- Opowiadanie: dandee - Sprawdzone sposoby

Sprawdzone sposoby

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Sprawdzone sposoby

Palą papierosy, żeby nie czuć smrodu. Przed godziną wkroczyli do miasta i zaczęli okupację. Po trzydniowych walkach nie został nikt, kogo mogliby okupować.

Do grupy mężczyzn w wymiętych, poplamionych mundurach zbliża się żołnierka, której uniform nieprzyzwoicie lśni czystością. Łączniczka ze sztabu.

– Pan sierżant Barski? Który z was to sierżant Barski?

Weterani spoglądają po sobie, wymieniają najdziwaczniejsze miny, dopóki udaje im się powstrzymywać parsknięcia śmiechu. Kłęby dymu ogarniają żołnierkę. Nie wszyscy do swoich skrętów używają tytoniu. Najstarszy przydeptuje niedopałek. Nie podnosząc spojrzenia zwraca się do łączniczki tym frontowym tonem sklejonym z nonszalancji, pogardy i pychy. Oficjalny język polowych troglodytów.

– Jeżeli szukasz kogoś, złotko, komu chcesz zasalutować, to lepiej zapomnij o tym, dziewczyno. Zrobisz z frajera cel dla snajperów.

– Muszę…

– Mów, co musisz, a Barek dowie się wszystkiego, wszystkiego, co trzeba.

– Sierżant Barski został mianowany pełniącym obowiązki dowódcy polowego legii.

– To mu nie pykło. Następny chłopak do odstrzału.

– Proszę mi powiedzieć, gdzie znajdę sierżanta Barskiego?

– Amba fatima, było i nima.

Koledzy z oddziału kwitują następną złotą myśl rechotem. Przypomina to śmiech na komendę rodem z kiepskiego dowcipu.

– Proszę mnie zaprowadzić do sierżanta Barskiego.

– A co, jeśli on nie przyjmuje teraz gości.

– To rozkaz.

 

Łączniczka i żołnierz wychodzą z zamaskowanej strefy. Czekają chwile, żeby osobisty kamuflaż dostroił się do otoczenia. Przechodzą odgruzowaną ulicą. Muszą przystanąć, żeby przepuścić grupę min przeczesującą pobojowisko.

– Dlaczego przybieracie taką gówniarską pozę? Pańscy ludzie to weterani, a zachowują się jak zgraja dzieciuchów. Powinien pan utrzymywać dyscyplinę, sierżancie Barski.

– To pozwala rozładować napięcie. Zacieśnia więzi w drużynach. W efekcie podnosi sprawność bojową. Przecież pani o tym dobrze wie, pani porucznik.

– Mimo wszystko wciąż mnie zaskakują frontowe obyczaje, panie sierżancie. Na pierwszy rzut oka, potwierdzacie taki śmieszny stereotyp, że mężczyzna rozwija się do dwunastego roku życia, a potem już tylko rośnie.

– Moi chłopcy już nie urosną. Raczej nie dożyją trzynastki.

 

Za minami ciągną spalarki. Wytrwale pełzają, skrupulatnie połykając podejrzane szczątki organiczne. W oddziałach frontowych powtarza się opowieści o ludziach pochłoniętych żywcem.

– Ładnie to pani rozegrała, pani porucznik. Szybko i sprawnie dostała pani, kogo chciała, czyli mnie, a moje chłopaki nawet nie zdążyli pani zaleźć za skórę. Raczej kiepsko współpracują z dekownikami ze sztabu. Faceta przeczołgaliby w zasięgu inteligentnych pocisków i doprowadziliby go do mnie, jak już nauczyłby się pokory. Pani poradziła sobie jak stary wyga.

– Dziękuję, sierżancie. Nie wszyscy w sztabie są tak głupi, na jakich wyglądają.

– Do teraz pani nie widziałem w polu. Nowa?

– Przeniesiona.

– Duża cyfra przed panią?

– Teraz dziewczyny nie służą do konkretnego terminu.

– A do kiedy?

– Do pierwszej miesiączki.

– Potem do domku?

– Nie ma tak lekko. Na zaplecze rodzić dzieci.

