- Opowiadanie: Thrill - Zima

Zima

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zima

Na zewnątrz padał delikatny śnieg, który osadzał się na oszronionych, starych szybach. Nieopodal był Pradawny Las, w którym rosły stare świerki i sosny, pokryte teraz śnieżnym puchem. Od chatki dzieliło go może pięćset metrów, a może dwieście. Teraz padało słabiej, jednak jeszcze przed kilkoma godzinami niebo przysłaniały setki tysięcy płatków, które opadłszy porobiły wiele wielkich, nieregularnych zasp, skutecznie utrudniających ocenę odległości i poruszanie się. Największe miały nawet po metr wysokości, ale w lesie z pewnością można by znaleźć znacznie masywniejsze. Poza tym śnieg dawało się łatwo odkopać, ponieważ słabo się lepił. Nie zmieniało to faktu, że dzięki minusowej temperaturze pokrywała go cienka warstewka lodu, strasznie szczypiącego w palce. Słońce górowało nad lasem, ale wiedzieli, że niedługo nadejdzie kolejna noc, ponieważ na niebie pojawił się jastrząb wracający z polowania.

– Mam nadzieje, że tym razem wiatr nie będzie dął tak mocno. – Powiedział siwy mężczyzna. Nazywał siebie Białobrodym, ponieważ jego twarz porastała siwa broda, z uszu i nosa wystawały kępki białych włosków, a gęste owłosienie ramion miało nie inny, tylko śnieżny kolor. Jego bystre, niebieskie oczy zdawały się zawsze pozostawać czujne a broda zwężała wizualnie usta, które i tak były już cienkie. Dawało mu to wyraz zaciętego skupienia. – Jak jest za głośno, to nie mogę spać – westchnął.

Wiatr zatrzepotał szybą, niby słysząc słowa starca. Po drugiej stronie leżała na materacu młoda kobieta. Owinęła się w śpiwór, na który narzuciła jeszcze dwie warstwy koców. Grube nakrycie oraz twarz odwrócona do drewnianej ściany dawały idealny, niezamierzony kamuflaż. Wiedzieli, że jej klatka piersiowa miarowo podnosi się i opada, a z ust i nozdrzy wydobywa się powietrze. Za pierwszym razem, kiedy tak grubo się opatuliła, prawie dali się nabrać, że nie oddycha, że umarła. Za drugim też, ale potem zrozumieli, że są przewrażliwieni.

On sam siedział w puchowej kurtce, na drewnianym krześle. Przed sobą miał niewielki stolik, na którym stały świece. Obok nich leżało pudełko z zapałkami. Wiedział, że będzie musiał je zapalić. Ale jeszcze nie teraz, a dopiero gdy się wystarczająco ściemni. Roztarł zmarznięte dłonie i chuchnął w nie. Często to robił, choć wiedział, że to daremny gest. W ich chatce temperatura była wiele wyższa niż na zewnątrz, jednak nadal niska – kilka stopni ciepła. Drewniane ściany nie dawały należytego ocieplenia, a jedyną nadzieją były dwa niewielkie kominki. Od kilku dni dokładali do nich drwa. Robili to kilka razy na dobę, zazwyczaj z rana, w południe i dwa razy na wieczór, przez co zapasy surowca szybko się kurczyły. Dlatego też przed godziną wysłali jednego mężczyznę do lasu, żeby narąbał drewna. Powinien już wrócić, ale śnieg znacznie utrudniał poruszanie, dlatego starali się nie zamartwiać, choć nie tylko on czuł strach. Białobrody gadał sam do siebie i stale się czymś zajmował. A to ostrzył swój sztylet, a to rysował palcem dziwne rysunki na oknach. Zawsze miał się czym zająć. Natomiast kobieta… cóż, często spała. Rzadko z nimi rozmawiała i sporo jadła, przez co ich zapasy szybko się kurczyły. On sam nie miał jej tego za złe, ponieważ poznała ich niedawno, dokładnie dzień temu i nadal była nieufna. Nic dziwnego, sam bym się bał na jej miejscu – pomyślał. Nagle warstwa koców się poruszyła i zsunęła z jej ciała. Szybko je podniosła i przysunęła drżącym gestem do piersi. Twarzą nadal była zwrócona do ściany.

– Czy Bard wrócił? – spytała od niechcenia.

Białobrody spojrzał na nią ciekawie i pogładził gęsty zarost.

– Może Navel ci powie. – rzucił, po czym wyjął sztylet i zaczął go pieszczotliwie ostrzyć.

Navel miał nadzieję, że niedługo wróci, ponieważ nie chciał iść w taką pogodę do lasu. Zastanawiał się dlaczego ludzie nazywali go Pradawnym. Nie wiedział, miał już bardzo wiele imion, które nie posiadały większego znaczenia. Jedni mówili na niego Stary, inni obłąkany. Jednak najgłupszą nazwą, jaką mu kiedykolwiek nadano, był „Ojciec”.

