- Opowiadanie: maślana mucha - Wyspa ze Szkła

Wyspa ze Szkła

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wyspa ze Szkła

Anne poprawiła plecak i ścisnęła aparat w dłoni. Próbowała zniknąć w tłumie zwyczajnych turystów. Jednak przychodziło jej to z trudem. Zrozumiała dlaczego, kiedy przewodnik uniósł dłonie, żeby uspokoić podekscytowanych zwiedzających. Była zupełnie sama. Ludzie otoczeni rodzinami i przyjaciółmi nie potrafili przestać rozmawiać. Ona nie miała do kogo się odezwać. Lubiła myśleć, że to jej wybór. Pomimo tego zacisnęła nerwowo ręce wokół aparatu. Poczuła się żałośnie i nagle samotność przestała oznaczać wolność.

Była jedyną osobą, która zwracała uwagę na przewodnika. Zauważył to, wzruszył bezradnie ramionami i posłał jej smutny uśmiech.

– Witamy na Szklanej Wyspie – zaczął bez przekonania próbując przekrzyczeć rozchichotany tłumek. Rodzice uciszali dzieci wprowadzając jeszcze większe zamieszanie.

– Mamy szczęście. Dzisiejsza pogoda pozwala nam podziwiać Tor z dużej odległości – kontynuował przewodnik. Jego mina przeczyła słowom. Wyglądał jakby uważał szczęście za pojęcie zmyślone przez bandę pijanych idiotów.

– Budowla, którą widzimy na wzgórzu to pamiątka po stojącym tam niegdyś kościele.

Błysnęło kilka fleszy. Jeden z ojców oburzył się, że jest zbyt jasno by używać lampy i wyraźnie podirytowany zaczął zmieniać funkcje aparatu.

– Powiem o niej więcej, kiedy już znajdziemy się na szczycie.

Nikt nie wyraził nawet cienia zainteresowania.

Anne szła zaraz za przewodnikiem. Pierwszy raz w życiu poczuła się jak pilny uczeń. W szkole nigdy nie była nadgorliwa. Teraz zaczynała tego żałować. Gdyby miała karierę, której mogłaby się poświęcić, może nie zauważyłaby jak życie ucieka jej między palcami.

Ścieżka była wąska i wysypana drobnymi kamyczkami, które wbijały się w cienkie podeszwy butów. Poza tym zbocza góry pokrywała zieleń. Lipiec dobiegał końca, więc miejscami trawę przepaliło słońce. Gdzieniegdzie nie zdążyła odrosnąć po tym jak wyskubały ją owce. Zwierzęta, ku uciesze turystów, nie wróciły jeszcze do zagrody. Co odważniejsze pozwalały podrapać się po grzbiecie. Anne przystanęła i wyciągnęła rękę w stronę jednego z nich. Dotyk wełny sprawił, że musiała się uśmiechnąć. Wiele razy widziała owce. Wydawało się, że w świecie Internetu nie istniały rzeczy, które nie zostały jeszcze uchwycone na zdjęciu. Żyjąc według współczesnych zasad miała wrażenie, że nic nie może być zaskoczeniem. Teraz zdała sobie sprawę jak bardzo się myliła. Prawdziwy świat różnił się od tego, który podziwiała na ekranie komputera. Owca oczekując nagrody wepchnęła pyszczek do jej torebki. Musiała siłować się z nią przez dłuższą chwilę, zanim zdołała dogonić resztę wycieczki. Stali na szczycie wzgórza przy imponującej wieży, którą wcześniej podziwiali z daleka. Przewodnik, bez entuzjazmu, opowiadał historię budynku.

