- Opowiadanie: tokjo - Ostatnia przygoda pana Broma

Ostatnia przygoda pana Broma

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ostatnia przygoda pana Broma

Pan Brom ma piękne i długie złote włosy. Ma też i przecudnie gęste wąsy koloru słońca. Ma, ma, ale już młody nie jest. Wszystko to zawdzięcza pan Brom swojej żonie, pani Bromowej. Każdy pan w wieku pana Broma powinien mieć siwą główkę, tudzież błyszczącą pięknie łysinkę. Pani Bromowa jednak znała się na urodzie (specjalizacja: włosy) i potrafiła zadbać o swojego ukochanego męża. Pani Bromowa dawała panu Bromowi wiele radości i szczęścia. Dała na ten przykład trójkę dzieci, w tym jedną przecudną córeczkę, och jaki to był blond aniołek. Obecnie ukochana przez lud królowa, bo pan Brom był znany z wielu rycerskich osiągnięć i każdy chciał się z nim bratać, nawet królowie.

 

Sam pan Brom jednak już dawno nie wysławił swojego imienia w rycerskich pojedynkach, bo już wiek na to nie pozwalał. Pani Bromowa też nie chciała, by pan Brom gdzieś wyjeżdżał. Nie daj Boże by pomarł gdzieś daleko i kto by się dziećmi zajmował. Ona sama? W życiu!

 

Teraz jednak pan Brom z dumą uchował wszystkie dzieciaki, dorobił się nawet wnuków. Nie może się niestety cieszyć wnuczętami pan Brom ze swoja żoną. Pani Bromowa odeszła do lepszego świata. Bardzo to pana Broma zabolało, rozpaczał miesiącami, lecz w końcu stanął na nogi. Gdy stał tak i patrzył się na swoją posiadłość, na wnuczęta gdzieś radośnie uciekające przed zatroskanymi opiekunkami, na sąsiadów, którzy kłaniali się na jego widok ("Dzień dobry panie Brom!", "Jak tam zdrówko?", "Piękne włosy panie Brom. A ten wąs!"), na ten świetnie cykający mechanizm, zrobiło się panu Bromowi niezwykle przykro. Kto w tym świecie potrzebuje pana Broma? Kłaniać się mogą ludzie jego dzieciom, z resztą już to czynią, ucząc nawet swoje dzieci, by w szkółkach kłaniali się bromowym wnuczętom. Ziemie pana Broma zarządzane są zręczną ręką jego własnego syna, a do obrony królestwa już się szkolą królewskie dzieci, wspomniane bromowe wnuczęta. Pan Brom siedzi w swoim pięknym zamku i włóczy się z kąta w kąt, jak ta zjawa. Co tu począć?

 

W końcu tęsknota za wojaczką zwyciężyła u pana Broma z rozsądkiem. Co miał w życiu zrobić, to zrobił. Nie będzie jak ten dziad siedział w miejscu i wtrącał się dzieciom w wychowywanie ich własnych brzdąców. Złapał za miecz ukochany, Serweteczkę (niewinny żart młodej jeszcze wtedy Pani Bromowej), machnął w powietrzu kilka razy i uśmiechnął się do siebie. Przypomniał sobie ile razy ta Serweteczka robiła porządek w szeregach wrogich armii. Odnalazł też tarczę Lwiego Króla, majestatyczny artefakt o wielkich rozmiarach, prezent od ówczesnego władcy królestwa. Pan Brom obawiał się, że nie udźwignie tak wielkiego narzędzia, jednak lata treningu nie uciekają szybko nawet ze starego ciała. Gdy nabrał pewności z tymi dwoma przyrządami, pan Brom wysłał swe sługi, by przygotowały jego zbroje, sam zaś zabrał się za czytanie porannej gazety. Codziennie w ogłoszeniach jakieś małe księstwo albo inna mieścina prosiły bohaterów o pomoc. Szybko w oko bromowe wpadło dużą czcionką wypisane hasło:

 

LOCHY NIEGODZIWEGO CZARODZIEJA

 

NIKT ICH NIE POKONAŁ!

 

POMOŻESZ?