Zastanawiał się skąd wzięło się tyle śniegu w środku lata, oraz kiedy niebo się w końcu przejaśni. W lustrze widział się ostatnio dzień temu, w karczmie „Brzuchaty Dziedzic”, gdzie poznał Cinelle, ich śpiącą królewnę. Pamiętał jak patrzyła wtedy na niego. Kiedy lekko rozsunęła płaszcz, ukazał się rąbek jej kobiecości – piersi. Kokietowała go. Powiedziała mu nawet, że ma ładną twarz. Dopytał się co konkretnie jej się tak podoba, na co odpowiedziała, że piwne oczy oraz przystojna aparycja. To były miłe komplementy. Poszukał wtedy lustra i musiał przyznać, że nadal jest niezłym facetem dla kobiet. A ładna buzia była jego przepustką do niemal każdej niewiasty i jej ciepłego łoża. Ona sama zdawała się być kobietą bardzo serdeczną i ciepłą. Szkoda tylko, że parę minut po tym jak weszła do oberży, na zewnątrz zaczął padać ten przeklęty śnieg.

Dokładnie dzień temu byli w karczmie. Teraz przymierali głodem. Zastanawiał się jak to było możliwe, ale w końcu doszedł do wniosku, że nie chce tego wiedzieć. Wspomnienie zimnego kufla cedru i żaru bijącego z kominka, tańczących kobiet, oraz pieczonej kaczki za bardzo go drażniło. Jak wiele bym oddał, żeby cofnąć się o jeden dzień. Tylko jeden. Teraz tęsknił nawet za tamtejszymi zapitymi mordami mężczyzn, którzy nie wiedzieli kiedy przestać, za ich czerwonymi nosami i zamglonymi oczyma. Mógłby znieść nawet ich obelgi i zniewagi, choć kiedyś żadnemu by nie darował krzywego spojrzenia. Teraz czuł, że opuszczają go chęci do życia, a rozpacz rośnie wraz z poziomem śniegu, który nie ustępował. Śniegu i zadania, które miał wykonać, mrożącego krew w żyłach bardziej niż drastycznie niska temperatura, panująca niepodzielnie od kilkudziesięciu godzin na zewnątrz.

Za stołem było proste, drewniane okno, jedyne ze wszystkich trzech, przez które nic nie było widać. Pozostałe dwa, jedno znajdujące się przy drzwiach i jedno nad materacem, pokrywała tylko cienka warstewka świeżo opadłego śniegu. Dziennemu światłu trudno było się przez nie przebić i do pokoju wpadały tylko niewielkie snopy. Było to jedyne pomieszczenie chatki, poza małą przybudówką, w której znajdowały się wszelkiego rodzaju rupiecie. Mieli nadzieje znaleźć tam jakieś zapałki, ponieważ mimo że ich zapasy były spore, to na pewno nie nieskończone, a nie wiedzieli ile tu zostaną. Poza tym jak już śnieg przestanie padać i trochę stopnieje, to być może uda im się znaleźć jakieś miejsce, które będzie odpowiednio suche na rozpalenie ogniska. Był to pomysł Siwobrodego. – Raczej nie najlepszy, ale zawsze warto próbować – powiedział mu wtedy Navel. – Pomysły starego rzadko kiedy przypadały mu do gustu, przynajmniej nie w stu procentach. Mimo to nie kłócił się z nim, ponieważ wiedział, że są zdani tylko na siebie. Byli grupą i nie mogli doprowadzić do żadnych konfliktów. Nie w tej sytuacji i nie w tym miejscu. Ale to co miało się stać, było nieuniknione…

– Zaczyna się ściemniać a Bard jeszcze nie przychodzi. – przerwał ciszę Białobrody. Ostrzył swój sztylet, wpatrując się w niego zamyślonym wzrokiem. – przeżyłem już swoje lata, ale niech mnie piekło pochłonie, jeśli kiedyś widziałem taką zimę. – zamyślił się. – a na pewno nie taką nagłą i niespodziewaną. W moich czasach, owszem, zimy były bardzo mroźne i długie, ale nie takie… – znów się zamyślił. Spojrzał na Navela i dokończył zmęczonym głosem. – nie takie szaleńcze, jeśli wiesz co mam na myśli chłopcze.

– Wiem. Bard niedługo przyjdzie, zobaczysz. – uspokoił go. – lepiej powiedz mi ile zapasów nam zostało.

Białobrody wymienił mu dwa suche bochny chleba, siedem twardych plastrów sera, kiełbasę i boczek, których było ze cztery kilogramy, oraz cztery butelki południowego wina, którym chętnie popijali to wszystko. W powietrzu dało się wyczuć zapach tego trunku, wydmuchiwanego w obłoczkach pary. Jeden grzejnik przestał działać i temperatura spadła do odczuwalnych pięciu stopni na plusie.

Wiedział, że powinien położyć się tak jak Cinelle, ale za bardzo bał się tego zrobić. Obawiał się, że jak już zaśnie, to nigdy się nie obudzi. A tego typu myśli pojawiały mu się w głowie nie bez powodu. Mimo to trochę snu każdemu zrobi dobrze. – Nie, nie będą spał – pomyślał. – Za dużo się ostatnio wydarzyło i zbyt wiele się dowiedział. Chwila nieuwagi mogłaby kosztować go życie. Dzień to zły moment, prześpi się w nocy, kiedy inni zrobią to samo. O ile najpierw wróci Bard, bo inaczej…

Niespodziewanie za trzecim, zaśnieżonym oknem zamajaczyła jakaś sylwetka. Navel szybko się poderwał i przesunął stolik.

