- Opowiadanie: bimbrownik_marzen - "Kapłan" odcinek I

"Kapłan" odcinek I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

"Kapłan" odcinek I

Salon państwa Nawarret przypominał wszystkie inne salony, które każdy dbający o reputację arystokrata z Klejnotu Południa, powinien znać. Jego wystrój, utrzymany w barwach ciepła, z wyraźnym naciskiem na sztukę malowaną, a co za tym idzie, sprzyjający myśli artystycznej, zakłócała młoda Esmietta, ubrana w niebiesko – srebrną sukienkę z grzesznym dekoltem, który podkreślał, a jakże, dorodne piersi. Młoda dama, na co dzień cyniczna i pyskata, okraszona iście demonicznym wejrzeniem, poszukiwała w miejscu, do którego ojciec Nawarret zakazał się jej zbliżać, słodkiego wina, które zwykła kosztować przed pójściem spać. Barek bowiem był swego rodzaju miejscem sakralnym dla pana Antothla Nawarreta, jednego z wielu senatorów miasta Norithor. Nie znosił kiedy ktoś spoglądał nań łapczywie, a co dopiero dotykał go. Nikt nie znał przyczyny czułego punktu szanowanego i bogatego arystokraty, lecz jak mawia wielu: „Każdy prawdziwy szlachcic posiada chłopskie urojenia”. Wszak Antohl Nawarret wielokrotnie chwalił się patentem szlacheckim kiedy znienawidzeni urzędnicy pragnęli zasypać go nowymi podatkami.

Anielskim oraz, rzec jasna, szlacheckim biodrom panny Esmietty przyglądał się mężczyzna, który nie pasował do tego pomieszczenia. Artysta mógłby rzec, iż ów mężczyzna zakłóca harmonię tego miejsca, aurę spokoju i bezpieczeństwa. Siedział w rogu pokoju, w miejscu wyznaczonym ochroniarzom arystokraty lub służbie, kiedy ci oczekują na rozkazy swojego pana. Miał na sobie przydużą, czarną koszulę, zniszczoną użytkowaniem, czarne spodnie oraz wysokie buty również koloru ciemnego. Jego opalona twarz, porośnięta kilkudniowym zarostem, po głębszej kontemplacji zdawała się być dojrzała, a przy tym doświadczona życiem oraz zmęczona bezowocnymi rozważaniami. Za lewym uchem, które przysłaniały krucze włosy miał wytatuowane małe, rozłożyste drzewko.

Ten, z wyglądu żałobnik, wydawał się znudzony ciągłym obserwowaniem, łamiącej nakazanie ojca, Esmietty.

– Nie ładnie się gapić – słusznie zauważyła panna.

Mężczyzna nic nie odpowiedział. Swój wzrok skierował na duży obraz przedstawiający pana Antothla odzianego w purpurową, dostojną i, bądźmy szczerzy, przesadną w zdobienia szatę. Obraz ten wydawał się niezwykle interesujący w tejże chwili.

– Ha! Mam! – Uniosła się młoda dama podnosząc butelkę do góry.

„Kelradzki Samos, rocznik 1179” nie był najlepszej jakości winem. Wszak nie można odmówić trunkowi słodkiego smaku oraz pięcioletniego pobytu w piwnicach Nawarrettów. Mimo to, rocznik nie należał do najlepszych jednakże nijak się miał do tutejszych nektarów.

Dziewczyna odwróciła się do mężczyzny trzymając w obu dłoniach butelkę. Dzieliła ich odległość dziesięciu kroków, a dziewczyna z ledwością dostrzegała jego, pozbawioną emocji, twarz. Wydawał się suchy, mroczny a zarazem pociągający, co podobało się młodej szlachciance.

– Napijesz się ze mną? – Zaproponowała i zrobiła kolejne dwa kroki.

Mężczyzna w czerni pokręcił głową.

– Och… Dlaczego odmawiasz? Jutro szósty dzień tygodnia, sattdeh, masz wolne. Północ już minęła… Więc?

Uniosła butelkę do góry i uśmiechnęła się tak słodko, iżby nie jeden cukiernik pozazdrościł jej tak wyśmienitej słodyczy. Mężczyzna jednak pozostał nieugięty.

– Wiesz co? Spośród wszystkich tych, którzy gapią się na mój tył ty jesteś najgorszy. Nie można z tobą pożartować, a nawet porozmawiać jak z człowiekiem.

Urwała by podejść bliżej. Usiadła na stołku obok mężczyzny. On sam wyprostował się na krześle i sztywno oparł się o oparcie.

– Jutrzejszego południa będę się starała o przyjęcie do Akademii Sztuk Norithoru. Ważny to dzień dla mnie oraz mej rodziny – powiedziała i postawiła butelkę tuż obok niego.

– Wiem – odezwał się w końcu mężczyzna z wyraźnym, wschodnim akcentem.

Ujął butelkę prawą dłonią by unieść ją przed oblicze szlachcianki i położyć ją tam gdzie stała przed chwilą.

– Z tego powodu nie powinnaś pić. Panowie mistrzowie nie będą przychylnie patrzeć na młodą damę z bólem głowy. Nawet szlachetnym bólem głowy.

Dziewczyna roześmiała się w sposób, który wywoływał ekstazę nawet u kamienia tudzież umarłego.

– Świętoszek się znalazł – zauważyła. – Zazdrościsz mi, prawda?

– Niby czego? Wiele słyszałem na temat młodzieży akademickiej.

– Co takiego?

– Chociażby to, że są to ludzie podobni pijakom i rozpustnikom.

Esmietta ponownie zaśmiała się. Tym razem jej słodki głos zabrzmiał głośniej, lecz to tylko dodało urokowi chwili. Mężczyzna głośno wypuścił z siebie powietrze.

– Czy masz na uwadze, że to właśnie z tej uczelni wychodzą najwrażliwsze umysły Rispodelhii? Malarze, muzycy, śpiewacy, rzeźbiarze… Ach…

Mężczyzna ponownie głośno westchnął.

– Oczywiście ciebie to nie interesuje – orzekła. – Ciebie interesuje złoto i walka. Prawda, Moldenie?

– Interesuje mnie spokojne, szare życie, pozbawione nietypowych sytuacji…

– Ja jestem zupełnie inna – przerwała Esmietta. – Pragnę przygód i górnolotnych doznań.

Molden tylko kiwnął głową. Najwyraźniej nie miał ochoty brnąć w ten temat, który w efekcie nie przyniósł by mu mądrości, o których nie wiedział by do tej pory.

Esmietta ziewnęła i przysłoniła swą delikatną dłonią usta.

– Powiem ci jedno – powstała i przygładziła sukienkę. – Nudny jesteś jak nasz kamerdyner. Osiągnąłeś jednak swój cel i obrzydziłeś me wieczorne kosztowanie wina.

– Zawsze ochoczo przyjmuję komplementy – odrzekł.

Przez chwilę wejrzeli sobie w oczy. Piwne, opanowane i pełne melancholii, oczy skonfrontowały się z zielonymi, naiwnymi i niespokojnymi, oczętami. Ten niemy pojedynek przerwało westchnięcie szlachcianki.

– Dobranoc nudziarzu. Widzimy się o brzasku.

Małomówny mężczyzna nic nie odpowiedział. Skinął jedynie głową i odprowadził wzrokiem dziewczynę.