 

Wyglądało to na odpowiednie wyzwanie dla pana Broma. Bez zastanowienia spisał adres, posłał sługę do oporządzenia konia, a sam wrócił do jedzenia jajecznicy, bo pani Bromowa zawsze pilnowała, by zjeść śniadanie do końca.

 

Gdy tak pan Brom pałaszował zaciekle jajówę, syn jego wparował do sali jadalnej.

 

– Ojciec zwariował. – powiedział z zatroskaną miną starszy z Broma synów – Na wojnę się wybiera, a wojny nie ma. Wnuki ojciec powinien bawić

 

– Sami bawcie. – mruknął pan Brom, niechętny do kłótni, gdyż dobrze znał się tylko na utarczkach siłowych. Co innego jego dzieci, wychowane w szlacheckich obyczajach żony pana Broma.

 

– Oj tatek, co ty najlepszego robisz? – pytał łagodnie syn bromowy

 

Pan Brom dokończył jajecznicę, wytarł chustą twarz, wstał i podszedł do syna. To oznaczało Większe Słowa Taty, dobrze o tym dzieci pana Broma wiedziały.

 

– Odchowałem was z matką?

 

– Wychowaliście na medal.

 

– Żonę sobie znalazłeś?

 

– No sam nam tata błogosławił. – dumnie pierś wypiął bromowy syn

 

– Dzieci też masz, rządzisz moimi ziemiami i jeszcze z kawałem krainy w imieniu króla.

 

– Ano ta…

 

– No to swoje zrobiłem. – wtrącił się pan Brom. – matce daliście spokojnie odejść, to i mi dajcie.

 

Chwycił pan Brom za gazetę, pokazał ogłoszenie synowi i wrócił do wywodu, zanim chłopak się uaktywnił ze swoimi złotymi słówkami.

 

– Widzi to? Takie lochy to ja Serweteczką czyściłem szybciej niż służki, które mi w zamku zatrudniasz. Ale co wy tam wiecie! Żadne z was do wojowania się nie ciągnęło, tylko pieniądze, ładne słówka i książki! – mówiąc to, pan Brom machnął ręką pogardliwie – Dobre jesteście dzieciaki, ale nie zrozumiecie, że walczyć się będzie walczyło zawsze. Nie ma emerytury. Krew się gotuje i lepiej żyje, jak miecze można krzyżować.

 

– Tatek oszalał – syn się szczerze uśmiechał

 

– A idź mi ty!

 

– A nie pójdę! – odrzucił obelgę ojca syn bromowy – Ale jak ojca wola, by iść, to proszę. Uszanuję. Jednak całe królestwo będzie zatroskane. Wnuki będą tęsknić, a córka twa będzie się całymi miesiącami martwić. Wiesz, że po matce charakterek ma.

 

– Ano ma, ale ona powinna się o swego króla martwić i dzieci swoje. Ja już mam swój wiek i nie godzi się, bym tak jak wrzód przeszkadzał. Pójdę, może i wrócę nawet.

 

Pan Brom uparty był, więc synowi udało się tylko bromowy wyjazd odwlec w czasie, by wszyscy mogli się pożegnać z panem Bromem, by wnuczęta ucałował i córce obiecał, że wróci z podróży cały i będzie pisał, jak tylko się uda.

 

 

 

Całe królestwo żegnało pana Broma i wszyscy życzyli mu sukcesów w trakcie przygody. Zjechali się nawet ambasadorzy z największych krain znanego świata. Wielki był bal, choć nieco smutny, bo o to bohater wielki i znany wyrusza w podróż być może ostateczną. Bardowie wyśpiewywali najchwalebniejsze dokonania pana Broma. Całą noc im to zajęło, tyle pan Brom osiągnął w swej rycerskiej przygodzie.

 

Przyszła jednak pora na wyjazd. Młodsze wnuczęta płakały za dziadkiem, starsze dumnie patrzyły na pana Broma, bohatera największego. Biesiadnicy stali przy drodze i machali panu Bromowi, gdy ten wsiadł na rumaka białego i ruszył w stronę przygody. Młode dziewczęta w białych sukniach sypały kwiatki na początku bromowej drogi, orkiestry grały, nawet gołębie białe wyleciały, ku szczęściu pana Broma. Takiego ogromnego szacunku dorobił się pan Brom przez całe swoje życie, ale już mu to zbrzydło. Wojaczki mu się zachciało.

 

 

 

 

 

– To jest Kasia, to Marek, a najmłodszy – kobiecina wskazała na brzdąca machającego drewnianym mieczem – to Darek. Daruś marzy o tym, by być takim bohaterem, jak pan, panie Brom.

 

– Bohatyr! – zawyło radośnie dziecko.

 

Wiele lat minęło odkąd pan Brom podróżował. Sławny był kiedyś, a i owszem, lecz obecnie informacje roznoszą się tak szybko, że o wielkiej podróży bromowej wiedziały już wszystkie królestwa i każdy witał go z szacunkiem. Nawet bandyci na szlaku kłaniali mu się w pas, co bardzo pana Broma smuciło, gdyż nie mógł sprawdzić się w machaniu Serweteczką.

 

Lata odebrały też Bromowi dzikość wojownika. Za dużo czasu spędził na dworskich farsach, za dużo kultury i ogłady przesiąknęło w życie bohatera. Stał więc pan Brom przed karczmarką i uśmiechał się jak do samej królowej, gdy ta przedstawiała mu swoje dzieci.

 

Pan Brom cierpliwie wyczekał prezentacje, pozwolił nawet Darkowi założyć swój hełm. Cała karczma się śmiała, takie dziecko rozkoszne było. Gdy tylko pora na uprzejmości minęła, Brom zażyczył sobie kolacji, piwa i pokoju. Kobiecina czym prędzej zagoniła dzieciaki do pracy, nie chciała przy tym myśleć o żadnej zapłacie.

 

– Hańbą bym się okryła, gdybym pieniędzy od takiego bohatera żądała! – mówiła.

 

Wokół niej biegał mały Daruś. Krzyczał ciągle "Bohatyr, bohatyr!" i uderzał mieczykiem o meble. Bardzo to jego matce przeszkadzało, lecz jak by tak mogła na oczach pana Broma klapsa wymierzyć najukochańszemu swemu bobaskowi. Hańbą by się okryła.

 

 

 

"Zdrowy jestem, spokojnie jest.

 

Kocham

 

Ojciec"

 

 

 

Pan Brom zapakował list do swej córki i położył przy łożu. Rano czekała go podróż do Lochów Niegodziwego Czarodzieja. Czuł Brom ekscytacje, jednak nie tak wielką, jak za dawnych lat. Wszystko go bolało, lecz to było dobre. Bez bólu nie ma przygody. Drażniła za to ta wielka sympatia. Kiedyś pan Brom wybił wszystkie zęby karczmarzowi, który ukradkiem splunął mu do kufla. To były piękne czasy, uśmiechał się do siebie pan Brom, leżąc na łóżku.

 

Wspominał tak pan Brom całą noc. Wielkim był łobuzem, choć królestwo okrzyknęło go bohaterem, bo broił we wrogich państewkach. Pamiętał dobrze, jak wyrwał panią Bromową z rąk jej ojca, Czarnego Księcia. Nikt nie chciał pozwolić na ten związek, łącznie z wybranką bromowego serca, lecz upór Broma złamał wszystkich, a przyszła pani Bromowa musiała ulec tej determinacji. Wszyscy świętowali, świat został uratowany, a Czarny Książe odszedł w zapomnienie. Pomyśleć, myślał sobie pan Brom, że ten wojownik jest teraz dziadkiem. Pamiętał, jak z panią Bromową razem radośnie przedstawiali gościom swoje pociechy, niczym ta karczmarka z małym Darusiem.

 

Tymi rozważaniami przywitał pan Brom poranek. Przeciągnął się niechętnie i przygotował do drogi. Przed wyjazdem z wioski wysłał list do córki i odpędził od siebie nachalnego Darka, dając mu w prezencie broszę z herbem Bromów.

 

Całe miasto wyszło go żegnać, lecz tym razem pan Brom chłodno zwrócił uwagę, że czasu ma mało, jest środek tygodnia i ludzie powinni pracować, a nie stać jak te kołki na ulicy.

 

 

 

Pożegnano go oklaskami.

 

 

 

"Kochany Tatku!

 

Cieszy mnie niezmiernie fakt, że dotrzymałeś obietnicy i piszesz do mnie listy. Powinnam żałować, że są takie lakoniczne, jednak dobrze wiem, jak nie lubisz nadużywać niepotrzebnie słów. W domu jest spokojnie. Brat mówi, że wszyscy w twojej posiadłości odczuwają brak wielkiego pana Broma. Oczekujemy twojego powrotu. Wnuczęta są bardzo podekscytowane twoją przygodą, ja za to mocno tęsknię. Mam nadzieję, że podróż nie mija Ci aż tak spokojnie, jak piszesz i miałeś już okazję pomachać mieczem.

 

Odpisz najszybciej jak będziesz mógł.

 

Twoja kochająca córka."

 

 

 

Pan Brom przeczytał list w trakcie przemówienia burmistrza miasteczka, w okolicy którego znajdowały się niesławne lochy. Przywitano go wielką biesiadą i właśnie miał dostać klucze do miasta. Gdy tylko prasa obwieściła, że Pan Brom wyrusza na kolejną, najprawdopodobniej ostatnią już wyprawę, mieszkańcy tegoż miasteczka zorganizowali piękny orszak, w którym eskortowali pana Broma pod same bramy miasta.

 

Pan Brom, jak to pan Brom, mówił niewiele, więc z czasem przestano zabawiać go rozmową. W samym mieście, oprócz wspomnianych kluczy, w bromowe twarde dłonie włożono pamiątki z symbolami miasta, klucze do najlepszej karczmy oraz młodego chłopca, którego chciano dać na wychowanie. Pan Brom, pamiętając nauki swojej kochanej pani, grzecznie podziękował, chłopca jednak musiał odprawić, bo nikt nie wie, jaki Broma los spotka w tych strasznych lochach, do których zmierza. Decyzję uszanowano, stwierdzono, że poczeka się do powrotu zwycięskiego.

 

Stanął więc pan Brom przed wejściem do lochów. Wyglądały typowo, wiele takich przeczyścił w szaleńczych latach swojej młodości. Poprawił zbroję, sprawdził Serweteczkę i ruszył do wejścia. Czuł pan Brom na sobie wzrok mieszkańców. Burmistrz z okazji wizyty wielkiego bohatera ogłosił dzień wolny od pracy, tak by każdy mógł wyrazić szacunek panu Bromowi. Nie zwracał pan Brom na nich uwagi większej. Wszedł do środka, jak to zwykł czynić. Krzyki dochodziły zza wrót, ludzie wierzyli w bromowe zwycięstwo.

 

Pan Brom za to odczuwał zawód wielki. Lochy były puste. Żadnego rzezimieszka, żadnego kościotrupa żywego, nawet kawałka zielonych potworności, tych przebrzydłych goblinów i orków. Nic! Czysto, spokojnie, tylko światła było brak. Rozpalił więc pan Brom pochodnię i ruszył powoli w dół, szukając jakiegoś zagrożenia. Idąc tak, widział pan Brom obrazy piękne, rzeźby egzotyczne, różne cuda. Miejsce to lochów nie przypominało i dziwował się mocno pan Brom. Czyżby mieszkańcy tak bardzo chcieli się przypodobać Bromowi, że wyczyścili lochy ze wszelkiego złego tatałajstwa? Bardzo się pan Brom obruszył, bo nie po to znosił te wszystkie uprzejmości, by teraz spotkać się z tak ostatecznie wielką serdecznością. To było ponad bromowe nerwy. Rzucił z ust tak soczyste przekleństwo, że aż rzeźby i postacie na obrazach pozakrywały uszy. Zgasił Brom pochodnie i począł wracać.

 

– Osz ty! – warknął ktoś w tle.

 

Pan Brom powoli się odwrócił. Jednak jest ktoś w tych lochach! Być może Niegodziwy Czarodziej był w swej arogancji tak pewny swoich sił, że nie potrzebował sług, które by mu pomagały. Nadzieja wróciła do pana Broma, odpalił ponownie pochodnie i rzucił ją w kierunku, z którego wydobył się głos.

