- Opowiadanie: rid27 - Nożownik, czyli pisany superbohater [18+]

Nożownik, czyli pisany superbohater [18+]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nożownik, czyli pisany superbohater [18+]

Witam,

Na wstępie chcę powiedzieć, że opowiadanie jest o młodym superbohaterze, rodem z komiksów Marvela. Próbowałem jak najlepiej przerzucić historię, którą widziałem jak film wprost na klawiaturę. Z góry przepraszam za literówki czy powtórzenia, robiłem korektę, ale pozostaję tylko człowiekiem – mam prawo do popełniania błędów. Miłego czytania! ;)

 

 

Dwóch mężczyzn w niebieskich mundurach usiadło ignorując otaczające ich hałasy. Byli w długim korytarzu, dookoła wciąż przechodzili lekarze, którzy dysząc pchali leżaki z rannymi.

– Kim był ten dzieciak? – zapytał młodszy policjant

– Nie słyszałeś o Nożowniku? – odpowiedział pytaniem robiąc ogromne oczy

– Jestem tutaj nowy…

– No tak. Trudno uwierzyć, ale był naszym bohaterem… jak w komiksach. Pojawił się kilka miesięcy temu, gdy grupa gówniarzy zniszczyła sklep na Racławickiego.

 

 

Geneza

Gdy byłem mały wpadłem pod samochód. Nie dawali mi prawie żadnych szans na przeżycie. Po dwudniowej śpiączce i kilku operacjach, które nastawiły moje kości metalowymi płytkami, obudziłem się. Pełny bólu, płaczu i życia… Nazywają to "cudem". Ja uważam, że po prostu mam w sobie potężną wolę walki i nigdy się nie poddaję.

W wieku dziesięciu lat mój ojciec odszedł. Nie wiem dlaczego, nagle zniknął zostawiając mi jedynie słowa "Bądź silny i nigdy się nie poddawaj." Głębokie? Dla mnie na pewno.

Kim był mój ojciec? Bokserem. Bardzo silny i zwinny. Pamiętam jak przez mgłe jego treningi. Chciałem być taki jak on.

W wieku trzynastu lat zaczął ćwiczyć w piwnicy na jego sprzęcie. Robiłem to dzień w dzień. Jak to dzieciak wyobrażałem sobie, że jestem bohaterem i ratuję świat. Zrozumiałem, że właśnie TO chcę robić. Podczas jednego z treningów znalazłem ukryte wejście do małego pokoju. Znajdywała się w nim ogromna tablica korkowa, na której widniały zdjęcia z jego walk. Same zwycięstwa. Pod tablicą leżał nesseser. Podniosłem go, był dość ciężki. Zamek na szyfr czterocyfrowy. Szybko wpadłem, że to data ślubu rodziców. Po otwarciu byłem zszokowany. Cały nesseser wypełniony był banknotami. Zajęło mi troche czasu zanim zrozumiałem co z nimi zrobię. Był w nim okrągły milion. Nie powiedziałem o tym nikomu.

Rok później zacząłem interesować się przeróżnymi gadżetami. W internecie znalazłem specjalną linkę tytanową zakończoną ostrzem, którą można wystrzelić. Nie wiem do czego służyła, ale kupiłem ją razem ze specjalną szyną do zamontowania za nadgarstkiem i chciałem używać do wspinania się. Przez następne kilka dni dokupiłem drogą replikę sztyletu, podobno używanego przez średniowiecznych skrytobójców i komplet pięciu noży do rzucania z futerałem przyczepianym do pasa. Wierzyłem, że 13 letni chłopiec może zostać superbohaterem. Nocami wymykałem się z domu razem z moją linką do wspinania i udawałem się do starego zniszczonego budynku, który kiedyś był jakąś fabryką. Nikt tam nie wchodził prócz kilku meneli, ponieważ budynek groził zawaleniu. Przez pierwsze noce strzelałem w ścianę nad oknem, na parterze i próbowałem przy użyciu liny wspiąć się na górę. Sprężyna w tym "gadżecie" była wyjątkowo słaba i często spadałem z budynku, na moje szczęście dzięki metalowym płytkom w plecach i głowie nie robiłem sobie dużej krzywdy zlatując z trzech metrów na zieloną trawę. Szybko zakupiłem nową sprężynę do mojej zabawki, dzięki czemu linka bardzo mocno wbijała się w każdy materiał, a ja po kilku miesiącach nie bałem się wchodzić nawet na trzecie piętro.

Mając piętnaście lat zostawiłem wszelkie treningi. Zrozumiałem, że bycie superbohaterem jest możliwe tylko w komiksach i filmach. Zająłem się normalnym życiem. Poznałem dziewczynę – Magdę. Długie, ciemne włosy i wyjątkowa uroda poraziła mnie od razu. Dodatkowo słuchała moich ulubionych zespołów. Wiedziałem, że będziemy razem.

Rok później moja matka została brutalnie pobita przez zgraję gówniarzy. Pamiętam tę noc jak wczoraj. Przybiegłem do szpitala najszybciej jak mogłem. Stał przy niej policjant. Ona leżała na łóżku cała posiniaczona.

– Mieli zakryte twarze. Pamiętam tylko jaskrawe, niebieskie buty. – mówiła powoli z wielkim problemem. Podszedłem do jej łóżka, próbowała się uśmiechnąć.

– Już tutaj jestem. – powiedziałem łapiąc ją za rękę.

– Lekarz mówi, że za kilka dni będę mogła wyjść ze szpitala. – uśmiechnąłem się do niej, a po chwili przeniosłem spojrzenie na policjanta.

– Kto jej to zrobił?

– Prawdopodobnie banda kilku wandali, którzy od paru dni demolują okoliczne place zabaw i sklepy przy Racławickiej. – powiedział szybko

– Musi pan zadać mojej mamie jeszcze jakieś pytania? – zapytałem

– Nie. Już idę. – rzucił szybko i założył niebieskie nakrycie głowy policjantów. Uśmiechnął się do mojej mamy – Życzę szybkiego powrotu do zdrowia, pani Gołębiowska. – wyszedł.

– Spróbuj zasnąć, mamo. Zaopiekuję się tobą. – uśmiechnęła się i zamknęła oczy.

W następną noc przepełniony złością znalazłem moje stare gadżety. Linke, noże i sztylet. Założyłem grubą bluzę z kapturem. Do pasa przyczepiłem futerał z nożami i sztylet w pochwie. Ruszyłem na Racławicką. Wybiła pierwsza na potężnym zegarze na środku placu. Szedłem spokojnie w deszczu, nasłuchując. Po kilku minutach uderzył mnie dźwięk rozbijanego szkła za rogiem. Bez wahania skręciłem i zobaczyłem pięć postaci. Jedna miała w rękach kij. Stali przed sklepem mięsnym. Z daleka błyszczały ich niebieskie korki.

– Ej! Gówniarze! – krzyknąłem trzymając rękę na nożach. Oni spojrzeli się na mnie i klnąc jak szewc szli w moją stronę. Wzdrygnąłem się, przez kilka sekund nie wiedziałem co zrobić. Cofnąłem się o krok. Gdy pierwszy z nich był dwa metry ode mnie, szybkim ruchem, trzema palcami jak podczas treningu wyjąłem ostrze i rzuciłem celując w jego klatkę. Usłyszałem krótki świst poprzedzający płaczliwy krzyk. Nóż trafił pod obojczyk. Na szczęście dla tego wandala nie był dość ostry by uszkodzić mięsień. Z szoku odsunął się dwa kroki do tyłu i poleciał na plecy. Dwóch biegło już na mnie. Byli za blisko bym mógł rzucić. Wyjąłem sztylet ostrzem do dołu i machnąłem przed sobą. Jeden z nich dostał po dłoni. Drugi odskoczył i uderzył mnie od boku, nisko. Zdążyłem uchronić żebra od ciosu, przyjmując go na ramię. Pełen adrenaliny wykonałem kontrę na wysokości jego głowy. Nie zorientowałem się gdy upadł i trzymał się za czoło, z którego lał się strumień krwi. Nagle uświadomiłem sobie, że zostało jeszcze dwóch. Poczułem potężny cios kijem zatrzymujący się między moją szczęką, a policzkiem. Zrobiłem obrót i runąłem na ziemię. Otworzyłem oczy dwóch stało nade mną. Sztylet wypuściłem, lecąc na ziemię. Nie wiedziałem co zrobić. Posłużyłem się instynktem. Lewą ręką sięgnąłem po nóż i rzuciłem nim w wandala bez broni, a sekundę później wystrzeliłem linką w drugiego. Trafiłem prosto w prawe ramię. Spojrzałem szybko w jego przestraszone oczy i pociągnąłem. Linka odczepiła się od ręki przewracając napastnika. Spojrzałem na wandala, w którego wycelowałem nóż. Klęczał trzymając się za udo, w którym tkwiło ostrze długości 7 cm. Podniosłem się z ziemi i szybko znalazłem mój nóż.

– Uznajcie to za karę. Zadarliście ze złą osobą. – powiedziałem wyjmując noże z jęczących z bólu wandali. Otarłem je o rękaw i włożyłem do futerału, następnie wciągnąłem linkę. Usłyszałem co raz głośniejsze syreny policyjne ze wszystkich stron. Nie miałem gdzie uciec. Postanowiłem zrobić kolejny odważny krok. Spojrzałem na najbliższy budynek. Miał trzy piętra. Wziąłem głęboki oddech i wycelowałem. Linka wyleciała ze świstem,a jej ostrze wbiło się z ogromną siłą w ścianę tuż pod dachem. Wziąłem rozbieg i ostatnie trzy kroki zrobiłem już na ścianie. Zacząłem się wspinać najszybciej jak mogłem. Pierwszy raz od długiego czasu poczułem strach, że linka się urwie albo ostrze odpadnie. Kilkanaście sekund wchodzenia po budynku trwało dla mnie wieczność. Moje serce biło jak podczas zawału, a pot lał się ze mnie jak podczas upalnego dnia. Poczułem, że łapię ręką za coś zimnego. Był to metalowy dach. Odetchnąłem i wspiąłem się na niego. Odczepiłem ostrze z linką i rozejrzałem się dookoła. Policja już biegła do jęczących z bólu wandali. Najbliższy dach obok budynku, na którym stałem był oddalony o 3 metry. Był to szereg spiczastych czerwonych dachów. Wziąłem kolejny głęboki oddech i wyskoczyłem. Wyjąłem ręce do góry i zamknąłem oczy. Najpierw poczułem zimną rynnę, następnie potężne uderzenie w ściane. Wspiąłem się na krzywy dach i zacisnąłem pięści. Miałem uczucie, że adrenalina przestaje działać, a ręce zaraz mi odpadną. Z miejsca, w którym byłem widziałem dach mojego domu. Powoli zszedłem na ziemię i trzymając się cienia, na resztkach sił wróciłem do domu.

*

– Mówili, że był w kapturze. Nie widzieli jego twarzy. Miał dziwny sztylet i noże do rzucania. Teraz najlepsze… uciekł przy użyciu SIECI. Jak Spiderman!

– Co? – zapytał zdziwiony policjant

– Myśleliśmy, że gadają bzdury. W końcu zobaczyliśmy go na własne oczy. Komisarz go nie polubił.

 

 

 

Komisarz

Tak zacząłem karierę "superbohatera". Wróciłem do starych przyzwyczajeń – trening siłowy, wspinaczka czy rzucanie nożami. Czytałem w internecie o technikach walki bronią krótką i wręcz. Nasze miasteczko nie było spokojne, więc często miałem okazje wykorzystać trening w praktyce. Najczęściej były to grupy znudzonych i pijanych dresów chcących okraść losowego człowieka idącego ulicą w nocy. Chowałem się wtedy w cieniu, by zaatakować. Policja nie zbyt mnie lubiła. Szczególnie komisarz. Dlaczego tak było? Wiąże się to z pewną przygodą.

Była ciemna noc. Na pozór spokojna. Dzięki dziwnemu radiu, które nastroiłem na fale policyjne słyszałem o wszystkim co się dzieje. Siedziałem przed komputerem zamawiając kolejny komplet noży, gdy usłyszałem ciekawy komunikat.

– Wjeżdżamy do miasta ze skazańcem. Na posterunku będziemy za sześć minut. Straże ustawione?

– Tak, wszyscy są na pozycji. Jest spokój.

Pomyślałem, że ten skazaniec musiał być kimś ważnym skoro wszędzie rozstawiają policjantów. Postanowiłem wmieszać się w tą ciekawą sprawę. Po cichu zszedłem do sali treningowej i przebrałem się. Nie miałem specjalnego stroju – zakładałem czarną koszulkę z długim rękawem, na nią bluzę z kapturem a do paska doczepiałem futerał z pięcioma nożami i sztylet. Oczywiście na nadgarstku nosiłem mój zestaw do wspinaczki. Przez pewien czas ulepszałem go – Linka sama po wystrzeleniu wracała na miejsce. Nie mogłem jej wciąż ustawić, by mogła sama mnie wciągać. Ruszyłem do akcji. Wróciłem cicho do pokoju i wyszedłem na balkon. Obok niego była mała drabina na dach. Stamtąd ruszyłem po dachach na blok obok komisariatu. Miałem doskonały widok. Widziałem jak "suka" jechała powoli w stronę grupy uzbrojonych policjantów. W pewnym momencie gwałtownie zatrzymała się. Nie widziałem co się działo, zobaczyłem jedynie szybko otwierające się i zamykające drzwi. Pojazd ruszył z piskiem opon. Obserwowałem go w pełni gotowości. Wjechali na rondo. Zamiast pojechać prosto do komisariatu skręcili w prawo, czyli w moją stronę. Przez blok, na którym stałem i jednopiętrowy budynek na przeciwko przechodził kabel. Zaryzykowałem, w końcu na tym polega moja praca. Wyskoczyłem i złapałem się za kabel. Szybko przechodziłem tak by znaleźć się nad samochodem. Wyczekałem odpowiedni moment i puściłem się kabla. Z hukiem uderzyłem o dach pędzącego pojazdu. Porywisty podmuch popchnął mnie do tyłu. Złapałem się syreny i utrzymałem równowagę. Byłem na kolanach. Za nami usłyszałem pisk opon. Goniły nas trzy radiowozy. Syreny zawyły. Nie wiedziałem co robić. Klęczałem i próbował nie polecieć do tyłu.

– Ktoś siedzi na dachu! – usłyszałem i od razu się obudziłem. Zobaczyłem, że z prawej strony wozu ktoś się wychyla. Szybko złapałem za sztylet i ruszyłem w jego stronę. Spojrzał się na mnie, lewą ręką opierając się o dach. Wykorzystałem szansę i szybkim ruchem wbiłem sztylet w dłoń przestępcy. Ryknął z bólu. Wyjąłem ostrze i odsunąłem się by nie mógł mnie dosięgnąć. Nagle wystawił drugą rękę, w której trzymał pistolet. Wycelował. Moje serce zamarło. Syreny ucichły, a sam czułem tylko adrenalinę płynącą w moim ciele. Samochód skręcił. Poleciałem na plecy. Usłyszałem wystrzał. Prawdopodobnie ten ostry zakręt uratował mi życie. Pozbierałem się do kupy i widzą, że napastnik znowu celuje rzuciłem nożem. Ostrze przejechało po jego skroni. Ponownie krzyknął z bólu, lecz tym razem schował się do środka. Samochód zaczął skręcać w lewo i prawo. Widziałem, że chcą mnie zwalić z pojazdu. Ścisnąłem sztylet najmocniej jak mogłem i podczołgałem się do przodu. Spojrzałem się na kierowce. Była to młoda kobieta. Zauważyła mnie, na jej twarzy widać było wściekły grymas, ja w odpowiedzi wbiłem sztylet prosto w szybę, która pękła na kawałki i zdezorientowała ją. Samochód skręcił w lewo jadąc wprost w potężne drzewo. W ostatniej sekundzie odskoczyłem. Usłyszałem trzask metalu i uderzyłem o asfalt turlając się kilka metrów od miejsca upadku. Otworzyłem oczy. Czułem każdą obolałą kość i każdy mięsień. Cztery radiowozy podjechały pod miejsce zderzenia. Podniosłem się z ziemi i schowałem sztylet. Wiedziałem, że nie mogę dać się złapać. Miałem czystą drogę ucieczki, za siebie. Kilka postaci wyszło z pojazdów, nie mogłem ich zobaczyć ponieważ reflektory mnie oślepiały.

– Mówi komisarz policji Mariusz Grzędowicz. Poddaj się! – krzyknął mężczyzna, którego głos doskonale znałem. Otóż, Pan komisarz w naszym miasteczku był ojcem Magdy. Bez wahania pobiegłem za siebie. Skręciłem w najbliższą uliczkę i wystrzeliłem linkę. Słyszałem ich kroki i w pośpiechu zacząłem się wspinać. Spojrzałem się w dół. Minęli mnie i pobiegli dalej w kolejne uliczki. Odetchnąłem i usiadłem na dachu. Byłem cały poobijany. Dotknąłem lekko żeber. Przeszył mnie potężny ból, odsunąłem rękę.

– Kurwa. – powiedziałem do siebie. Do domu miałem kilka dobrych ulic, nie wiedziałem czy jestem w stanie tam dojść. Dół był zablokowany przez szukających mnie policjantów. Jedyna droga była góra, na moje nieszczęście wymagało to ode mnie ciągłych skoków i wspinaczki. Nie miałem wyboru. Wykorzystując z resztki adrenaliny, z rozbiegu wskoczyłem na kilka następnych dachów. Potem budynki obniżyły się o piętro. Powoli zjechałem w dół i przeszedłem przez następne dwa dachy. Byłem wykończony. Usiadłem na chwilę. Wtedy nie sądziłem, że bycie bohaterem będzie takie trudne. Zrozumiałem, że w tym miejscu policja nie będzie mnie już szukała. Zszedłem na dół i ruszyłem wolnym krokiem do domu. Gdy dotarłem złożyłem sprzęt i zasnąłem.

Jasne słońce nie dawało mi spać. Wstałem z myślą, że muszę iść do szkoły. Dopiero po chwili zrozumiałem, że przecież mam wakacje. Po chwili poczułem, że moje ręce i nogi odmawiają posłuszeństwa, a podczas oddechu żebra dawały się we znaki. Postanowiłem nie ruszać się z łóżka do końca dnia. Niestety mój spokój zakłóciła dziewczyna. Magda wparowała do pokoju jak stado nosorożców.

– Hej, misiu. – była uśmiechnięta i wręcz zaśpiewała – Nie przeczytałeś smsa? – usiadła obok mnie i pogłaskała po głowie

– Nie… – odpowiedziałem i schowałem się pod kołdrę. Nie chciałem, żeby zobaczyła moje posiniaczone ciało – A co mi w nim napisałaś?

– Napisałam, że rodzice chcą cię poznać i zapraszają cię na obiad. Przyszłam, żeby przypilnować cię, że dobrze się ubierzesz. – odparła śmiejąc się – Słyszałeś o tej nocnej akcji? Podobno ten cały bohater pomógł policji zatrzymać zbiega. Są filmiki w internecie.

– Tak, słyszałem. – odpowiedziałem z zaciekawieniem – Pomógł policji.

– Tata mówi, że to kolejny przestępca. Chce wystawić za nim list gończy. – powiedziała w zamyśleniu i spojrzała się na mnie – Ileż można spać?

– Miałem ciężką noc. – odparłem

– Taaak? Opowiedz mi. – powiedziała z radością i odkryła mnie szybkim ruchem. Zanim znów zaciągnąłem na siebie kołdrę zobaczyła sine ramiona. – Co się stało? – jej uśmiech gwałtownie zbladł

– Nic, skarbie. Nic się nie stało.

– Jak to nic? Masz sine ramiona. Pobiłeś się z kimś?

– Byłem na imprezie i się poprzewalałem z chłopakami. – powiedziałem pierwsze kłamstwo, które przyszło mi do głowy. Wciąż wyglądała na zmartwioną. – Dobrze. Daj mi chwilę, ogarnę się i znajdziemy mi ubranie na ten obiad. Dobrze? – zapytałem z uśmiechem. Odpowiedziała lekkim skinieniem głowy. Podniosłem się i pocałowałem ją. Myślami była gdzie indziej.

Siedzieliśmy przy ogromnym stole. Byłem obok Magdy, na przeciwko nas jej dwójka rodzeństwa – młodszy brat i siostra. Po mojej lewej komisarz, a po prawej matka. Jedliśmy obiad w ciszy, dopóki brat Magdy nie zaczął opowiadać o tym kim chce zostać w przyszłości.

– Chciałbym zostać superbohaterem jak ten co wczoraj ci pomógł, tatusiu. – powiedział z uśmiechem przeżuwając kawałek mięsa.

– To nie jest bohater, to przestępca, synku. – odparł ojciec wrogim głosem

– Nie zgadzam się z tym, proszę Pana. – wyskoczyłem. Nie wiedziałem co robię. Spojrzałem się na Magdę, która była równie zdziwiona co ja – Widziałem filmiki z wczoraj. On chciał tylko pomóc.

– Pomóc? Przeszkadzał nam w wykonywaniu pracy. Mógł zabić siebie i nas.

– Zatrzymał tych zbiegów.

– My również mogliśmy ich zatrzymać i nie niszcząc przy tym naszego miasta.

– Słucham? On zrobił coś, czego wy nie mogliście zrobić. – nie wytrzymałem i poczułem, że muszę to powiedzieć. Zapadła cisza.

– Chłopcze. Może ty tak to widzisz. Dla mnie jest to przestępca, który ucieka od kary. Dlatego wystawiłem za nim list gończy. Ktokolwiek da nam jakieś informacje o nim lub przyprowadzi go, dostanie nagrodę. – powiedział z szyderczym uśmiechem. Reszta obiadu przeminęła w ciszy.

– List gończy? Musiał go wyjątkowo nie lubić.

– Dokładnie. Uważał, że podczas tego pościgu ośmieszył nas wszystkich i należy go ukarać.

– Ktoś chciał się za nim uganiać?

– Jasne. Przez następne tygodnie pomagał nam łapać jakiś wandali,a raz powstrzymał mężczyzne przed samobójstwem. Komisarz wciąż uważał, że trzeba go złapać. My mimo, że tego nie chcieliśmy, musieliśmy wykonywać rozkazy. Przyszło trzech młodych chłopaków, którzy powiedzieli, że zrobią to – złapią go.

– Trzech na jednego. I co udało im się?

 

Kto tu rządzi

Przez kilka następnych tygodni dokupiłem sobie lepszy sprzęt. Miałem dodatkowy pas z dziesięcioma nożami. Dokupiłem sobie również nową broń. Nóż sierpowy. Był wykonany z jakiejś specjalnej stali i bardzo dobrze wbijał się w twarde materiały. Dostałem również starą maskę do paintballa. Obciąłem górną część tak by została tylko dolna, zasłaniająca brodę, usta i nos. Razem z kapturem sprawdzało się jako doskonałe zakrycie.

Ta noc była inna. Okropnie głośna. Ludzie krzyczeli i śpiewali. Ignorowałem to próbując czytać książkę. Uważałem, że policja może opanować bandę kibiców. Myliłem się. Usłyszałem alarm samochodu w oddali. Potem kolejny i kolejny. Trafiał mnie szlag. Moja matka weszła do pokoju. Od jej wypadku minął ponad miesiąc, czuła się bardzo dobrze.

– Słyszysz to? Wandale! – powiedziała zirytowana

– Tak. Spróbuj zasnąć, ja zrobię to samo. – odparłem z uśmiechem. Skinęła głową i wyszła. Zgasiłem światło i po rynnie zszedłem na dół. Przebrałem się w strój "Nożownika". Taki przydomek dostałem w gazetach. Ciekawa nazwa, chociaż trochę brutalna. Do pasa doczepiłem krótkofalowkę i włożyłem jedną słuchawkę do ucha. Ruszyłem w stronę głośnych śpiewów. Stanąłem w małej uliczce na przeciwko trasy, którą szli kibice. Było ich dziesięciu. Każdy w dresach. Na przodzie szedł potężny mięśniak. Jego łysa czacha błyszczała w świetle latarni. W rękach trzymał ogromny kij baseballowy. Co chwila podżegał grupę do krzyków i śpiewów. Idąc niszczyli wszystko, co zniszczyć się dało. Wyszedłem za nimi. Złapałem od tyłu ostatniego i odciągnąłem ich od grupy, prosto w uliczkę. Próbował walczyć, ale tak mocno przycisnąłem jego gardło, że szybko odpuścił. Przydusiłem go i zacząłem odliczać. Po dziesięciu sekundach był nieprzytomny. Położyłem go na ziemi i ruszyłem dalej. Gdy wychodziłem z uliczki przywitał mnie cios w szczękę. Poleciałem do tyłu i uderzyłem głową o twardą ziemię. Skład zorientował się, że jednego brakuję. Jak widać nie byli tacy głupi, jak myślałem. Ciągnęli mnie przez uliczki, aż dotarliśmy do pełnego drzew parku. Zachowywali się cicho. Nie chcieli, żeby policja za nimi podążała. Rzucili mnie na środku okrągłego placu. Stanęli w jego obrębie, zostałem tylko ja i człowiek z kijem bejsobolowym.

– Słyszałem o tobie, młodziaku. Myślisz, że możesz paradować po NASZYM mieście i bić NASZYCH ludzi? – mężczyzna przykucnął – Mylisz się. Wstawaj. Pokaż jaki jesteś silny. Jeśli mnie pokonasz puścimy cię wolno. – odrzekł i powstał na równe nogi. Rozciągnął się i oddał kij swojemu człowiekowi. – Walczymy na pięści, jeśli użyjesz jakiegoś noża to moi ludzie rzucą się na ciebie i połamią ci wszystkie kości.

Wciąż szumiało mi w głowie. Otrzepałem się i powoli wstałem. Zmierzyłem wzrokiem swojego przeciwka. Miał ponad dwa metry, a jego mięsień był wielkości mojej głowy. Zacisnąłem dłonie i ustawiłem gardę. Nie wiedziałem czy mam jakieś szanse w bezpośredniej walce z takim człowiekiem. Nie byłem w tym, aż tak dobry. Rzuciłem się na niego. Zadałem pierwszy cios z lewej. Przyjął go na potężne ramie. Potem drugi w klatkę piersiową. Odsunął się krok. Teraz była jego kolej. Zaszarżował. Trzymałem ręce wysoko, tak by chronić głowę. Uderzył pod żebro. Straciłem oddech. Ręce zeszły na dół. Sekundę później wyprowadził cios w głowę. Dostałem w kość policzkową. Odsunąłem się. Nie mogłem wyprowadzić ciosu, próbowałem złapać oddech. Wykorzystał to i wyprowadził kopnięcie w brzuch. Zdążyłem zasłonić się rękami, ale siła była taka duża, że poleciałem na plecy. Wywinąłem koziołka do tyłu i szybko wstałem. Poczułem przypływ siły. Uderzyłem go w żebro, potem w twarz i ostatni szybki cios wymierzyłem w splot. Zacharczał i otworzył dłonie. Czekał, aż zaatakuję. Rozbiegłem się i rozpocząłem uderzenie skroń. To była moja ostatnia nadzieja. Złapał moją pięść, gdy już miała dotknąć jego czaszki. Drugą ręką uderzył mnie w łokieć. Krzyknąłem z bólu. Byłem bezbronny. Złapał mnie za szyję i podniósł do góry. Próbowałem go uderzyć, ale straciłem siłę. Moim ciałem zapanował ból. Spojrzał na mnie z uśmiechem.

– Przegrałeś. – powiedział i rzucił mnie na ziemię – Módl się, żebyśmy nigdy już się nie spotkali. – Odwrócił się i spokojnie odszedł w stronę lasu, za nim ruszyli jego ludzie. Złapałem się za obolałe gardło. Nie wiedziałem co się dzieje. Czułem moje obolałe żebra, gardło i ręce. Minuty, gdy leżałem na placu dłużyły się w godziny. Zrozumiałem,że muszę wrócić do domu. Podniosłem się z ziemi, co było najtrudniejszym krokiem. Potem mój wolny chód nie sprawiał mi takiego bólu. Gdy wyszedłem z parku na horyzoncie pojawiły się trzy osoby. Gwałtownie zbliżały się do mnie. Nie biegły, jechały na rolkach. Gdy zbliżali się zobaczyłem, że w rękach trzymają grube kije, a na głowach mają kominiarki. To nie oznaczało nic dobrego, jakkolwiek komicznie to mogło wyglądać. Przygotowałem nóż do rzucania i stanąłem, przygotowany.

– Jest nasza nagroda! – krzyknął jeden z nich. Rzuciłem w niego nożem. Trafiłem w nogę. Szybko stracił równowagę i z bolesnym krzykiem poleciał na ziemię. W tym czasie dwóch zbliżyło się do mnie. Jeden drasnął mnie kijem w rękę. Miałem szczęście… albo on pecha. Kilka metrów za mną zakręcili i ponownie zaatakowali, tym razem z dwóch stron. Gdy byli przy mnie odskoczyłem w bok i uderzyłem pięścią napastnika w brzuch. Upadł z hukiem o ziemię. Widząc to, jego towarzysz szybko zakręcił i uderzył mnie w plecy. Upadłem na ziemię. Leżący obok przeciwnik próbował wstać, usiadłem na nim i uderzyłem go kilka razy w nerkę. Zapomniałem o ostatnim, który tym razem przywalił mi w głowę. Straciłem przytomność.

Obudziłem się siedząc na krześle. Cały obklejony w taśmie izolacyjnej. Byłem w ciemnym pomieszczeniu, prawdopodobnie w piwnicy. Przede mną stało dwóch napastników. Patrząc na posturę byli prawdopodobnie w moim wieku.

– Patrz obudził się. – powiedział wyższy. – Co tam, nożuś? Masz fajną broń, chyba ją sobie zatrzymam.

– Pierdol się. – odpowiedziałem ze spokojem. Byłem cholernie zmęczony i obolały. Miałem ochotę ich pozabijać.

– Oj, nie ładnie, nie ładnie. Za karę odkryjemy twoją maskę i odbierzemy nagrodę. – Odpowiedział napastnik z szyderczym uśmiechem. Zabrali moje pasy z nożami, ale zawsze chowam jeden w kieszeni spodni. Wyjąłem go i delikatnie zacząłem przecinać taśmę. Byli nowicjuszami. Nie wiedzieli, że trzeba przeszukać dokładnie osobę, którą się więzi. – Poczekamy jeszcze na Gilusia. Musi załatać sobie ranę. – Przeciąłem prawie całą taśmę. Mogłem spokojnie rozerwać ją ramionami. Czekałem tylko na dobrą chwilę. Obydwaj stanęli blisko mnie. Z dala od stołu z moją bronią. Szybko rozerwałem taśmę i wstałem. Obydwaj chcieli rzucić się po swoje kije leżące na ziemi. Złapałem tego bliższego i wbiłem mu nożyk w brzuch. Odskoczyłem od niego i kopnąłem drugiego, który sięgał broni. Poleciał do przodu i z hukiem uderzył o ścianę. Widząc, że obydwaj wiją się z bólu powoli sięgnąłem swojej broni. Założyłem obydwa pasy. Zobaczyłem rolkę taśmy izolacyjnej, którą mnie zakleili. Zrobiłem z nimi to samo, ale o wiele dokładniej. Nogi wygiąłem do tyłu, tak jak ręce i skleiłem je razem. Nie byli w stanie się ruszyć. Teraz wystarczyło poczekać na ostatniego. Stałem przy drzwiach z nożem sierpowym w rękach. Gdy wszedł złapałem go od tyłu i szybko zakleiłem, nie stawiał oporu. Stanąłem przy tym najbardziej gadatliwym i końcówką ostrza dotknąłem jego policzka.

– Dla kogo pracujecie? – zapytałem cicho

– Dla komisarza. – odpowiedział szybko. Jego oddech i bicie serca były bardzo głośne. – Nic więcej nie wiem.

– Ile wam daje?

– Nie powiedział dokładnie. Mieliśmy cię najpierw złapać. – Wtedy zrozumiałem jak bardzo komisarzowi przeszkadza moja obecność. Nie był jedyny. Spojrzałem się na ciekawą kamizelkę "łowcy nagród". Czarna, ledwo widoczna, obita kawałkami metalu. Zdjąłem ją z niego. Okazało się, że pod spodem jest obłożona cienkimi gąbkami. Doskonale nadawała się do amortyzowania upadków. Założyłem ją, nie była zbyt ciężka. Otworzyłem drzwi. Ostre światło zaatakowało moje oczy. Spojrzałem na zegarek. Była już szósta. Biegiem ruszyłem do domu. Minąłem kilka osób, które z wielkim oczami patrzyły na mnie. Dwóch przechodniów nawet nagrywało filmiki. Byłem sławny.

– Gdy zgłosili się do szpitala opowiedzieli nam wszystko.

– Czemu trójka dzieciaków próbowała złapać groźnego przestępce?

– Kto ich wie. Chcieli dostać nagrodę. W każdym razie, zaczęliśmy mieć kłopoty z grupą karków. Łazili po mieście i niszczyli samochody czy mienie. Stawiliśmy im opór. Nożownik też tam był.

 

 

To nie miejsce dla superbohaterów…

Przez następne dni goiłem rany. Matka zobaczyła obitą twarz. Udało mi się wytłumaczyć, że potrafię o siebie zadbać,a to była zwykła bójka. Uwierzyła. Próbowałem nie pojawiać się jako Nożownik. Czułem się zhańbiony. Poniosłem totalną porażkę. Zastanawiałem się, czy chcę dalej to robić. Skoro pierwszy lepszy mięśniak może mnie pobić. Pewnego dnia zszedłem do sali treningowej ojca. Poczułem zapach potu i zwycięstwa. Wyjąłem kamizelkę, którą zdobyłem po ostatniej akcji. Z tyłu miała doczepiony kawałek materiału ze szczęśliwego płaszczu mojego ojca. Nie miałem okazji jej wypróbować. Zacząłem bawić się automatyczną linką. Była już maksymalnie ulepszona. Mogłem wystrzelić ją na 4 piętrowy blok i wciągnęłaby mnie w kilka sekund. Na końcu były moje noże. To byłem ja, ten zamaskowany bohater, który wyskakiwał z cieni i walczył ze "złem". Nie miałem żadnych szans w ponownej walce z przywódcą tamtej grupy, dlatego musiałem spróbować jeszcze raz. Wieczorem usiadłem przy biurku, włączyłem krótkofalówkę i nasłuchiwałem. To była ta noc. Czułem, że coś się dzisiaj wydarzy. Nagle do mojego pokoju weszła Magda.

– Hej, misiek. Obejrzymy dzisiaj film. Kupiłam piwo i chipsy! – krzyknęła pokazując ciężką torbę.

– Co tutaj robisz? – zapytałem na prawdę zdziwiony

– Chciałam ci zrobić niespodziankę, ale jak ci przeszkadzam… – powiedziała ze smutkiem. Wstałem i przytuliłem ją

– Nic się nie stało. Oczywiście, że możemy coś obejrzeć. – powiedziałem i szybko ściszyłem krótkofalówkę.

Wieczór mijał dość przyjemnie. Magda oświadczyła, że zostaje u mnie na noc, co zdziwiło mnie jeszcze bardziej. Siedzieliśmy i spokojnie oglądaliśmy jakiś głupi film. W oddali, za oknem, słyszałem krzyki i huki. Wiedziałem kto to, ale nie mogłem się ruszyć, nie byłem w stanie. Nadszedł moment, że huki stały się nie do zniesienia. Usłyszałem wybuch. Podskoczyłem i szybko podszedłem do biurka. Wziąłem do ręki krótkofalówkę. Podgłośniłem.

– Sytuacja wymknęła się spod kontroli. Obok nas wybuchł samochód. Trzech funkcjonariuszy jest rannych, powtarzam TRZECH NASZYCH RANNYCH! – mówił przestraszony głos kobiecy. Spojrzałem się na Magde, która patrzyła na mnie dziwnym wzrokiem

– Słuchaj, kochanie. Muszę ci coś powiedzieć. To ja jestem Nożownikiem. – zacząłem, chciałem się śpieszyć – Potrzebują mnie. Chodź ze mną, jeśli mi nie wierzysz. – Posłusznie ruszyła za mną na dół. Pokazałem jej strój, który następnie nałożyłem. Patrzyła na mnie. Nie odezwała się słowem. Westchnęła głośno.

– Chcesz coś powiedzieć? – zapytałem rozkładając ręce

– Idź już. Będę czekała na ciebie. – odparła cicho. Uśmiechnąłem się i wybiegłem na ulicę. Wystrzeliłem linką w dach bloku na przeciwko. Sekundę później poczułem mocne szarpnięcie i poleciałem do góry,a następnie złapałem się dachu. Wyjąłem ostrze linki i wspiąłem się na górę. Z miejsca, z którego dochodziły hałasy błyskały się czerwone światła i wydobywał się ciemny dym. Dostałem się tam w kilka minut. Szli drogą wzdłuż torów. Z mojej perspektywy atakujący byli z lewej i szli, śpiewając, na policjantów-obrońców z prawej. Atakujący rozbiegli się uderzając w tarcze specjalnych jednostek policji. Zobaczyłem małą grupę z tyłu. Było ich sześciu. Wśród nich zauważyłem błyszczącą łysine przywódcy. Adrenalina napływała do moich żył. Wyskoczyłem na ziemię i wystrzeliłem w kilkumetrową wieżę kontrolną. Nie zatrzymując się wyrwałem ostrze linki i wyskoczyłem w sam środek grupy. Szybkim zamachem sztyletu podciąłem jednego pod kolano. Zanim zmobilizowali się zdążyłem wyprowadzić atak od tyłu i rozpruć brzuch drugiemu. Poczułem tunel powietrza na plecach i skoczyłem do przodu. Uniknąłem kilku ataków. Wyrzuciłem dwa noże, które trafiły idealnie w dwa cele. Stojący i zdolny do walki mięśniak wybiegł na mnie, gdy jeszcze leżałem na ziemi. Rzuciłem w niego nożem i gdy padł na kolana dźgnąłem go w brzuch. Trafiłem tak, by nie uszkodzić ważnych organów i nie wykrwawił się na śmierć. Wyjąłem nóż do rzucania i wstałem. Tuż po tym poczułem potężne uderzenie kijem bejsobolowym, które zatrzymuje się na mojej lewej kości policzkowej. Zaszedł mnie od tyłu. Poleciałem na ziemię. Wypuściłem sztylet z dłoni. Adrenalina pozwoliła mi zmusić do próby wstania, ale gdy już miałem podnieść się z ziemi poczułem kolejny atak. Uderzył mnie w kark. Poczułem, ze lewa noga odmawia mi posłuszeństwa. Złapałem się za udo i krzyknąłem. Przewrócił mnie na drugą stronę, tak bym widział jego uśmiechniętą twarz.

– Miałeś nie wracać. – złapał kij w dwie ręce i przygotował się do ostatniego ciosu. Serce mi stanęło. Wystawiłem rękę, by prosić o litość. Patrząc na moje oczy, do których napływają łzy na sekundę stracił pewność siebie. Wtedy linka wystrzeliła. Trafiłem go prosto w lewą pierś. Zaryczał, a ja dziękując Bogu za uratowanie życia pociągnąłem linkę najmocniej jak mogłem. Jego krew trysnęła na mnie. Odsunął się dwa kroki. Usłyszałem drgania na ziemi spowodowane tabunem biegnących ludzi. Spojrzałem się w bok, gdzie po przegranej bitwie grupa wandali uciekała przed policją. Zasłoniłem głowę przed kopnięciami. Oberwałem kilka razy po żebrach. Gdy zniknęli chciałem zwinąć się w kłębek, ale zrozumiałem, że policja wciąż tutaj jest.

– Nie ruszaj się! – krzyknęli do mnie. Byli dosłownie kilka kroków obok. W prawą rękę złapałem sztylet i wybiegłem najszybciej jak mogłem. Traciłem siły z każdym krokiem. Gonili mnie krzycząc w niebo głosy. Biegłem wzdłuż torów. Z naprzeciwka jechał pociąg. Zaryzykowałem, w końcu taka jest moja praca. Wyskoczyłem tuż przed nim i wystrzeliłem linkę, która szarpnęła mnie na drugą stronę torów, tuż przed potężną koleją. Przeturlałem się po piasku obijając się jeszcze bardziej. Wstałem i po kilku krokach wystrzeliłem linkę. Wspiąłem się na płaski dach dwupiętrowego domu i usiadłem. Traciłem czucie w lewej nodze. Wstałem i wystrzeliłem w kolejny dach. Adrenalina odpłynęła, a ja poczułem ból, którego nigdy wcześniej nie poznałem. Był wprost niewyobrażalny. Paraliżował mnie. Upadłem i zaczął turlać się w dół dachu. Jednym ruchem wyjąłem nóż i wbiłem go w dach. To była jedyna rzecz, która chroniła mnie przed upadkiem. Rozejrzałem się. Musiałem przebyć przez jeden budynek i będę w domu. Moje palce powoli prostowały się. Nie wytrzymałem dłużej. Puściłem nóż i zleciałem w dół. Upadek nie był tak bolesny jak cios bejsbolem w kark.

Leżałem na czerwonej kanapie. Znajdywałem się w czyimś domu. Nade mną stał chłopak w dużych nerdowatych okularach. Rozpoznałem go dopiero po chwili.

– Paweł? – zapytałem otwierając prawe oko. Lewe było zakryte ogromnym napuchniętym siniakiem.

– Tak, skąd pan wie? Spadłeś z dachu mojego domu. Pomogliśmy ci. – odparł z uśmiechem – Da mi Pan autograf? – wtedy zrozumiałem, że wciąż mam maskę i kaptur

– Zrobiłbym to, gdybym mógł się ruszyć. Poza tym nie jestem żaden pan. – Ciężką ręką zdjąłem kaptur i zsunąłem maskę z twarzy. Jego twarz stała się dziwnie szczęśliwa.

– Ale jazda.

– Słuchaj, nie czas na to. Ile minut byłem nieprzytomny?

– Godzinę. Spokojnie, zaraz zadziałają leki, które moja mama ci dała. – powiedział z uśmiechem. Wpadłem w zamyślenie i przypomniałem sobie, że matka Pawła jest panią doktor.

– Sprawdziła mój stan?

– Tak. Twoje mięśnie tuż koło karku są strasznie napuchnięte, przez co będziesz miał problemy z chodzeniem. Musisz robić kilka brzuszków dziennie. Twoja napuchnięte oko… wszystko z nim w porządku. Poza tym zrobiliśmy ci okład na żebra. Jedno jest nadkruszone, więc musisz robić sobie okłady z tego czegoś. – powiedział biorąc do ręki krem w białym pudełku.

– Muszę szybko wrócić do domu. – powiedziałem próbując się podnieść – Co z tymi lekami?

– Aaa. To coś w stylu morfiny, ale nie odczuwasz po tym senności. – powiedział zastanawiając się. Stanąłem na równych nogach, które na dwie sekundy ugięły się pod ciężarem. Okropny ból zaatakował moje żebra. Łapiąc się za plecy syknąłem.

– Muszę iść. Podziękuj swojej mamie za pomoc. Jestem wam wdzięczny. – powiedziałem z lekkim uśmiechem – Pamiętaj, nie wiesz kim jestem. – kiwnął głową – Dobrze. Żegnaj. – powiedziałem i nałożyłem kaptur. W pośpiechu wyszedłem z domu Gałczyńskich. Minąłem kilka mieszkań i stanąłem pod swoim domem. Wystrzeliłem linkę, podleciałem do góry i wpadłem na balkon uderzając całym ciałem o podłogę. Magda rzuciła się, żeby mi pomóc. Jak widać leki przestawały działać. Ból znowu przechodził przez całe moje ciało. Pomogła mi dojść do łóżka. Wytłumaczyłem jej dokładnie co się stało. Nie mogła w to uwierzyć. Zaczęła płakać, ale uspokoiłem ją. Byłem zbyt zmęczony. Szybko poszliśmy spać.

– Policja odparła tamten atak. To było ostatnie pojawienie się Nożownika. Podobno został tak zmasakrowany, że nie mógł już dalej tego robić. Nastały ciężkie czasy.

– Czekaj, ta grupa to anarachiści?

– Tak

– Wszystko układa się w całość.

– Dokładnie. Grupa kilku wypierdków zmieniła się w zorganizowaną grupę przestępczą. Podstępem złapali burmistrza i jego żonę. Kontrolowali wszelkie przyjazdy i wyjazdy w mieście, nie wpuszczali policji, ani wojska. Chcieli mieć wszystko pod kontrolą.

– Pamiętam to, w całej Polsce o tym mówili.

 

 

Świat bez bohaterów

Obudziło mnie dziwne stukanie w dach. Jakby czyiś bieg. Magda leżała na brzuchu trzymając lewą rękę na mojej klatce piersiowej. Delikatnie zabrałem ją od siebie i wstałem. Sprawdziłem okład doskonale przyklejony do ciała. Zawiał delikatny wiatr. Drzwi od balkonu były otwarte. Zobaczyłem cień. Sięgnąłem po jeden z noży do rzucania. Na przeciwko mnie, na balkonie stał mężczyzna w czarnej, skórzanej kurtce. Twarz zasłaniała czarna chusta zakrywająca dolną część twarzy, a na głowie miał kaszkietówkę. Przy plecach trzymał katane. Wyglądał na większego pojebańca, niż ja.

– Kim jesteś? – zapytałem stając w pozycji do obrony. Ból ponownie zawładnął moim ciałem, ale próbowałem tego nie pokazywać. Zacisnąłem zęby i czekałem na odpowiedź.

– Kimś, kto chce się ciebie pozbyć.

– To na co czekasz?

– Chcę honorowej walki. Poczekam, aż wyzdrowiejesz. Spójrz na siebie. Dostałeś dwa uderzenie kijem bejsbolowym.

– Byłeś tam…

– Tak

– Jak chcesz mnie zabić to proszę. Nie czekaj, aż wypocznę.

– Nie. – ta odpowiedź spowodowała we mnie atak agresji. Ze wściekłym krzykiem rzuciłem w niego nożem. Usłyszałem tylko szczęk metalu i zobaczyłem jak spada w dół. Magda obudziła się.

– Co się stało? – zapytała przestraszona. Podszedłem na balkon. Leżał na nim mój nóż i shuriken, gwiazda do rzucania, którą wykorzystywali ninja. Spojrzałem się w dół, lecz tam nikogo nie było.

– Nic się nie stało. – odpowiedziałem. Położyłem na biurku broń i poszedłem spać.

Obudził mnie okropny ból w żebrach. Wziąłem głęboki oddech i powoli podniosłem się z łóżka. Magda siedziała przy komputerze w jednej z moich bluz. Była dość długa i zakrywała jej nogi do połowy uda.

– Policja stłumiła kolejny atak. – powiedziała nie odrywając wzroku od monitora – Nożownik pokonany. – tym razem rzuciła na mnie krótkie spojrzenie – Według relacji świadków został brutalnie pobity. Lekarze stwierdzili, że z takimi obrażeniami nie mógł przeżyć. – obróciła się na krześle w moją stronę i patrzyła ze łzami w oczach. – Co się wczoraj stało?

– Przegrałem. Po raz drugi. W mieście pojawiła się ta banda. Walczyłem z nimi już wcześniej, a dokładnie z nim… przywódcą. Pobił mnie jak małą dziwkę… tym razem było gorzej. Uderzył mnie kijem w głowę. – wskazałem na opuchnięcia wokół lewego oka – Potem w kark.

– Dwa razy mógł cię zabić. Centymetr wyżej i mógł uderzyć cię w skroń… centymetr dalej i mógł złamać ci kark.

– Wiem… dlatego z tym skończyłem. Mój stan fizyczny i psychiczny nie pozwala na dalszą walkę. Nie jestem w stanie tego robić. – powiedziałem ze smutkiem – Odłożę ten strój. Pieniądze ojca przekażę mojej matce. – usiadła obok mnie i pocałowała.

– Policja sobie poradzi.

Nie poradziła. Nasze miasto zostało opanowane przez tych oprychów. Już nie było ich dziesięciu… teraz była ich setka. Porwali burmistrza i przejęli władzę… Każdy żył w strachu przed jutrem. Nikt nie wiedział co zechcą zniszczyć, kogo zechcą zgwałcić lub nawet gdzie zechcą pójść. Nazwali się anarchistami. Mówili, że zwiastują chaos. Grupa pomyleńców.

Minął tydzień. Za kilka dni teorytycznie miało być rozpoczęcie roku szkolnego… teorytycznie. Próbowałem robić treningi ruchowe. Brzuszki, jazda na rowerze czy zwyczajne pajacyki. Niestety, mój stan niezbyt na to pozwalał. Z nogami było co raz gorzej. Z dnia na dzień co raz częściej dostawałem skurczy czy traciłem w nich czucie. Nadszedł pierwszy września, czyli rozpoczęcie roku.

 

 

Czarny poniedziałek.

Dostałem stylową laskę dla starych ludzi od Magdy. Uważała, że może się przydać, gdy znowu stracę czucie. Nie była taka zła. Rano założyłem schludną białą koszulę, podwinąłem rękawy do łokci i rozpiąłem ją. Pod nią założyłem koszulkę ulubionego zespołu. Zszedłem na dół, gdzie czekała już na mnie Magda. Wyglądała obłędnie w białej koszulce, która zbyt rozpięta ukazywała duży dekolt. Do tego dochodziła krótka, czarna spódniczka.

– Nie za dużo tych cycków? – zapytałem z poważną miną. Ona spojrzał w dół i zapięła jeden guzik po czym uśmiechnęła się i złapała mnie pod ramię.

– Ruszajmy. Czas rozpocząć szkołę. – odrzekła i pociągnęła mnie za sobą.

Byliśmy na ogromnej sali gimnastycznej. Ledwo co dało się przepchnąć. Co chwile ktoś do nas podchodził i witał się pytając kto mnie tak zmasakrował. W śmiechu odpowiadałem, że grupa karków, gdy wracałem z imprezy. Uśmiechali się i odchodzili. Niektórych osób nawet nie znałem. Wielką uwagę zwróciłem na trzech wieśniaków z mojej klasy, którzy pokazywali jakieś rany na rękach. Przy nich stały dziewczyny, które z zaciekawieniem oglądały zabandażowane ramiona. Chyba wiedziałem kto ich tak urządził. Na środek wyszła pani dyrektor.

– Witajcie. – powiedziała do mikrofonu, gdy drzwi z hukiem otworzyły się. Przez nie weszło ok. dwudziestu ludzi uzbrojonych w kije, kilku miało pistolety. Na scenę przedarł się przywódca. Jego łysinę mogłem rozpoznać wszędzie.

– Dokładnie! Witajcie! – odepchnął dyrektorkę i wziął mikrofon do ręki – Pomyśleliśmy, że rozpoczęcie roku szkolnego to takie ogromne wydarzenie. Sam kiedyś chodziłem do szkoły i wiem jak niektórzy na to narzekają. Kochacie wakacje! Można chodzić na imprezy, bawić się do późna albo być bohaterem. Wymyśliłem małą zabawę. Pewnie wam się nie spodoba… – uśmiechnął się – Ale za to ja będę bawił się ŚWIETNIE! Chłopaki! Wybierzcie szczęśliwą piątkę. – mężczyźni ruszyli. Wybierali losowe osoby. Złapałem Magdę za rękę i pociągnąłem ją w kąt. Jak najdalej od tych ludzi. Jeden z nich zbliżał się do nas. Poczułem, że serce przestaje mi bić. Nie słyszałem nic, prócz jego kroków. Spojrzał się na nas i ruszył dalej, łapiąc jakiegoś śmieszka. Odetchnąłem z ulgą i przytuliłem Magdę. Cała piątka była w komplecie. Jakiś pierwszoklasista, niewiarygodnie piękna dziewczyna z mojego rocznika, mięśniak, który prosił każdego o fajki, szarak piszący wiersze, śmieszek złapany obok nas i niski grubasek w brudnej od żarcia koszuli.

– Mamy komplet. – uśmiechnął się ponownie i wziął kij w obie ręce – Kto spróbuje uciec zostanie natychmiast zastrzelony. – Stanął obok pierwszej osoby. Wziął potężny zamach i uderzył biedaka w głowę. Padł bezwładnie jak kukiełka. Wszyscy zaczęli panikować. Kilka osób pomyślało, że mają szansę uciec na co rozległy się strzały. Ludzie na scenie zaczęli płakać i błagać o litość. Stałem tam patrząc z pokerową twarzą na martwe ciało pierwszoklasisty.

– Ostrzegałem. – tym razem wziął pionowy zamach. Zapłakana dziewczyna prosiła o litość. Nic to nie dało. On nie znał litości. Jej czaszka rozłupała się na pół, jak orzech. Magda widząc to rozpłakała się i wtuliła w moją pierś. Nagle mięśniak wstał i splunął w twarz przywódcy.

– To nie był dobry ruch. – odparł i uderzył lekko chłopaka w krocze. Wytarł ślinę z twarzy i potężnym zamachem przywalił mu w kark. Wszyscy usłyszeli jak pod ciosem przywódcy kark młodego palacza pęka jak wykałaczka. Przełknąłem ślinę. Mogłem być na jego miejscu. Nikt już nie próbował uciekać. Przywódca załatwił pozostałe egzekucje dość szybko. Gdy skończył robotę zawołał przestraszoną panią dyrektor.

– Niech pani powie, że wszyscy mogą się rozejść. – wyszeptał do niej. Stanęła przed całą salą zapłakanych i przestraszonych nastolatków. Otworzyła usta, ale nie mogła z siebie wydobyć ani słowa – No, śmiało. – Zamknęła usta i zaczęła płakać. Spojrzałem na twarz przywódcy, wiedziałem co teraz zrobi. Zamachnął się i roztrzaskał kobiecie czaszkę. Po tym dodał do mikrofonu – "Możecie się rozejść". Tak zrobiliśmy. Od tamtej pory nasze miasto pamięta 1 września jako "czarny poniedziałek".

– Nie dawaliśmy sobie rady. Przejęli nasz komisariat. Powiedział, że mamy włączyć krótkofalówki o dwudziestej. Chcieliśmy się dowiedzieć co ma do powiedzenia.

– Więc co wam powiedział?

– Nie mówił do nas.

 

 

Powrót

Zaczynał się październik. Ludzie bali się wychodzić z domów. Anarchiści pozwolili ludziom robić zakupy od 8 do 9, potem wysyłali patrole, które gdy kogoś złapały mogły nawet zabić. Moje nogi wciąż sprawiły problemy. Opuchlizna wokół karku powoli schodziła, ale według matki Pawła potrzebowałem jeszcze 3 miesiące do pełnego wyleczenia. Rzadko kiedy i tak wychodziłem z domu. Jedynie by spotkać się z Magdą lub trochę się rozruszać. Pewnego wieczoru przyszła do mnie w pośpiechu.

– Włącz krótkofalówkę. – powiedziała i wzięła głęboki oddech. Wyjąłem krótkofalówkę z szuflady i włączyłem ją.

– Komendancie. Powtarzam. Masz zjawić się we wtorek o 23:00 w sądzie głównym. Ma pan przyjść sam. Lepiej niech pan będzie przygotowany. Będziemy walczyli. Nie liczcie na pomoc Nożownika. Uszkodziłem mu kręgosłup, prawdopodobnie nie jest w stanie chodzić. Poza tym, mój człowiek rozpoznał już jego tożsamość i niedługo go sprzątnie. – zaśmiał się – Dwudziesta trzecia, komendancie. – to był koniec transmisji. Magda zaczęła płakać, a ja przytuliłem ją. Pseudoninja był wysłany przez anarchistów. Zrozumiałem, że nie mogę zacząć teraz normalnego życia. Nie, gdy nad miastem wisi widmo śmierci. Magda spojrzała mi w oczy.

– Nie chcę was stracić. – pociągnęła nosem. Uśmiechnąłem się do niej

– Wszystko będzie dobrze. – odpowiedziałem i spojrzałem na nóż do rzucania leżący na biurku – Musisz teraz na mnie poczekać. Nie wychodź z pokoju. Niedługo wrócę. – pocałowałem ją i wyszedłem. Kątem oka zobaczyłem, że wtuliła się w moją poduszkę.

– Poczekaj. – powiedziała cicho, a ja zatrzymałem się w progu – Tata zeszłej nocy mówił, że żałuje, że cię nie ma. Zrozumiał, że jako Nożownik chciałeś im pomóc. – uśmiechnęła się lekko, a ja zamknąłem drzwi. W końcu miałem poparcie mojego wroga. Coś nowego. Zszedłem na dół i wyjąłem strój. Kamizelka wciąż była ubrudzona krwią przywódcy anarchistów, podobnie jak bluza i kaptur. Nałożyłem stój i sprawdziłem dokładnie linkę. Bałem się, że przez ten czas, gdy nie używałem jej, mechanizm mógł zardzewieć. Po cichu dokładnie obserwując teren ruszyłem do celu, którym był dom Magdy. Gdy znalazłem się koło jej domu komendant wychodził na papierosa. Stanął przy bramce, w największym cieniu.

– Słyszałem co mówił. – zacząłem. Odskoczył i sięgnął z przyzwyczajenia po broń.

– Nożownik?

– Tak. Chcę ci pomóc.

– Jak? Mam przyjść sam i z nim walczyć. Zamierzam to zrobić.

– Zabije cię. Uwierz mi, walczyłem z nim dwa razy. Prawie mnie zabił.

– Więc co mam zrobić?

– Ufasz mi?

– Chyba nie mam wyboru.

– Możesz załatwić ładunki wybuchowe?

– Jeden z policjantów ukrył kilka w domu.

– Musisz mi je dać. Podłożę je na ścianach. Potem będę czekał. Gdy zaczniecie walczyć wbiję się do budynku. Wszyscy rzucą się na mnie, a ty uciekniesz. Będziesz miał detonator.

– Mam wysadzić sąd, gdy ty będziesz w środku?

– Tak. Jedno życie za wolne miasto. – powiedziałem zaciskając zęby. Znowu straciłem czucie w nogach. Złapałem się za bramkę.

– Jak mam ci dać te ładunki.

– Będę tu jutro o tej samej porze. – odparłem pewnym siebie głosem. Nogi wracały do normy – Pozdrów rodzinę. – dodałem na koniec i wystrzeliłem linkę w dom obok. Natychmiast zniknąłem z oczu komendanta. Wracając poczułem, że ktoś mnie obserwuje. Próbowałem nasłuchiwać, by uniknąć rzutu shurickenem lub ataku. Blok od mojego domu zatrzymałem się. Śledzący stanął na tym samym dachu.

– Mówiłem, że wrócę. – usłyszałem za plecami. Szybkim ruchem wyjąłem obydwa sztylety i wyskoczyłem w górę obracając się. Równie szybko wyjął katanę z pleców i sparował cios. Cofnąłem się i skuliłem. W takiej pozycji byłem mniej widoczny i lepiej parowałem ciosy. Zaatakował od góry. Sparowałem jego cios sztyletem w lewej ręce. Potem wyprowadził atak od boku, który uniknąłem odskokiem w tył. Przejąłem inicjatywe. Zaatakowałem z lewej. Skupiłem się na ataku sztyletem sierpowym, gdy ja wyprowadziłem cios prawą ręką. Rozciąłem mu ramie. Syknął i odsunął się do tyłu. Wydawało mi się, że zobaczyłem jego szyderczy uśmiech. Wyprowadził długi cios po poziomie. Wydawało mi się, że zatrzymam jego ostrze, lecz on wytrącił mi obydwa sztylety z rąk. Skoczyłem w boku i rzuciłem dwa noże. Jeden trafił go w udo, drugi otarł o ostrze katany. Przyszarżował trzymając broń nad głową. Uważał, że zdąży mnie dobić. Mylił się, zrobiłem dwa kroki do przodu i złapałem go za ręcę zanim zdążył zaatakować. Uderzyłem go z bańki w nos i kopnąłem w brzuch. Upadł wypuszczając miecz.

– Pokonałeś mnie? – zapytał z przerażeniem w głosie. Nie wierzył w to co się właśnie stało. Podniósł się na równe nogi i utknął wzrok w swoim mieczu. Nagle krzyknął na cały głos i rzucił się na mnie. Poczułem, że objął mnie na wysokości brzucha i popchnął do tyłu. Straciłem podłoże, on również. Nie zorientowałem się, gdy zaczęliśmy spadać, z trzy piętrowego bloku. Obróciliśmy się, tak by on był na dole, gdy poczułem potężne uderzenie. Ciało pseudoninji zaamortyzowało upadek. On umarł ze strachem na twarzy. Jego przekrwione oczy wciąż były otwarte. Zamknąłem je i wróciłem na dach, by zebrać moją broń. Przy okazji wziąłem jego katanę. Zadzwoniłem po pogotowie i wróciłem do domu. Magda spała jak dziecko. Zdjąłem kostium i usiadłem przy niej. Przetarłem jej policzek, na którym wciąż leżała ostatnia łza. Nie zamierzałem jej mówić o mojej samobójczej akcji. Nie pozwoliłaby mi iść. Otworzyła swoje piękne oczy.

– Jesteśmy bezpieczni. – okłamałem ją. Ona jest bezpieczna, ale ja i jej nieustraszony ojciec nie. Rodzina jest ważniejsza. Wolę umrzeć, by wiedzieć, że wszyscy będą bezpieczni, niż dać umrzeć porządnemu człowiekowi bez celu. Wmawiałem sobie, że nie boję się śmierci.

– Tego dnia poznaliśmy plan Nożownika. Komisarz mówił z pełną powagą. Zrozumieliśmy, że teraz są sojusznikami. Nic nie łączy ludzi bardziej, niż wspólny wróg.

– Wysadził sąd?

– Nie. Postanowiliśmy, że nie zostawimy ich tam samych. Zresztą… słuchaj.

 

 

…A jednak!

Musiałem wrócić do formy. Przez sobotę i niedzielę nonstop ćwiczyłem. Przypominałem sobie ataki sztyletami czy pięściami. Byłem wykończony, ale czułem wewnętrzną potrzebę dalszego wysiłku. Dopiero w poniedziałek wyszedłem z domu. Musiałem spotkać się z jedyną osobą, która znała sposób by pomóc moim nogom. Poszedłem do Pawła. Otworzył mi drzwi i zaniemówił.

– Hej. – powiedziałem z uśmiechem podpierając się na lasce. Bez słowa wpuścił mnie do środka i wskazał ręką bym usiadł. – Słuchaj. Przychodzę do twojej mamy. Jutro prawdopodobnie będzie ostateczna walka o nasze miasto i muszę powstrzymać ból w żebrach i nie stracić władzy w nogach.

– Za… zaraz po nią przy… jdę. – wydukał i ruszył po schodach. Po chwili moim oczom ujawniła się chuda kobieta chwile po czterdziestce. Była dość atrakcyjna, jak na taki wiek. Uśmiechnęła się.

– Miło jest widzieć naszego obrońce w tak dobrym stanie. – powiedziała. Wstałem, ale gestem ręki kazała mi usiąść – Co cię do nas sprowadza?

– Proszę pani. Nie wiem jak mogę o to prosić, ale jutro spróbujemy wyzwolić nasze miasto z sideł anarchistów. Potrzebuję jakiegoś dopalacza i czegoś co ukoi ból.

– Oczywiście, dla ciebie mogę to załatwić. Zaraz pójdę do mojego prywatnego składu i przyniosę ci kilka leków.

– A wie może pani czy da się zrobić coś, bym nie stracił przypadkiem władzy w nogach?

– Na to też poradzę. – kobieta zeszła do piwnicy i po dłuższej chwili wróciła z dużą torbą lekarską. Położyła ją na stole i usiadła obok mnie. Wyjęła strzykawkę.

– Odwróć się. To ukucie będzie bolało. Wstrzyknę ci specjalny środek na zmniejszenie obrzęku. – poczułem jakby ogromny miecz przebijał mi plecy. Trwało to jakieś 10 sekundy, gdy wyjęła strzykawkę i sięgnęła po kolejną. – To jest specjalny lek w działaniu przypominający morfinę. Jedyna różnica jest taka, że ten środek nie otumania. Wstrzyknę ci teraz małą dawkę, żeby przyzwyczaić ciało i zostawię ci drugą strzykawkę, żebyś użył przed akcją. – wyciągnęła małe pudełko – Tutaj jest kilka kapsułek. Weź jedną w południe, a drugą wieczorem. Jutro to samo. – kiwnąłem głową w geście zrozumienia i schowałem strzykawkę i leki do kieszeni.

– Nie wiem jak pani dziękować. – powiedziałem onieśmielony

– Nie musisz. Po prostu uratuj to miasto. – powiedziała z uśmiechem. Wciąż onieśmielony wstałem i opierając się o laskę ruszyłem do wyjścia

– Nie zawiodę pani. – wyjąłem z kieszeni małą kartkę i położyłem na stole przy wyjściu – Zapomniałbym. Autograf dla syna. – wyszedłem

Wtorek. Godzina 18:20. Do mojego pokoju z hukiem wchodzi Magda.

– Nie mów, że to prawda! – była bardziej wściekła niż smutna – Jak mogłeś mi to kurwa zrobić!

– Dowiedziałaś się. – stwierdziłem

– Tak, kurwa!

– Cicho. Jeszcze mama coś usłyszy.

– Spierdalaj. – usiadła obok mnie i przytuliła się – Musiałeś to robić?

– Inaczej zginąłby twój ojciec.

– Ty zginiesz!

– Ale uwolnię miasto. – na tym skończyła się nasza rozmowa. Siedzieliśmy i leżeliśmy do 22:00. Wtedy wstałem i zacząłem zakładać kostium. W małej torbie miałem cztery ładunki wybuchowe. Założyłem ją przez ramię i sprawdziłem noże. Brakowało trzech. Straciłem je w walce z przywódcą przy torach.

– Jeśli teraz wyjdziesz to wiedz, że nigdy ci tego nie wybaczę. – Nadszedł czas wyboru. Który ja był prawdziwy? Który był ważniejszy? Którego wybieram? Odpowiedź była oczywista. Nożownika. Wychodząc powiedziałem "kocham cię".

Podłączyłem ostatni ładunek na ścianie i wspiąłem się na szklany dach. Miałem idealny widok na pole walki. W prostokątnej sali stało pięćdziesięciu mężczyzn, na samym środku przywódca wygłaszający triumfalne przemówienie. Na sale wszedł starszy mężczyzna. Miał na sobie grubą kamizelkę kuloodporną i hełm. W rękach trzymał ogromną tarcze z napisem Policja i pałkę policyjną. Sprawdziłem czy nie zapomniałem o katanie i wyjąłem ją z pochwy na plecach. Stałem dokładnie nad jednym z mężczyzn. Wiedziałem jaj zamierzam wykonać atak. Przywódca i komisarz zaczęli walkę. Dałem im jakiś czas, wbiłem sobie strzykawkę w przedramię i poczułem ulgę. Komisarz jak na starszego człowieka radził sobie całkiem nieźle, miał przewagę w postaci długiej tarczy ochraniającej go przed atakami. Wziąłem głęboki oddech i wbiłem katanę pod siebie. Szklany dach pękł, a ja zacząłem spadać. Poczułem jak moje nogi zatrzymują się na ramionach jednego z anarchistów. Poleciał twarzą do ziemi, a ja wylądowałem na jego plecach. Zanim wszyscy zrozumieli co się stało zdążyłem wykonać obrót. Krew trysnęła dookoła. Pięciu ludzi padło. Reszta zmobilizowała się, lecz ja odskoczyłem w drugą stronę. Zaszarżowałem na trzech strażników przy drzwiach i szybkimi ciosami pociąłem ich na kawałki.

– Uciekaj! – krzyknąłem do komisarza atakując przywódcę, który zasłonił się kijem. Kątem oka zobaczyłem jak jeden z anarchistów chce zaatakować uciekającego mężczyznę. Rzuciłem nożem i trafiłem atakującego w szyję Powoli osunął się na ziemię. Cofnąłem się do wąskiego korytarza, gdzie postanowiłem się bronić. Wymachiwałem mieczem jak szalony raniąc atakujących mnie mężczyzn. Nagle z tyłu usłyszałem krzyki. Przede mną pojawił się policjant odpychający wszystkich tarczą. Stanął po mojej stronie.

– Nie zostawię cię. – powiedział wymachując pałką. Uśmiechnąłem się do siebie. Broniliśmy się przez kilka minut, gdy usłyszeliśmy potężny huk wysadzający drzwi wejściowe. Do sali zaczęli wbiegać policjanci.

– Odwet? Jak to? – zapytałem.

– Jestem tak samo zdziwiony jak ty. – odpowiedział komisarz. Nagle z tłumu wyszedł przywódca. Nie zdążyłem nic zrobić gdy złapał mnie za szyję i zaczął biec w głąb korytarza. Wypuściłem moją broń. Zobaczyłem tylko komisarza próbującego dogonić kupę przeciwników. Skręciliśmy i wkroczyliśmy do sali sądowej. Próbowałem złapać oddech, ale uścisk przywódcy anarchistów był na prawdę mocny.

– Myślałeś, że mnie pokonasz? – Potrząsnął moją głową, a mój kaptur zleciał na ramiona. – Tak jak słyszałem, zwyczajny dzieciak. – rzucił mną o ziemię jak kukłą. Uderzył mnie w nogi kijem. Poczułem, jak moje kości pękają. Stanął nade mną i wziął głęboki oddech – Przez chwilę pomyślałem, że nas pokonacie. – Zamachnął się i przywalił mi w żebra. Straciłem oddech i ze łzami w oczach wystawiłem rękę. Wtedy poczułem jak bardzo boję się śmierci. Zamachnął się i uderzył w dłoń. Zwinąłem się z bólu i zacząłem krzyczeć. Połamał mi lewą rękę. Nie byłem w stanie wystrzelić linki. Prawą ręką sięgnąłem po nożyk i odwijając się rzuciłem w głowę przywódcy. Trafiłem go prosto w oko. Zaczął panicznie krzyczeć z bólu i próbować wyjąć nóż. Z trudnością podniosłem się z ziemię i ciąłem go sztyletem po brzuchu. Odruchowo zamachnął się kijem i trafił mnie w brzuch. Odsunąłęm się i z wielkim obrzydzeniem zobaczyłem jak mięśniak wyjmuje mój nóż z oka.

– Myślałeś, że to coś da? – zapytał się i roześmiał. Chciałem wykorzystać ten moment i zamachnąłem się by zaatakować go sztyletem. Ze zwinnością kota odsunął się i złapał moją rękę na nadgarstku. Zacisnął dłoń tak mocno, że wypuściłem broń. Następnie pociągnął mnie w dół i uderzył kijem w plecy. Nie mogłem się ruszyć, byłem oszołomiony.

– Ta noc przejdzie do historii. – powiedział triumfalnie i podniósł kij do góry

– Na pewno! – powiedział głos zza jego pleców. Był to komisarz. Uderzył go prosto w skroń. Mięśniak zatoczył się i odwrócił w jego stronę. Wpadł w szał. Rozpoczął grad ciosów pod którymi tarcza komisarza zaczęła pękać. Widziałem tą scenę jak przez mgłę. Nie byłem w stanie się ruszyć, nie wiedziałem czy przypadkiem zaraz nie umrę, gdy przypomniały mi się słowa pani doktor. Obróciłem się na plecy i prawą ręką podtrzymałem lewą, z której wystrzeliła linka trafiając przywódce anarchistów w głowę. Ostatkiem sił pociągnąłem go do tyłu. Poleciał na plecy tworząc ogromny huk. Poczułem sztylet pod ręką Pod przypływem nadziei na zwycięstwo rzuciłem się w jego stronę i wbiłem ostrze w jego serce Krótką chwilę próbował walczyć, ale gdy pokręciłem rękojeścią zadławił się własną krwią i ostatecznie odszedł z naszego świata. Przez moje ciało przeszło uczucie spokoju i ulgi. Wtedy straciłem przytomność.

*

– Byłem tam i osobiście dobijałem ostatnich anarchistów. Widziałem jak wywozili Nożownika w czarnym worku.

– To kogo przywiózł komisarz?

– Jakiegoś przypadkowego dzieciaka, który próbował pomóc nam w walce. Został stratowany.

Z drzwi na przeciwko policjantów wyszedł mężczyzna w białym fartuchu

– Przekażcie komisarzowi, że nie żyje. – powiedział doktor i wrócił na sale

– Tak kończy się historia przywódcy grupy anarchistów, którzy zrobili największy burdel jaki spotkał nasze miasto. – powiedział starszy policjant i ruszył korytarzem przed siebie – Przysłali cię tutaj kilka godzin temu tak?

– Dokładnie.

– Dziwne, wydawało mi się, że pomagałeś nam w walce.

*

Chłopak stracił przytomność. Rzuciłem tarcze i pałkę na ziemię. Zdjąłem z niego pasy i futerały na broń. Odgłosy walki ucichły. Odetchnąłem i podniosłem nożownika z ziemi. Wyszedłem tylnym wyjściem i zadzwoniłem po karetkę. Z sądu zaczęły podnosić się okrzyki zwycięstwa. Uśmiechnąłem się i wróciłem do sali zaciągając za sobą jednego z anarchistów. Nikt na całe szczęście mnie nie zobaczył. Założyłem mu wcześniej zdjęte uzbrojenie Nożownika i zawołałem pomoc. Dwóch sanitariuszy sprawdziło obydwa ciała. Wyszedłem z budynku i rozpiąłem kamizelkę.

– Komisarzu. Chcieliśmy podziękować panu za odwagę. – jakiś młody mundurowy podszedł do mnie. Promieniał ze szczęścia. Próbowałem się uśmiechnąć, ale byłem zbyt zmęczony. Podszedł do mnie jeden z sanitariuszy.

– Musimy sprawdzić pana stan.

– Nie trzeba. Jadę do szpitala. Sprawdzą mnie na miejscu. – odpowiedziałem i wsiadłem do kartki, z nieprzytomnym chłopakiem, która właśnie miała odjechać. Byliśmy na miejscu.

Słońce zaczęło wschodzić. Skończyłem pić kubek kawy i wyrzuciłem go do śmieci. Poczułem stalowy uścisk mojej małej córeczki.

– Tatusiu! – krzyknęła szczęśliwa. Podniosłem ją i ucałowałem w policzek. Zobaczyłem moją żonę, syna i drugą córkę – Magdę. Odstawiłem małą i usiadłem z moją rodziną na krzesłach.

– Żyje. Zapisali go pod fałszywym imieniem i nazwiskiem jako przypadkowa ofiara. Podmieniłem ciała. Myślą, że Nożownik nie żyje.

– Ale co z nim? Wszystko w porządku?

– Widziałem jak przyjmował potężne uderzenia. Jest po operacjach. Ma pęknięte dwa żebra, połamaną kość piszczelową w lewej nodze, połamaną dłoń w czterech miejscach i pęknięty obojczyk. Nic w tej chwili nie wiadomo – powiedziałem ze smutkiem. Magda rozpłakała się.

Staliśmy przy jego łóżku. Powoli otworzył oczy i rozejrzał się po nas.

– Powstał z martwych. – zacząłem z uśmiechem

– Nie pierwszy raz.– zażartował cicho. Magda usiadła przy nim i przytuliła się

– Ostrożnie. Minęły dwa dni, wciąż jest połamany.

– Dwa dni? Co z moją mamą?

– Dzwoniliśmy do niej. Czuwała przy tobie bardzo długo. Powiedzieliśmy jej, żeby wróciła i się przespała.

– Dziękuję.

– Nie ma za co, dobry obywatelu.

– A co z…?

– Nożownik nie żyje. Sanitariusze ustalili, że nie da się mu pomóc. – przerwałem mu i mrugnąłem jednym okiem. Odpowiedział szczerym uśmiechem.

 

 

Post scriptum

Na pogrzebie nożownika byli prawie wszyscy mieszkańcy miasta. Stałem gdzieś w dużym tłumie i słuchałem ciekawych przemówień. Opierałem się na dwóch kulach i miałem na sobie usztywniacz na szyje. Mimo tego byłem szczęśliwy. Obok mnie stała Magda, która z tęsknoty i strachem przed moją śmiercią wszystko mi wybaczyła. Moje stosunki z komisarzem stały się o wiele lepsze i postanowił oficjalnie przyjąć mnie do rodziny. Znalazłem więcej czasu dla mamy i urządziłem jej ogromne dwutygodniowe wakacje. Rozpłakałem się ze szczęścia, był to piękny widok. Ze stroju Nożownika została jedynie kamizelka i maska. Schowałem je głęboko w schowku, do którego postanowiłem nie zaglądać. Nie wiem na jak długo. Uważam, że superbohater nie jest już potrzebny. Może jeśli kiedyś przyjdzie taka chwila, że zaatakuje potężna grupa szalonych anarchistów to wrócę do tej roboty, ale teraz nie zapowiada się na to. Nożownik umarł. Niech spoczywa w pokoju.

 

 

Rid

Koniec

Komentarze

Wiesz, bohaterowie Marvela czy DC Comics owszem, są przypakowani, ale nawet oni, w swoim komiksowym bohaterstwie, mają drugie oblicze - swoje smutki, problemy. Właśnie z tych przykrych przeżyć wynika często ich największa siła. Mają swoje emocje, wątpliwości, podejmują trudne decyzje. A Twój bohater jest bardzo jednostronny. Przez to bardziej, niż komiksy o superbohaterach, Twoje opowiadanie przypomina fabularyzowaną historię postaci z gier RPG, stanowczo zbyt przypakowanej. Manczkina właściwie.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

rid27 napisał:

 

>> Z góry przepraszam za literówki czy powtórzenia, robiłem korektę, ale pozostaję tylko człowiekiem - mam prawo do popełniania błędów. <<

Nie masz racji, skoro jesteś Autorem tego tekstu, to masz święty obowiązek, przed opubliowaniem, przeczytać swoje najnowsze dzieło i poprawić, wywalając zbędne powrórzenia czy kłujące w oczy literówki.

 

Natomiast co do samego tekstu. Przeczytałem tylko pierwszy fragment "Geneza". Już w tej części znalazłem mnóstwo powtórzeń, nadmiar zaimków. Liczebniki zapisujemy w literaturze słownie. Kilka razy gubiłeś czas w jakim piszesz narrację - pilnuj tego.

 

Raz piszesz w czasie przeszłym a zaraz - w teraźniejszym. Przykład: Kim był mój ojciec? Bokserem. Bardzo silny i zwinny. - >>Kim był mój ojciec? Bokserem. Bardzo silnym i zwinnym.<< Oczywiście zdanie można na kilka sposobów napisać.

 

>> Robiłem to dzień w dzień << - Robiłem to każdego dnia, ale skoro trenował tp: trenując/ćwicząc... każdego dnia/codziennie.

 

 >> Jak to dzieciak wyobrażałem << - Jako dzieciak... Nie, jak to... !!!

 

>> W internecie << Internet z dużej litery

 

>> Przez następne kilka dni dokupiłem drogą replikę sztyletu << - brzmi to tak, jakby bohater kupował tę samą rzecz przez kilka dni. Można tak? Chyba jednak nie. - Przez następne dni/kolejne dni zbierałem kasę, aby po miesiącu kupić drogi/cenny sztylet.

 

>> komplet pięciu noży do rzucania z futerałem przyczepianym do pasa << - odebrałem to, że kompletem pięciu noży można rzucać razem z futerałem. Czy to logiczne? Przemyśl to i popraw.

 

Generalnie: popraw cały tekst. Przykro mi, ale słaby ten tekst. Dużo pracy przed Tobą.

 

 

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

brajt: W jaki sposób jest przepakowany? Został dwa razy prawie pobity na śmierć. Poza tym jego problemem jest poświęcenie dla miasta. Wybiera co jest ważniejsze najbliżsi czy ochrona miasta.

 mkmorgoth: Dzięki za poprawę błędów. Chcę tylko powiedzieć, że robiłem korektę(i siedziałem nad nią dość długo), ale mogłem wszystkiego nie poprawić lub się pomylić. Natomiast jeszcze raz dziękuję za tą krytykę. ;)

To jest tekst przed korektą, czy po?

Po korekcie

Nowa Fantastyka