- Opowiadanie: Haniel - Koneser zwłok

Koneser zwłok

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Koneser zwłok

– A więc jest pan kanibalem? – zapytał starszy mężczyzna w okularach w czarnej oprawce, spoglądając na swojego interlokutora siedzącego z drugiej strony małego stolika.

 

 

– Nie. – Podniósł wzrok utkwiony do tej pory w blacie i spojrzał na jarzeniówkę na suficie. – Kanibal to takie brzydkie słowo. Zwierzęta są kanibalami. Te niemyślące istoty. Ale żeby człowieka tak nazwać? Nie podoba mi się to. Nie, ja nie jestem kanibalem. Jestem koneserem zwłok. Ja nie zabijam innych w przypływie szaleńczego gniewu, w celu wyładowania emocji, czy dla zaspokojenia jakichś potrzeb. Nie biegam po ulicy z wystawionym ozorem, szukając młodej i pięknej kobiety, którą przed zjedzeniem mógłbym zgwałcić. Nie zabijam, bo lubię patrzeć na cierpienie innych. Nie. Nie jestem psychopatą, o których tyle się słyszy w telewizji. Ja jestem wykwalifikowanym koneserem zwłok.

 

 

– Wykwalifikowanym? – Na twarzy mężczyzny w okularach wymalowało się szczere zdziwienie. – Przecież… pan mówi, jakby to był zawód! To tak, jakby się pan chwalił dyplomem z… z gwałtów albo z pedofilii!

 

 

– Proszę mnie nie obrażać. – Złożył dłonie przed twarzą, opierając łokcie o stół. – Gwałciciele i pedofile to ludzie innego pokroju, powinni żyć w odosobnieniu, gdzie mogliby się gwałcić wzajemnie, przynajmniej każdy by wiedział jak to jest, a pedofilów to najchętniej bym zabił…

 

 

– I zjadł? – wtrącił pospiesznie reporter.

 

 

– Tfu! Takiego czegoś do ust bym nie włożył. Proszę nie być śmiesznym! – Koneser aż wytarł usta z obrzydzenia. – Mam swoje zasady.

 

 

– Dobrze, przepraszam, wróćmy zatem do kwalifikacji. Jak można się wykwalifikować w takim „zawodzie”? – dziennikarz zapytał akcentując ostatnie słowo.

 

 

– Na świecie jest tylko jeden instytut, w którym można je zdobyć, a i tak niemal graniczy to z cudem. Nauka trwa aż siedem lat, a ostatnie pół roku to prawie same egzaminy praktyczne.

 

 

– Egzaminy praktyczne?

 

 

– Tak. Do instytutu przyjmowani są ludzie różnych zawodów, tacy, którzy mieli pozytywne rokowania podczas obserwacji. Tak, tak, do instytutu nie można zgłosić się samemu. Osoby mające słabe wyniki stają się obiektami egzaminacyjnymi, z których korzystają najlepsi w „nauce”.

 

 

– Jak wygląda taki przykładowy egzamin? Macie zrobić jak najlepsze danie z… człowieka? To chore! Kto takie coś sponsoruje?!

 

 

– Rządy, proszę pana, rządy. Na pierwsze pytanie odpowiedź brzmi nie, nie i jeszcze raz nie. Instytut to nie szkoła kucharska… Przed egzaminami wszyscy studenci są badani pod każdym możliwym kątem, a zadania polegają na wyciągnięciu jak największej ilości informacji o zjadanym z jego mięsa.

 

 

– Informacji?

 

 

– Tak, informacji. Pierwszy stopień egzaminów polega na postawieniu właściwej diagnozy stanu zdrowia zjadanego. Musimy rozpoznać jakie choroby trawiły jego ciało, jak się odżywiał i jaki tryb życia prowadził, potem nasze wyniki porównywane są z wynikami badań. Najlepsi przechodzą dalej, gorsi… cóż. W drugim uczymy się odgadywać, czym się zajmował i gdzie żył nasz obiekt. W trzecim poziomie, najtrudniejszym i dostępnym tylko dla nielicznych, w tym dla mnie – dodał z dumą – odgadujemy wspomnienia zmarłego. To całkowita infiltracja jego umysłu.

 

 

– Niemożliwe! – krzyknął dziennikarz z uśmiechem, nie dowierzając, że dał się tak wpuścić w maliny. – Prawie dałem się panu nabrać.

 

 

– Dlaczego uważa pan, że żartuję? Mówię całkowicie poważnie, nawet się nie uśmiechnąłem, by mógł pan odebrać to jako kawał. Jeśli pan nie wierzy, mogę to panu zaprezentować. Oczywiście, o ile dostarczy pan obiekt. – Koneser zamilkł na moment, po czym dodał. – Jednakże szczerze w to wątpię.

 

 

– Ja…eeee… możemy to na razie zostawić? Mam jeszcze kilka pytań. – Reporter wyraźnie się speszył.

 

 

– Proszę bardzo. – Koneser zapatrzył się w fenickie lustro po jego prawej stronie, po czym spojrzał na dziennikarza i dodał. – Po to tu jesteśmy.

 

 

– Dobrze więc, mówił pan, że trzeci poziom to całkowita infiltracja mózgu ofiary oraz instytut sponsorowany jest przez rządy. Jeśli dobrze rozumiem, jest pan szpiegiem, tak?

 

 

– Tak, można to tak nazwać, jednakże praca zwykłego szpiega różni się od mojej. Ja nie muszę przenikać do otoczenia celu, siedzieć godzinami na podsłuchu, ryzykować zdemaskowanie czy śmierć. Koneserzy są wzywani do laboratoriów, gdzie sprowadza się przechwycony przez agentów cel. Na miejscu udajemy się na rozmowę z ofiarą, by uśpić jej czujność i w najmniej spodziewanym momencie ją uśmiercić. Takie działanie osłabia umysłowe zapory w psychice „badanego”, dzięki czemu łatwiej zinfiltrować jego umysł.

 

 

– To brzmi jak film science fiction. Ciężko w to wszystko uwierzyć.

 

 

– Możliwe, ale zapewniam pana, że widziałem rzeczy, w które sam wątpiłem, więc to, to jeszcze nic. I jak już mówiłem, mogę to wszystko bardzo prosto udowodnić.

 

 

– Nie… nie… przynajmniej jeszcze nie – Dziennikarz wystraszył się własnych myśli, czyżby rozważał możliwość uśmiercenia kogoś tylko po to, by zobaczyć na własne oczy to, o czym mówi ten człowiek? Nie! Co się z nim dzieje?

 

– Gdzie jest ten instytut? – wypalił szybko, rzucając pierwsze pytanie, jakie przyszło mu do głowy, byle tylko oddalić tamte mroczne podszeptywania.

 

 

– Nie mam pojęcia.

 

 

– Co? Dobre sobie, ha ha. Przecież spędził pan tam siedem lat!

 

 

– Tak, siedem lat w całkowicie odizolowanym od świata zewnętrznego instytucie. – Chwila ciszy. – Może nie tak. Odizolowanym z naszej strony, bo telewizję mieliśmy, radio też, ale jakiekolwiek kontakty z ludźmi spoza ośrodka były uniemożliwione. Oczywiście sprowadzono nas tam pod całkowitą narkozą, jeśli jeszcze miałby pan jakieś wątpliwości.

 

 

– Siedem lat… To musiało być okropne – zamyślił się reporter, po czym złapał się na tym, że zaczynał współczuć temu człowiekowi… nie, temu kanibalowi. – Wydaje mi się, że możemy na dzisiaj skończyć. Źle się czuję, ale jutro do pana wrócę.

 

 

– Proszę bardzo. Czekam także na obiekt pokazowy, jeśli tylko pan rozważy tę propozycję.

 

 

– Nie, nie, ja… eee… do widzenia panu.

 

Dziennikarz prędko wstał z krzesła i podszedł do metalowych drzwi. Nacisnął dzwonek, a kilka sekund, które czekał na strażnika więziennego, wydawało się wiecznością. Co się z nim dzieje?! To ten człowiek, on coś z nim zrobił! Przed opuszczeniem pokoju rzucił jeszcze ukradkowe spojrzenie na swojego byłego rozmówcę, który akurat bardzo zainteresował się paznokciami lewej dłoni. Reporterem wstrząsnął dreszcz, gdy drzwi zamknęły się za nim z głuchym łoskotem.

 

– Wszystko w porządku, proszę pana? – łagodnie zapytał klawisz. – Blado pan wygląda.

 

 

– Ja… Tak, tak, jestem tylko zmęczony, dziękuję.

 

Reporter odwrócił się w stronę strażnika i zaczął się zastanawiać, czego też mógłby się dowiedzieć o nim od konesera. Zawiesił wzrok w okolicach obwisłego brzucha w podniszczonym mundurze, a jego myśli powoli zmierzały w najczarniejsze zakątki umysłu.

 

– Proszę za mną, odprowadzę pana do wyjścia. – Strażnik gestem ręki wskazał kierunek marszu.

 

 

– Nie! – odpowiedział zbyt ostro, wyrywając się z dziwnego transu. – Sam sobie poradzę, dziękuję.

 

Chciał szybko opuścić to miejsce, nim zrobi coś głupiego, czego mógłby żałować do końca życia.

 

– Do widzenia.

 

 

– Tak, tak, żegnam.

.oOo.

 

– Żono, wróciłem – oznajmił reporter, zamykając drzwi wejściowe ich domku.

 

Odwiesił czarny prochowiec, zrzucił kapelusz i spojrzał w lustro. Rzeczywiście był trochę blady, a przecież odwiedził dziś tylko więzienie, by porozmawiać z tym psycholem, to czym się aż tak zmęczył? Czyżby grypa? W końcu teraz wielu ludzi chorowało, taki okres, ale on nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio był na coś chory. Szczerze powiedziawszy, to poza chorobami wieku dziecięcego, nie przypominał sobie żadnej infekcji – zarazki po prostu go unikały. Poklepał policzki dla przybrania rumieńców i udał się do kuchni, skąd dochodziły odgłosy obiadowej krzątaniny.

 

– Witaj, kochanie. Jak było w więzieniu? – trochę zbyt słodkim głosikiem zapytała kobieta, wywołując tym pełne podejrzliwości spojrzenie męża.

 

 

– Ciężko… – zaczął, spoglądając na biodra stojącej tyłem do niego żony. Jej delikatne ruchy w prawo i lewo w rytm muzyki z radia uspokajały jego umysł, budząc nawet lekkie podniecenie. – Źle się czuję po tym spotkaniu. Dziwny człowiek.

 

 

– Mhm.

 

 

– Wyobrażasz sobie, powiedział, że zjada ludzi na polecenie rządu? Sam nie wiem, czy mam w to wierzyć. Przecież to chore! – huknął, siadając przy stole.

 

 

– Mhm.

 

 

– Mówił, że ze zjedzonych zwłok może odczytać nawet wspomnienia ofiary! To niemożliwe! Przecież wtedy każde zabójstwo można by rozwiązać! Wspomnienia ofiary byłyby nieocenioną pomocą! – krzyczał bardziej do siebie, niż do żony. – Zaproponował mi nawet pokaz, w którym by to udowodnił! A ja… a ja, ja, nawet się nad tym zastanawiałem… Widzisz, co ten człowiek ze mną zrobił?

 

 

– Mhm. Chciałeś mu podsunąć tego strażnika więziennego? – Głos kobiety delikatnie się zmienił. Nabrał bardziej męskiej barwy.

 

 

– Co? Ja… Tak, tak. Pomyślałabyś? Ja się w życiu nawet nie biłem! – spojrzał na nią dziwnie nieobecnym wzrokiem.

 

 

– Mhm.

 

 

– Zaraz… Skąd ty… – Kobieta przerwała mu, stawiając przed nim metalową tacę z przykryciem.

 

 

 

– Smacznego, kochanie – powiedziała uśmiechając się, usiadłszy z drugiej strony stołu.

 

Mężczyzna uniósł pokrywę, dopiero teraz uświadamiając sobie jak bardzo był głodny, lecz to, co ukazało się jego oczom, z pewnością nie było obiadem… przynajmniej nie dla niego. Spojrzał ze wstrętem na żonę, lecz ta tylko uśmiechała się przymilnie. Wrócił wzrokiem na zawartość tacy – głowa strażnika więziennego patrzyła na niego pustymi oczodołami, uśmiechając się przy tym nieznacznie, jakby zapraszając do konsumpcji. Z trudem powstrzymał odruch wymiotny i ponownie uniósł wzrok, szukając zrozumienia w oczach ukochanej. Ale to nie jej wzrok napotkał. Dziennikarz zamknął powieki, nie wierząc w to, co widzi, lecz po ponownym otwarciu nic się nie zmieniło. Zza stołu patrzył na niego koneser zwłok, ten sam, z którym nie tak dawno rozmawiał w więzieniu. Nie zastanawiając się dłużej, poderwał się z miejsca i z pobliskiego blatu chwycił sporych rozmiarów tasak. Miał zamiar się nim bronić, lecz w momencie brania zamachu, uświadomił sobie, czym została odcięta głowa spoczywająca na stole, upuszczający tym samym broń. Ze wstrętem wytarł dłoń w ubranie i spojrzał na nieruchomego konesera. Reporter wziął głęboki oddech i przemówił, najspokojniej jak w tej chwili potrafił:

 

– Co tu się dzieje, proszę pana? – Po czym panika wzięła górę. – DO KURWY NĘDZY?!

 

Koneser powoli obrócił głowę w jego stronę. Oblizał spierzchnięte wargi, paraliżując wzrokiem zadającego pytanie. Duże, ciemne oczy wydawały się nienaturalnie straszne i reporter poczuł się całkowicie bezbronny, zdany na łaskę i niełaskę tego obłąkanego człowieka. Chociaż teraz sam nie był pewien, kto tu tak właściwie jest obłąkany. Przecież tyle co wrócił do domu, jakim cudem czekał tu na niego ten człowiek, jakim cudem ten człowiek był jego żoną! Nie przypominał sobie, by pił coś podczas przesłuchania, nie mógł połknąć żadnych psychoaktywnych świństw. Jak dziecko rozejrzał się po kuchni w nadziei znalezienia jakiegoś małego kąta, w którym mógłby się skryć przed nękającymi go potworami. Spojrzał wprost w te upiorne oczy i w ułamku sekundy podjął decyzję. Chwycił upuszczony nóż. Ten człowiek wtargnął do jego domu, zabił strażnika… prawdopodobnie zabił jego żonę, nie da się tak łatwo, w końcu jest mężczyzną! Pomści swoją rodzinę! Wziął potężny zamach zza głowy…

 

.oOo.

 

Reporter otworzył oczy i ujrzał tylko biały sufit własnej sypialni. Zerknął na zapięty na lewym przedramieniu zegarek. Niedawno minęła osiemnasta. Po szybkiej kalkulacji, doszedł do wniosku, że musiał spać co najmniej sześć godzin, w końcu więzienie opuścił przed południem. Podniósł się, usiadł na skraju małżeńskiego łoża i ukrył twarz w dłoniach. Czuł wewnętrzny niepokój, ale nie potrafił rozszyfrować jego źródła. Poklepał się po kieszeniach w poszukiwaniu telefonu, lecz nigdzie nie mógł go znaleźć. Ciężko wstał, rozprostował zesztywniałe ciało, zrobił kilka skłonów.

 

– Kochanie, gdzie jesteś? – zapytał żony przez telefon, który w końcu znalazł w wewnętrznej kieszeni płaszcza.

 

 

– Z koleżanką w ciastkarni. Zostawiłam ci karteczkę na lodówce, wyglądałeś na zmęczonego, nie chciałam cię budzić – zaświergotała, wyraźnie czymś ubawiona.

 

 

– Z koleżanką? Dobrze, wróć niedługo, chciałbym porozmawiać. Pa. – Zakończył rozmowę, nawet nie czekając na odpowiedź.

 

 

.oOo.

 

Cdn…

Koniec

Komentarze

W okularach w czarnej oprawce...

Jest jakiś sens, może głębszy, pisania takich komentarzy?

Oczywiście, że jest. Pierwsze zdanie, dla mnie źle napisane.  Dalej nie czytalem....

Ale, oczywiście, Autorze, nic nie musisz zmieniać. Mogę nie mieć racji. W sumie  --- to tylko subiektywana ocena poprawności pierwszego zdania. 

Pozdrówko.   

Chodzi Ci o moje "z", a powinno być Twoje "w", czy że zbędnie podałem, że czarna, czy co? Bo serio, innego pomysłu nie mam.

w okularach w czarnej oprawce/oprawie

 

Podobnie jak: w okularach w rogowej oprawie

 

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Roger napisał Ci poprawną formę tego zdania

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Yhym, a nie jest tak, że szkła są w oprawce, bo w końcu oprawka to coś, w czym coś jest osadzone, a okulary to oprawka i szkła łącznie przecież?

a nie jest tak, że szkła są w oprawce, bo w końcu oprawka to coś, w czym coś jest osadzone, a okulary to oprawka i szkła łącznie przecież?

 

Nie dokońca tak jak myślisz. Na chłopski rozum niby tak, ale zauważ, że okulary składają się ze szkła i oprawek, ale mówi się np. Niebieskie szkła w zielonych/czarnych oprawkach. Podobnie jak pejzaż / martwa natura w złotej ramie. Przecież głupio by to brzmiało: Obraz ze złotą ramą. Obraz/oprawka jest "w" czymś osadzona nie "z" czymś. Chyba, że ja już się mylę. Ale tak jest w mądrym słowniku PWN. I nic na to nie poradzę.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

do końca - miało być !!!

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Ok, poprawię, dzięki. To teraz prosiłbym o przeczytanie jednak większej ilości tekstu :P

Super :) Zatem zabieram się do czytania.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Matko, do takiego prostego zdania potrzebuja slownika...

Roger, a co do Twojej odpowiedzi, mogłeś wziąć to "w" w cudzysłów, bo najpierw myślałem, że Ci się literka machnęła z cytowaniem, potem, że, hmmm, chodziło Ci o okulary, że użyłem może hipsterskich (chociaż nigdzie tego nia pisałem, wiem), bo te kujonki to przeważnie czarne oprawki mają :D Dopiero potem wpadłem na to "w" ;)

Musiałem się powołać na autorytet jakim jest słownik, Rogerze ;)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Bardzo dobrze.

Przeczytałem. Pomysł z tak tajną uczelnią i etapami / stopniami wtajemniczeń koneserów nie trafia do mnie, najłagodniej pisząc.

Przeczytałam i oświadczam, że opowiadanie zupełnie mi się nie podoba. Ani to zabawne, ani mądre. Niesmakiem mnie napawa fakt, że Autor zamierza kontynuować to, moim zdaniem, wątpliwej jakości dzieło.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A mogę wiedzieć, czy chodzi o sam pomysł, czy też kwestie techniczne? Bo do tej pory dostałem opierdziel tyklo za jedną literkę :< 

Generalnie chodzi zarówno o pomysł, jaki i o sprawy techniczne. Przeczytałem i średnio mi się podobało. Pomysł miałeś, bo coś Cię musiało skusić by to opisać, ale trochę zabrakło Ci w tym wprawy. Wracając do opowiadania. Mamy tutaj trzy elementy fabuły.

 

Pierwsza: Wizyta reportera w celi więziennej i rozmowa z seryjnym psychopatą - koneserem zwłok - który zjada ludzi na polecenie rządu. No, dobra, ale, po co rząd miałby się takim psycholem wysługiwać? W jakim celu? Mało tego, jeszcze serwujesz nam informacje, że trzeba mieć odpowiednie kwalifikacje i ukończyć siedmioletnią szkołę i przejść cały semestr egzaminów na ostatnim roku by dostać dyplom. Trochę to dla mnie dziwne. No, ale taki miałeś pomysł.

 

Druga: Scenka w domu, gdzie koneser pojawia się w jego domu, mordując wcześniej jego żonę, i przyrządzając obiad, czyli głowę strażnika więziennego. Reporter zabija konesera zwłok, mszcząc się tym samym za śmierć żony. A już pomijam, że koneser zwłok/psychopata, tak łatwo dał się zabić tym tasakiem. Skoro był wyćwiczony, bo jak napisałeś wcześniej o tej edukacji w na uczelni/instytucie, to ten najemnik rządowy powinien go z łatwością na miejscu poćwiartować i zjeść. I w tym momencie osadzenie psychopaty w więzieniu traci sens. Bardziej pasowałbyby tutaj zakład psychiatryczny, albo jakiś szpital z super rządową ochroną przed tym człowiekiem. To wtedy, wydaje mi się, byłoby bardziej logiczne. Dlatego ta scenka w domu jest dla mnie mocno naciągana, jak w amerykańskich filmach grozy klasy B lub jeszcze niżej.

 

Trzecia: Reporter budzi się po sześciu godzinach, i dzwoni do żony.

 

I tu się wszystko urywa, bo dalej jest informacja, że będzie ciąg dalszy. No, ale, o co w tym wszystkim chodziło? Gdzie tu logika? Czy te dwie pierwsze sceny to był sen? Mam wrażenie, że nie końca panujesz nad tym, co piszesz. I walisz wszystko prosto z głowy, z myślą że czytelnik jakoś to zrozumie. Nie, nie zrozumie, bo zrobiłeś go w jajo.

 

Powiem też to, co napisali regulatorzy: tekst w takiej formie jest mało interesujący i nie zachęca do przeczytania kontynuacji.

 

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

"psycholem wysługiwać" - nigdzie nie pisałem, że to psychol, wydaje mi się też, że jego wypowiedzi nie są wypowiedziami psychopaty

"Reporter zabija konesera zwłok" - takiego czegoś też nie napisałem,

"powinien go z łatwością na miejscu poćwiartować i zjeść" - pisałem, że koneserzy nie działają w terenie, a w laboratoriach,

"Bardziej pasowałbyby tutaj zakład psychiatryczny, albo jakiś szpital z super rządową ochroną przed tym człowiekiem" - tu jeszcze nie jest wyjaśnione, fakt, okaże się później, nie chciałem od razu wszystiego wyjaśniać, chociaż może to był błąd, sądząc po opiniach (w sensie, że za mało wrzuciłem),

"No, dobra, ale, po co rząd miałby się takim psycholem wysługiwać" - a odnośnie całego zdania, a po co ludzie są torturowani przez niektóre służby? Nie wiem, może dałem się wciągnąć w jakąś teorię spiskową, w której jedni ludzie poddają inncyh torturom, by wyciągnąć informacje, jeśli tak nie jest naprawdę, proszę mi powiedzieć, bo (serio, nie piszę tego złośliwie) nie byłem nigdy agentem czy kimś takim.

Co do scen. Pierwsza dzieje się naprawdę, druga to sen, trzecia jest po przebudzeniu. Tak, nie zaznaczyłem, że zasypia i nie napisałem, teraz będzie śnił, ale to chyba zbędne, przynajmniej tak mi się wydawało. Inni, którzy to czytali, nie mieli z tymi scenami problemu, a to oczywiście nie byli znajomi, którzy powiedzieli "fajnie" i tyle:P Więc nie sądziłem, że jednak będzie problem z interpretacją, chociaż może to za duże słowo.

 

PS

Jeśli jest możliwość, mógłby ktoś wypisać jakieś przykładowe błędy techniczne? Interpunkcja, stylistyka itd.? Bo nie ukrywam, póki co, chciałbym nauczyć się lepiej pisać, niż popełniać oryginalne pomysły, chociaż ten akurat takim mi się wydaje, przynjamniej ciut, ale nie mnie oceniać :P

Dziękuję i pozdrawiam,

Haniel ;)

Historia wydaje mi się mocno naciągana.

Ktoś, kto pracował dla rządu, wykonując tajne zadania i to takie, które mogłyby bardzo zbulwersować opinię publiczną, siedzi w więzieniu i rozmawia z dziennikarzem?

Tajne służby, dla których pracował, nie pozwoliłyby na zaistnienie takiej sytuacji. Albo nie dopuściłyby do aresztowania, albo same usunęłyby go, aby zatrzeć ślady.

Sam agent też nie siedziałby i nie opowiadał takich rzeczy dziennikarzowi, bo dla niego oznaczałoby to śmierć. Siedem lat w tajnej szkole uczyli go fachu, a nie nauczyli tego, że w razie wpadki ma trzymać język za zębami?

Siedzi w więzieniu za coś, co robił na zlecenie władz. Jak się dostał do więzienia? Siedział w tajnym, rządowym, a więc zapewne silnie strzeżonym, laboratorium i konsumował delikwenta, aż tu nagle policja robi nalot i aresztuje go za kanibalizm?

Może autor ma wyjaśnienia dla tych nielogiczności, ale w tekście ich nie ma. Może będą w dalszym ciągu, choć mam wrażenie, że uwiarygodnienie przedstawionej sytuacji w dalszych częściach będzie nie lada wyzwaniem.

 Pozdrawiam

Twoja deklaracja „…chciałbym nauczyć się lepiej pisać, niż popełniać oryginalne pomysły…” sprawiła, że, mimo braku dobrego zdania o opowiadaniu, wypisałam Ci „…jakieś przykładowe błędy…”. W interpunkcji nie pomogę, bo nie czuję się na siłach.

 

„Na twarzy mężczyzny w okularach wymalowało się szczere zdziwienie.” – Uważam, że zdanie można zrozumieć dwojako. Ja odniosłam wrażenie, że szczere zdziwienie wymalowało się w okularach. Tobie pewnie chodziło o zdziwienie malujące się na twarzy.

 

„…zadania polegają na wyciągnięciu jak największej ilości informacji o zjadanym z jego mięsa.” – Uważam, że zdanie jest nie dość jasne. Ja napisałabym: …zadania polegają na tym, by z mięsa zjadanego osobnika, wyciągnąć jak najwięcej informacji o nim samym.

 

„W drugim uczymy się odgadywać, czym się zajmował i gdzie żył nasz obiekt.” – Na początku opowiadania piszesz:  „Do instytutu przyjmowani są ludzie różnych zawodów, tacy, którzy mieli pozytywne rokowania podczas obserwacji.” Skoro ktoś ich zakwalifikował do „akademii”, wszystko było o nich wiadomo. Rekrutacja obywała się, wszak, bez konsumpcji. Drugi etap, moim zdaniem, jest zbędny.

 

„W trzecim poziomie, najtrudniejszym i dostępnym tylko dla nielicznych, w tym dla mnie – dodał z dumą – odgadujemy wspomnienia zmarłego. To całkowita infiltracja jego umysłu.” – Uczeni „nie odgadują”. Oni badają, sprawdzają, dociekają, robią doświadczenia i eksperymenty, że na tym poprzestanę.

 

„- Dobrze więc, mówił pan, że trzeci poziom to całkowita infiltracja mózgu ofiary oraz instytut sponsorowany jest przez rządy.” – W tym zdaniu też mi bardzo zgrzyta. Ja napisałabym: Dobrze, więc mówi pan, że trzeci poziom to całkowita infiltracja mózgu ofiary. Twierdzi pan także, że instytut jest sponsorowany przez rządy.

 

„Zawiesił wzrok w okolicach obwisłego brzucha w podniszczonym mundurze…” – Czy w podniszczonym mundurze był obwisły brzuch, czy cały strażnik?

 

„Odwiesił czarny prochowiec, zrzucił kapelusz…” – Pewnie chciałeś powiedzieć, że „zdjął kapelusz”.

 

„Poklepał policzki dla przybrania rumieńców…” – Przybrać można na wadze, można przybrać obojętny wyraz twarzy, woda w rzece może przybrać, można przybrać coś, co jest ozdób pozbawione, ale w tym przypadku lepiej byłoby: Poklepał policzki dla nabrania rumieńców.

 

„Zerknął na zapięty na lewym przedramieniu zegarek.” -  Przedramię, to część ręki od nadgarstka do łokcia. Zegarek nosi się raczej na nadgarstku.

 

- Kochanie, gdzie jesteś? - zapytał żony przez telefon, który w końcu znalazł w wewnętrznej kieszeni płaszcza.” – Ile żon miał dziennikarz? Ja napisałabym: Kochanie, gdzie jesteś? – zapytał żonę

Poza tym, płaszcz był odwieszony przy wejściu. Nie napisałeś, że Twój bohater poszedł do przedpokoju.

 

Jeśli kilka moich uwag pozwoli Ci podnieść kwalifikacje, to będę się cieszyć.

Pozdrawiam. :-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O, właśnie o tym mówiłem. Dzięki wielkie ;) Żonę, jasne, ale wtopka :D Ok, czyli trochę szyk zdań i ich długość jest nie tak, trzeba posiedzieć. No i czasem używam nie tych słów, co trzeba. 

Jeszcze raz dzięki ;)

 

Pozdrawiam

Ja dorzucę "fenickie lustro" - chyba weneckie? Fenicjanie wymyślili pieniądze, a wenecjanie lustra :)

Sprawdzałam, bo też zauważyłam.

Wikipedia jednak mówi: Lustro fenickie (w języku ogólnym nazywane lustrem weneckim) – odmiana lustra, która odbija część światła, a część przepuszcza (pomijając światło pochłonięte).

Nie wiem, jak dużym zaufaniem można darzyć to źródło informacji.

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

     Lustro weneckie jest ciekawym i dość starym wynalazkiem... Jest to też dość znana nazwa.

     Po prostu --- Jest to lustro, normalnie odbijające postać, pokój itp. ale mające jedną szczególną cechę - można przez  nie z śasiedniego pokoju obserwować pokoj, w ktorym umieszczono takie lustro. Z tego, co wiem, powszechnie stosowane i obecnie, zarówno w budunkach policyjmych, jak i slużb zpecjalnych. 

O.K. Zwracam honor, nieh będzie fenickie :]

Byłam, przeczytałam. a) Pomysł mi się nie podoba; b) Chyba nie bardzo zrozumiałam, co się stało po wizycie reportera u konesera; c) Nie jestem ciekawa kontynuacji.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nie podobało mi się.
Pomysł nie wydał mi się interesujący, wręcz przeciwnie. Napisane też nie najlepiej...
Na pewno nie zajrzę do "ciągu dalszego".

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka