównując oddech. Uspokoiwszy się, ruszył dalej. Wchodząc między gęste drzewa, jednocześnie zwalniał kroku, bacznie nasłuchując najmniejszego, wieszczącego niebezpieczeństwo dźwięku.

 

Jedynym dźwiękiem , który w końcu do niego dotarł, było brzęczenie. Sięgnął do kieszeni płaszcza po chustę. Przewiązał ją sobie wokół twarzy, zasłaniając nos. Odgarnął gęste gałęzie i od razu odkrył skrywany przez nie sekret. Rój much krążył nad olbrzymim cielskiem smoka. Po wywalonym na zewnątrz paszczy języku, Farlan poznał Tonguerona. Niebieskie plamy na zwisającym spomiędzy ostrych, zakrzywionych zębów jęzorze świadczyły, że jad może wciąż być aktywny. Gdyby miał odwagę go odciąć i wziąć ze sobą, cyrulicy z Armoru pewnie by się o ten ochłap mięsa pozabijali. Farlan spojrzał w górę, zobaczył prześwit między drzewami . Wokół smoka był mnóstwo połamanych gałęzi. Tutaj musiał spaść i dokonać żywota. Kurier splunął na wielkie cielsko. Smoki były zdrajcami ludzkości, najgorszymi sługusami ciemiężyciela, bo bitwie nie było litości dla żadnego z nich. Ranne, konające, schwytane żywcem– wszystkie zarżnięto. Smok, którego miał przed sobą zaintrygował go. Postanowił że zaryzykuje i podszedł bliżej. Poczuł jak oczy go niemal pieką, tak silny był odór, ale zaciskając zęby machnął płaszczem kilka razy, by odgonić choć na moment rój much i obejrzeć ścierwo smoka.

 

Wytrzymał kilka chwil, obchodząc szybko magiczną kreaturę. Nic nie stwierdził, nie zobaczył żadnej rany, którą mogła zadać ludzka ręka. Oczy– zwykle najsłabszy punkt gadów, były całe– martwym spojrzeniem obejmowały Farlana. Może smoczysko kojtnęło ze starości, serce nie wytrzymało i zmarł w górze, spadając kamieniem na dół, pomyślał kurier. Gówniany los.

 

– Gnij sobie – mruknął i ruszył z powrotem. Zobaczył jak na jego widok Miarka zaczyna dreptać w miejscu , okazując radość i zniecierpliwienie. Farlan podszedł do klaczy i odwiązał sznur od drzewa.

 

– Dobra mała. Zobacz jaka ładna łączka przed nami. Pojedziemy dalej i może w końcu spotkamy jakichś ludzi, zjadłbym w końcu coś w normalnej gospodzie. Można nawet zrozumieć, czemu z początku margrabia był tak niechętny okazaniu pomocy naszemu księciu. Z takiego zadupia naprawdę ciężko się gdziekolwiek ruszyć.

 

Poklepał Miarkę i po raz ostatni spojrzał na zagajnik. Pokręcił z niedowierzaniem głową.

 

– Jedźmy– wskoczył na klacz– wciąż długa droga przed nami. Może się popasiesz w dolinie.

 

Miarka nie czekała i ruszyła przed siebie.

-------

 

Margrabia Guido, podobnie jak większość jego poddanych, których Farlan spotkał na drodze do stolicy, wyglądał na zaspanego – nie na przygnębionego, co mogło się wydawać na pierwszy rzut oka, ale na zwyczajnie zaspanego i obojętnego na wieści o zwycięskiej bitwie. Siedzieli, sam na sam w komnacie władcy, przy zastawionym jadłem i napojami stole. Po margrabim widać było niepokój, więc pierwsze co zrobił, to westchnął i zabrał się do jedzenia. Kurier cierpliwie czekał, aż margrabia raczy się do niego odezwać.

 

– Więc mówisz, mości Farlanie, że już właściwie po ptakach? – margrabiemu tłuszcz z zajadanej ze smakiem nogi kurczaka po raz wtóry skapnął na brodę i kurier mimowolnie oblizał usta. Nauczony etykietą czekał, aż władca napocznie porządnie swoje danie, ale stwierdził w duchu , że czekał już wystarczająco długo i sięgnął do postawionego przed nim półmiska. Smak mięsa był doskonały, Farlan aż zadrżał z przyjemności.

 

– Nasz Książę Pan rozesłał kurierów w cztery strony świata, by głosili wieść o zwycięstwie i nadchodzącej restauracji Cesarstwa wszystkim ludziom. Są zakątki do których sygnały świetlne nie docierają i takie, które nie wystawiły hufca, bądź…

 

– Bądź wszyscy woje z takiego hufca zginęli i nie było komu wrócić z tą szczęśliwą wiadomością– przerwał mu margrabia, patrząc prosto w oczy Farlana.

 

– Tak panie, widzę, że się domyśliłeś. Pochowano ich z honorami. Jeśli tylko rodziny poległych wyrażą pragnienie, szczątki ich bliskich zostaną przewiezione do Marchii. Książę dziękuje ci za okazaną pomoc i…

 

– Dziękuje mi za pięćdziesięciu wojów? Takie ma dobre serce? Powiedz mi, czy polegli ledwo bitwa się zaczęła? A może, tak jak gadają ludzie, bitwy wcale nie było, a woje zostali zdani na łaskę Noringa?

 

Farlan aż się zakrztusił z wrażenia.

 

– Panie mój, to bzdury jakieś. Twoi Smoczy Łowcy oddali życie w bitwie, w której sam brałem udział, bitwie zwycięskiej w dużej mierze dzięki nim właśnie, Panie. Po tej wiktorii nasz świat na zawsze będzie już inny. Lepszy!

 

– I co on chce w zamian? Ten twój książę? Kolejnych moich pięćdziesięciu łowców? Chce całkiem pozbawić Marchię ochrony? A może chodzi mu o coś więcej? Kiedy będę miał klęknąć i ukorzyć się przed nowym Cesarzem?

 

Farlan spojrzał na margrabiego ze smutkiem. On nie rozumiał. On nie znał dobrze księcia, więc miał do tego prawo.

 

– Panie, lepszy chyba taki Cesarz, niż ten mag uzurpator, opanowany żądzą niszczenia. Książę nic nie chce w zamian. Przesyła dobre wieści i przesłanie– pracujcie i żyjcie dla lepszego jutra w swojej krainie. Nic już nam nie zagraża.

 

Margrabia dojadający swoją porcję tak mocno zacisnął szczęki, że aż chrupnęło. Krzyknął z bólu i złapał się za żuchwę.

 

– To są jakieś żarty– wykrztusił. – Więc mówisz, że bitwa się odbyła, że pokonaliśmy Noringa, a wszyscy magowie Północy zostali zrzuceni do Bezdennej Studni? Przecież to nie może być prawdą!

 

– Panie– usłyszałeś przesłanie księcia. Nie czytałeś listu, który ci przekazałem? Margrabio– Farlan zająknął się– chyba nie myślałeś, że …– urwał, czując żebrnieł za daleko. – A zresztą mówiąc o samej magii, zdążyłeś to już chyba Panie zauważyć. Magia przestała działać. I dzieje się coś więcej.

 

– Listy i smoki– mruknął Guido. – Kazałem strzelać do każdego kruka, który niósł list z Północy. Nie byłem pewien od kogo– zaakcentował ostanie dwa słowa– mogą być te listy. Czekałem na moich łowców, a potem już tylko na książęcego kuriera. Mówiono mi już o smokach i nie tylko o nich. W lesie znaleziono martwe wilkołaki. Z wampirów został tylko popiół. Stwory znad stawów, znad rzek– pływają brzuchami do góry. Wszystkie martwe. Magiczne kreatury naszego świata giną. Mogłoby się zdawać, że to sen.

