- Opowiadanie: Szeptun - Szeptownicy: Płomień w Mroku (część pierwsza)

Szeptownicy: Płomień w Mroku (część pierwsza)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szeptownicy: Płomień w Mroku (część pierwsza)

 

Szeptownicy: Płomień w Mroku (część pierwsza)

 

Autor: Piotr Grochowski

 

 

 

[Siedemnastego dnia poświęconego Soaresowi]

 

Zobaczył ją od razu. Burza kasztanowych włosów i olśniewający uśmiech, taki jakim go zapamiętał. „Ile to już?” – Spróbował sobie przypomnieć, ale nie potrafił. Zapewne, nie widzieli się od czasu, gdy wstąpił na służbę do Szeptowników. – „Więc z dobre siedem lat” – zawyrokował w myślach. – „Maecjo Dan Caten, o cudowna uzdrowicielko, nic się nie zmieniłaś”.

 

– No proszę, proszę…– przekrzywiła głowę, gdy zbliżył się do alkowy. – W skromne progi Nadobnej Gniewnicy, tego jakże grzesznego przybytku, zawitała żywa legenda bitewnej Magii: Ingemmar z Pohoricy, zwany także Skwarem. Poskromiciel Ognia, jeden z niewielu, którym dane było wyjść cało z masakry na Chmurnym Wzgórzu. – Ostatnie słowa czarodziejka skierowała do siedzących obok niej: łysego, ciemnoskórego jegomościa i bladego mężczyzny o pociągłej twarzy.

 

– Dla towarzyszy i przyjaciół po prostu Gemm – rzekł, ujmując i całując jej wyciągniętą dłoń.

 

– Dla mnie, zawsze będziesz… Skwarkiem – zachichotała, i drugą ręką wskazała na swoich towarzyszy. – Poznaj proszę, moich kompanów dzisiejszego wieczoru. To Kohor z Bentozi…

 

Ciemnoskóry mężczyzna lekko skinął głową, a Maecja dodała:

 

– Kohor to… mandji. Mam nadzieję, że dobrze wymawiam? Nie pobierałam nauk w Burzowej Akademii.

 

– Doskonale zapamiętałaś, Mae – rzekł Gemm. – W Shkemb, tak właśnie nazywa się specjalistów od Domeny Umysłu. Zresztą, nie tylko tam.

 

– I Greamo Salanador, mistrz Iluzji. – Czarodziejka kontynuowała prezentację. – Prowadzi teatr.

 

Blady chudzielec uniósł kubek w geście pozdrowienia. Ciemnoskóry rozlał trunek z dużego dzbana do kielichów stojących na masywnym stole.

 

– Siadaj, proszę. – Maecja wskazała Gemmowi krzesło, i podsunęła mu napój. – Pij. Dość o Magii. Dobrze wyglądasz… – zauważyła, po czym zmarszczyła nos – …choć nadal golisz głowę do samej skóry. Za to ta koszula i ten kubrak… Wypisz, wymaluj szlachcic lub jakiś znaczny liczmistrz. – Upiła łyk wina. – Mów, cóż cię sprowadza pod „cesarskie skrzydła”, do stolicy.

 

– Cóżby innego, niż praca. Interesy.

 

Do alkowy zajrzał chłopak w rudym kubraku i czarnych nogawicach. Przez jeden moment Gemm popatrzył na młodzieńca jak na całkowicie obcą osobę, dobrze ubranego syna jakiegoś kupca lub pośrednika bankowego. – „Zupełnie o nim zapomniałem” – mag zaśmiał się w duchu. No, tak. Myśli Gemma w całości pochłonęła obserwacja Maecji, piegów zdobiących jej jasną twarz.

 

– O, nie jesteś sam… – szepnęła czarodziejka.

 

– Nie… – Gemm westchnął i położył dłoń na ramieniu chłopaka. – To mój pomocnik i zarazem uczeń, Żarko. Bardzo zdolny młodzieniec.

 

– Ależ nam miło. – Maecja skłoniła się lekko. Podobnie uczynił ciemnoskóry. Iluzjonista tylko wzruszył ramionami.

 

Czarodziejka zmrużyła oczy i, z nieukrywaną przyjemnością, dodała:

 

– Jakie to słodkie: Żarko praktykujący u Skwarka. Ognista rodzinka, można by rzec.

 

– Cieszę się, że mogę w jakiś sposób wywołać uśmiech na twojej twarzy. – Gemm uniósł brwi i westchnął. – Pięknie ci z nim…

 

Żarko rozglądał się z zainteresowaniem. Czarodziejka wskazała mu miejsce obok siebie na solidnej, miękko wyścielonej ławie, ale chłopak nerwowo pokręcił głową i stanął za oparciem krzesła, na którym siedział Gemm.

