- Opowiadanie: ampH - Szybka wizyta

Szybka wizyta

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szybka wizyta

Zima. Okres okupacji wszystkich przychodni lekarskich w całym kraju. Wydaje się, że scenariusze akcji odgrywających się wewnątrz tych przybytków zdrowia pisał specjalista od filmów o apokalipsie zombie. Wielka masa słaniających się na nogach ludzi o tępym wyrazie twarzy, zastanawiających się ile czasu jeszcze będą stać w tej ciasnocie. Tak też było w przychodni na Sienkiewicza. Tłum ludzi, głównie złożony z chorowitych na głowę staruszek, zapełniał całą powierzchnię poczekalni. Większość z nich oczywiście nie przyszła tutaj z zamiarem podzielenia się swoimi obawami o własne zdrowie z lekarzem, tylko bardziej w celach rekreacyjnych. Część konkurowała w dość ciekawych zawodach. Która staruszka zajmie więcej miejsc u specjalistów i nie zjawi się na umówioną wizytę. To była wręcz plaga w służbie zdrowia. Ale w zimę, oprócz tej ludzkiej masy, którą można spotkać o każdej porze roku, dochodzą ludzie naprawdę chorzy. Przeziębienia, anginy, grypy, zapalenia płuc – pełen asortyment bardziej i mnie zaraźliwych paskudztw spowodowanych niskimi temperaturami i niedbałością o zdrowie!

W nie lepszym stanie niż cała reszta zasmarkanych i pochrząkujących osób w wieku średnim i młodzieńczym (jakimś dziwnym trafem żadne infekcje nie imały się pań i panów ze stałą kartą klienta – może wirusy i bakterie wcale nie są takie bezmózgie, za jakie ma je biologia…) był Mateusz. Sam zastanawiał się jak to się stało, że on, świeżo upieczony, 38letni radca prawny (ach te wydłużone aplikacje, staże, okresy przygotowań i dodatkowe kursy… Już nie pamiętał tych czasów, kiedy to 14 lat temu kończył studia prawnicze…) złapał jakieś choróbsko, kiedy ludzie mniej od niego ważni dla społeczeństwa po prostu są zdrowi. Chciał, nie chciał, musiał razem z całą tą trzodą czekać w poczekalni. Tak czy siak bardziej chory już nie może być, a przynajmniej miał taką nadzieję…

– Panie, ja tu stoję od 4 rano! – ciszę przerwała jakaś krzepka staruszka, która już po raz siódmy w ciągu ostatniej godziny próbowała się wepchnąć w kolejkę, mimo tego, że jej numerek, wydawany wczoraj, miał wartość 47, a z pokoju rejestracji wyszła dopiero osoba oznaczona jako 17.

– A co mnie to obchodzi? Tu są numerki! – odburknął facet, który miał właśnie wejść i odepchnął staruszkę, która zasłoniła wejście do pokoju całym swoim ciałem próbując się do niego dostać. Po raz siódmy z rzędu do uszu Mateusza dobiegła ta sama wiązanka przekleństw, która za każdym razem była taka sama.

Radca prawny coraz bardziej zastanawiał się nad sensownością przebywania tutaj. Co prawda przed nim w kolejce stały jeszcze tylko trzy osoby, jednak nie był pewien, czy uda mu się dostać do lekarza zanim sam nie wyzdrowieje. Ewentualnie wcześniej trafi do szpitala…

Od początku wiedział, że ta nowa reforma służby zdrowia jest tragicznym pomysłem. Poczuł pierwsze objawy choroby w niedzielę. Co prawda nie czuł się bardzo źle, ale nigdy nie chciał ryzykować czekając, aż samo przejdzie. Dlatego też zadzwonił od razu w poniedziałek, żeby zarejestrować się w przychodni. W środę, czyli wczoraj, miał się stawić po odbiór numerka do poczekalni. Dzisiaj siedzi i czeka, aż będzie mógł się zapisać do lekarza pierwszego kontaktu, a jego stan z dnia na dzień był coraz gorszy. Nie umierał co prawda, jednak czuł się tak, jak czują się osoby, do których drzwi zapukała śmierć. Wiedział doskonale, że kiedy wejdzie do pokoju rejestracji do lekarza zacznie się coraz bardziej denerwować terminami, jakie usłyszy do wyboru. Obecnie czas oczekiwania na wizytę u lekarza pierwszego kontaktu wynosił około dwa tygodnie. To i tak nie jest zły wynik, wiedział doskonale, że trafił do dobrej przychodni. W przeciwieństwie do większości tego typu instytucji, przychodnia MedMad była otwarta bardzo długo, od 7 aż do 12! Do tego jednocześnie przyjmowało aż dwóch lekarzy! Stąd właśnie tak krótki czas oczekiwania na wizytę, raptem dwa tygodnie. Poprzedzone kilkoma dniami oczekiwania na możliwość rejestracji do lekarza, a wcześniej jeszcze należało się telefonicznie zapisać na rejestrację i odebrać numerek.

