- Opowiadanie: TTTT - Bliźniak

Bliźniak

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bliźniak

BLIŹNIAK

 

 

XIII wiek miał być ostatni dla ludzkości, tak przepowiedzieli prorocy. Konserwatyści nazywają to konsumpcojnizmem, a to okazało się dobrą zabawą, która jeszcze się nie znudziła. Zwrotu „zepsucie” używa się wyjątkowo na spleśniały ser. Naga piosenkarka wyskakująca ze stroju papieża na reklamie latających penisów, słodkie jak landrynki narkotyki, klejące się chodniki i drapacze ginące w chmurach ze spalin. Nadchodzi dzień, a miasto kładzie się spać.

Detektyw obudził się zakryty zużytymi fazoplastrami. Sklejone oczy, efekt uboczny substancji. Śpiochy w kącikach są jak toksyczna piana na plaży, trzeba ją szybko zmyć przed lustrem. Skóra w dotyku przypomina łuskę, twarz dzięki tabletkom zatrzymała się przy trzydziestce, jest jak z kamienia. Wykonanie jakiejkolwiek miny jest próbą baletu w garze pełnym smoły. Policjant na służbie nie może tracić czasu na rozklejanie się przed lustrem.

– I tak mnie nie stać.

Powiedział N4-I9 i puścił pawia. Znalazł szarą koszule, marynarkę, wypił kawę, na szczęście obok automatu leżały buty, nie musiał ich długo szukać. Udało mu się włączyć szare komórki tuż przy drzwiach, zielony przycisk.

– Odkażenie za 5…4…3…

Wypchana winda, gama zapachów, ostrych perfum, które muszą starczyć na cały dzień. Do gardła N4-I9 podchodzi teraz tylko kawa, jeszcze chwila, a będzie na miejscu zbrodni. Pączek, kolejna kawa, fazoplaster i do domu.

 

 

– Cześć, Najn. Morderstwo, ktoś był staroświeckim romantykiem, użył noża – powiedziała szczupła, niewyspana TR-1X-1E, wyglądała jak seksowna plastikowa laska, była transem z wyboru.

Najn nachylił się nad raną. Ofiara, mały grubas oblany seks-olejkiem, przeżył swoje ostatnie chwile oglądając kolekcje projekcji hentai.

– Skąd on się tu wziął?

– Drzwi były zamknięte – robota detektywa była tak samo opłacalna jak bycie administratorem serwisów erotycznych, ale Najn miał talent do wynajdywania wskazówek. Często widział więcej niż błyszcząca kryminalna aparatura.

– Popatrzcie na ścianę, układ krzeseł, rozsypanych magazynów i ten rozlany kubek po kawie. Hmm… ale telefon się nie przewrócił.

– To wygląda jakby ktoś wyszedł ze ściany – wtrącił się B0-B.

– Albo użył dźwiękospluwy, fala odbiła się od ściany. – wyszeptał głos panienki Trixie.

– Nie wydaje mi się, muszę coś sprawdzić.

Najn otworzył dłoń, spod skóry jego palców zaczęły mrugać lampki, wyglądały jak świecące macki ośmiornicy.

– Czego szukasz?

– Sprawdzam czy ktoś skarżył się na hałas w tym rejonie. Naprzeciwko jest studio nagrań 24h.

– I co?

– Spokój jak nigdzie. Na wszelki wypadek weźcie chłopców z laboratorium do zbadania tej ściany Bob.

– Co o tym myślisz?

– Ktoś mógłby próbować przejść przez ścianę… użyć tego wallrapera, czy jak to zwą. Tylko po drugiej stornie jest parę kilometrów w dół i betonowy chodnik. Jadę do domu, dajcie znać jak będziecie coś wiedzieć.

Dziwne morderstwo, faceta nikt nie zgwałcił i nie okradł. Świat, w którym każdy jest psychopatą, każdy jest potencjalnym mordercą. Wystarczy, że ktoś bawił się przy automacie z kawą i dla żartu dosypał psycho-gówna albo na fazoplastrze skończyła się data ważności. Najn wziął szybki prysznic i uderzył w łóżko. W jego śnie biały koń siedział na szczycie śnieżniej góry, zjadał kalendarz, bekał i zamiast poszarpanych kartek papieru z jego paszczy wylatywały motyle. Koszmar przerwał dzwonek do drzwi. Najn włączył interkom, na ekranie pojawiła się wędrująca miłość na sprzedaż, prezent od firmy wymieniającej halogeny na korytarzu.

– Witam, w związku z rocznego korzystania z naszych usług lider Softlight proponuje panu przyjemne chwile… ze mną.

– Mam nadzieję, że nie bekasz motylami.

Po dwóch godzinach Najn zerwał się z łóżka, rzucając się do telefonu. Telefon; wynalazek, który ze względu na sentyment ludzkości nie skończył na śmietniku. Badania amerykańskich psychologów potwierdziły, że nie każdy chciał widzieć swojego rozmówcę. Pamiątka z lunatykowania, lekko przycięty język.

– Cześć Bob.

– Najn, masz katar?

– Nie, potknąłem się o nogę wędrownej kurtyzany. Leży tutaj z tatuażem motylkiem nad gołą pupą. O co chodzi?

– Zbadaliśmy ścianę, to hit miesiąca, przebija bombę wibratora. Od razu powiem, że musimy trzymać to pod dywanem, jeśli nie chcesz zobaczyć tego przed prognozą pogodą.

– Co to jest?

– Nie znam się na tym, ale chłopcy z laboratorium nazywają to osadem po cząstce Carwella.

– Gówno mi to mówi Bob.

– Przyjeżdżaj szybko, Simon ci wyjaśni, nie powinienem mówić o tym przez telefon.

– Do cholery jasnej jesteśmy z policji.

– Najn nie rozśmieszaj mnie.

 

 

Złota era latających samochodów nigdy nie nastąpiła, za to pojawiły się eko-automobile. Nie wiadomo skąd w parze wodnej znalazł się chemiczny syf. Pewne łysa profesor z europy rozpoczęła głodówkę w tej sprawie. Ale kto będzie słuchał szczekającego szkieletu ogolonej baby?

Posterunek policji był kostką betonu z kratami w oknach. W środku znajdował się ulubiony automat Najna, który mówił hasła wymyślane przez przedszkolaków, w ramach programu „Faza nie tylko dla dorosłych”.

– „Fazę miej, śmiej się śmiej. Jesteś z próbówki, mamy plaster specjalnie dla ciebie!”

– Uwielbiam je. – wyśpiewała Trixie stojąca w kolejce.

– Słodkie bachory, musze sobie jednego sprawić.

– Nie wiem czy to dobry pomysł Trixie, pamiętam jakim byłem chamskim gnojem dla moich opiekunów.

– To pewnie dlatego, bo byli chamscy dla ciebie Najn.

– Brali xyksokemefrodon, ciężko było zrozumieć co do mnie mówili. Działało mi to na nerwy.

– Xyksokemefrodon jest już nielegalny.

Najn przykleił plaster. Procesowi zawsze towarzyszył charakterystyczny dźwięk syczenia i przyjemne uczucie próżni pomiędzy skórą a plastrem. Odprężony detektyw mógł udać się z Trixie do laboratorium, twierdzy Simona.

– Co to jest?

– Nazywamy to osadem po cząstce Carwella – odpowiedział dwudziestoletni geniusz S1-M0-N, który zaczynał swoją karierę od policji. Miał mózg wypełniony poprawiającymi osiągi implantami, które kupiły mu mamusia i tatuś. Lekko ścięty chłoptaś, który swoim poczuciem humoru mógłby popisywać się w towarzystwie bakterii na dnie oceanu. Simon robił lewatywę studentkom, imprezowiczkom z europy. To samo ćpanie i chlanie, tylko w basenach na szczytach hoteli należących do pana Christiana, ojca Simona. Do tego aktorzy, aktorki, prokuratorzy, sędziowie, generałowie, cały Olimp, do którego szły modlitwy odbijające się pustym echem.

– Simon oświeć mnie.

– Słyszałeś o ustawie czasowej za prezydenta Halla?

– Synku, twoja praca polega na odpowiadaniu na pytania. Nie było cię na świecie za prezydenta Halla. Twój etat to tylko przystanek w drodze na szczyt, ale dopóki tu pracujesz…

– Puść go Bob, albo będziesz miał nieprzyjemności z panem Christianem.

Bob był pulchny, ale jego owłosiony mięsień potrafił wycisnąć oczy szczeniaka, kiedy tylko chwytał za szyję.

– Ekhem, to ustawa zabraniająca podróży w czasie. Cząstki Carwella powstają w miejscu, w którym ktoś wyskoczył z portalu.

– Chcesz powiedzieć, że nasz zabójca jest z przyszłości?

– Nóż, którym zabił przywiózł ze swoich czasów. Data produkcji noża to 1999, sam nóż ma dopiero sto jeden lat.

– To rok przed oficjalnym wynalezieniem wehikułu czasu.

– Więc pewnie będziemy gonić twojego popierdolonego dziadka Simon.

