- Opowiadanie: Ghash - Kapłan - początek

Kapłan - początek

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kapłan - początek

Zbliżał się koniec roku szkolnego. Niemal wszystkie egzaminy maturalne miał już za sobą. Został jeszcze tylko ustny z historii i będzie miał najdłuższe wakacje w swoim życiu. To Były sprawy pewne. Nie wiedział jeszcze tylko co zrobi jak odbierze świadectwo. Przeglądał około mnóstwa ofert różnych uczelni, ale żadna z nich nie przypadała mu do gustu. Wiedział, że kontynuacja nauki w dotychczasowym kierunku nie wchodzi w grę. Jego nauczyciel wyraźnie zaznaczył, że mimo niewątpliwego talentu, nie zrobił wystarczających postępów i brak mu odpowiednich umiejętności. Wiedział więc, że nie zostanie bardem. To, że nieźle śpiewał i że potrafił dosyć poprawnie grać na wiolonczeli i gitarze nie wystarczyło. Zastanawiał się jeszcze nad kierunkiem kompozycji, ale nawet tam musiałby się wykazać jakimiś szczególnymi, wartościowymi dziełami, a tych nie stworzył.

Szedł lekko zasmucony w stronę Sali, gdzie czekała na niego komisja. Wiedział mniej więcej kogo ma się tam spodziewać. Będzie dyrektor, jego nauczyciel historii i jeszcze jakiś nauczyciel. To go w żaden sposób nie martwiło. Był przygotowany i czuł się pewnie. Jego nadejście zwróciło uwagę kilku spośród jego kolegów, którzy czekali na swoją kolej. On był dziś pierwszy. Mimo melancholijnego nastroju i dającego się wyczytać z twarzy zasmucenia wprowadzał atmosferę spokoju. Wszyscy widzieli, jak niemal obojętnie siadł na ławie

i czekał na wezwanie od nauczycieli, którzy już wcześniej zgromadzili się w sali.

– Wejdź Vittorinie. – odezwał się głos dyrektora. Wstał więc ze swego miejsca, poprawił szatę, tak by układała się równo, nałożył swoją czapkę, uprzednio przeciągając palcami po zatkniętym w niej bażancim piórze i przekroczył próg sali. Tam stanął na środku i zwrócił się w stronę stołu, ustawionego centralnie, na lekkim podwyższeniu, za którym siedzieli nauczyciele. Dyrektor zmierzył go wzrokiem i wskazał na krzesło, które stało niedaleko i stolik z rozłożonymi na nim jakimiś pergaminowymi zwojami. Nauczyciel historii uśmiechnął się i powiedział – Witaj. – Vittorin spojrzał na niego, również delikatnie się uśmiechnął i odpowiedział: – Dzień dobry profesorze. – ukłonił się też dyrektorowi i nieznanej sobie nauczycielce, która również przybyła na egzamin. Dyrektor odchrząknął

i jak to miał w zwyczaju bez zbędnych ceregieli przeszedł do rzeczy. – Na stoliku masz zwoje. Na każdym z nich są trzy pytania. Jedno z historii ogólnej, drugie z historii polityczno gospodarczej i trzecie z historii Polski. Gdy zdecydujesz, który zwój wybierasz, weź go do ręki, rozwiń i podaj numer, który zobaczysz na samej górze. Dzięki temu będziemy wiedzieli jakie pytania Ci się trafiły. – Chłopak spojrzał na stolik. Leżało na nim dokładnie 10 zwojów. Wziął jeden z nich na chybił-trafił i zaczął rozwijać. – Zestaw nr 1 – powiedział na głos. – Dobrze – usłyszał głos dyrektora. Siądź teraz na krześle i masz chwilę na przemyślenie swoich odpowiedzi.

***

Minęło jakieś pół godziny od wejścia na salę, gdy Vittorin wychodząc z niej został opadnięty przez czekających przed salą kolegów. Obowiązkowym i najczęściej powtarzającym się pytaniem było to o humor dyrektora. (Pytali o niego tak, jakby miał on coś wspólnego ze stopniem opanowania przez nich materiału przewidzianego na egzamin). Opowiedział im pokrótce to wszystko, co chcieli wiedzieć, po czym, gdy na salę wszedł następny odszedł w stronę wyjścia ze szkoły.