– Przesrane, za przeproszeniem, przejebane.

– Panu też nie zazdroszczę. Oficer polityczny chce się z panem widzieć.

 

Ulicę zalewa fala szarej mazi. Breja formuje macki, wici, wąsy, które penetrują najmniejszą szczelinę. Tak odkurzacze toczą swoją mikroskopijną wojnę. Pożreć lub zostać pożartym, do tego sprowadza się ich taktyka. W przestrzeni powietrznej roi się od wścibskich drobinek, które eliminują innych mikrozabójców, a nawet pozostałości po nich. Niektóre bronie po zniszczeniu potrafią mścić się zza grobu.

– Co pani na to, pani porucznik, żebyśmy darowali sobie drogę służbową? Gdzieś tu mogą zalegać jakieś niedobite uszy, a wtedy, nie daj boże, któraś inteligentna broń okaże się jeszcze spostrzegawcza. Jako tymczasowo pełniący obowiązki w zastępstwie, to ja jestem łakomym kąskiem.

– Nie widzę przeszkód.

– Mów mi Barek.

– Natalia.

– Zostało coś w ogóle z naszej kadry?

– Cholernie wielki lej.

 

Ulica wygląda na względnie bezpieczną. Sierżant instynktownie następuje tylko „na twarde”. Natalia stąpa gdzie popadnie, widać, nie zależy jej na nogach. Pewnie ma jeszcze prawo do zapasowych.

– Powiedz mi, Nata, co sprowadza politruka do naszego odcinka?

– Góra coś sobie wymyśliła, coś spoza rutyny.

– Myślisz, że wymienili dowództwo specjalnie na tę okazję?

– Sugerujesz, że…

– Nie sugeruj się moją sugestią, bo to podpada pod sąd polowy, ale sama wiesz, jak jest. Przeszkody albo się obchodzi, albo usuwa.

– W sumie, co za różnica? Mam wrażenie, że oni tylko się nami bawią, a jak zepsują wystarczająco wiele żołnierzyków, to po prostu dostają nowe.

– To kto się teraz nami pobawi? Jaką rangę przysłali? Centuriona?

– Legat.

– No to, kurwa, bez komentarza. A jaki on jest, wiesz?

– Przerażający.

 

W ruinach czegoś, co mogło być kościołem panuje chłód i przyjemna cisza. Teren jest bezbłędnie ekranowany. Wizyta legata bywa jak zstąpienie bóstwa na ziemię. Dziwne, że nie palą się kadzidła i nie słychać baranków. Na resztkach muru siedzi dzieciak, tak na oko pięcioletni, całkiem wyrośnięty. Ma dystynkcje porucznika, a system identyfikuje go jako Dariusza Lewandowskiego. Jedno i drugie oczywista zmyłka. Natalia zmywa się dyskretnie. Niegłupia dziewczyna. Lepiej nie być zapamiętanym przez kogoś, kto ma w zwyczaju wymazywać państwa z mapy świata.

– Sierżant Barski, panie poruczniku. Morituri te salutant i tak dalej.

– Pan raczy żartować, sierżancie.

– To pan zaczął. Pan założył podkolanówki.

– Proszę spocząć. Może pan nawet przysiąść na jakimś kamieniu. Rozmowa potrafi się przedłużyć.

– Większość z tych kamieni to czaszki, panie poruczniku.

– Tak bywa, gdy miasto przechodzi z rąk do rąk. Tak przy okazji zapytam pana, jako pełniącego obowiązki, co znaczy taka sytuacja w sensie strategicznym?

– Że i my, i oni dostajemy wpierdol po równo.

– Powinien pan porzucić ten koszarowy język. Nie przystoi nowemu stanowisku.

– Coś mi mówi, że nie nacieszę się awansem za długo.

– Dulce et decorum est pro patria mori, sierżancie.

– Moja ojczyzna to radioaktywna pustynia. Nie rozdaje zaszczytów.

 

Porucznik Lewandowski wygląda na szczerze rozbawionego rozmową. Twarz zdobi mu grymas zadowolonego cherubinka. Macha nogami, przekładając jedną na drugą. Tylko nieruchome spojrzenie świadczy, że za maską skrywa się ktoś o wrażliwości kalkulatora.