Na twarzy S1-M0-Na pojawił się gorzki grymas. Wehikuł czasu, czy nie, sprawa rodzi tyle pytań ile wyświetleń filmu prezydenta, który został złapany na seksie z ministrem obrony. Dostanie się do parlamentu to bilet na kolejną imprezę, wygrywasz i znikasz nikt nie pyta dlaczego, nikogo to nie interesuje.

– Polityka? Mam dosyć polityki z moją partnerką, nie chce się jej nawet wrzucić garów do zmywarki. Zaczynam z nią rozmowę, a ona mówi jakieś rzeczy… a na końcu okazuje się, że jestem głupi i wydaję całą pensję na fazoplastry i, że to ona płaci za wynajem i bla, bla, bla…

Projekcja wieczornych wiadomości na chwile wybiła się z krzyczących reklam.

 

 

 

 

Najn wrócił do domu i odpalił e-papierosa, w sypialni na nakastliku trzymał jeszcze prawdziwy wagon trujących płuca papierosów. Czuły, ekskluzywny prezent od żony. Wydawało mu się, że była tą jedyną. Bał się, że to tylko spaczone, wykreowane wspomnienie. Poczuł dreszcz, nikt nie szukał dam, choć każdy starał się być oryginalny.

Z pokoju zniknął teleprojektor, albo ktoś nie zamknął drzwi, albo gejsza wzięła opłatę za numerek gratis. Drzwi znowu się uchyliły, do pokoju zaturlał się lekko wstawiony Bob.

– Ciężki dzień, co Najn?

– Bob, to alkohol? Od kiedy stać cię na coś takiego?

– Simon poskarżył się tatusiowi, wie o naszym nowym obywatelu. Damulka postawiła mi whisky, nikt by się nie oparł.

– Jasne, przecież to kasa za tydzień pracy, ale kurwa mogłeś się domyślić, że coś jest nie tak?! Tak Bob?!

– Najn, nie krzycz na mnie. Dwa lata temu, gość też postawił mi drinka.

– Kurwa, to był student z europy. Kto to był?

– Pracownica ojca Simona, pana Christiana. Przepraszam.

– Też bym się napił, zamiast obklejać się tym syfem. I tak nie mogła z ciebie dużo wyciągnąć.

– No… zależy jak na to patrzysz…

Najn podniósł rękaw i wyrzucił zużyty fazoplaster.

– Co planujesz? – Zapytał Bob, którego schowane oczka jakby zbierały się do płaczu.

– Na pewno trzeba będzie wziąć z bazy danych listę osób zaginionych z 2100 i wrzucić na kamery i satelity.

– Myślisz, że ten zawirusowany system go znajdzie?

– Pewnie nie, nie zaszkodzi spróbować.

– Najn… nie wiedziałem, że podróże w czasie są możliwe.

– Wiedziałeś, na pewno gdzieś o tym czytałeś tylko nic cię to nie obchodziło.

– Zagramy?

– Nie mam ochoty panie B zero B.

– Proszę, schlałem się, wygadałem tajne informacje, a jak wezmę fazoplastra po alkoholu to odlecę. Muszę coś zrobić.

 

 

Najn i Bob odpięli swoje jaźnie i przenieśli się do kolejnego wirtualnego świata. Czasy, w których mordowało się mieczami, truło królów, bratało z więzią elficką i polowało na smoki. Bob, jako grubas zamienił się w potężnego wąsatego wojownika z dwusiecznym toporem. Najn był złodziejem, wytarty płaszcz i magiczny sztylet.

– Gdzież jesteśmy Arel Najn?

– Naprawdę lubię stylizację, ale zabraniam ci mówić do mnie pseudo dialektem, który pewnie nigdy nie istniał.

– Popatrz na znak za rogiem, karczma. Możemy iść na… laski.

– Ta, babki zapięte w gorsety, piersi wilgotne od wylanego piwa, tylko w rzeczywistości to twój stary sąsiad żrący hamburgery przez rurkę.

Brob potężnym kopem w drzwi powiedział dzień dobry całej klienteli „Złamanego jednorożca”. Polały się nieistniejące kufle piwa, które utworzyły krótkie spięcia w mózgach użytkowników.

– Szukasz zlecenia? Jestem namiestnikiem króla orków. – Do Najna zawitał ukryty pod kapturem zielony stwór.

– Niebezpiecznie przychodzić do karczmy ludzi. – burknął zakryty cycami, zalany w trupa Brob. W głowie Najna pojawiła się wiadomość, przekaz z posterunku policji nadawany przez TR-1X-1E. „Fajnie, że jesteście w grze, bo macie towarzystwo”. Najn szybko wyszedł na zewnątrz.

– Trixie? – głos znikąd odzywał się do stojącego w lesie Najna.

– Jesteś prawdziwym stróżem prawa, pomimo tego, że wchodzisz do wirtuala zostawiasz włączony komunikator.

– Streszczaj się.

– Nasz podróżnik podłączył się do Krainy Atarturii, właściciel serwera zgłosił do nas niezarejstrowanego użytkownika. Zgasiłem go, powiedziałem, że to błąd systemu.

– Kurde.

– To może być błąd systemu, ale może to być facet, który siedzi w kawiarence bez wszczepionej w kręgosłup karty kredytowej. Nie może zapłacić, nie ma go w systemie, nie jest zarejestrowany.

– Albo to tylko oszust.

– Albo ciekawski turysta z przeszłości.

– Dobra, odłączam się. Ty ściągnij Simona, niech namierza adres. Ja zacznę krążyć po mieście.

 

 

Najn zostawił Boba w mieszkaniu z uśmiechem ze sztucznego świata i stojącym namiotem. Na parkingu kręcił się stary człowiek, który nie załapał konwencji XXIII wieku, na odlot potrzeba pracy.

– Na jedzenie. – wybulgotał uwalniając gamę najgorszych smrodów przyszłości. Skruszony Najn sięgnął po resztę, którą wydał mu fazoautomat.

– A nie masz może ostatniego fazoplastra?

– To nigdy nie będzie ostatni. – Najn sięgnął drugi raz do kieszeni. Tym razem ubytek w jego ekwipunku sprawił mu ból.

– Dzięki frajerze, szczere podziękowania.

– Jestem gliną.

Z oddali było słychać tylko śmiech człowieka zniszczonego przez używki, fazoplastry, alfabrzmienia, e-grzyby. Zdarty głos długo obijał się przez osmolone korytarze parkingu. Nie minął kwadrans, a Najn tankował wodą swój wysłużony automobil. Każdemu klientowi stacji przychodziło do głowy pytanie: „Dlaczego ku*wa nie mogę nalać sobie wody z rzeki, kto tego cholera zabronił?”. Pykające cyferki na tablicy zwiększały ciśnienie, w tym wypadku to nie dziwka ściskała Najnowi krocze.

– Skrzyżowanie siódmej z piątą! Susy and Gas internet cafe! –zaskrzeczał głośniczek automobilu. Jedyny raz kiedy glina może poczuć się mężczyzną z krwi i kości, postawić koguta na dachu i pruć przez same centrum miasta. Broń przy piersi jest zawsze ta sama, neutralizuje przeciwnika, argument, który wygrywa niebezpieczne dyskusje. Najn dokładnie coś takiego trzymał pod płaszczem. Pistolet i odznaka zdążyły zardzewieć, długo czekały na powrót z wakacji.

– Policja, zachowaj spokój.

– Jestem spokojny. – powiedział zlany w gacie właściciel.

– Jesteś Gas?

– Tak, właściwie to G1-A5.

– W twojej kawiarence jest ktoś, kto znajduje się właśnie w Krainie Atarturii.

– Panie władzo mógłbym to sprawdzić ale, jest ich dużo… w krainie Atarturii. Zajęło by mi to ze trzy godziny…

– Zadam ci dosyć dziwne pytanie, czy przyszedł ktoś inaczej ubrany, niepodobnie do reszty?

– Yyy… Ciężko mi odpowiedzieć, ale jest gość, który jeszcze nie zapłacił. Przyszedł rano, nie znam go… jest podłączony do stanowiska 201.

– Pójdziesz ze mną.

Gas otworzył piwnicę. Jak wina, które leżakują na półce, śliniący się pasażerowie oddawali się wirtualnym przyjemnościom. Sygnały, które przenoszą cię do najmilszych burdeli, albo w sam środek strzelaniny z kodem na stłumiony ból, czego dusza zapragnie. Niebieskie i różowe lampki oświetlały długi korytarz śniącej klienteli.

– Ile ich jest?

– Pół tysiąca stanowisk, w tym momencie jest tak z… siedemset zajętych. Zwykli ludzi siedzą w robocie.

– To on?

– Chyba tak, mogę wiedzieć co zrobił?

– Urodził się w złych czasach.

Na łóżku leżał mężczyzna koło pięćdziesiątki, wyczerpany życiem uciekinier. Z czoła zaczęły wypadać włosy, a worki pod oczami zbierały nieprzespane noce.

– Wstawaj! – Najn wyrwał go jak kabel, który trzeba szarpnąć kiedy nie chcę wyjść z kontaktu.

– Aaaaa! – szok po nagłym wyrwaniu trwa kilka sekund.

– To nie on. – krzyknął Gas.