– W dużym skrócie, jeszcze przed pojawieniem się chrześcijaństwa na wyspie, stał tutaj fort. Później wybudowano pierwszy kościół, który zniszczyło najprawdopodobniej trzęsienie ziemi. Drugi kościół przetrwał do czasów panowania Henryka VIII. Wszyscy wiemy, co wtedy działo się w Anglii. Podczas rozwiązywania monasterów, Tor stał się miejscem egzekucji dla błogosławionego Rickarda Whiting’a. – Mężczyzna zrobił pauzę i spojrzał groźnie na zwiedzających. Nikt nie przejął się jego słowami. Większość ludzi zniknęła już między ruinami by robić pamiątkowe zdjęcia. – Został zamordowany wraz z dwoma mnichami – dodał, wciąż natarczywie obserwując tych, którzy jeszcze słuchali. Kilka osób pokiwało głowami, co mogło wyglądać na wyraz oburzenia. To wystarczyło. Przewodnik kontynuował swój wywód. – Po kościele została jedynie Wieża Świętego Michała, którą odrestaurowano w czasach nowożytnych. Teraz mają państwo czas na zrobienie zdjęć – zakończył, do przesady podkreślając słowo teraz.

Anne nie zrobiła żadnego zdjęcia. Odłączyła się od grupy i nie podążyła za nimi nawet, kiedy zeszli do opactwa. Wkrótce miał zapaść wieczór, a ona wciąż nie znalazła noclegu. Jej bagaż został w depozycie, który mieli zamknąć za pół godziny. Zbiegła, mijając ostatnich zwiedzających i kilka osób, które wybrały się na wieczorny spacer.

Dotarła na miejsce w ostatniej chwili. Właściciel właśnie zamykał drzwi i wrócił do środka wyraźnie zawiedziony. Był środek lata, a jednak musiała założyć sweter. Nie przeszkadzało jej to. Lubiła rześkie powietrze, którego często brakowało na kontynencie, chociaż dotychczas nie zdawała sobie z tego sprawy. Ruszyła w stronę najbliższych domostw. Przyciągało ją centrum miasta z uroczymi domkami i ezoterycznymi sklepikami, ale pomimo tego weszła do pierwszego pubu, nad którym właściciel oferował nocleg. Chciała być jak najbliżej wzgórza. Musiała tam wrócić. Dzisiaj, onieśmielona przez otaczający ją tłum ludzi, nawet nie zbliżyła się do wieży.

Trafiła do prawdziwej speluny. Pub znajdował się w piwnicy, więc musiał być oświetlany nawet w środku dnia. Wybrała stolik w kącie. Rzuciła torbę na starą kanapę sprawiając, że w górę uniosła się chmura kurzu. Zignorowała to. Nie szukała luksusu tylko odosobnienia.

– Poproszę piwo.

Nie było jeszcze dziewiętnastej, ale pomimo tego mężczyzna przy barze nie obdarzył ją oceniającym spojrzeniem. Nie zerknął z zaciekawieniem na jej bagaż. Nawet słowem nie skomentował obcego akcentu. Po prostu napełnił szklankę i przyjął pieniądze. Polubiła to miejsce. Wróciła do swojego stolika i pijąc małymi łykami, próbowała wmówić sobie, że piwo wcale nie jest gorzkie i naprawdę jej smakuje. Nagle drzwi się otworzyły i do baru podszedł drugi klient. Przygarbiony mężczyzna wyraźnie nie podzielał jej stanu ducha.

– Ciężki dzień, co Rick? – zagadnął barman.

– Nie uwierzyłbyś – odpowiedział z westchnięciem godnym zgorzkniałej staruszki. – To co zawsze.

Kiedy Rick dostał swoje zasłużone piwo, barman zniknął na zapleczu. Anne błagała w myślach by nie została zauważona. W nerwowym oczekiwaniu głośno siorbnęła, ściągając na siebie wzrok mężczyzny przy barze. Uśmiechnął się jakby byli dobrymi znajomymi i ruszył w jej stronę. Czar prysł. Znów była w zwykłym pubie.

– Pamiętam cię. Byłaś dziś na wieczornym zwiedzaniu, ale później zniknęłaś – podał jej dłoń. – Jestem Rickard.

Mówił z lokalnym akcentem. Tak zniekształcał głoski, że potrzebowała dłuższej chwili by zrozumieć sens słów. Uścisnęła jego rękę i wreszcie zdołała wykrzesać z siebie coś na kształt szczerego uśmiechu. W końcu go rozpoznała. W tak małym mieście nie mogło mieszkać zbyt wielu nadąsanych mężczyzn w rozciągniętych swetrach. Przewodnik usiadł przy jej stoliku.