– My tu gadu gadu , sierżancie, a wojna nie wygra się bez nas. Sama technologia i drenaż siły żywej nie przybliżają do jej końca, nawet końca początku jeszcze nie widać. Potrzebujemy nowych metod walki. Chcemy odwołać się do ludzkiej natury konfliktu.

– Były już takie patenty, panie poruczniku. I tak kończyło się większymi bombardowaniami.

– Mówię o powrocie do klasyki. Sun Zi, Machiavelli, Clausewitz. Stare, dobre, wypróbowane metody wojny psychologicznej. Musimy wstrząsnąć naszymi wrogami, bo rosnące liczby ofiar, jak sam pan doskonale wie, tylko znieczulają. Nie chcemy uodparniać przeciwnika. Zamiast cyfr damy mu sugestywne obrazy, lub coś równie kreatywnego.

– Chłopaki maja teraz czytać klasyków? Recytować poezję? Wymyślać zabójcze dowcipy? Bo jakby co, to wie pan, przychodzi baba do felczera…

– Wystarczy, sierżancie.

– Na rozkaz.

 

Chłopczyk zeskakuje z resztek muru. Znak, że audiencja zbliża się ku końcowi. Wpojony odruch nakazuje Barskiemu przyklęknąć w obecności legata, ale w porę się powstrzymuje. Mały gnojek zrobił to specjalnie. Mistrzowska podpucha, pułapka zastawiona od niechcenia. Jeden pokłon i Lewandowski mógłby uznać to za zdemaskowanie kamuflażu. Na froncie narażenie legata na niebezpieczeństwo oznacza dla żołnierza kulę w łeb, o ile ma on szczęście.

– Zachował pan czujność, sierżancie. To dobrze. Zatwierdzam pana awans. Teraz instrukcje.

– Słucham, panie poruczniku.

– Pańska legia zbierze ciała wszystkich cywili. Macie co robić, bo zagazowaliście ich tu trzysta tysięcy.

– Collateral damage, panie poruczniku.

– Automaty już was wyręczają w pierwszej fazie zadania. Proszę dopilnować, żeby żołnierze zgromadzili jak najwięcej narzędzi do piłowania, cięcia, rąbania. Niech pan wyznaczy podoficerów, którzy wiedzą coś o piramidach.

– Prace saperskie, panie poruczniku?

– Głowy, sierżancie, będziecie ścinać głowy.

Koniec

Komentarze

Jest to dobre, naprawdę dobre. Było kilka błędów interpunkcyjnych, ale nie zakłóciły odbioru. Muszę powiedzieć, że największą wadą tekstu jest to, iż jest on krótki. Końcówka niestety nie zaskakuje. Ale przyjemnie się czytało.

Pozdrawiam.

     Moim zdaniem, do rozwinięcia. Nic z tego opowiadania nie wynika.

Potrzebny jest ciag dalszy

Cóż, tekst zdecydowanie ma potencjał. Po przeczytaniu tego fragmentu jestem ciekaw dalszego rozwoju akcji, jak również wyjaśnienia praw, jakie rządzą tym swiatem. Mam nadzieję, że ciąg dlaszy nastąpi. Mam również nadzieję, że nie zaprzepaści tego potencjału.

Całkowicie niezrozumiałe tło, czyli: kto z kim wojuje i dlaczego?  

Jako już piąty napiszę: obrazek ładny, dość dynamiczny i przekonywająco odmalowany, ale za wąski, że tak to nazwę. Gdzie jest pełna panorama wydarzeń? Czy będzie?

Już tu kiedyś coś było o dziecięcej wojnie. Ale muszę przyznać, że to niezły kawałek tekstu. (Niezły, to nie znaczy dobry, tylko potencjalnie dobry.)

Potencjalnie może być :) Mam nadzieję (szczerą), że będzie ciąg dalszy. Jeden z lepszych tekstów dzisiaj przeze mnie czytanych. Pięcoiletni chłopczyk - normalnie Ender jak nic :)

Nowa Fantastyka