 

– Sam po drodze natknąłem się na pięć martwych smoków. Wyglądają jakby zmarły nagle– Farlan urwał, zastanawiając się, czy może powiedzieć to, co przyszło mu na myśl. -Może nawet w chwili gdy ścięto Noringa.

 

– Ścięto Noringa? – te słowa wywołały chyba największe wrażenie na margrabim. – Ale przecież…

 

– Przyobleczono go w materialną postać– kontynuował kurier, widząc, że ziarno padło na podatny grunt– zresztą ponoć bardzo paskudną. A wszystko za sprawą trójki– jedynej trójki magów którzy stanęli za księciem Godrykiem i zdradzili uzurpatora.

 

– Nie wierzę– pokręcił głową Guido, choć jego entuzjastyczny ton przeczył tym słowom. – A sam Noring? Kim on był, czym on był? Krążyło tyle plotek na temat jego pochodzenia! Przecież miał mieć ponoć kilka wcieleń, czy jak ich tam– aspektów, jak mawiali czarodzieje. Nie wydaje mi się możliwe, że można było go ot tak, ściąć. Powiedział coś? Wytłumaczył się? Mości Farlanie, czy to była publiczna egzekucja?

 

Farlan słyszał od swojego kamrata z Książęcej Straży o szalonej nocy, kiedy stracono Niszczyciela Światów. W drodze do celi Noringa wszyscy dostali zawrotów głowy, wymiotowali, olbrzymia burza hulała wówczas nad stolicą, od pioruna spaliła się cała wschodnia jej część. W tej ciężkiej chwili książę okazał silną wolę i sam dokonał tego, co trzeba było uczynić. Widziano, jak książę zamienia kilka slow z Noringiem , widziano jak uzurpator klęka nagle przed księciem, pochylając głowę, a ten, nie marnując czasu, skraca go o nią jednym ciosem. Gdy zapytano księcia o ostatnie słowa maga ,Godryk ponoć odpowiedział: „A co taki szaleniec mógł powiedzieć? Że wróci." Książęuniosł wówczasgłowę Noringa ociekającągęstym śluzem i wykrzyknął: "Tylko powiedzcie mi, jak miałby wrócić, skoro właśnie idę zatknąć jego paskudny łeb na murach!"

 

Farlan, widząc że margrabia czeka na jego słowa z rozdziawioną buzią, westchnął.

 

– Panie mój– raczej nie ma co słuchać wynurzeń potwora, który potrafił tylko mieszać w głowach. A co do głów– to jego czerep praży się w słońcu na murach Armoru i na tym koniec.

 

– Czerep na murach– wyszeptał urzeczony tymi słowami Guido. – Mości Farlanie, to chyba najznamienitsza wieść jaką słyszałem w życiu. Więc to wszystko, wojna, bitwa, martwe smoki– to wszystko najprawdziwsza prawda? Nasz świat jest wolny?

 

– Nasz świat jest bezpieczny– odparł Farlan ostatnimi słowami książęcego przesłania. – Teraz nadchodzi czas odbudowy. Pierwsze, o co prosi książę, to obsadzenie głównych traktów handlowych wojskami, lub co najmniej strażą obywatelską, zanim zdołają rozplenić się zbójcy. Za jakiś czas przyśle tu swój kontyngent, by pomoc w budowie lepszych umocnień.

 

Kurier z niedowierzaniem patrzył jak siedzący przed nim, zadufany w sobie arogant z niechlujną, upaćkaną brodą, zaczyna płakać ronić łzy.

 

– Trzeba to ogłosić – powiedział w końcu margrabia. – Muszę to ogłosić w stolicy. Trzeba wysłać heroldów!

 

– Panie?– zapytał Farlan. – Chciałbym coś wiedzieć. Co jest dalej, za Marchią. Przyznam szczerze, że różne mapy mówią co innego.

 

– Ależ mości Farlanie, tam już po prawdzie nie ma nic. Południe Południa– jak sami nazywamy kraniec naszych włości. Jakieś małe wioski, o których świat zapomniał, tam nawet nie mam po co wysyłać heroldów. A potem już Góry Martwe– dalej nikt nigdy się nie zapuścił. To właśnie zza gór przylatywało całe to smocze ścierwo. Daj sobie spokój, wracaj do domu. Sami zajmiemy się wszystkim.

 

– Ten świat– to nowy świat. O nikim mamy nie zapomnieć– odparł kurier.

 

Margrabia popatrzył na Farlana.

 

– Masz błysk w oku chłopcze. Daleko zajdziesz z taką determinacją.

 

– Może nawet za Góry Martwe– odpowiedział Farlan kiwając głowa.

 

– Nie to miałem na myśli, ale lepiej, porzucił takie zamiary. Nie wiesz na co się porywasz. Ale na razie odpocznij, służki zaprowadzą cię do komnaty. Proś o co tylko zechcesz– nie zostaniesz zapomniany w naszym grodzie. Jesteś heroldem dobrej nowiny.

 

– Jestem zwykłym kurierem – odpowiedział Farlan, ale po słowach Guido naprawdę poczuł się lepiej. – Dwa dni. Wystarczy, że odpocznę tu dwa dni i ruszam dalej. Dziękuję za gościnę margrabio.

 

– To ja dziękuję. Cała kraina dziękuje księciu i obiecuje w imieniu ludzi tej ziemi iść za jego przesłaniem. Świat…– margrabia przerwał, wzruszony

 

– Świat się zmienił. Trudno uwierzyć, ale to prawda– Farlan wstał od stołu i ukłonił się. Czekała go spokojna noc w ciepłym łóżku. Niczego więcej w tej chwili nie pragnął.

 

 

----

 

Ostatecznie Farlan spędził w stolicy pięć dni i naprawdę nie chciało mu się wyjeżdżać z miejsca, gdzie traktowany był jak prawdziwy bohater. Miał już jednak szczerze dość wymaganych od niego na każdym planowanym, czy nie planowanym spotkaniu opowieści o wielkiej, zwycięskiej bitwie. Pożegnano go honorami, a setki ludzi pozdrawiały go u bram na czele z margrabią i jego małżonką. Wjechał na trakt z eskortą, przed którą rozstępowały się ciągnące na targ do podgrodzia chłopskie wozy. Po kilku zakrętach podziękował wojakom margrabiego i ruszył w drogę sam. Mijał pojedyncze wozy, aż wreszcie dotarł do miejsca, gdzie trakt rozdzielał się na dwie węższe drogi. Miał już skręcić w lewą stronę, gdy z prawej strony wyjechał dziwaczny, kwadratowy niemal furgon, którym powoził mamroczący coś do siebie staruszek. Boki wozu ozdabiały wizerunki dziesiątek magicznych stworów, na widok których kuriera przeszył mimowolny dreszcz. Dominowały barwy czerni i kłującej w oczy żółci, oraz przesadnie wyolbrzymione szczegóły anatomiczne– z bliska stwory wydawały się bardziej śmieszne niż straszne. Farlan zatrzymał Miarkę , patrząc jak na rozwidleniu furgon obraca się, zmierzając z powrotem w stronę, z której właśnie nadjechał.

 

– Hej! – krzyknął Farlan– Dziadku! Nic ci nie jest?

 

Staruszek zatrzymał powóz i z ponurą miną spojrzał na kuriera.