– Mogę, prawda? – zapytał, kiedy już wygodnie się rozsiadł. – Nie usłyszałem twojego imienia.

– Anne – odburknęła.

– Więc gdzie dziś zniknęłaś, tajemnicza Anne? – zapytał z uśmiechem, który w jego mniemaniu był rozbrajający.

– Musiałam poszukać noclegu – wyjaśniła niechętnie.

– Rozumiem – pokiwał żywo głową jakby chodziło o coś bardzo skomplikowanego. – Nie umknęło mojej uwadze, że jako jedyna naprawdę słuchałaś tego co mówiłem.

Przytaknęła. Nie wypadało zachować się inaczej.

– Może zainteresuje cię to, że dzisiaj na górze, nie powiedziałem całej prawdy. Właściwie przełożeni zabronili mi zanudzać zwiedzających swoją historią – przyznał wyraźnie zasmucony.

Sama nie wiedziała dlaczego udała zaciekawioną. Tak naprawdę chciała znów zostać sama.

– Jestem spokrewniony z Rickardem Whitingiem – zdradził szeptem wyraźnie podekscytowany.

– To imponujące – powiedziała, próbując przypomnieć sobie skąd kojarzy to nazwisko. Czy był kimś sławnym? Miała wrażenie, że przez wieki nie oglądała telewizji.

– Jestem pierwszym mężczyzną w mojej rodzinie, który nosi po nim nie tylko nazwisko, ale i imię – paplał dalej zupełnie niezrażony jej milczeniem.

– Pochodzę w linii prostej od jego brata. Oczywiście duchowni nie mieli potomków.

Jego twarz przybrała surowy wyraz, a Anne wreszcie sobie przypomniała. Błogosławiony Rickard Whiting zamordowany na wzgórzu Tor.

– Ma się rozumieć, żadnych bękartów ze strony sług kościoła – powiedziała ze śmiechem, ale twarz mężczyzny tylko jeszcze bardziej pociemniała.

– Umarł w okropny sposób – kontynuował ignorując jej słowa. – Został powieszony, później wyciągnięty i poćwiartowany.

– Rytuał potrójnej śmierci – szepnęła.

– Słucham?– zainteresował się.

– W dawnych wierzeniach Celtów potrójna śmierć miała znaczenie symboliczne – wyjaśniła.

– Nie jestem obeznany z pogańskimi wymysłami – odparł nieprzyjaźnie, patrząc na nią podejrzliwie. Zamilkł i pospiesznie dopił resztkę piwa.

– Założę się, że tutaj znajdziesz nocleg. Zapytaj barmana – poradził już bez życzliwego uśmiechu i opuścił pub.

Leżąc wieczorem w twardym łóżku Anne obiecała sobie, że nigdy więcej nie skorzysta z rad krewnego żadnego męczennika. Za bardzo ceniła sobie wygodę. Na szczęście była na tyle zmęczona by zasnąć jeszcze zanim zdrętwienie ciała mogło jej to uniemożliwić.

Kolory były zbyt intensywne. Dalekie od rzeczywistości. To musiał być sen. Jeden z tych tak realnych, że mogłyby być przyszłością. Uwierzyłaby, że tak właśnie jest, gdyby nie te barwy. Zbyt piękne. Mimo wszystko postanowiła nie psuć tej chwili. Oszukując samą siebie, pogrążyła się w nieświadomości. Pachniało wczesnym latem. Kwitnącą lipą, dojrzałą trawą i burzą. Powietrze było ciężkie. Gdy zamykała oczy miała wrażenie, że porusza się w gęstej masie. Każdy krok był udręką. Przyjemną udręką. W oddali widziała wzgórze. Z pozoru zwyczajne. Zielone, z rzadka pokryte krzewami. Jednak otaczała je aura tajemniczości. Przywodziło na myśl kurhan kryjący sekrety tysiąca zmarłych. Zmierzała w tamtą stronę. Powoli, bez pośpiechu. Tutaj nie gonił jej czas. Nie miała celu. Nie musiała spełnić żadnych zobowiązań. Co to za miejsce? Tak różne od świata, do którego przywykła. Szła powoli. Właśnie dlatego nie od razu zauważyła, że wcale nie zbliża się do kopca. Rozejrzała się podejrzliwie dookoła. W końcu przystanęła i zerknęła za siebie.