– Czego znowu? – usłyszał Siwobrodego, kiedy otworzył na oścież okno. Musiał to zrobić, w końcu to mógł być Bard… choć z drugiej strony – Nie wolno mi w ten sposób myśleć. Nie wolno.

Do środka wpadł mroźny wiatr, a na twarzy poczuł zimne, acz delikatne płatki śniegu. Zmrużył oczu i rozejrzał się po białej pustyni. Jego wzrok spoczął na Starym Lesie, który nie dawał żadnych oznak życia. Po chwili zobaczył, że w śniegu coś się porusza. Serce zaczęło mu szybciej bić, wypełniając jego ciało nadzieją oraz strachem. Sięgnął dłonią ku lędźwiom i już chciał wychodzić, kiedy znad śniegu podniosła się końska głowa. – To był koń, tylko cholerny koń. – Ale skąd mógł się tutaj wziąć? Czyżby z lasu? Zwierzę podniosło łeb i po chwili znowu go opuściło. Potem próbowało wstać jeszcze trzy razy, ale na darmo. Musiało być ranne. Albo zakopało się w głębokiej zaspie, skąd nie było dla niego najmniejszego ratunku, nie dla leżącego na boku czworonoga. Navel pomyślał, że mogliby wrócić do karczmy, ale całodniowa wędrówka nie byłaby dobrym pomysłem. Emocje próbowały zepchnąć rozum na drugi plan. Przeraziło go to, jak bardzo tęsknił za karczmą, za innymi ludźmi, za żarem wielkiego kominka i ciepłem miękkiego, puchowego łoża. Pragnął znowu porozmawiać z miejscowym oberżystą, o Głównym Trakcie, najlepszym alkoholu, o najzręczniejszych kurwach na wybrzeżu, o wszystkim i o niczym. Karczmy były jego prawdziwym domem – często podróżował i większą część życia spędził właśnie w nich. Czasami zastanawiał się czy warto być psem na usługi Lorda Belisa. Jednak czy miał inny wybór? Rodziny nigdy nie znał, gdyby nie dobry możnowładca, być może do końca życia sypiałby w rynsztokach.

Jego rozważania przerwał kobiecy głos.

– Możesz zamknąć to okno? Strasznie mi zimno – Cinelle miała zachrypnięty, słodki głos. Koce niezgrabnie ułożyła na śpiworze. Była młodą kobietą, o długich, prostych blond włosach, które pięknie spływały po jej ramionach, nawet jak były rozczochrane. Oczy wielkie jak u łani, miała koloru zielonego, a delikatne różowe usta wyglądały na stworzone do pocałunków. Choć były spękane, nadal mocno kusiły. Navel nie mógł nic powiedzieć o jej figurze, ponieważ Cinella ubrana była w kilka wełnianych swetrów, a także stary płaszcz, który na nie narzuciła. Przez talię przewiązała sobie szkarłatny, atłasowy pasek, który był jej jedynym eleganckim elementem ubioru.

Kiedy zamknął okno, zapytała go o to, co widział. Odpowiedział jej tylko tyle, że to nie był Bard. Nie chciał kobiety niepokoić, tym bardziej, że podejrzewał u niej gorączkę.

– Więc mówisz, że mieszkasz w Groover? – zapytał ją.

Skinęła głową, co go lekko zaskoczyło, gdyż myślał, że za pierwszym razem zwyczajnie się przesłyszał. Groover znajdowało się trzydzieści kilometrów prostej drogi od karczmy w której ją poznał, a biorąc pod uwagę knieje, lasy i urwiska, trzeba było liczyć dwa razy tyle. Nie znał żadnej kobiety, która tak daleko oddala się od swojego domu. W tych niebezpiecznych czasach nawet mężczyźni starali się nie zapuszczać w zbyt odległe zakątki.

– Masz jakąś rodzinę czy jesteś sierotą? – znowu skinęła głową. Postanowił nie darować i trochę pociągnąć ją za język. – jesteśmy tu sami i lepiej jak będziemy się do siebie odzywać. W końcu możemy polegać tylko na sobie, prawda? – znowu kiwnęła głową, tym razem niepewnie. Poirytowała go tym i wypalił – odezwiesz się do mnie czy nie? Język ktoś ci wyrwał? No powiedz, dlaczego nie chcesz rozmawiać? – Kobieta zarumieniła się i lekko kiwnęła głową na starego. Choć białobrody stał odwrócony do nich tyłem, przestał ostrzyć sztylet, kiedy Cinelle wskazała go gestem. Usłyszał nas, cholera on nas usłyszał. Ale przecież mowy ciała nie da się słyszeć. Starzec od samego początku nie podobał mu się.

– Na zewnątrz jest cholerne wietrzysko, ale chyba się przejdę. – Białobrody schował sztylet za cienkim, skórzanym pasem i podszedł do piecyka, gdzie leżały jego ubrania. Zamaszystym ruchem zarzucił sobie ciemny, futrzany płaszcz i zapiął go mosiężną klamrą. Głowę zakryła mu czapka z lisa. Kiedy wciągał rękawiczki na wielkie, sękate dłonie, spojrzał na Navela. – może znajdę Barda. Pewnie nie, ale zawsze warto spróbować. W końcu musimy sobie pomagać.

Patrzyli na niego dopóki nie wyszedł na zewnątrz. Kiedy wychodził, Navel tylko ostrożnie skinął głową. Wycieczka w taką pogodę to zły pomysł, ale nie zamierzał odwodzić od tego Białobrodego.

– Kiedy wyszedł, zrobiło się bardzo zimno – powiedziała Cinella.

Navel zastanawiał się, czy rzeczywiście tak ma na imię.

– Otworzył drzwi, a po drugiej stronie ściany jest bardzo chłodno. – zaczął ostrożnie.

– Myślisz, że to wszystko? Czy może… – spuściła wzrok a na jej licach pojawił się rumieniec. Nie wiedział czemu, ale bardzo mu się to podobało. – czy może to coś więcej?

– O ile mi wiadomo, ostatnio dzieją się w tych okolicach bardzo dziwne rzeczy. Lord Belis mnie tu wysłał. Doliny nie są bezpiecznym miejscem, szczególnie dla takich pięknych kobiet jak ty.

– Jesteś na usługach lorda Belisa? – zignorowała jego komplement. – W takim razie na pewno masz coś ważnego do załatwienia. Ale dlaczego spotkałam cię w karczmie?

– To już nawet nie wolno trochę wypić? – obruszył się Navel. Wziął kawałek mięsa i rozerwał go na dwa.

– Nie chciałam być nie miła. Wybacz, ale jestem śpiąca.

Cinella złapała tłusty kawał boczku. Zaczęła łapczywie go jeść. Przypominała wygłodniałe zwierzę. Navel wiedział, że więcej od niej nie wyciągnie. Nadal była mało rozmowna, ale ważne, że pojawił się jakiś postęp. Sam zresztą nie wiedział, czy chce dalej prowadzić konwersację. Jej kontynuowanie było jak chodzenie po cienkim lodzie, pokrywającym bardzo głębokie jezioro. Ale jak nie zaufa jej, to komu innemu? Bard nie dawał oznak życia, a Białobrodemu nie do końca ufał. Zdecydował postawić wszystko na jedną kartę. Usta wypełnił mu gorzki smak strachu. Splunął i powiedział Cinelli wszystko, dosłownie wszystko. Słowa wylewały się z niego jak z dziurawego naczynia. Powiedział, że został wysłany tydzień temu. Powiedział, że Lord Belis pokładał w nim wszelkie nadzieje. Powiedział, że przyjechał, żeby zabić.

Cinella wybałuszyła wielkie oczy.

– Nie wiem co powiedzieć – zawahała się. – kto był tym nieszczęśnikiem?

– Nie był, tylko nadal jest. Ty. – spojrzał na nią licząc na rozgrzeszenie. Zamiast tego zobaczył, jak kobieta ostrożnie wstaje i cofa się do ściany. Jej źrenice zakrywały całe tęczówki a usta drżały. W pokoju zrobiło się chłodniej i zapanowała całkowita cisza, którą zakłócało tylko lekkie dudnienie wiatru, który swoim zimnym dotykiem pieścił chatkę. Navelowi wydawało się, że w oddali słyszy zawodzenie wilków. Nie wiedząc co powiedzieć, Cinelle otwierała usta, po czym je zamykała. Przez chwilę wyglądała jak śnięta ryba, po czym wyrzuciła z siebie pytanie, na które czekał.

– Zrobisz to teraz, prawda? Dlaczego ktoś miałby pragnąc mojej śmierci? – głos jej drżał a na czole pojawiły się kropelki potu. – zabijesz mnie? – Navel westchnął.

– Prędzej mnie zabiją za niewykonanie rozkazu. Nie zrozum mnie źle, ale jakbym chciał cię zabić, to od wczoraj leżałabyś gdzieś w pobliskim rowie, a twoje gnijące ciało przyciągnęłoby robaki oraz wrony.

– Znaleźli by mnie. – zaczęła, ale Navel jej przerwał.

– Nie. – jego głos był pewny i mocny, jak zawsze kiedy był przekonany, że się nie myli – Śnieg jest wystarczająco wysoki, żeby przykryć konia. Poza tym nawet jakbyś została znaleziona, to nikt by się nie dowiedział kto to zrobił. – Cinelle milczała, ale wiedział, że w jej głowie kotłuje się teraz tysiąc myśli. – czyje nosisz dziecko? – spytał spoglądając na brzuch.

– Co? – na początku nie zrozumiała, ale po chwili zreflektowała się i syknęła. – to tylko niewinne dziecko! Nie dostaniesz go!

– Nic nie rozumiesz, próbuję ci pomóc, ale najpierw ty musisz mi powiedzieć czyje to…

– Chciałeś mnie odwieść daleko od wioski i od karczmy, żeby nie było świadków. – rzuciła nienawistnym głosem. – nawet mnie nie znasz a…

Podszedł i uderzył ją otwartą dłonią w twarz. Jego palce odcisnęły się czerwonym śladem, choć starał się zrobić to najdelikatniej jak umiał.

– W karczmie byli banici, musieliśmy uciekać – żachnął się i zmienił temat, próbując zapanować nad tysiącem myśli kotłujących się w jego głowie. – Co myślisz o Białobrodym?

– Jest dziwny, nie ufam mu ani na jotę. – oczy zaszły jej łzami, które zaczęły kapać na koc. – to twój przyjaciel?

– Nie, skąd ci to przyszło do głowy? – Cinelle odetchnęła z wyraźną ulgą.

– Miałam nadzieję. Musisz mnie chronić. Białobrody jest z nami dla… – niespodziewanie jej słowa przerwało skrzypienie otwieranych drzwi i wpadający do środka wiatr. Starzec zamknął za sobą wejście. Potem nastała chwila złowrogiej ciszy. Przerwał ją jego charkotliwy śmiech.

– Och, przepraszam dzieci, że nie zapukałem i nie dałem wam więcej czasu na małe bara bara. – na brodzie ostały mu się płatki śniegu i liść, którego zdawał się nie zauważać. – Choć może to dobrze się stało. – Na chwilę na jego czole pojawiły się głębokie zmarszczki, jakby intensywnie nad czymś myślał. – a niech was! W końcu takie czasy, że dzieci mają dzieci.

Cinella nie była dzieckiem, ale Navel doskonale zrozumiał aluzję. On wie – pomyślał. Ta myśl przeszyła go dreszczem.

Resztę południa spędzili w milczeniu. Białobrody ostrzył swój sztylet i co jakiś czas przecierał szyby. Kiedy Navel powiedział, że przejdzie się z Cienllą na świeże powietrze, stary spojrzał na niego i powiedział „Chyba oszalałeś. Nie puszczę was samych skowronki. Jest zbyt niebezpiecznie” Potem jak zwykle stał do nich plecami, a oni nawet na siebie nie spojrzeli. Navel zrozumiał, że boi się tak samo jak Cinella. To głupie, jak wymienimy poufne spojrzenia, ten dupek nawet nic nie poczuje. Ale z drugiej strony miał sztylet, a ja nie posiadam żadnej broni. Białobrody powiedział mu, żeby wyrzucił miecz, który rzekomo miał tylko utrudnić drogę przez rosnące zaspy. Teraz zrozumiał jak wielki błąd popełnił; na bogów, ale musiał być głupi. Nagle jego myśli przeskoczyły na inny tor – Białobrody nie wspomniał nic o Bardzie. To zaniepokoiło go najmocniej. Kolejny dreszcz, który tym razem wręcz wstrząsnął jego ciałem. Spróbował się uspokoić, usiadł przy ciepłym grzejniku i po chwili poczuł się senny. Jak to dobrze, ze przynajmniej rozpalił w piecu.

Spał by dłużej gdyby Białobrody nie obudził go kopniakiem. Stęknął i z żalem się podniósł.

– Musimy iść – powiedział starzec. Narzucił płaszcz i schował ze stolika sztylet. Kiedy spojrzeli na niego ze zdziwieniem, dodał zmarnowanym głosem. – Robi się ciemno, a Bard nie wrócił. – potem zamilkł jakby tych kilka słów wszystko tłumaczyło.

– Nie możemy tam iść. – zaprotestowała Cinelle. – Pradawny Las jest zły, coś jest w nim nie tak, czuję to. – jej emocje były tak silne, że niemal teatralne.

– Rozumiem twój gniew i strach, lecz to ty byłaś dziś rano z Bardem. Pokażesz nam, gdzie go ostatnio widziałaś, ptaszyno. – Kiedy się uśmiechnął zaświecił się złoty ząb. – A teraz ubierz się ciepło, bo noce są mroźniejsze.

Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Navel i Cinelle ciepło się ubrali. Zastanawiał się skąd Białobrody wiedział, że ta ślicznotka ma dziecko. Czuł, że lepiej zrobiłby zostając tutaj, choć nie miał pojęcia dlaczego. Stary ma broń a my nie. Dlaczego więc to nie przed nim czuję strach? Może faktycznie chce nas wykończyć, aby miał tylko dla siebie zapasy drewna i jedzenia. Navel widział jak ludzie dziczeją w skrajnych warunkach. To wszystko nie miało sensu. Zobaczył, jak Cinelle łapie za butelkę.

– Nie pij – ostrzegł ją Navel. – po alkoholu ciało szybciej wytraca ciepło. Przy takiej temperaturze możesz umrzeć. – Nie kwestionowała jego słów, co bardzo go uszczęśliwiło. Każda niesnaska to niepotrzebna strata energii. Poza tym lubił uległe kobiety.

Wychodząc, zapytał ją jak to się stało, że zgubiła Barda… czy też on zgubił ją. Pytanie wywołało u niej niezadowoloną minę, jak się domyślał, spowodowaną złymi wspomnieniami z lasu. Nie pytał o to więcej, ponieważ wiedział jak bardzo wszyscy starają się omijać Mroczny Las. Krążyły o nim złe opowieści, które, przynajmniej w większości, nadawały się na bajki dla dzieci. Mimo tego wiele dorosłych, a czasami nawet i światłych osób, w nie wierzyło. Navel pamiętał jak na jednej z uczt Lorda Balisa, pewien młody harfiarz opowiedział im jedną z nich. Podpity chmielem nie nadawał się więcej do grania, więc rycerze poprosili go o jakąś dobrą historię. W jego wersji zginęło pięć osób, znalezionych przez kłusownika. Podobno ich twarze rozszarpano w takim stopniu, że rozpoznanie ich stało się niemożliwe. Ale to tylko bajki, nic więcej.

W oknie malejącej w oczach chatki świeciło żółte światło, dzięki któremu zwisające na zewnątrz sople mieniły się e ciepłych kolorach. Zostawili trzy zapalone świeczki, żeby nikt nie zbliżał się do tego miejsca, ponieważ niedługo zamierzali wrócić. Wysoko na niebie świecił księżyc o kształcie rogala, któremu towarzyszyły stopniowo ujawniające się gwiazdy. Navel patrzył na nie kiedy szedł za Białobrodym przez wysoki i twardy śnieg. Zanim doszli do lasu, mężczyźni kilkukrotnie wpadali w zaspy, z których następnie żmudnie wychodzili. Tylko Cinella pozostawała stale na górze. Navel sądził, że głównym czynnikiem jest jej waga. Co prawda kobieta, opatulona w grube futra, przypominała małego niedźwiedzia, to jednak po twarzy ocenił ją na nie więcej niż sześćdziesiąt kilogramów. Kiedy doszli na skraj lasu mieli sztywne, przemarznięte ubrania, w butach topniejący śnieg, a w płucach mróz.

– Piekielny śnieg – zaklął starzec – Musiał zacząć padać akurat wtedy, gdy wyszliśmy ze schronienia. – nos zrobił mu się czerwony jak u klauna a wargi posiniały. – przynajmniej w lesie będzie cieplej.

Faktycznie, drzewa zatrzymywały wiatr, z czego cała trójka powinna być zadowolona. Z drugiej strony zrobiło się ciemniej. Navel chciał opuścić to miejsce, ale po paru minutach jego wzrok się przyzwyczaił. Jednak to nie ciemność zajmowała jego umysł, lecz to co powiedział Białobrody. Z jakiegoś względu wydało mu się to bardzo ważne. Potem pojawiły się kolejne myśli, które zdawały się wiązać z pierwszą w logiczną całość. To, co wydarzyło się w jego głowie, można by nazwać lawiną. – Przychodzimy do gospody i jest spokój. Poznaję Białobrodego, z którym zaczynam rozmawiać o wszystkim i o niczym. Choć jest bardzo rozmowny, to sprawia wrażenie człowieka czekającego na coś, niecierpliwie, zupełnie tak jak ja. Słońce zaczyna chować się za horyzontem, jest pogodnie, kiedy nagle do gospody wchodzi Kobieta. – Doskonale to pamiętał. Wszyscy zajmują się swoimi sprawami… wszyscy poza nim i starcem, który podejrzliwie na nią patrzy. Cinelle nie zauważywszy tego siada kilka krzeseł dalej. Była taka ładna i niewinna, taka ciepła, choć chwilę po tym jak weszła, zaczyna na zewnątrz padać i robi się piekielnie zimno. Czysty przypadek, który jest jednak przyczyną wizyty banitów. Przestraszeni goście; stali bywalce, wędrowni rycerze i rodzice z dziećmi, wychodzą. Bandyci pozwalają zostać tylko grajkom. Na zewnątrz tworzą się małe, kilkuosobowe grupki i ludzie się rozchodzą na cztery strony świata. Białobrody podchodzi do Cinelli, ta jednak zwraca się do Barda. Po krótkiej rozmowie, w czwórkę ruszają w nieznaną drogę, na końcu której znajdują opuszczony dom.

Teraz Navel doskonale rozumiał. Białobrody został wynajęty na wypadek gdyby jemu się nie udało. Żeby wynajmować dwóch zabójców na jedną, drobną kobietę, trzeba mieć nie równo pod sufitem albo być przewrażliwionym tchórzem. – tylko czemu jej nie zabił. – odpowiedź pojawiła się od razu. – bo nie spałem.

Zobaczył jak starzec i kobieta idą obok siebie. Dzieliło ich nie więcej jak dwa metry. Ten widok zaparł mu dech w piersiach. Chciał podejść do Białobrodego, zabrać mu sztylet i wydusić prawdę, tym samym dowodząc swoich słów przed Cinellą. Kiedy przyspieszył kroku, zatrzymali się. Na początku pomyślał, że usłyszeli go. Potem zrozumiał, że to nie o niego chodzi, lecz o Pradawny Las. Coś zaszeleściło pomiędzy drzewami, ale nic nie zobaczyli, tylko usłyszeli łamiące się gałęzie. Navel, mimo wytężania wzroku, dojrzał kilka metrów dalej truskawki, nic poza tym. Potem rozległ się podobny dźwięk. I znowu, to z lewej, to z prawej. Następnie dołączyły do nich kolejne, dwa albo trzy. Łamane gałęzie na chwilę ucichły, dając miejsce innym dźwiękom. Na początku podobne były do ugniatanego śniegu, tylko bardziej nieregularne. Gdyby wcześniej zrozumiał, może byłaby dla niego nadzieja.

Kiedy wszystko wokół nich zamilkło, stary dał znak ręką i powoli ruszyli przed siebie. W Pradawnym Lesie zaspy nie rosły aż tak wysoko, ponieważ korony drzew zatrzymywały sobie większość opadającego puchu. Z drugiej strony zasłaniały całkowicie wszelkie światło, którego nocą i tak było bardzo skąpe. Czuli się jak pod gigantycznym namiotem z białym dachem.

Niestety spokój nie potrwał długo i po kilku krótkich chwilach las rozdarł krzyk Białobrodego.

– Szybko, wynosimy się stąd! – ryknął. – Kiedy zaczęli niezdarnie biec, usłyszeli jak pomiędzy drzewami unosi się dziwny charkot. Potem przerodził się w pełne furii warczenie i w niektórych miejscach w skowyt. Navel zrozumiał, że się mylił. Wszyscy się mylili. Ciche powarkiwanie może przypominać ugniatanie śniegu a czerwone punkciki w śniegu to nie owoce, tylko żądne krwi ślepia.

Im dłużej biegli, tym dźwięki stawały się cichsze. Po jakimś czasie całkowicie zginęły, poza jednym – goniła go jedna bestia. Starał poruszać się jak najszybciej i jednocześnie jak najostrożniej. Wiedział, że jeden błąd, jedno poślizgnięcie może kosztować go życie. Tak bardzo chciał jeszcze zasmakować cedru i zaznać ciepłego łoża. Na ustach miał przymarzniętą ślinę a oczy zaszły mu łzami.

Potem zdał sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze Białobrody biegł przed nim, wykazując się końską kondycją. Po drugie nigdzie nie widział Cinelli. O ironio – pomyślał. – oszczędziłem jej życie, które teraz ukradną jakieś nocne mary.

Zza drzewa wyskoczył potężny, czarny cień. Powalił Białobrodego, który próbował walczyć, zadać cios sztyletem, ale było za późno, broń znalazła się między wielkimi, zakrzywionymi kłami. Starzec klął na lewo i na prawo, desperacko próbować wykonać jakiś ruch, który ocalił by jego życie. Miotał się wyginając ciało, tak jak robią to ludzie chorzy na padaczkę podczas silnych ataków, jednak jego wrogiem nie była ułomność ciała, lecz wielki włochaty cień z błyszczącymi, czerwonymi ślepiami, którym nie był w stanie się oprzeć. Potem rozległ się nieprzyjemny odgłos rozszarpywanej szyi i gruchotanego kręgosłupa.

Navel myślał, że zwymiotuje. Zamiast tego padł na śnieg, najpierw na jedno, potem drugie kolano. Jego ciało przeszył spazm, który mógł być powodowany strachem, ale równie dobrze zimnem. Mimo wielkiego mrozu, czuł na plecach kropelki potu, kropelki strachu, który z każdą sekundą wzrastał. Bał się, że zaraz serce mu eksploduje. Wiedział, że nie ma sensu uciekać – ze wszystkich stron niosła się śnieżna pieśń – kilkanaście wielkich, czarnych łap szło w jego kierunku. Kiedy śnieg ucichł, Navel przyjrzał się bestiom, wielkim, obmierzłym wilkom. Temu, który zabił Białobrodego, kapała z mordy krew, wyraźnie odznaczając się na białym śniegu. Potem pojawiła się kolejna sylwetka, jednak inna od pozostałych, humanoidalna. Szła swobodnym, powłóczystym krokiem, przed którym wszystkie wilki się rozstąpiły.

– Warto jest być psem swego pana? – Zadźwięczał delikatny głos kobiety. – kiedy patrzę na tego starego, biednego głupca, myślę, że nie.

– Co zrobiłaś… – Głos uwiązł mu w gardle. – co…

– Och, czy naprawdę mnie nie poznajesz? – roześmiała się kobieta. Potem podeszła do niego bliżej. – byłeś głupcem służąc mojemu mężowi.

– Cinelle? Lord Balis był twoim mężem? Dlaczego chciał zabić twoje dziecko? – wysapał Navel. W jednej chwili ogarnął go tak mocny szok, że w ustach zrobiło mu się sucho jak na pustyni.

– A co ty byś zrobił, jakby twoja kochana żona doprawiła ci rogi z samym diabłem? – Jej głos był zimny i ciął niczym bicz. – pewnie spytasz dlaczego nie zabiłam was wcześniej… cóż, powiedzmy, że chciałam mieć odpowiednią scenerię do mojej przemowy. – zaśmiała się.

– Ja nie chciałem cię skrzywdzić a Białobrody… – zaczął, ale natychmiast mu przerwała.

– Chciałeś zabić moje dziecko, cholerny skurwysynu – syknęła. – A teraz moje dziecko zabije ciebie. Wasze całe, pierdolone królestwo. Przez lata byłam tylko poniewieraną kobietą. Nikt poza służkami mnie nie szanował. Kiedy co noc kąpałam się w ciepłej bali a jedna z nich myła mi plecy i piersi, żaliłam się jak zbity pies. Ale teraz koniec z tym, będę pierwszą kobietą, która zostanie królem. Najpierw ugną kolana przede mną lordowie, niektórzy zginą, och, to nieuniknione – oddychała głęboko a w jej oczach świecił obłęd. – czas, żebyś poznał istotę, która chciałeś zabić we mnie.

Usiadła na ziemi w rozkroku i podwinęła płaszcz, pod którym nie miała spodni, była tam całkowicie naga. Powietrze przeszył okropny krzyk rodzącej matki. Mógł się tylko przyglądać temu wszystkiemu, nie miał szans na ucieczkę. Nawet jakby próbował, to Pradawny Las by go powstrzymał. Czuł to w trzewiach. Las był ojcem…

a poród był krwawy… po dwakroć.

 

 

EPILOG

 

W karczmie panowała ciepła atmosfera, którą klienci mogli zawdzięczać nie tylko wielkiemu kominowi, lecz także wielkim ilościom wszelkich trunków, takich jak cedr, piwo i makowy likier. Światło, poza palącym się ogniem, dawały także świeczki, porozmieszczane po całym lokalu.

Za kontuarem stał niski, gruby oberżysta, który nalewał wszystkim spragnionym. Teraz jednak miał właściwie wolne, ponieważ goście popili się na umór, i nawet jak ktoś był chętny na jeszcze jedną kolejkę, to nie był w stanie dojść do lady. Ci, którzy próbowali, lądowali na podłodze z głuchym łoskotem.

Na jednym ze stołów swe wdzięki zaczęła pokazywać jakaś kobieta. Miała na sobie same majtki i półprzezroczysty stanik. Po tym jak zgrabnie wywijała długimi nogami, można było wywnioskować, że nie jest jeszcze wstawiona. Przy tymże stole siedziało kilku mężczyzn, ale tylko jeden był na tyle przytomny, że na nią patrzeć.

– Witaj Jonos, co ci mogę podać? – spytał barman. – polecam czarne piwo, najmocniejsze jakie mam. Bo chyba nie będziesz pił cedru, ty stary dupku, co? – ryknął śmiechem.

– A, daj co masz. – powiedział cichym głosem Jonos. Był wysokim i szczupłym mężczyzną, z ciemnymi, krótko przystrzyżonymi włosami oraz szarymi, małymi oczkami. – słyszałeś, co ostatnio stało się w Mrocznym Lesie? – zagaił.

– Że co? – Kowal uniósł brwi. – Ach, daj spokój, to tylko głupie bajki. Są tak samo głupie jak nadawane mu nazwy – prychnął. – Mroczny Las, Pradawny Las, Prastary las, Ojciec.

– Czasami prawda jest na tyle okropna, że nikt nie chce dopuścić jej do głowy – rzucił wyzywająco Jonos. – Barman przewrócił oczami.

– No mów, jak chcesz, jak ci to ulży. – Dał za wygraną. – ale nie myśl, że posikam się ze strachu. – Jonos podniósł do ust kufel czarnego piwa i niedbale starł z usta piankę.

– A więc słuchaj wyraźnie – powiedział chudy mężczyzna. – podobno w lesie znaleziono dwa ciała. Jedno jakiegoś starucha, a drugie jednego z przybocznych Lorda Balisa. Ten pierwszy był tylko skrytobójcą, ten drugi jednak… – Zawiesił głos. – podobno umarł ze zgrozy.

– Co ty pierdolisz? – oburzył się kowal. – myślisz, że jestem takim idiotą, że uwierzę jak to dwóch dorosłych mężczyzn umiera ze strachu?

– Nie dwóch – Poprawił go Jonos. – starego coś rozszarpało. Ze strachu umarł ten drugi. Poza tym, gdybyś nie był tak głupi, to wiedziałbyś, że można umrzeć na zawał. – obruszył się.

Kiedy na zewnątrz nastała noc, drzwi się otworzyły i do baru wszedł jakiś nieznajomy , niosący na rękach zawiniątko. Podszedł do blatu i zamówił wodę. Stał obok Jonosa, przysłuchując się ich rozmowie.

– A kto niby ich zabił? Drzewo? – Zadrwił Oberżysta. – czy może wiewiórka?

– Kobieta. – powiedział szeptem Jonos. – podobno mieli ją zabić, wiesz, rozkaz z góry, ale obaj zakochali się.

– Pieprzenie – barman pokiwał głową z dezaprobatą.

Wtedy odezwał się nowy, i nie wiedzieli czemu, ale sprawiał jakieś dziwne wrażenie.

– Jeśli wolno – powiedział nieznajomy. – byłem w lesie i nic takiego nie widziałem. To tylko kolejne bajki. – Barman uśmiechnął się a Jonos skrzywił. Kiedy zapytali się, co niesie w pieluchach, odparł, że bardzo żarłoczne dziecię.

 

Koniec

Komentarze

A czemu nie Białofutry? :P

Ke? Chyba nie zrozumiałem.

Epilog ciekawy, dynamiczny.

A dziękuje.

Nowa Fantastyka