 

– Gabinet osobliwości nie działa!- zaskrzeczał. – Skończyło się! Nie ma już nic do oglądania!

 

– Zaraz dziadku, co się stało? Czemu zawracasz z drogi?

 

– Bo nie mam gdzie jechać, głupcze.

 

– Jedź do miasta. Wszyscy tam świętują. Nastała nowa era! Jedź tam, dowiedz się!- Farlan, nie zrażony słowami starca, próbował przemówić mu do rozsądku.

 

– Wiem wszystko! Powiedział mi jedna nawrócona kurwa, która nie ma zamiaru rozstawiać już nóg! Nie minie tydzień jak jej przejdzie to nawrócenie! Powiedziała mi o wszystkim, śmiejąc się z mojej zdychającej menażerii. Wiesz co tu miałem? Oswojonego drig drona– malutkiego pół smoka– pół kota, dzieciaki go uwielbiały! Miałem koszmarnicę prosto z Dalekich Jezior. I na dodatek byłem dla niej taki dobry– westchnął starzec.

 

– Woziłeś magiczne kreatury– dotarł do Farlana. – Przykro mi.

 

– Przykro mu. Co będę teraz robił? Za stary jestem na uprawianie ziemi, za stary jestem na dawanie dupy, został mi tylko ten wóz. Wszystkie moje śliczności musiałem spalić, choć myślałem o wypchaniu, ale ten smród był nie do zniesienia.

 

– Dobrze zrobiłeś– Farlan skrzywił się na myśl o wypchanej koszmarnicy. – Jedź dziadku do miasta– sam jesteś takim dziwakiem, że… Przecież możesz choćby opowiadać. Nawet jak już nie ma stworów możesz dalej straszyć dzieciaki opowieściami o nich. Zostań bajarzem.

 

– A ty się zesraj w portki– mruknął dziadek, ale ponownie zawrócił i skierował się na trakt do grodu.

 

– Dziadku, była wielka bitwa!- krzyknął za nim Farlan– Możesz o tej bitwie!

 

– Gówno mnie to obchodzi, durniu!- odkrzyknął niewidoczny już zza furgonu dziadek. Farlan zacisnął tylko pięści w przypływie złości.

 

– Co za odrażający staruch! Chodź Miarko. Jak najdalej od niego.

 

Skręcił w lewo i po chwili wjechał w las. Właśnie dotarło do niego– że po raz pierwszy nie myśli o tym, co w lesie może mu się przytrafić, nie musi smarować się czosnkiem, zanosić modlitw i rzucać ukradkiem zaklęć, które podpatrzył u magów. Kojąca myśl. Mógł mu zagrozić najwyżej wilk. Albo całe stado wilków…

 

Wzdrygnął się i mimo wszystko zaczął się baczniej rozglądać. W końcu nigdy nic nie wiadomo.

--

 

Farlan mijał po drodze głównie wioski– czasem nawet określiłby niektóre z nich mianem legowisk, w których prawie nikt ze spotkanych ludzi nie rozumiał tego, co starał się im przekazać. Kazał się wtedy prowadzić do największej chaty wśród zabudowań, by przekazać wieści najważniejszemu tubylcowi w wiosce , bądź starszyźnie – co zwykle oznaczało gromadę bezzębnych dziadków, z udawanym zrozumieniem kłapiących szczękami po jego słowach. Kilka razy walczył ze sobą, myśląc o powrocie i zameldowaniu wykonania swojej misji, ale wtedy przypominał sobie błyszczące, mądre oczy księcia i natychmiast swój zamiar porzucał. W końcu– przekonywał sam siebie, na starość będę miał o czym opowiadać. Doszedłem niemal na kraniec świata.

 

Lato powoli się kończyło, dni były coraz krótsze, ale na szczęście masyw Gór Martwych był coraz bliżej, roztaczając na pół horyzontu swój posępny, pełen ostrych szczytów i dziwacznych zakrzywień widok. Wiedział, że przed górami ciągnie się pas bagien, niemożliwych do przebycia w pojedynkę. Po drodze najczęściej widział stosy, na których palono martwe kreatury, choć podejrzewał, że w takich okolicach, niechybnie cześć mięsa mogła iść na zimowe zapasy. Zanim cokolwiek zjadł w gościnie, dokładnie wypytywał, co mu podano i najczęściej polował sam. Nie było to trudne zadanie, bo zwierzęta tego późnego lata miały darmową, cuchnąca wyżerkę z padliny i przejedzone, snuły się ospale po leśnych traktach, tracąc refleks i orientację.

 

Lasy stawały się coraz rzadsze, często wkraczał na podmokłe łąki, gdzie Miarka szczególnie okazywała swoją nieufność. Coraz częściej pojawiały się dziwaczne, czerwonawe skałki– jakby odpryski widniejących przed nim w dali gór. Pewnego wieczora zobaczył w dali migające światełka, być może była przed nim naprawdę ostatnia osada. Światła były dość daleko, dotarłby tam pewnie w środku nocy. Nigdy nie podejmował takiego ryzyka– wolał podchodzić do osad w świetle dnia, by zostać zauważonym z daleka. Podprowadził Miarkę do drzewa, przywiązał ją i zdjął przytroczoną z tyłu siodła derkę. Robiło się zimno– zapiął płaszcz i poszedł szukać chrustu. Kiedy tylko rozpalił ognisko, nie próbował nawet nic zjeść. Zmęczony, zasnął natychmiast.

 

W środku nocy cos go zbudziło. Długo wydostawał się z męczącego snu, który prześladował go od wielu nocy– śniła mu się bitwa, ale sednem tej bitwy był taniec, tańczyli w tym śnie wszyscy, wśród dzikich okrzyków, a bitwa polegała na tym, żeby nikt nie zaprzestał tańca. A zatem – mruknął do siebie, przecierając oczy – czy można nazywać ją bitwą? Właściwie wydawało mu się, że te słowa powtórzył po kimś, słyszał jakiś umykający szept, potem dziwne piski. Otworzył szeroko oczy i czekał, aż wrażenie minie. Wszystko w końcu ucichło, w powietrzu unosił się tylko szum liści. Nie słyszał ani zwierząt, ani owadów, które z reguły prowadziły intensywne nocne życie. Farlan zrozumiał ,że już nie zaśnie. Ruszając teraz, dotrze rankiem do osady. Wstał, zachwiał się i pomyślał, że najpierw coś zje. Jedzenie rzeczywiście pomogło, woda z bukłaka pozwoliła mu na dobre oprzytomnieć . Oporządził konia i ruszył w drogę. W oddali wciąż widział światła, widocznie w tej okolicy ludzie wciąż mieli się na baczności. Może– pomyślał– to ostatni z ludzi, którym mam przekazać, że nie muszą się obawiać niczego, prócz zwykłych, leśnych drapieżników.