Obudziła się gwałtownie nabierając powietrza do płuc. Z ulgą zrozumiała, że powietrze wcale nie jest takie ciężkie. Spojrzała na elektroniczny budzik stojący przy łóżku. Od dwóch godzin trwał pierwszy dzień sierpnia. Nie mogła czekać do świtu. Ubrała się i ruszyła na Tor. Nocna wspinaczka okazała się męcząca, ale nie równie bezcelowa jak we śnie. Wreszcie dotarła pod wieżę. Przypomniała raczej wrota, albo bramę. Czy właśnie nie to oznaczało słowo Tor w jednym z wielu języków, którymi męczono ją w szkole? Zrobiła krok na przód i przeszła na drugą stronę. Zatrzymała się i obejrzała za siebie, tak jak we śnie. Otaczający ją krajobraz rozmył się w gęstej mgle. Miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała, znikło pozostawiając po sobie niewyraźny ślad. Zielona smuga z każdą chwilą stawała się coraz bardziej wyblakła. Otaczała ją bezosobowa biel, a świat zaczął formować się na nowo. Z przerażeniem pomyślała, że to na czym stoi może być kruche i nieprawdziwe. Wlepiła oczy we własne stopy i z ulgą stwierdziła, że nie ma racji. Pod jej nogami zaczęły pojawiać się równo ułożone drewniane belki. Kiedy uniosła wzrok z mgły wyłoniła się reszta konstrukcji. Stała na moście. Sprawiał wrażenie solidnego. Odczekała chwilę, ale nikt się nie pojawił. Wiedziała, że ktoś powinien przeprowadzić ją na drugą stronę. Przecież nie była tu po raz pierwszy. Znała drogę, więc nie tracąc czasu ruszyła przed siebie.

Najpierw poczuła zmianę temperatury. Zrobiło się ciepło. Dopiero później zauważyła słońce. Chociaż tak naprawdę nie potrafiła udowodnić, że jasność biła z nieba. Właściwie mogła pochodzić z każdego innego miejsca. Od roślin, ziemi, wody… Naprawdę pachniało latem. Wcale ją to nie dziwiło. Wszystko wyglądało dokładnie tak jak zapamiętała. Zmiany dowodzą upływu czasu. Tutaj czas nie miał prawa istnieć. Wszystko trwało niezmiennie. Bez początku i bez końca.

Ruszyła przez las do jaskini, która równie dobrze mogła być pałacem. Weszła do ciemnej pieczary porośniętej mchem, ale idąc długim korytarzem straciła pewność, że tak właśnie było. Ściany, podłogę i sufit stworzono z kryształu. Kiedy podniosła wzrok zakręciło jej się w głowie. Co jeśli wisiała do góry nogami? Bała się podskoczyć. Dręczyło ją przeświadczenie, że gdy jednocześnie oderwie obie stopy od podłoża to spadnie. Szła tak bez końca. Musiała zasłonić oczy, bo w kryształach zamiast swojego odbicia zaczęła widzieć ruchome obrazy. Poczuła się jak w supermarkecie, gdzie wystawiono na sprzedaż mnóstwo telewizorów. Zbyt wiele twarzy, dźwięków i historii. Próbowała zakryć oczy, uszy i jednocześnie pełznąć do przodu. Chciała się poddać. Jazgot stawał się coraz głośniejszy i głośniejszy, aż nagle zupełnie ucichnął. Minęło trochę czasu zanim otworzyła oczy. Ocknęła się w wielkiej sali, gdzie panował przyjemny półmrok. Oświetlały ją tylko pochodnie wzdłuż gładkich i wyraźnie wilgotnych ścian. Znowu nie potrafiła zdecydować: pałac, czy jaskinia?

– Zajęło ci to chwilę, prawda Vivianne? Czy może tym razem mam zwracać się do ciebie jeszcze inaczej?