 

– Musisz okazywać swemu wychowankowi nieco serca i powściągnąć swoją surowość. – Maecja odezwała się z troską w głosie. – Żarko wygląda na nieco przestraszonego. Przypomnij mi, mój drogi, jak wielu uczniów miałeś do tej pory?

 

Gemm pokiwał głową ze zrozumieniem, napił się wybornego wina i odrzekł z powagą:

 

– Zaiste, słodka Maecjo, żaden ze mnie wzór opiekuna czy też nauczyciela. Niemniej, chłopak po prostu potrzebował pomocy, więc mu ją okazałem.

 

– To tylko drobna obserwacja, stwierdzenie. Nie chmurz się, Skwarku. Jestem pewna, że sobie poradzicie.

 

Czarodziejka posłała uśmiech Gemmowi i mrugnęła okiem do Żarko.

 

– Mówiłeś, „interesy”? – rzekła.

 

– Słucham?

 

– Do Konstanzy sprowadziły cię interesy, jak wspomniałeś…

 

– E… tak. – Gemm machnął ręką. – Takie tam nudne sprawy. Kupić to, tamto, dostarczyć pisma, listy.

 

 

***

 

 

[Dziesiątego dnia poświęconego Soaresowi]

 

To była jedna z mniej przyjemnych stron wizyty w stolicy: dostarczanie korespondencji Komendanta. Dla Gemma było oczywistością, jak ważne sprawy załatwiał poprzez swoje listy dowódca Roty Szeptów. Z całą pewnością pisma Komendanta, niejednemu z członków oddziału uratowały życie – dotyczyły zaopatrzenia, wsparcia ze strony bogatych i możnych, zawierały pochlebstwa i raporty. „Połowę bitewnego sukcesu załatwia się poprzez pióro i pergamin”, mawiali znawcy najemniczej profesji. W tej materii, przywódca Szeptowników radził sobie równie skutecznie jak podczas szarży na końskim grzbiecie.

 

I to właśnie Ingemmarowi z Pohoricy powierzał niewdzięczne, bo czasochłonne, ale jakże istotne zadanie, za każdym razem, gdy mag udawał się do miasta.

 

Czarodziej nie mógł za to narzekać, jeśli szło o miejsca, w które trafiał z listami: wille bogaczy, kupieckie rezydencje i tym podobne. Pokonywał właśnie kolejne białe schody prowadzące do jednego z wiszących ogrodów, a tych pełno było na Insulo-Planto, zielonej wyspie na północ od centrum stolicy.

 

– Ingemmarze – usłyszał za sobą. – Ingemmarze, to ty?

 

Odwrócił się. Dojrzał wysokiego, chudego mężczyznę, o ciemnych włosach, krótko przystrzyżonych na cezaryjską modłę. Gemm zdziwił się, ale było to przyjemne zaskoczenie.

 

– Sillus… Sillus z Kolmiru… Nie do wiary.

 

– A jednak! – Mężczyzna podszedł bliżej, pochwycił wyciągniętą przez Gemma dłoń, po czym objął go i przywitał silnym przyjacielskim uściskiem. Po chwili odsunęli się od siebie na odległość jednego, może dwóch kroków.

 

– Słyszałem, co mówili – rzekł Gemm, marszcząc czoło. – Myślałem, że świat stracił ostatniego spośród prawdziwie Szarych Magów.

 

Ingemmar zadumał się po swoich ostatnich słowach. – „Sillus zwany Sprawiedliwym, znany także jako Strażnik Esencji. Bohater z Kolmiru, Dobroczyńca. Jakże potężny i jakże prawy, a zarazem jakże cholernie naiwny. Słowem: całkowicie nie pasujący do naszych czasów.”

 

– Na szczęście, myliłeś się – odparł Sillus.

 

– Na szczęście, zaiste. – Gemm pokręcił głową. – Opowiadaj, jak zdołałeś…

 

– Przyjacielu – przerwał mu Sillus – druhu, nie teraz. Czasu mamy niewiele, może przejdźmy w jakieś ustronne… – dodał, wierzchem dłoni ścierając pot z czoła – …cieniste miejsce.

 

– Mówisz zagadkami. Ale… do tego już przywykłem. Jest tutaj, w ogrodzie nieopodal, zakątek. Ale wierz mi, nie wyłgasz się. Chcę wiedzieć, jak uszedłeś cało z ruin… Wietrznej Czatowni.