-----

 

Pierwsze wybiegły do niego dzieci– właściwie to jedno dziecko, reszta odważyła się dopiero później. Malec podleciał i stanął w osłupieniu, z rozdziawioną buzią przyglądając się klaczy. Farlan pomyślał, że na tym odludziu mogli rzadko, a może nawet i nigdy nie widzieć konia. Dzieci otoczyły go i poważnie zaniepokojoną Miarkę i poprowadziły, chóralnie wrzeszcząc do osady. Farlan uśmiechnął się widząc niewielki wał i prowizoryczny ostrokół. Najważniejsze były tu, wygaszone teraz , olbrzymie żagwie zatknięte na wale– to ich światła musiał widzieć w nocy. Zwabieni krzykami dzieci, zaczęli pokazywać się starsi mieszkańcy wioski. Farlan obserwował z ciekawością tych ludzi, tak samo obojętnych na jego obecność i jednocześnie sprawiających wrażenie zaspanych, jak w każdym z miejsc które objechał na Południu. Im bliżej Gór Martwych, tym bardziej brudni , poczochrani i najwyraźniej nic sobie z tego nie robiący. Przyzwyczaił się już, że dzieci najpierw muszą go dokładnie obmacać, chyba żeby uwierzyć w jego realność. Potem stworzyli korowód i poprowadzili go na środek dużego placu pośrodku wioski. Stała tam samotna lepianka, na pewno najmniejsza z chat w osadzie. Mieszkańcy, jak na zawołanie, zaczęli skandować jedno słowo:

 

– Nuri! Nuri! Nuri!

 

 

 

Kurier poczuł na ciele dreszcz. Miarka zarżała i musiał ją przytrzymać, bo wyraźnie coś ją zaniepokoiło. Wykrzykiwane przez tubylców słowo przywołało w pamięci wspomnienie sprzed samej bitwy. Hordy nieprzyjaciół niemal w ten sam sposób wywołały swego władcę, który pokazał się wszystkim unosząc się wysoko nad ziemią i pozdrawiając swoje zastępy. Farlan przymknął oczy. To już tylko historia– uspokoił się w myślach– opowieść, którą stary Ned będzie jeszcze tysiąc razy relacjonował kamratom przy antałku piwa.

 

Po dłuższym czasie– na szczęście Farlan w czasie tej podróży nauczył się cierpliwości, z lepianki wyłonił się na czworakach starzec. Od razu podbiegła do niego dwójka mężczyzn, chwyciła pod ramiona i uniosła do góry, cały czas go przytrzymując. Mężczyzna miał długie, siwe włosy i brodę sięgającą niemal do brzucha. Wszystko tak gęste i zmierzwione, że z jego twarzy widać było właściwie tylko długi nos i przenikliwe oczy.

 

– Kim jesteś przybyszu?– zapytał cichym głosem.

 

– Przynoszę waszej osadzie dobrą nowinę– odparł Farlan. – Książę Godryk pokonał w wielkiej bitwie hordy znienawidzonego Noringa. Na świecie naszym nastał wreszcie pokój i idą szczęśliwe czasy. Wszystkie magiczne kreatury padły martwe i zostały same istoty z czystym sercem. Czy oni– Farlan przerwał swoją teatralną przemowę, patrząc po twarzach zebranych wokół niego ludzi, nie wykazujących żadnej reakcji – czy oni rozumieją, co do nich mówię?

 

Starzec zaśmiał się, potem chrząknął i splunął na ziemię gęstą śliną.

 

– Oni nie wiedzą co to książę, co to bitwa. Jest im wszystko jedno czy im powiesz że bitwa była, lub jej nie było. Od tylu lat jesteśmy odcięci od świata, że świat ów stracił dla nich znaczenie. Ale wspomniałeś o magicznych kreaturach-to chyba zrozumieli. Odkąd tu jestem, nic nie wywoływało w tej wiosce większego poruszenia, jak polujący nocą wilkołak, bądź krążący w górze smok. Od jakiegoś czasu nic takiego nie miało miejsca. A ty potwierdzasz fakt. Wcześniej myśleli, że zniknięcie potworów to zjawisko lokalne.

 

– Chyba nie jesteś stąd? – zapytał Farlan. – Kim jesteś?

 

– Kim jestem? Sam już nie wiem. Tyle lat na tym świecie i wciąż nie wiem. Ha! Chciałem– lata temu– przedostać się za Góry Martwe. Próbowałem kilka razy i się nie udało. Wytyczałem mapy naszej krainy. Chciałem wejść na szczyt i potwierdzić, że za górami jest morze– bezmierne morze okrążające nasz cały świat. Ale tego nie potwierdziłem. Skończyło się tak, że zostałem tutaj. Uważam, że to ciekawa okolica– zwłaszcza gdy traktują cię jak mędrca, jeśli masz tylko przy sobie kawałek pergaminu i umiesz rysować i kreślić znaki. Naprawdę przyszedłeś aż tutaj, by ogłosić że odbyła się jakaś bitwa? Nie mogę uwierzyć– ale muszę . Ryki smoków przylatujących znad gór, już nie budzą mnie tak regularnie jak kiedyś. Ot i cała różnica.

 

– Czyli to już koniec– mruknął Farlan wyraźnie rozczarowany finałem swojej podróży. – Powiedz, czy jest tak, jak myślę? Dotarłem do ostatniej osady przed masywem Gór Martwych?

 

– Tak, mogę ci zaręczyć. To ostatnie miejsce z żywymi ludźmi na południu Marchii. Dalej są już tylko czary, duchy i ich nocne zabawy.

 

– Czary? Magia? Mówię ci, że magia przestała działać. Wszystkie stworzenia które posiadały choćby krztynę magicznego uroku…

 

– Po prostu kojtnęły, jakby im nagle serce stanęło, czyż nie? – przerwał mu Nuri. – Toż to prawdziwe magiobójstwo!- zaśmiał się ironicznie. – Ale są jeszcze miejsca, na które wasza bitwa nie miała wpływu.

 

– O czym mówisz człowieku?– Farlan pokiwał z niedowierzaniem głową.

 

– Korci cię, żeby to sprawdzić, tak?– Starzec otworzył szeroko usta, pokazując swe mizerne uzębienie. – Popytaj dzieciaków. Po prostu popytaj dzieciaków.

 

 

--

 

Za osadą, kilkadziesiąt metrów w górę prowadziła ścieżka między skałkami. Farlan zostawił Miarkę w osadzie i dzieciaki miały dylemat– czy udać się ze zwariowanym przybyszem, który najwyraźniej postanowił pozwiedzać okoliczne jaskinie, czy pozostać przy o wiele ciekawszym okazie czworonoga, bo przecież jaskinie nie były dla nich czymś nowym. Po mediacji Nuriego i po przerażonych minach rodziców, Farlan zaczął mieć wątpliwości, co do swojej decyzji. Wciąż słyszał słowo „niuchacze" padające z ust wszystkich dorosłych, ale Nuri uspokoił ich, wskazując ręką na malca, który wcześniej powitał Farlana jako pierwszy. Nuri pogłaskał dzieciaka po głowie i powiedział do rodziców kilka słów, z których Farlan wyłapał „jaskinia, dobrze, mały wie, woda, gotowy". Wychodziło na to , że malec jest jakimś protegowanym wioskowego mędrca. Gdy mediacje dobiegły końca, najpierw wszyscy zjedli porządny obiad, przy specjalnie ustawionej na placu ławie. Nuri co chwila coś mówił, a zebrani klaskali i śmiali się. Farlan po pewnym czasie zaprzestał próby rozumienia całej tej gadki i kompletnie się wyłączył poświęcając się smakowaniu tutejszej kaszy z mięsem. Z tego stanu wyrwało go klepniecie w plecy– Nuri gdy sobie popił i podjadł nie potrzebował nikogo do podtrzymywania.

 

– Na pewno dzisiaj tam musisz iść, przybyszu? Może odpoczniesz, prześpisz się z tym i jutro podejmiesz inną decyzje?

 

-Nie podejmę innej decyzji!- odparł szczerze oburzony Farlan. – Chcę to sprawdzić i w razie konieczności zdać raport księciu. Może będzie potrzebna jakaś ekspedycja w te góry?

 

– A może to tylko podziemne gazy, które mącą w głowach dzieciakom? To już samo podnóże gór. Kiedyś mówiło się, że cała magia, cały świat, któremu przewodził ostatnio ten twój Noring, dotarł tutaj zza tych szczytów. Ponoć w tych jaskiniach ciągną się całe mile korytarzy. Kto wie, co po nich krąży?

 

– Więc tym bardziej musze to sprawdzić. Może trzeba będzie zasypać te wszystkie korytarze i jaskinie.

– Ty jesteś po prostu ciekawski. Wciąż młody i ciekawski i nie chcesz końca tej przygody. Na co masz nadzieję? Na powalczenie z niedobitkami magicznych kreatur?

 

– To nie przygoda mnie wzywa, tylko mój obowiązek. I skończmy już z tym podpuszczaniem. Dlaczego sam ze mną nie pójdziesz i tego nie sprawdzisz?

– Boje się. Spójrz– Nuri wskazał na malca. – Dzieciak jest zbyt zaintrygowany, poza tym bierze ze sobą jedzenie.

 

– Może tam jest jakiś chory zwierzak.

 

– No to wtedy go po prostu wyleczysz, przybyszu.

 

– Nie ma to jak dobry uczynek, kartografie.

 

Nuri wybuchł skrzekliwym śmiechem, a Farlan podniósł się z ławy i poszukał wzrokiem malca.

 

– Hej, mały– krzyknął. – Jak on ma na imię? – zapytał starca.

 

– Nie pamiętam– Nuri wciąż się śmiejąc, złapał się za brzuch. – Może nazwiemy go odpowiednio, jak wrócicie cali i zdrowi? Jeśli w ogóle wrócicie.

 

– Straszysz niewłaściwą osobę, starcze– warknął kurier. – Jeszcze będziecie mi dziękować za wsparcie. Nie ma co czekać– Farlan widział jak malec niecierpliwie drobi nogami i ruszył w jego stronę. Poklepał chłopca po głowie i oświadczył:

 

– Wyruszamy.

 

 

-----

 

W torbie przewieszonej prze ramie, Farlan niósł duży zapas jedzenia– mały uparł się żeby zabrać to wszystko, ale gdy kurier zapytał go o powody, dzieciak umilkł i zrobił nadąsana minę. Szli wiec dalej, nie zamieniając już słów, mały tylko krzyczał przy każdym skoku ze skałki na skałkę, prowadząc ich do podnóża niewielkiej góry . Do góry jednak nie dotarli, bo w pewnej chwili dzieciak skręcił w las, a Farlan po dłuższej chwili poczuł pod nogami bagniste, miękkie podłoże. Gdy teren zaczął robić się niebezpiecznie grząski, Farlan złapał za ramię sprawnie skaczącego z kępy na kępę malca i pokręcił głową, wskazując kierunek, którym wędrowali. Malec pokiwał głową na tak, a potem powiedział coś, co chyba oznaczało słowo: "blisko".

 

Teren nagle zaczął się podnosić, Farlan zobaczył znowu skałki i zaczęli wchodzić na pagórek. Na ziemi widział ślady po wielu ogniskach i zdał sobie sprawę, że może to być miejsce inicjacyjne– znane z dawnych, barbarzyńskich zwyczajów, gdy młodych chłopców zapędzano nocą na odludzie, najczęściej do jaskiń, skazując ich na egzamin z męskości. Nie wiedział, czy to samo odbywało się tutaj– może gdy magia zaczęła znikać z tego świata, dzieciaki poczuły się na tyle odważne, by same z siebie spenetrować jaskinię.

 

Farlan zobaczył opartą o skałę kupę połamanych gałęzi. Małec podszedł tam i zaczął odgarniać przejście do mrocznego wnętrza. Farlan przez chwile się pogapił, a potem podszedł, by pomoc dzieciakowi. Odgarnęli gałęzie odsłaniając dość sporą dziurę. Kurier nagle zaklął, uświadamiając sobie, że przecież nie mają żadnego źródła światła. Malec jakby czytając w jego myślach zniknął do połowy w dziurze zaraz potem wynurzył się, trzymając w rękach żagiew, hubkę i krzesiwo i wręczył je Farlanowi. Ten wziął się od razu do roboty i po jakimś czasie żagiew jaśniała już płomieniem.

 

– To co mały?– mruknął Farlan, bardziej niż niepokój czując ciekawość. – Wchodzimy?

 

Chłopiec pokręcił głową i pokazał na kuszę, dyndającą na plecach kuriera.

 

– Zostawić– powiedział.

 

– Chyba nie mówisz poważnie– żachnął się Farlan, chłopiec miał jednak nieustępliwą minę. Kurier wzruszył ramionami, ściągnął z pleców kuszę i ukrył ją pod gałęziami.

 

Mały, usatysfakcjonowany, klasnął w ręce i natychmiast zniknął w dziurze, Farlan westchnął i schylił się, żeby wejść do środka. Uderzył go z miejsca stęchły zapach , przypominający mu zaduch z piwniczki rodzinnego domu, ale ten był głębszy, przemawiający bardziej do wyobraźni, wręcz nieodparty– może rzeczywiście mogły krążyć tu jakieś skalne gazy i najlepiej byłoby natychmiast opuścić to miejsce, zwłaszcza z płonącą pochodnią. Malec najwidoczniej nie podzielał jego myśli, podskakiwał , wystukiwał rytm dłońmi i nawoływał– zachowywał się tak, jakby szedł na spotkanie z kimś dobrze mu znanym. Farlan zaklął, przypominając sobie opowieści Zeldy o Biorcach– pokutnych duszach, które zaprzyjaźniały się z dziećmi tak mocno, że te traciły zainteresowanie dla realnego świata i stawały się samotnych dusz towarzyszami. Kurier szedł szybko za malcem, uważając by nie stracić go z oczu. Przeszli przez dużą grotę i znowu musiał się schylić, żeby wejść w nowy korytarz, ale malec, nawet na niego nie patrząc wyciągnął rękę za siebie, powstrzymując go.

 

– Mały, o co ci chodzi?– zapytał Farlan. Dzieciak odwrócił się do niego i położył palec na ustach. Potem uśmiechnął się przymilnie, zamknął oczy i wciąż uśmiechnięty zaczął kiwać głową.

 

– Ty zostać, ja przyprowadzić– powiedział.

 

– Mały, nigdzie sam nie pójdziesz!- krzyknął Farlan i aż się skulił, bo jego głos poniósł się po jaskini dudniącym dźwiękiem. Malec zrobił przerażoną minę i zaczął coś bezdźwięcznie powtarzać.

 

Farlanowi wydawało się, że chłopiec powtarza słowo– „ uciekną". Pogładził go po głowie, powtarzając po cichu : – Już dobrze, już dobrze. Po dłuższej malec chwili się uspokoili i Farlan przemówił:

 

– Mam nadzieje, że mnie rozumiesz. Wiem, że chcesz tam iść sam– ale ja boje się samego tam cię puścić. Musimy coś na to zaradzić. Mam tu linę, zobacz, przewiąże cię w pasie i wejdziesz w ten korytarz. Po każdych dziesięciu krokach , wiesz ile to jest dziesięć kroków, prawda?– Farlan pokiwał z uznaniem głową, gdy malec przytaknął. – Po każdych dziesięciu krokach pociągniesz dwa razy za linę. Jest dość długa, mam nadzieje, że wystarczy. Gdy dojdziesz tam, gdzie chcesz dotrzeć, pociągnij trzy razy za sznur – wtedy ja pójdę za tobą, dobrze?

 

Malec pokręcił głową

 

– Ty nie iść – powiedział. – Tam bać. Ja dać jeść i przyjść przyjaciela.

 

– No nie, musze tam za tobą wejść– zaoponował kurier po słowach malca,

 

– Ty zostać!- malec zrobił żałosną minę i Farlan westchnął. Pomyślał, że da się wykazać małemu, a potem po prostu wróci tu sam, lub razem z dorosłymi, żeby wszystko wyjaśnić.

 

– Dobrze. Idziesz mały– powiedział, obwiązując go wokół pasa liną. Chłopiec chichotał radośnie przy tej czynności.

 

– Tak, dobrze się bawisz, pozazdrościć– mruknął kurier. – Mały, weź oddech– poprosił, kończąc obwiązywanie. – Weź głęboki oddech, nie za ciasno? No dobrze, możesz iść . I najlepiej zaraz wracaj, dobrze? Słuchaj– chcesz pochodnię?

 

– Mieć tam światło– odpowiedział, a Farlan pokręcił z rezygnacją głową.

 

Chłopczyk klasnął w ręce i natychmiast ruszył korytarzem w dół. Farlan od razu pomyślał, że mały zapomniał o instrukcjach, ale po krótkiej chwili poczuł mocne dwa szarpnięcia za sznur.

 

– Uff– westchnął kurier. – Zmyślny dzieciak.

 

Lina drgała jeszcze trzykrotnie, potem poczuł trzy nagłe szarpnięcia .

 

– No to mały jest na miejscu. Teraz dam mu chwilkę na powrót– powiedział do siebie Farlan.

 

Nagle lina, którą trzymał w dłoniach zluzowała się i Farlan zrozumiał, ze mały musiał się uwolnić.

 

– Nie, tylko nie to. Wchodzę tam! – krzyknął najdelikatniej jak umiał w głąb korytarza. Prawdę mówiąc czuł strach, i bał się pobiec za małym. Stał niezdecydowany. Te chwile wahania wystarczyły-sznur nagle znowu się naprężył. Farlan głęboko odetchnął. Za chwilę poczuł dwa szarpnięcia i zaczął odliczać. Dziesięć– dwa szarpnięcia, dziesięć– dwa szarpnięcia, dziesięć– dwa szarpnięcia. W końcu usłyszał zbliżające się kroki. Trzymając pochodnie w wejściu do korytarza, wyciągnął przed siebie rękę. Zobaczył zbliżająca się do wejścia mała sylwetkę.

 

– Ty mały urwipołciu, nie wiesz…

 

Farlan umilkł. Mały przybysz złapał go za rękę uśmiechnął się nieśmiało.

 

– Na mą dusze– wyszeptał Farlan, czując w dłoni kruche palce dziecka.

 

Malec był cały brudny. Uwagę Farlana zwróciły przede wszystkim dziwaczne , świecące fosforyzującym światłem buty na jego nogach. Dzieciak miał na sobie kiedyś białą, teraz brudną koszule, podobną do tych, które ostatnio modne stały się wśród dam dworu– z długim , białym kołnierzem. Spod koszuli widać było dziwaczne kolorowe majtki, drobne nogi dziecka świeciły bladością. W ręku trzymał kawałek przyniesionego przez nich placka i zajadał drobnymi kęsami.

 

Farlan pochylił pochodnię i poświecił na jego nogi– zobaczył sine, gojące się plamy. Sięgnął do głowy i odgarnął włosy dziecka, zobaczył fioletową obwódkę wokół prawego oka.

 

Chłopczyk cichym głosem coś powiedział, patrząc smutnymi oczami na Farlana. Kurier nic nie zrozumiał. Wiedział, że chłopczyk czeka na odpowiedź, ale Farlan, wciąż oświetlając pochodnią to drobne ciało, nie mógł dobyć z siebie słów.

 

Malec nagle uścisnął mocniej jego dłoń i wyjąkał wyuczoną kwestię:

 

– Dobre miejsce?

 

Farlan nie odpowiedział. Malec wyrwał się nagle z jego uścisku i zaczął się wycofywać. Farlan mimowolnie złapał za sznur, ale potem go puścił i przyklęknął. Wciąż miał przed oczami rany na ciele dzieciaka.

 

– Mały!- krzyknął. – Mały, wracaj!

 

W głębi korytarza zamajaczyła druga sylwetka, za nią inne i Farlan usłyszał ciche, roznoszące się po korytarzu, wyraźnie dziecięce szepty, dziesiątki szeptów.

 

Zbierając sznur z ziemi, podszedł do niego chłopiec z wioski i z ciekawością spojrzał na Farlana. Nie miał ze sobą torby z jedzeniem. Farlan złapał go i przygarnął do siebie.

 

– Kto to jest, co to za dzieciaki? Tam są jeszcze inne, słyszałem je.

 

– Szukać dobre miejsce– odpowiedział malec. – Ale bać się, bać się wyjść.

 

– Dlatego tam siedzą, boja się czegoś? – zapytał Farlan.

 

– Bać się potworów.

 

– Nie ma – wyszeptał Farlan. – Nie ma już potworów.

 

– Ty dorosły– zaproś do świata. Dobre miejsce. Wyprowadza na światło i nie bać.

 

– Zaraz, czekaj mały– kurier pokręcił głową. – Powoli. Skąd oni przyszli? Są tam jacyś dorośli, tacy jak ja?

 

Malec kiwnął głową potakująco.

 

– Człowiek siedzi pod ścianą. Bać się bardziej niż dzieci. Bać się i trząść cały czas. Śmieszny– powiedział chłopczyk.

 

– Słuchaj– wracamy do twojej wioski. Musze tu przyjść z ludźmi, musze porozmawiać o tym z Nurim.

 

– Nuri, Nuri– malec nagle zrobił wystraszoną minę i łzy zalśniły mu w oczach. – Nuri gniewać, nie pozwoli!

 

– Spokojnie, nie zostawimy dzieciaków. Ale musze mieć wsparcie, zrozum. To wszystko jest niepokojące. Długo tu siedzą?

 

– Smoki spadły z nieba, przyjść jedno dziecko– powiedział malec. – Daniel.

 

– Och, proszę– Farlan złapał się za głowę. – Nie chce słyszeć imion. Nie chce słyszeć żadnych imion.

 

Szarpnął malca i pociągnął za sobą.

 

– Wychodzimy stąd!- krzyknął, a jego dudniący głos rozniósł się po jaskini. Zobaczył jak chłopczyk zaczyna płakać, ale nie próbował go uspokoić, tylko pociągnął w stronę wyjścia.

 

– Wrócimy tu, obiecuję ci, że wrócimy tu po nich.

---

 

Nuri siedział przed swoją lepianką i poruszał rytmicznie żuchwą, żując zawzięcie jakieś zielsko. Co chwila spluwał na ziemię brązową śliną. Gestem odgonił wszystkich i wskazał Farlanowi miejsce przed sobą. Farlan usiadł naprzeciw starca.

 

– I co, widziałeś ich? – zapytał Nuri

 

– Tam są dzieci, jakieś dziwne dzieci. To jedno, które widziałem, było dziwacznie ubrane. A najgorzej, że chyba bite.

 

– Tak, to jest najgorsze– przyznał Nuri. – Więc jest ich tam więcej?

 

– Wydaje mi się, że przynajmniej kilkanaście, słyszałem wiele szeptów.

 

– Każdego dnia musi ich przybywać.

 

– Skąd przychodzą? Czy to, co mówiłeś o tunelach w górach, to prawda?

 

– Nie wiem skąd przychodzą– odparł burkliwie Nuri. – Ale pomyśl lepiej nad tym– kiedy zaczęli przychodzić! Gdy tylko zachwialiście z waszym księciem równowagą świata. Gdy wygraliście bitwę ze złem– zaśmiał się pogardliwie. – A teraz trzeba będzie za zwycięstwo zapłacić.

 

– Co przez to rozumiesz?– zapytał zaniepokojony Farlan. – Przecież muszę o wszystkim poinformować księcia. Musi wiedzieć, co się tu dzieje.

 

– Co się dzieje? Raczej co się będzie działo. Patrz– Nuri wskazał ręką gdzieś w bok. – Na skraju wioski, w lepiance podobnej do mojej mieszka młoda sierota, Alyss. Jest naszą wieszczką. Wczoraj przyszła do mnie i opowiedziała mi swój sen , wizję nazwij ją sobie jak chcesz. Widziała jak masyw Gór Martwych pokrył się nagle czernią. Ta czerń to były dziesiątki, setki i w końcu tysiące ludzi schodzących tu na dół. Tysiące ludzi o czarnym kolorze skóry, schodzących, a raczej uciekających przed czymś. Alyss, w tym śnie rozumiała ich krzyki. Uciekali przed „długimi nożami"

 

– O czym ty mówisz? Jacy czarni ludzie?

 

– Posłuchaj mnie uważnie, kurierze. Jest wiele światów– przynajmniej tak uważam. Na każdym ze światów są ludzie bici, poniżani i mordowani. Ludzie, którzy zamykają się potem w swoich głowach. Mówisz, że wygraliśmy bitwę ze złem. W jakiś sposób ta wiadomość przedostała się do innych światów, do tych pozamykanych w głowach i do tych zwykłych, realnych jak nasz. I ci ludzie znaleźli przejście. Czeka nas zalew przerażonych życiem, pokrzywdzonych przez los, uciekających przed zdziczałymi pobratymcami ofiar. Rozumiesz? Ofiar! Czeka nas wiele pracy– zaśmiał się. – Trzeba pomóc jakoś tym biedakom. Pomyśl– tysiące uciekających, czarnych ludzi.

 

Farlan spojrzał na masyw Gór Martwych i wyobraził sobie czarną falę schodzącą ze szczytów. Jak lawina– zrozumiał.

 

– Jak lawina – mruknął Nuri, patrząc mu w oczy. – Świat już nie będzie taki sam. Nie ma co ukrywać, staniemy się wkrótce mniejszością. A co potem? Żaden świat nie przyjmie obcych z otwartymi rękoma. Bliższy mi był smok, przed którym przynajmniej wiedziałem jak się ukryć, niż banda– zważ na moje słowa– banda nieznanych mi wyrzutków.

 

Farlan przełknął ślinę.

 

– Nie, nie– mruknął. Trzeba to powstrzymać, czy choćby zorganizować. Trzeba pomyśleć , jaka ma być kolej rzeczy, stworzyć najpierw obóz przejściowy. Czy muszą akurat tutaj, czemu tutaj!- krzyknął.

 

– Bo była bitwa– zaśmiał się Nuri. – Bo była ta wasza bitwa.

 

– Była! I nic na to nie poradzę! Nienawidzę! Smród! – Farlan urwał i westchnął głęboko. – Więc co mam zrobić, co mam z tym zrobić?

 

Nuri chuchnął mu ciężkim oddechem prosto w twarz i powiedział:

 

– Ciekawe… Ta pamięć o bitwie, ta wieść o niej niesiona przez ciebie. Czy nie jest to ciężar ponad twoje siły, chłopcze? Co masz zrobić? Chcesz wiedzieć? – starzec roześmiał mu się w twarz. – Nic , nic , nic!

 

Farlan zamknął oczy i pochylił głowę. Nuri chwycił go za podbródek i przytrzymał.

 

– Mogę pomóc. Mogę pomóc nam wszystkim , a najbardziej tobie. Domyślasz się co im powiedzieć? Co zrobić?

 

Farlan, pokręcił głową. Nuri westchnął.

 

– No dobrze– powiedział starzec zbliżywszy swoje usta do twarzy kuriera. – Powiem ci na ucho.

 

Farlan usłyszał wyszeptane słowa. I poczuł nagłą, spływającą po ciele ulgę.

 

– I to wystarczy?– zapytał.

 

– Jak dla mnie– wystarczy– odpowiedział Nuri. – Weź ze sobą tylko solidny kamień, żeby ich w razie czego pogonić.

 

Farlan odepchnął starca. Nuri zaśmiał się skrzekliwie.

 

– Jesteś jak panienka, młodziku. Ale nic nie poradzisz, musisz to zrobić, żeby podziałało. Zobaczysz– poczujesz się lepiej. Wszystko się zmieni. Skończą się koszmary.

 

Kurier splunął pod nogi starca i wzburzony oddalił się. Podszedł do grupki mężczyzn stojących z boku i patrzył na nich bez słowa, z dłońmi zaciśniętymi w pięści. Mężczyźni nie zwracali uwagi. Spoglądali na starca za jego plecami. Farlan odwrócił się, by po raz ostatni spojrzeć na Nuriego. Wieczorne, zachodzące słońce musiało splatać jego zmysłom figla. Wyglądało na to, że starzec, tkwiąc wciąż przed swoją lepianką, lekko unosi się nad ziemią.

---

 

Farlanowi wciąż dźwięczały w uszach przeraźliwe krzyki odganianego malca. Ostatecznie musieli odciągnąć go od niego dorośli. Patrzyli w milczeniu jak kurier idzie samotnie ścieżką w górę. Szedł jak automat, ani razu się nie oglądając. Gdy dotarł do jaskini, sięgnął po łuczywo i rozpalił ogień. Potem, tak jak poprzednio, położył kuszę przy wejściu. Zanim wszedł, sięgnął po leżący na ziemi kamień. Zacisnąwszy na nim dłoń, zniknął w jaskini.

 

Gdy doszedł do korytarza, w którym poprzednio zniknął obwiązany liną chłopiec, przystanął. Stał długo, robiąc albo kilka kroków do przodu, albo wstecz, cały czas cos szepcząc do siebie. W końcu wydał z siebie dziwny , żałosny dźwięk i wszedł w korytarz.

 

Idąc, słyszał narastające szepty. Cienie rzucane przez płomień drgały na kamiennych ścianach. W końcu do szeptów dołączyły pokasływania i odgłosy rozmów i jęków. Farlan stanął w wejściu do małej groty, z której po przeciwnej stronie wychodził kolejny korytarz.

 

Bo bokach dużej groty leżały skulone, tulące się do siebie dzieci. W głębi zobaczył też odwróconą plecami, dużą postać. Musiał to być człowiek, o którym wspominał chłopiec. Trząsł się i wydawał ciche okrzyki. Dzieci w końcu zamilkły zbijając się w gromadkę, zaległa cisza, przerywana odgłosami leżącego w kącie dorosłego. Zebrawszy się pośrodku jaskini stanowiły dziwną zbitkę– najwyższa i chyba najstarsza z nich z nich była dziewczyna z ogromnymi strupami krwi na gołych nogach. Ona drżała najbardziej. Farlan zrozumiał, że dłużej tego nie wytrzyma.

 

– Musicie…– zaczął i głos mu się załamał. Nie mógł stać prosto, kręciło mu się w głowie i osunął się na kolana.

 

Z gromadki wystąpił malec, ten sam, który poprzednio niespodziewanie pojawił się obwiązany liną.

 

– Dobre miejsce? – zapytał.

 

Farlan zaczął kręcić głową, malec podszedł do niego i wyciągnął rękę żeby go dotknąć. Na przegubie kurier zobaczył owalną, świecącą bransoletę. Wyglądała jak czarodziejski talizman, w jej wnętrzu jedna jej część poruszała się, wydając cichy, jednostajny dźwięk

 

– Nie!- krzyknął Farlan i odepchnął go. – Niedobre miejsce! Nie, nie, nie! Musicie odejść! Musicie stąd zniknąć!

 

Malec cofnął się. Dzieci zaczęły mówić między sobą, niektóre zaczęły płakać.

 

– Dobre miejsce?– zapytał jeszcze raz dzieciak, ponownie wyciągając rękę w stronę kuriera.

 

Farlan nie odpowiedział. Palce mocno zacisnął na kamieniu– jego ostre krawędzie wbiły mu się w dłoń.

 

A potem zrobił to, co kazał mu zrobić Nuri.

 

– Bitwy nie było! – wyrzucił z siebie nagłe słowa i rzucił kamieniem w gromadkę dzieci. – Odejdźcie! Wynoście się!

 

Płacz narastał. Farlan przytknął dłonie do uszu i cały czas klęcząc, zaczął krzyczeć, powtarzając te same słowa.

 

Kiedy przestał– sam nie wiedząc jak długo to robił, był już w grocie sam. Zgiął się nagle, czując że jego żołądek przenika ogromny ból i zwymiotował prosto na własne kolana.

---

 

Nie wiedział, od ilu dni wędruje. Pierwszą noc spędził u stóp jaskini wijąc się z bólu i wymiotując żółcią. Dopiero rankiem był w stanie stanąć na nogi. Sięgnął po kuszę i poszedł przed siebie. Po jakimś czasie zorientował się, że wyruszył bez Miarki. Szukając wioski, w której zostawił klacz, cały czas zalewał się łzami. Wydawało mu się, że natyka się wciąż na te same miejsca, na te same rozstaje dróg, te same zagajniki, ale nie mógł trafić na ślad osady. Mijały noce i dnie– masyw Gór Martwych zamiast się od niego oddalić, tylko się przybliżył. Gdy był już zmęczony kładł się byle gdzie i śnił nowy sen– sen o furgonie z magicznymi kreaturami. Farlan był tam zawsze, wśród nich– wypchany trocinami, ale żywy, nie mogący się poruszyć. Koszmarnica z Dalekich Jezior lizała go długim, czerwonym językiem po twarzy, ku uciesze okropnego, klaszczącego w dłonie starca. Budził się z krzykiem. Pocieszeniem było, że przynajmniej sny o bitwie minęły bezpowrotnie.

 

Jednego ranka zbudził go dochodzący gdzieś z oddali ryk. Wszedł na wzgórze, by sprawdzić, czy z gór nie nadciąga lawina czarnych ludzi. Wydawało mu się, że po to tu właśnie został– by przekonać się, czy przypadkiem nie sprawdzi się wizja wioskowej wieszczki. Nie zobaczył nic i rozczarowany zszedł ze wzgórza. Z dala dobiegł go znowu ryk, dochodzący gdzieś z samych chmur wiszących tuż nad górami. Wzdrygnął się i poszedł przed siebie. Po chwili zaczął siąpić deszcz.

 

Smoka dostrzegł przed wieczorem– nadlatywał zza wschodniej strony gór i Farlan był pewien, że kieruje się w jego stronę. Wiedział, że powinien się natychmiast ukryć, cofnąć się do drzew, bo przed nim była rozległa dolina, ale nagle wszystko zrozumiał.

 

W górze był smok.

 

Farlan zaczął się śmiać, a potem krzyczeć coś niezrozumiale. Gdy smok, młócąc powietrze olbrzymimi skrzydłami był coraz bliżej, kurier zatrzymał się i sięgnął po kuszę. Spokojnym ruchem nakręcił cięciwę. Uniósł broń i oblizując językiem usta, wycelował w stronę smoka. Przyłożył się dobrze-strzała pomknęła ze świstem górę . Przeleciała tuż przed oczami gada, który wyhamował lot i zataczając kręgi rozglądał się za napastnikiem. Farlan włożył do ust palce i zagwizdał. Zobaczył, że smok go zlokalizował. Usłyszał ryk i odrzucił na bok kuszę. Opadający ku niemu, połyskujący zielono– szarą łuską gad wydawał mu się wręcz piękny, był pewien że takiego okazu nigdy wcześniej nie widział. Kurier patrzył jeszcze przez chwilę, w końcu odwrócił się i przyklęknął na mokrej trawie. Wydawało mu się, że słyszy donośne buczenie rogów, których dźwięk znał od dziecka. Na jego rodzinnych ziemiach zawsze zwiastowały pojawienie się na niebie skrzydlatych, zionących ogniem potworów.

 

Smok wylądował parę metrów za nim– mocny podmuch skrzydeł przygiął kuriera do ziemi. Farlan usłyszał za sobą ryk, a zaraz potem narastający syk, jaki często dźwięczał w jego powtarzających się podczas wędrówki snach o wielkiej, tanecznej bitwie. Z trawy pod jego stopami nagle zaczęła unosić się para. Poczuł spływające po karku krople potu. Wiedząc, co zaraz nastąpi, bezwiednie przygryzł wargi do krwi. Byle szybko– pomyślał. Ponoć smoczy ogień ma oczyszczającą moc.Skończę jak…

 

– Hultaaaaj ! -zaskowyczał, gdy ogarnęły go płomienie. Rzucił się na ziemię krzycząc i próbując je stłumić. Smok obserwował go wypełnionymi żółcią i czernią oczyma. Podszedł w końcu do Farlana i trącił go potężną łapą, a potem owionął ogniem jeszcze raz. Wyglądało na to, że pragnie zapewnić sobie trochę rozrywki z naiwną zwierzyną.

 

Wiele godzin później, o brzasku, znudzony zabawą stwór, niemal łaskawym ciosem ogona oddzielił głowę kuriera od drgającego ciała. Potem pochylił się i na dymiące truchło wydalił, przypominający pastę gęsty mocz. Ukontentowany, obszedł dookoła swoje dzieło. Uniósł do góry skrzydła i dumnie nimi zatrzepotał. Potężny strumień ognia wydobył się z jego paszczy, a następujący po nim ryk rozszedł się z hukiem po dolinie.

Mógł ruszać w dalszą drogę. Rozpędził się,zostawiając na mokrej trawie głębokie ślady i po chwili już leciał, coraz wyżej i wyżej, kierując się ku Północy.

 

KONIEC

Koniec

Komentarze

   Opowiadanie nie tylko wymaga poprawiania --- przede wszystkim wymaga cięć. Co właściwie wnosi  drugi akapit? Nic.

   Nudzący nadmiar opisu nad intrygą. 

Po części zgadzam się z Rogerem. Ciężko się to czyta.

Przeczytałem. Mnie opowiadanie nie znudziło, natomist liczne potknięcia pisarskie i zwyczajne błędy często wybijały mnie z rytmu i sprawiały, że nie mogłem skupić się na treści. Zakończeniem jestem zawiedziony. Ponadto końcówka opowiadania zupełnie jest dla mnie niezrozumiałą - prawdę mówiąc nie wiem co się stało na tym krańcu świata.

Nowa Fantastyka