Wreszcie ją ujrzała. Kobieta o długich, ciemnych włosach i przenikliwym spojrzeniu siedziała na tronie. Teraz, Anne, nie miała wątpliwości, skąd pochodził jasność. Biła od skóry królowej, kryształowego siedziska i drobnych kamieni rozrzuconych po podłodze.

– Widziałaś mój Tunel Przyszłości, prawda? – chciała wiedzieć władczyni.

– Tak, bardzo męczący – przyznała z przekąsem.

– Ale pozwala mi nadążać za twoim światem.

Anne wzruszyła ramionami nieprzekonana. Podeszła do biesiadnego stołu i usiadła na największym krześle u jego szczytu. Kryształ był zaskakująco wygodny.

– Myślałam, że jesteś ostatnią osobą, która dbała by o sprawy świata zewnętrznego, Arganto – zauważyła. Sięgnęła ręką w stronę mis zastawionych owocami i z krótkiej gałązki urwała jabłko. Uniosła je do ust, ale w ostatniej chwili, jakby przypomniała sobie coś niepokojącego, wypuściła owoc z dłoni i pozwoliła by poturlał się po podłodze. Wywołała blady uśmiech na twarzy królowej.

– W takim razie niewiele wiesz. – Uraziły ją te słowa. – A co ważniejsze, za każdym razem, kiedy nas opuszczasz pamiętasz coraz mniej.

Dopiero teraz w oczach Vivianne pojawiły się ogniki gniewu.

– Wszystko pamiętam. Inaczej by mnie tu nie było – zauważyła słusznie.

– Weszłaś od strony jaskini, narażając się na przejście przez tunel i chciałaś spróbować jedzenia, chociaż nie masz zamiaru z nami zostać. Może za następnym razem zapomnisz kim jesteś? Ile razy zmieniałaś już imię?

Nie musiała odpowiadać. Arganta doskonale zdawała sobie sprawę z jej każdego, nawet najmniejszego, potknięcia.

– Jak tam jest? – chciała wiedzieć mimo wszystko.

– Myślałam, że Korytarz Podglądacza zwalnia cię z zadawania takich pytań. – Vivianne nie potrafiła powstrzymać się od kpin.

– W takim razie znów się mylisz. Sama doskonale wiesz, że rzeczywistość różni się od swojego odbicia.

Dziewczyna wykrzywiła twarz w grymasie.

– Powinniście znów wyjść z ukrycia i zobaczyć na własne oczy. To właściwa pora…

– Czy ludzie potrzebują magii? – Arganta przerwała jej w połowie zdania. Musiała się zastanowić.

– Nie jestem pewna – odpowiedziała po zastanowieniu. – Marzą o niej, pożądają i całkiem sporo piszą na ten temat.

– Ale czy jej potrzebują? – nalegała władczyni.

– Myślę, że całkiem nieźle radzą sobie bez naszej pomocy– przyznała Vivanne. – Nie bez powodu powiedziałam, że to właściwa pora. Odkąd zamknęłaś się w kurhanie i zaprzysięgłaś niszczyć każdy kościół, który powstanie na twoim wzgórzu…

– Plaga nowej religii może rozprzestrzenić się po całym kraju, ale nie na moim sidhe – przerwała Arganta, potakując z uznaniem głową.

– Tak czy inaczej – kontynuowała. – Wiele się zmieniło. Nie jestem pewna czy to czasy wszystkich religii, czy żadnej. Ale to nie ma znaczenia. Ludzie uwierzą we wszystko. Moglibyśmy wrócić do lat naszej świetności.

– Dla mnie to ma znaczenie. – Królowa skrzyżowała ręce na piersi jak obrażona dziewczynka. – Nie chce wiary tych, którzy potrafią czcić kogokolwiek.

– W takim razie dlaczego wciąż czekasz? Nikt nie zdoła cofnąć czasu. Nawet ty!

Anne uderzyła pięścią w stół, zaskakując samą siebie. Wolała udawać, że chciała się tylko podeprzeć by wstać.

– Bo w końcu nadejdzie czas, kiedy magia będzie potrzebna. Wtedy znów zwrócą się bezpośrednio do mnie. Do nas– sprostowała królowa.

