- Opowiadanie: coszniczego - Straceniec

Straceniec

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Straceniec

Inspirowane grą Afterfall: Insanity z specjalnymi dedykacjami dla Nicolas Game Intoxicate, producentów tejże gry

 

Twoją karą– śmierć

 

Twoją powinnością– śmierć

 

Twoim odkupieniem– śmierć

 

Nie ma wybaczenia, jest tylko śmierć

 

Przez powieszenie! Słowa zabrzmiały dla Adama boleśnie, wciąż wszystko go paliło. Bili go przez ostatnie pół godziny przed sądem. Tylko po to, by odczuwał hańbę. Jedyne jednak co czuł to ból. Na sali rozprawy było mało osób, a całe pomieszczenie było oświetlone jedynie słabymi żarówkami i świecami. Wciąż nie było prądu. Echo słów wciąż rozbrzmiewało w głowie skazańca.

 

Marszałek schronu podniósł się pierwszy, za nim wstali następni dostojnicy. Gwardziści, członkowie elitarnego pułku żołnierzy, popchnęli Adama w kierunku wyjścia, nie siląc się przy tym na delikatność. Jedyne co czuli do więźnia w tym momencie to pogarda. Był zdrajcą. Nie było dla niego litości. Obecni na Sali odprowadzali go obojętnym lub gniewnym okiem. Zatrzymali go tuż przy dowódcy klanu. Adam nie podniósł głowy, ale odczuł na sobie jego wzrok, a z nim odrazę i wściekłość. Wepchnęli go do izolatki, gdzie miał spędzić swoje ostatnie chwile. Upadł ciężko na podłogę. Nie miał siły się podnieść. Nie odnalazł nawet cienia ukojenia. Zamiast tego przyszedł ból wspomnień.

 

Zwiadowcy wrócili z pustymi rękoma. Wydawałoby się, że czekała na nich cała ludność ze schronu. Ponad dwieście par oczu wypatrywało ich w mroku tunelu technicznego, skąd wychodziły i przychodziły kable przewodzące prąd, a także gdzie do niedawna funkcjonowała kolejka łącząca kilka najbliższych schronów. W końcu ktoś ich zauważył. Krzyk radości przeszedł przez ludzi, gdy zobaczyli dowódcę zwiadowców, Roberta, w jego zbroi Gwardzisty. Robert był wysoki i barczysty, a kombinezon nadawał mu wygląd średniowiecznego rycerza. Brakowało mu tylko konia, który jakimś cudem przetrwał apokalipsę i dostał się do schronu. Jakaś kobieta rzuciła się w tunel, by rzucić się Gwardziście w ramiona. Wszystko z ogromnego napięcia. Mężczyzna powstrzymał ją gestem i bez słowa przeszedł obok niej. Za nim z czeluści tunelu wynurzyli się pozostali zwiadowcy.

 

Tłum z nadzieją w oczach przepuścił grupę. Adam, obserwując cały czas wszystko z zawieszonej na ponad trzech metrach galerii, ruszył w stronę metalowych schodów. W tym czasie Robert wszedł do gabinetu Marszałka. Wyszedł z niego po godzinie, bez hełmu na głowie ze zrezygnowaną miną na twarzy. Adam i koledzy z klanu odprowadzili go do koszar. Oczekiwali też od niego odpowiedzi. Na bardzo konkretne pytania.

 

– Na początku wszystko szło gładko, doszliśmy do pięćsetnego metra bez problemów– zaczął Robert– Schody zaczęły się tuż potem. Jeden z techników zauważył minimalny skok ciśnienia. Nic szczególnego niby, ale w tunelu, w którym utrzymuje się stały poziom? Doszliśmy do kilometra, wszystko w porządku, nawet kable, żadnej usterki. No to idziemy dalej.

 

Nikt nie ponaglał Roberta, gdy ten urwał opowieść, kładąc się na górnej części dwupiętrowej pryczy. Świeca na stoliku powoli wygasała, ktoś przyniósł nową.

 

– Zdecydowaliśmy się iść do tysiąc pięćsetnego, do Gromu– podjął po chwili– Po cichutku i z klasą. Kazałem mieć baczenie na wszystko, każdy szczegół mógł być ważny. Wodziliśmy wzrokiem za kablami, wszystkie doskonałe. W końcu któryś walnął nosem w ścianę. Melduję, że ma przed sobą bramę. Jaką bramę, pytam się. A on na to, że niech pan kapitan spojrzy. Podniosłem głowę i co widzę? Bramę. Na bramie namalowany ogromny orzeł i nazwa „Schron 11– Wolność”. Zamknęli nam, dranie, wejście, odcinając przy tym prąd. Przykładam ucho do betonu, ale nic…

 

Znowu urwał i usiadł na pryczy. Nikt nie ponaglał. Płomień świecy ruszał się w harmonijnym trybie, powoli tracąc światło.

 

– Pukamy, głucho, krzyczymy, głucho. Spróbowaliśmy obejść zabezpieczenia, ale nic z tego. Te bramy to dobry, przedwojenny wyrób, nie otworzysz, oprócz z wewnątrz. Zdecydowaliśmy, że wracamy.

 

– To co teraz?– zapytał Maciej, sierżant klanu– Przecież tak dłużej nie przetrzymamy.

 

– Systemy filtrowania powietrza działają na razie, ale nie długo będziemy musieli wdychać to z zewnątrz– powiedział ktoś za plecami Adama.

 

– A szklarnie? Świecami ich nie oświetlisz– dodał ktoś inny.

 

– Myślę, że wyślą kogoś na powierzchnie– powiedział sucho Robert.

 

Zapadła drażniąca cisza, a milczenie przedłużało się. Świeca zgasła.

 

Od tego momentu minął tydzień. Ludzie ze podziemi, nieprzyzwyczajeni do sytuacji kryzysowych nie wiedzieli co ze sobą zrobić. W podziemnym świecie, prąd był jedyną szansą przetrwania. Dawał światło, energię do fabryk, sztucznych szklarni. Od niego zależało życie mieszkańców.

 

Dodatkowo zanotowano kilka przypadków histerii i zaginięć. Rankiem trzeciego dnia kryzysu, rodzina zgłosiła zniknięcie sierżanta Mirosława Wielunia, radiooperatora, wyszkolonego w kontaktach radiowych. Dwa dni później zaginął główny szef techników, oraz profesor historii w miejscowym liceum. Nikt nie wiedział co się dzieje. To była niecodzienna sytuacja dla ludzi podziemi.

 

Przodkowie mieszkańców schronu opuścili powierzchnię dobrą setkę lat wcześniej, kryjąc się przed śmiertelnym promieniowaniem, w przygotowanych wcześniej schronów, położonych w największych miastach Polski, wzdłuż Wisły, Odry i w głęboko w górach. Warszawska linia schronów biegła wzdłuż rzeki i linii metra, z kilkoma odnogami. Wisła stanowiła źródło wody, toksycznej wprawdzie, ale po przefiltrowaniu zdolnej do użytku. Tak powstały schrony „Wolność”, „Chwała”, wojskowy „Grom”, naukowy „Uniwersytet”. Podczas pierwszego Ataku, ludzie nieświadomi, że ostatni raz widzą stary, dobrze im znany świat, rzucili się do metra, do zbawiennego świata podziemi, wybudowanego z przezorności wiele lat wcześniej. Oczywiście nie dla wszystkich starczyło miejsca. W schronach ocalało około kilku tysięcy mieszkańców przedwojennej Warszawy. Miasta, o którym uczono się na lekcjach historii, ku któremu wędrowała nie jedna wolna, ulotna myśl młodego człowieka. Wielu wychodziło potem na ryzykowne wędrówki na powierzchnię. Mieli nadziej, łudzili się, że kiedyś ludzie tam powrócą. Zamiast jednak pięknego miasta, które w nadziei chcieli ujrzeć, zobaczyli ruiny. Ruiny, gruzy, zapadliska, nienaturalne wzniesienia. Oprócz tego masa wraków i wszelakiego złomu. Wszystko to okryte śniegiem, temperatura spadła. Przez trzy czwarte roku panowała zima. Ci, którzy wyszli na powierzchnię, opowiadali jednak, iż warto było. Warto było choć rzucić okiem na wypalone kikuty wieżowców, na to umarłe miasto, tętniące tak dawno życiem, teraz wyglądające jak zamarłe w bezruchu, przestające bić serce…

 

·

 

Adam leżał wciąż na podłodze, nie ruszał się. Ból zaćmił cały umysł. Z wysiłkiem zmusił się do wstania. Była to połowa sukcesu, drugą miał przed sobą. Nie jest bowiem tak, że oprawca bije cię gdziekolwiek, czymkolwiek i bez opamiętania. Tego typu zachowania należą tylko do bandytów i przestępców, którzy z dziką rozkoszą zakopaliby cię na śmierć. Kaci Adama byli bardzo, ale to bardzo wyrafinowani. Byli go tam, gdzie bolało, przerywając pytaniami, torturując go psychicznie. Na wierzch wypływały wszystkie tajemnice. Każdego bowiem złamią. Pytanie kiedy? Przetrwasz kilka dni, koszmar zaczyna się od początku, tak bez końca, chyba, że się złamiesz. Nie? To dalej, na tortury. Na każdego jest sposób, groźbą, przekupstw, obietnicami, bólem? Sposób się znajdzie. Tak samo było u Adam. Złamał się po dwóch dniach ostrych tortur. Jako zdrajca stanu miał u katów specjalne traktowanie. Po dwóch dniach miał dość. Powiedział wszystko, nawet to co było nieprawdą. Teraz, pokonując ból, podpełzając pod ścianę, przeklinał sam siebie. Za słabość? Nie, za to się nie winił. Było coś gorszego, coś co myślał, że przezwyciężył dawno temu. Czego wstydził się tak bardzo, że z oczu płynęły mu łzy. To co czuł to strach. Najzwyklejszy, ludzki strach. Ten, którego wyzbył się wiele lat temu, gdy został Gwardzistą…

 

Najpierw wprowadzono stan wyjątkowy. Marszałek wyszedł do Kawiarni, jak mieszkańcy nazywali stacje kolejki, największą halę w schronie, przemówił do ludzi. Chciał podtrzymać ich na duchu. Po tygodniu nadzieja wyczerpała się. Ludzie zaczęli szemrać. Stary fundament władzy, dotychczas mocny, budowany autorytetem Marszałka, bohatera schronu „Grom”, wojskowego z krwi i kości, podupadał. Ludzie bez prądu mogli przetrwać. Mogli żyć. Ale ile? Zapasy rezerwowe przygotowano na trzy miesiące. Warzywa i owoce w szklarniach solarnych z wolna niszczały. Z generatorów rezerwowych i agregatów prądotwórczych wyciskano wszystko, a i tak było za mało. Ludzie stracili wiarę. A bez prądu mogli starcić i życie.

 

Opozycyjni demokraci, przeciwnicy rządów Marszałka podburzali cywilów. Adam nie bardzo chciał w to wierzyć. Uważał, że sytuacja zaraz sama się rozwiąże, prąd przywrócą, wszystko wróci do normy. A wszystkie defetystyczne wiadomości demokratów są wyssane z palca. Opozycji nienawidził z czystego serca. Od zawsze miał ich za podżegaczy, maminsynków i lalusiów. Zawsze też dziwił się, że Marszałek pozwalał na ich pół swobodną działalność. Nieraz wychodził do niższych poziomów, na tory i na poziomy mieszkalne, by powstrzymać nielegalne manifestacje, lub rozbić bandyckie bandy demokratów, sabotujące normalne funkcjonowanie schronu. Teraz musiał wychodzić coraz częściej, ogniska buntu powstawały wszędzie.

 

Po dwóch tygodniach Marszałek wprowadził stan wojenny. Wojsko wyszło z koszar. Na każdym poziomie stacjonował teraz przynajmniej jeden oddział. Najwięcej żołnierzy było w Kawiarni, Katedrze, przy szklarniach, generatorach i fabrykach żywieniowych, przetwórczych i filtrujących wodę. Marszałek chciał utrzymać spokój, wciąż próbując przywrócić prąd. Najwięcej żołnierzy było przy kwaterze Marszałka, zanotowano kilka prób zamachu. Stalkerzy wyszli ze schronu, który znajdował się na trasie przedwojennego metra. Idąc dalej tunelem natrafili na zawał. Jedynym rozwiązaniem było wyjście na zewnątrz, jedyną drogą do sąsiedniego schronu był zamarznięty, niebezpieczny świat, obcy ludziom z podziemi. Zaczęto wysyłać zwiadowców. Stalkerzy, tak nazywano tych, którzy wychodzili na powierzchnię, nie wrócili jednak, a zwiadowcy ze schronu natrafili na zaryglowane wrota do schronu „Wolność”. Stalkerzy wyszli z podziemi, choć byli z góry skazani na śmierć. Nikt żywy nie dotarł górą do innego schronu.

 

W końcu, aby zmusić ludzi do powrotu do mieszkań, wysłano Gwardzistów, osobisty pułk Marszałka, klan wojskowy, elitarny i nie dostępny dla każdego, służący przede wszystkim ochronie ludności schronu. Trzeba było zachować porządek, który mogłyby zburzyć niepożądane rozruchy.

 

Adama, porucznika klanu, wysłano do poziomu mieszkalnego, odcinka M-2. Z koszar o nazwie K-5, na poziomie 3, znajdujących się kilka przejść, bram, pomiędzy poszczególnymi odcinkami poziomów. Oddział Adam liczył pięciu ludzi. Zablokowali wyjście do górnych poziomów schronu, gdzie mieściły się wszystkie strategicznie ważne miejsca. Cel był jasny: zapobiec rozruchom, skontrolować mieszkańców. Rzeczywistość pokazała, że nic nie jest proste.

 

Adam znał tu wszystkich ludzi, wielu było jego przyjaciółmi jeszcze z dzieciństwa, a co starsi, byli znajomymi rodziców Gwardzisty. Sam zresztą poprosił o przydział do tego sektora. Czuł, że musi tam być, wśród swoich. Większość z nich była wykształcona na Uniwersytecie, jedynym ośrodku nauki i kultury w podziemiach.

 

Mieszkańcy widząc znajomą twarz wyraźnie się ucieszyli. Zaczynając od przyjacielskich pytań, przeszli jednak do tych, na dźwięk których twarz Adam obojętniała, stawała się chłodna niczym stal.

 

– Nie mogę powiedzieć nic więcej, niż wiem– zawsze mówił wymijająco. Jego rozmówcy tracili wtedy rezon.

 

Oddział Adama ulokował się tuż przy bramie. Nie doszło do szczególnych incydentów. W końcu jednak musiało do tego dojść. Ludzie mieli dość, nerwy i emocje wzięły górę. Kilku młodych ludzi zażądało przepuszczenia ich przez bramę. Kiedy strażnicy chcieli ich wylegitymować, doszło do przepychanek. Do cywilów dołączyli następni, powodowani odruchem. Adam wrócił akurat z obchodu. Szybko przepchał przez coraz większy tłum.

 

– To ja, Adam– zawołał do celującego w niego z pistoletu strażnika.

 

– Adam…tak– powiedział po chwili– Szybko, wchodź, nie mamy czasu– Otworzył bramkę odgradzającą ich od tłumu. Adam wypadł jak wystrzelony z procy, niemal w tej samej chwili strażnicy zamknęli odgrodzenie.

 

– Poruczniku, melduje, że…– zaczął Drągała, dowódca ze Służby Ochrony Bunkra.

 

– Później, później– machnął ręką Adam– Ustawcie się przed przejściem, pistolety– amunicja obezwładniająca. Trzeba zagrodzić przejście, bramki długo nie wytrzymają– wydawał polecenia Gwardzista.

 

– Może lepiej ostrej. – zasugerował jeden z SOB-owców, wskazując na rozgoryczony tłum.

 

– Powariowałeś?– wydusił Adam.

 

– Oni nie żartują– powiedział jeszcze SOB-owiec. Adam pokręcił głową i oblizał spierzchnięte wargi.

 

– Najpierw

 

SOB-owcy błyskawicznie wykonali rozkazy, od tłumu dzielił ich teraz około dwóch metrów. Wycelowali bronią w tłum. Gdy pękły pierwsze bramki, rozległy się strzały. Kilka ciał upadło bezwładnie na ziemię.

 

– Do tyłu!- ryknął Adam– Cofnąć się!

 

Strażnicy ośmieli się podejść bliżej. Tłum widząc rannych, cofnął się posłusznie. Kilka osób uniosło ręce do góry. Adam pochylił się nad jednym z ciał, niewysokim brunetem. Pocisk trafił go w brzuch, ofiara przed upadkiem zgięła się w pół. Przyłożył palce do tętnicy. Poczuł delikatne, słabe pulsowanie.

 

– Leć po sanitariuszy– powiedział do jednego ze swoich ludzi.

 

– I koronera– dodał ponuro Drągała– Mamy trupa.

 

Stan wojenny pochłonął swoją pierwszą ofiarę.

 

Adama wyprowadzono. Niezdarnie kuśtykał, potykając się co chwila, szedł zgarbiony z bólu. Powieszenie odbędzie się wcześniej.

 

– Strata podchorążego Korzewskiego jest niewybaczalnym błędem. Dlaczego nie użyliście amunicji ostrej? – zapytał generał Śmigło.

 

– Nie uznałem za stosowne strzelać do nieuzbrojonego tłumu. Skończyłoby się to masakrą – zauważył Adam.

 

Twarz generała zwężała.

 

– Ten bezbronny tłum zabił waszego człowieka. Kto wie co by było gdyby ruszyli na was? Tym bardziej, że obowiązuje stan wojenny. Nie lubię jednak gdybania, tym bardziej, że odpowiecie za śmierć podchorążego. Osobiście – rozmowa była zakończona. Adam zasalutował i wyszedł z gabinetu. Słowem nie wspomniał o zemście kolegów podchorążego.

 

Na korytarzu za drzwiami było pusto, nie licząc jednej osoby, zmierzającej w kierunku Adama. Gwardzista natychmiast go rozpoznał. Wyprężył się jak struna. Mężczyzna odpowiedział niedbałym gestem i przeszedł obok, wchodząc do gabinetu Śmigły. Marszałek trzasnął drzwiami.

 

Adam powędrował do holu ze schodami na inne poziomy, samemu udając się na górę, do mieszkania. Był zmęczony, zmęczony prawie trzytygodniowym stanem wojennym i miesięcznym brakiem prądu. Pogładził swój cywilny biały mundur, przesunął do tyłu furażerkę i podciągnął do góry kaburę z bronią. I poszedł.

 

W imieniu władz schronu „Bastion”, w obliczu stanu wojennego, zostajecie skazani na śmierć! Wyrok wykonany będzie natychmiast t– mówca skończył. Adam obojętnie patrzył na wszystkich. Było mu już wszystko jedno. Ogłaszający wyrok zszedł z szubienicy, zmyślnie skonstruowanej z latarni i metalowego podestu. Kat podszedł do dźwigni. Ile jeszcze, pomyślał Adam. Ile jeszcze będę musiał czekać?

 

Kat pociągnął za dźwignie opuszczającą klapę pod nogami skazańca. Mężczyzna chciał coś jeszcze powiedzieć, ale lina zatrzymała się na szyi. Adamowi brzuch podszedł do gardła. Ciało skazańca zatrzęsło się. Wydał z siebie nienaturalny gulgot. I umarł. Ostatnie skurcze wstrząsnęły trupem.

 

Weronika była w jego typie. Szczupła, ale nie chuda brunetka, o delikatnych kościach policzkowych, obdarzyła Adama swoim najpiękniejszym uśmiechem, co przy świetle świec wyglądało naprawdę przecudnie. Weronika była specjalistką od przekształceń biologicznych, pracującą na najniższych poziomach schronu, w sekcjach laboratoryjnych. Jak większość młodzieży z perspektywami wyjechała po ukończeniu podstawowego liceum na studia, do schronu „Uniwersytet”, mieszczącego się pod dawną warszawską szkołą wyższą. Tuż przed apokalipsą ukryło się tu wielu profesorów, dziekanów i studentów, którzy utworzyli własne uczelnie, kształcące przyszłe pokolenia. Weronika nie chciała spędzić całego życia w „Bastionie”, chciała poznać choć i ten marny skrawek świata. Ale i tak wróciła.

 

Gwardzistom nie zabraniano się zakochiwać, ale sugestywnie nie zalecano tego. Początkowo Adam traktował kobiety przedmiotowo, jak zresztą pozostali. Jednak zmieniło się to, gdy poznał Weronikę. Brunetka zrobiła na nim wielkie wrażenie. Po pierwsze musiał natrudzić się z zaproszeniem jej gdziekolwiek. Inne reagowały na takie zaproszenie delikatnym chichotem i ogólną radością. Gwardziści w końcu byli obiektem westchnień wielu kobiet w całej sieci schronów.

 

Weronika jednak nie zwracała na Adama najmniejszej uwagi, demonstracyjnie go unikając. W końcu, po kilkudziesięciu prośbach, nie, błaganiach, uległa i dała się namówić na spotkanie w czasie przerwy w pracy. Skończyło się kolejnym spotkaniem i kolejnym, i kolejnym.

 

Krótko mówiąc byli w sobie zakochani. I to po uszy. Adamowi udało się połączyć romansowanie z służbą, co początkowo spotkało się z dezaprobatą przełożonych, z wielu powodów. Jednak tylko początkowo.

 

– Mam tego dość – powiedziała spokojnie.

 

– Czego ? – zapytał ostrożnie Adam.

 

– Tego nic niezrobienia. Już dwa tygodnie nie chodzę do pracy. Och, Adam. A co będzie jak…? I jeszcze te zaginięcia…, od nas zniknęło dwóch.

 

– Nie myśl o tym. Marszałek znajdzie rozwiązanie.

 

– Za dużo nadziei pokładasz w tym człowieku. Przecież on nie jest wszechmogący– Adam już widział do czego zmierza Weronika. Okazało się, że dziewczyna jest demokratką. Trochę przeszkadzało to Adamowi, ale przywykł. Z jednej strony miał wreszcie możliwość skonfrontowania swoich poglądów z opozycyjnymi. A także zbytnio zależało mu na tej dziewczynie.

 

– Idę się przejść – powiedziała wstając.

 

– Tylko wróć przed dziesiątą – uśmiechnął się Adam.

 

– Tak kończą zdrajcy– skwitował widowisko Marszałek.– Nie ma litości. Prawo równe wobec wszystkich. Nie ma wyjątków.

 

Marszałek westchnął przeciągle i wstał z wygodnego fotela. Zaczął przechadzać się po gabinecie.

 

– A wam, panie Adamie Michalik,…, a wam się upiekło…

 

Wypadł z pokoju trącony przeczuciem. I alarmem. Działo się coś niedobrego i on to wiedział. Biegł długim korytarzem, kierującym do Kawiarni. Dobiegał stamtąd hałas, nawet zza betonowych grodzi, które oddzieliły Adama od wyjścia. Pilnowało ich dwóch strażników, zapewne komandosów w kombinezonach koloru khaki z noktowizorami wbudowanymi w hełmy. W rękach pewnie trzymali pistolety maszynowe, na pewno nie służące do zabawy. W słabym świetle żarówek energooszczędnych błyszczały wypolerowane emblematy żandarmerii wojskowej.

 

– Co się dziej?– zapytał Adam.– Dlaczego jest zamknięte?

 

– Dokumenty– nie odpowiedział komandos. Gwardzista pośpiesznie pokazał plakietkę na mundurze. Strażnik przyjrzał się uważnie i zasalutował, w tym samym momencie co jego kolega.

 

– Co się stało?– zapytał ponownie.

 

– Melduje posłusznie, że kazano nam zamknąć grodzie jakieś dziesięć minut temu. Zakazano przepuszczać i wypuszczać.

 

– Dziewczyna. Ładna, młoda, brunetka, przechodziła tędy?– Adamowi serce podchodziło do gardła.

 

– Ja tam nie wiem, poruczniku. Jak mówiłem stoimy tu od dziesięciu minut.

 

– Przepuśćcie mnie – rozkazał. Żandarmi popatrzyli po sobie.

 

– Odmawiam. Chyba, że przyjdzie rozkaz z góry – strażnicy zagrodzili drogę Adamowi, wyczuwając, że nie zrezygnuje on tak łatwo.

 

– Zrozumcie mnie, ja muszę tam iść – nie poddawał się Adam.

 

– Nic z tego. Proszę się odsunąć – strażnik wycelował pistolet w Gwardzistę.

 

– Rozumiem – zapewnił Adam. Udał, że się odwraca, a potem wszystko zadziało się szybko. Pięść Gwardzisty wylądowała na twarzy komandosa. Adam nie uderzał mocno, chciał na chwilę zdezorientować strażnika. Broń upadła na ziemię. Drugi dostał sekundę późnej. Potem przyciągnął głowę do kolana i zdzielił komandosa kopniakiem. Pierwszy zdążył się opanować i ruszył na Adama z wrzaskiem. Spokojnie zablokował uderzenia, wychwytując prawie wszystkie i ustawił się dokładnie bokiem do niego. Złapał go za szyję mocnym uchwytem. Strażnik poleciał metr do tyłu, wyrzucony przez Adama. Gwardzista uderzył go jeszcze raz, by upewnić się, że nie wstanie. Przetarł palcem noc, po którym ściekała karmazynowa ciecz. Podszedł do kontrolki drzwi, zasilanej przez awaryjne generatory.

 

– Teraz kod – powiedział do siebie. Szybko wystukał odpowiednią sekwencję liczb. Grodzie wydały ostrzegawczy syk, pneumatyczne siłowniki przeciągnęły betonowe ściany, oddzielające Adama od Kawiarni.

 

·

 

Wpadł w sam środek piekła. W całym holu trwała walka ochrony z kilkunastoma cywilami. Adam wiedział już, ż odcięto wszystkie drogi ucieczki z Kawiarni, ale nie dbał oto. Liczyło się tylko to, czy znajdzie Weronikę. Nie widział jednak nawet śladu dziewczyny. Nagle usłyszał krzyk. Ruszył tak szybko, że sam siebie zaskoczył.

 

Weronika szarpała się z dwoma strażnikami, o tym samym wyglądzie co ci przy grodziach.

 

– Adam – krzyknęła przeraźliwie.

 

Gwardzista był wściekły. Z impetem wbił się w strażnika, przywalając go do ziemi. Drugi wycelował pistolet w jego kierunku. Weronika rzuciła się na niego. Strażnik odepchnął dziewczynę i wycelował po raz drugi. Strzelić już nie zdążył. Adam najpierw kopnął go w brzuch, a potem poprawił prawym sierpowym, clenie wymierzonym w szczękę. Złapał Weronikę za rękę.

 

– Szybko, musimy uciekać – pociągnął dziewczynę za sobą. Zaszlochana posłuszni poszła za Adamem.

 

Drogę do grodzi zagrodzili im jednak kolejni strażnicy. Na ich czele stał Gwardzista. Wszyscy wycelowali broń w parę.

 

– Adam ? – Gwardzista zapytał niedowierzając.

 

– Tak – odpowiedział, podnosząc powoli ręce do góry – Tak, Robercie.

 

·

 

– Właściwie nie wiem dlaczego nie skazałem was na śmierć. Niby jesteście zdrajcą stanu, a siedzicie u mnie jak gość – Marszałek kontynuował obchód gabinetu. Adam patrzył na przedwojenną mapę Rzeczypospolitej, rozciągniętej prawie do Smoleńska.

 

– Piękna mapa, nieprawdaż ?– zapytał Marszałek. Adam skinął twierdząco. Rzeczypospolita przedwojenna była prawdziwym lokalnym mocarstwem, obejmującym Polskę, Litwę, Białoruś i Ukrainę, złączone sojuszem polityczno– gospodarczo– wojskowym. Za wschodnimi granicami państwa stała groźna Rosja, wróg Rzeczypospolitej od wojny z 2020 roku.

 

– Słuchajcie, Michalik– Marszałek pochylił się nad biurkiem naprzeciwko Adama – Ja mam pewne marzenia. Marzenia, które mam na wyciągnięcie ręki. Jednak, jakby nie patrzeć, żeby je zrealizować muszę mieć prąd. Muszę mieć ustabilizowaną sytuację na swoim podwórku, w którym żaden mój człowiek nie pomyśli o buncie. W którym każdy człowiek może czuć się pewnie i bezpiecznie, wolny od wszelkich zagrożeń. Na podwórku, na którym przez tyle lat gospodarowałem.

 

– Wasza sytuacja jest opłakana. Na przebaczenie win nie macie szans. Na moją łaskę też. Prawo Wygnańca nie obowiązuje, bo mamy zamknięty dostęp do innych schronów. Macie za to szansę.

 

Adam popatrzył na Marszałka.

 

– Wasza egzekucja może odbyć się w każdej chwili. Śmierć będzie widowiskowa i hańbiąca. W dodatku mamy jeszcze twoją dziewczynę…

 

Adam poruszył się niespokojnie. Archaiczna stalowa kula u nogi i kajdany na nadgarstkach utrudniały jednak jakikolwiek manewr.

 

– Nie unoście się, Michalik. Nic jej nie jest. Wróćmy jednak do tematu. Powiedziałem, że macie szansę. Szansę, że wasza Weronika nie zginie jako zdrajca. Będzie mogła sobie spokojni żyć, wypuścimy ją bez problemów. Jest jednak jedno ale…

 

– Polega ono na tym, że musicie się odwdzięczyć. Zrobicie dla mnie przysługę. Bo wiecie, marzy mi się Nowa Polska, tam na powierzchni. I o tym właśnie mowa.

 

– Musicie wyjść na powierzchnię. Przejść do schronu „Wolność”, dowiedzieć się co spowodowało brak prądu i wrócić. Proste?

 

– Byliście kiedyś na powierzchni, Michalik ? A, pewnie, że byliście. Te wasze słynne Próby…

 

– Jak mówiłem na przeżycie szans nie macie. Jeśli przeżyjecie, w co wątpię, wrócicie tu. A wasza dziewuszka będzie żyć, poczeka na was. Ja jestem sprawiedliwy. Daje wam szansę, propozycję nie do odrzucenia. Nie toleruje jednak zdrady. Po prostu jej nie trawię. Dlatego umrzecie, Michalik. Nie dziś, może jutro. To jak będzie?

 

Adam popatrzył prosto w oczy Marszałka. Nie miał wyboru, szansa, którą oferował była złudna i niepewna. Ale Weronika będzie żyć. I Adam zrobi wszystko, byle ją uratować. Straceniec zgodził się bez wahania.

Koniec

Komentarze

Na sali rozprawy było mało osób, a całe pomieszczenie było oświetlone jedynie słabymi żarówkami i świecami. Wciąż nie było prądu. - powtórzenia.


Był zdrajcą. Nie było dla niego litości. - j.w.


Jakaś kobieta rzuciła się w tunel, by rzucić się Gwardziście w ramiona. - i znowu, poza tym jak można rzucić się w tunel?


Ludzie ze podziemi(...) - ze skąd?


Byli go tam, gdzie bolało, przerywając pytaniami, torturując go psychicznie. - jesteś z warszawskiej Pragi?


Tak samo było u Adam. - imię Adam się bardzo ładnie odmienia.


Jako zdrajca stanu miał u katów specjalne traktowanie. Po dwóch dniach miał dość.- powtórzenia.


- Tego nic niezrobienia. - nic nierobienia.


- Dokumenty- nie odpowiedział komandos. - a jednak coś tam odpowiedział.


Adam nie uderzał mocno, chciał na chwilę zdezorientować strażnika. - dzięki za radę. Jak będę chciał kogoś zdezorientować, to dam mu w ryj.

 

Opowiadanie jest bardzo słabo napisane. W zasadzie większość zdań nadaje się do generalnego remontu. Często gubisz podmiot, błędnie zapisujesz dialogi, przecinki szaleją, literówki, powtórzenia. Jednym słowem - koszmar. Ledwo przebrnąłem przez całość. Przykro mi za taki komentarz, ale trudno napisać po takiej lekturze inną opinię.

 

Pozdrawiam




Mastiff

Całkowicie zgadzam się z Bohdanem, ten tekst to ruina. Koszmarny styl, rażące błędy, liczne powtórzenia. Zdecydowanie też, zalecam mniej gier, a za to więcej czytania książek. Jak się Autor oczyta i zaznajomi z zasadami pisowni języka ojczystego, którym nadal jest język polski. Może wrócić do pisania. Życzę owocnej pracy i połamania klawiatur (napisałem to w liczbie mnogiej, bowiem czeka Cię bardzo dużo pracy).

 

Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Zaczęłam czytać Twoje opowiadanie i jednocześnie wypisywałam błędy. Właściwie to chciałam zrezygnować, ale ponieważ notatek było już sporo, postanowiłam dokończyć. Pomyślałam, że wytknięcie konkretnych usterek, niestety nie wszystkich, będzie dla Ciebie bardziej pomocne, niż kolejny, suchy wpis – to jest złe opowiadanie.

Napisałeś, że inspiracją była gra. Może poszukaj innych inspiracji.

 

"Bili go przez ostatnie pół godziny przed sądem.” – Przed rozprawą, czy przed budynkiem sądu?

 

„Obecni na Sali odprowadzali go obojętnym lub gniewnym okiem.” - …gniewnym wzrokiem.

 

„Adam nie podniósł głowy, ale odczuł na sobie jego wzrok, a z nim odrazę i wściekłość.” - …a w nim odrazę…

 

„Jakaś kobieta rzuciła się w tunel, by rzucić się Gwardziście w ramiona.” - Powtórzenie

 

„…ze zrezygnowaną miną na twarzy.” – Czy istnieje możliwość demonstrowania miny w innym miejscu niż na twarzy? Wyjąwszy, oczywiście, miny przeciwczołgowe i przeciwpiechotne, bo te na twarzy wyglądają paskudnie, :-)

 

„Na początku wszystko szło gładko, doszliśmy do…” - Powtórzenie

 

„Płomień świecy ruszał się w harmonijnym trybie, powoli tracąc światło.” – Próbowałam, ale nie udało się. Nie umiem wyobrazić sobie świecy, której płomień rusza się w harmonijnym trybie i jednocześnie powoli traci światło. :-)

„Te bramy to dobry, przedwojenny wyrób, nie otworzysz, oprócz z wewnątrz.” – Domyślam się, nie wiem czy słusznie, że Autor miał na myśli bramę, którą można otworzyć tylko z jednej strony. Od wewnątrz. :-)

 

„…ale nie długo będziemy musieli wdychać…” - …ale niedługo będziemy…

 

„Myślę, że wyślą kogoś na powierzchnie…” - …na powierzchnię

 

„Przodkowie mieszkańców schronu opuścili powierzchnię dobrą setkę lat wcześniej, kryjąc się przed śmiertelnym promieniowaniem, w przygotowanych wcześniej schronów, położonych w największych miastach Polski, wzdłuż Wisły, Odry i w głęboko w górach. Warszawska linia schronów…”Powtórzenia. Ponadto: …w przygotowanych wcześniej schronach…, oraz …i głęboko w górach.

 

„Wisła stanowiła źródło wody, toksycznej wprawdzie, ale po przefiltrowaniu zdolnej do użytku.” - …zdatnej do użytku.

 

„…ku któremu wędrowała nie jedna wolna…” – … wędrowała niejedna wolna…

 

„Zamiast jednak pięknego miasta, które w nadziei chcieli ujrzeć…” – Ja napisałabym: Jednak zamiast pięknego miasta, które mieli nadzieję ujrzeć..

 

„Na każdego jest sposób, groźbą, przekupstw…” - …groźbą, przekupstwem

 

„Jako zdrajca stanu miał u katów specjalne traktowanie.”Ja napisałabym: Jako zdrajca stanu, był przez oprawców traktowany wyjątkowo okrutnie.

 

„A bez prądu mogli starcić i życie.” - …mogli stracić i życie.


„Opozycji nienawidził z czystego serca.” - …z całego serca.

 

„…lub rozbić bandyckie bandy demokratów, sabotujące normalne funkcjonowanie schronu.” - Powtórzenie

 

„Najwięcej żołnierzy było w Kawiarni, Katedrze, przy szklarniach, generatorach i fabrykach żywieniowych…” – raczej …fabrykach produkujących żywność

 

„Najwięcej żołnierzy było przy kwaterze Marszałka…” – To gdzie w końcu było najwięcej żołnierzy?


„…osobisty pułk Marszałka, klan wojskowy, elitarny i nie dostępny dla każdego…” - …elitarny i niedostępny dla każdego…

 

„Oddział Adam liczył pięciu ludzi.” – Oddział Adama liczył…

 

„Nie doszło do szczególnych incydentów. W końcu jednak musiało do tego dojść.” – Powtórzenie. Ponadto: …musiało do nich dojść.

 

„Szybko przepchał przez coraz większy tłum.” – Szybko przepchnął się przez…


„…niemal w tej samej chwili strażnicy zamknęli odgrodzenie.” – Raczej: …zamknęli ogrodzenie. Lub …zamknęli bramę.


„Może lepiej ostrej.” – Może lepiej ostra.

 

„…od tłumu dzielił ich teraz około dwóch metrów. Wycelowali bronią w tłum.” – Powtórzenie. Poza tym: …Od tłumu dzieliło ich…, oraz: Wycelowali broń

 

„Twarz generała zwężała.” – Twarz generała stężała.

 

„Adam powędrował do holu ze schodami na inne poziomy, samemu udając się na górę, do mieszkania.” – Powędrował do holu ze schodami, a do mieszkania udał się sam? Gdzie, po drodze, zostawił osamotnione schody? :-)

 

Wyrok wykonany będzie natychmiast t- mówca skończył” Wplątało się tu jakieś t-.

 

„Adamowi udało się połączyć romansowanie z służbą, co początkowo spotkało się z dezaprobatą przełożonych, z wielu powodów.” – Czy gdyby Adam, romansując, zawalał robotę, przełożeni byliby zadowoleni? :-)

 

„Wypadł z pokoju trącony przeczuciem.” – Nigdy jeszcze żadne przeczucie mnie nie trąciło, dlatego myślę, że: Wypadł z pokoju wiedziony przeczuciem. Lub: Wypadł z pokoju tknięty przeczuciem.

 

„Biegł długim korytarzem, kierującym do Kawiarni.” – Ja napisałabym: Biegł długim korytarzem, prowadzącym do Kawiarni.

 

„Udał, że się odwraca, a potem wszystko zadziało się szybko.” – Ja napisałabym: Udał, że się odwraca, a potem wszystko potoczyło się błyskawicznie.

 

„Potem przyciągnął głowę do kolana i zdzielił komandosa kopniakiem.” – Kopać będąc w skłonie? Zaiste, ułańską fantazją popisał się Adam, wykonując tak dziwną figurę, by dać facetowi kopa. A może przyciągnął głowę do kolana, bo nie chciał na to patrzeć? :-)

 

„Pierwszy zdążył się opanować i ruszył na Adama z wrzaskiem. Spokojnie zablokował uderzenia, wychwytując prawie wszystkie i ustawił się dokładnie bokiem do niego. Złapał go za szyję mocnym uchwytem.” – Po tym fragmencie odnoszę wrażenie, że Adam został pokonany i jest trzymany za szyję. Podejrzewam jednak, że Autor chciał opisać sytuację wręcz odwrotną. :-)

 

„Przetarł palcem noc, po którym ściekała karmazynowa ciecz.” – Przetarł palcem nos

 

„Adam wiedział już, ż odcięto wszystkie drogi ucieczki z Kawiarni, ale nie dbał oto.” – Adam wiedział już, że odcięto wszystkie drogi ucieczki z Kawiarni, ale nie dbał o to.

 

„Weronika szarpała się z dwoma strażnikami, o tym samym wyglądzie co ci przy grodziach.” – …wyglądającymi tak samo, jak ci przy grodziach.


„Drogę do grodzi zagrodzili im jednak kolejni strażnicy.” – Powtórzenie.

 

„Adam patrzył na przedwojenną mapę Rzeczypospolitej, rozciągniętej prawie do Smoleńska.” -  …Rzeczypospolitej, sięgającej prawie…

 

„…złączone sojuszem polityczno- gospodarczo- wojskowym.”Ja napisałabym: …złączone sojuszami – politycznym, gospodarczym i wojskowym.

 

„Ja mam pewne marzenia. Marzenia, które mam na wyciągnięcie ręki.”Powtórzenie.

 

„Jednak, jakby nie patrzeć, żeby je zrealizować muszę mieć prąd. Muszę mieć ustabilizowaną sytuację na swoim podwórku…” - Powtórzenie

 

„…w którym żaden mój człowiek nie pomyśli o buncie. W którym każdy człowiek może czuć się pewnie i bezpiecznie, wolny od wszelkich zagrożeń. Na podwórku, na którym przez tyle lat gospodarowałem.” Powtórzenia.

„Zrobicie dla mnie przysługę.” – Ja napisałabym: Zrobicie mi przysługę.

 

Daje wam szansę, propozycję nie do odrzucenia. Nie toleruje jednak zdrady.”Daję wam szansę, propozycję nie do odrzucenia. Nie toleruję jednak zdrady.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Prawdopodobnie nie umiem się wczuć w opowiadanie, które powstało na podstawie gry.

Nie przeczytałam (zbyt wiele).

Nie wiem na ile inspirowałeś się grą, a na ile jest tu Twojej inwencji, ciężko więc ocenić. Fabuła ciekawa, tylko dlaczego tyle błędów? Zepsułeś sobie cały tekst, a nam frajdę z czytania. Spieszyłeś się gdzieś? Mam nadzieję, że kolejne opowiadanie nie przyniesie Ci wstydu. 

Pozdrawiam

Nowa Fantastyka