- Opowiadanie: SpiralArchitect - Dzięki Diabłu!

Dzięki Diabłu!

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dzięki Diabłu!

Czarniawiec był zły. Chociaż właściwie nie, zły byłoby sporym niedomówieniem. Czarniawiec był wściekły. A gdy był wściekły, dziwne rzeczy się działy. Niebo nad Rdzawym Potokiem robiło się jakby ciemniejsze. Padający deszcz był jakby zimniejszy, a towarzyszący mu wiatr bardziej przenikliwy. Wilki w lesie zawodziły bardziej niż zazwyczaj, a dzieci ze Rdzawego Potoku budziły się ze wrzaskiem w nocy, by odkryć, że pościeli przyda się pranie, a im samym porządna kąpiel. Babiny w wiosce mamlały po raz tysięczny o wygłodniałych wilkołakach przemierzających lasy, upiorach nawiedzających wrzosowiska, martwych wstających z grobów, oraz o złym duchu żyjącym w jaskiniach pod Rdzawym Potokiem.

 

Cóż, przynajmniej w tej ostatniej kwestii miały trochę racji.

Tym niemniej gdyby Czarniawiec posłuchał mamlania wioskowych babin, a mógłby to zrobić w każdej chwili, parę istotnych szczegółów by zapewne sprostował. Po pierwsze, nie był żadnym złym duchem. Bywał czasami zły, nawet bardzo, jak na przykład obecnie, ale byłby oburzonym gdyby nazwać go „złym” z natury. Zresztą trudno byłoby określić jaka była natura Czarniawca. Po prostu był. Istniał. I tyle.

Co więcej, Czarniawiec mógłby poinformować babiny, że wilkołaki nie istnieją, upiory na wrzosowisku to sugestywna mgła, natomiast co do wstających z grobów zmarłych, ostatni przypadek miał miejsce równo 130 lat temu i to tylko dlatego, że jak się okazało, wioskowy szewc nie był jednak do końca martwy w chwili składania do mogiły. Czarniawiec mógłby to wszystko babinom powiedzieć. Nie robił jednak tego, bo inaczej cała zabawa z formowaniem przerażających kształtów z mgły i okazjonalne bieganie po lesie, jako na wpół owłosione, wilkopodobne monstrum, straciłoby sens. A Czarniawiec był bardzo przywiązany do tego, co robił.

 

W zasadzie to co robił, definiowało to, czym był.

Ale teraz coś było nie tak. Bardzo, bardzo nie tak i dlatego też Czarniawiec był wściekły. Jednak to co najbardziej go zszokowało, jeśli cokolwiek może zszokować taką istotę jak on, to że ta wściekłość absolutnie nikogo nie interesowała. Musiał więc czekać. To jedyne co mu pozostało.

 

Dobrze chociaż, że akurat to wychodziło mu całkiem nieźle.

 

Wszystko zaczęło się od przybycia tego mądrali, który przyjechał do Rdzawego Potoku pewnego ponurego, deszczowego i pięknego, przynajmniej z punkty widzenia Czarniawca, dnia. Młodziak wyglądał jakby kichnięcie mogło go zsadzić z siodła, a koń którego dosiadał prezentował się równie mizernie. Oboje, pan i chabetka wyglądali jakby byli wyprani z wszelkich kolorów i tym razem nie była to wina nieszczególnej pogody. Jeśli ktoś chciałby określić przybysza dwoma słowami byłyby to zapewne „chudy” i szary” Szary był jego surdut, szary płaszcz podróżny, szara twarz i szare juki. Był tak szary i nijaki, że Czarniawiec prawie nie zwrócił na niego uwagi, gdy go zobaczył. Wszystko, nawet mrówki znoszące pożywienie do mrowiska i żaba polująca na muchy na Kamieniu Młyńskim, wydawało się ciekawsze i bardziej interesujące od tego szarego młodzieńca.

 

Jednak po paru dniach Czarniawiec zaczął się bardzo przybyszem interesować. Okazał się on bowiem być niebywale wprost ciekawy.

 

Jak na gust Czarniawca, nawet aż zanadto.

 

Edward czuł że wszyscy ciekawie mu się przyglądają. Niezbyt mu się to podobało, jako że nie była to sytuacja do której byłby przyzwyczajony. Ludzie w jego rodzinnym mieście zdawali się go nie dostrzegać, ich spojrzenia prześlizgiwały się obok niego, jakby jego obecność była nie do końca odnotowywana przez ich mózgi.