 

Zaskoczenie, jakie wymalowało się na bromowej twarzy było chyba większe, niż szok jaki pan Brom wywołał u tajemniczego głosu.

 

– To ty! – warknął właściciel głosu z mroku. Blada to była postać, pełna zmarszczek, jednak z pięknie zadbanymi włosami. Widać było rękę artystki. – Co żeś zrobił z moją córką?!

 

– Jak co? – warknął pan Brom, wyciągając Serweteczkę – ożeniłem się!

 

– Z moją córką? – Czarny Książe był tak zdziwiony, że aż opuścił laskę czarodziejską. – Przecie ona cię nie chciała!

 

– Zmieniła zdanie!

 

Niegodziwy Czarodziej, znany kiedyś Czarnym Księciem stracił całą wolę walki, jaka napędzała jego czarne serce.

 

– Czy ona…? – zająknął się.

 

– Niestety, ale dzieci piękne wydała – pan Brom posmutniał samemu i także opuścił broń.

 

– Tak to jest, tak to jest. – Czarodziej przysunął sobie krzesło, magiczne rozpalił światło w całej posiadłości i zaprosił Broma do sprowadzonego z innego wymiaru stołu. – Jakbyś jej nie zabierał, to by mogła żyć tak długo jak ja, głupcze!

 

– Dobre życie miała.

 

– Ano może i miała. – Czarodziej przyglądał się przez chwilę bromowej twarzy – Musiała mieć, tylko kochającej osobie by tak o włosy zadbała. Jak jej matka…

 

– Córka jej też potrafi. Synów nie sprawdzałem, bo to nie chłopa robota, by włosami się bawić.

 

– Co racja, to racja. Szkoda, że ich nie poznałem.

 

– Poznać zawsze można. – uśmiechnął się serdecznie pan Brom. Wiele lat już był ojcem i dziadkiem, by zrozumieć Czarnego Księcia potrzeby.

 

– Można? – zdziwił się – Ale jak to tak? Wrogami byliśmy, w zapomnienie udać się miałem. Teraz moja rola, to straszyć małe miasteczka, a twoja by z takimi jak ja walczyć!

 

– Starzy jesteśmy. – ręką pan Brom machnął – Już nasz czas minął. Nie ma co się wydurniać i uważać, że jeszcze możemy wywijać, jak za dawnych lat.

 

– Dużo w tym racji chłopcze.

 

Siedzieli tak w niezręcznej ciszy dwaj dawni przeciwnicy. Ojciec i mąż pani Bromowej. Siedzieli i myśleli, jakby tu z zaistniałem sytuacji wyjść ręką obronną. Do bitki im już nie było śpieszno, z resztą rodziną byli, a nie godzi się krwi po rodzinie przelewać.

 

– Pomysł mam chytry – pan Brom przerwał milczenie i począł opowiadać swój plan.

 

 

 

Przed wejściem do Lochów Niegodziwego Czarodzieja stacjonowała grupka żołnierzy, wyczekująca powrotu bohatera. Burmistrz miał bal wyprawić tryumfalny, by przypodobać się królestwu, z którego pan Brom pochodził. Zyskać chciał sławę na cały świat, by turyści napływali i pieniądze swe zostawiali w miejscu ostatniej podróży pana Broma. Plan to był bardzo rozsądny, lecz coś zaczęło zgrzytać, gdy z lochów wyszły dwie postacie. Jedna w czarnych szatach maga, druga zaś jak rycerz z najmroczniejszych koszmarów wyglądająca.

 

– Stać! – krzyknął żołnierz – kim wy i gdzie pan Brom?

 

– Nie ma takiego – odparł rycerz mroczny

 

– O wy! – żołnierz odwrócił się w stronę kolegów – Do broni! Bromowi mordercy wyszli z….

 

Żołnierz biedny nie dokończył. Widać było, że z czasów pokoju jest, gdyż nie godzi się, by wojak dawał przeciwnikowi taką okazję, odwracając się do niego plecami. Pan Brom nigdy nie marnował takich szans i z radością odciął Serweteczką głowę żołnierza.