Pogoda była prześliczna. W końcu był to maj. Mając za sobą nużące egzaminy odetchnął pełną piersią i postanowił, że tego dnia nie będzie się więcej zadręczać kwestią swojej dalszej edukacji. Gdy to uczynił, powziął jeszcze jeden zamiar. Skręcił w prawo i ruszył w stronę Dworcowej. Tam, niedaleko dworca była mała i dosyć przytulna karczma. Nazywała się „Miraż”. Było to ulubione miejsce spotkań uczniów Bytomskiej Szkoły Bardów. Tam zawsze mogli napić się piwa, posłuchać dobrej muzyki i zwyczajnie pogadać

o tym, co w danym momencie było dla nich ważne.

Dojście na miejsce nie zajęło mu nawet pięciu minut. Wszedł i od razu udał się do baru. Zamówił sobie piwo i usiadł przy wolnym stoliku. Było jeszcze wcześnie, ale kilku ze stałych bywalców zdążyło już dotrzeć. Znał ich wszystkich z widzenia, z niektórymi nawet raz czy drugi zamienił kilka słów. Patrzyli dziwnie na jego elegancki strój, ale przyjąwszy za pewnik, że miał jakieś bzdurne egzaminy, z których jego szkoła słynęła w całej okolicy, bardzo szybko wrócili do swoich rozmów i kufli. Vittorinowi to odpowiadało. Mógł spokojnie oddać się swoim myślom.

***

Po jakimś czasie karczma zaczęła ożywać. Niemal wszyscy z egzaminowanych dziś uczniów Szkoły Bardów, z niewiadomych powodów dochodzili do wniosku, że ostatni egzamin najlepiej będzie oblać właśnie w tym lokalu. W miarę jak pojawiali się kolejni i kończyły się wolne miejsca z Vittorina odpływał nastrój myślicielski i coraz bardziej włączał się w zabawę. Nie bez wpływu na to była też ilość wypitego w międzyczasie alkoholu. Po kilku godzinach w knajpie trwała już regularna balanga.

***

Kiedy zrobiło się całkiem późno, chłopak chwiejnym krokiem opuścił lokal i ruszył mniej więcej w kierunku dworca. Liczył, że złapie jeszcze jakiś powóz w stronę swojej rodzinnej miejscowości. Wiedział, że pozostanie w Bytomiu nie wróży mu nic dobrego. Ucieszył się, kiedy okazało się, że na dworcu ruch jeszcze całkiem nie zamarł i że zaraz będzie odjeżdżał powóz do Tarnowskich Gór. Jeszcze bardziej ucieszył się, gdy po wejściu do niego zobaczył Drondara, kumpla ze szkoły, który – sądząc po jego stanie – też wracał z jakiejś ostrej popijawy. Usiadł naprzeciw niego i chciał się odezwać, ale ten, najwyraźniej siedział już na swoim miejscu od jakiegoś czasu i usnął. Vittorin nie martwił się tym, że zaśnie. Wysiadał na ostatnim przystanku i biorąc pod uwagę swój stan i późną porę, już wcześniej, choć z trudem, poprosił woźnicę, by ten obudził go jakby co. Oczy zamknęły mu się nieomal automatycznie, jednak nie dane było mu spać spokojnie. Już po chwili usłyszał okrzyk woźnicy i poczuł szarpnięcie powozu. To samo szarpnięcie obudziło Drondara, który jak tylko odzyskał zdolność ostrego widzenia rozpoznał Vittorina i zaczął wypytywać go o egzamin. Dyskusja toczyła się w szybkim tempie i dotarli do połowy drogi nawet tego nie zauważywszy. Tu jednak stało się coś, czego Vittorin się obawiał. Drondar zadał pytanie:

– No dobra. Skoro już zdałeś maturę i wszystkie inne egzaminy, to co dalej? Będziesz ubiegał się o miejsce w Akademii Bardów w Katowicach? – Vittorin próbował zmyć go jakąś ogólną odpowiedzią, ale Drondar wyraźnie nie miał zamiaru dać zbić się z tropu i z widocznym pijackim uporem drążył temat dalej. W końcu Vittorin nie wytrzymał i warknął:

 

– Nie, nie idę do Akademii Bardów. Mój szkolny nauczyciel wyraźnie mi powiedział, że nie mam tam czego szukać.

 

– Więc co będziesz dalej robić?

 

– W tym sęk, że nie wiem. – Vittorin zrezygnował z oporu i zaczął odpowiadać.

– Jak to nie wiesz? – Drondar był wyraźnie zdziwiony jego odpowiedzią. – Człowieku! Głupi przecież nie jesteś, tego akurat jestem pewien, więc pewnie masz jakiś plan awaryjny na taką okoliczność.

– Właśnie, że nie mam. Prawda jest taka, że jak do tej pory nie brałem zupełnie pod uwagę innej możliwości jak ta, że pójdę do Akademii. A teraz co? Na nauczenie się magii jest za późno. Nawet gdyby jakiś mag chciał mnie uczyć poza szkołą, to i tak przyjmują oni na uczniów góra dwunastolatków. Ja mam już niemal dziewiętnaście i jestem zwyczajnie na to za stary. Do handlu zwyczajnie nie mam smykałki, a stawać się uczniem jakiegoś cechu rzemieślniczego w moim wieku, też mi się nie widzi.

 

– Więc co byś chciał robić?

 

– Zastanawiam się nad tym od dobrych kilku dni, możesz mi wierzyć.

 

– Więc pewnie coś już wymyśliłeś albo chociaż wziąłeś pod uwagę?

– No niby tak. Jestem niezły z przedmiotów humanistycznych i w tym kierunku chciałbym pójść. Ale biorąc pod uwagę jak małą wagę przywiązuje się w naszej szkole do nauczania tych przedmiotów, zdanie egzaminów do Szkoły Sztuk Wyzwolonych też może stanąć pod znakiem zapytania. Szczerze, to zaczynam się zastanawiać, czy aby nie jest tak,

że bogowie jacyś zawiązali spisek, żeby mi życie uprzykrzyć.

 

– No teraz to już przesadzasz. I niby czego mieliby chcieć od Ciebie owi bogowie, że ci tak w życiu mieszają?

– Nie wiem, ale postanowiłem, że jutro pójdę do świątyni Miasteczku i tam spróbuję pogadać z tym starym kapłanem, który tam rządzi. Może on coś mi poradzi i podpowie co mam z sobą zrobić?

– Już to widzę. Pewnie cię jeszcze wyśle do Opola, do tej ich szkoły dla mnichów i mnicha z Ciebie zrobi. Mówię ci, to nie jest dla Ciebie!

– A jeśli nawet? Przynajmniej będzie to jakaś perspektywa i jakiś pomysł na życie, którego jak na razie nie mam. A może to jest właśnie to, czego bogowie chcą ode mnie? – żebym zaczął im służyć jako mnich czy kapłan?

– Człowieku, na mój gust za dużo dziś wypiłeś. I obiecuję Ci, że wybiję Ci to z głowy, jeśli ten stary klecha spróbuje Cię do tego namówić. Nie zmarnujesz sobie życia. Przecież ty jeszcze nawet nie wiesz jak to jest być z kobietą, a już z tego rezygnujesz?

– Ty za to wiesz to za nas dwóch! – odciął się zdecydowanie Vittorin, odnosząc się do powszechnie znanych faktów z życia erotycznego Drondara, o którym można było spokojnie powiedzieć, że nie przepuścił żadnej pannie, która tylko miała ochotę rozłożyć przed nim nogi. – I coś mi się zdaje, że nawet jeśli ja zostanę kiedyś klechą, to wcześniej niż to nastąpi ty będziesz ojcem.

 

– Gadasz. Jakby tak miało być, to pewnie już bym był. – Drondar roześmiał się głośno i rubasznie.

– Skąd wiesz, że nie jesteś? – zakończył temat i całą rozmowę Vittorin. Pomógł w tym niewątpliwie fakt, że dojechali na miejsce w którym Drondar wysiadł z powozu. Wysiadając machnął jeszcze na pożegnanie w stronę Vittorina, po czym ze znaczną wprawą skierował swoje chwiejne kroki w stronę, gdzie stał jego dom. Vittorin zaś jechał dalej coraz mocniej uchwytując się myśli, która pojawiała się w jego głowie w sumie od dawna, ale której nie chciał do siebie dopuszczać…

***

Nie bardzo wiedział co go tak naprawdę obudziło: ból głowy czy krzyki matki, narzekającej, że śpi tak długo. W każdym razie poddał się i po jakiejś chwili zwlókł się z posłania. Poszukał sobie jakiegoś czystego ubrania i wyszedł ze swojego pokoju. Wyglądał kiepsko. Miał podkrążone oczy i nie trzeba było wcale dokładnie mu się przyglądać, żeby odgadnąć jak spędził poprzedni dzień i wieczór. Poszedł do kuchni i poszukał czegoś do picia. Gdy już udało mu się jakoś ugasić przemożne pragnienie poszedł się wykąpać. Była tylko zimna woda, ale stwierdził, że to chyba lepiej, bo powinna go szybciej postawić na nogi. Kiedy już jakoś doprowadził się do porządku wyszedł na dwór aby poszukać matki i zapytać ją o jakieś jedzenie, bo zaczynał odczuwać głód.