 

Teraz Edward czekał na pierwszy cios.

 

– Więc…więc mówisz młodzieńcze, że wtykając ten przedmiot w ciepłe i ciasne miejsce można się dowiedzieć jak dokładnie ciepłe uno jest? – Tak – Edward przełknął ślinę – Zdecydowanie tak, szanowny panie Gruszko.

Pan Gruszka miał blisko dwa metry wzrostu, jedna jego ręka było prawie szerokości całego Edwarda i, wbrew imieniu, nie miał nic wspólnego z sadownictwem. Był kowalem. I wyglądał na nie przekonanego do przedstawionej przez Edwarda idei.

– No to skoro może… – wyglądało na to, że pan Gruszka nad czymś myśli bo artykułowanie wyrazów przychodziło mu z jeszcze większą trudnością niż zazwyczaj – No to skoro una może badać ciepłość, to czemu nie ciasność? – zakończył swoją złożoną myśl pan Gruszka.

Edward jęknął cicho. Pod pewnymi względami miastowi i wioskowi niewiele się różnią, pomyślał. – Ciasność nie jest istotna… – zaczął – Ale mówiłżeś pan młodzieńcze, żeby wsadzić w ciepłe, ciasne… – pan Gruszka gdy wpadł na jakiś pomysł nie poddawał się łatwo i nie zrażał byle czym. – To nie jest istotne! – zamachał rękoma Edward – Ciasno ma być po to, żeby ciepłometr nie wypadł gdy się mierzy ciepło! Kowal milczał z wyrazem skupienia na twarzy, ale z grupki zebranych w karczmie wieśniaków wystąpił podejrzanie uśmiechnięty miejscowy kapłan. – A po cóż to, drogi panie Edwardzie, wiedzieć nam jaką to ciepłość posiadamy? – spytał miękko.

Edwardbył na to przygotowany. – Tutaj , o, jest zaznaczona taka czerwona kreska – Edward wskazał na przyrząd – Załóżmy, że pan Gruszka chciałby sobie zmierzyć tą… ciepłość. Jeśli po kilkunastu minutach mierzenia wyjąłby ciepłometr a ta szara linia byłaby za czerwona kreską, oznaczałoby to, że pan Gruszka jest chory. – Edward był z siebie wyraźnie dumny. – Ale ja się dobrze czuję – zaprotestował kowal. – Domyślam się – uśmiechnął się kapłan – Że panu Edwardowi chodziło tylko o podanie przykładu. Tylko że widzisz, synu… – kapłan westchnął, jak człowiek, który wie, że chociaż bardzo tego nie chce, zaraz będzie musiał kogoś okropnie rozczarować – Zazwyczaj potrafię rozpoznać gdy ktoś z mojej, że tak powiem , trzódki, słabuje. A jeśli ja nie potrafię to, no cóż, jest zawsze jeszcze Babuńka Estera, chociaż, przyznać muszę, że jej metody są czasem… – kapłan skrzywiłsię lekko. – Dokładnie, bardzo łatwo rozpoznać, jak ktoś chory – z grupki staruch wyczłeptała mała zasuszona babuleńka – Rzyganie krwią, konwulsyje, krwawe dezynteryję, bardzo łatwo rozpoznać, nie sposób się, synku, pomylić, wierzaj mi. Żadne instrumenta magiczne do tego niepotrzebne, uj ni.

 

Edward westchnął ciężko. Szykowało się wiele pracy.

 

 

 

Czarniawiec nigdy nie darzył nikogo jakąś szczególną niechęcią. Powodów było kilka, przytoczmy więc chociaż ze dwa.

 

Po pierwsze darzył niechęcią wszystkich, ale była to niechęć umiarkowana, która objawiała się szeregiem drobnych złośliwości, które od czasu do czasu wyrządzał. Była więc ona nieszkodliwa i całkowicie demokratyczna.

