- Opowiadanie: Maku_m - Słońce już zgasło

Słońce już zgasło

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Słońce już zgasło

Pewnego dnia słońce po prostu zgasło. Nikt tego nie przewidział, nikt przed tym nie przestrzegał i nikt się nie zabezpieczył. Żaden naukowy periodyk nie krzyczał z okładki: „Nadchodzi zagłada!”. Słońce zgasło; jak pstryka się palcami, lub wyłącza wielką lampkę nocną, raz, ot tak i już. Świat pogrążył się w ciemności.

Dla połowy świata słońce zgasło, dla połowy nigdy już nie wzeszło. Można by opisać lawinową liczbę śmierci, która spadła na 6 miliardową społeczność. W wypadkach spowodowanych nagłym kolapsem zginęło tyle, a tyle setek milionów. W katastrofach, upadkach, wybuchach, chaosie– cały jeden miliard. Tych, którzy przeżyli, można by wymienić z imienia i nazwiska, i starczyłoby kilkadziesiąt kartek maszynopisu. Górnicy, pracownicy baz wojskowych, laboratoriów, mieszkańcy podziemi, regionów, gdzie istniały wody termalne. Ci, którzy mogli jeszcze czerpać z ciepła dogasającego rdzenia błękitnej planety, pożyli– góra– kilkanaście lat. Szczęściarzem, lub najbardziej przeklętym

człowiekiem na Ziemi był Lin Zhong– inżynier chińskiego pochodzenia. Po tym jak zgasło słońce, w kanadyjskiej kopalni, najgłębszym ludzkim wyrobisku na planecie, wraz z grupą około setki osób egzystował 19 lat. Nim wszystkich zdziesiątkowały choroby, wyziębienie, głód, szaleństwo, mordy i masowe samobójstwa, korzystali ze sztucznego światła wytworzonego przez dość silne agregaty, mieli dostęp do ciepłego źródła, które i tak w końcu się wychłodziło, oraz dziwacznego jedzenia, które, póki słońce świeciło, jedzeniem nie było. Zhong był ostatnim, który przeżył. Żył jeszcze 13 miesięcy po śmierci ostatnich ludzi, którzy przetrwali z nim w kopalni, po czym któregoś razu zawaliła się na niego skalna półka. Czaszka pękła mu jak kokos; na dwie równe połówki. Był ostatnim człowiekiem na Ziemi.

Magda Ratajczak, gdy zgasło słońce, jechała pociągiem relacji Wrocław– Kudowa. 23 letnia studentka farmacji wracała na długi weekend do domu do Barda Śląskiego. Cieszyła się ze spotkania z rodzicami. Zrobiło się ciemno, maszyną szarpnęło i pociąg natychmiast stanął w miejscu. Ludzie wpadli w panikę. Maszynista po omacku włączył oświetlenie w wagonach, prąd płynął trakcją jeszcze przez 22 minuty od zapadnięcia mroku. Ludzie rzucili się do telefonów komórkowych, więc i ta sieć po chwili przeciążyła się i padła. Magda zdołała zadzwonić do ojca. Rozmawiali spokojnie.

– Tato, tato słyszysz mnie?– głos w słuchawce często przerywał– wyjechałeś już po mnie? Jesteś na dworcu, tak? Widzisz cokolwiek? Ludzie z latarkami? Jakaś latarnia jeszcze się pali? Tatko, tatko posłuchaj mnie… wyjdę z pociągu, jesteśmy chyba niedaleko, za Kamieńcem…pójdę wzdłuż torów. Czekaj na mnie… Tato! Tato!?

Magda chwyciła za torbę podróżną i przewiesiła ją przez ramię. Wyjrzała za okno, lecz na szyby opadła zasłona ciemności– czarna płachta. W wagonie zostało niewielu ludzi, a przy suficie pulsowało słabe tętno światła.

Słabsze.

Coraz słabsze.

Magda wyszła z przedziału i wychyliła się przez rozsunięte drzwi. Widok był przedziwny, bo poza pociągiem rozciągała się pustka. Jak nic, jak nigdy, jak nigdzie. W oddali słychać było ludzkie głosy, ale nikogo nie można było dostrzec. Skład zatrzymał się pośrodku pola między oddalonymi od siebie stacjami, tak przynajmniej mówił, łamiącym się głosem, konduktor. Magda wyskoczyła z pociągu. Trzymając się nagrzanej jeszcze blachy szła wzdłuż wagonów

do czoła składu. Tam potężne reflektory lokomotywy oświetlały przestrzeń kilkadziesiąt metrów w przód. A dalej kończył się świat widzialny. Kilkanaście osób rozmawiało w grupie.Magda minęła dwie kobiety, które w świetle uklękły na torach modląc się. Ruszyła wzdłuż szyn. Gdy wyszła poza ostatnie promienie światła pociągu, oświetlała sobie drogę telefonem komórkowym. Idąc przygarbiona, przy samych torach, by dostrzec cokolwiek, zdała sobie

sprawę, że jeszcze nigdy w życiu nie było jej tak zimno. Wokół niej tylko ciemność. Jak wielu innych dotarła donikąd, umierając po drodze z wyziębienia.

Szef wojsk NATO, wybrany zaledwie 2 miesiące wcześniej na to stanowisko, zbiegiem okoliczności wizytował,

w momencie kolapsu słońca, bazę wojskową marynarki wojennej. Gdy nastała ciemność, grupa mundurowych nie bez trudu weszła z Dowódcą na pokład łodzi podwodnej i pośpiesznie zanurzając się, wypłynęli w ocean. Radarowym okiem statku błądzili po głębinach, a gdy kilka razy wynurzyli się na powierzchnię przeraziła ich groza mroku

i chłodu. Wracali więc pod wodę z rozgoryczeniem. 22 dni po nastaniu mroku porucznik Klepford postanowił zdetonować ładunek jednej z torped uśmiercając całą 112 osobową załogę. Przecież na ich komunikaty radiowe i tak nikt nie odpowiedział. Przecież nawet szef wojsk NATO, w tym momencie najwyższa rangą osoba na planecie, nie przywróci im słońca. „344– Dt– De Gaulle” spoczął z rozerwanymi bebechami kadłuba na dnie ciemnego, zimnego

morza.

W ośrodku badawczym pod Genewą świeciła ostatnia lampka na planecie. Gdzie indziej pogasły już wszystkie latarnie, żarówki i reflektory. Wreszcie i ta ostatnia diodka, symbolicznie, z samotności, przestała świecić. Światło w niej się skurczyło, zapadło, ucichło. Ostatnie światło na Ziemi.

I nadeszła śmierć zwierząt. Choć ich wymieranie, jako proces, trwało i trwało. Zgasły ostatnie iskry tchnienia ziemskiego, ostatnie linie życia naprężyły się i wyprostowały. Funkcjonowały jeszcze przez lat dziesiąt (a nawet setki) jakieś fagi, jakieś mikroskopowych rozmiarów historie, jakieś bakterie. Lecz tym, już nie miał się za bardzo kto przejmować.

Koniec

Komentarze

Streszczenie raczej niż opowiadanie: dodatkowo napisane bez planu (los ostatniego człowieka na Ziemi opisany jako pierwszy z przykładów...). Autor miał wizję, ale nie poradził sobie z przedstawieniem jej... Dobra rada: zrobić z tego skrutu opowiadanie, cos dłuższego niż tylko wyliczanie, w jakiej kolejności nastepowały po sobie kolejne katastrofy. I nie pisać liczb cyframi, bardzo, bardzo proszę!

Jedynie kawałek o Magdzie ma w sobie klimat, może dlatego, że jest najdłuższy, najmniej skrótowy. Gdyby go rozbudować a pozostałe wydarzenia w tekście (tez po rozbudowie) dać jako kontekst dla niego - mogłoby wyjśc coś fajnego.

Zajrzałem, bo sam gdzieś w przepastnych plikach tekstowych mam spisane dwa pomysły na zgasłe Słońce (lub słońce). Niestety z jednej strony nie ma choćby cienia realizmu, ponieważ na podstawie dostępnej wiedzy Słońce samoistnie nie zrobi "pstryk" i zgaśnie, jeśli już rzecz wymaga karkołomnego podejścia SF, a z drugiej --- powiastką symboliczną toto też nie jest, żadnemu celowi poznawczemu nie służy. Ot, kolejny koniec świata. Plus to, co napisała An-Nah. W rezultacie wyszło słabo.

Fakt - wygląda na streszczenie. Mam pytanie (słaby jestem z fizyki), dlaczego padł prąd? Że zimno to rozumiem, źródło ciepła zgasło, chociaż podobno ziemia ogrzewana jest też wewnętrznym ciepłem, ale dlaczego wysiadł prąd?


@Julius Fjord

Niestety z jednej strony nie ma choćby cienia realizmu, ponieważ na podstawie dostępnej wiedzy Słońce samoistnie nie zrobi "pstryk" i zgaśnie

To nie do końca prawda. Cykl ewolucyjny gwiazd jest sztucznie zapostulowany przy niesprawdzonych założeniach (z prostej przyczyny: etapy przechodzenia między kolejnymi stadiami są nie do zaobserwowania przez człowieka, nasz gatunek jest zbyt młody). W dodatku opiera się na niesprawdzonych hipotezach dotyczących budowy gwiazd (w tym Słońca

Nie trzeba iść w mocne SF, żeby wyjaśnić zgaśnięcie Słońca.

 

Tak czy inaczej, tekst nie przypadł mi do gustu. Jest napisany pobieżnie, w dodatku nie rozumiem związku między zgaśnięciem Słońca a padającą siecią elektryczną.

Cały kataklizm zaowocowałby raczej agonią rozłożoną na długie lata, a nie niemal natychmiastowym wymarciem człowieka. Podejrzewam, że jeszcze setki lat po "wypadku" na Ziemi nadal byłyby jakieś grupki ludzi gdziejących się przy wykorzystaniu reaktorów jądworych, hodujących roślinki pod sztucznym oświetleniem.

Autor nie przemyślał sprawy... Ja ogólnie nazywam to dbałością o szczegóły. Nie dba się, a potem padają takie pytania --- i słusznie, bo brak dbalości o szczególy potrafi położyć najlepiej nawet napisany tekst.  

grzejących się* i reaktorów jądrowych*

Wybaczcie błędy.

Dzięki za wytknięcie, exturio. Czasami przeczytam coś gdzieś i biorę za pewnik.

Niemniej przyczyna zgaśnięcia Słońca, jeżeli ktoś by pisał w konwencji realistycznej, nie jest wg mnie czymś, co można zupełnie przemilczeć. Niechby to była szalona hipoteza, jakiś ślad naprowadzający. Wszak samych ocalałych gnębiłoby pytanie: "dlaczego?". 

Oj, nie ma się co rozpisywać, bo widać, że tekst pisany na kolanie i opublikowany dwanaście sekund po jego powstaniu.

Jako, że właśnie męczę się od wczoraj ze skonstruowaniem wstępnego akapitu do mojego opowiadania, zbesztam pierwsze zdanie: Pewnego dnia słońce po prostu zgasło. Nieeee! Nie każ nam oglądać takich banalnych wstępów! Aaaaaaa! Wysil się!

Praca domowa: 

 Wyciągnij ze swojej biblioteczki dziesięć powieści różnych autorów. Otwórz je na pierwszych strone i zaciągnij się zdaniami rozpoczynającymi wspaniałe historie, kreujące nowe, fantastyczne światy... 

Kolejne streszczenie potencjalnej sagi.   

A ja bym to zamknął w jednym zdaniu.  > Słońce se wzieło i zgasneło, szast prast i pa wsiem... <

Dziwne opowiadanie. Początek, coś się wydarzyło, koniec wszystkiego. Tak mogłabym je streścić. Nie podobało mi się.

Bardzo mnie ciekawi, co z pozostałymi gwiazdami. Wszak gdy zgasło Słońce, powinny być świetnie widoczne. Czy tylko Słońce się zepsuło, czy cały Kosmos?

 

„Ci, którzy mogli jeszcze czerpać z ciepła dogasającego rdzenia błękitnej planety, pożyli- góra- kilkanaście lat.”Ci, którzy mogli jeszcze czerpać z ciepła dogasającego rdzenia Błękitnej Planety, pożyli, góra, kilkanaście lat. Moim zdaniem Błękitna Planeta, bo to inna nazwa Ziemi, stąd wielkie litery

 

„Po tym jak zgasło słońce, w kanadyjskiej kopalni, najgłębszym ludzkim wyrobisku na planecie, wraz z grupą około setki osób egzystował 19 lat. Nim wszystkich zdziesiątkowały choroby, wyziębienie, głód, szaleństwo, mordy i masowe samobójstwa...” – Moim zdaniem użyłaś złych określeń, mówiąc o ludziach w kopalni. Nie wydaje mi się, by ludzie ci, w liczbie około setki mogli być dziesiątkowani chorobami i jeszcze umierać z wychłodzenia, głodu, szaleństw, morderstw i samobójstw, nawet jeśli rodziły się tam jakieś dzieci. Myślę, że ostatnia śmierć nastąpiła znacznie wcześniej niż, jak piszesz, po dziewiętnastu latach.   

 

„Cieszyła się ze spotkania z rodzicami.” – Nie mogła cieszyć się ze spotkania, bo do niego nie doszło. Magda cieszyła się na spotkanie z rodzicami.

 

„Magda chwyciła za torbę podróżną i przewiesiła ją przez ramię.” – Magda chwyciła torbę

 

„Kilkanaście osób rozmawiało w grupie.” – Kilkanaście osób to grupa. Proponuję: kilkanaście osób rozmawiało ze sobą.

 

 

 

 

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O! Aż tylu opinii się nie spodziewałem. Dzięki, zwłaszcza za te merytoryczne.

Przeczytalam.

Nowa Fantastyka