 

– Kiedyś ci opowiem. – Sillus uśmiechnął się.

 

 

***

 

 

 

Zihdan?… Qarra-Su? – szepnął Gemm. – Te nazwy niczego mi nie mówią…

 

– Wielce prawdopodobne, wszak przebywasz tutaj zaledwie kilkanaście dni w roku. – Sillus pokiwał głową.

 

Gemm uniósł brwi. Zamyślił się patrząc na przyjaciela. Po chwili spytał:

 

– Co dokładnie zamierzasz? – Mówiąc to przysiadł na starej kamiennej ławie, oplecionej przez bluszcz. Sillus nerwowo przemierzał trasę wzdłuż bujnego żywopłotu, w jedną i drugą stronę. Odpowiedział, ale jakby nie słuchając słów wypowiedzianych przed chwilą przez Gemma:

 

– Przybyli z Południa, sprytnie łącząc swoją mistykę i zamiłowanie do orgiastycznych zwyczajów z prowadzeniem interesów. W tym plugawym mieście, pozbawionym jakichkolwiek wartości i zasad, odnaleźli się jak ryba w wodzie. Drogocenne kamienie, odurzające zioła, złoto i władza oraz Magia, rzecz jasna. Śledzę poczynania Qarra-Su od przeszło dwóch lat. Wiem gdzie ulokowali swoje więzienie. Znam ich każdy krok. Potrafię określić, ile dzieci przetrzymują. To musi zostać zakończone.

 

– To nie tylko Konstanza, jak mniemam?

 

– Są potężni. – W głosie Sillusa zabrzmiał smutek. – Niewyobrażalnie. Ale można ich zranić, osłabić. Musimy od czegoś zacząć.

 

– My? – spytał Gemm.

 

Sillus wciągnął powietrze i powoli, głośno wypuścił je ustami.

 

– Szczelina Bargmark, trzeciego dnia, pamiętasz? Jesteś mi winien życie, druhu.

 

– I dziesięć żywotów by nie starczyło, by spłacić ten dług – mruknął Gemm. – Dobrze wiesz.

 

– Będziemy kwita. To właśnie ten moment. Potrzebuję pomocy, lecz widzę że zapowiada się niełatwa przeprawa.

 

– Nie spotkaliśmy się przypadkowo.

 

– Nie. – Sillus pokręcił głową. – Przyglądałem się twoim działaniom. Wiem, że dwa razy w roku odwiedzasz miasto. Czekałem na ciebie. – Rozłożył ręce w geście przeprosin. – Wybacz mi, że w taki sposób ci to oznajmiam. Zwyczajnie, brak mi czasu. Brakuje go nam…

 

– Powiedziałeś „my” – przypomniał Gemm i, nim Sillus zdołał cokolwiek powiedzieć, dorzucił – ale rozumiem, że nie tylko mnie miałeś na myśli.

 

– Nie tylko ciebie, prawda. Tutaj, w Konstanzie, to będzie jedno z uderzeń, inni zaatakują w pozostałych miejscach. Jeszcze dziś, gdy nastaną ciemności.

 

Milczeli przez dłuższą chwilę.

 

– Jestem z tobą – odezwał się Gemm. – Nie mógłbym postąpić inaczej. Nie robię tego wyłącznie, przez pamięć o Bargmark. Nie chodzi mi tylko o nas. Te dzieciaki… Ale muszę wiedzieć…

 

– Co chcesz wiedzieć? – przerwał mu Sillus.

 

– Kto za tym stoi? Kto cię wspiera i inspiruje? Chcę wiedzieć, komu służysz, przyjacielu.

 

 

***

 

 

[Siedemnastego dnia poświęconego Soaresowi]

 

– Każdy komuś służy. – Greamo Salanador po raz kolejny w trakcie rozmowy, wzruszył ramionami. Gemm odnosił wrażenie, że większość spraw tego świata jakoś niespecjalnie interesuje iluzjonistę.

 

– Kiedyś myślałam, że ta zasada nie dotyczy nas, czarodziei – powiedziała Maecja Dan Caten. – Że to wyłącznie problem rycerzy, duchownych, mieszczan, chłopstwa. Ich wspólne jarzmo, przekleństwo.

 

– Z czasem upodobniliśmy się do zwykłych ludzi – zawyrokował ciemnoskóry Kohor z Bentozi, przemawiając niskim głosem z wyraźnym, południowym akcentem.

 

– Zatem? – ponowił swoje pytanie Gemm.

 

– Pan Salanador, wedle mojej wiedzy – odpowiedziała Maecja – pobiera wynagrodzenie za zadawalanie teatralnych gustów kupieckiej rodziny Metzerów…

 

Iluzjonista przytaknął, jednocześnie pijąc wino.

 

– A Kohor i ja – mówiła dalej czarodziejka – pracujemy dla Ibena Guderiona…

 

– Ten szlachcic przewodzi najemnemu oddziałowi, jeśli dobrze spamiętałem nazwisko – rzekł Gemm.

 

– Owszem, ale to grupa nie tak liczna jak twoja – uśmiechnęła się Maecja. – I preferująca mniejsze wyzwania. Odleglejsze od bitewnych pól.

 

– Więc wiesz, że mój los dalej spleciony jest z Szeptownikami?

 

– Wiem i choć nie było nam dane spotkać się, drogi Skwarku, doszły mnie słuchy o twoich, jakże systematycznych, wizytach w stolicy. Ale nie wiedziałam, że jesteś bywalcem Nadobnej Gniewnicy.

 

– O, zawitałem tutaj po raz pierwszy – mruknął Gemm rozglądając się. – Niezwykłe miejsce i nie mam na myśli, rzecz jasna, „usług” tutaj świadczonych.

 

– Czemuż to? – zdumiała się czarodziejka i rozciągnęła usta w uśmiechu. – Mnie podoba się tutejsza… obsługa. Tak męska, jak i damska.

 

Gemm przełknął ślinę mając nadzieję, że nie pokraśniał na twarzy. Dobrze pamiętał upodobania Maecji Dan Caten. Mawiano o niej, że urodziła się na zimnych i smutnych ziemiach Nordmaaru, lecz temperament posiadała iście południowy.

 

– Abyś mógł wypowiedzieć się na temat Gniewnicy i jej „niezwykłości”, polecam ci spotkanie z pewną ognistą Surenejką. – Czarodziejka z namaszczeniem dobierała kolejne słowa. – To mogłoby być prawdziwie „płomienne” doznanie…

 

Gemm zmarszczył brwi i rzekł:

 

– Myślałem bardziej o fakcie, iż tuż pod nosem cesarza i jego psów ze Świątynnej Straży, magowie mogą całkiem swobodnie spotykać się, rozmawiać i, z całą pewnością, knuć…

 

– A fuj… – Maecja skrzywiła kształtne usta w udawanym grymasie. – Któż by się ośmielił… „knuć”?

 

– Jak to możliwe, że to miejsce istnieje?

 

– Przez pieniądze, rzecz jasna – prychnął Salanador i znów poruszył ramionami wyrażając zniecierpliwienie. Gemm utwierdził się w przekonaniu, iż sposób bycia iluzjonisty wyraźnie go irytuje.

 

– Kupcy to przebiegli i niezwykle praktyczni ludzie. – Maecja nachyliła się nad stołem. – Doskonale orientują się w sytuacji. Wiedzą, że czarodziejski fach związany jest ze sporą ilością kosztowności, więc pozwalają nam płacić za spokój. Oni, z kolei, płacą komu trzeba, żeby nikt z niechętnych nam służb, przez przypadek, nie zajrzał do Gniewnicy. A na dodatek, liczmistrzowie słyszeli co nieco o cesarskim pomyśle, co by znieść Interzis. – Czarodziejka pokręciła głową. – To akurat im nie na rękę, bo stracą klientelę, jak już magom wszystko będzie wolno. Stąd obecne wygody, dyskrecja, niskie ceny…

 

Gemm powiódł wzrokiem po wnętrzu alkowy, po barwnych gobelinach, którymi obwieszono ściany. Przez rozchylone kotary, zawieszone u wejścia do wnęki, w której siedzieli, dojrzał także główną salę zamtuzu, przesadnie zdobną, utrzymaną w nieco południowym stylu.

 

– Kiedy już magom wszystko będzie wolno… – powtórzył szeptem słowa Maecji i wzdrygnął się. – „Ach, wtedy tak wiele spraw się zmieni” – pomyślał. – „Wielu zapłaci za swe czyny. Magia zawsze dąży do równowagi. Zawsze.” – Potarł podbródek. – „A dziś, zbyt wielu magów cierpi…”

 

– Panie? – Do alkowy wślizgnął się Żarko. Gemm spojrzał na ucznia i pokiwał głową ze zrozumieniem. Przeniósł wzrok na czarodziejkę.

 

– Czas się pożegnać Mae.

 

– Ależ… – Zdumiała się, a może tylko udała zaskoczenie.

 

– Czeka na mnie – zaczął Gemm podnosząc się z krzesła i kładąc dłoń na ramieniu swojego ucznia – na nas, wysłannik Braccia Maginoli. Potrzebujemy szybkiego transportu. Ruszamy dziś na Pogórze, do Rozenbronnu.

