- Opowiadanie: TomaszObłuda - Biel i mróz

Biel i mróz

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Biel i mróz

 

Biel i mróz. Wszędzie. To odbierają moje zmysły. Biel tak bezkresna, że horyzont łączy się z kopułą nieboskłonu w jedną całość. Czasem nie wiem, gdzie kończy się ziemia, a zaczyna niebo. Mróz tak wielki, że para wydobywająca się z moich ust zamarza. Jednak wciąż żyję. Nie dałem się pochłonąć tej bezkresnej przestrzeni, już trzy lata, a może cztery? Nie, na pewno nie cztery. Zgubiłem wiele godzin, wiele dni, ale nie wierzę, że uciekł mi cały pieprzony rok. Znów przeklinam. Robię to coraz częściej. Dawniej tego nie robiłem, a właściwie w tamtym życiu. Tamten Janus nie klął. Janus był powściągliwy, chłodny w obejściu, jak na arystokratę przystało. Takiego go pamiętam. Takiego siebie. Tak! To byłem ja. Nie umarłem, nie oszalałem. Janus, wciąż żyje. On po prostu zasnął. Tak właśnie. Usnął w kołdrze ze śniegu i lodu. Kiedyś się znów obudzi. A może nie? Teraz to nie ważne. Muszę zapomnieć o Janusie. Muszę zdobyć pożywienie. Nie jadłem już wiele godzin. Przyzwyczaiłem się do długich okresów między posiłkami. Jednak żołądek dziś po przebudzeniu poinformował mnie, że czas najwyższy go wypełnić. Muszę zapolować.

 

Mężczyzna ostrożnie stąpa po lodowej tafli. Powierzchnia jest chropowata i dość gruba, by utrzymać jego ciężar, lecz on chce odnaleźć jak najcieńsze miejsce. Nauczył się słuchać lodu, szuka miejsca, gdzie będzie w stanie zrobić najszybciej przerębel. Nie może sobie pozwolić na zbyt długie kopanie. Musi być szybki i cichy. Wreszcie zatrzymuje się, odwiązuje od plecaka toporek i zaczyna szybko i metodycznie stukać szpikulcem, znajdującym się po przeciwnej stronie ostrza. Trwa to kilkanaście minut, lodowa pokrywa jest gruba, ale mężczyzna wie, że w końcu zobaczy granatowy ocean. Niemal czuje życie kłębiące się w przepastnych wodach planety. Kuca nad przeręblem z oszczepem w ręku i czeka.

 

– Janusie, wiesz, że na tej mroźnej planecie jest życie? – mówił Kornelius, wskazując ręką białą kulę widoczną przez okno wycieczkowca. Młody mężczyzna uśmiechnął się do starszego towarzysza.

– To dlaczego jej nie zajęliśmy? Naukowiec pokiwał z aprobatą głową.

– Słuszne pytanie. Życie ukrywa się pod grubą warstwą lodu i jest bardzo prymitywne. Jądro planety podgrzewa oceany i pozwala na utrzymanie minimalnych warunków dla funkcjonowania prostych organizmów, ale planeta jest zbyt oddalona od swojej gwiazdy, aby na powierzchni mogło coś przetrwać, chyba że jakieś ekstremofile. Janus milczał przez chwilę wpatrując się w białą bryłę. Była tak różna od jego rodzinnej planety.

– A surowce? Kornelius pogłaskał ucznia po długich jasnych włosach.

– Planeta została przeskanowana dokładnie. Zasoby są tak nikłe, że eksploatacja byłaby nieopłacalna. – Dlatego nie otrzymała nazwy? Kornelis uśmiechnął się nieznacznie. Jego młody uczeń zasłużył na nagrodę.

– W istocie, chłopcze, to jest powód. Mimo złudnego piękna, którym nas raczy z perspektywy swojej orbity, to całkowicie nieinteresująca planeta.

– Na tyle interesująca by nosić miano SV12, nic więcej.

– W istocie, Janusie. Kornelius objął chłopca i pocałował w czoło. – Twój ojciec byłby dumny.

 

Dlaczego Janus miałby wrócić? Kim był? Sierotą, bez szans na karierę, sławę, pomnożenie swojego majątku. Czekał go los Korneliusa, bezdzietnego nauczyciela, który poświęca swoje życie nauce, rozwojowi duszy i filozofii. Mógł też zostać kapłanem, ale ten los wydawał mu się jeszcze gorszy niż życie naukowca. Janus był nikim, ale czym jestem ja? Samotnym wędrowcem, który musi mówić do siebie, aby nie zapomnieć języka. Jak długo mnie to czeka? Ile jeszcze mogę tak żyć? Rok, dwa, pięć lat? Wreszcie nadejdzie dzień, że popadnę w szaleństwo. Wszędzie biel i mróz. A pod moimi stopami ocean pełen życia. Tak bogatego i zróżnicowanego, jak nikt by się nie spodziewał. Ale kogo to obchodzi? Nikt na tym życiu nie zarobi. Śnieg, lód ja i oni. Kornelis twierdził, że nie ma tu inteligentnych istot. Mylił się. Nie budują miast, nie posiadają pojazdów mechanicznych, ale są tu, polują i starają się przetrwać podobnie jak ja. Jednak to ja jestem obcy, jestem ich wrogiem.

 

Mężczyzna odgarnia zmarzniętymi rękami grube warstwy śniegu z jednej z zasp. W otoczeniu zdaje się nie wyróżniać pośród białych pagórków utworzonych przez wiatry SV12, ale on je rozpoznaje. Wie gdzie jest kryjówka. Wreszcie dostrzega właz. Stworzony przez zaawansowaną cywilizację, cywilizację spoza tej planety. Lekko zagrzebuje otwór, za kilkanaście minut wiatr zrobi resztę. Będzie niewidoczny. Schodzi po drabinie w głąb. Statek jest ogromny. To nie wycieczkowiec, czy transportowiec, ale okręt. Bardzo stary. Pamięta wojnę, w której walczył jego pradziad. Włącza światło. Zna dobrze wrak pojazdu, mógłby poruszać się w nim po ciemku, ale nie lubi ciemności. Reaktor nie poruszy okrętu nawet o milimetr, jednak ciepło i światło będzie zapewniał przez jeszcze kilka pokoleń. Większość pomieszczeń jest zniszczona, ale kilka znajduje się w całkiem niezłym stanie. Mężczyzna wchodzi do kwatery dowodzenia. Tam spędza czas najczęściej. Rozbiera się, siada przy pulpicie i zaczyna oprawiać istotę. Rybopodobne stworzenie nie ma nazwy. Jest ich tak wiele. Może któraś okaże się trująca. Nie obawia się takiej śmierci. Poza tym żyje już tyle lat na tej planecie, że zdaje sobie sprawę, że pożywienie nie jest najgorszym zagrożeniem.

 

Janus obudził się przerażony. Warkot i huk dobiegał z każdej strony. Było tak gorąco, że ledwo oddychał. Zeskoczył z koi, aby wybiec z kajuty. Rzuciło nim o ścianę. Statek stracił stabilność. Nie wiedział co się dzieje, ale miał złe przeczucia, jak się później okazało, słusznie. Wchodzili w atmosferę jakiejś planety i to nie było planowane lądowanie. W tym momencie, kajuta znajdowała się w centralnej części wycieczkowca i była jednym z bezpieczniejszych miejsc. Wdrapał się na koję, ledwo utrzymując równowagę i przypiął do niej pasami. Zachował się według procedur, nic więcej nie mógł zrobić, pozostało mu cierpliwe czekanie.

 

To jest dobre mięso, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś na nie trafię. Żyję tylko w jednym celu. Po to, aby przetrwać. Czy to ma jeszcze sens? Czy mnie odnajdą? Chciałem badać tę planetę. Ha ha ha. Miałem być naukowcem, postanowiłem, że nim będę. Liczyłem, że ktoś mnie znajdzie. Wiem, że to bez sensu, ale nadzieja pozwoliła mi zachować siebie. Dawną świadomość. Jednak Janus umarł. Umierał kilka razy. Najpierw gdy poznałem ich. Tamten mężczyzna. Nauczyciel Janusa, Kornelius, twierdził, że na tej planecie nie ma cywilizowanego życia. Może w głębinach oceanów, pod pokrywą lodową pływają jakieś bardziej złożone organizmy, może tworzą prymitywne społeczności, jak owady lub ssaki, ale nikt podobny do nas. Nikt, kto potrafi myśleć abstrakcyjnie, kto czci przodków, zakłada rodziny, tworzy umowną strukturę społeczną. Jak bardzo się mylił. Spotkałem ich kilka tygodni po tym jak odnalazłem kryjówkę, a może to było kilka miesięcy. Mniej niż rok. Tak, tego jestem pewien. Bogowie, jakie miałem szczęście. Mogłem już dawno być martwy. Może to byłoby dla mnie lepsze? Było ich czterech, trzech samców i samica. Wtedy jeszcze ich nie odróżniałem. Kiedy mnie zauważyli chcieli mnie zaatakować. Zatrzymali się gdy zacząłem do nich mówić. Nie rozumieli mnie, ale i tak byłem szczęśliwy, że już nie jestem sam. Byli ubrani w skóry, mieli broń wykonaną z kości. Dwie ręce, dwie nogi, chociaż nie należeli do żadnego gatunku, który znałem. Bez wątpienia byli humanoidami i posiadali język. Zaczęli rozmawiać, później się kłócić. Krzyczeli na siebie, a ja się denerwowałem. Nie wiem, o czym rozmawiali, ale nie wyglądali na kogoś zainteresowanego poznaniem mnie bliżej. Zrozumiałem, że jestem intruzem. Nagle jeden uniósł do góry dłoń, w której ściskał ostrze z kości. Reszta chyba chciała go zatrzymać, a może zdawało mi się. Nie miałem wyboru. W rękach ściskałem miotacz energii. Stali około pięciu metrów ode mnie, byli bez szans. Nie zabiłem nigdy wcześniej myślącej istoty. Lecz kiedy nacisnąłem na spust. Wszystko okazało się takie proste. Ja albo oni.

 

Zabrałem ubrania, broń, nawet wisiorki. Zostawiłem ich nagich, rzeczy spakowałem i uciekłem. Wiedziałem, że teraz pozostanę sam, bez szansy na nawiązanie kontaktu. Czasem ich obserwuję. Nie wiem, czy pochodzą stąd. Może ich przodkowie tu się rozbili podobnie jak ja i przetrwali tworząc zalążek cywilizacji. Wiem, że żyją tu długo, więcej niż jedno pokolenie, wiem, że czują moją obecność, ale przestali się nią przejmować. Są silni i pogodzeni z losem. Poza tym mają większy problem niż samotny intruz. Boją się, boją się bardziej niż ja. Kiedyś stanę się pyłem, nie mam przyszłości. Oni mają dzieci, rodziny, swoje osady. Chcą żyć, trwać. Jednak jego to nie obchodzi, on chce tylko jeść. Są zwierzyną.

 

Mężczyzna budzi się na miękkiej oficerskiej koi. Śmierdzi starością, ale jest wygodne. Mężczyzna nie wie, co ze sobą zrobić. Jest syty, a pozostałe pożywienie wystarczy mu jeszcze na minimum trzy dni. Nie będzie musiał polować przez jakiś czas. To zły okres. Dawno temu zdążył zbadać cały okręt. Bierze się za sprzątanie. Sprzątał dwa dni temu, ale czystość nie zaszkodzi. Kończy po czterech godzinach. Wie, że będzie musiał wyjść. Nie wytrzyma długo. To błąd, bo za kilka godzin zacznie zmierzchać. Ryzykuje. Ubiera się w skóry. Wygląda teraz jak jeden z mieszkańców planety. Jednak w odróżnieniu od nich posiada miotacz. Odłącza go od ładowarki i mocuje do plecaka. Wyłącza wszystko, co jest zbędne, aby nie marnować energii i wychodzi na zewnątrz. Jest spokojnie. Właz był tylko nieznacznie zasypany. Przykrywa go warstwą śniegu i rusza przed siebie. To nie jest spacer w nicość. Wie, gdzie chce dojść. Zmierza do wioski.

 

Janus ocknął się z wielkim bólem głowy. Był cały, statek zachowywał się stabilnie, ale jego ciało doznało wielu wstrząsów. Musiał stracić przytomność przy lądowaniu. Kiedy tylko zszedł z koi, zauważył, że coś jest nie tak. Statek nie znajdował się w normalnym położeniu. Mechanizm odpowiadający za utrzymanie równowagi wewnętrznych pomieszczeń najwyraźniej przestał działać, a wycieczkowiec był przechylony. Janus wydostał się z kajuty i ruszył w poszukiwaniu innych pasażerów. W korytarzach migało światło, więc reaktor działał. Krzyczał i wzywał pomocy, ale nikt nie odpowiadał. Później znalazł pierwsze ciało. Nie znał tego mężczyzny, najpewniej był jednym z pracowników obsługi. Później odkrył kolejne ciała. Niestety nie znalazł Korneliusa. Część wycieczkowca okazała się zawalona różnymi urządzeniami i mocno zgnieciona, nie mógł się tam przecisnąć, ruszył więc w drugą stronę. Z każdym krokiem czuł większy chłód. Wreszcie dostrzegł dzienne światło. W tym miejscu było niewyobrażalnie zimno. Mimo to szedł do dziury w poszyciu maszyny. Do środka wpadały podmuchy śniegu. – Co się dzieje? – zapytał sam siebie. Jednak Janus znał odpowiedź. Wyszedł na zewnątrz. Wszędzie była tylko biel i chłód. – SV12 – wyszeptał.

 

Statek, na którym przyleciał Janus, jest tak daleko. Ciekaw jestem, czy w końcu przestał opadać, czy lód wreszcie zatrzymał jego część nad powierzchnią oceanu? A może tkwi już w głębinach i podgrzewa wodę, zapraszając żyjące tam istoty. Stał się dla nich domem. Kiedy go zostawiałem, niewiele miejsca pozostało suche. Gdyby nie kryjówka, dawno bym zamarzł. Może jednak ona stała się dla mnie przekleństwem? Podobno w dawnych czasach, ludzi, którzy byli nieuleczanie chorzy, którzy stracili świadomość lub cierpieli w bezmyślnym amoku, utrzymywano przy życiu wbrew wszystkiemu. Oddychały za nich maszyny, pompowały krew w żyłach, wstrzykiwały środki przeciwbólowe. Okropna perspektywa. Jak nieludzkie musiały być to czasy. Ale czy ze mną jest inaczej? Okręt jest taką maszyną. Powinienem umrzeć, mimo to kurczowo trzymam się wegetacji, która mi pozostała. Okręt utrzymuje mnie na powierzchni. Jestem jak ci ludzie z prymitywnych czasów, przywiązany do maszyny, przedłużający swoje istnienie w imię okrutnej chęci przetrwania. Mimo to, nie chcę umrzeć. Ściemnia się. Jeszcze zostało prawie pięć godzin dnia, ale widzę, że noc się zbliża. Gwiazda tego układu, zaczyna zachodzić. A on podąża z nocą. Widziałem go trzy razy. Nie był mną zainteresowany. Może wie, że mam miotacz? A może czuje, że moje mięso nie jest dla niego wystarczająco dobre. Nie należę do jego łańcucha pokarmowego. Może? Zbyt dużo gdybania. Nie chcę ryzykować. Nie zasługuję na taką śmierć. Jestem arystokratą. Nie, Janus nim był, a on umarł. Ja jestem tylko trupem. Jestem już blisko. Niemal słyszę ich krzątaninę. Oni mnie nie zobaczą. Wiem, że jestem od nich silniejszy, słyszę lepiej i widzę dalej. Jestem od nich lepszy? Mam tylko doskonalsze ciało. Oni natomiast mają rodziny, przyjaciół, mają po co żyć. Samotność jest jak zakażenie. Odbiera mi zmysły. Są za tą zaspą. Zaraz ich zobaczę.

 

Mężczyzna przywiera do śniegu. Wytęża słuch. Wciąga w nozdrza powietrze. Nie ma nikogo w pobliżu. W tej głuszy łatwo rozpoznać żywe istoty. Są jedynym wyróżnikiem poza śniegiem i lodem. Mają zapach, wydają różne dźwięki. Śnieg nie posiada woni, wiatr tylko szumi i świszcze. Mężczyzna czołga się powoli i nagle ich widzi. Spora osada. Domki ze śniegu, lodu i kości morskich stworzeń. Wiele pochodni. Czuje zapach płonącego tłuszczu i skóry. Nie mają drewna, ale jakoś sobie radzą. Ogień nie daje wiele ciepła, jednak taka śnieżna kryjówka potrafi bardzo pomóc. Mężczyzna, kiedyś musiał spędzić noc w czymś podobnym. Nie zamarzł. Ciało potrafi grzać mocno, zwłaszcza tak wiele ciał skupionych wokół siebie. Patrzy na bawiące się dzieci, na totem w środku osady. Teraz stoi samotny, ale widział, jak modlą się przy nim. Mają swoich lodowych bogów. Może przywieźli ich z innej planety. Nie wie tego. Śnieg unoszony z wiatrem zaczyna pokrywać jego ciało. To dobrze. Będzie mniej widoczny. Odczepia miotacz i włącza go. Broń rozgrzewa się i daje przyjemne ciepło. Mężczyzna ma jeszcze trochę czasu. Gdy przyjdzie kilkunastogodzinna noc, pozostanie mu bezczynne czekanie w kryjówce. Gwiazda układu jest coraz niżej. Dostrzega niepokój w osadzie. Zebrali się w koło. Teraz będą się modlić. Powinien się zbierać, ale postanawia zaczekać jeszcze kilka minut.

 

Janus bał się podchodzić do osad tubylców, unikał ich wiele miesięcy. Jednak z czasem kiedy odkrył jak łatwo polować na wodne stworzenia i nie musiał poświęcać większości życia na zdobywanie żywności, poczuł samotność. Zdawał sobie sprawę, że bezpośredni kontakt z tubylcami nie wchodzi w grę. Było zbyt duże ryzyko konfliktu, a on nie chciał już nikogo zabijać. Postanowił więc ich tropić. Janus nim stał się sierotą, często polował, potrafił się skradać niepostrzeżenie, obserwować w ukryciu. Nic nie wiedział o tubylcach poza tym, że posiadali dość prymitywną broń i własny, niezrozumiały dla niego język. Nie wiedział, co może go spotkać, gdy znajdzie się w pobliżu ich terytorium. Któregoś dnia po prostu wyszedł z kryjówki na poszukiwanie tubylców. Udał się w miejsce, gdzie spotkał ich po raz pierwszy, ale tym razem postanowił zachować maksymalną ostrożność. Skradał się przez jakiś czas. Wreszcie usłyszał jakieś głosy. To musiał być śmiech. Zachowywali się naprawdę głośno. Przywarł do ziemi i zaczął się czołgać. Nagle jego oczom ukazała się wioska pełna domów ze śniegu i tubylców. Byli różnej wielkości, doszedł więc do wniosku, że to rodzice z dziećmi. Dorośli krzątali się w pośpiechu, a dzieci bawiły się krzycząc głośno. Poczuł w sercu ukłucie zazdrości. On kiedyś też potrafił się cieszyć nie myśląc o dniu jutrzejszym, czy dalszej przyszłości. Leżał tak i obserwował. Dziwiło go, że nie mają straży, że nie martwią się o obronę. Wielokrotnie patrzyli w jego stronę, ale był dobrze zakamuflowany. Potrafił też być nieruchomy. Wreszcie zrobiło się dość ciemno, wtedy rozpalili pochodnie. Usiedli wokół wysokiej budowli z kości, a właściwie figury, tak wywnioskował, i zaczęli śpiewać. Modlą się – przemknęło mu przez głowę. Byli tak prymitywni, a jednocześnie na tyle cywilizowani, że stworzyli własną religię. Jak bardzo jego cywilizacja się myliła twierdząc, że to pusta planeta. Ale, czy gdyby wiedzieli, zmieniłoby to coś? Planeta i tak pozostawała bezwartościowa. Opłacalne możliwości eksploatacji – tylko to się liczyło. Zaczęło się ściemniać i robić bardzo mroźno. Przełączył miotacz na ogrzewanie i ukrył go pod ubraniem. Postanowił, że wycofa się gdy zapadnie zmrok. Tubylcy wreszcie zakończyli modlitwę. Wyczuł ich nerwowość, zaczęli się zbierać w niewielkie grupki, które ukrywały się w śniegowych domach. Zastanawiał się, czy on też powinien zacząć się denerwować. Bali się nocy, zimna? Może to łączyło się z ich religią? Jednak długo nie musiał czekać na odpowiedź. Dostrzegł cień zbliżający się w stronę wioski. Był kilkaset metrów dalej, ale na białym tle, łatwo było go dostrzec. Coś pędziło w ich stronę. Potrafił oszacować, że postać jest bardzo duża i porusza się na więcej niż dwóch kończynach. Jakieś zwierze. Drapieżnik. Przemknęło mu przez myśl. Tej istoty się bali. Wysunął miotacz i nastawił szybkość strzału na ciągły ogień. Był gotów zmierzyć się z istotą, jeśli będzie to konieczne. Nigdy nie bał się żadnego zwierzęcia. Żadna prymitywna istota nie mogła się mierzyć z nowoczesną bronią. Postanowił zaczekać.

 

Zaczynają swój taniec strachu. Wiedzą, że już niedługo ktoś z nich, a może więcej niż jedno, stanie się posiłkiem istoty. Pamiętam jak po raz pierwszy widziałem to okrutne widowisko. Poruszał się po ich osadzie jakby znajdował się w paśniku. Drżeli w swoich lodowych domach. Nie próbowali się chować. A on węszył. Jakie to było piękne. Przerażające, a jednocześnie zniewalające. Nie mogłem się wycofać. Kiedy wyciągnął jednego z nich i zaczął pożerać, patrzyłem jak oniemiały. Już miałem wycelować i strzelić. Mogłem rozpłatać stwora. Powstrzymałem się. Dlaczego? Sam nie wiem. To była ich sprawa. Dlaczego nie bronią się przed potworem, dlaczego pozwalają się pożerać? Czy go czczą, jest ich bogiem? A może są tak zastraszeni, że boją się zareagować? Zazdroszczę im? Czuję zawiść? Mimo, że potwór dokonuje gwałtu na ich osadach co jakiś czas, są szczęśliwsi ode mnie. Nie są samotni. Dlaczego tylko ja mam cierpieć? Miałem wiele okazji, by wycelować i zabić bestię. W chwili, gdy posilał się ich dziećmi, kobietami, mężczyznami. Mogłem go zabić. Tylko dlaczego? Żyją, kochają się, mimo tego że bestia istnieje. Taki ich los. Moim losem jest zaś trwanie w samotności, pogrążanie się w szaleństwie. Możliwe, że któregoś dnia stracę chęć do życia. Wtedy pójdę na spotkanie z potworem lub rzucę się do przerębla, by zasnąć w odmętach przepastnych wód planety. A może to nie będzie szaleństwo, tylko odzyskanie zmysłów? Czy chęć przetrwania, by dalej wegetować nie jest szaleństwem? Zaraz zakończą modlitwę, a ja stąd odejdę. Robi się tak sennie. Muszę wrócić do kryjówki.

 

Mężczyzna budzi się. Jego ciało jest wyziębione. Prawie nie czuje nóg. Dotyka miotacza. Emituje niewielkie ilości ciepła, bateria jest prawie wyczerpana. Na niebie migoczą miliardy gwiazd. Podnosi głowę. Wioska majaczy w świetle księżyców planety. Zasnął. To nie powinno się wydarzyć. Musi zebrać siły i się stąd wycofać. Nie widzi potwora, zapewne już się najadł. Mężczyzna powinien się rozgrzać, zaczyna się ruszać. Pociera rękami uda. Czuje jak krew zaczyna w nim płynąć szybciej. Jeśli szybko nie wróci do kryjówki zamarznie. Klęka i wysiłkiem woli zmusza się do szybkiego powstania. Mięśnie są drętwe, ale wciąż ma sporo siły. Da sobie radę. Nagle zamiera. Zdaje mu się, że jest obserwowany. To niedobre przeczucie. Ostrożnie wyciąga z pod ubrania miotacz. Kciukiem przełącza opcję z podgrzewania na strzelanie. Ma jednak świadomość, że broń jest prawie rozładowana. Będzie musiał być precyzyjny. Robi kilka kroków do przodu. Już wie, że ktoś za nim stoi. Słyszy jego oddech. W myślach zadaje sobie pytanie, czy to jeden z tubylców. Zauważyli go, poczuli zagrożenie, muszą się bronić. Lecz w rzeczywistości nie ma złudzeń, że to mieszkaniec wioski. Oddech obserwatora jest spokojny. Czuje swoją przewagę nad mężczyzną. Nie boi się, nie wie, że mężczyzna posiada broń. Pewnie nigdy nie widział czegoś podobnego. Mężczyzna pociesza się. Wie, jak bardzo potwór jest szybki. Bo już nie ma wątpliwości, że stoi za nim bestia. Mężczyzna wie, że będzie miał tylko jedną szansę, nie może chybić. Odwraca się bardzo wolno. Zwierzę to zwierzę, nie ważne jakiego pochodzenia, z jakiej planety pochodzi, zasady są proste, drapieżnika nie można prowokować do ataku. Mężczyzna chce zyskać na czasie, chce być pewny, że trafi i zabije potwora. Staje z nim oko w oko. Broń trzyma przed sobą. Stwór znajduje się cztery metry przed nim. To dobra odległość. Wystarczająco bliska, by trafić go bez większego problemu, a także na tyle daleka, że palec na spuście będzie szybszy od reakcji drapieżnika. Jednak mężczyzna nie strzela. Pierwszy raz widzi potwora z tak bliska, jest zafascynowany. Zwierzę jest czarne, ogromne i złowrogie. W jego paszczy roi się od ostrych zębów, przednie i tyle łapy zakończone są szponami. Pokryty jest jakimś rodzajem pancerza. Nie wygląda na istotę z tej planety. Powinien być biały, aby ukryć się przed swoimi ofiarami, a także pokryty grubym futrem, by chronić się przed mrozem. Lecz czy potwór musi się ukrywać? Czy jest mu zimno? Czerwone ślepia bestii lustrują ofiarę. Jego pysk wygląda na niemal bez wyrazu, niczym posąg, lecz mężczyźnie zdaje się, że bestia się uśmiecha. Porusza się. A może to złudzenie? Kto pierwszy? Mężczyzna naciska na spust. Miotacz jest taki zimny, tak bardzo ciężki. Potwór skacze. Pada strzał.

Koniec

Komentarze

Biel tak bezkresna, że horyzont łączy się z kopułą nieboskłonu. – Wiem, co chciałeś przekazać, ale moim zdaniem należałoby nieco inaczej to opisać. Horyzont zawsze łączy się z niebem, ponieważ go dotyka. Tu wymowniejsze byłoby sformułowanie, że „zlewa się z kopułą nieboskłonu w jedną całość”.

 

Mężczyzna ostrożnie stąpa po lodowej tafli. Powierzchnia jest chropowata i dość gruba, aby nie groziła pęknięciem, lecz on chce odnaleźć jak najcieńsze miejsce. – Mnie to brzmi kaprawo. A jakby zmienić na: „by utrzymać jego ciężar”

 

Niemal czuje życie kłębiące się w przepastnych wodach planety. Kuca nad przeręblem z oszczepem w ręku i czeka. – Jeśli się mylę, to niech jakiś biolog mnie poprawi. Tak na zdrowy rozum: Kilka zdań dalej podajesz informację, że jądro planety ogrzewa oceany. Co za tym idzie, najcieplej jest w okolicach dna, bo najbliżej jądra. Z tego, co pamiętam z biologii, w takiej sytuacji właśnie najbliżej dna będą gromadzić się wszelkie organizmy żywe. Więc jak on chce upolować cokolwiek oszczepem, skoro szansa na to, że cokolwiek przepłynie na tyle blisko lodowej skorupy i akurat koło wydrążonej przez niego dziury, jest w zasadzie bliska zeru? Moim zdaniem logiczniejszym rozwiązaniem byłaby jakaś prowizoryczna wędka z długim sznurkiem, ale znów pojawia się problem przynęty…

 

Dlaczego Janus miałby wrócić? Kim był? Sierotą, bez szans na karierę, sławę rozwój swojego majątku. – brak przecinka to raz, a dwa, rozwój majątku? Majątek można pomnażać, ale nie rozwijać :P

 

Powyżej kilka uwag i przemyślem odnośnie strony technicznej.

A ogólnierzecz biorąc, to  mi się podobało. Fajnie zbudowany klimat samotnej planety, a pewne niedomówienia wychodzą według mnie tekstowi na plus. Zakończenie przypomniało mi oglądany niedawno film "Przetrwanie". W pewnych momentach rochę się gubiłem w zmiennej narracji, ale nie na tyle, żeby uznać to za jakąś ogromną wadę.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Serio? Przypomina "Przetrwanie" - no to może zmęczę ten film do końca. Kiedyś go próbowałem oglądać, ale nie dałem rady. Poprawki wezmę pod uwagę. 

Sama końcówka, zresztą we "Wśiekłych pięściach" z Brucem Lee zastosowano podoby zabieg :) Uwagi to oczywiście tylko sugestie, nic na siłę.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Aha dzię :D za komentarz. Poprawiłem. Bo uwagi rzeczywiście słuszne. Fajnie, że się podobało. Mi bardzo brakuje tego rodzaju s-f przynajmniej w filmach. 

        Bardzo fajny tytuł, przyciągający uwagę i natychmiast prowokujący do czytania, co czynię. 

        Dość interesujący pomysł, ale zdecydowanie do rozwinięcia, a przede wszystkim do dopracowania. Mimo wszystko, jest to tylko w miarę dopracowany  konspekt.

        W tekście jest nieco dialogów, ale  wszystkie zlewają się w jeden blok tekstu. Przydaloby się  wyodrębnić dialogi akapitami.

Masakra, wrzuciłem normalnie. Ten edytor tak dziwnie działa. Dobrze, że jeszcze mogę poprawić. Nie no dialogi są normalnie, tylko mi tak dziwnie zapisało ;/

samotność na obcej, nieprzychylnej planecie to ciekawy pomysł, nawet miejscami ciekawie poprowadzony. ale ten monolog wewnętrzny wymaga jeszcze szlifowania. technicznie trzeba  nad tym tekstem sporo popracować. poza tym wygląda to jak fragment czegoś większego. końcówka rozczarowuje.

Mhm, tak mówisz z tym dialogiem wewnętrznym? Może być bo nigdy nie przapadałem, za takim typem narracji. I może rzeczywiście jest przez to zbyt rozlazłe, zbyt dużo słów. Mi ciężko ocenić. Zobaczę co mówią inni, ale tak czy siak, to już powód do zastanowienia.

Fragment czegoś większego? Mhm, mi się wydawało, że i tak jest długie, jak na to co miałem napisać.

Co do końcówki. Ja osobiście tego typu zakończenia kocham. Wiem, że wielu ludzi takie coś wkurza, ale no przecież tak czasem musi być. W sumie jak miałbym kogoś zachecić, do przeczytania, to bym powiedział - stary, tekst może ci się nie spodobać, ale końcówka, jest fajna.

Ale co zrobić, rzecz gustu.  

Trochę znuzyło mnie to opowidanie. Niestety nie doczytałem do końca :)

:) Pierwszy raz chyba mam taki komentarz :) w życiu :) A pisałem prawie zawsze dłuższe :) opowiadania :)

Przyznam szczerze, że pomijając kwestie upodobań i gustów, to dla mnie dotkliwa porażka :/

Co mi pozostaje? Przeanalizować konstrukcję i więcej tak nie pisać. Właściwie dużo tu nie trzeba analizować, błędem jak widzę był wybór formy, a tematyka też podejrzewam interesująca dla mniejszości. heh

Nie przejmuj się przecież nie wszystkim musi się podobać :)

Może to wpływ pogody, niskiego ciśnienia i ciężkiego dnia mnie znużyły, a przypadkowo czytałem w tym momencie właśnie to opowiadanie :) Zwykły pech.

Wrażenie pierwsze: tekst nie dokończony, nie zamknięty. Wrażenie drugie: fatalne zmiany narratora w akapitach. Wrażenie trzecie: niezdecydowanie, chwalić, czy ganić. Byłoby za co, w obu przypadkach...  

Na Twoim miejscu, Tomaszu, siadłbym za jakiś miesiąc nad tym opowiadaniem i zrobiłbym z nim porządek. Bo warto. Tego jednego jestem pewien od chwili rozpoczęcia lektury.

Podzielam zdanie Adama. Pomysł ma potencjał, ale wykonanie zawiodło. Spróbuj dopracować, rozwinąć opowiadanie i ujednolicić narrację.

pozdrawiam

I po co to było?

O ile dopiero co w poprzednim opowiadaniu wielopiętrowce i słwotok mnie zachwyciły, tak tu niestety, odwrotnie. Z przykrością muszę się przyznać, że nawet nie przeczytałam opowiadania do końca.

Dialogi denerwują, czemu tego nie poprawiłeś?

Tekst zasygnalizował, jako warty przeczytania, Adam. Dlatego się tu zjawiłem. Niestety, mniej więcej w połowie odpadłem. Nie podoba mi się ani sposób narracji, a "akcja" nudzi.
Podam fajny przykład na to, jak można mnie zirytować, właśnie prowadzoną narracją: "Lecz kiedy nacisnąłem na spust. Wszystko okazało się takie proste".

Tylko tylko ode mnie.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Przemieszanie wydarzeń oraz niedookreślone zmiany podmiotów miejscami znużyły mnie wielce. Dotrwałam do końca, ale gdyby tekst był dłuższy - nie udałoby mi się. Mało wrażliwa na takie rzeczy jestem, więc powiem, że klimatu samotności nie poczułam, a sam pomysł na zagubienie się na zimnej i prawie pustej planecie do mnie nie przemówił. Prawdopodobnie - jak sugerowano powyżej - rozwinięcie tego i dopracowanie toku myśli bohatera mogłoby nadać tekstowi więcej głębi, emocji, hm, akcji? Bo tej też za bardzo nie widzę.

Zatem byłam, przeczytałam, ale to wszystko.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Zdecydowanie zgadzam się z większością osób komentujących Twoje opowiadanie, że oparte jest na dobrym i ciekawym pomyśle. Bardzo interesująco dałeś się wczuć w klimat tej samotmej i lodowej planety. Ale na chwilę obecną to wszystko co mogę pozytywnego o tekście powiedzieć. Negatywne jest to, że bardzo szybko przeskakujesz w narracji z opisami. Co stwarza wrażenie, że to jedynie zarys/szkic opowiadania lub nawet powieści, jeśli dobrze wyważysz proporcje: narracja, akcja, bohaterowie i - najważniejsza - konkluzja.

 

Co mi się rzuciło w oczy najbardziej:

>> Jądro planety podgrzewa oceany i pozwala na utrzymanie minimalnych warunków dla funkcjonowania prostych organizmów <<--- Niestety, nie mogę się z tym stwierdzeniem zgodzić. Jest sprzeczne. Jądro planety nie ma wpływu (żadnego) na potrzymywanie minimalnych warunków dla oceanicznego ekosystemu. To prądy oceaniczne wywierają na to największy wpływ: głównie temperatura wody na różnych głębokościach, do tego dochodzi jeszcze ciśnienie, promienie słoneczne. Przemyśl to dokładniej. Poczytaj o tym w pozycjach naukowych (broń Boże nie korzystaj z Wikipedii, bo tam ludziska piszą takie bzdury, że już kilka razy byłem u dentysty:) ). Jakby co, to służe pomocą. Mejl jest w moim profilu.

 

Także, podobało mi się, ale troche zawiodło wykonanie. Stać Ciebie na dużo lepsze teksty. Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Nowa Fantastyka