 

 

 

"Wracam do domu! Droga jest ciężka, ale radzimy sobie. Szykujcie dom, bo gościa wielkiego wiozę.

 

Kocham

 

Ojciec"

 

 

Koniec

Komentarze

Gdy tak pan Brom pałaszował zaciekle jajówę, syn jego wparował do sali jadalnej. - nigdy nie słyszałem o takiej nazwie jajecznicy, ale stary jestem i pewnie się nie znam:).

(...)odrzucił obelgę ojca syn bromowy(...)- masło maślane

Czuł Brom ekscytacje, jednak nie tak wielką, jak za dawnych lat. - chyba ekscytację?

Pomyśleć, myślał sobie pan Brom, że ten wojownik jest teraz dziadkiem. - masło maślane

Trochę nieudolnie stylizujesz tekst:

Żołnierz biedny nie dokończył. - takie zdania brzmią śmiesznie, a jest ich sporo. 

Mastiff

Poza tym czasami wtrącasz słowa, które zupełnie nie pasują do takiej stylizacji. Oprócz tego błędnie zapisujesz dialogi i w tekście występuje mnóstwo powtórzeń. Rozumiem, że napisałeś tak z rozmysłem, ale to całe "bromowanie" zaczynało działać mi na nerwy. A zakończenie tekstu mnie rozczarowało, spodziewałem się czegoś ciekawszego.

Pozdrawiam

 

PS. Komentarz podzieliłem na dwa zupełnie niechcący.

Mastiff

Kwestie formalne:
1) Interpunkcja. Nie będę podawała tu przykładów, za dużo tego jest. Poczytaj sobie jednak o wstawianiu przecinków w zdaniach złożonych, szczególnie wielokrotnie złożonych i zacznij się do tego stosować. Myślę, że to powinno załatwić sprawę. Aha, i kropki na końcu zdań! Zakładam, że to pominięcie, a nie błąd, niemniej razi!
2) "Jajówę"?! Ło, matko, pierwsze słyszę. Rozśmieszyło mnie to. W sumie. :)
3) Zapis dialogów. Przede wszystkim miejsca wstawiania kropek i dużych liter.
4) "- A idź mi ty!
    - A nie pójdę! - odrzucił obelgę ojca syn bromowy - Ale jak ojca wola, by iść, to proszę. Uszanuję." <<--- To niech się ten syn zdecyduje, idzie, czy nie? :)
5) "Pomyśleć, myślał sobie pan Brom (...)" <<--- Powtórzenie. Może lepiej: "dumał"?
6) Kilka literówek, ale mało.
Na podsumowanie wrzucam link z poradami pisania. Jest to fajnie opracowane, więc dobrze by było, gdybyś sprawdził to, co Ci wymieniłam.
http://www.fantastyka.pl/10,4550.html

Język:
To chyba stylizacja miała być? Wydaje mi się jednak, że momentami byłeś niekonsekwentny i używałeś słownictwa zbyt współczesnego. Chyba, że taki był zamiar, ale trochę mi to zgrzytnęło. Czasem też wracałeś do zwyczajnego szyku zdań i to akurat, myślę, powinno być poprawione.
Troszkę też ten język jest sztywny, ale nawet to tutaj pasowało, więc nie będę się aż tak czepiać. :)

Fabuła:
Ogólnie dobre. Ma potencjał. Tylko końcówka zupełnie nie pasuje mi do całości. Czemu pan Brom zabił tego Bogu ducha winnego rycerza? Logika trochę się tu sypie. Pan Brom - dobry, prawy, szlachetny - i zabija niewinnego człowieka? Jest przecież tyle innych sposobów wprowadzenia Czarnego Księcia na salony. Pierwszy z brzegu: mógł udawać więźnia, którego pan Brom  uwolnił z łap złego czarownika. I proszę. Zabicie tego rycerza przez pana Broma kompletnie nie ma dla mnie uzasadnienia.

Ogólne wrażenie:
W sumie dobre. Czytałam z uśmiechem na twarzy. :)

"tudzież" = "oraz".

"tudzież" = "lub"

 

eot.

pardon, przekreślenie zginęło, więc słownie: tudzież nie równa się lub.

Nowa Fantastyka