Wszystkim tym czynnością towarzyszyło niejasne wspomnienie wczorajszej rozmowy z Drondarem. Nie przywiązywał do niego szczególnej wagi, bo przecież była to zwykła pijacka wymiana zdań, która przerodziła się w coś na kształt małej kłótni i był pewny, że nie wpłynie ona w żaden sposób na jego stosunek do Drondara ani na stosunek Drondara do niego. Wspomnienie to jednak nie chciało dać mu spokoju i kiedy w południe odezwały się dzwony świątyni, dając znak do modlitwy złapał się na tym, że zaczął w myślach przywoływać obraz kapłana Bonraera, starego przełożonego miejscowych kapłanów. Zamknął się więc w swoim pokoju i zaczął na poważnie zastanawiać się nad pójściem do niego i powierzeniem mu swoich rozterek. Nie miał jednak odwagi, bo odkąd pamiętał starzec wydawał mu się raczej straszny. Z drugiej strony nie miał zbyt wielkiego wyboru, bo jeśli miał się przed kimś otworzyć i wygadać, to właśnie przed nim, choćby tylko dlatego, że ze względu na wiek i doświadczenie życiowe, powinien być najbardziej wyrozumiały.

Oprócz Bonraera w miasteczku przebywało jeszcze dwóch kapłanów. Obaj byli dość młodzi, mieli po około 30 lat. Obaj jednak nie zaskarbili sobie szacunku mieszkańców i nie cieszyli się wśród nich dobrą opinią. Więcej. Cieszyli się opinią złą, bo byli nieprzystępni i nastawieni do wszystkich jakby byli co najmniej półbogami. Vittorin znał ich obu, bo o ile czas mu pozwalał, starał się pomagać w świątyni. Bonraer polecił mu nawet kiedyś, za pośrednictwem ojca, by jako uczeń Szkoły Bardów przyuczył się do gry na organach i akompaniował podczas nabożeństw. Odtąd bywał w świątyni regularnie i mógł przyjrzeć się wszystkim kapłanom dość dobrze, bo jego funkcja wymagała od niego osobistych spotkań, w celu odebrania wskazówek i zaleceń przed każdą uroczystością. Układ ten był obustronnie korzystny, bo Bonraer cieszył się z tego, że ktoś prowadzi śpiewy, a chłopak zyskiwał całkiem niezłe jak na jego wiek i potrzeby kieszonkowe. Jednak właśnie dzięki niemu Vittorin doskonale wiedział, że intuicja ludzi nie myli i że młodzi kapłani tak naprawdę nie należą do przykładnych i wzorcowych postaci. Z czasem nauczył się też dostrzegać, jak wielkim bólem napełniony był Bonraer za każdym razem, gdy owi dwaj uczynili coś złego.

Może właśnie ta ostatnia obserwacja nakazywała mu udać się do starca z tym, z czym każdy inny w jego wieku i na innym miejscu poszedłby do młodych kapłanów, jako bliższych wiekiem. Także ona powstrzymywała go przed pójściem do świątyni. Nie chciał bowiem, by stary kapłan zobaczył go w stanie ciężkiego kaca. Spodziewał się, że to tylko przysporzyłoby mu dodatkowych cierpień.

Życie jednak płata ludziom figle i choć była to ostatnia rzecz o jakiej marzył, Vittorin jeszcze tego samego dnia, ledwie kilka godzin po południu stanął przed Bonraerem, wezwany przez niego do świątyni. Chodziło o przygotowanie zbliżającej się uroczystości ku czci Iunethy – Bogini małżeństw i rodzin. Kapłan chciał, by chłopak nauczył miejscowych nowego hymnu ku jej czci, który powstał na polecenie Biskupa, a który miał być odtąd śpiewany w całej diecezji. Vittorin spojrzał na pergamin z zapisem i stwierdził, że nie trafiło mu się szczególnie trudne zadanie. Melodię powinien wyćwiczyć na organach w ciągu kilku dni. Gorze będzie z nauczenie ludzi tekstu, ale z tym też sobie radził już wiele razy, więc jakoś szczególnie go to nie przerażało. Zabrał pergamin i już miał wybiec w stronę chóru, by zacząć ćwiczyć, gdy nagle, kierowany jakimś impulsem zapytał starca:

 

– Co by mi było potrzebne, gdybym chciał zostać kapłanem?

Cisza jaka zaległa w pomieszczeniu, po zadaniu tego pytania zdawała się nie mieć końca. Vittorin skulił się w sobie i spoglądał z niemałym przestrachem na stojącego przed nim starego Bonraera. Ten zamknąwszy oczy zdawał się przebywać w zupełnie innym świece. Chłopak przelękniony zastanawiał się jakim cudem mogło mu się wyrwać to co przed chwilą powiedział. Bał się. Nie wiedział czego oczekiwać, tym bardziej, że w żaden sposób nie potrafił odczytać jakie myśli kłębią się w głowie kapłana. On tymczasem podszedł do biurka i usiadł. Spojrzał na Vittorina i spokojnym głosem powiedział tylko:

 

– Usiądź. – jednocześnie wskazując spore krzesło Naprzeciwko siebie.

 

Vittorin podszedł i zajął wskazane miejsce. Wpatrywał się w kapłana i oczekiwał na to co będzie dalej. Ten, widząc że chłopak zaniemówił zaczął rozmowę.

 

– Pytasz co byłoby ci potrzebne, byś mógł zostać kapłanem. A jak myślisz ty sam?

 

– Nie wiem ojcze. Tak tylko zapytałem. Wyrwało mi się. Przepraszam.

– Nie musisz się mnie obawiać. – powiedział Bonraer, widząc, że chłopak się denerwuje – I możesz mi wierzyć lub też nie, ale takie pytania nie „wyrywają się” bez powodu. Poza tym, jeśli pytasz, to znaczy, że chcesz poznać na nie odpowiedź. A jeśli chcesz ją poznać, to masz w tym jakiś cel. Mam rację?

 

– Tak ojcze.

– Jeśli więc przyznajesz mi rację, to pozwól, że jeszcze raz zapytam. Może zadając na początek nieco inne pytanie. Dlaczego pytasz mnie o to, jak zostać kapłanem? – Vittorin zamyślił się widząc, że nie uniknie odpowiedzi i całej tej rozmowy. W sumie, to zresztą nie było się pewnie czego obawiać. Odpowie tylko starcowi na kilka pytań, może sam uzyska kilka odpowiedzi i będzie mógł wrócić do domu.

– Widzisz ojcze. Właśnie zdałem egzaminy maturalne, ale mój nauczyciel polecił mi, bym jednak obrał inną drogę. Powiedział wprost, że nie znajdzie się miejsce dla takiego jak ja w naszej Akademii Bardów. Jestem więc trochę zdruzgotany bo tak naprawdę nie wyobrażałem sobie swojego życia inaczej. Zawsze w mojej głowie pozostawała tylko jedna możliwość, że będę bardem. Że będę grać i śpiewać, może też komponować. A teraz… Teraz nie wiem co dalej. Zastanawiałem się… znaczy przyszła mi do głowy taka myśl, że bogowie w jakiś sposób mieszają się do mojego życia i chcą mi w ten sposób coś powiedzieć.

 

– A jak myślisz. Gdyby to bogowie tak zadziałali. Co chcieliby ci przekazać? Co chcieliby ci powiedzieć?

– Naprawdę nie wiem. Ale przyznam ci się ojcze, że kiedy tak o tym rozmyślałem, to właśnie przyszło mi do głowy, że może to być znak, że mam zostać kapłanem. – Vittorin sam nie był pewny, czy myśli tak jak mówi. Ale ponieważ starzec wpatrywał się w niego z nieukrywanym zainteresowaniem, zaczął wyjaśniać swój punkt widzenia dalej. – Sam nie jestem pewien – kontynuował – dlatego postanowiłem, że kiedyś cię o to zapytam. Nie przypuszczałem jednak i na pewno nie planowałem tej rozmowy na dzisiaj.

Stary kapłan pokiwał głową ze zrozumieniem i powiedział. – Wróćmy więc do początku naszej rozmowy. Spróbuj sam odpowiedzieć na pytanie, które mi zadałeś.

– Nie wiem czy potrafię. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem i tak naprawdę nie mam pojęcia, co mogłoby mi być potrzebne.

– Wiedz, że nie chodzi mi, byś opowiadał mi teraz o rzeczach zewnętrznych. Spróbuj raczej powiedzieć jakimi przymiotami powinien się według ciebie odznaczać się kapłan jako osoba.

Chłopak coraz mnie z tego wszystkiego rozumiał, jednak, skoro już podjął rozmowę z Bonraerem zamiast uciec gdy jeszcze był na to czas, to zaczął mówić. – Według mnie kapłan powinien być przede wszystkim człowiekiem pobożnym. Powinien też być dobrym dla ludzi, tak by ci doświadczając jego dobroci nie lękali się zwracać ze swymi problemami do bogów.

 

– I jak ci się wydaje. Posiadasz te cechy? – pytanie kapłana zaskoczyło młodzieńca zupełnie.

– Ja!? No… Tego… Ja nie wiem… Nie jestem chyba szczególnie pobożny. Nie jakoś tak wyjątkowo. Przychodzę na nabożeństwa, modlę się, pomagam w świątynie, ale przecież nie za darmo…

 

– Tak, to wszystko prawda. A czy jesteś dobry dla innych?

Prze oczyma Vittorina stanęły różne wydarzenia z jego dotychczasowego życia. Sytuacje w których udzielił pomocy swoim kolegom, bliskim. Także takie, kiedy doświadczywszy perfidnej niewdzięczności nie stracił mimo wszystko wiary w danego człowieka.

 

– Nie wiem czy jestem dobry. – powiedział szczerze – po prostu, jeśli mogę staram się pomagać innym.

 

Stary kapłan pokiwał głową.

– W takim razie, pozwól że zadam ci decydujące i najważniejsze pytanie: czy jesteś przekonany, że chcesz zostać kapłanem?

Vittorin zbladł. Nie wiedział co powiedzieć. Milczał i zastanawiał się. Brał taką możliwość pod uwagę dopiero od niedawna. Po chwili odpowiedział jednak.

 

– Tak. Chcę.

– Dobrze więc. Porozmawiaj więc o tym z twoimi rodzicami, bo jak widzę tego jeszcze nie uczyniłeś. Ja tym czasem przygotuję dla ciebie list polecający do rektora Seminarium w Opolu. Jak będziesz gotowy, przyjdziesz do mnie aby go odebrać. Wtedy powiem ci więcej o tym, co jeszcze cię czeka.

 

Koniec

Komentarze

Przedziwne formatowanie tekstu. Brak akapitów bardzo utrudnia odbiór. Dialogi powinny być pisane od nowej linii, a nie jednym ciągiem. Podobnie zaznaczenie końca danego fragmentu (***).

No i ten brak tytułu...

Powinno być lepiej jeśli chodzi o formatowanie - pewnie po przeklejeniu tematu przez admina się rozleciało. A brak tytułu... Chętnie ogłoszę na niego konkurs, jak tylko zformatuję i dokleję resztę tego, co w założeniu ma być dość długą formą.

Już jest ładnie sformatowany.

polityczno gospodarczej - myślnika brakło

Gdy zdecydujesz, który zwój wybierasz, weź go do ręki, rozwiń i podaj numer, który zobaczysz na samej górze. – powtórzenie; i to wybierasz mi nie pasuję. Nie mogłoby być, po prostu : Gdy wybierzesz już zwój…

Minęło jakieś pół godziny od wejścia na salę, gdy Vittorin wychodząc z niej został opadnięty przez czekających przed salą kolegów. – opadnięty, w tym znaczeniu brzmi jak archaizm.

Kiedy już jakoś doprowadził się do porządku wyszedł na dwór aby poszukać matki i zapytać ją o jakieś jedzenie, bo zaczynał odczuwać głód. – przecinek przed aby

Obaj byli dość młodzi, mieli po około 30 lat – słownie, liczebniki słownie

Gorze będzie z nauczenie ludzi tekstu, ale z tym też sobie radził już wiele razy, więc jakoś szczególnie go to nie przerażało. – Gorzej i nauczeniem; brak końcówek

Tyle, co do formy; pomijam błędy spowodowane, jak już wspomniałeś wyżej, problemami z formatowaniem. Źle są zapisane między innym dialogi.

To tak:

Jak zapisujesz dialogi, staraj się nie wprowadzać myśli po dwukropku. Bardziej elegancko wygląda to, gdy są same myślniki, jak w książkach.

Wprowadzając słowa drugiej osoby zawsze zaczynaj od nowej linijki, a nie gdzieś w środku.

Gdzieniegdzie brakuje przecinków, jest sporo powtórzeń i nadużywasz słów: jakiś, jakaś, jakieś, jakichś itp. One naprawde nie są potrzebne.

 

To Były sprawy pewne. - czemu "były" wielką literą?

 

Leżało na nim dokładnie 10 zwojów - liczebniki słownie.

 

Przeglądał około mnóstwa ofert różnych uczelni - około mnóstwa to nadal mnóstwo.


Dzięki temu będziemy wiedzieli jakie pytania Ci się trafiły - zwrot wielką literą stosuje się tylko przy formie pisemnej (listy, maile itp.). Takich błędów masz tu więcej.


gdy Vittorin wychodząc z niej został opadnięty przez czekających przed salą kolegów - opadanięty może być brzuch po porodzie. On został okrążony lub oblężony.


Niemal wszyscy z egzaminowanych dziś uczniów Szkoły Bardów, z niewiadomych powodów dochodzili do wniosku, że ostatni egzamin najlepiej będzie oblać właśnie w tym lokalu - wcześniej pisałeś, ze była to ich ulubiona knajpa. To nie jest powód?


Usiadł naprzeciw niego i chciał się odezwać, ale ten, najwyraźniej siedział już na swoim miejscu od jakiegoś czasu i usnął. - po "ten" niepotrzebny przecinek


Vittorin zaś jechał dalej coraz mocniej uchwytując się myśli, która pojawiała się w jego głowie w sumie od dawna - chwytając.


Gorze będzie z nauczenie ludzi tekstu, ale z tym też sobie radził już wiele razy, więc jakoś szczególnie go to nie przerażało. - literówki


W trzecim akapicie od dołu jednak jest coś nie tak z formatowaniem.

Nie jest źle, ale dobrze by było gdybyś przeczytał to jeszcze raz czy dwa, bo wiele rzeczy można zmienić. Historia zapowiadała się ciekawie, ale koniec mocno mnie zawiódł. Nawet jakby miał być z tego ciąg dalszy, takie zakończenie po prostu do mnie nie trafia, nie budzi chęci dowiedzenia sie co będzie dalej.

Dzięki za uwagi. Po prawdzie to mój debiut w tej dziedzinie - w sensie tekstów pisanych. Do tej pory realizowałem się raczej jako mówca. W tej formie wyrazu pewne niedociągnięcia uchodzą na sucho. Szczególnie gdy chodzi o interpunkcję.

 

Jakoś mam wrażenie, Ghashu, że co chwilę doklejasz kolejne kawałki. To raczej niezbyt dobra taktyka. Ten, kto przeczytał powiedzmy 3/4 tekstu raczej nie wróci, żeby doczytać doklejoną późnej 1/4, zwłaszcza, gy tekst nie wzbudzi chęci dowiedzenia się co bedzie dalej, jak u marlęty.

Seminarium w Opolu? To mnie rozbawiło. Niby akcja osadzona w jakimś świecie fantasy, a tu seminarium. W Opolu.

Mam tentencje do mieszania rzeczywistości z opowiadaniami. Tak jest mi łatwiej. Sięgając do miejsc, które istnieją, nie muszę wymyślać geografii.

Wróć.

Miraż (Mirage) już nie istnieje. :) 

Fragmentacja tego tekstu wyniak z tego, że przepisuję go z ręcznych notatek, a nie mam zaufania do stabilności mojego połączenia internetowego.

Faktycznie, ten tekst żyje... :]

A nie lepiej przepisać całość do Worda, sprawdzić dziesięć razy i dopiero potem wkleić tu?

Pewnie racja.

Choć zdecydowanie zależało mi na tym, czy pomysł - baaaaaaaardzo stary, może wogóle chwycić i czy warto się tym bawić.

Stąd takie podejście. 

Ale nikt tak nie robi. Gdyby Tregard nie napisał, że ten tekst się rozrasta, nawet bym nie zauważyła. No, przynajmniej to wyjaśnia takie "zakończenie". Obiecuję dokończyć jak już będę pewna, że to całość, czyli jutro.

Nie wiem jeszcze kto, jak i co tutaj robi. Dziś założyłem konto.

Obiecuję się poprawić :)

 

Ogólnie przyjęta praktyka nakazuje napisać tekst w Wordzie bądź innym edytorze tekstu, po czym pozwolić mu poleżakować jakiś czas. Potem warto go przeczytać i poprawić wszystkie błędy, jakie się wyłapie. Te, których nie wyłapiesz, wypunktują Ci inni ;-)

Pisanie na żywo w okienku jest podejściem... świeżym, ale raczej nie najlepszym. To tak na przyszłość.

No i ten nieszczęscny brak tytułu. Pamiętaj, że po opublikowaniu tekstu masz zaledwie 24 godziny na jego edycję. Potem pozostanie już z takim "tytułem" jak teraz na wieki, wieków, amen. No i skończy się też doklejanie kolejnych fragmentów.

ważna uwaga

Marlęta zaproponowała: A nie lepiej przepisać całość do Worda, sprawdzić dziesięć razy i dopiero potem wkleić tu?  

Święte słowa. Na spokojnie poprzeglądasz, popoprawiasz...  

Czy Twój pomysł może chwycić, zależy i od samego pomysłu, i od jego realizacji. Ponieważ wszelkie błędy działają na niekorzyść piszącego, postaraj się zminimalizować ilość pomyłek, a jeszcze lepiej wyeliminuj je całkowicie --- realizacja stanie się lepsza, a co za tym idzie, wrażenia czytelników oraz ich ocena staną się korzystniejsze...

Ten zamknąwszy oczy zdawał się przebywać w zupełnie innym świece. – przecinek po oczy i przed zamknąwszy

Chłopak przelękniony zastanawiał się jakim cudem mogło mu się wyrwać to co przed chwilą powiedział. – nie jestem pewien, ale przed i po przelękniony, powinny stać przecinki; albo po prostu – zmień szyk. A i prze co – też przecinek

- Usiądź. – jednocześnie wskazując spore krzesło Naprzeciwko siebie. – brakuje czasownika i Naprzeciwko pisze się: naprzeciwko

- Tak ojcze. – przecinek między Tak a ojcze 

Jestem więc trochę zdruzgotany bo tak naprawdę nie wyobrażałem sobie swojego życia inaczej. – przecinek przed bo 

Chłopak coraz mnie z tego wszystkiego rozumiał, jednak, skoro już podjął rozmowę z Bonraerem zamiast uciec gdy jeszcze był na to czas, to zaczął mówić. – mniej; to i to, powtórzenie, odpuść sobie to: gdy jeszcze był na to czas, zdanie i tak będzie zrozumiałe a unikniesz powtórzenia.

Także takie, kiedy doświadczywszy perfidnej niewdzięczności nie stracił mimo wszystko wiary w danego człowieka. – przed niewdzięczności przecinek.

- Nie wiem czy jestem dobry. – powiedział szczerze – po prostu, jeśli mogę staram się pomagać innym. – bez kropki po dobry.

 

Ciekawy pomysł na świat alterantywny, gdzie Polska jest mniej czy bardziej stereotypową krainą fantasy i na opowiadanie skupiajace się na dylematach głównego bohatera w kwestii jego edukacji (swoją drogą te rozważane kierunki kształcenia kojarzyły mi się z klasami w Dungeons and Dragons, ale ja jestem spaczonym erpegowcem...). Pomysł jest, za to plus.

Błędy wytknęli ci inni, i dobrze. Ja zauważyłam, ale nie mam do wypisywaia błędów cierpliwości.

Samo łączenie polskich realiów ze światem fantasy jest dobrym pomysłem, ale elementy fantastyczne wydają mi się wzięte troszkę z powietrza jednak. Nazwy miast realne ale imiona - skąd? Imię bogini: zupełnie nie zakorzenione w jakiejkolwiek rzeczywistości... gdyby to na przykład było jakieś bóstwo słowiańskie - o to by miało ręce i nogi. Jeśli już bierzesz okolice z rzeczywistości, to może i elementy fantasy warto by było zakorzenić w autentycznych wierzeniach? Moim zdaniem byłoby to o wiele fajniejsze, niż wymyślanie ich kompletnie z głowy.

No ale moja opinia jest subiektywna :)

Przeczytałam. Jest lepiej, chociaż jak już wytykamy Ci błędy, mógłbyś je poprawiać. Czekam na kontynuację.

Dla mnie za mało przekonywujące, chyba, że jest to próba pokazania, dlaczego nasi kapłani są tacy, jacy są. Oczywiście, jeżeli przeniesiemy to na nasz wymiar.

Ale jeżeli jest to wstęp do czegoś większego to może być interesujące.

Wszystko fajnie, tylko po co?

Nowa Fantastyka