Rozejrzał się po pomieszczeniu i doszedł do wniosku, iż późna pora działa na niego niczym balsam na rany lub dobicie rannego psa. Zdecydowanie drugie porównanie podobało mu się bardziej. Daleki był od wrażliwych person, czułych na piękno wyimaginowanego, w ich umysłach, świata. Mogło być to efektem kompleksu, zrodzonego parę zim temu, kiedy to Molden pokazał swe liryki znajomemu poecie, a ten wytknął mu wiele błędów. Efektem tej recenzji była mięsista kłótnia, w której próżno szukać było duszy artysty. Na szczęście parę kubków Ognistej z Casetheim załagodziło nerwy oraz przyczyniło się do złożenia wielu ślubów braterstwa.

Molden nie przepadał za sztuką. Uważał, że nawet dobrze ujęte na płótnie psie gówno można nazwać dziełem artystycznym. W końcu zawsze znajdzie się osoba, która określi ów jako dzieło sztuki, zrodzone z woli któregoś z bogów, a gdyby ktoś zaprotestował można obrazić go brakiem zmysłu artystycznego.

Granica w sztuce jest niewidoczna. Zdefiniowanie sztuki jest trudniejszym zagadnieniem niż odpowiedz na pytanie skąd się biorą nowi bogowie lub idole. Wszak artyści poświęcają swej uwadze egzystencję jak i wegetację.

Ktoś mógłby się oburzyć po stwierdzeniu „sztuka wegetacji” jednakże, jak twierdził Teodor z Kresów Wschodnich: „Nie wnoszący nic do sztuk pięknych chłop często bywa opiewany w tomikach poetyckich jako postać ciekawa i zagadkowa”. Jak więc nie określić wegetacji jako jednej z dziedzin sztuki?

Można było rzec, iżby Molden był laikiem, a nawet arcylaikiem bowiem nie odnajdywał sztuki w żadnej z dziedzin życia. Być może był zbyt „skamieniały” by pojąc te rzeczy, lecz kłamstwem było by stwierdzenie, że mężczyzna nie lubi posłuchać dobrej opowieści starego bajarza lub wysłuchać ballady wędrownego grajka. Są to rzeczy proste, przyjemne, nie zmuszające do głębokich refleksji, których i tak za wiele, zwłaszcza w gospodach przy tłustej strawie i podłej, wschodniej gorzałce.

Przetarł oczy prawicą i wejrzał na czasomierz, który zawieszony był nieopodal obrazu przedstawiającego pana domu. Dochodziła pierwsza i Molden odczuwał już zmęczenie. Nie żeby dzisiejszy dzień był męczący, wszak zastój i nuda powodują, że człowiekowi zbiera się ochota na sen.

Kiedy zakończył pić wino, które zostawiła Esmietta, czasomierz wskazywał pierwszą trzydzieści. Udał się wówczas do swojej klitki aby tam złożyć kark na sieni. Molden dzielił to skromne pomieszczenie z innym ochroniarzem, którego rodzice ochrzcili jako Pete, a bogowie w swej niełasce obdarzyli go talentem głośnego chrapania czego Molden nie znosił.

Wejrzał na swojego współlokatora i westchnął. Koszulę i buty położył u swych stóp, a następnie ułożył się na sienniku. Okrył się kocem i ciężko westchnął na myśl, iż znowu będzie musiał toczyć nierówną batalię wewnątrz swego umysłu z ochrypniętymi odgłosami, które wydawał, młodszy nieco od Moldena, Pete.

Odwrócił się do ściany i dotknął jej czołem. Po chwili poczuł nieprzyjemny chłód oraz wilgoć, która osadziła się na kamiennej ścianie. Oderwał od niej głowę i zamknął oczy. Do jego uszu dochodziły coraz wyraźniejsze odgłosy Pete.

Bitwa rozpoczęta…

Koniec

Komentarze

"Salon państwa Nawarret przypominał wszystkie inne salony, które każdy dbający o reputację arystokrata z Klejnotu Południa, powinien znać."

Mniej więcej w tym miejscu się pogubiłem. Stanowczo przekombinowałeś, drogi Autorze.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Mimo, iż opisów w opowiadaniu nie brakuje, niewiele dowiedziałem się o bohaterach. Zbyt mało, aby się z nimi zaprzyjaźnić i czekać na kolejne części. Jeszcze mniej dowiedziałem się o świecie, w którym toczy się akcja. W dodatku "akcja", to zbyt wiele powiedziane. Można ją opisać w jednym zdaniu - Dziewczyna napiła się wina, wymienili kilka zdań i poszli spać. W dodatku osobno, więc nie ma przesłanki, że w następnej części będzie więcej się działo. 

Jeśli w następnych częściach nie pojawią się smoki, elfy, duchy, wampiry, kosmici, czy cokolwiek innego nadprzyrodzonego, lub nie z tej Ziemi, to ten portal okaże się niewłaściwym miejscem dla tego opowiadania.

Może podzieliłeś Autorze całość na zbyt krótkie części i dlatego z zamieszczonego tu fragmentu niewiele wynika.

Pozdrawiam

Przeczytałam cały tekst i nie umiem powiedzieć o czym traktuje. Czy o skłonności panny do alkoholu? Czy o demonstracji pseudointelektualnych poglądów tejże? Czy może mamy się wzruszyć niedolą człowieka śpiącego z chrapiącym współlokatorem? Zrozumienia nie ułatwiają dziwnie skonstruowane zdania i silenie się Autora na jakiś osobliwy styl, który, przynajmniej mnie, trudno pojąć czemu ma służyć.

Odcinek pierwszy nie zachęcił mnie do „wejrzenia” w ciąg dalszy.  

 

 „…ubrana w niebiesko – srebrną sukienkę z grzesznym dekoltem, który podkreślał, a jakże, dorodne piersi.”Sukienka była niebiesko-srebrna.  „Grzeszny” można powiedzieć o kimś popełniającym grzechy, lub o uczynku będącym grzechem. Głęboki dekolt może być przyczyną grzesznych myśli, ale sam nigdy grzeszny nie będzie.

 

„Nikt nie znał przyczyny czułego punktu szanowanego i bogatego arystokraty…” – Źle skonstruowane zdanie. Ja napisałabym: Nikt nie znał powodu, dla którego był tak przeczulony na punkcie swojego barku.

 

„…wielokrotnie chwalił się patentem szlacheckim…” – Nigdy nie spotkałam się z pojęciem patent szlachecki. No, ale wszystko przede mną.

 

„Siedział w rogu pokoju…” – Pokój nie ma rogów. Mógł siedzieć w kącie pokoju.

 

„Miał na sobie przydużą, czarną koszulę, zniszczoną użytkowaniem…” – Moim zdaniem wystarczy napisać, że koszula jest zniszczona lub znoszona.

 

„Jego opalona twarz, porośnięta kilkudniowym zarostem…” – Porośnięta twarz sugeruje, że zarost pokrywa ją całą.

 

„…łamiącej nakazanie ojca, Esmietty.” – Łamie się raczej zakazy, nie nakazy. A nakazanie ojca brzmi co najmniej dziwnie. 

Nie ładnie się gapić…”Nieładnie się gapić…

 

Swój wzrok skierował na duży obraz…” – A czyj wzrok miał skierować, jeśli nie swój?

 

„Uniosła się młoda dama podnosząc butelkę do góry.” – Masło maślane. Nie można wszak podnieść niczego do dołu.

 

„…iżby nie jeden cukiernik…” - …iżby niejeden cukiernik…

 

„Spośród wszystkich tych, którzy gapią się na mój tył ty jesteś najgorszy.” – Zgaduję, że mój tył to eufemizm.

 

On sam wyprostował się na krześle i sztywno oparł się o oparcie.” – Czy normalnie ktoś pomagał mu wyprostować się, skoro zaznaczasz, że tym razem on sam wyprostował się. Ponadto kolejne masło maślane: oparł się o oparcie.


„Ujął butelkę prawą dłonią by unieść przed oblicze szlachcianki i położyć tam gdzie stała przed chwilą.” -  Powtórzenie. W dodatku nie bardzo rozumiem to zdanie.


„Mężczyzna głośno wypuścił z siebie powietrze.” – Aż boje się zapytać, czy tylko głośno sapnął, czy może pozwolił sobie wypuścić…

„Efektem tej recenzji była mięsista kłótnia…” – Czy mięsista kłótnia, to inaczej rzucanie mięsem? Bo inne wytłumaczenie nie przychodzi mi głowy.

 

„Uważał, że nawet dobrze ujęte na płótnie psie gówno można nazwać dziełem artystycznym. W końcu zawsze znajdzie się osoba, która określi ów jako dzieło sztuki…” – Do czego odnosi się ów? Bo jeśli do psiego gówna, płótna lub dzieła, to winno być owo.

 

„jest trudniejszym zagadnieniem niż odpowiedz… – …niż odpowiedź…

 

„Wszak artyści poświęcają swej uwadze egzystencję jak i wegetację.” – Ja napisałabym: Wszak artyści poświęcają swoją uwagę egzystencji jaki i wegetacji.


„…by pojąc te rzeczy, lecz kłamstwem było by stwierdzenie…” – …by pojąć te rzeczy, lecz kłamstwem byłoby stwierdzenie…

 

„…i wejrzał na czasomierz…” – Wejrzeć można w głąb. Na czasomierz raczej spojrzeć, nie wejrzeć.

 

„…że człowiekowi zbiera się ochota na sen.” – Ja napisałabym: …że człowiekowi zbiera się na sen. Lub: …że w człowieku wzbiera ochota na sen.


„Udał się wówczas do swojej klitki aby tam złożyć kark na sieni.” – Sień to pomieszczenie wiodące do wnętrza domu, korytarzyk. W jaki sposób Molden spał na sienniku w swojej klitce a kark miał złożony na sieni? Gdzie, w tym układzie, spoczywała głowa?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Strasznie skomplikowane i niejasne zdania, błędy interpunkcyjne, dziwne kolokacje... tekst jest zachwaszczony i czyta się go bardzo trudno.

Czytelnik raz, że szybko się w nim gubi, dwa, że z owego tekstu tak naprawdę nic nie wynika. Przemyślenia Moldena są najzwyczajniej w świecie nudne, a i przez resztę opowiadania nie dzieje się nic, co zachęcałoby do czytania kolejnych części, niestety.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

To o czym jest ten tekst, tak właściwie? Możemy się dowiedzieć czemu wrzucasz tu jeno jego początek, podpisany jako część pierwsza?
Jeśli język miał być stylizacją, to orzekam, że zdecydowanie zabieg ten nie wyszedł. Sporo błędów interpunkcyjnych, gubienia podmiotów, dziwnych kolokacji. Kilka nawet śmieszy, moim faworytem jest:
"Tym razem jej słodki głos zabrzmiał głośniej, lecz to tylko dodało urokowi chwili. ".
Urok, któremu dodano chwilę wymiata.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Najpierw zastanawiałem się, dlaczego Autor wziął tytuł w cudzysłów. Żaden z domysłów nie brzmiał przekonywająco, więc dałem sobie spokój z dalszymi dociekaniami. Potem, po czternastym ziew... pardon, po przeczytaniu, jąłem kombinować, o czym czytałem. Oraz o kim. I co może być dalej. Doszedłem do bardzo blisko leżącego wniosku, że być może dowiem się tego z kontynuacji --- pod warunkiem, że nie będzie w niej aż tak długich i szczegółowych opisów, co kogo gdzie bolało.   

Jedno zdanie całkowicie poważne: jeśli w prologu, wstępie, rozdziale pierwszym nie ma niczego, co zachęca, zaciekawia, źle to wróży...

Regulatorzy pomineła zaraz na początku "kolory ciepła" - czyli jakie?

Nowa Fantastyka