- Opowiadanie: Riboq - Udław się

Udław się

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Udław się

Nie ukrywam, że tekst jest świeży i pisany pod wpływem emocji.

 

Z dedykacją dla tej PODRÓBY CZŁOWIEKA

-----.:@:.-----

 

 

Wisiał przez chwilę nad brzegiem torowiska. Niezdecydowany szurał podeszwą, o krawędź peronu, patrząc w dół. W końcu zeskoczył i zrobił dwa kroki, łapiąc równowagę na nierównej powierzchni. Rozejrzał się i nabierając powietrza głęboko w płuca, podszedł szybko do leżącego na torach człowieka.

Był wątły, i na tyle, na ile mógł dojrzeć w mroku metra, blady. Todd dawał mu na oko około osiemdziesięciu lat. Miał na sobie dobrze skrojony, czarny płaszcz, który rozlewał się teraz wokół leżącego, jak plama krwi na czarno-białym filmie. Był tak bardzo różny od Todda, że ten aż się skrzywił. Spojrzał po sobie. Wytarta wiatrówka, brudne, kiedyś niebieskie, jeansy, rozklekotane adidasy z drugiej ręki. Poczuł się dwa razy bardziej brudny niż zwykle. Zwłaszcza, że…

 

Pochylił się nad leżącym i wsunął dłonie pod poły płaszcza. Błądził palcami, poszukując charakterystycznych zgrubień. Facet miał na sobie elegancki garnitur, po którym palce prześlizgiwały się, wzbudzając u Todda niepokój. W końcu trafił na to, czego szukał. Zaciskając dłonie na zdobyczy, odskoczył od leżącego jak oparzony. Mężczyzna żył. Lekko rozchylił powieki, wydobywając z siebie nieokreślony dźwięk. Gdzieś z oddali, dochodziło obiecujące śmierć dudnienie. Todd z przerażeniem patrzył na człowieka, który poruszył dłońmi podciągając je pod siebie. Chciał wstać.

Chłopak spojrzał na portfel w swojej dłoni, potem na mężczyznę podciągającego nogi pod siebie. Oczy, zakotwiczone w zniszczonej twarzy jak czarne węgielki, wpatrywały się w złodzieja.

Niebieska wiatrówka załopotała w gwałtownych ruchach kieszonkowca, kiedy wspinał się na peron, uciekając od tego człowieka jak od zmory. Starzec odprowadzał go tępym, wymownym spojrzeniem. Chwilę potem nadjechał pociąg.

 

Todd dopiero teraz odkrył, jak ciężko oddycha. Łapczywie połykał hausty powietrza. Oparł się o wyłożoną jasnymi płytkami ścianę, i zsunął po niej. Nie podobało mu się to, co zobaczył. Nie podobało mu się to, w jaki sposób kończył się ten dzień. Na ścianie, po drugiej stronie torowiska, błyszczał w świetle jarzeniówek rozbryzg. Wyglądał przeciętnie na tle innych, które powstały przy okazji pracy grafficiarzy. Ta smuga była zrobiona krwią.

Siedział jeszcze chwilę i uspokajał oddech. Było już przed północą, a peron cichy i pusty. Todd tarł oczy, układając rzeczywistość.

– I czemu tu jeszcze siedzisz, idioto? – mruknął sam do siebie.

Mrugał powiekami, które posklejały się od tarcia i potu. Coś dziwnego zamajaczyło mu w polu widzenia. W końcu rozszerzył oczy, walcząc z rozmazanym obrazem, i przyjrzał się uważniej. Zza krawędzi peronu wypływał jakiś cień. Nie, nie cień. Nie był pewien. Coś podobnego do smużki, która wciskając się pomiędzy płytki, tonąc w ciemniejszym kolorze fugi, ukrywała swoja obecność. Dziwnym pulsowaniem, pozostawała gdzieś na peryferiach świadomości. Patrzył w tę fugę, wytężając wzrok aż do bólu. Wsparł się na rękach i wciąż oparty o ścianę, wstał. Ciągle wbijał wzrok w omam.

„Nic tam przecież nie ma…”, mamrotał. „Nic przecież nie widać…”.

 

I wtedy smużka wystąpiła z koleiny spoin. Zafalowała tanecznie, jakby z pokonywaniem kolejnych centymetrów, zyskiwała energii i witalności. Jakby postanowiła objawić swoje istnienie Toddowi.

Wpatrywał się nadal w to zjawisko, nie pojmując co się dzieje, a wić tymczasem unosiła się, pociągając za sobą następne. Jej bezcielesność grubiała, w swojej półprzeźroczystości topiąc światło. Przerażenie odebrało mu zdolność myślenia. Nie był pijany, wiedział, że to co się dzieje, albo dzieje się naprawdę, albo ktoś naszprycował go jakimś świństwem. Zamachał nogą, obutą w zniszczonego adidasa, przed wijącą się istotą, a poruszające się jak żywa trawa nici, odchyliły się jakby w lęku. To ośmieliło Todda. Postanowił uciekać.

Nigdy nie należał do odważnych, a do ucieczki też trzeba nazbierać odpowiednią ilość brawury i adrenaliny. Odkleił się od ściany i ruszył ku najbliższemu wyjściu. Nie były to główne schody, ale Todd na tyle dobrze znał metro, że znał wszystkie awaryjne drogi ucieczki. Często ich używał. Pomknął zatem ku najbliższemu wyjściu, jednocześnie wciskając skradziony portfel za pazuchę niebieskiej kurtki. Miał omamy, to oczywiste. Najlepiej będzie, jak wróci do domu. Najszybciej, jak to możliwe. Nie oglądając się za siebie biegł, porzucając za sobą peron, martwego człowieka i urojenia.

 

 

 

Kręcił się po kuchni szukając czegoś, co dałoby się przekąsić. Nie był głody, po prostu miał na coś ochotę. Szperał w szafkach, czując, że jakieś niezidentyfikowane pytanie kołacze mu się w głowie i nie daje spokoju. Dzwoniło jak upierdliwy świerszcz, o którym wiesz, że jest za szafką, ale i tak nie możesz go zlokalizować.

W końcu wyciągnął z lodówki lody, które matka pewnie kupiła dla Trinie, ale miał to głęboko w dupie. Jak wszystko dzisiaj. Opadł na kanapę przed telewizorem i zamieszał łyżką w wiaderku z lodami. Nagle znieruchomiał. Wiedział już, co mu nie dawało spokoju.

Pociąg miał się zatrzymać. Przecież na niego czekał. Początkowo miał udać się do centrum miasta, dopiero ta okazja rozorała jego plany na wieczór. A pociąg przejechał nie zatrzymując się. Jak to, nie zatrzymując się? A co za tym idzie… Nie zauważyli, że przejechali człowieka? Nic?

Mieszał łyżką w lodach czekoladowych i rozmyślał chwilę. W końcu odstawił kubełek na ławę i wrócił do przedpokoju. Wyjął ze sfatygowanej, niebieskiej kurtki portfel. Oglądając go, po omacku wrócił na kanapę. Otworzył go. Wyjmował różne karty: płatnicze, uczestnika tego, czy tamtego klubu, konkursowe i kładł je obok lodów, na stole. Gruby plik pieniędzy, po raz kolejny, rozjaśnił mu twarz, potem odszukał dokumenty.

„Richard Grett”, Todd odczytał z dowodu. Przejrzał resztę danych. Facet mieszkał w południowej części Chicago. Jak na taki adres, miał naprawdę drogie ubranie. Chłopak odłożył w końcu portfel na ławę i sięgnął po lody. Trinie była u dziadków, matka w pracy, miał jeszcze chwilę spokoju, nim wróci. Zarzucił nogi na stół i znów zamieszał łyżką w, nieco już rozpuszczonych, lodach. Coś zatańczyło mu na granicy wzroku. Obrócił się gwałtowanie, usiłując pochwycić ten ruch. Bezowocnie. Sapnął zły. Naprawdę dość już miał wrażeń tego dnia. Obrócił się do telewizora i wtedy to coś, wdarło się do jego gardła.

 

Nawet jeżeli próbowałby krzyczeć, nikt tych prób by nie dosłyszał. Oczy, wytrzeszczone z przerażenia zezowały na obłą wić, która wierzgając drobnymi mackami wyrastającymi jej z korpusu, wpełzała coraz bardziej w głąb jego gardła. Dławiony odruchami wymiotnymi, czuł, jak jego żołądek faluje z obrzydzenia, oddychało mu się coraz trudniej. Uczucie duszenia wżynającym się weń stworem, połączone z histerią, uderzały nim o granicę świadomości. Nigdy nie przypuszczał, że kiedyś zapragnie zemdleć.

Nie zemdlał jednak. Nie zamknął nawet oczu, coś mu nie pozwoliło. Czuł, jak stworzenie, mimo, że półprzeźroczyste wypełnia jego przełyk szczelnie. Czuł, jak drobnymi wypustkami, czy mackami, penetruje jego żołądek. Zgiął się w pół, kiedy rozdarła jego ścianki i wpełzła w otrzewną, ślizgając się pod błoną, która podtrzymuje organy na miejscu. Bał się dotykać brzucha, miał wrażenie, że stworzenie wije się pod skórą widocznie. Jęczał z bólu, a odkrył, że to coś wdziera się nie tylko w jego trzewia, ale także w głowę. Wszystkimi nerwami odbierał, jak mnoga ilość kłujących, jak szpilki macek, wpełza pod skórę na karku, w górę. Włączały się w krwioobieg, kłuły w setkach miejsc w skroniach, u podstawy czaszki, w głębi. Zaraz potem, cały jego organizm wyewoluował w zmutowany akt bólu. Tego ciało już nie uniosło i opadł bezwładnie, zsuwając się pod kanapę.

 

 

 

 

 

Obrazy tańczyły mu przed oczyma. Zamglone i blade światło w uliczce, rozmazywało mu się w surrealistyczne plamy. Był tak bardzo zmęczony. Tak bardzo wycieńczony…

Otulił się w długi, czarny płaszcz. Pamiętał, jaki był dumy, kiedy go kupił. Teraz zasłaniał nim wychudzone ciało. Zaciśnięte na materiale dłonie były sine, a grube, granatowe żyły wiły się pod przeźroczystą skórą nieprzyjemnie. Przygarbiona postura i tocząca ciało widoczna choroba, nadawały mu wygląd podstarzałego, zniszczonego człowieka, który ledwie radzi sobie z każdym następnym dniem. Utykając, zmierzał ciemną uliczką ku drzwiom, znajdującym się na jej końcu. Wisiała na nich mała tabliczka, z tego miejsca nieczytelna.

Od roku snuł się po ziemi, nie wiedząc co robi, po co, i dlaczego. Jego dni toczyły się jeden za drugim, jak bolesne tortury. Od roku nie przełknął ani jednego kęsa jedzenia, nie spił ani jednej kropli wody. Nawet kiedy wystawiał twarz na deszcz, usta jakby sznurowały się, nie wpuszczając nawet tej odrobiny wilgoci. Od roku, kiedy tylko obrzucił spojrzeniem rogalik leżący na cukiernianej wystawie, trzewia wybebeszały go, zginając ciało w pół. Wkrótce przestał bywać miedzy ludźmi, którzy wciąż coś jedli, pili, wąchali, reklamowali, sprzedawali… To, co się potem działo napawało go lękiem i obrzydzeniem, czuł jakby dawał w torsjach życie demonom. Bał się myśleć nad tym. Bał się zastanawiać, czy są takie same, jak ich pierwowzór.

Szedł powoli podpierając się o ścianę. Oddychał ciężko. Miał wrażenie, że czas stanął. Coś podpowiadało mu, że oto nadszedł kres jego cierpienia. Że cokolwiek uczyniło z niego cień istoty ludzkiej – zdecydowało odpuścić. Kiedy o tym myślał, ciało ogarnął spokój. Zdezorientowany tym uczuciem, które tyle czasu było mu totalnie obce, potknął się i upadł. Czuł jak policzek zanurza się w małej kałuży, przybrudzonej błotem i benzyną. Rozchylił usta i wpuścił nieco tej brudnej mieszanki. Pozwoliło!

Ileż lat usiłował pozbyć się tej istoty drążącej jego ciało. Tak długo szukał źródeł tego, co go spotkało. Wczoraj znalazł adres. Tam, za tymi drzwiami jest ktoś, kto wie co mnie drąży, kto wie, jak mu pomóc.

Łapczywie nabrał wody w usta i szybko przełknął, zamykając oczy. Wilgoć aż paliła jego przełyk. W końcu… Po tak długim czasie.

Leżał napawając się euforią, kiedy padł na niego cień. Bardziej czuł to, niż widział. Po chwili czyjeś dłonie zaczęły pełzać po jego wychudzonym ciele, szukając. Wiedział czego szuka ten człowiek. Wiedział też co znajdzie. Nie miał sił się odezwać, otworzył tylko oczy i spojrzał na pochylającego się nad nim chłopaka.

Dwudziestoparoletni, z grzywą wyfryzowanych włosów, jeansowa kurtka, wesoły wyraz twarzy. Zauważył, że starzec otworzył oczy. Mrugnął do niego beztrosko.

– Dziadek i tak już nie będzie tego potrzebował, nie?

Todd chciał coś powiedzieć. Naprawdę chciał. Jednak młodzieniec wyciągnął nóż i obrócił nim z uśmiechem.

– Pomóc, dziadkowi przejść na drugą stronę? Chyba mamy zielone światło. – Podniósł wzrok i pojrzał w kierunku wylotu uliczki.

Zniszczony mężczyzna patrzył chwilę, na stojącego nad nim młodego człowieka. Wsłuchiwał się w spokój, jak panował w jego ciele. Tylko śmierć mnie uwolni. Uwolni raz na zawsze.

Skinął oprawcy głową i zamknął oczy. Nie odnotował żadnego bólu.

 

Dzieciak był zdolnym, złym człowiekiem.

 

A potem przyszły inne wici, półprzeźroczyste, podłużne, wijące się. Wypełzły z cienia i oplotły jego świadomość. Rok cierpienia, a teraz katusze po wieczność.

 

Jego ciało rozwiało się w coraz głębszym mroku wieczornym. Podobnie, jak nie pisano o Richardzie, tak i o Toddzie nikt nie usłyszy. Długie cienie wysokich budynków zdawały się wyciągać, chwytając stopy odchodzącego szybko chłopaka.

 

Za drzwiami na końcu uliczki dało się słyszeć cichy pisk. Samotny szczur przebiegł przez niewielkie pomieszczenie, w którym nie było nic prócz dwóch krzeseł. Nic. Pusto.

Koniec

Komentarze

Jak się ma pięćdziesiąt lat to już jest się starcem...?

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Podeszwą szurał, niezdecydowany, o krawędź peronu, patrząc w dół. - a nie można prościej: Niezdecydowany szurał o krawędź peronu, patrząc w dół.

 

Gdzieś z oddali, dochodziło obiecujące śmierć dudnienie. - podobnie: Gdzieś z oddali dochodziło dudnienie obiecujące śmierć.

 

Obrazy tańczyły mu przed oczyma. - to nie jest błąd, ale "przed oczami" brzmi lepiej.

 

A samo opowiadanie podobało mi się. Fajnie budujesz grozę i dobrze opisałeś odczucia Todda.

Pozdrawiam

Mastiff

Byłam, przeczytałam, chyba nie do końca zrozumiałam zaprezentowany przez Ciebie motyw. Czy z gościa na torach przeszło coś na Todda, a potem na chłopaka, który go dobił? Czy to po prostu tylko kara za zostawienie gościa na torach? Czy coś jeszcze innego?

Tekst na mnie w każdym razie wrażenie nie zrobił. Ale filmik - o, bogowie... O.o

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

"Wisiał przez chwilę nad brzegiem torowiska " - dałbym sterczał, wisiał inny obraz wywołuje,

"odskoczył od leżącego, jak oparzony.  " - zbędny przecinek,

"Rozchylił powieki lekko " - lekko rozchylił brzmi raczej lepiej,

"Gdzieś z oddali, dochodziło obiecujące śmierć dudnienie " - zbędny przecinek

"Todd z przerażeniem patrzył na człowieka, który poruszył dłońmi[,] podciągając je pod siebie " - a tu brak przecinka ;)

"próbującego się podnieść " - sekundę temu było, że chciał wstać, po co powtarzać?

"Oczy, zakotwiczone w zniszczonej twarzy, jak czarne węgielki wpatrywały się w złodzieja. " - źle przecinki są, ten sprzed "jak" ma iść za "węgielki",

" uciekając od tego człowieka, jak od zmory " - tu też zbędny, tam nie ma zdania podrzędnego, nie ma tam kolejnego czasownika, by oddzielać "jak" przecinkiem. Jeśli się mylę, proszę, niech ktoś mnie poprawi ;)

"Todd dopiero teraz odkrył, jak ciężko oddycha " - o, tu jest akurat dobrze, rozumiesz, co nie?;)

"Oparł się o wyłożoną jasnymi płytkami ścianę, i zsunął po niej " - kolejny przecinke niewiadomego pochodzenia, dobra więcej nie łapię, dużo ich,

" O tym jednym konkretnie wiedział, że był z krwi. " - to zdanie mi zgrzyta, ale nie wiem, czemu, znaczy wiem, konkretnie mi nie pasuje, ale nie wiem, jak zmienić oO

" Było już przed północą, dzień, tak po prawdzie, już dawno się skończył. " - jak przed północą, to tak poprawdzie się nie skończył, a co dopiero dawno,

"ukrywała swoja obecność " - swoją,

"Podniósł się i podsuwając w górę, wciąż oparty o ścianę, ciągle wbijał wzrok w omam. " - to podniósł się, czy dopiero podnosił (posuwał do góry)?

"Jej bezcielesność grubiała, pół-przepuszczając światło " - półprzepuszczając? Oo zmień to zdanie, nie ma takiego słowa, np., „[..]coraz słabiej przepuszczając światło”

„ Pomknął zatem ku najbliższemu " - mieszasz podmioty, wyjście było dość dawno w tekście, trzy razy zdążył się podmiot zmienić, ostatnie są drogi ucieczki, czyli "Pomknął zatem ku najbliżeszj", jesli już ma tak zostać,

"wciskając jednocześnie skradziony portfel za pazuchę niebieskiej kurtk " - jednocześnie wciskał, nie kradł, także "jednocześnie" leci przed "wciskając",

 

Dobra, czytam do końca, bez łapanki dalszej :P

 No, powiem Ci, że sporo błędów. Niemniej, opowiadanie mi się podobało. Całkiem ładnie napisane, a jeśli przysiądziesz i poprawisz to, co trzeba, będzie naprawdę dobre, chociaż można, by je trochę rozbudować. Np zaznaczyć, że demon coś zrobił, że człowiek nie umierał od razu, bo wiesz, rozerwanie żołądka raczej nie jest drobnostką ;)

Pozdrawiam

Dziękuję, że przeczytaliście :).

@joseheim :) wiedziałam, że to wzbudzi kontrowersje. Chyba napisałam tak, bo dla przeciętnego dwudziestolatka pięćdziesiątka, to jakaś starcza niemożliwość. W wieku trzydziestu lat, już się na tę cyfrę patrzy inaczej (wiem z autopsji ^^). Jakby nie było główny rocznik bohatera kręci się wokół dwudziestki.

@Bohdan Faktycznie - można prościej, ja tam już takie wyczyny wykasowałam, że to mi uciekło :D, Drugiego przykładu bym nie zmieniła, bo gdzieś we mnie tkwi ta przestawność, której nie do końca chcę się pozbyć, jedynie przekształcić nieco. Podobnie z "oczyma". To są rzeczy, nad którymi posiedzę i poobserwuję jeszcze.

Oczywiście, rozumiem. Jako Autorka masz swoje prawa:).

Mastiff

@Haniel dzięki... <wertuje>, w cholerę z tymi patyczkami, nie mogę tego ułożyć. Ale powoli, powoli... Użyłeś magicznego słowa, kóre do mnie chyba dotarło, wiec idę to sprawdzić :)

O demonie specjalnie nie pisałam. Skoro Todd rok trwał bez jadła, to oczywistym mi się wydało, że "to coś" podtrzymywało, jego żałosną egzystencję.

Pół-przepuszczając - wiem, że nie ma takiego wyrazu, ale nie będzie odpowiednim tutaj "coraz słabiej przepuszczał światło", "póprzeźroczysty" z kolei, nie oddaje do końca tego co chciałam opisać, stąd nowosłowie. Karkołomny pomysł, fakt, ale nie umiem znaleźć adekwatnego zamiennika. Chyba, że dokumentnie przebuduję zdanie.

Trochę niestarannie napisane.
Nie jestem pewien czy udało mi się tak naprawdę zrozumieć sens opowiadania. W każdym razie raczej pozostanę wobec niego obojętny. Ot, potwierdza się moim zdaniem reguła, że tekst pisany sytuacyjnie nie będzie tekstem dobrym.

Pozdrawiam : )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

"Był wątły, i na tyle, na ile mógł dojrzeć w mroku metra, blady." Tylko --- kto? Człowiek,  ktory zeskoczyl, czy ten, ktory leżał na torach? Kogo dotyczy to zdanie? Czytelnik nie może sie nad tym zastanawiać... 

Nieco poprawek naniesione, pousuwałam niektóre powtórzenia.

@beryl

zostawiam sporo wyobraźni czytelnika, to fakt. Jakoś nie jestem fanką 12-stronicowych, tolkienowskich opisów łąki. Czasem piszę tak, żeby z trzech różnych implikacji, jakie mogą wypłynąć z tekstu, nie musieć wybierać żadnej. Pozostawiam to czytelnikowi. Jeżeli to jest powodem niezrozumienia... to z tego chyba nie wybrnę.

Ja przestaje rozumieć cokolwiek.

Wyciągnięte pojedyncze zdanie:

Był wątły, i na tyle, na ile mógł dojrzeć w mroku metra, blady.

Kontekst:

Rozejrzał się i nabierając powietrza głęboko w płuca, podszedł szybko do leżącego na torach człowieka.

Był wątły, i na tyle, na ile mógł dojrzeć w mroku metra, blady. Todd dawał mu na oko około osiemdziesięciu lat.


Naprawdę nie wiadomo o kogo chodzi?

Masz tu dwa niedookreślone podmioty. Ktoś był wątły i blady, a ktoś inny mógł dojrzeć. Wypadałoby choć jedną z tych osób dookreślić.

Był wątły, i na tyle, na ile Todd mógł dojrzeć w mroku metra, blady. Chłopak dawał mu na oko około osiemdziesięciu lat.



Pomijając fakt, że wzmianka o dojrzewaniu w mroku tylko niepotrzebnie komplikuje zdanie.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Jak przeczytałem dwa pierwsze wyrazy - "Był  wątły... " -- tak, nie wiedziałem, o kogo chodz. Tym bardziej, że jest to pierwsze zdanie nowego akapitu. Później się zorientowałem. Ale wrażenie niedorobki ( niepewności ) zrodziło sie momentalnie.

A to oznacza, że zdanie pewnie trzeba byłoby jednak  napisać inaczej. 

Napisane z kupą błędów, ale sama idea tekstu na podstawie tego filmiku jest ciekawa. To znaczy, Twój tekst jest ciekawy, tylko nafaszerowany bykami i to psuje efekt.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nie ukrywam, że tekst jest świeży i pisany pod wpływem emocji - to widać. Mnóstwo błędów, powtórzeń, niezgrabnych, chaotycznych zdań. Niemniej pomysł ciekawy, opisy przekonujące, końcówka trochę niezrozumiała, ale rozumiem, że taki jej urok. Zabrakło mi nieco głębszej analizy psychologicznej - np. motywów, które natchnęły Todda do takiego, a nie innego zachowania. Wiem, że w ludzi takich jak on trudno się wczuwać, ale kto powiedział, że pisać należy tylko łatwe rzeczy?

Rozumiem Twoją potrzebę reakcji na pokazane zdarzenie, ale jeszcze żadnemu tekstowi nie wyszło na dobre tworzenie go w pośpiechu, pod wpływem nagłego impulsu.

Z przykrością stwierdzam, że to opowiadanie nie zachwyciło mnie. Nie bez znaczenia pozostaje Twój charakterystyczny, dość dziwny styl. Ale to Twoje opowiadanie, Ty decydujesz o jego kształcie.

 

„Spojrzał po sobie.” – Przyjrzeć się sobie. Spojrzeć na siebie.

 

„…brudne, kiedyś niebieskie, jeansy…” – Brudne jeansy też są niebieskie, tylko w mniej widoczny sposób.

 

„…rozklekotane adidasy z drugiej ręki.” – Jeśli buty, to raczej z drugiej nogi - to miał być żart.

Wiem, że mówiąc „z drugiej ręki”, mamy na myśli coś używanego.

 

„…potem na mężczyznę podciągającego nogi pod siebie.” – Podciągnąwszy nogi pod siebie, siedzi się na nich, lub leży. Niełatwe, ale możliwe. Myślę, że mężczyzna przyciągnął nogi bliżej siebie, ku sobie.

 

„Niebieska wiatrówka załopotała w gwałtownych ruchach kieszonkowca, kiedy wspinał się na peron…” – Zrozumiałam to tak, jakby niebieska wiatrówka zaistniała dopiero w gwałtownych ruchach kieszonkowca. By załopotać.

Ach, te Twoje zdania.

 

„Todd tarł oczy, układając rzeczywistość.” – Rzeczywistości układać się nie da. Ona jest taka, jaka jest. Tarcie oczu też nie pomoże.

 

„Zafalowała tanecznie, jakby z pokonywaniem kolejnych centymetrów, zyskiwała energii i witalności. – …zyskiwała energię i witalność.

 

„Nie oglądając się za siebie biegł, porzucając za sobą peron, martwego człowieka i urojenia.” – …zostawiając za sobą peron…

 

„…uczestnika tego, czy tamtego klubu…” – …członka tego, czy tamtego klubu…

 

„Uczucie duszenia wżynającym się weń stworem, połączone z histerią, uderzały nim o granicę świadomości.” – Piszesz o jednym uczuciu, więc mimo połączenia z histerią, ono uderzało nim. Kolejne z Twoich dość karkołomnych zdań.

 

„Bał się dotykać brzucha, miał wrażenie, że stworzenie wije się pod skórą widocznie.” – W jakim sensie stworzenie się wiło? Czy – skoro boli cię brzuch, widocznie zjadłeś coś nieświeżego. Czy raczej – stworzenie wije się pod skórą widocznie, bo widzę te ruchy.

 

„Zaraz potem, cały jego organizm wyewoluował w zmutowany akt bólu.” – Rozumiem, że bardzo cierpiał. Konstrukcja zdania i metafory powalają mnie.  

 

„Tego ciało już nie uniosło i opadł bezwładnie, zsuwając się pod kanapę.” – Dla ścisłości – zsunął się i legł obok kanapy, czy zsunął się i wtoczył pod kanapę, i nie było go widać?

 

„Utykając, zmierzał ciemną uliczką ku drzwiom, znajdującym się na jej końcu.” – Nie rozumiem. Czy uliczka na końcu miała tylko drzwi, czy stał tam jakiś budynek, który miał drzwi?

 

„…trzewia wybebeszały go…” – Trzewia, to inaczej bebechy.

 

„Bał się myśleć nad tym.” – Bał się myśleć o tym. Bał się zastanowić nad tym.

 

„…z grzywą wyfryzowanych włosów…” – Włosy mogą być ufryzowane, czyli uczesane w wymyślny sposób.

 

„Nie odnotował żadnego bólu.” – Lekarz w karcie chorobowej może odnotować, czy chory odczuwa ból, czy nie. Cierpiący czuje ból. A kiedy ból ustępuje, przestaje go odczuwać.

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jak zwykle dziekuję regulatorom, choć na ten moment musze się zastanowić, nad paroma rzeczami, niekoniecznie dotyczącymi błędologii.

Wrzucam poniżej hasła, bo generalnie coraz mniej rozumiem.

odnotować

1. «zrobić notatkę»

2. «przyjąć coś do wiadomości»

 

wybebeszyć

1. pot. «wyjąć wnętrzności z zabitego zwierzęcia»

2. pot. «wyjąć zawartość czegoś»

 

Co do bólu. Nie trzeba go czuć, żeby odnotowywać. Są na to techniki, zwykle medytacyjne. Można obok bólu "stać". Świat jest dosyć bogaty w ciekawostki.

Ad. …trzewia wybebeszały go… – Wiem, co znaczy wybebeszać. Podajesz przykład: wyjąć wnętrzności a zabitego zwierzęcia. Tylko że te wnętrzności / trzewia / bebechy, wyjmuje myśliwy lub rzeźnik. Trzewia nie mogą wybebeszać, tak jak bebechy nie mogą wytrzewiać. Można się przed kimś wywnętrzyć / wybebeszyć, czyli zwierzyć / opowiedzieć co nas gryzie, ale nie można wywnętrzyć się trzewiami czy bebechami. Moim zdaniem, Twojego bohatera męczyły torsje, odruchy wymiotne. One mogą zgiąć człowieka wpół i usiłować wybebeszyć. Ad. Nie miałam, do tej pory, wielkich doświadczeń z bólem. Nie znam technik pozwalających stać obok niego. Jestem jednak świadoma, że istotnie, świat obfituje w niespodzianki, i będzie zaskakiwał nas nimi wielokrotnie. Nie odnotował żadnego bólu. – Poza znaczeniami, które przytoczyłaś, można także odnotować w pamięci, albo odnotować w podświadomości. Tylko że umierający człowiek już nie zrobi notatki, nie przyjmie niczego do wiadomości. Niczego nie odnotuje. Nigdzie. On zwyczajnie przestanie czuć. Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

W drugim akapicie Ad. miało stać przed zdaniem wytłuszczonym. Przepraszam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Na temat błędów wszyscy się wyrazili. Po takiej solidnej orce po Twoim tekście, teraz powinnio Ci się lepiej go poprawiać i pracować nad koleknymi tekstami. Momentami mieszasz szyk w zdaniach i przez to - oraz błędy - są one nie zrozumiałe. Ale sam pomysł tekstu jest interesujący, bo - podobnie jak inni komentujący - zauważyłem, że potrafisz świetnie budować grozę. To mi się podobało. Nie podabało mi się, że są byki. Szkoda. Ale czekam na kolejne opowiadania, bo ufam że jak popracujesz nad sposobem pisania, będą technicznie i językowo co raz lepsze.

 

Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Dość szybka reakcja na rzeczywistość. Pewnie jest to główną przyczyną błędów -  tekst nie przeleżał w szufladzie. Ale takie sprawy trzeba komentować na gorąco i ta szybkość reakcji najbardziej mi się podoba.

Dobsz, dzięki jesio raz. Idę popracować <szura nogami z westchnieniem>.

I teraz odleżę chyba teksty z miesiąc, bo mi generalnie wstyd, że tak dłubiecie, a ja dalej to samo :D.

No cóż, filmik zrobił na mnie większe wrażenie...

Nowa Fantastyka