- Opowiadanie: MilosLazarevic - Niewiarygodna Podróż - rozdział drugi

Niewiarygodna Podróż - rozdział drugi

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Niewiarygodna Podróż - rozdział drugi

Rozdział Drugi

Czternaście lat później

 

 

 

Nikt nigdy nie mówił o tym głośno, ale odkąd w domu Klantosa (po blisko trzech latach) pojawiła się prawie znikąd jego córka i kilkumiesięczny wnuk – wszyscy zaczęli coś podejrzewać. Miasteczko, w którym mieszkał ojciec Wawuli, rozłożyło się dywanem niewielkich domów i rzemieślniczych pracowni na zielonym wzgórzu. Wzgórze to, otoczone schodzącymi po jego zboczach polami rzepy i owsa, było przytulone od wschodu przez dziki Milowy Las i wsparte od południa ramieniem gór, łączącym się dalej z szerokim pasmem szczytów Pogranicza, przez które płynęła wąwozem rzeka Długa, dzieląc je w połowie na dwoje. Miasteczko nazwano Sielniskiem, sąsiadem pobliskiej Powsi, która z kolei wsunęła się ostrożnie między północne chaszcze wspomnianego Milowego Lasu i płynący tam (jeszcze) potok zwany Strugą, zawracający za lasem na południe i – już jako dumna rzeka – prący naprzód ku Długiej, przecinając tym samym rodzinne strony Wawuli.

 

Jej nocne pojawienie się na zachodnim szlaku wzbudziło wiele kontrowersji w liczącej niewiele głów mieścinie. Zwłaszcza że wyruszyła w świat samotnie, a powróciła z niemowlęciem. Chociaż po Sielnisku i Powsi plotki zwykły rozchodzić się niczym polne pożary w okresach suszy, a nikomu nie brakowało nigdy pomysłów na wzbogacanie ich coraz ciekawszymi i coraz bardziej śmiałymi bzdurami, to rzeczywiście trzeba przyznać, że przygody Wawuli były najżywiej komentowanym wydarzeniem podczas codziennych wieczornych gwarów od czasu doprawdy niepoważnej mody na granatowe meloniki, która panowała jeszcze za czasów młodości Klantosa. Innymi słowy – długo czekano na tak podniecającą historię, toteż miejscowa przesądna wyobraźnia zdążyła już nie tyle przerdzewieć, co sobie odpocząć, by teraz w pełni sił napoić tutejsze uszy niezwykłymi opowieściami i poużywać sobie na powracającej do domu kobiecie ze złamanym sercem.

 

Mówiło się o wojnie, na której zginął jej kochanek, o skarbie, jaki zostawił dla swojego syna, a nawet chodziły szepty o odziedziczonym przez malca królestwie. Bez wątpienia najgoręcej pracowały języki najstarszych mieszkańców obu miasteczek. Szczególnie kiedy wyczerpały im się już wszystkie inne interesujące tematy do lubianych w tych stronach, długich popołudniowych rozmów. Wtedy poruszano, budzącą wiele skrajnych emocji, historię niespodziewanego przybycia Wawuli i jej synka:

 

– Wiele niedobrego z tego wyniknie – mamrotała pod nosem zmęczona Gabora, wygrzewając na ławeczce obolałe wiekiem kości. Była prawdopodobnie najbardziej wścibską osobą na świecie, o niesłychanie nieufnym stosunku do ludzi. Zazwyczaj nikt nie zwracał na nią uwagi, nie przejmując się jej zawsze odbiegającym od powszechnego zdaniem, ale w tym wypadku wszyscy byli zgodni i każdy na swój sposób węszył jakieś rychłe kłopoty, choć jedynie (na co dzień bardzo zapracowana) Gabora mówiła o tym głośno w porze odpoczynku.

 

– Wielkie nieszczęście nam to przyniesie… – powtarzano sobie w duchu, lecz nic jak dotąd nieprzeciętnie nieszczęsnego w Sielnisku i najbliższej okolicy wcale się nie wydarzyło. Niemniej jednak, łapiąc oddech po wymagającym wiele wysiłku i cierpliwości oporządzaniu swoich gospodarstw, z chęcią uciekano się do sięgnięcia językiem i uchem po nurtującą wszystkich opowieść o starszej z dwóch córek Klantosa – Wawuli.

 

– Biedny, spracowany Klantos. Dopiero co pochował żonę, a już musi martwić się o córkę. Ciekawe, gdyby jego Wakleora jeszcze żyła, co by ona na to powiedziała? Och, serce by jej to złamało! – powiadano, rzucając smętne spojrzenia za pochmurny horyzont. Wiadomym jednak było, że Wawula tygodniami pozostawiała swojego synka w opiece młodszej siostrze, opłakując samotnie matkę, która wyzionęła strudzonego ducha miesiąc przed jej przybyciem po niespodziewanym ataku potworów z ich pól.

 

– Zawsze tak jest, że najpierw ktoś przychodzi znikąd i później znienacka zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Miejmy nadzieję, że potwory za nimi tutaj nie ściągną, bo tylko ich nam tu brakuje! Wystarczy, że straszą już po Milowym Lesie, i w polach, i na pastwiskach – mówiła Gabora ściszając głos, jakby zdradzała komuś wiekową tajemnicę. – Ciii… – cedziła przez wpółotwarte wargi, nie chcąc wywróżyć niczego złego. – Słyszałam, że już nawet drwale nie zapuszczają się daleko w bór ani myśliwi w góry. Głęboko, głęboko powlokły się potwory w granice naszego królestwa – powiedziała z żalem, ale wypatrując cały czas oczekiwanych niefortunnych problemów nie potrafiła dostrzec nic, co można by nawet luźno nazwać „nieszczęsnym”. Chociaż razu pewnego przytrafiło się, że Skubaniec, pies tutejszego burmistrza Merryna, źle się poczuł, biedaczysko, najadłszy się zielonych jeszcze śliwek.

 

– Zdechło mu się wczorajszym wieczorem – mówił któregoś dnia Brannon, małżonek Gabory, siedząc z nią i paroma przyjaciółmi na ławeczkach wystawionych tuż przy wielkim placu, rozpościerającym się pośrodku miasteczka. – Dobre to było psisko. Zupełnie nie wiem, czemu połasiło się na coś tak nieapetycznego jak kosz zielonych śliwek. Nasz burmistrz rozporządza przecież Sielniskiem oraz Powsią i karmił go tak, że i mnie ślinka ciekła, jak widziałem, co się w jego misce kolebało… zupy ze śmietanką i wkruszonym chlebkiem, goloneczki, polędwiczki – palce lizać! Jak on mógł na śliwkę spojrzeć? To dopiero jest nieszczęście! Nie przypadkiem to się stało, coś go ku temu podkusiło – rozważał i spoczął znów tematem na Wawuli i jej synku, którzy – jak mniemano – mieli w stosunku do nich niecne zamiary i w ogóle źle im życzyli.

 

– Och, ten synek przez mamusię wychuchany! – wzdychano z rozżaleniem. – Nie wydawało wam się to nigdy dziwne, że nie pozwala mu się bawić z resztą dzieci? Wszyscy chłopcy biegają żywo po polach, pływają w rzece, skaczą, krzyczą wniebogłosy – prawidłowo jak na młodzieńców w ich wieku, a on całe dnie musi spędzać tylko z nią… w ich domu, siedząc mamusi pod fartuchem. Jak na mój gust to na zdrowego nikt tak jeszcze nie wyrósł.

 

– Czy to ona się o niego tak boi czy to on jest jakiś nienormalny, żeby ludzie go aż tak odstraszali? Korzystając ze swojego dzieciństwa nikomu się jeszcze nic złego nie stało, a z wiekiem przychodzi jeszcze żałować, że się głośniej nie wrzeszczało i wyżej nie skakało! Powinna go wypuścić między snopki w pole – niech se pohasa – zauważał Brannon, pytająco spoglądając na żonę, która nigdy nie potrafiła nawet z nim żyć w zgodzie i chociaż wtedy wszyscy mu w zadumie przytaknęli, to ona (a jakżeby inaczej) musiała wtrącić, że:

 

– Mnie to wcale a wcale nie przeszkadza! Nie chciałabym, żeby kręcił się po mieście i rozmawiał z naszymi synami. Czort jeden wie, kim był jego ojciec. Skąd mamy mieć pewność, że wyrośnie na porządnego człowieka? A co, jeśli pójdzie w ślady tatusia?

 

– Przecież nie wiadomo, kim on był?

 

– No właśnie! A jeśli był jakimś nikczemnikiem? – pytała Gabora z palcem uniesionym w górę, mówiąc głosem, który wskazywałby na to, że rozgryzła właśnie jakąś pokrętną łamigłówkę. – Co wtedy, hę..? Pozwoliłbyś mu bawić się z naszymi dziećmi? Przyszłemu zwyrodnialcowi? – wyrzuciła mu, nadąwszy w podnieceniu wargi.

 

– To dopiero chłopiec, nie przesadzajmy więc… – pociągnął Brannon, wywijając oczami koziołka, lecz przerwała mu w pół zdania pastereczka Kira:

 

– Zgodzę się z tobą Brannonie, ale i tak przyznam, że wypadałoby mieć na niego oko, gdyby bawił się w pobliżu innych dzieci. Tak na wszelki wypadek, bo już samo jego imię… Noran, brzmi mi jakoś obco, nieludzko.

 

– A to akurat prawda. Niezwykle niepospolite imię, zwłaszcza jak na chłopca. Jakby nie mógł nazywać się jakoś normalnie – jak nasi mali Baeryn i Bragin – spostrzegła Gabora, ściągnąwszy ku sobie brwi, a jej czoło pokryło się zmarszczkami, wyglądającymi jak morskie fale.

 

– Zapewne zasłyszała je gdzieś w świecie? Może to z obcego języka? – zapytała Kira, lecz jej przyjaciółka stanowczo temu zaprzeczyła:

 

– Też coś! To niedorzeczne uważać, żeby ktoś taki jak ona… nie, to niemożliwe! Kobiety jej pokroju nie są mile widziane na obczyźnie! Już prędzej nazwał go tak ojciec, ale o nim, oczywiście, nic nie wiadomo. Ta rodzina lubi tajemnice i umie ich pilnować.

 

– Nie słyszałam, żeby Wawula coś o nim mówiła. To dopiero musiał być bezdusznik, niech skonam! Zostawił ją ot tak i nic jej los go nie obchodzi.

 

– Najwidoczniej trafił swój na swego. O ile dobrze pamiętam, a pamięć mam całkiem niezłą i wspomnieniami sięgam daleko, to niezłe z niej ziółko było i zawsze wiedziałam, że nie wyrośnie na nikogo przyzwoitego. Ludzi ciągnie do swoich. Wyobracała się w szemranym towarzystwie i skończyła z kimś, kto tak jak ona przebałamucił swoje sumienie. Żaden dziw, że została sama z malcem. Teraz… to jakby żal mi się jej zrobiło – przyznała ostrożnie Gabora z wyczuwalnym smutkiem w głosie.

 

– Co to, to nie, moja miła. Doszły mnie słuchy, że bywała na salonach, cyrkulowała wśród bogatych domów i wiele znaczących przyjaźni tam nawiązała – poprawiła ją szybko pastereczka.

 

– No co ty nie powiesz? – Westchnęła zdziwiona żona Brannona, unosząc wysoko brwi. Teraz jej zmarszczki na czole wyglądały niczym sztorm na oceanie. – Ma dziewczyna tupet! Wybawiła się za wszystkie czasy na balach i wystawnych przyjęciach, a później wróciła tu, jak się nią znudzono.

 

Oczywiście nikt nie miał pewności co do tego, gdzie Wawula była, kogo poznała i co tam robiła, ale każdy – wysilając swoją wyobraźnię – próbował wymyślić coraz bardziej i bardziej oburzające wersje jej zakrytej tajemnicą przeszłości. Podobnie rzeczy się miały z pogłoskami o reakcji Klantosa na jej nieoczekiwany powrót.

 

– Obie córki mam nareszcie przy sobie! – powiedział tamtej nocy ojciec do Wawuli na powitanie, ze łzami w oczach pytając, czy może potrzymać na rękach wnuczka. Mimo to (niestety) zupełnie inną wersję tych wydarzeń potoczono językami po miasteczku.

 

– Był wściekły! Widziałem jego minę, twarz miał jak burzową chmurę… – zmyślał miejscowy młynarz, który nawet nie do końca był pewien czy wie, o kogo chodziło. Musiał jednak jakoś włączyć się do rozmowy i wtrącić swoje trzy grosze.

 

– Podobno ktoś był przy tym, kiedy zjawiła się w jego progu z Noranem na ramieniu. Mówią, że wyściskał ich oboje z wielkiej radości, ale to jasne jak słońce, że nie był zadowolony z takiego obrotu spraw… – podszepnęła znowuż Kira, a Brannon (bliski przyjaciel Klantosa) odchodząc z rozpaloną fajką w dłoni, odezwał się w ten sposób:

 

– Już wy dajcie sobie spokój i zostawcie życie swoim losom. Klantos dokładnie tego się spodziewał i na to w gruncie rzeczy liczył, że mu córka ze świata cała i zdrowa powróci, a świat sam w sobie obraca się od zawsze niezauważenie. Powoli, abyśmy nie spostrzegli nowej perspektywy jaką nakłada na naszą rzeczywistość, abyśmy przyjęli ją nie zdając sobie nawet sprawy z jej istnienia, bo obrócony gwałtownie, jak szarpnięty niespodziewanie pucharek pełen po brzegi – przelałby się i zmiany byłyby nie do przyjęcia. Toteż Klantos wiedział czego się spodziewać, bo córkę od małego miał na pieczy i domyślał się, co może swoimi decyzjami na siebie sprowadzić, a jedno czego sobie po cichutku życzył, to po jej nagłym zniknięciu… jej bezpiecznego powrotu – powiedział, pociągając krótkimi oddechami z fajki i puszczając kółeczka białego dymu w powietrzu.

 

 

 

 

 

Plotki i pogłoski na temat Wawuli nigdy nie interesowały jej samej i zazwyczaj nie pytano jej wprost o przeszłość, a gdy już przypadkiem posłyszała skrawki prowadzonych o niej w pobliżu rozmów lub kiedy krępowano ją wreszcie sznurem niewygodnych pytań – puszczała je mimo uszu i szeptała coś o pogodzie, chcąc zręcznie wybrnąć z nieprzyjemnej rozmowy i szybko czmychnąć gdzieś polną drogą. W Sielnisku jednak wszyscy zdawali się żyć z dnia na dzień tylko dzięki ciągłym posiłkom z niedorzecznych opowieściami o ojcu Norana. Wieczorami zaś karmili nimi swoje własne dzieci, otulając je do snu. Z biegiem lat stały się one miejscową legendą, którą każdy (w sobie tylko znanej wersji) brał głęboko do serca – na samo jego dno, tam, gdzie trzyma się bajki z dzieciństwa, które uczą nas marzyć.

 

Nikt nie wiedział tam o Hajgawosie ani o jego rozstaniu z Wawulą, którego niezwykle nie lubiła rozpamiętywać, bo wiązało się to zazwyczaj z nieprzespanymi nocami pełnymi łez i wyrzutów sumienia. Jedynym tropem, jaki wiódł miejscową wyobraźnię do jej przeszłości, była jej ciągła korespondencja i wielka przyjaźń, którą otaczała niejaką Walerię u której (o czym oczywiście już nie wiedziano) Wawula przebywała w gościnie przed i tuż po urodzeniu Norana.

 

– Waleria z Uroczyska… – tyle tylko potrafiono ponieść na ten temat plotkami po mieście. Nawet Klantos nie zdawał sobie sprawy z tego, co je łączy ani nie pytał nigdy o to samej Wawuli, do której z kolejnymi latami zaczął zachowywać coraz większy dystans.

 

Wspaniała Walerio…” – pisała do niej pewnego razu, siedząc przy solidnym, dębowym stole i wyglądając przez okno. Patrząc, jak słońce wlewało się o brzasku w świat niczym woda w złoty kielich.

 

Wszystkim w Sielnisku wydaje się, że przejrzeli mnie w trymiga i trąci im to czymś nieprzyjemnym. Mam nadzieję, że nic złego z tego nie wyniknie, choć wszystko na to zapowiada. Ludzie lubią tutaj uciec w swoje głowy i poopowiadać niesłychane historie, przywykłam do tego jeszcze w dzieciństwie, kiedy mówiono, że w miasteczku pojawiły się kapturniki. Ich słowa nigdy nie przekładają się na czyny ani nie są prawdziwe. Pomówią, pomówią i z czasem zapomną, bo przywykną. A gdyby doszło do najmniejszych rozruchów uciekniemy z Noranem i jeśli pozwolisz, schronimy się pod twoim dachem.

 

Często pisywała do niej o synku, bo jej przyjaciółka zdawała się być zaabsorbowana wszystkim, co nawet bezpośrednio nie było z nim związane. Dopytywała się, czego ostatnio się nauczył: czy już chodzi, a jak zaczął chodzić, o to, czy już biega i skoro biega, to czy pływa, a gdy skacze, to jak wysoko? Interesowało ją to, czy zaczął już mówić i jakie nowe słowa w kolejnych miesiącach poznał, a jeśli pisze, to czy ładnie i bezbłędnie, czy czyta i jeśli tak, to co i jak często i czy chętnie? Co lubi zjeść, jakie kolory najmilej mu wyglądają i za którą porą roku najbardziej przepada, ale przede wszystkim ciekawiło ją, czy podobały mu się przysyłane przez nią prezenty?

 

Dostawał od niej bowiem nieprzeliczone ilości zabawek i upominków: pluszowych misiów, wszelakich maskotek, grzechotek, strojów, kolorowych książek i słodkich smakołyków. Przychodziły regularnie co miesiąc i oczywiście najokazalsze były te, które dostawał w dniu swoich urodzin. Wyglądało na to, że Waleria lubowała się w rozpieszczaniu go na wszystkie możliwe sposoby. Na czwarte urodziny dostał od niej pozłacaną pozytywkę, wykładaną ametystami, na piąte przeróżne piszczałki, które wydawały z siebie odgłosy dzikich zwierząt, na szóste urodziny otrzymał model wielkiego statku, którym bawił się w Strudze, a na siódme konika na biegunach. Każdemu z nich musiał naturalnie towarzyszyć pokaźnych rozmiarów tort i karta z czułymi życzeniami.

 

Tak drogie i niezwykłe prezenty, które przywożono do domu Klantosa, wzbudzały oczywiście coraz częściej i częściej kolejne powody do plotek: chodziły słuchy, że to jego ojciec wysyłał mu te wszystkie zabawki i zbytki, szeptano o wielkich przyjaźniach, jakie musiała zawrzeć w świecie Wawula podczas swojej nieobecności, mówiono o Walerii i jej skrywanych, niecnych zamiarach względem chłopca.

 

– Co za wierutne bzdury! – powtarzała Wawula, gdy dochodziły do niej któreś z tych plotek i zaczynała się martwić o to, co będzie, gdy dowie się o nich Noran, gdyż nie tylko dorośli mieszkańcy Sielniska rozmawiali o nich na ulicach, lecz także jego rówieśnicy mówili o nim różne dziwne rzeczy.

 

Kiedy więc skończył lat dwanaście i po raz pierwszy wybrał się samotnie do miasteczka to, co o sobie tam usłyszał, zalało go łzami i wtulony w piersi Wawuli jąkał się szlochając, że:

 

– To straszne, stra–a–aszne. Czy to p–p–prawda? – Pytał ją delikatnym, dziecięcym głosem, którego nigdy wcześniej nie mogła u niego usłyszeć. Zamiast spojrzeć na nią – prosto w oczy, jak miał w zwyczaju robić, zadając komuś trudne pytania – utkwił wzrok w podłodze, prawie nie mrugając. – Czy to p–p–prawda, że znalazłaś mnie w lesie? Ż–że nie jesteście moją prawdziwą rodziną?

 

– Nonsens! Kto ci coś takiego powiedział?

 

– L–l–ludzie w m–m–miasteczku. Usłyszałem, jak Baeryn i Bragin mówili o tym Kaeli, córce pastereczki Kirii. Ka–k–kaela nie chciała już później ze mną rozmawiać ani mnie znać. Powiedziała mi, że przynoszę nieszczęście, żebym stąd uciekał, bo ona i Bragin mnie przegonią. Krzyczeli coś o tym, jak podsłuchali nocne rozmowy swoich rodziców. To były straszne, stra–a–aszne rzeczy! I to wcale nie brzmiało jak kłamstwa! To było straszne, a m–mówiłaś, ż–że P–P–PRAWDA jest straszna, a kłamstwo zawsze łatwe! To musiała być w takim razie prawda – wydusił z siebie poprzez łzy, z trudem łapiąc oddech, który chwytał krótkimi, płytkimi haustami. Twarz mu poczerwieniała, ręce miał spocone i wtulał się całym ciałem w matkę, jakby bał się, że ktoś zaraz przyjdzie i będzie próbował ich rozdzielić.

 

– Niu, niu, niu… – pocieszała go, szepcząc mu do ucha i całując w skroń.

 

Wygląda na to, że będę musiała sobie poważnie porozmawiać z Gaborą i Kirą, bo to, co plotą między sobą przechodzi ludzkie pojęcie! Niech przynajmniej syna mi zostawią w spokoju i własnym dzieciom o tym nie mówią – zadumała się, przebierając palcami włosy Norana poplątane w czarne, zalotne kędziorki.

 

– No już, już. Niu, niu, niu… – i opowiedziała mu prawdę o jego ojcu, o tym, jaki był i czemu go teraz z nimi nie ma. – Hajgawos wyruszył na południe, daleko za Lodowe Góry. Nie chciał mi powiedzieć, dlaczego tam jedzie ani kiedy wróci, ale wiedz, że cię kocha i jest wspaniałym człowiekiem. Żaden mężczyzna z Sielniska nie będzie mu nigdy równy ani w uroku, ani charyzmie, wiedzy i sile ni czułości. Nie spotkałam nikogo odważniejszego i szlachetniejszego od twojego ojca. On kiedyś powróci i sam będziesz mógł się przekonać, jak cudownym jest człowiekiem.

 

– I zo–o–ostanie już z nami?

 

– Tak, zostanie z nami już na zawsze – szepnęła, zamknąwszy oczy. – Nie przejmuj się tym, co o nas mówią. Ludzie cię po prostu nie rozumieją. Musisz być odważny, bądź odważny jak Hajgawos! Lecz nie myśl jednak o południu i miejmy nadzieję, że twoja wyobraźnia nie poniesie cię tam, jak ojca.

 

Długo wtedy rozmawiali i jak często podczas takich gwarów bywa czas mijał, jakby go wcale nie było. Z każdym zerknięciem za okno w dal, w horyzont – goniąc marzeniami wspomnienia o ojcu – Noran widział słońce wpadające coraz niżej między pola, aż zapadła noc i na niebie poczęły puszczać mu oczko gwiazdy. Wawula opowiedziała mu tamtego dnia o jego dalszej rodzinie, z którą się jeszcze nie spotkał: o Gawalu – jego drugim dziadku, oraz babci Sarii, mieszkających na krańcu łańcucha Gór Pogranicza w deszczowym Tumulusie.

 

– Kiedyś, jak dojrzejesz, pojedziemy do nich. Słuchasz? Nie płacz już niu, niu, tylko posłuchaj. Pojedziemy tam, jak urośniesz i ich poznasz. Skarbie, teraz nie płacz już więcej, bo wraz z tobą na niebie płakać będzie księżyc. Musisz być silny, moja gwiazdo i odważny. Dzielny niczym Hajgawos.

 

 

 

 

 

„Noran wyrasta powoli na przystojnego, młodego mężczyznę. Coraz więcej czasu wydaje się spędzać z moją siostrą Klawilą i choć jest od niego o jedenaście lat starsza, to mimo tak znaczącej różnicy wieku udało im się zżyć ze sobą niesamowicie. Nie wiem, czy to ona jest tak rubaszna i dziecinna w swoim zachowaniu czy to Noran jest za poważny na swoje lata. Nie potrafię powiedzieć, czy jest szczęśliwy, ale nie wygląda na nieszczęśliwego. Czasami ciężko mi zrozumieć jego tok myślenia. Coraz częściej widzę, jak nie potrafi spokojnie w nocy zasnąć, coraz częściej śnią mu się koszmary, o których nigdy nie chce ze mną rozmawiać.” – pisała Wawula do Walerii, patrząc jak jej syn biega po podwórzu z psem Mosem, którego od niej dostał na trzynaste urodziny. Mos – wesoły szczeniaczek z rasy, którą nazywano „maskalami”. Miał jasnobrązową sierść z białymi skarpetkami i plamką na karku w kształcie słoneczka, z ciemnym, wiecznie uślinionym pyskiem i zawsze bystrymi, dużymi oczami, wyglądającymi na dwa pokaźnych rozmiarów błyszczące kasztany. Gonił radośnie po podwórzu to za Klawilą, to za Noranem, przewracając ich i liżąc po nosach.

 

Wawula uśmiechnęła się do siebie, pisząc dalej tak: „…Mos okazał się wspaniałym kompanem dla Norana. Brak mu tutaj przyjaciół w jego wieku. Odnoszę również wrażenie, że Klawila troszczy się tak mocno o chłopca, bo sama ma problemy z urodzeniem swojemu mężowi syna. Odkąd (sześć lat temu) zamieszkała z Mekantosem po drugiej stronie naszego rodzinnego pola, tak prawie co wieczór starają się o dziecko i do dziś czynią to nadal, bezskutecznie. Wyprawiliśmy im niedawno skromne wesele, na którym Klantos przemawiał rzewnie, mówiąc o nadziei na kolejnego wnuka. Oby im gwiazdy jeszcze przychylne były.

 

Następnie zaczęła rozpisywać się o tym, jakie bajki lubi Noran żeby mu opowiadano, o tym, gdzie przechadzał się z Klawilą w lecie, o tym jak bawili się na łąkach pełnych mleczy i jak kąpali się w Strudze. Pisała także o ostatniej zimie, kiedy rzucał się z jej siostrą śnieżkami i opiekał z nią grzyby nad paleniskiem. Później zaczęła zwierzać się ze swoich niesnasek z mieszkańcami Sielniska i z własnymi myślami. Czasami zdarzało jej się bać o ich bezpieczeństwo, o to, jak długo będą w stanie wytrzymać ciągłe plotki i bolesne spojrzenia, cięte komentarze, rzucane beznamiętnie przez ramię, kolejne upokorzenia i okrutne, zmyślone historie o ich przeszłości. Niechęć, jaką czuli do nich ludzie z miasteczka, nie pozwoliła jej nazywać go już domem.

 

Nawet Mekantos (mąż Klawili) zaczął wykłócać się z nią o Norana. Zarzuca jej zaślepienie, uważa, że to, co mówią w Sielnisku jest prawdą, że chłopiec rzeczywiście przynosi nieszczęście i z jego właśnie powodu bezowocnie starają się wciąż o własne dziecko. Klawila zawsze staje w obronie swojego siostrzeńca, ale jak długo jeszcze będzie w stanie to robić? Ile minie czasu nim spojrzy prawdzie w oczy i stwierdzi, że nie ma innego wytłumaczenia dla ich niepowodzeń. Sama nawet innego nie dostrzegam. Z Mekantosem nie rozmawiałam od wielu tygodni, nie widziałam go równie dawno. Klawila powtórzyła mi jedynie jego słowa, w których nazwał mnie włóczęgą, a mojego syna podrzutkiem. Najwidoczniej nie chce mieć z nami nic więcej do czynienia.” – kontynuowała, po czym powoli (widząc, że zapadła noc) poszła upewnić się, czy Noran jest już w łóżku. Weszła po cichutku do jego pokoju i spojrzała na niego i Mosa – obaj wysuwali tylko głowy spod puchowej pierzyny.

 

Nawet układając go teraz do snu, otulając kołdrą i śląc krótkie uśmiechy, Wawula nie potrafiła zmusić się do przyznania przed samą sobą, że lada chwila w Sielnisku może wydarzyć się coś złego, coś niewytłumaczalnego, za co winą zostanie obarczony jej ukochany syn, a ona nie będzie w stanie ich obronić. Nie potrafiła się do tego przyznać, choć myślała o tym nieustannie.

 

– Mamo… o czym myślisz? – spytał, widząc, że siedziała zamyślona na brzegu jego łóżka. Mos leniwie, przeciągle ziewnął, śliniąc brzegi kołdry.

 

– O niczym, ciekawiło mnie, co będzie jutro – odpowiedziała z westchnięciem, uśmiechnąwszy się samymi wargami.

 

– „Jutro” będzie, kiedy się obudzimy?

 

– Tak, jutro będzie kiedy się obudzimy, więc czym prędzej zaśniesz, tym prędzej obudzisz się „jutro” – wytłumaczyła i przeczesując dłonią jego ciemne, gęste loczki, śpiewała mu tak na dobranoc:

 

 

Synu, księżyc osrebrzy twe imię…

Kołysz się, pylą się kwiatki nadwodne,

Pachną konwalie i lilie.

Zaśnij przy mnie.

Pokażę ci w snach, że nikt nie pokocha cię

tak jak ja mama.

Kochanie mój.

Cmok, cmok, cmok, cmok, cmok, cmok, cmok, cmok,

Cmok, cmok, cmok, cmok,

Cmok poliku-całuśniku, cmok żonkilku!

Nikt nie pocałuje cię przed snem, cmok… o tak.

Śpij, śpij niech przyśnią ci się dobre sny, miły.

Śnij, śnij, śnij kochanie wszystkie dziwy, kwiaty, krzewy,

Pioruny, brzęczenia, śpiewy!

Żadnej lampy, żadnej świecy tylko, proszę

Ecy, hecy, pecy, pecy, hecy, ecy

Zaśnij, by nie stały się złe rzeczy.

Drzem, drzem, drzem kochanie kolorowe wyspy

W złotych bujane zatokach

I buju, buju baju baj, mój jedyny

W sen wybujaj się wśród fal!

Echemyny na kądzieli garść zapłonie,

Byś nie płakał więcej rzewnie, ciemno, głucho, potajemnie,

Byś w snach miał czego ci wśród ludzi braknie

Czego łakniesz, czego pragniesz?

Marz, marz, marz perełko przeklęte trele, gwizdy,

Tańce i rozbłyski.

Marz nic, co straszy dzieci

Pora wybiła na klucz zamknąć powieki,

Bo już poprzez knieje, mgły i par zamieci

Przyśniciel tu do ciebie leci…

Ululu lula przyśniciela gęśla gra…

Ululula, ulula jego gęśla gra.

 

 

– Głucho, ciemno dookoła – Przyśniciela tutaj wołam! – skończyła jak zawsze tymi słowy, cofając się za próg jego pokoju.

 

Noran usnął, a Wawula powróciła do swojego listu, w którym na koniec wspomniała o zbliżających się wielkimi krokami czternastych urodzinach swojego synka. Już od przeszłego miesiąca, nazywanego „Deszczoroszem” Waleria kusiła ich listami, proszącymi o jak najszybsze przybycie do niej w gościnę, ale oboje – nie chcąc podjąć zbyt pochopnej decyzji – zdecydowali się odłożyć wyjazd aż do tego roku, do miesiąca „Kwiatokwita”, którego pierwszego dnia Noran będzie obchodził swoje czternaste urodziny, a drugiego będą bawili się na corocznym festiwalu, mającym radośnie rozpocząć kolejny okres polnych upraw w Sielnisku i zakończyć ciągnący się ostatnimi trzema miesiącami karnawał. Napisała więc do Walerii tak: „…Już dawno obiecałam Noranowi, że zabiorę go zarówno do ciebie (do Uroczyska) jak i do rodziny Hajgawosa w Tumulusie. Chociaż Noran zdaje się przejawiać ostatnio zachwyt ziemiami dzikiej północy i nierzadko to właśnie tam kieruje swoje spojrzenia. Zaraz po skończeniu przyjęć i zabaw na festiwalu spakujemy się i wyruszymy w podróż i o ile dobrze pamiętam, to do Uroczyska zaledwie dzień stąd drogi. Wypatruj nas także wówczas wieczorem.

Jakże ten czas szybko leci. Pamiętam jeszcze jak dziś, kiedy stawiał swoje pierwsze kroki, a teraz kończy już lat czternaście i wkracza w wiek męski.

Koniec
Nowa Fantastyka