 

Maecja posmutniała. Westchnęła i zapytała:

 

– Na wojnę?

 

Gemm zastanowił się.

 

– Chyba można tak powiedzieć, chociaż póki co, nic poważnego się nie wydarzyło. Wroniec trzyma swe sługi na uwięzi, orkowie nie zeszli jeszcze w doliny.

 

– Nie pocieszysz mnie tym – szepnęła czarodziejka, wstała ze swojego miejsca i przytuliła się do zaskoczonego Ingemmara. Zadrżała. – Uważaj na siebie, i… nie spłoń, proszę.

 

Gemm odsunął Maecję od siebie i delikatnie ujął ją za ramiona, uśmiechając się.

 

– Spróbuję, Mae. Ty zaś, skoro trzymasz się z dala od bitew, wypoczywaj i baw się.

 

– Będę się bawić. Jak zawsze, Skwarku. – Pocałowała go w policzek. – A przy twojej kolejnej, nudnej wizycie w Konstanzie, zaaranżuję wspólne spotkanie: ty, ja i ta ognista Surenejka…

 

Gemm roześmiał się, skinięciem głowy pozdrowił czarodziejów siedzących w głębi alkowy, chwycił dłoń Maecji Dan Caten i ucałował jej palce. Mrugnął do niej okiem i wychodząc szepnął:

 

– To będą zdecydowanie zbyt długie miesiące. Już nie mogę się doczekać…

 

 

 

 

***

 

 

 

[Jedenastego dnia poświęconego Soaresowi]

 

– Zaręczam wam, panie magu, że warto na coś takiego czekać – rzekł grubas w wytwornym kubraku. Noc była ciepła, ale mężczyzna narzucił na siebie jeszcze brunatny płaszcz z delikatnego materiału. W ręku trzymał pochodnię rzucającą chybotliwe światło. Przedstawił się jako zarządca i kazał na siebie mówić: Erasimus.

 

Gemm spoglądał na niego zmrużywszy oczy. Z grubasem rozmawiał Sillus i wyglądało na to, że umowa została sfinalizowana. Nareszcie. Pół nocy trwała powolna i żmudna podróż: od miejskiej łaźni na Avereos, w kupieckiej części stolicy, aż do znajdującej się poza murami miasta, skalistej i pokrytej bujną roślinnością, wyspy Cer Semiluna. Po drodze, trzykrotnie zmieniali się prowadzący ich przewodnicy, bacznie sprawdzający czy aby nie są śledzeni, a Erasimus zdawał się ostatnim z łączników. To mogło oznaczać, że czarodzieje znajdowali się blisko owego Zihdan – wedle słów Sillusa, okrutnego więzienia dla młodych czarodziejów.

 

Przypuszczenia Ingemmara zaczęły się sprawdzać, gdy zarządca, zakończył wychwalanie swojego „towaru”, i zwrócił się do flisaka, który kierował płaskodenną łodzią i uprzednio przywiózł czarodziejów na miejsce spotkania:

 

– Zaczekaj tutaj na panów i przygotuj łódź na przewóz dodatkowych dwóch – zamyślił się – no, może trzech podróżnych. Znasz zasady.

 

– Trzech? – zdziwił się Sillus.

 

– Taką hojność i profesjonalizm w prowadzeniu interesów, jak wasza, należy nagradzać – pospieszył z wyjaśnieniami Erasimus. – Mam dla was, panie, niespodziankę…

 

Na twarzy Sillusa pojawił się przeraźliwy i obrzydliwy zarazem grymas zadowolenia. Gemm po raz kolejny nie mógł wyjść z podziwu. Jego kompan, poprawny jak cholera, i prawy do szpiku kości, niezwykle biegle odgrywał role okrutników, szubrawców i mrocznych magów.

 

Czarodzieje ruszyli za Erasimusem prosto w labirynt skalnych kształtów, porośniętych pnącymi i wijącymi się roślinami. W wielu miejscach napotykali małe jeziorka. Blask pochodni odbijał się w taflach wody i rzucał na kamienne ściany fantazyjne cienie. Z każdym krokiem Gemm coraz silniej doznawał specyficznego uczucia, jakby niezwykłego smutku i duchowego bólu, straty lub czegoś podobnego.

 

Zdecydowanie – zbliżali się do Zihdan, a niezwykła siła „wygaszała” potęgę ich Źródeł Mocy.

 

Każde więzienie ma jakiś rodzaj krat, w tym przypadku, jak zdołali ustalić szeptacze i szpiedzy pracujący dla Sillusa, wolność młodych adeptów magii ograniczały Bimme Izhi – dziwaczne wodne rośliny, praktycznie niespotykane po północnej stronie Żelaznych Gór.

 

Ujrzeli je szybko. W pewnym momencie dotarli do szerokiego, rozległego miejsca, otoczonego skałami, i na powierzchni jeziora, znajdującego się pośrodku, mogli dostrzec charakterystyczne, rozłożyste liście i czarne lub ciemnogranatowe kwiaty. Bimme Izhi swobodnie unosiły się na tafli wody.

 

Erasimus dostrzegł ich zainteresowanie:

 

– Ach, tak – odezwał się rechocząc. – Czujecie się, bezsilni, by tak rzec? Niepewni? Może lekko zaniepokojeni?

 

– Nie podoba mi się wasz ton, panie Erasimusie – warknął Sillus.

 

– Och, przebaczcie mi. – Grubas uniósł wolną dłoń w przepraszającym geście. – Nie miałem w zamiarze was urazić, zdenerwować… ani wystraszyć… Zauważyłem, że podziwiacie nasze „ślicznotki”. Kwiaty Równowagi, tak je nazywamy.

 

– Pływają i … – zaczął Gemm.

 

– Błogosławią wodę, w której są zanurzone – przerwał mu Erasimus. – A jako, że okoliczne jaskinie i jeziora stanowią połączony, podziemny system… No, sami wiecie. – W głosie mówiącego można było wyczuć prawdziwie mentorski ton. – Woda stanowi doskonałą blokadę. I parując, bo w okolicy znajdują się ciepłe źródła, jeszcze silniej wpływa na otoczenie.

 

– Dość straszenia, panie zarządco – głos Sillusa zabrzmiał niezwykle twardo. – Zrozumieliśmy. Przecież nie przyszliśmy was tutaj pozabijać.

 

Grubas spoważniał i nerwowo przełknął ślinę. Gemm uśmiechnął się w duchu: – „Tak, a teraz dobrze się zastanów, czy warto było się chwalić, kmiocie.”

 

– Proszę o wybaczenie, głupio gadam – szepnął Erasimus i skłonił głowę.

 

– „Ależ nie, nie przepraszaj” – pomyślał Gemm. – „Wszystko mi pięknie objaśniłeś, bo dotąd nie miałem pewności. A dokładnie to chciałem wiedzieć. Dokładnie to.”

 

 

***

 

 

 

– Fascynujące i przerażające zarazem. – Gemm westchnął, zanurzył dłonie w ciepłej wodzie i delikatnie poruszył palcami, cały czas spoglądając na jeden z kwiatów. Bimme Izhi delikatnie dryfował po ciemnej tafli, nie dalej niż na wyciągnięcie ręki od czarodzieja. – Jakbym spoglądał na swoją własną śmierć…

 

Sillus prychnął.

 

– Własną śmierć, powiadasz? – zadrwił. – Bolesną i powolną, pewnikiem? Przyjacielu, przecież całe życie maga to nic innego jak powolne umieranie.

 

– Skąd tyle goryczy? – Gemm spojrzał na towarzysza i wskazując ruchem głowy na jezioro, dodał cicho: – Ciepłe źródła mówił… Od tego momentu, jeszcze cieplejsze… – Wokół dłoni czarodzieja, zaczęły powstawać bąbelki.

 

Na ustach Sillusa pojawił się delikatny uśmiech.

 

– Ile potrzebujemy czasu? – spytał.

 

– Trzy, może cztery kwadranse – odparł Gemm, po krótkim namyśle. Wyciągnął ręce z wody i strząsnął z nich kropelki.

 

– Sądzę, że jest to do osiągnięcia…

 

Sillus przerwał, bo do miejsca gdzie rozmawiali zbliżyła się grupa ludzi, prowadzona przez znanego im już zarządcę, Erasimusa. Wśród kilku trzymających kusze zbrojnych, odzianych w ciemne tuniki, Gemm dostrzegł trójkę niskich postaci, zapewne dzieci. Trudno było mieć pewność – ich twarze były zasłonięte przez obszerne kaptury.

 

– Jak obiecywałem, „towar” przedniej jakości i, jak to u nas, wszystko zgodnie z oczekiwaniami i instrukcjami – odezwał się Erasimus. – Dziewczynka, z nordyjskiego rodu, o ślicznych błękitnych oczętach oraz chłopak z terenów cesarskich.

 

Grubas zrzucił kaptury i odsłonił oblicza dzieci.

 

– Wyśmienicie – skwitował Sillus. – Oraz wspominana niespodzianka?

 

– Sługa uniżony – roześmiał się zarządca, skłaniając lekko głowę. – Chłopak, starszy nieco niż „zamawiana parka”, i nie tak cenny, ale jednak… Posiada specyficzne uzdolnienia, wedle naszej wiedzy.

 

– Nieco jaśniej?

 

– Przy ostatnim zamówieniu wspomnieliście panie, że wasz zachwyt wzbudziłoby nieco nieprzewidywalności. I taki właśnie jest ów młodzieniec. Tak po prawdzie, to ktoś oddał go nam na przechowanie, w zastaw właściwie, i nie pojawił się w terminie. – Erasimus wziął się pod boki, pokiwał głową i dokończył: – A wedle naszych zasad, w takich przypadkach, przejmujemy „towar”. Ucieszyłby was taki prezent?

 

Sillus potarł kciukiem nos, wykrzywił usta i przyjrzał się chłopakowi. Gemm uczynił to samo: dostrzegł ciemne, zmierzwione włosy sięgające ramion, wychudłą twarz i pusty wzrok. Taki sam wyraz twarzy miały młodsze dzieci.

 

– „Spalę cię.” – Gemm zacisnął usta, lecz wewnątrz „krzyczał” z całych sił. Widział wiele, patrzył na straszliwsze okrucieństwa, przemierzał pola krwawych bitew, ale bezsilność i brak nadziei, które dostrzegał w nieruchomych oczach małych więźniów Zihdanu, budziły w nim wściekłość. Raz jeszcze spojrzał na grubego zarządcę. – „Zmienię cię w proch, w kupkę pyłu.”

 

– Więc… – Erasimus zawiesił głos. – Przejdziemy do interesów?

 

– Nie tak prędko, panie zarządco – mruknął Sillus. – Wasi mocodawcy nauczyli was pewnie niejednego powiedzenia używanego na Południu. Ja znam takie, „o kocie i tygrysie”…

 

– Imponujecie mi, panie, wiedzą na temat moich pracodawców – rzekł grubas, i dodał, używając mowy Sudów: Bastisi a Neeyah Pakish, Tigrit Pakish.

 

Gemm uniósł brwi, a Sillus pospieszył z wyjaśnieniami:

 

– Na Złotym Szlaku, sudyjscy kupcy mawiają: Kupując Kota w worku, kupić możesz Tygrysa.

 

– Zaiste – przyznał Erasimus. – Spodziewałem się tego. Mamy tu miejsce, gdzie moc naszych „kwiatów” jest nieco słabsza. Tam można dokonać dokładniejszych oględzin „towaru”, jeśli kupujący tego sobie życzą.

 

– Życzą sobie – powiedział Sillus, uśmiechając się szeroko.

 

Grubas skinął na swoich ludzi i wskazał dłonią na jeden z korytarzy pośród skał.

 

– Tędy.

 

Gemm ruszył we wskazanym kierunku, ale powstrzymał go głos zarządcy:

 

– O nie, to nie jest dobry pomysł, panie magiku. – Erasimus spojrzał na Sillusa i wyjaśnił: – Z oblicza waszego towarzysza można czytać jak z otwartej księgi. Widać, że chętnie znalazłby się w miejscu, gdzie jego moc działa. A nieprzypadkowo staramy się zachowywać równowagę. Wy zdajecie się być kupcem, a on to wasz strażnik, dobrze rozumuję?

 

Zapytany nie odezwał się.

 

– Ostatnie czego potrzebujemy, to silny czarodziej przeszkadzający w interesach. – Grubas wpatrywał się w Sillusa. – Wy, panie, poradzicie sobie sam, zapewne… – Następnie zwrócił się do Gemma, a w jego głosie czuć było kpinę: – A ty, zostań tutaj, w pobliżu Bimme Izhi , i posmakuj, jak to jest być równym zwykłemu człowiekowi.

 

Gemm spojrzał na Sillusa. Towarzysz wzruszył ramionami i mruknął:

 

– Niech i tak będzie. Sprawdzę co trzeba, upewnię się i wrócę… Zajmie mi to ze trzy, może cztery kwadranse.

 

– Zgoda. – Gemm pokiwał głową.

 

Erasimus spojrzał na niego, wyszczerzył się, przywołał jednego ze swoich zbrojnych, położył mu dłoń na ramieniu i rzekł:

 

– Mój człowiek dotrzyma ci, panie magu, towarzystwa.

 

Po tych słowach zarządca, Sillus, zbrojni i więźniowie oddalili się. Gemm odprowadził ich wzrokiem.

 

– „No tak” – pomyślał – „może i z mej twarzy można wiele wyczytać. Za to z twojej, Erasimusie, ja czytać nie muszę. Wszak, czynisz wszystko to, co my wcześniej obmyśliliśmy.”

 

Czarodziej uśmiechnął się w duchu. Przypomniał sobie jedne z pierwszych słów, które wypowiedziano doń w Shkemb, w Burzowej Akademii, na początku nauki: „ Prawdziwą umiejętnością czarodzieja jest moc wpływania na innych i to w ten sposób, by oni sami przyjmowali wolę maga, jako swoją własną.”

 

Otóż to.

 

Zaraz potem przysiadł nad brzegiem jeziora i spojrzał na swojego strażnika, stojącego kilka metrów dalej. Zbrojny bacznie obserwował okolicę. Pochodnia, którą wcześniej trzymał w dłoni, tkwiła teraz w specjalnie przygotowanym uchwycie. Kuszę zaś opuścił ku dołowi.

 

Gemm sięgnął do wewnętrznej kieszeni lekkiego płaszcza i dotknął palcami ukrytej tam drewnianej dmuchawki. Mag bitewny, jakkolwiek potężny, zawsze powinien nosić przy sobie broń. Zawsze.

 

 

 

Koniec części pierwszej

 

 

 

 

Od Autora:

Drogi czytelniku. O innych Szeptownikach (jesli najdzie Cię taka chęć) przeczytasz:

http://szeptun.blogspot.com/2012/08/szeptownicy-zguba.html

 

Koniec

Komentarze

Hmm. Przyłączę się do skarg i utyskiwań pod adresem edytora tekstów - miałem wszystko ładnie wyjustowane, akapity etc. a tutaj po wklejeniu - kaplica :(

Więc przepraszam za strone wizualną, mając nadzieję, że zawartość nie zawiedzie. 

   Cóż... Mamy pozyrzeczenie dj Jajko, że na portalu będzie funkcjonował porządnie skonfigurowany edytor --- najszybciej, jak to możliwe. Obietnica z 24 września. Jednakże wpisy przypominające o knieczności załatwienia tej sprawy nadal są chyba bardzo potrzebne.

    Oto link:---> http://www.fantastyka.pl/9,0,0.html

Dlaczego zawsze bohaterki są rude?

To nie zarzut. Ja też mam w swoich "dziełach" przede wszystkim rude i piękne albo przynajmniej urocze. Zastanawiam się, czy "rudość" nie jest pierwszą oznaką, że wkraczamy w dziwny, magiczny świat i taka kobieta będzie z pewnością czarownicą, jędzą albo przynajmniej kabalarką. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

:) nie wiadomo czy Maecja jest piekna - to punkt widzenia Ingemmara :)

Ale wydaje mi sie że jest urocza :)

Poczekaj na część drugą :)

-----------------

Coś na temat samego opowiadania ?

Początek niestety nie jest wciągający, końcówka zapowiada coś ciekawego, lecz może być różnie. Ogólnie samymi dialogami, które ciągną się i ciagną ciężko jest zbudować dobrą atmosferę i zachęcić do dalszego czytania. Gdyby nie Twój autorze apel w hyde parku nie doczytałbym pewnie do końca. Uwaga druga - anachronizmy, których używasz jak chcesz, a że jest ich mało więc rzucają sie w oczy. Co do zapisu i przecinków to jest mi to obojetne, tylko mógłbys usunąć kropki przed myślnikami w dialogach.

pozdro

gwidon - Dzięki .

Apel poskutkował. :)

Czyli jednak przynudzam ?

anachronizmy? Mozesz nieco jasniej, bo akurat na ta sferę zwracałem szczególna uwagę, pisząc... 

Co do dialogów i ich dużej ilości: piszę prosto (moze dla kogoś zbyt prosto) i stąd mało opisów. 

Część druga jest juz dodana. Skoro może być różnie: zachęcam do przeczytania i komentarzy.

 

 

Podoba mi się pomysł z kwiatami Bimme Izhi. Bardzo oryginalne.

"[Jedenastego dnia poświęconego Soaresowi]" Od tego momentu tekst zaczął mnie wciągać. Wcześniej przegadałeś całą akcję. Twój styl opisałabym jako leniwy i rozwlekły. To nie wada, ale uważaj, żebyś nie przeholował. Zobaczymy, jak to jest w dalszej części.

:) miała byc przegadana, ta pierwsza część  - wiem także, że jest to na dłuższą mętę pułapka :)

Hmm, docenił ktos nareszcie jakis element oryginalności.

Dzięki  

 

Nowa Fantastyka