– Jak to ku*wa nie on?!

– Tamten musiał wyjść drugim wejściem i to w tej chwili. Dostałbym wiadomość, że ktoś wyszedł bez zapłacenia!

Najn zerwał się do pościgu. Biegł wśród stękających, krzyczących, śmiejących korytarzy… jego uszy powoli zatykała dudniąca krew. Za dużo fazoplastrów, kawy i e-papierosów. Pikawa nie ta co kiedyś i tak co dwa lata ma się nową. Mówią, że ta pierwsza jest najlepsza kiedy się o nią dba, ale to żart do toastu kiedy bierze się hybrokokę. Szczupła Susy z fioletową szminką na ustach stała niewzruszona przy kasie.

– Nie zapłacił, pobiegł w tamtą stronę.

Wskazała palcem ulicę, na której od dekad nie wjeżdżały automobile, znany dobrze widok na kolejne wysypisko śmieci. Najn ze zmęczenia zaczął parodiować bieg. Koniec ulicy przypominał horyzont, na tle ściany sylwetka mężczyzny skręciła w prawo. Pot na czole, drgawki, Najn ciągle biegł, ale wolniej niż pod ziemią. Powietrze na powierzchni jest inne, serce szybciej bije, a krew boleśnie przebija pozatykane żyły. Najn dobiegł do ściany, musiał się na niej zatrzymać, musiał podeprzeć zepsute graty, tuż pod reklamą gry losowej. Bilbord antyk mający sto lat z napisem „anulowane z powodu przekrętów”. Sytuacja się powtórzyła, na horyzoncie stała znajoma sylwetka. Najn podniósł pistolet, wycelował… ale po chwili nie było już do kogo. Obraz zaczął szwankować, gliniarz poczuł pod plecami ból, następnie twardą ulice. Przed kompletnym odlotem nad detektywem stanął mężczyzna, Najn dokładnie mu się przyjrzał. Wydawało mu się, że zobaczył swoją duszę, albo swojego klona… przedśmiertna wizja, albo omamy po za dużym wysiłku.

 

 

 

Na komisariacie Trixie spisywała protokół. Gas nie miał w kafejce kamery, niepotrzebny świadek do innego biznesu. Biedak musiał manualnie opisywać wygląd zagubionego wędrowca. Opowiadał o starszym mężczyźnie, dosyć krzepkim, o zdrowych włosach, i iskrą w oczach. Nieznane spojrzenie i strach… strach przed wszystkim co zobaczył.

– Dlaczego poszedł do kafejki internetowej?

– Przejrzałem historie, co prawda był chwilę w krainie Atarturii, ale był też… wszędzie indziej. Po prostu zwiedzał. –

odpowiedział Simon stosując sztucznie wykreowane bystre spojrzenie.

– Dobrze, że właściciel serwera Atarturii jest takim skąpym sku*wielem. – dodał Bob.

– Ciebie to na pewno boli. Najn, mój ojciec chciałby z tobą pogadać.

– Dobrze, że nie wstydzisz się mówić tego przy wszystkich. Jeśli już papa ma wpływ na policje i wszystko dookoła, to po co się krępować, co?

– On chcę być na bieżąco, nie chce mieć u was wrogów Najn.

– Wzruszyłem się.

– Pogadasz z nim?

– Pewnie, potrzebuje kasy na ultra-detoks. Jeśli mi to zapewni, to też pogada z biegającą na wolności pamiątką z muzeum. Wszyscy jesteśmy ciekawi jak to było za jego czasów, opowie nam o tym zanim skażemy go na krzesło.

– Może powinieneś dowiedzieć się czegoś o podróżach w czasie? – Simon otworzył białą szufladę, wyciągnął z niej małe urządzonko przypominające słuchawkę.

– Chcesz się znowu popisywać mózgu na bateryjki? – Do rozmowy dołączył się Bob.

– To drogi sprzęt, ale jednorazówka. Wszyscy wiemy N4-I9, że masz niezrównany potencjał. Jesteś prawdziwym detektywem Najn, i jeśli ktoś ma go złapać to tylko ty. Mój ojciec musiał pogrzebać, żeby to zdobyć. Te nagrania, zostały stworzone podczas eksperymentów nad wehikułem czasu, dosyć stare, obraz to tylko dwa wymiary. Obejrzyj je i powiedz mojemu ojcu co o tym myślisz… może zobaczysz mordercę.

– Pracuje w policji, nie na prywatne zlecenia.

– Naprawdę?

– To był cytat z filmu… żart.

 

 

Najn wrócił do domu, zza okna rozbijały się krzyki kogoś rozrywanego na pół, pewnie tylko po dragach. Nieznany dotąd strach wypełnił detektywa. Detoks, to już koniec. Aby zakończyć sprawę trzeba było to zrobić. Żona Najna była staroświecką damulką, lubiła prawdziwe imiona, nie pozwalała mówić do siebie numerem nadanym przy urodzeniu. Została wypchnięta z wieżowca przez napaleńca z przekręconym mózgiem. Chciałaby by jej ciało po śmierci zostało zakopane sześć stóp pod ziemią, wspomniała kiedyś o tym. Wtedy akurat prawo było prawem, musiała zamienić się w proch jak wszyscy inni. Formułka zapewniająca kolejny złudny spokój, żadna zwariowana bakteria nie wyjdzie spod ziemi, wszystkie sprawy na wysokim szczeblu spalone, spopieleni świadkowie nie powiedzą nic zza grobu.

Najn drugi raz w życiu wyszedł na balkon swojego mieszkania. 33 piętro, długa droga na dół, nieczysta mgła przykrywała drogę i niebo. Jedynym obiektem do chwilowego zapatrzenia był lśniący wieżowiec firmy produkującej kwaśne cukierki, lustro dla brudnego brata bliźniaka. Najn też się w nim odbijał, był blisko, mógł się przejrzeć, zobaczyć, w swojej zniszczonej gębie wetkniętego papierosa wypchanego prawdziwym tytoniem. Najn powoli dotarł do filtra, delektując się każdym oddechem. Po paru sekundach wystrzelił peta pstrykając palcami, ostra dawka oldskulowej niktotyny zakręciła detektywowi w głowie. Widział maleńki punkt, który w spowolnionym tempie zanikał we mgle, uczcił go minutą ciszy.

Najn posadził się na kanapie, odruchowo sięgnął po fazoplastra, tym razem stwierdził, że będzie to naprawdę ostatni. Przyłożył do ucha białą słuchawkę, przed jego oczami pojawił się płaski obraz.

 

 

Wycieczka po wystawie starych wehikułów czasu. Najpierw profesor… wykład przy tablicy, matematyczne hieroglify, podniecony staruszek maluje sufit kaplicy sykstyńskiej. Przerwa. Uśmiechnięty okularnik-naukowiec odwraca się do obiektywu, zbliżenia na tablicę, ręka skrobie na tablicy znak równości i pokazuje wynik :„-1”. Po chwili wbija się najbogatszy z nich wszystkich, playboy z towarzyszką życia. Najn ją kojarzy, to modelka, aktorka, parę lat później popełnia samobójstwo czy tam napycha żołądek prochami.

Szampan. Z sufitu lecą balony w kształcie stoperów. Pojawia się wielki transparent z napisem „żegnaj roku 2100, żegnaj roku XXXX”. Przed kamerą pojawiają się seksowne panie zakryte tylko kołami zębatymi. Nagle coś się zmienia, jakieś zamieszanie, kamera wraca do profesora przy tablicy, nie jest już sam. Stoi przy nim kolejny wariat, ten jest łysy, ma wąsy, wymachuje rękami, zmazuje z tablicy część obliczeń i zaczyna pisać je de novo. Napięcie rośnie, zbiera się reszta profesorów, mają miny jakby oglądali finał mistrzostw świata piłki nożnej, właśnie strzelają karnego, a na bramce stoi bramkarz ich reprezantacji. Jeden z dziadków łapie się za serce, nadszedł płacz i zgrzytanie zębów, okularnik dalej się kłóci, playboy zasłania kamerę. Koniec.

 

 

– Co to za pierdoły z jednorazowym odtwarzaniem?

– Obejrzałeś to? – zaciekawiony głos Simona czekał tylko na ten telefon.

– Jedyną osobą, która powinna to zobaczyć to jebany fizyk! Co mi to ku*wa miało dać?

– Musisz porozmawiać z moim ojcem Najn.

– Wytłumacz mi dlaczego niby można obejrzeć to tylko raz?

– Kwestia nagrania, plik był specjalnie zakodowany, niemożliwy do skopiowania.

– I niby mam teraz uśmiechnąć się i łyknąć gówno, które mi wciskasz?

– Mówię prawdę Najn.

– Skąd macie to nagranie?

– To pytanie musisz zadać mojemu ojcu.

 

 

Najn czuł, że ulica śmierdzi intensywniej niż zwykle. Papa Simona mieszkał niedaleko, więc spacer był dobrym pomysłem. Nic nie poprawia humoru lepiej niż rzucenie okiem na orgie w klubach. Zaparowane dźwiękoszczelne szyby, odciśnięte dłonie i staroświeckie już slogany, których nikomu nie chciało się zmienić, „Seks przychodzi do nas, ty też tam będziesz, od dziś”. To epickie „dziś” było sto lat temu, ale kto komu zapłaci za ściągnięcie nieaktualnego szyldu?

 

Wieżowiec Christiana był najwyższy w całej okolicy. Christian jako człowiek starej daty trzymał jeszcze prawdziwe imię. Najna przywitała znajoma twarz sekretarki, wiedział, że gdzieś ją widział, ale pozrywane komórki nie pozwalały mu przypomnieć. W windzie można było usłyszeć coś co kiedyś Najn słyszał w szkole: muzyka średniowiecza, Bach czy ten tam… Beethoven. Jakakolwiek harmonia w tym świecie była jak zgniły akord, nieczyste brzmienie.

– Witam panie Christian.

– Nie jestem Christian. – odpowiedział młody mężczyzna, palący e-papierosa na korytarzu. Miał wygląd na, który może pozwolić sobie tylko multimilioner.

– Myślałem…

– Jestem bratem Christiana.

– Bliźniakiem? Bliźniakiem pana Christiana? – Najn wykaszlał słowa, które przebiły się przez gardło. Do głowy detektywa święty Mikołaj wsypał worek teorii spiskowych.

– Tak. – przystojny brunet przytaknął, nienaganny akcent, maniery z innej bajki, wszystko zawarł w prostym „tak”.

– Jestem N4-I9, mówią na mnie Najn. – niedomyty gruchot wyciągnął rękę do nawoskowanej limuzyny.

– Na mnie mówią… cóż, Christian, ale nie ze mną jesteś umówiony. – Bliźniak nie pozwolił na uścisk dłoni, wskazał tylko drzwi.

– Co pan tu robi? Nie wiedziałem, że…

– Że pan Christian ma brata? Mało kto o tym wie. Miłego dnia.

 

Czarne lśniące drzwi, złote klamki, Najn wszedł do środka. Za fotelem siedział najszczęśliwszy człowiek na ziemi ubrany w biały garnitur, jego gładką twarz oświetlał tele-projektor wypełniony statystykami. Przy lśniącej ścianie stała rzeźba przypominająca bramę do innego wymiaru, coś co ufoludki mogły złożyć w prezencie

Aztekom.

Operacje plastyczne, każda warta fortunę, mężczyzna miał sto lat, a wyglądał jak dziecko słońca, idealny biznesmen z pakietem chorych pomysłów.

– Co robi diabeł w naszym mieście? Nic. Łapiesz Najn?

– Przede wszystkim co to jest diabeł?

– Hmm… to dosyć stary dowcip, nie wszyscy muszą go zrozumieć. Proszę usiąść panie władzo.

Chwila nie uwagi, detektywowi coś podcięło nogi i już siedział wygodnie w czarnej muszli.

– Jak podróż?

– Spacer, mieszkam dwie przecznice stąd.

– Nie wiedziałem, mogłeś wcześniej powiedzieć, moglibyśmy robić wspólnie pranie.

– Na pewno – Najn starał się przekręcić pokrętło z ironią na zero, ale coś niewidzialnego blokowało powietrze. Christianowi to nie przeszkadzało (starając się nie używać mocnych słów) miał głęboko w dupie co myśli Najn.

– Nie wiem czy wiesz Najn… ale w tym mieście masz największą wykrywalność przestępców oraz najwięcej rozwiązanych spraw… a w innym świecie podejrzewam, że opróżniałbyś szamba.

– Cieszę się, że przynoszę chlubę policji.

– Sam byłem kiedyś prokuratorem. Gliniarz i prokurator muszą współpracować jak brat i siostra. Zero seksu z nutką miłości.

– Coś słyszałem.

– S1-M0-N mówił mi o twoim pomyśle nad naszą umowę. Co to za pomysł z tym detoksem?

– Katharsis, chciałbym przestać sikać na kolorowo.

– Jasne…

Detektyw przygotował się na następne słowa, wiedział, że za chwilę przyjmie zlecenie. Odchylił płaszcz, złapał za ogień i odpalił kolejnego prawdziwego papierosa. Przykuło to uwagę Christiana, zdziwiony, że byle glina pali to co dobre. Była to jedna setna sekundy, po niej wszystko wróciło do normy.

– Nasz morderca, chciałbym zamienić z nim parę słów.

– Potem sąd?

– Nie interesuje mnie co się z nim stanie… byle nie zaczął nawracać ludzi.

– O co chce go pan zapytać?

– Jaką pije kawę.

– A później możemy go uśpić, niezbyt zdrowe po kawie.

– Wiesz na czym polega siła tego świata? Na seksie, wszystko opiera się na seksie. Jesteśmy tu przez seks, każdy psycholog ci powie, że wszystko co robisz ma związek z seksem, seks, seks, seks.

– Okej.

– Ku*wy… ku*wy to majątek i seks, dziwne upodobania zboczonych klientów… na przykład seks ze swoim klonem.

– Pasuje.

– …nie to zboczone społeczeństwo, oni marzą o tym, bo już im nie staje.

– Z tego co czytałem takie klonowanie nie jest możliwe. Nie da się przyspieszyć starzenia…

– Nie dajesz facetowi pomarzyć? Ja świetnie się bawię z moim bratem i założę się, że kupa ludzi wyłożyła by majątek za takie przeżycie.

– To trochę nie w moim stylu.

– Czytałem twoje akta, to wina twojej popierdolonej żonki, ale ok… rozumiem to. W takim razie idź do tego szpitala i zrób sobie ten detoks, dobrze?

– Nie dobrze…

Najn zorientował się, że jako najlepszy detektyw w mieście może wypełnić na chwilę pomieszczenie swoim ego.

– Obejrzałem film pod tytułem „Konwent naukowców”, problem w tym, że nie mogę z nikim o nim pogadać.

– To technologia Najn, nie twoja działka.

– Chciałbym po prostu zrozumieć jak w XXIII wieku może istnieć nagranie, które można obejrzeć tylko raz?

– Tak było zaprogramowane, masz przy sobie słuchawke?

– Tak.

– Oddaj mi ją.

Detektyw wyciągnął z kieszeni urządzenie, wiedział, że na tym statku on jest niewolnikiem, nawet najlepszy glina jest zwykłym gliną.

– Więc kto to zaprogramował?

– Ty jesteś detektywem. Ten przyrząd znaleźliśmy w dziale archiwum. Perfekcyjna jednorazówka, tylko dla dwojga oczu.

– Leżało to w archiwum Christian Company, tak?

– Masz znaleźć tego człowieka Najn i przyprowadzić do mnie, cała reszta cię nie interesuje… i tak wiesz co znajdziesz.

– Jak pan sobie życzy.

 

 

Piękne pielęgniarki owijały nagiego detektywa stertą kolorowych kabli, detektyw był tak daleko, że nawet nie zauważył braku bielizny na jednej z nich. Myślał jakim cudem w mgnieniu oka stał się sługusem najważniejszego człowieka na kontynencie i o tym jak złapać zabójcę by skończyć tę upokarzającą farsę.

– Jak masz na imię kochana?

– 23-O1-S, to mój pierwszy dzień w pracy.

– Świetnie, macie ładny szpital.

– Wszystko dzięki panu Christianowi panie Najn.

– Kiedy to się zacznie?

– Kiedy tylko będziemy gotowe.

Na okrągłej buzi pielęgniarki pojawił się sprośny uśmiech. Ultradetoks na liście bolesnych rzeczy jest tuż po wyrywaniu paznokci obcęgami, jeśli ktoś zapomni znieczulenia, czyli podpiąć żółtego kabelka do głowy pacjenta. Tego dnia była nią pielęgniarka O-34-1, która po ciężkiej nieprzespanej nocy na dyżurze z doktorem 21g-5, robiła poprawki z lekcji anatomii. Doktor 77I-1 zawołał dziewczyny, do jego roboty należało naciśnięcie czerwonego guzika, drogi do oczyszczenia. Zza szyby Najn wyglądał jak mucha leżąca na pajęczynie, czekał na bolesne powitanie nowego życia. Widownia już się ustawiła, siedem dziewczyn i pan doktor, wesoła paczka wesołego szpitala gotowa do pokazu. 77I-1 klepnął pośladki największej z rozwiązłych pracownic szpitala i powiedział:

– Tak to wygląda dziewczyny.

I nacisnął guzik.

 

 

Nastąpiło zwolnienie blokady, żyły detektywa wypełniły substancje żrące, niszczące wszystko co nie powinno znajdować się w ciele pacjenta. Pięść z napisem „Ból” wylądowała na twarzy Najna wysyłając go do wesołego miasteczka. Biały koń biegł do zamku, mruczał pod nosem główną melodię z kreskówki o małych pandach, które walczą z robo-jaszczurami.

Detektywowi szybko przypomniał się gorący oddech kobiety z firmy softlight, odwiedziła go w dniu morderstwa, była to ta sama gruszka, która odbierała telefony dla pana Christiana. Sygnał bólu zamienił się w najlepsze teledyski lat XXIII wieku, migające światełka w rytmie zdwojonego dubstepu. Najn zrobił parę kroków do tyłu, zobaczył światło wychodzące z tętniącej rany łysego grubasa, fana japońskich pornosów. Zobaczył na ścianie cień mordercy, był to łysy profesor z instytutu, ten co lubił się wykłócać. Dźwięk zniknął, rana wypuściła z siebie kosmiczny migający laser, oświetliła mężczyznę z nożem, który pokazał palcem, że to nie on zabił. W głowie Najna pojawił się cichy piszczący dźwięk, robił się coraz głośniejszy. Detektyw zasłonił uszy, ściskał głowę z całej siły. Pisk stawał się nie do zniesienia. Najn rozbiegł się i przebił ścianę, zaczął spadać, krzyczał, ale nie mógł krzyczeć głośniej niż pisk. Ciśnienie za chwilę miało rozsadzić mu czaszkę, a wszystkie wnętrzności wylać uszami. Jego głowa eksplodowała, umarł w męczarniach.

 

 

Rekompensatą stał się słodki pocałunek pielęgniarki. Na pobudkę śliskie usta i wypowiedziane gładkim głosem słowa:

– Bardzo przepraszamy.

– Ku*wa. – Najn złapał się za głowę sprawdzając czy jeszcze tam jest.

– Z wielką chęcią zrobię coś więcej.

– Nie, klasyka wystarczy. Idź stąd.

Pielęgniarka wyszła, Najn na widok chwilę pożałował, że nie dał dziewczynie szansy. Do pokoju wszedł her doktor.

– Nie wiem co powiedzieć…

– Spie*dalaj. Przynieś mi mój płaszcz, pistolet i odznakę.

W drzwiach pojawił się gruby Bob, ubrany w smutną minę.

– Podobno przeszedłeś detoks bez znieczulenia.

– Mam kaca tysiąclecia.

– Może posłuchasz alfabrzmienia?

– Bob… proszę cię. Detoks oznacza koniec tego gówna.

– Nawet fazoplastra?

– W szczególności fazoplastra.

– To przez twoją popieprzoną żonkę, co?

– Nie lubiła kiedy byłem na haju.

 

 

Para starych kumpli zatrzymała się w fast-foodzie na skraju miasta, w centrum ciężko było znaleźć miejsce, w którym ktoś nie pieprzył by ci się nad talerzem. Szczęka Boba zamieniła się w łychę od kopary, z której co chwile wypadały słowa i resztki hamburgera. Najn stał się gwiazdą lokalu „Neptun Lou”, od dziesięciu lat nikt nie zamówił w tej norze szklanki wody.

– Plan?

– Powinniśmy sprawdzić kto mieszkał w apartamencie ofiary w 2100 roku… skoro satelity nic nie wykryły.

– Nie mogły, system nie działa. Nie da się nawet wprowadzić danych.

– Pamiątka po erze hakerów.

– Ludzie starej daty, mówią na nasze czasy „dziki zachód”.

– Do dzikiego zachodu trochę nam zostało… chyba.

– To genialny pomysł, skoro przeniósł się w czasie to musiał kiedyś tam mieszkać.

– Zaskoczyłeś? Mam nadzieje, to rozwiązanie jest tak cholernie proste.

Bob skończył jeść, za ladą siedział bezzębny Lou, dziadek z wykałaczką, który patrzył na parę jakby przyleciała z innej planety.

– Trochę mu zazdroszczę Najn.

– Czego?

– Spokoju… To jedyne miejsce, w którym można odsapnąć, trochę mniej śmieci, za chwilę są wielkie oczyszczacze powietrza i następne miasto.

– Bob, zostało ci przecież 10 lat.

– Wiem, ale to i tak długo.

– Ja mam 14, i czuję, że nie wytrzymam kolejnego roku. Mam dosyć roboty w policji, bo tak naprawdę… policja już nie istnieje. Zapewniamy pozory Bob, złudzenie pokoju dla wygodnych konsumentów, rozumiesz?

– Tak jakby.

– Tak myślałem. Jedźmy do roboty.

Bob zapakował kolejną porcję na wynos, by rozłożyć się przed starym niezrozumiałym systemem komputerowym. Mały pokoik wypełniony srebrnymi ekranami, nieużywany i zakonserwowany przez chemiczny, przyjemny, toksyczny zapach. Nawet hamburgery z „Neptun Lou” nie mogły się przez niego przebić.

– Masz coś, Bob?

– Tak… mieszkanie ofiary w 2100 było wynajmowane przez niejakiego profesora Carwella.

– Dobra nowina.

– Co?

– Co, co? Nie kojarzysz gościa? Osad po cząstkach Carwella? Daj go na pełny ekran.

– No i?

– Poznaje go, gdyby zgolił sobie wąsy i założył perukę wyglądałby dokładnie jak klient Gasa, poza tym to jego widziałem na nagraniu… to on się wykłócał z tym drugim profesorem…

– Jakim drugim profesorem? Najn o czym ty mówisz?

– Po co miałby skakać w przyszłość i zabijać?

– Może mu odbiło?

– Sprawdź czy miał rodzinę.

– Tak… miał żonę i syna, już nie żyją.

– Wnuki?

– Bardzo mi przykro, nie ma nikogo kto oddałby mu nerkę, he, he.

– Przełącz na nagrania z cmentarza z naszego miasta, i rozbij je na wszystkie ekrany. Przewiń do dnia, w którym przyjechał.

– Ok., zrobione.

– Przewiń…

– Przewijam…

– Zatrzymaj. Dalej, to tylko menel. Stój! To on!

– Co on robi?

– Jest na grobie swojej żony i syna, Bob.

– Co? Dlaczego niby? Chodziłeś na grób żony?

– Tak.

– Oh, tak, zapomniałem, czuły detektyw.

Najn usiadł na chwilę z otwartą gębą, po chwili myślenia zapalił papierosa.

– Daj na nagranie z przed cmentarza. Zatrzymaj.

– Mhm… co on robi? Dlaczego się uśmiechasz Najn? Najn? Powiesz mi o co chodzi?

– Czeka na autobus debilu, czeka na autobus.

 

 

Na posterunku czekało wielkie przyjęcie, solenizant nie chciał próbować żadnego prezentu, ponętne dziewczyny, fazoplastry i inne przyjemności miasta rozkoszy. Cały personel korzystał do woli, na ramieniu Najna usiadł ponętny głos.

– Brawo Najn.

– Dziękuje Trixie, co to za spojrzenie?

– Planuje adoptować dziecko.

– Gratuluje… ale chyba coś jeszcze chodzi ci po głowie?

– Oglądałem wiadomości i… Christian Company sprywatyzowali policje.

– Cco? Bez przesady.

– Witamy w XXIII wieku. Od dziś oficjalnie gramy w jego drużynie. Popatrz.

Trixie włączyła tele-projektor. Znalazła najświeższe wydanie wiadomości. Parę obrazków uściśniętych dłoni i komentarz, mówiący jak to wszystkim wyjdzie na lepsze.

– To niespodzianka… komu on musiał dać w łapę i ile?

– Prawda, że to ciekawe Najn? Podobno jego dziwki już nie są tak opłacalne, więc skąd wziął na to kasę?

– Ten facet ma wszystko, nie będę sobie tym głowy zawracał. Zawołaj Boba, ty też pojedziesz z nami.

– Myślisz, że to takie proste Najn? Myślisz, że ktoś odwiedzałby XXIII wiek, by zadźgać kogoś nożem? Widzę w tym coś więcej, wiadomość.

– Nie wiem zobaczymy na miejscu.

 

 

Linia 616 kończyła swoją trasę na wielkim wysypisku śmieci. Żaden obywatel miasta nie stawiał tu swojej nogi, chyba, że chciał coś wyrzucić. Wśród śmieci stał wyróżniający się budynek, muzeum przypominające stary hangar, widmo przeszłości. Smród był nie do zniesienia, opary zbierały na natychmiastowe wymioty, które perfekcyjnie wpasowywały się w otaczającą policjantów aurę.

Trixie otworzyła drzwi, w środku pozamykane okna stworzyły osłabiający filtr zapachowy. Muzeum było prawie puste, opustoszałe wystawy przedstawiające głównie wojny i zbrodniarzy. Sylwetki znanych świrów i narzędzia ich zbrodni, powykradane. Nad wszystkim zawieszony wakacyjny czerwono-biały samolocik, który nigdzie już nie zdąży polecieć.

– Wiem, że pan tu jest profesorze!

Zza imitacji greckiej kolumny wyłonił się łysy mężczyzna trzymający perukę, był już zmęczony ukrywaniem, czekał na przeznaczenie. Stał daleko, jego sylwetka nic o nim nie mówiła, ukrywała się w ciemnościach.

– Jesteście z policji?

– Tylko teoretycznie.

Mężczyzna wyszedł z cienia, zbliżył się do Najna.

– Dlaczego mnie szukacie?

– Jest pan oskarżony o morderstwo, oraz o nielegalną podróż w czasie. W normalnej sytuacji wpakowałbym pana do automobilu i lał ciepłym moczem na to co pan powie… ale proszę… Proszę z dobrej woli nam wyjaśnić o co w tym wszystkim chodzi?

– O między-wymiarowy seks i… pieniądze.

– Dlatego zadźgałeś go nożem? – niecierpliwa Trixie musiała zbadać swoją tezę.

– Domyślam się, że zabrzmi to dosyć standardowo, ale jesteście w wielkim niebezpieczeństwie.

– To ty jesteś w niebezpieczeństwie. Ja wrócę do domu i…

– I? Oh… wszystkie światy są dokładnie tak samo zniszczone, zamówi pan sobie dziwkę? Zaćpa się i zapomni o tym, że się zaćpał? Gdzie tu logika? Ta wersja ze niedługo zniknie.

– Światy?

– Tak, światy… kolejna wersja, muszę wrócić…

 

W takich momentach zwykle do rozmowy musi wtrącić się trzecia osoba. Może to być klaun, który powie głupi rasistowski żart, wyciągnie na chwilę widza z akcji, albo sam król, który lubi zamiatać tajemnice pod dywan.

– Carwell!

– Christian?

To zabrzmiało jak para starych przyjaciół, którzy posprzeczali się kiedyś o kapsle z chispów. Za Christianem stał synek, a za synkiem uzbrojeni najemnicy w maskach gazowych, a za najemnikami drzwi i brak ucieczki. Drobna grupowa terapia z najdroższym cennikiem.

– Gratuluje detektywie cieszę się, że go znalazłeś.

– Zada mu pan pytanie, czy od razu zabije?

– Skoro pytasz.

Zza białego garnituru Christian wyciągnął pistolet i przyłożył do głowy profesora Carwella, następnie spokojnie pociągnął za spust. Strumień krwi oblał szarą kolumnę, nieboszczyk najpierw klęknął. Christan by się nie pobrudzić zrobił krok do tyłu. Kiedy w hali ucichł już dźwięk strzału, powstał nowy cichszy dźwięk, ten, który brzmi jak bezwładne ciało uderzające o ziemię.

– Mam nadzieję, że rozwiałem wszystkie wątpliwości.

Christian uśmiechnął się jak po dobrym śniadaniu i wraz ze swoją ekipą ruszył do wyjścia zostawiając policjantów z nierozwiązaną zagadką.

 

 

– To co? Wracamy? – to nie była akcja, której Bob już nie przeżył, takie sytuacje często zdarzały się w tym mieście i jeśli chciało się następnego dnia otworzyć oczy trzeba było zapomnieć.

– Ta… wracajmy. – odpowiedział Najn, facet, który uwierzył, że tym razem wygra przynajmniej pluszowego misia.

– Czy was posrało? – wysoki głos zabrzmiał jak znajomy strzał z broni.

– … chcecie zostawić taką sprawę? Skoki w czasie? To jedyny sposób by wydostać się z tego gówna! Rozumiecie to?

– Trixie, albo zawróciło ci się w głowie od tego smrodu, albo zmień sprzedawcę tabletek hormonalnych.

– Bob, Trixie ma rację, co nam innego zostało?

– Nie liczcie na mnie, ja wracam do domu, zbieram po drodze panienki i zużywam resztę, która została mi na koncie. Chcesz skończyć jak Carwell? Albo ta dziwka, która nie chciała dać za darmo Christianowi, pamiętasz ją?

– Nie mieliśmy dowodów.

– Wszyscy dobrze wiedzieli kto to zrobił. Takie jest życie Najn, jeśli chcesz pożyczę ci program… zbiór fajnych tekstów, które możesz komuś powiedzieć przed śmiercią, ale to nie znaczy, że musisz się od razu zabijać! Okej Najn?!

– Okej Bob.

 

 

Najn objął swoją ukochaną żonę, mówiła mu, że nie musi jej przepraszać. Detektyw siedział obok prowadząc automobil po pustej drodze w stronę zachodzącego słońca. Krzywy amerykański harlekin z lekko ćpuńskim hitem w tle, chórek lasek z kręconymi włosami i dżinsowymi kurtkami.

– Najn… daj spokój, zostaw. – jej głos brzmiał jak piękny zapach, a jej zapach był jak muzyka, efekty dragów z innej ery. Jej palec delikatnej ręki luźnym nadgarstkiem nacisnął przycisk ze znakiem odwróconego trójkąta. Teraz włosy kobiety targał wiatr, jej spojrzenie wyryło się w umyśle Najna. Była szczęśliwa, przynajmniej na zagubionej autostradzie. Sen znowu przerwał telefon, Najn zwlókł się z łóżka.

– Halo?

– Najn, lepiej przyjedź na komisariat.

– Bob, nie brzmisz najlepiej.

– Przyjedziesz to się dowiesz i lepiej weź klamkę.

 

 

Wieczorne miasto to bohater powieści, który w momentach strachu lubi milczeć. W ciasnych uliczkach dziwki kleją się do szyb, otwierają usta, ale do uszu Najna nie dociera najmniejszy odgłos. Stało się coś złego, coś co popchnie detektywa w jednym kierunku. Podjazd do komisariatu zapełnił się policjantami, przy zwłokach transwestyty stała najbledsza wersja Boba. W momencie błysków fleszy, Bob i Najn mogli przejrzeć się w rozlanej kałuży krwi. Złamana i bezradna straż prawa i porządku.

– Nie ona…

Dla gazet będą to tylko cyferki, dla Najna bomba atomowa.

 

 

Chińska dzielnica. Nie różni się niczym od pozostałych części miasta z wyjątkiem mieszkańców i śmiesznych niezrozumiałych napisów. W oczach Najna popękały czerwone żyłki, coś na podobieństwo nienawiści.

– Najn? Prosiłem ją, żeby nic nie robiła.

– W porządku Bob… rozumiem.

– Ta sprawa nie dawała jej spokoju, więc zaczęła grzebać sama. Okazało się, że ktoś wykasował połączenia z dnia, w którym zabili tego masturbatora.

– Wiem Bob, domyśliłem się.

– Gdzie jedziemy?

– Z tego co wiem żółtki znają się na dorabianiu implantów. Simon spisał się jako pluskwa, więc teraz wydaje swoje pieniążki na prezenty.

– Dlaczego mieliby kasować rozmowy z tamtego dnia?

– Ponieważ ktoś chciał zgłosić, że z jego ściany wyskoczył facet i pyta się, który mamy rok. Simon pierwszy odebrał połączenie na komisariacie, opowiedział o wszystkim papie, ale było już za późno. Carwell wyszedł, ludzie Christiana nie złapali go. Przyszli do mieszkania degustatora hentai i rozrzucili wszystko tak samo… tak jakby ktoś wyszedł ze ściany, ale zapomnieli o telefonie. Mieli mało czasu, więc pewnie w ostatniej chwili odłożyli go na bazę. Minęliście się z prawdziwymi mordercami…

– Czyli to nie Carwell zabił?

– Nie.

– Ok., czyli to Christian, ale po co miał zabijać przeciętnego mieszkańca ?

– Po to, by najlepszy detektyw szukał mordercy. Dał mi nawet wskazówkę, podsunął nagranie… albo nawet dał mi zaglądnąć do wehikułu czasu, żebym zobaczył mordercę.

– Słuchawka.

– Mhm… musimy dowiedzieć się dlaczego to zrobił i czego chciał Carwell.

– A potem?

– A potem zemścimy się i zabijemy Christiana.

 

 

Do gabinetu prowadziły miękkie drewniane schody, wilgotny grzyb i ręcznie zdobiona poręcz. Ze strony światła dochodziły drgania przypominające pracującego dentystę.

– Pan Chau jest zajęty…

Bob stanął przy drzwiach, Najn wszedł do środka. Na stole operacyjnym leżał Simon, jego połowa czaszki leżała w zamkniętym słoju wraz z grzywką. Połowa mózgu, która wystawała była podpięta do komputera obsługiwanego przez pana Chaua.

– Co tu pan robi? Nie wolno!

– Policja.

Nieruchomy S1-M1-0N leżał na stole, unieruchomiony ochraniaczami, podpięty do aparatury, jego mózg wyglądał jak gąbka, do której ktoś nawtykał żelaznych kolb kukurydzy. Zadowolony Najn machał odznaką do pustych miejsc na scenie, cieszył się, że torturowany leży już na stole.

– Też jestem z policji, proszę rozkazać mu wyjść. – wymamrotał

Simon wpatrzony w punkt na suficie.

– Panie Chau, zajmiemy dosłownie chwilkę.

– Jestem w środku testowania nowych implantów…

– To proszę zrobić sobie przerwę na tę chińską herbatę.

– Ale czas…

– Proszę wysłać rachunek policji.

– W takim razie… proszę się nie krępować i miłego dnia.

– Jasne.

Najn obszedł bacznie gabinet, rzucił okiem na sprzęt udając rozgniewanego inkwizytora. Wyjrzał przez okno, by nacieszyć oko zabieganymi Chińczykami. Odwrócił głowę w stronę Simona, w duszy Najna zagościła radość gliniarza sadysty.

– Wygląda na to, że zostaliśmy sami Simon.

– Najn, cokolwiek kombinujesz mój ojciec tak obrobi ci dupę, że …

– Nie wątpię, ale akurat w tym momencie… na twoim miejscu… starałbym się zachować spokój. Twój najsłabszy punkt jest teraz tak widoczny…

Najn zrobił parę kroków w stronę ekranu, na którym w obcym języku wyświetlały się magiczne zaklęcia.

– To są implanty stymulujące mój mózg! Mój mózg jest na wierzchu!

– Widzę. Technologia to nie moja działka. Mogę zapalić?

– Najn? Ty chyba nie…

Detektyw wyciągnął papierosa, włożył do ust i odpalił, dając opanować się przez nikotynę.

– Chyba mnie nie zabijesz.

– Chyba nie wiem.

– Najn… tu nie wolno palić… mój mózg jest odsłonięty i…

Najn przekręcił dotykowy ekran w stronę Simona, tak żeby mógł zobaczyć co robi.

– Znasz chiński Simon?

– To jest japoński… ale znam.

– Japoński? Dla mnie chiński, masz na to jakąś teorie?

– Chiński, chiński…

– Tak myślałem.

Palce Najna spokojnymi ruchami zaczęły kręcić się wokół mrugających przycisków.

– Co to znaczy Simon?

– To test… część odpowiedzialna za smaki, które…

Najn bez zastanowienia zmienił liczbę z 1 na 10.

– Najn… trochę słono, za chwilę uschnie mi język.

– To nie dobrze, bo jeszcze nie zadałem pytania. Powiedz mi, czym twój ojciec tak naprawdę się zajmuję?

– Nie mogę powiedzieć.

– Jadąc tutaj miałem nadzieję, że wytłumaczysz mi parę spraw… wiesz… jak przedszkolakowi.

– Najn, to co właśnie klikasz sprawdza moje połączenia nerwowe z…

– Simon, domyślam się co znaczy symbol stopy. Ten program jest banalnie instynktowny.

– To łaskocze.

– W takim razie staraj się nie ruszać S-jeden-M-zero-N. Twój ojciec zapłacił za to imię?

– Tak! Wyłącz to!

– Powiesz to co chciałem usłyszeć?

– Tak, tak! Jeśli tego nie wyłączysz za chwilę eksploduje mi stopa i przez przypadek wypadnie mózg!

Najn wyciągnął kabel z komputera, jednocześnie uwalniając blokady, które trzymały kończyny Simona.

– To nie do końca wehikuł czasu Najn.

– Więc?

– To jakby podróż po wymiarach, które mówią „co by było gdyby”. Mój ojciec Christian w jednej wersji został panem świata, rozbił wydarzenia z 2100 na wiele części.

 

Najn z wrażenia wypuścił z gęby nie wypalanego papierosa. Po chwili zajarzył, że jest w alternatywnej rzeczywistości. Pogłówkował jeszcze chwilę i zadał pytanie.

– A Carwelowi to się nie spodobało?

– Nie, z jego obliczeń wynika, że takie stworzone wersje nie istnieją długo, wymiary zanikają, alternatywne rzeczywistości nie trwają wiecznie. Poza tym mój ojciec zaczął eksperymentować, zaczął porywać ludzi z innych wymiarów, sprawdzał co się stanie.

– Co się stało?

– Nic… oprócz między-wymiarowego bajzlu… czegoś niezrozumiałego. Zwykle dzieje się coś takiego w ostatnich odcinkach seriali science-fiction, kiedy to scenarzyści nie mają już pomysłów.

– Nie widziałem.

– Mam je w jednym implancie…

– Super, dlaczego Christian zabił Carwella?

– Ty byś nie zabił kogoś kto zna twój sekret? Kogoś kto mógłby ci przeszkodzić w spełnianiu snu?

– Słuchawka?

– Pokazaliśmy ci tylko zabójcę, baliśmy się, że jeśli patrzyłbyś się na nagranie zbyt długo, zobaczyłbyś mojego ojca sprzed operacji plastycznych.

– Aaa… więc to ten drugi profesorek, jak miło.

– Ja tylko wykonywałem rozkazy… tak łatwo kupiłeś bajkę z nożem, obserwowaliśmy cię cały czas…

– I to ty zabiłeś Trixie?

– Tak.

Najn zrobił parę kroków w kierunku drzwi, wytworzył atmosferę zemsty i kostuchy w dniach płodnych. Simon nie mógł wytrzymać, zapomniał o zwolnionych blokadach i otwartej czaszce, szybko podniósł się by błagać o życie, ale w tym samym momencie zgasły jego światła.

 

 

Biegający w kółko piszczący pan Chau odprowadził gliniarzy do automobilu. Najn jechał ze swoją krucjatą, nie zwracał uwagi na posłańców.

– Nie musiałeś go zabijać Najn.

– Nie miałem zamiaru, sam się zabił.

– Trochę tu za jasno nie uważasz?

– Wyskakuj!

Dwójka w ostatniej chwili wyskoczyła z automobilu. Wielkie bum rzuciło grubasem i detektywem w dwie przeciwne strony. Najn zaczął powoli odzyskiwać przytomność. Na niebie pojawił się helikopter z logiem firmy Christian Company. Detektyw stanął na nogi, mógł jedynie zobaczyć jak jego kumpel zostaje wrzucany do czarnej furgonetki.

 

Specjalny oddział zbrojny CC otaczał Najna, był w środku koła światła, które rzucał na niego reflektor śmigłowca, uzbrojony w modne rakiety.

– Możesz wyjść z tego żywy lub martwy, wybór należy do ciebie. Nam to wisi!

Z śmigłowca krzyczał komandos z megafonem, dzięki niemu był dwa razy głośniejszy i trudniejszy do zrozumienia.

Najn miał tylko jedno wyjście, każde inne świadczyło by o totalnej głupocie, więc podniósł ręce dla zmyłki i zaczął zwiewać w wąską uliczkę chińskiej dzielnicy. Rakiety dały o sobie znać, orkiestra dęta pod batutą nowoczesnych materiałów wybuchowych. W takim rytmie odświeżony organizm gliniarza spisywał się na piątkę z plusem. Najn zauważył otwartą klapę, do której kiedyś wrzucało się węgiel. Hop. Oczy łzawiły od dymu, niecodzienny zapach wypełniał pomieszczenie. Rozłożeni tradycjonaliści na puchach odpływali do dalekich krain.

– Bum, bum? To ty przynieść? – zapytał siwiuteńki pan Lee.

– Tak, przepraszam.

– Nie szkodzi.

Silne uderzenie w żebra zwaliło Najna z nóg.

– Cześć Najn.

– Znam ten głos…

Wypowiedzenie tych słów było dobrą wskazówką.

– …bo to mój głos.

Detektyw podniósł się. Przed jego oczami ukazało się mroczne lustrzane odbicie.

– No co? Jestem Zły Najn, przyszedłem cię zmienić.

– O kur*a…

Najn zamachnął się i krzepką pięścią złamał z trzaskiem nos przeciwnika.

– Ku*wa!

– Coś ci cieknie z nosa.

Skulony klon z wściekłością wymierzył kop w samo krocze przesuwając pionek dobrego detektywa na dwie tury do więzienia. Znane dzwonienie odezwało się w jego głowie, tuba w skroń nie wydawała się taka straszna po solidnym kopie w jaja.

– Przepraszam. Wiem, że to było nie fair, ale takie czasy.

– Nie przypuszczałem, że mógłbym być taki zepsuty. – wycedził przez pełne śliny zęby Najn.

– Zepsuty? Co ty ku*a mówisz? Nie płacz, przecież nigdy nie planowaliśmy dzieci, przynajmniej w mojej rzeczywistości.

– Z tego co wiem zawsze pod płaszczem trzymam pistolet.

– Kiedy będzie potrzeba… byłem trochę ciekaw kim jesteś. Nie rozumiem tylko dlaczego kochałeś ją tak bardzo… Ja w końcu ją zostawiłem, żyje sobie samotnie w domku, mogę robić spokojnie karierę. Od jutra na pewno nie będę przejmować się emeryturą.

Zazdrość odgoniła na chwilę ból i obudziła złość, zamieniła ją w potężny cios prosto w miejsce, z którego wychodziły gorzkie słowa.

Wszystkie zęby wygięły się do wewnątrz, parę z nich nawet połamało się i wpadło do przełyku. Zamroczony kuzyn z innego wymiaru sięgnął powoli po pistolet, wiedział, że jest na przegranej pozycji, złapał broń, ale zrobił to za wolno. Jego serce mogło teraz pompować tylko naboje. Najn podszedł do martwego, złego gliny, na nadgarstku miał tatuaż w kształcie motyla, bez zastanowienia detektyw wymierzył w niego kolejny strzał. Na puchach nie było żywej duszy, nawet pan Lee zniknął.

 

 

 

Najn wspiął się do góry, podszedł do komandosa, który zdawał się być szefem.

– Nie żyje. Zostawcie go tam, niech Chińczyki się nim zajmą.

– Tak jest.

– Zabierzcie mnie do Christiana.

– Już lecimy.

Z góry chińska dzielnica wyglądała jak płonące getto. Helikopter zbliżał się powoli do lądowiska. Komandos próbował wypełnić czas, głupio czuł się gdy jego pasażerowie musieli lecieć w ciszy.

– Miało dzisiaj padać!

– Nie wiem nie oglądałem pogody!

– .. ale kiedy wyszedłem rano było dosyć sucho! Nie lubię kiedy pada! Kwaśne deszcze psują karoserię, i musze go od razu czyścić, a potem znowu kryć warstwą ochronną.

– Aha!

Najn przekrzykiwał dudniące śmigła, rozwiązanie sprawy kotłowało się nie dając satysfakcji. Czarny śmigłowiec usiadł na szczycie wieżowca Christiana. Wiatr i pył obsypał biały garnitur właściciela, Najn powitał go uściskiem dłoni.

– Chodźmy do biura na drinka Najn!

 

Glina ponownie stanął w lśniącym biurze, w rogu pokoju leżał zakneblowany Bob z śliwką pod okiem. Dwójka bliźniaków usiadła obok siebie z przebiegłym uśmiechem na twarzy, jednocześnie zaczęli rozmowę.

– Rzeczywiście było to takie trudne?

– Co? O czym mówicie?

– O zabiciu Najna, twojego odpowiednika? Rzeczywiście było to takie trudne?

– Nie, za długo się zastanawiał.

– Mówiliśmy ci. Facet, który nie poradził sobie z przeszłością nie może być problemem.

– To prawda.

Tymi słowami Najn zakończył rozmowę z jednym z bliźniaków. Wybita dziura w głowie wyglądała jak popielniczka, w której gaśnie papieros.

– Co ty…? Co?

– Zbyt duża pewność siebie, może poprowadzić do nieporozumień Christian.

– Ha! Zabiłeś nie tego co trzeba… jego wymiar i tak się rozpadał.

– Wiem kogo zabiłem, każdego klona oznaczasz motylem, zauważyłem go na karku kiedy odbierał mnie z lądowiska.

– G6-26 miał sprawdzić czy…

– Zagrałem pewnego siebie.

Najn uważnie wycelował.

– Dlaczego to robisz? Bo zabiłem jakiegoś cywila i policjanta transa?

– Może.

– Ciągle mogę przywrócić twoją żonę do życia, widzisz tę bramę? Twój bliźniak w innym świecie… w jego wersji twoja żona żyje. Zabicie mnie niczego nie rozwiąże… mogę cofnąć się w czasie… stworzyć kolejne wersje wydarzeń, w których byłbyś kimś innym… Nie możesz mnie zabić, świat mnie pragnie.

– Ziemia cię pragnie Christian.

W tej wersji Christian już nie żył, zatoczył się ranny, wybił szybę i leciał by spotkać się z chodnikiem. Zza chmur wstało słońce. Obok miazgi z Christiana ułożyło się kółko skacowanych prostytutek, żuli i pierwszych obywateli zbierających się do pracy, gdzieś niedaleko upadła odznaka należąca do Najna

– Kolejny dzień przyniósł kolejną zbrodnię Najn. Pewnie chciałbyś włączyć to dziadostwo? – Obalały Bob, podniósł obite ciało.

– Bramę?

– Tak, Najn… wrócić do niej. – powiedział Bob, Najn uśmiechnął się.

– Nie Bob… – Najn wyciągnął z kieszeni papierosa i tryumfalnie odpalił.

– …to nie ma sensu.

 

 

KONIEC

Koniec

Komentarze

Drogi, Szanowny Autorze! Czy miałeś w ręku książkę, taką normalnie napisaną i wydrukowaną? Chyba nie, bo gdybyś miał, zauważyłbyś, jak dzieli się tekst na akapity, jak zapisuje dialogi...  

I nie tłumacz się, że edytor i tak dalej. Innym jakoś udaje się nadawać tekstowi normalny wygląd...

Dziękuje. Właśnie staram się to zmienić, na razie szukam jak.

W swoim profilu znajdziesz przycisk "edycja".

Tak, wiem. Mam problem z utworzeniem nawet akapitu, tekst jest po prostu przekopiowany z worda.

W wordzie był poprawnie sformatowany. Kiedy tylko go zamieszczam likwiduje mi wszystkie odstępy.

Może to wina przeglądarki? Wypróbowałem już Chrome'a, Firefox'a, przekopiowałem do notatnika, a potem z notatnika tu. Cały czas ten sam problem.

     Szkoda... A to taki klimatyczny tekst mógł być.

Może ktoś zna jakiś magiczny sposób?

Dalej nie mogę poprawić akapitów, musiałem przejść przez prawdziwe piekło, żeby poprawić format. Musiałem wejść do... internet explorera! Życzę miłej lektury, teraz jest to strawniejsze, niż przed chwilą.

     Te czarne dziury w tekście to zamierzony efekt?

Te czarne dziury miały być mniejsze, będę musiał to później poprawić. Nie chce niczego zmieniać, bo boje się, że znowu złączy mi cały tekst.

       Rozumiem...

       Jak zwykle, zawiódł kiepski albo źle skonfigurowany edytor… Mamy przyrzeczenie webmastera tej strony, dj Jajko, że w możliwie najbliższym czasie zrobi z nim porządek. To najzupełniej solenna obietnica z minionego miesiąca...

       Każdy wpis, informujący o takich przypadłościach albo przypominający dj Jajko o danym zobowiązaniu i obligujący webmastera do jego realizacji w możliwie najbliższym czasie, jest potrzebny i niezwykle cenny. 
       Oto link do wątku o tych sprawach: -->  http://www.fantastyka.pl/10,7550.html

Kopiowanie bezpośrednio z Worda to zły pomysł. Ja kopiuję z Worda do notatnika, a potem z notatnika tutaj. Wtedy po drobnych korektach jest ok.

Pozdrawiam

To przerażające, ale to jest dobre. Nie będę chwalić, bo sam autorze/rko wiesz, co jest dobre i dlaczego.

"W jego śnie biały koń siedział na szczycie śnieżniej góry, zjadał kalendarz, bekał i zamiast poszarpanych kartek papieru z jego paszczy wylatywały motyle. Koszmar przerwał dzwonek do drzwi." - jaki koszmar?! Świetne.

A teraz będę kopać:

- "w sypialni na nakastliku" - jeśli miało lecieć po mechanicznej pomarańczce, to bardzo nie wyszło. Lepiej zachować "standard" i użyć szafki nocnej.
- "bratało z więzią elficką i polowało na smoki." - się z czym bratało?
- "Pół tysiąca stanowisk, w tym momencie jest tak z... siedemset zajętych. Zwykli ludzi siedzą w robocie." - jestem blondynką, miewam problemy z matematyką, a to już jest dla mnie zagadka matematyczna na poziomie słabej hipotezy Goldbacha niestety. Wytłumaczysz?
- "Najn dokładnie mu się przyjrzał. Wydawało mu się, że zobaczył swoją duszę, albo swojego klona... przedśmiertna wizja," - Po raz kolejny - "Zmęczenie materiału" Sean Williams. Polecam.

Niezgoda.b dziękuje Ci za komentarz, bo przyznam czekałem z niecierpliwością, aż w końcu ktoś napisze coś... konkretnego.

- zmienię ten "nakastlik", u mnie w domu za często używało się tego słowa. I ktoś już zwrócił mi na to uwagę, postawie tam szafkę nocną, tak jak napisałaś.

- bratanie z więzią elficką , więź społeczna, elficka więź... Chciałem, żeby brzmiało jak starodawne, archaiczne zdanie... przesadziłem.

- Błąd. Pamiętam, że zastanawiałem się ile osób, może wypełnić taką piwnicę i jak to może wyglądać. Napisałem pół tysiąca, bo fajnie brzmiało, a potem czterysta, a potem znowu coś zmieniłem...

- Pewnie sięgnę. Dużo jest tu powtórek, raczej byłem tego świadomy, taki miszmasz, który miało się przyjemnie czytać.

A teraz tak... chwalenie jest bardzo dobre. Nie powstrzymuj się na siłę. Tak całkiem serio, to mój "debiut", ciężko mi oceniać własną prace, jeśli mam jakiś atut, mocną stronę, w której jestem dobry... w przyszłości nie krępuj się pisać o tym ludziom.

Jeszce raz dziękuje Ingrid.

Ależ ja jestem wiedźmą, nie dobrą wróżką. Mnie osobiście się podobało, bo widzę opowiadanie napisane stylem, jaki czarował mnie dziesięć - piętnaście lat temu, kiedy wchłaniałam Williama Gibsona, pierwszego Neila Stephensona itp. To jest i świat i styl, i rodzaj opowieści, który się albo czyta, albo nie. Możesz pisać bardzo dobrze, ale wielu potencjalnych czytelników nie doczyta nawet do końca.

Ekhem. Nie twierdzę, że piszesz świetnie (już teraz). Ale widać, że wiesz, co robisz, a to mi się bardzo podoba.

To najdłuższy pean pochwalny jaki napisałam tutaj od dawna, autorowi, którego nie znam. Po pierwsze - trafiłe/aś w mój gust (więc to żadna pochwała), po drugie - to nie oznacza, że nigdy nie znajdę błędów w twoich tekstach i już zawsze będę miła. Au contraire - teraz dopiero się zaczyna.

Affermitive.

Nowa Fantastyka