 

Drugim powodem, był fakt, że Czarniawiec nie posiadał zasadniczo żadnych wrogów, toteż ciężko było mu być w stosunku do kogoś konkretnego szczególnie wrednym. Był oczywiście miejscowy kapłan, ale prawdę mówiąc Czarniawiec dosyć go lubił. Klecha codziennie zbierał ludzi w kaplicy i głosił nader interesujące kazania o potępieniu, mroku i bojaźni bożej. Czarniawiec czasami przychodził na kazania, bo kapłan często lubił raczyć zebranych tekstami w rodzaju: „ Zły zawsze czyha na ludzi małej wiary” oraz że „licho nie śpi” i tak dalej, w podobnym tonie. Czarniawcowi było wtedy miło. Ktoś doceniał jego pracę, nawet jeśli okazywał to w dosyć szczególny sposób, ale przecież najważniejszy był i tak fakt, że ludzie o nim pamiętali. Był ciągle obecny, gdzieś na granicy jawy i snu, prawdy i mitu. Był nierealny, a jednak stanowił część życia tych ludzi.

 

Pochlebiało mu to. Każda istota potrzebuje jakiegoś celu.

 

 

Niestety celu potrzebował też młody Edward. Wytyczył go sobie nawet dosyć wyraźnie, co i tak jest czymś więcej niż jest w stanie zrobić większość ludzi, a teraz próbował go osiągnąć. Nie mógł sobie nawet wyobrazić, że właśnie ten cel sprawi, że będzie pierwszą osobą, którą Czarniawiec zacznie darzyć szczególną i bardzo konkretnie ukierunkowaną niechęcią. Zresztą, nawet gdyby ktoś go ostrzegł, raczej by nie uwierzył.

 

Ponieważ celem Edwarda, była wiedza absolutna.

Są ludzie, którzy wierzą, że cały świat można rozebrać na małe części, przyjrzeć im się dokładnie a potem z powrotem poskładać w całość. W teorii ma to im dać zrozumienie wszystkich praw rządzących światem, wiedzę całkowitą i absolutną. Cóż, część z rozbieraniem świata na elementy pierwsze wychodzi im z reguły nawet całkiem nieźle.

 

Gorzej, że gdy poskładają go już z powrotem w całość, przeważnie okazuje się, że zostały im części.

 

 

Stało się więc tak, że Edward zaczął szerzyć w Rdzawym Potoku wiedzę. Przesiadywał całymi dniami na wrzosowisku obwieszony masą dziwnego sprzętu, a wszystkie starania Czarniawca by go stamtąd pogonić spełzały na niczym. Przerażające i sugestywne kształty z mgły próbował zmierzyć, zamiast, jak normalny człowiek, brać nogi za pas. Złowrogie zawodzenie Czarniawca brał za interesujący przykład jak wiatr może udawać ludzki głos a klepnięcie przez niego w ramię przyjął krótką adnotacją w swoim dzienniku o „ dziwnych i nader interesujących ruchach mas powietrza na wrzosowiskach”.

W lesie Czarniawcowi też nie poszło lepiej. Jego popisowy numer z przemianą w wilkołaka został uznany przez Edwarda za „dziwny, ale nieszczególnie interesujący z punktu widzenia naukowego, przypadek bardzo szybko łysiejącego wilka”. Natomiast w sprawie opowieści o chodzących trupach, Edward wygłosił w Rdzawym Potoku bardzo interesujący, choć całkowicie niezrozumiany, wykład o tym jak alkohol potrafi konserwować ciało i co to jest śpiączka.

 

Nieważne jednak było, że Edwarda nikt nie rozumiał. Edward w swojej zbroi z wiedzy nie musiał obawiać się żadnej wiary. A niewiara ma do siebie to, że bardzo łatwo się udziela.

 

 

Jakiś czas potem zaczęły dziać się w Rdzawym Potoku dziwne rzeczy. Zaczęło się od tego, że nikt nie mógł się upić. Doprowadzało to do kłopotliwych sytuacji, gdzie sześciu chłopa, pijących już –nasty z rzędu antałek, wciąż zachowywało przytomność umysłu, co, jak wiadomo, nie ułatwia karczemnych rozmów. Zniechęceni i obrzydliwie trzeźwi bywalcy postanowili więc zagrać w kości ale szybko okazało się, że gra pozbawiona jest większego sensu. Głównym powodem tego stanu rzeczy był fakt, że wszyscy wyrzucali same szóstki.

Dzieci, dla których jedną z większych rozrywek była wyprawa na wrzosowiska a następnie pospieszna ucieczka, zaczęły się przeraźliwie nudzić, jako że mgła znikła i nic w tym miejscu nie wydawało się już interesujące.

Ponadto, wioskowe babiny odkryły, że właściwie nie mają już nagle żadnych tematów do rozmów, bo wszystko o czym do tej pory opowiadały, zostało w logiczny i naukowy sposób zanegowane. Jako więc, że nikt nie interesował się już tym co miały do powiedzenia, zaczęły jedna po drugiej powoli umierać.

 

Natomiast kapłan z kolei, całkowicie zapomniał jak właściwe dotychczas wyglądały jego kazania. – A teraz, moi drodzy, rozejdźcie się do domów i tego…dobrze… właśnie, dobrze czyńcie – nie brzmiało może to źle i zawierało to, co najważniejsze, ale odnosił wrażenie że pomijał coś istotnego. Poza tym ludzie wydawali się dziwnie mało poruszeni i niezbyt zainteresowani.

 

 

 

Edward próbował zrozumieć. – Wydaje mi się, że coś mi tutaj umyka – powiedział niepewnie. – To co się dzieje nie jest naturalne – pokręcił głową starosta Białogrzyb – To nie jest w porządku, żeby człowiek po ciężkim dniu pracy nie mógł się porządnie spić. I pomorek jakiś na nasze starowiny miejscowe padł. Wrzosowiska to w oczach marnieją. I w ogóle wszystko jakieś takie… – Białogrzyb machnął ręką, próbują pokazać, jakie. – To musi być naturalne – orzekł twardo Edward – Wszystko jest naturalne, tylko nie zawsze znamy ową naturalną przyczynę. Ale ja ją niewątpliwie znajdę i tym razem. – Kiedyś to wszystko było prostsze – poskarżył się starosta – Jak coś źle się działo, to wiadomo było na kogo winę zwalić. A teraz, to co? Jak pan tak wszystko logicznie i ładnie potłumaczył? To niech i to wytłumaczy… Edward pokręcił głową – Na kogo zwalić? Na tego niby ducha, niby diabła, co gdzieś pod wioską żyje? No panie Białogrzyb, bądźcie poważnym człowiekiem. – Ja tam już nic nie wiem. Wiem tylko, że życie jakieś nasze teraz takie puste i bez celu, jakby… Bez kolorów, nijakie. To wy wszystko wiecie i tłumaczycie – Białogrzyb spoglądał żałośnie na Edwarda – To wytłumaczcie jakoś i to, jak możecie.

 

 

 

Tunel był ciemny, zimny i zapewne pełen różnych małych, obrzydliwych, żyjących stworzeń, ale na Edwardzie nie robiło to wrażenia. W końcu był to tunel podziemny, tunele podziemne powinny tak wyglądać, prawda? Jedyne, co mogło budzić pewien niepokój, to jego długość. Edward spodziewał się małej, zatęchłej jaskini, tymczasem tunel zdawał się byś istotnie bez końca.. Nic dziwnego że ludziom z Rdzawego Potoku wydawało się, że coś tu może żyć. Długość tunelu rzeczywiście mogła na prostych ludziach robić niemałe wrażenie.

 

To na pewno wyżłobiła woda, myślał Edward radośnie. Dojdę na sam koniec, a potem wrócę i powiem wszystkim….wszystkim powiem…że….a niech to…

 

Lampa Edwarda zgasła.

 

A wokół niego, w ciemności, zaczęły otwierać się liczne oczy.

 

 

 

Edward z całej siły wpadł na ścianę jaskini i wolno się osunął.

 

– Wiesz, zastanawiałem się jak ci to powiedzieć – rozległo się coś, co mogło być głosem, ale równie dobrze, myślą – Biegłeś w niewłaściwą stronę.

 

Edward przywarł plecami do ściany. Zęby szczękały mu głośno, z rozbitego czoła płynęła mu krew.

 

– Ja…ty…czym…to nie…. – Edward próbował wyartykułować z siebie jakieś zdanie ale w obecnej sytuacji większość jego naukowych argumentów wydała się nagle dziwnie nieprzekonująca.

 

Dookoła niego, w absolutnym mroku, błyskały liczne ślepia.

 

– Wiesz – zamyślił się Czarniawiec – zastanawiam się co by tu z tobą zrobić. Dawno nie byłem w takiej sytuacji, naprawdę. – Nie możesz istnieć – jęknął Edward – To jest absolutnie i całkowicie niemożliwe. Twoje istnienie… – Na twoim miejscu – przerwała mu ciemność – bardziej niż moim istnieniem, interesowałbym się swoim własnym. Twoje ma bowiem dużo gorsze widoki na przyszłość.

 

Edward rozważył te słowa. Brzmiały, niestety, całkiem sensownie.

 

– Co by tu z tobą…o, wiem – głos zawibrował czymś, co niemalże było radością – Zamienię cię w wampira. W nocy będziesz spijał krew dziewic, to tak żebyś musiał się trochę naszukać, a w dzień…hmmm – Czarniawiec zamyślił się mrużąc liczne ślepia – O, mam. W dzień będziesz się skrzył w świetle słonecznym. Jak diamencik. Lepiej żebyś wtedy unikał ludzi , bo będziesz wyglądał jak kompletny kre… – To jest niemożliwe! Nie możesz zmieniać ludzi w wampiry! – przerwał mu, ku swemu własnemu zdziwieniu, wrzaskiem, Edward. – Nie? – Czarniawiec wydawał się lekko zaskoczony – A kto mi zabroni? – Tak po prostu nie wolno! Świat tak nie funkcjonuje!

 

Czarniawiec specjalnie uformował z mroku ramiona, by móc nimi wzruszyć – Przecież o to ci chodziło. Wiedza absolutna, tak? No to masz, co chciałeś. Powinieneś być zadowolony, jak sądzę. Zresztą, co ja będę tu kłamał. Miałem nadzieję że w końcu się zjawisz. Pora żeby rzeczy wróciły do normy. Wszyscy będą dzięki temu szczęśliwsi. Pomyśl o tym w ten sposób.

 

– Więc to ty? – Edward pokręcił głową – Nie wierzę, ale to jednak ty…ty jesteś odpowiedzialny za te staruszki tak? I za problem z alkoholem, którym nie można się upić? I że… – Wprost przeciwnie – parsknął Czarniawiec – Odpowiedzialny za te zjawiska jestem nie ja, lecz ty. A to, o czym mówisz to dopiero początek. Będzie gorzej. – To niemożliwe – odparł chłodno Edward. – Nie? Doprawdy? A kto sprawił że wszyscy ci ludzie przestali wierzyć że może być coś, czego nie ogarną rozumem? Pokazałeś im, że rozumem można pojąć wszystko, problem w tym, że nie przewidziałeś jakie rozumy oni posiadają. A jak zapewne zdążyłeś się przekonać, niespecjalne. Nie zaczęli lepiej rozumieć tego, co ich otacza. Po prostu sprowadzili to do swego poziomu. A ja…ja jestem tym, czym jestem, ale dla nich mogę być tylko tym, za co mnie uważają. Byłem ich pechem. Byłem ich złymi decyzjami. Byłem drugą strona ich natury. Zostali okaleczeni, fakt. Ale nie przeze mnie.

 

Edward milczał zszokowany. Czuł jak lepki, chłodny mrok zamyka się wokół niego, oblepia go, otula. Z drugiej strony…nagle wszystko nabrało sensu. Takiego sensu, jaki Edward lubił.

 

– Nie! – krzyknął – Moment, zaczekaj! Jest…inny sposób żeby to naprawić! – Obawiam się, że nie rozumiesz – westchnął Czarniawiec – Nie możesz wrócić, bo to tylko pogłębi ich stan. A on występuje już w zbyt wielu miejscach na tym świecie. Z tym wampirem to też głupi pomysł, ludzie by się śmiali, przyznaję. Co wy ludzie mówicie w takich…a, mam. Przykro mi.

 

Logika, myślał Edward. Logiczne myślenie. Argumenty…Jeśli on jest tym, czym ja myślę, że jest…

 

– A co byś powiedział na mały układ? – zaryzykował.

 

 

 

Edward nie wrócił ani tego dnia ani następnego. Po pewnym czasie nikt już nawet na niego nie czekał. Kilka wioskowych babin odzyskało nagle wigor i zaczęło opowiadać o tym jak to zły diabeł żyjący w katakumbach pod Rdzawym Potokiem zjadł jego duszę. Po kilku kolejnych dniach pojawiła się druga wersja mówiąca że Edward nigdy nawet nie doszedł do wejścia do tunelu bo w lesie pożarły go wilkołaki.

 

Pod względem pijaństwa miejscowe życie również wracało do normy. Szewc nawalił się jak…no, jak szewc i wracając w nocy z karczmy wpadł do rozkopanej mogiły, gdzie zasnął. Rano, gdy się obudził, okazał się wielką atrakcją i tematem do rozmów na następne kilkadziesiąt lat i kilka pokoleń.

 

Natomiast kazania kapłana znowu nabrały dawnego ognia, gdy nawoływał do pokuty i gotowości na zakusy Złego.

 

Życie wracało do normy.

 

 

 

– Szkoda tylko, że sporo rzeczy zostało w Rdzawym Potoku – westchnął Edward wdrapując się na chuderlawą szkapę – Mój ciepłometr, między innymi. – Nie wydaje mi się – odezwała się ciemność wokół niego – Żebyś miał powody do narzekania. Zważając na okoliczności. – Nie, oczywiście, że nie – odparł Edward pospiesznie – Absolutnie. Po prostu…. – Poza tym na pewno im się przyda teraz bardziej, niż tobie. Pan Gruszka będzie sobie mierzył ciasność. Czy coś tam.

 

Edward zdziwił się – Myślałem że jesteś przeciwnikiem technologii – mruknął

 

Czarniawiec pokręcił tym, co chwilowo służyło mu za głowę – Nie samej w sobie. Po prostu kiedy dasz dziecku siekierę, musisz być przygotowany na to, że zaraz będzie dużo sprzątania. I szkody których nigdy nie odwrócisz. Tak samo jest z tą twoją technologią. I wiedzą. Rdzawy Potok…nie ma już wielu takich miejsc – westchnął. – Ale zobaczysz, to się zmieni. – stwierdził Edward stanowczo – Tak jak obiecałem. – Naprawdę myślisz że to zadziała? – Czarniawiec wydawał się mieć wątpliwości.

 

Edward roześmiał się. – Naukowe udowadnianie, że złe…przepraszam cię najmocniej, mroczne siły istnieją! Nigdy nie mógł bym tego robić wcześniej z czystym sumieniem, ale teraz nie powinienem mieć problemu. Przekonałeś mnie do swego istnienia, nie ma co. Przynajmniej…do pewnego koniecznego stopnia. – Niektórzy uważają, że jestem niepotrzebny – w głosie Czarniawca zabrzmiało coś jak gorycz. – Ale ja zobaczyłem co się dzieję, gdy cię nie ma – Edward pokręcił głową – A w innych miastach, gdzie niby rządzi wiedza…ludzie są w teorii panami swego losu a mimo to są puści. Niby mogą decydować o wszystkim, a jednak nic od nich nie zależy. Swoja drogą…jest więcej takich….takich jak ty? – A jakie to ma znaczenie czy jestem tylko ja, czy są też inni, tacy sami jak ja? Czy nie na jedno wychodzi?

 

Edward rozważał to przez chwilę – Tak, chyba tak. Chociaż ciężko to zrozumieć. Jeszcze tylko jedno ostatnie pytanie, dobrze? Czy…skoro jesteś ty, ten, no wiesz, „zły”…To czy istnieje też ten, jakby, drugi? – Edward czuł że boi się odpowiedzi. – Po pierwsze – odparł spokojnie Czarniawiec – Nie jestem zły. Mogę być tym, co widzicie w sobie złego, ale to mnie takim nie czyni. Dzięki mnie, możecie żyć sami ze sobą, bo beze mnie wariujecie. Dlatego wasz świat zaczyna osuwać się w obłęd a będzie zapewne z czasem coraz gorzej. I uwierz mi nie chcesz wiedzieć co będzie następnym objawem, kolejnym etapem. Nie jestem ani zły, ani dobry. Jestem jedną stroną monety. Beze mnie nie byłoby tej drugiej. Beze mnie nic nie miało by sensu…i celu. A wszyscy potrzebujemy celu, prawda? To wszystko co mogę ci powiedzieć.

 

Edward milczał wpatrując się w ciemność. Ciemność wpatrywał się głęboko w niego.

 

– Ludzie muszą być pomiędzy wiarą i wiedzą. – powiedział cicho Edward – Nie mogą jedynie wierzyć, bo tylko z odrobiną wiedzy cokolwiek od nich zależy, mają jakikolwiek wpływ na to, co się z nimi dzieje i czym są.. Nie mogą tylko opierać się na wiedzy, bo osiągną pewność, a ona nie zostawia miejsca na wiarę. A ja się przekonałem, jak to się kończy, gdy jest się czegoś zbyt pewnym. Wiedza i wiara. Dwie strony tej samej monety.

 

Nagle spojrzał na Czarniawca, jakby dopiero teraz naprawdę go dojrzał.

 

– Więc to ty… więc znałem tylko jedną stronę monety zanim tu przyjechałem. Teraz znam drugą. Ja…dziękuję.

 

 

Jeździec odjechał. Cisza i ciemność ponownie zapanowały na wzgórzu. Gdyby Czarniawiec był istotą z krwi i kości, pewnie by się przeciągnął. Cóż, nie był. Przez chwilę zastanawiał się, co ze sobą zrobić. A, no tak, jak mógł zapomnieć.

 

W lesie zawyły wilki a na wrzosowiskach podniosła się mgła. Szewc wpadł po pijaku do świeżo wykopanej mogiły.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Poprawiłbyś formatowanie.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Miała być, jak mniemam, opowiastka filozoficzna okraszona humorem, a mamy, moim zdaniem, historyjkę nieco filozoficzną, utrzymaną w klimacie przaśnej ludowości, z czymś na kształt humoru snującego się między wierszami, jako ta mgła na wrzosowisku. Tekst czyta się bardzo źle, jest trochę błędów i bardzo wiele powtórzeń, choć podejrzewam, że część z nich to świadomy zabieg stylistyczny.   „Padający deszcz był jakby zimniejszy, a towarzyszący mu wiatr bardziej przenikliwy. Wilki w lesie zawodziły bardziej niż zazwyczaj…” – Powtórzenie. „Po pierwsze, nie był żadnym złym duchem. Bywał czasami zły, nawet bardzo, jak na przykład obecnie, ale byłby oburzonym gdyby nazwać go „złym” z natury. Zresztą trudno byłoby określić jaka była natura Czarniawca. Po prostu był.” – Powtórzenia. „W zasadzie to co robił, definiowało to, czym był.

 

Ale teraz coś było nie tak. Bardzo, bardzo nie tak i dlatego też Czarniawiec był wściekły.” – Powtórzenia. „Młodziak wyglądał jakby kichnięcie mogło go zsadzić z siodła…” – Ja napisałabym: …mogło go wysadzić z siodła„…jedna jego ręka było prawie szerokości całego Edwarda…” – Ja napisałabym: …jego jedna ręka miała grubość prawie całego Edwarda… Jakoś nie umiem wyobrazić sobie szerokiej ręki, najwyżej szeroką dłoń. „Ale mówiłżeś pan młodzieńcze…” – Ale mówił żeś pan młodzieńcze… Edwardbył na to przygotowany.”Edward był na to przygotowany. „Załóżmy, że pan Gruszka chciałby sobie zmierzyć … ciepłość.” – …zmierzyć … ciepłość. „…z grupki staruch wyczłeptała mała zasuszona babuleńka…”wyczłeptała – czy to połączenie wyczłapania i wydreptania? „Tunel był ciemny, zimny i zapewne pełen różnych małych, obrzydliwych, żyjących stworzeń, ale na Edwardzie nie robiło to wrażenia. W końcu był to tunel podziemny, tunele podziemne powinny tak wyglądać, prawda? Jedyne, co mogło budzić pewien niepokój, to jego długość. Edward spodziewał się małej, zatęchłej jaskini, tymczasem tunel zdawał się byś istotnie bez końca.. Nic dziwnego że ludziom z Rdzawego Potoku wydawało się, że coś tu może żyć. Długość tunelu rzeczywiście mogła na prostych ludziach robić niemałe wrażenie.” – Powtórzenia. W pięciu zdaniach mamy pięć tuneli. „Zęby szczękały mu głośno, z rozbitego czoła płynęła mu krew.” – Powtórzenie. „Nigdy nie mógł bym tego robić wcześniej…”Nigdy nie mógłbym robić tego wcześniej...

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

        Dialogi zlewają się z tekstem, tworząc jeden zwarty blok. A dialogi odgrywają w tym opowiadaniu dość istotną rolę.  Formatowanie tekstu jest do kitu, a to poważny błąd. W partiach dialogowych tekst czyta się fatalnie.

        Nie da rady inaczej, trzeba byłoby poprawnie sformatować tekst funkcją "edytuj". Żle, że autor nie uczynił tego zaraz po publikacji. Natuaralnie, o wcięciach tekstu od lewego marginesu i justowaniu do prawej krawędzi mowy nie ma. Justowanie można chyba też jeszcze ręcznie poprawić.

        Być może, w oryginale na twardym dysku autora tekst wygldal inaczej, ale terazz wyglada tak, jak wygląda --- niechlujnie aż do bólu.   

Pomijajając fakt, że wyglada to, jak wygląda, czyli źle, jest to bardzo przyjemna opowieść. Czytałam z zainteresowaniem. Postać Czarniawca fajnie skonstruowana, dobrze skontrastowany do niego Edward.

A ja odmawiam czytania, dopóki autor nie doprowadzi tekstu do porządku : )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

formatowanie leży. zwłaszcza dialogi fatalnie się czyta. regulatorzy znakomicie wyłuskali paskudne powtórzenia. Jednak tekst bardzo zgrabny, jeśli przymnąć oko na niedociągnięcia. Fajna filozoficzna opowiastak. Edytuj autorze, edutuj!

Nie mam pojęcia czemu wyszło jak wyszło ponieważ nad sformatowaniem tekstu nieco siedziałem i wyglądał on normalnie i elegancko. Jako że jest to moje pierwsze zamieszczone tutaj opowiadanko domyślam się, żę po prostu coś skopałem ;)

Za wszystkie uwagi wiekie dzięki ;)

        Jak zwykle, zawiódł kiepski albo źle skonfigurowany edytor... Mamy przyrzeczenie webmastera tej strony, dj Jajjko, że w możliwie najbliższym czasie zrobi z nim porządek. To przyrzeczenie z września... Każdy wpis, przypominający dj Jajko o danym zobowiązaniu i oligujący do realizacji, jest bardzo cenny.

        Oto link do wątku o tych sprawach: --> http://www.fantastyka.pl/10,7550.html

"Jeździec bez głowy"?

Zaiste sympatyczne, uśmiechnęłam się ze dwa razy, ale raz, że pomysł jest dla mnie wart rozwinięcia (strasznie skrótowo potraktowałeś te wszystkie zjawiska, nie pozwoliłeś postaciom się rozwinąć), dwa, że konkluzję podałeś tak wprost i łopatologicznie, że aż się niedobrze robi. Czytelnik swój rozum ma, nie trzeba mu wszystkiego tłumaczyć.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

niezgoda.b - miałem to samo skojarzenie ze Sleepy Hollow!

Od razu zastrzegam, że pewnie tu wrócę, ale dzisiaj nie doczytałam do końca, więc może dalej to skojarzenie się ulatnia.

Przyjemny tekst, podobał mi się pomysł, ale został potraktowany bardzo skrótowo. Do tego zakończenie: zabiło we mnie pozytywne wrażenie na temat opowiadania.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Mogło być gorzej. I nie szkoda czytelnika - Gruszki, co to mu się tlumaczy i do jego poziomu dopasowuje. Ale innych czytelników szkoda.

Ja tam nie czuję się pokrzywdzona, dla mnie elementy są dobrze wyważone, ani zbyt łopatologiczne, ani zbyt tajemnicze, choć nie pogniewałabym się, gdyby było dłuższe. No, ale ja prosta jestem kobieta i pospolita jak błoto;)

I to mówi laureatka konkursu W/Z. Zaiste, świat się stacza.

Uważam, że dwa zdania można było opuścić... Ale nie twierdzę, że z tego powodu opowiadanie jest złe.

 Czyż umysł prosty i pospolity nie moze być genialny w swej prostocie?

Formatowanie jest okropne. Gdyby dialogi były bardziej skomplikowane, nie dałoby rady w ogóle się w nich połapać. Poza tym, nie jestem fanem powtórzeń - ani tych, użytych w celu zaakcentowania pewnych kwestii, ani tych, które pojawiają się przez niedopatrzenia. 

Poza tym, jest zacnie. Historia - mimo że trąci trochę filozofizacją i moralizacją - jest przednia, a takie poczucie humoru bardzo mi się podoba. No i bardzo przypadła mi do gustu postać Czarniawca.

Zakończenie co prawda utyka i kuleje, ale nic to. Jak dla mnie i tak tekst wychodzi na plus

 

Nowa Fantastyka