Według wyliczeń Mateusza, nawet jeśli byłaby to grypa, to nie leczona powinna się albo skończyć zanim dostanie się do lekarza, albo powinna się w tym czasie przerodzić w jakieś zapalenie płuc, albo coś gorszego, co będzie wymagało wizyty w szpitalu. Zgodnie z jego życiowym mottem – przezorny zawsze ubezpieczony – przygotował już sobie druki RMUA, potwierdzenia zameldowania, skany potwierdzeń wypłat z ostatnich dwunastu miesięcy oraz paski alkomatowe, służące do sprawdzania trzeźwości. Wiedział doskonale, że jeśli będzie potrzebna karetka, to bez tych świstków jedyne co zrobią to opieprzą go o zawracanie głowy i wytoczą proces w sądzie o próbę wyłudzenia opieki medycznej przez osobę nieubezpieczoną. Nie raz i nie dwa przychodzili do niego ludzie o poradę, czy da się jakoś taką sprawę wygrać, z doświadczenia wiedział, że niestety nie. Przepisy ciągle się zmieniają i są coraz bardziej absurdalne, ale i sądy coraz lepiej je egzekwują.

Ledwo zauważył, że ostatnia z trzech osób przed nim nacisnęła klamkę pokoju rejestracji, a znana mu staruszka już się poderwała z gracją szakala i ruszyła szybkim krokiem w stronę drzwi. Nauczony poprzednimi incydentami zerwał się resztką sił z krzesła, złapał kobietę za ramię i brutalnie usadził na czyichś kolanach wchodząc do pomieszczenia i ignorując całkowicie jej złorzeczenia.

Grzecznie się przywitał z obecnymi w pokoju kobietami jak nakazują zasady dobrego wychowania, po czym usiadł na krześle dla petentów. Był przygotowany na to, że będzie musiał przeczekać rytuał, który czeka każdego, kto postawi nogę w tym pomieszczeniu. Rejestratorki i tak dostały surowe wytyczne od dyrekcji, że nie wolno im w przerwach między zapisywaniem kolejnych pacjentów oglądać zaległych odcinków „Na dobre i na złe”, dlatego ograniczały się do minimum, co przyspieszało zapis do około 10 minut na osobę.

Z prawniczą cierpliwością obserwował jak dwie kobiety parzą sobie herbatę, rozgrywają partyjkę w najnowszą wersję Pasjansa, w której można grać w kilka osób przez sieć, wychodzą na balkon aby ulżyć swojemu nikotynowemu nałogowi oraz z ociąganiem na końcu tego rytuału podchodzą do stolika, przy którym siedział Mateusz.

– Imię! – rzuciła jedna z nich, farbowana ruda kobieta w wieku średnim. Druga w tym czasie wzięła do ręki długopis i pustą kartę pacjenta.

– Mateusz.

– Nazwisko!

– Zawadzki.

– Cel wizyty!

– No… Choroba? – był tak zaskoczony takim pytaniem w rejestracji do lekarza, że nawet nie pomyślał o swojej typowej odpowiedzi w przypadku oczywistych pytań, np. "Chcę się zapisać na kurs szydełkowania dla mrówkojadów". Stwierdził za to tuż przed tym pytaniem, że jest to niesamowite, jak publiczne placówki potrafią trwonić pieniądze podatników. Dwie rejestratorki, jedna pyta, druga pisze. Zupełnie jak w starym kawale o dwóch policjantach…

– Jaka choroba?! Wszystko muszę tłumaczyć?

– A skąd ja to mam wiedzieć? Do lekarza idę po to, aby się dowiedzieć.

Kobieta tylko prychnęła i kazała drugiej wpisać coś, co brzmiało jak "psychosis schizoaffectiv", chociaż nie mógł dać wiary, że usłyszał dobrze. Przez kilka sekund rejestratorka patrzyła mu głęboko w oczy, jakby na coś czekała. Już miał zapytać, czego jeszcze oczekują od niego, gdyż jasnowidzem nie jest, ale kobieta go uprzedziła.

– I czego jeszcze czeka?

– To już wszystko?

– No przeca chyba wiadomo, że tak!

"Świetna obsługa, nie ma co…" pomyślał kierując się w stronę drzwi. W ostatniej chwili przypomniał sobie o najważniejszej rzeczy, której nie wie, a po którą tutaj w końcu przyszedł.

– Przepraszam najmocniej, a na kiedy mam wizytę i u którego lekarza?

Rejestratorka spojrzała na niego jak na debila, westchnęła, zajrzała do kalendarza, coś tam zaznaczyła i odburknęła:

– 25 grudnia.

– Ale to przecież za trzy tygodnie! I wtedy jest przecież Boże Narodzenie! Lekarz wtedy przyjmuje?

– Nie.

– Chwileczkę, to czemu mnie pani zapisuje na ten termin?

– Chce najbliższy możliwy termin czy nie chce?!

– Chcę.

– To nie marudzi!

– Ale co mi po najbliższym możliwym terminie, w którym lekarz nie przyjmuje?! – Mateusz już powoli tracił resztki cierpliwości, dobrze przewidując przed wejściem, że jej zapasy zostaną poważnie nadwątlone. Ta krótka wymiana zdań była coraz bardziej absurdalna, choć powinien być na nią przygotowany. Czasem odnosił wrażenie, że w służbie zdrowia pracują tylko osoby, które mogłyby stanąć ramię w ramię z amebami w konkursie przygotowanym przez MENSĘ – oprócz samych lekarzy rzecz jasna! No i ratowników medycznych. Od biedy pielęgniarki też nie należy zaliczać do tej grupy, chociaż z każdym kolejnym przepracowanym dniem stają się coraz bardziej zidiociałe – kolejny efekt reform służb zdrowia i zepchnięcie pielęgniarek na najniższy szczebel drabiny służby zdrowia, nawet pod szczury błąkające się po chłodni, w których trzymają zwłoki. Oczywiście przedstawicielka tych najniższych grup w hierarchii, która właśnie próbowała mu wcisnąć wizytę w dzień, kiedy żaden lekarz nie przyjmował, była równie tępa jak cała reszta tego "medycznego plebsu", jak to zwykli określać lekarze. Długo się w niego wpatrywała, po czym wyrwała koleżance kalendarz, który ta druga już odkładała na swoje miejsce, coś pokreśliła, przerzuciła kartkę, znowu coś nabazgrała i odrzekła z wielką satysfakcją w głosie:

– 1 stycznia. Do widzenia.

Radca chciał się jeszcze wykłócać, jednak homo medicus sapiens było nieugięte. W końcu pokonany wyszedł z pokoju z postanowieniem załatwienia sobie wizyty prywatnej. Co prawda w obecnych czasach i wizyta poza NFZ oznaczała kolejki oraz czekanie (w końcu lepiej jest zapłacić i poczekać jedynie miesiąc zamiast roku) ale przynajmniej nie będzie takich kwiatków jak zapis na dzień, w którym lekarz w ogóle nie przyjmuje.

Wychodząc z przychodni minął się z człowiekiem, który wydał mu się znajomy. Wyglądał zupełnie jak jego znajomy pielęgniarz, ale z tego co pamiętał pracował on w pobliskim szpitalu. Poza tym ten człowiek wyglądał bardziej na jakiegoś bezdomnego niż przedstawiciela jednego z zawodów służby zdrowia. Podkrążone oczy, tygodniowy, albo i dłuższy zarost, poplamione spodnie i stara kurtka zimowa. "Nie, to nie Paweł" pomyślał i wzruszywszy ramionami puścił drzwi zaopatrzone w mechanizm do automatycznego zamykania się. Nie usłyszał jednak trzaśnięcia drzwi tylko wypowiedziane słabym głosem pytanie:

– Mateusz?

Radca prawny odwrócił się i zobaczył tę samą osobę, o której myślał, że jest to jego znajomy pielęgniarz. Podobieństwo wydało mu się jeszcze większe.

– Coś słabo wyglądasz, od kiedy to prawnicy chorują? – roześmiał się Paweł, tak, teraz nie miał wątpliwości, że to Paweł.

– Daj spokój, żona nie pozwala mi palić w domu, więc otwieram okno w gabinecie i przy nim palę… W ten sposób jak widać łatwo o przeziębienie, albo gorsze paskudztwo. Chyba muszę przestać być taki leniwy i zacznę wychodzić na zewnątrz zakładając płaszcz…

– Skąd ja to znam… Do tego ciągłe bieganie między pawilonami w szpitalu… Nawet czasu nie mam, żeby buty założyć, muszę w klapkach biegać! Co chwilę ode mnie czegoś chcą…

– Właśnie, przecież Ty w szpitalu pracujesz. To co Ty tutaj robisz? Jeśli Cię coś rozłożyło to mogłeś się u siebie w pracy skonsultować z którymś lekarzem.

– No mogłem, mogłem, ale wziąłem tutaj pół etatu dodatkowo… Wiesz jak to jest z pensjami dla pielęgniarzy i pielęgniarek… Nie wyrabiam już finansowo mimo tego, że mam dwa etaty w szpitalu. Trochę podreperuję budżet w ten sposób. Jak dobrze, że nie palę… Wtedy to dopiero by mi doby zabrakło, żeby zapracować na życie! Teraz ledwo tego czasu wystarczy na zjedzenie czegokolwiek a co dopiero mówić o zajęciu się sobą… – sugestywnie podrapał się po zaroście – A tobie w ogóle udało się zapisać do jakiegoś lekarza?

– Nie za bardzo. Najpierw dostałem termin na Boże Narodzenie, a potem na Nowy Rok. Niezwykle zabawne.

– No tak, cała Jadzia! – roześmiał się Paweł, ale po chwili poważnym tonem kontynuował – A tak na poważnie ona próbuje robić dobrą minę do złej gry. Tudzież złą minę do złej gry, jak kto woli. Problem jest taki, że kontrakty z NFZ są już podpisane. Coraz wcześniej ich wymagają. Limity na obecny rok już dawno są wyczerpane jeśli chodzi o specjalistów, a najbliższy rok to już w ogóle jakaś tragedia. Wiesz ilu pacjentów zostało zakontraktowanych na jednego lekarza rodzinnego?

Mateusz zgodnie z prawdą pokręcił głową, nie miał pojęcia, akurat kwestia służby zdrowia w tym kraju była dla niego czarną magią, co chwila się coś zmieniało i nikt nikogo nie informował o tym. Dlatego stanowiło to nie lada wyzwanie w przypadku, gdy przyszedł do niego, czy jakiegokolwiek innego radcy prawnego, człowiek proszący o radę w tej kwestii.

– 20 pacjentów.

– Na miesiąc? To mało.

– Nie, nie na miesiąc. Na cały rok.

Radca wytrzeszczył oczy w niemym zdziwieniu. Przekalkulował szybko, co nie było aż takie trudne zważywszy na niezbyt wysoką liczbę, że wyszło:

– Niecałych dwóch pacjentów na miesiąc?! Żartujesz!

– Niestety nie. Z roku na rok jest coraz mniej zakontraktowanych wizyt. A żeby było śmieszniej, jeśli lekarz przyjmie chociaż jedną osobę za dużo, kara nałożona przez NFZ wynosi 50 tysięcy złotych.

– Przecież to jakaś paranoja!

– Nie, to nie paranoja. To polska służba zdrowia. Dobra stary, ja muszę lecieć, bo mi obetną z pensji to gadanie. Także trzymaj się i zdrowiej! – Paweł zniknął za drzwiami. Mateusz popatrzył za nim przez chwilę będąc w głębokim szoku i powoli ruszył z miejsca. Wiedział, że Polska to jeden wielki absurd, ale nie wiedział, że naprawdę z roku na rok wszystko będzie zmierzało to tak tragicznego stanu. Włożył ścierpnięte już ręce do kieszeni płaszcza i szedł do domu ciągle powtarzając sobie w głowie jedno zdanie: "20 pacjentów na rok".

 

Koniec

Komentarze

Mieszasz czasy. Nawet w jednym zdaniu zaczynasz przeszłym, kończysz tersźniejszym i na odwrót. Najbezpieczniej jest pisać w przeszłym. W narracji nie powinno się używać kolokwializmów. Narrator jest bezstronny, więc żale lepiej wylewać jako myśli bohatera. Fabuły w tym nie ma, a jest tylko przedstawiona wizja NFZ w przyszłości. Nie podobało mi się. Przykro mi. A i drażnią mnie jeszcze wtrącenia w nawiasach.

Słabiutkie.

@Lirael - dzięki za konstruktywną krytykę :) Rzeczywiście, nawet nie zwróciłem na to uwagi, pisałem machinalnie i machinalnie również czytałem wyszukując błędów (chodzi mi o mieszaninę czasów). Fabuły nie ma i nie miało być, to po prostu opowiadanie pseudo-satyryczne ukazujące pojedynczy problem w wyimaginowanej, przyszłej Polsce.

Tak czy siak wezmę sobie do serca te uwagi i postaram się poprawić. Właśnie o to mi chodziło - o konstruktywną i obiektywną ocenę, bo wiadomo jak to jest ze znajomymi - pochwalą, bo "wypada" pochwalić.

 @appH napisał:

 

Fabuły nie ma i nie miało być, to po prostu opowiadanie pseudo-satyryczne ---- > Że jak? Twierdzisz, że opowiadania nie mają fabuły? Każde opowiadanie: czy to SF, horror, satyra (bo czegoś takiego jak pseudo-satyra nie ma!), fantasy - zawiera w sobie jakąś fabułę. Tak jest, było i zawsze będzie.

 

A co do tekstu - to jest katastrofa. Piszesz bardzo chaotycznie. Mieszasz czasy. Wtrącenia w nawiasach (które zauważyła koleżanka Lirael). Literatura to nie matematyka i nie używa się nawiasów. Liczebniki - 1,2,45, 56789 - zawsze - ZAWSZE zapisujemy SŁOWNIE !!!

 

Przykro mi ale, ten tekst to katastrofa.

 

 

 

 

 

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Satyra posługuje się przerysowaniem, ale, u licha, nie aż takim, żeby przestawała śmieszyć. Chociażby pół na pół ze złością, ale śmieszyć.  

Całkowity brak logiki we wzmiance o prywatnej wizycie.  

Powtórzenia.  

No i pomyłka w adresie --- to jest portal dla fantastów...

Ten machinalnie napisany tekst, podobnie jak Autor, przeczytałam machinalnie i machinalnie informuję, że nie podoba mi się.

Autor jest przeświadczony, że napisał opowiadanie pseudo-satyryczne, a ja mam wrażenie, że to jeden wielki dramat, by nie powiedzieć – klęska.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ano, to nie fantastyka, to prawie prawda ; P

 

Aż tak tragicznie z Twoim tekstem może nie jest, ale zaiste satyrę i przejaskrawienia należy stosować delikatnie - bo łatwo przesadzić, a wówczas tekst z zabawnego zmienia się w męczący i drażniący.

 

Na przyszłość pamiętaj - jak już wspomniano - że w tekście literackim należy liczby zapisywać słownie.

Ponadto w dialogach zwrotów typu "ty", "ciebie" itp. nie piszemy wielkimi literami - toto właściwie tylko w listach.

No i zważaj na powtórzenia (najbardziej dziabiące: "Po raz siódmy z rzędu do uszu Mateusza dobiegła ta sama wiązanka przekleństw, która za każdym razem była taka sama." Okropne masło maślane.)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nie wiem co to jest "pseudo-satyra", ale to opowiadanie (no, nie opowiadanie, bo przecież nie ma fabuły) na pewno nie było śmieszne. Przejaskrawienione to dobre słowo.
Tekst jest po prostu nieciekawy, zmarnowałem czas.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Przeczytałam.

Nowa Fantastyka