Dziewczyna podeszła do tronu.

– Mam nadzieje, że te czasy nigdy nie nadejdą – powiedziała szczerze. Na chwilę zamilkła i przymknęła oczy. – Na mnie już pora– stwierdziła w końcu.– Sama trafię do wyjścia.

Tym razem ruszyła we właściwą stronę. Każda chwila, którą spędziła w Avalon przynosiła nowe wspomnienia. Zatrzymała się jeszcze raz, tuż przed kryształowymi drzwiami.

– Powiedz mi tylko jedno – poprosiła. – Dlaczego pozwoliłaś by kościelna wieża stała na twoim wzgórzu?

– To idealna brama i musisz przyznać, że ułatwiła ci sprawę – wyjaśniła Arganta. – Chcę, żebyś tu była, Vivianne. To jedyny powód, dla którego wciąż możesz wracać – zakończyła surowym tonem.

Dziewczyna nagle zdała sobie sprawę, że nie może tracić czasu na bezcelowe rozmowy. To było jak ukucie lęku. Nacisnęła klamkę i od razu otoczyła ją mgła. Znów znalazła się na moście. Potrzebowała dłuższej chwili by dostrzec mężczyznę wychylającego się przez barierkę. Jego sylwetka nabierała wyrazistości od momentu, gdy go zauważyła. Musiał wyczuć, że jego obecność nie jest już tajemnicą, bo odwrócił się w jej stronę. Było w nim coś dziwnego, wręcz niepokojącego. Nie potrafiła go przyporządkować do żadnej ze znanych kategorii. Nie mogła określić i zapamiętać. Jego twarz, sylwetka, uśmiech wszystko ulegało zmianie, gdy chociażby mrugnęła.

– Znowu próbujesz przejść na drugą stronę – stwierdził ze złością i zmarszczył brwi. Poczuła wstyd, chociaż nie robiła nic złego. – Biegasz w tę i z powrotem nigdzie nie będąc tak naprawdę. Czy istniało kiedyś miejsce, które nazwałaś domem?

Przez chwilę pomyślała o domku nad jeziorem, gdzieś daleko w głąb kontynentu. Później znacznie wyraźniej ujrzała chatkę na wzgórzu, sad pełen jabłoni i mgły rozciągające się nad wodą. Na koniec w jej głowie była tylko pustka. Po raz kolejny, wolna od przeszłości nie mogła odpowiadać za swoje błędy. Wzruszył ramionami tak jakby nie po raz pierwszy jego pytanie pozostało bez odpowiedzi.

– Kiedyś nadejdzie dzień, gdy staniesz na tym moście i będziesz musiała zawróć – ostrzegł.– Ale to jeszcze nie dzisiaj – dodał trochę łagodniej. Świat zamiast rozmyć się powoli, zniknął gwałtownie. Przez kilka długich sekund trwała w nicości by chwilę potem wylądować na twardym podłożu. Tym razem otoczenie było przerażająco realistyczne. Jednak najbardziej prawdziwy był ból, który przeszył jej ciało w momencie upadku. Zderzenie z rzeczywistością przestało być jedynie metaforą.

Na zewnątrz panował mrok. W powietrzu unosił się zapach zimy. Przeszywający chłód usztywnił palce i policzki. Tylko tyle zdołała zarejestrować zanim ktoś zacisnął dłoń na jej bluzce. Przewróciła się na lodowaty bruk. Dźwięk prutego materiału i zimne ostrze przy szyi szybko pomogło przywyknąć do zmiany krajobrazu. Uniosła wzrok. Była wewnątrz wieży Świętego Michała na szczycie wzgórza. Tam, gdzie zniknęła trzy miesiące temu. Dopiero, gdy znów miała orientację w czasie i przestrzeni, zwróciła uwagę na swojego oprawcę. Jego twarz wykrzywiła się w gniewie.

– Widziałem jak zniknęłaś tutaj w czasie Lughnasadh – wycedził przez zęby. – Kłamałem. Czytałem wystarczająco dużo o pogańskich sztuczkach by wiedzieć, że w wasze, tak zwane święta, bezkarnie przełazicie na naszą stronę. Przewidziałem, że jeśli masz wrócić to właśnie dzisiaj. W Samhain – powiedział z dumą.

– Rickard? – zapytała zaskoczona, chociaż doskonale wiedziała, że nie mogła się pomylić. Przewodnik i słynny krewniak błogosławionego męczennika przykładał nóż do jej gardła.

– Odkąd dowiedziałem się, że można was zabić jak zwykłych śmiertelników, obserwuję Tor w każde pogańskie święto. Mam czas i w końcu wyłapię wystarczająco wiele twoich wróżkowych przyjaciół by na szczycie góry znów stanął kościół. Tak jak za czasów mojego przodka.

Chciała go powstrzymać, ale kiedy otworzyła usta, odsunął nóż od gardła i wbił go prosto w jej serce.

– Tak, możesz nas zabić jak zwykłych śmiertelników, ale… – zakrztusiła się własną krwią.

…Ale umieramy jak faeries – pomyślała, żałując, że jej zabójca zyska wiele lat błogiej nieświadomości zanim pozna prawdę.

Koniec

Komentarze

Romansidło dla nastolatek?

Jakież znowu romansidło? Nie ma przecież wątku miłosnego!:)

Podobało mi się nawiązanie do Avalonu, bo mam, mówiąc obcesowo, kręćka na punkcie legendy o Rycerzach Okrągłego Stołu i w ogóle czasów arturiańskich... poza tym, że nie widzę większego sensu w opowiadaniu (Rickard jest obłąkany? Chciał zabić elfy, żeby móc zbudować kościół na konkretnym wzgórzu?) podoba mi się styl i płynne opisy, bo dzięki nim czyta się szybko i naprawdę świetnie.

Błędów jest mało i nie rzucają się w oczy.

Czyli, jak to mówią, "byłam, przeczytałam".

   Nudnawa i długa ekspozycja wstępna,  nie wywolująca nawet cienia emocji, kładzie tekst.

Fakt, że początek wywołuje zastanowienie, o co tu chodzi i jak długo będę czekał na jakieś wyjaśnienie, ale druga część jest dobra. Czyta się prawie sama.  

Dobre pytanie: czy ludzie potrzebują / będą ponownie potrzebowali magii. Odpowiedzi, oczywiście, nikt nie zna, więc dobra jak każda inna jest ta udzielana przez Autora --- ktoremu, skądinąd, należą się słowa uznania za treściwe przedstawienie powyższej kwestii.  

Szkoda tylko, że po tekście plącze się kilka pospolitych błędów. bez nich byłby --- ... --- ładniejszy?

Ładnie napisane, ale opowiadanie nie przypadło mi do gustu. Widzę w tym pomyśle niezły potencjał, który niestety został zmarnowany. Końcówka jest dla mnie trochę naciągana.

 

Pozdrawiam.

Całkiem całkiem.

Moim zdaniem ludzie zapomnieli jak korzystać z magii i dla tego myślą, że jest im niepotrzebna.

Dzięki za uwagi. Nie potrafię przywyknąć do krótkich opowiadań, stąd ten długi wstęp. A co do pospolitych błędów to sprawdzałam kilkakrotnie, w dużych odstępach czasu i najwyraźniej nadal nie wyłapałam wszystkiego, wiec za bardzo nie wiedziałam, co poprawić.

Przeczytałam. Bez większej przyjemności, ale i bez bólu, za to z dwoma przerwami (co świadczy o tym, że niezbyt mnie wciągnęło).

Pomysł i potencjał był, niestety niewykorzystany.

ad. Adam KB - mnie się z kolei spodobało zdanie o religii "Nie jestem pewna czy to czasy wszystkich religii, czy żadnej." Ogólnie fragment w Avalonie dobry i zajmujący. Jakby całość trzymała taki poziom...

Pozdrawiam

Pomysł jest fajny, ale wykonanie go psuje. Historia zupełnie odarta jest z napięcia --- czasem pomaga nawet podzielenie tekstu na cząstki gwiazdkami albo numerkami. Jest przydługi wstęp, kulminacja i zakończenie, a gdzie środek?

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka