- Opowiadanie: kagMi - Historie pewnego przeklętego: Prolog

Historie pewnego przeklętego: Prolog

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Historie pewnego przeklętego: Prolog

Prace nad odbudową miasta wciąż trwały. Minęły dwa miesiące od ostatnich zamieszek, a po usunięciu barbarzyńców wszyscy mieszkańcy wzięli się do ciężkiej i mozolnej pracy. Najbardziej ucierpiała zachodnia część miasta, gdzie napastnicy zaczęli atak. Im bliżej znajdowali się ratusza, tym bardziej ich siła i impet malały. W końcu upadli, atak się nie powiódł, a ci, którym udało się przeżyć – uciekli i schronili się w pobliskim lesie. Od tego czasu nie widziano ich w okolicy Seroth – podejrzewano nawet, że część skryła się między mieszkańcami i nadal znajduje się w mieście.

 

Zarządca Seroth poległ ale szybko wysłano na jego miejsce zastępcę, który nie zwlekał z podjęciem kroków ku zapewnieniu mieszkańcom większego bezpieczeństwa a także dachu nad głową. Raul był powszechnie znany i szanowany. Ludzie z prowincji uważali go za gbura, jednak mimo to zaskarbił sobie ich szacunek swoją uczciwością. Człowiek honoru, jakkolwiek bezczelny nie był, spotykał się z aprobatą ludu – zwłaszcza na stanowiskach zarządczych.

– Ile jeszcze zajmie nam odbudowa? – zapytał, chcąc upewnić się w swoich przekonaniach – Piszę raport, nie chciałbym wprowadzać wyższych ode mnie władz w błąd.

– Miesiąc. Może dwa, panie. – odpowiedział Tran, kierujący grupą zajmującą się czyszczeniem ulic – Brakuje nam powozów, panie. Gdybyśmy mieli ich o tuzin więcej, prace posuwałyby się szybciej.

– Uwzględnię to w raporcie, a teraz pozwól, że dokończę. – machnął ręką, a Tran wiedział, że powinien zająć się swoimi sprawami.

 

 

Tran nie wyróżniał się spośród innych kompletnie niczym, poza jasno rudym kolorem fryzury i zarostu. Był przeciętny – pomocny ale tylko w swoim interesie, uczciwy tylko kiedy wychodził na swoje, agresywny gdy wypił za dużo i nudny kiedy przychodziło mu rozmawiać z kobietami. Kierował grupą tylko i wyłącznie dzięki doświadczeniu, bo nie posiadał cech, które wyniosłyby go na kierownicze stanowisko. Wykonywał swoją robotę dobrze co utrzymywało go na tej pozycji.

 

 

Grupa od godziny składała popękane, nadpalone deski jakiegoś zawalonego domu. Szczątki miasta były starannie segregowane. Co nadawało się jeszcze do użytku, wywożone było do magazynów, co okazywało się śmieciem – wyrzucano poza miasto. Tym sposobem powoli ale coraz bardziej widoczne były efekty ciężkiej pracy.

– Kolejny powóz napełniony. Wszystkie w drodze, nie możemy pracować dalej. – zawołał z daleka jeden z podwykonawców Trana.

– Zróbcie sobie przerwę, póki co, nie mamy nic do roboty. – odpowiedział i rozejrzał się po pracownikach.

Nie wydawali się przygnębieni z tego powodu. Kilku od razu usiadło na ziemi, inni pobiegli przemyć twarz w chłodnej, kojącej wodzie. Nieliczni krążyli po gruzach i szukali ciekawych znalezisk pod deskami i kamieniami.

– Szefie – zawołał jeden – coś znalazłem.

 

 

Tran spojrzał w tamtym kierunku. Był to młody pracownik, jego mina nie zdradzała żadnych emocji to i on nie widział powodu by się spieszyć. Wolnym i lekko zrezygnowanym krokiem ruszył w tamtym kierunku. Tran w przeciwieństwie do reszty pracowników czuł pewną presję i chęć oczyszczenia swojego rewiru jak najszybciej. Wolał pracować niż bezczynnie czekać na powozy, które wywoziły niewielką część szczątek.

Podskoczył na jeden z kamieni, który stanowił niegdyś schody do wejścia. Chwycił się wystającej beli i dalej przeszedł na stromy dach, który pod wpływem upadku i własnego ciężaru spłaszczył się na szczątkach domostwa. Przeszedł wzdłuż niego i znalazł się obok swojego pracownika.

– Czy coś się dzieje?

– Nie, znaleźliśmy zejście do piwnicy. Znajduje się tam kilka rupieci i drewnianych bel. Je także mamy wyciągnąć?

– Tak, zdecydowanie. Jak sądzę na tym miejscu już niebawem stanie nowy dom, nie zostawimy szczątków w piwnicy.

Tran nachylił się i spojrzał do wnętrza. Poczuł gorzki zapach książek. Lubił ten aromat, wśród niego zawsze czuł się jak w domu, gdzie trzyma prywatny zbiór ksiąg. Niemal od razu poczuł chęć zbadania wnętrza piwnicy.

– Czy ktoś z was ma jakąś lampę? – zapytał, wciąż patrząc w ciemne pomieszczenie, gdzie faktycznie znalazły się drewniane szczątki.

 

 

Ten sam pracownik, który go wezwał podał mu teraz pochodnie i podpalił jeden jej koniec zawinięty nasączonymi szmatami. Tran pomachał nią kilka razy próbując dojrzeć co znajduje się w środku piwnicy. Przed twarzą poczuł teraz fale ciepłego powietrza pochodzące od palącej się pochodni.

 

 

Wolno zaczął zsuwać się po drewnie. Zaraz gdy mu się to udało, poczuł pod nogami kamienne schody prowadzące w dół. Zejście nie było proste. Wymagało nieco wysiłku i oczyszczenia zasypanego wejścia. Im głębiej się znajdował tym wyraźniej czuł zapach starych ksiąg. Pomyślał, że przeniesienie swojej biblioteki do piwnicy nie byłoby złym pomysłem. Ciekaw był co też mieszkaniec tego domu przechowywał w swoich zbiorach.

 

 

Powietrze zaczynało być duszne i cuchnące, rzadko kiedy było wietrzone. Schody prowadziły prosto w dół, a na ścianie co kilkanaście stopni znalazł pochodnie, które pozwalał sobie zapalić.

 

 

W końcu dotarł na sam dół. Ciężko było mu oddychać, jednak nie przejął się brakiem powietrza widząc pomieszczenie, które miało zakryte ściany regałami na książki. Na środku także stały, odwrócone do siebie tyłem, półki pełne ksiąg – starych i zakurzonych. Ich zapach zdecydowanie dominował wśród odoru panującego w piwnicy.

 

 

Nie zwlekał, od razu podszedł do regału stojącego naprzeciw i z wrodzoną czułością do książek chwycił jedną. Odsunął pochodnię tak, by w żaden sposób nie zagrozić zbiorowi. Obejrzał książkę z każdej strony i zdmuchnął z niej grubą warstwę kurzu. Książka nie wyróżniała się. Nie wydawała się też być unikatowym egzemplarzem, które Tran tak bardzo kochał. Przeciętna… tak samo jak on sam i jak wszystkie książki, które zdążył przejrzeć.

 

 

Później uwagę jego zwróciła książka leżąca na biurku. Nie miała żadnych zdobień ani tytułu na grzbiecie. Była matowo brązowa, związana rzemieniem o podobnym kolorze. Tran umieścił pochodnie na żelaznym stojaku obok, tak by pochodnia rzucała światło na biurko.

 

 

W tym samym czasie usłyszał szum dochodzący z góry, nagle głosy podniosły się a gdzieś między szmerami i okrzykami było można dosłyszeć rżenie koni.

– Szefie – rozległ się stłumiony krzyk – przyjechał powóz!

– Załadujcie, nie potrzebujecie mnie do tego.

 

 

Czekał przez moment ale nie otrzymał odpowiedzi. Szum nie ustawał po czym było można wnioskować, że praca jest kontynuowana. Rozejrzał się po piwnicy raz jeszcze, a później usiadł przed biurkiem. Rozwiązał rzemyk książki i zdmuchnął z niej kurz, tak jak to czynił z każdą obejrzaną tutaj. Ów książka nie była żadnym dziełem. Wyglądała na zwyczajny pamiętnik, czy dziennik… Być może zwykły notatnik do zapisków jakiegoś sklerotyka.

 

 

Pierwsze strony były puste, tekst zaczął się w okolicach piątej, czy szóstej. Czarny atrament już nieco wyblakł, co świadczyć mogło o jego niskiej jakości. Litery nie straciły na kształcie, dzięki czemu można było je bez problemu odczytać.

 

 

Tran przeczytał pierwsze słowa w znalezionym dzienniku.

– Mam na imię Mesodious i jestem przeklęty.

Koniec

Komentarze

Prace nad odbudową miasta wciąż trwały.   ---> Jak na razie opisujesz prace porządkowe, nie odbudowę.  

W końcu upadli, atak się nie powiódł   ---> trudno atakować w pozycji leżącej. Nie miałeś na myśli, pisząc o upadku, czegoś innego?  

ci, którym udało się przeżyć - uciekli i schronili się   ---> przecinek zamiast dywizu.   

podejrzewano nawet, że część skryła się między mieszkańcami i nadal znajduje się w mieście.   ---> trąbole, nie obrońcy. Nie szukają, nie wyłapują?  

szybko wysłano na jego miejsce zastępcę, który nie zwlekał z podjęciem kroków ku zapewnieniu mieszkańcom większego bezpieczeństwa a także dachu nad głową. ---> brakuje wielu przecinków, ale to nic w porównaniu z brzmieniem tego zdania. Tak piszą raporty i sprawozdania urzędasy i policjanci, literaci zwykle trochę płynniej i jaśniej opisują sytuację i wydarzenia.  

Okienko się kończy, więc tak wybiórczo:  

czekać na powozy, które wywoziły niewielką część szczątek.  ---> powozy czymś tam się różnią od wozów. Nie wiesz, czym? Dowiedz się. Szczątków, nie szczątek. Wiem, polska fleksja trudna fleksja...  

Ów książka nie była żadnym dziełem.   ---> Zaimek "ów" odmienia się przez rodzaje, liczby i przypadki. Dziwne? Bynajmniej, tak było i jest od wieków...  

Ryzykowne jest ocenianie samego prologu, więc ani słowa o tym, jak wyobrażam sobie kontunuację. Natomiast bardzo dobrze wyobrażam sobie długość szczegółowego wykazu błędów, jeśli Autor nie przysiądzie fałdów nad podręcznikami i słownikami. Przykre, ale prawdziwe...

        Odbiór tego tekstu znacznie utrudniają także trzy poważne niedoróbki, oczywiście, niezawinione przez Autora, a mianowicie:    

        --- brak akapitów (wcięć tekstu) od lewego marginesu;

        --- niewyjustowanie tekstu od krawędzi do krawędzi;

        --- dziwaczne formatowanie wersów tekstu, raz zwarte, a następnie        znowuż z odstępami pomiędzy linijkami --- i tak sobie od Sasa do Lasa w wielu partiach tekstu… 

        Po prostu --- jest to wina przedpotopowego edytora tekstów tego portalu, zapewne pamiętającego czasy internetowego króla Ćwieczka.

        Czy portalu „NF” naprawdę nie stać na zainstalowanie porządnego, profesjonalnego edytora tekstów, tak jak jest na innych portalach? Przecież konieczność wprowadzenia nowego edytora jest sprawą znaną i wielokrotnie już podnoszoną. Informowano o niej redakcję „NF”.

        No i mamy efekt, na pewno niezamierzony i niezawiniony przez Autora --- tekst wygląda marnie, a co gorsza, pewnie prawie wszyscy już uważają, że wygląda normalnie. A wizualnie --- wygląda po prostu bardzo tandetnie.

        Naprawdę koniecznie musimy przyzwyczajać się do bylejakości? Niebawem ktoś pewnie zapyta --- a o cóż właściwi idzie? Przecież właśnie tak, a nie inaczej, właśnie tak powinien wyglądać porządnie sformatowany tekst, a edycja mojego tekstu jest pierwsza klasa!   Bo --- jeżeli patrzę na teksty zamieszczane na tym portalu, to one właśnie tak wyglądają! I jakaż byłaby odpowiedź na takie dictum?

        Może tak w końcu ktoś zrobi porządek z tym nieszczęsnym przedpotopowym edytorem, kompletnie nieprzystającym do portalu literackiego? To naprawdę takie trudne i kosztowne?

W kwestii odstępów międzyakapitowych: to nie edytor na tej stronie, to edytor Autora został tak ustawiony.

        Nie jestem tego pewien. Niech autor sprawdzi, czy może sformatować tekst prawidłowo funkcją "edytuj". Ale --- brak akapitów od lewgo marginesu i niewyjustowanie tekstu to jednak niewątpliwa zasluga edytora strony...    

Gdyby zależało to jedynie od ustawienia tutejszego edytora, nie pojawiałyby się w innych tekstach ani normalne interlinie, ani wielowierszowe czarne, puste pola między akapitami. Sądzę, że decydują o tym ustawienia źródłowe.

     W takim razie, trzeba przeprowadzić eksperyment. Tekst, powiedzmy, na cztery kartki maszynopisu, pisany i edytowany w formacie "bez odstępów", po wklejeniu nie poprawiany funkcją "edytuj". Oczywiście, z akapitami t wyjustowany. 

     No i zobaczymy, cóż edytor strony zrobi z takiego opowadanka, a także przekonamy się, jakżeż  wyglądać będą odstępy miedzy wierszami tekstu i jakich rozmiarów będzie odstęp pomięędzy tekstem a, na przykład,  gwiazdkami. Ale już Prosiaczek pisał o tym, jak edutor zjechał mu tekst.

     I kto się tego podejmie?

- Ile jeszcze zajmie nam odbudowa? – zapytał, chcąc upewnić się w swoich przekonaniach – Piszę raport, nie chciałbym wprowadzać wyższych ode mnie władz w błąd.

 - Miesiąc. Może dwa, panie. – odpowiedział Tran, kierujący grupą zajmującą się czyszczeniem ulic – Brakuje nam powozów, panie. Gdybyśmy mieli ich o tuzin więcej, prace posuwałyby się szybciej.

 

Odbudowa to jedno. O „wyższych ode mnie” nic wcześniej nie było. Jest zarządca, który poległ, zastępca zajął jego miejsce, ale ani słowa o tym, gdzie to miast się znajduje i że komuś podlega.

Poza tym nie daje się kropek przed myślnikiem "-  odpowiedział".

Aha, wypada dodać, kto zapytał – nie wynika to z tekstu, trzeba się domyślać.

 

Tran nie wyróżniał się spośród innych kompletnie niczym, poza jasno rudym kolorem fryzury i zarostu. Był przeciętny - pomocny ale tylko w swoim interesie, uczciwy tylko kiedy wychodził na swoje, agresywny gdy wypił za dużo i nudny kiedy przychodziło mu rozmawiać z kobietami.

 

Jasno rudy => jasnorudy (nawet jeśli word podkreśla ci jako błąd)

Co do opisu Tranu – widzę sprzeczność w jego zachowaniu i opisie. Właśnie wydaje się pomocny, uprzejmy, nawet sam wszedł do piwnicy, zamiast wysyłać tam pracowników, no i uwielbia książki...

 

Wykonywał swoją robotę dobrze co utrzymywało go na tej pozycji.

Przecinek przed „co”

 

Szczątki miasta były starannie segregowane.

Pierwsze słyszę o szczątkach miasta. Zerknij do słownika.

 

Tym sposobem powoli ale coraz bardziej widoczne były efekty ciężkiej pracy.

Przecinek

 

- Kolejny powóz napełniony. Wszystkie w drodze, nie możemy pracować dalej. – zawołał z daleka jeden z podwykonawców Trana.

- Zróbcie sobie przerwę, póki co, nie mamy nic do roboty. – odpowiedział i rozejrzał się po pracownikach.

Znowu odsyłam do słownika. Zdecyduj się, kim oni byli.

 

Tran spojrzał w tamtym kierunku. Był to młody pracownik, jego mina nie zdradzała żadnych emocji to i on nie widział powodu by się spieszyć. Wolnym i lekko zrezygnowanym krokiem ruszył w tamtym kierunku. Tran w przeciwieństwie do reszty pracowników czuł pewną presję i chęć oczyszczenia swojego rewiru jak najszybciej.

Przecinek przed „to”

Po pierwszy – skoro czuje presję i chęć, czemu jest zrezygnowany? Po drugie – wcześniej nic o tym, by Raul wywierał presję, więc kto?

 

Chwycił się wystającej beli i dalej przeszedł na stromy dach, który pod wpływem upadku i własnego ciężaru spłaszczył się na szczątkach domostwa.

O „szczątkach domostwa” też pierwsze słyszę

 

- Czy coś się dzieje?

W związku z tym, że pracownik wcześniej krzyczał, że coś znalazł, sensowniejsze pytanie: Co tam masz? Co znalazłeś?

 

Tran nachylił się i spojrzał do wnętrza. Poczuł gorzki zapach książek. Lubił ten aromat, wśród niego zawsze czuł się jak w domu, gdzie trzyma prywatny zbiór ksiąg. Niemal od razu poczuł chęć zbadania wnętrza piwnicy.

 - Czy ktoś z was ma jakąś lampę? – zapytał, wciąż patrząc w ciemne pomieszczenie, gdzie faktycznie znalazły się drewniane szczątki.

W domu, to chyba normalne, że „prywatny” zbiór ksiąg. Może lepiej „własny”.

„drewniane szczątki” – pinokia mieszkały w tym domu?

 

Przed twarzą poczuł teraz fale ciepłego powietrza pochodzące od palącej się pochodni.

Przed czy na twarzy?

 

Wolno zaczął zsuwać się po drewnie. Zaraz gdy mu się to udało, poczuł pod nogami kamienne schody prowadzące w dół. => Wolno zaczął się zsuwać po drewnie, po czym / aż poczuł pod nogami schody (jak do piwnicy, to wiadomo, że prowadzą w dół)

Im głębiej się znajdował tym wyraźniej czuł zapach starych ksiąg. Pomyślał, że przeniesienie swojej biblioteki do piwnicy nie byłoby złym pomysłem. Ciekaw był co też mieszkaniec tego domu przechowywał w swoich zbiorach.

Im głębiej schodził

Poza tym chyba i właściciel domu i bohater zapomnieli o wilgoci, która zaraz zniszczyłaby książki...

 

Powietrze zaczynało być duszne i cuchnące, rzadko kiedy było wietrzone. Schody prowadziły prosto w dół, a na ścianie co kilkanaście stopni znalazł pochodnie, które pozwalał sobie zapalić.

 

Nie słyszałam o wietrzeniu powietrza.

A gdzie mają prowadzić schody? Skoro do piwnicy, to wiadomo, że prosto w dół. I czemu miał sobie nie pozwolić zapalić?

  

Książka nie wyróżniała się. Nie wydawała się też być unikatowym egzemplarzem,

 

Nie wyróżniała się wśród innych książek w piwnicy?

A skąd wie, że to nie unikat, skoro nawet jej nie otworzył i nie przeczytał tytułu?

 

W tym samym czasie usłyszał szum dochodzący z góry, nagle głosy podniosły się a gdzieś między szmerami i okrzykami było można dosłyszeć rżenie koni.

Czekał przez moment ale nie otrzymał odpowiedzi.

Przecinek przed „a”, „ale”

 

Rozwiązał rzemyk książki i zdmuchnął z niej kurz, tak jak to czynił z każdą obejrzaną tutaj.

Wcześniej tylko jedną oglądał.

 

tekst zaczął się w okolicach piątej, czy szóstej

bez przecinka

 

Czarny atrament już nieco wyblakł, co świadczyć mogło o jego niskiej jakości.

Albo wieku...

 

  Mamy szczątki miasta, budynku – a ludzie? Nikt nie zginął przy takich zniszczeniach? Ostrożnie używaj słów, masz problem ze znaczeniami. Najlepiej zaopatrzyć się w słownik i sprawdzać.

Na razie tylko prolog, więc trudno coś więcej opisać. Warto by jednak popracować na bohaterem - póki co przeciętny, więc i mało interesujący. 

Potknięć i powtórzeń faktycznie masz tu sporo. Większość wypisali poprzednicy, ja dodam tylko, że:

Wolnym i lekko zrezygnowanym krokiem ruszył w tamtym kierunku. - on sam mógł być zrezygnowany, jego krok natomiast - nie.

Podskoczył na jeden z kamieni, który stanowił niegdyś schody do wejścia. - lepiej "wskoczył".

Poza tym, źle zapisane dialogi. Więcej o tym tu: http://www.fantastyka.pl/10,4550.html

Na temat fabuły trudno mi się wypowiedzieć po prologu zaledwie. Zobaczymy co będzie dalej, ale musisz popracować nad językiem, żeby nie kłuć w oczy błędami.

Pozdrawiam.

Caly ten odnarratorski wstep jest niepotrzebny. Niech bohaterowie o tym porozmawiaja. Biorac pod uwage dlugosc tekstu, nie rozumiem, po co rozpisywac sie o dwoch postaciach. Nie lepiej skupic sie na tej, ktora robi cos istotnego dla fabuly? Pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka