- Opowiadanie: Fasoletti - Bolek Jarząbek i zemsta Białego Kruka

Bolek Jarząbek i zemsta Białego Kruka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bolek Jarząbek i zemsta Białego Kruka

Spadające kamyki tworzyły niewielkie lawiny, gdy mozolnie wspinający się po ścieżce Bolek trącał je butami. Ogromny masyw górski który próbował pokonać ciągnął się na kilkadziesiąt kilometrów i obejście go zajęło by mu przynajmniej kilkanaście dni więcej, a on nie lubił marnować czasu. Teraz jednak powoli żałował swojej decyzji. Podróż stawała się coraz cięższa, a każdy nieostrożny krok mógł zaowocować upadkiem z kilkuset metrów wprost na ostre skały majaczące poniżej. Parł jednak dzielnie na przód nie zważając na te niebezpieczeństwa. Zaszedł już tak daleko że powrót był bezsensowny. Około południa, gdy słońce stało w zenicie, dotarł wreszcie na jeden ze szczytów, z którego rozpościerał się widok na cały masyw. Przykucnął by odpocząć i rozeznać widoczny w dole teren. Jego uwagę przykuło zbocze jednej z gór. Było zarośnięte sosnami i niewielkimi krzewami, ale pomiędzy nimi, przysłonięty przez zielone korony, majaczył jakiś budynek. Po dokładniejszych oględzinach Bolek stwierdził ze najprawdopodobniej jest to klasztor. Mnisi często budowali swoje siedziby w takich miejscach, by z dala od cywilizacji oddawać się medytacjom i codziennym zajęciom. Często byli także gościnni i mili dla obcych, dlatego na widok budowli Jarząbkowi ulżyło. Od razu wstąpiły w niego nowe siły i raźnym krokiem ruszył w jej kierunku.

 

Dotarcie do zbocza zajęło Bolkowi kilka godzin. Gdy wreszcie się na nim znalazł zobaczył wąską ścieżkę kluczącą pomiędzy drzewami. Skierował na nią swój krok i wesoło pogwizdując ruszył w stronę klasztoru, jednak po ujściu kilkudziesięciu metrów poczuł dziwny smród, jakby gnijącego mięsa. Po następnych kilku krokach zobaczył leżącą na ścieżce kupę poskręcanych ludzkich bebechów, nad którymi fruwał tabun brzęczących głośno, ogromnych much, zaś powyżej, na grubej gałęzi wisiał naszpikowany strzałami mnich. Jego biała szata od krwi prawie cała zabarwiła się na czerwono. Na brzuchu miał ogromną, pionową ranę i to właśnie z niej wypadły na ziemię flaki od których Bolkowi zrobiło się niedobrze. Odpiął miecz przypięty na plecach, zatkał palcami nos i ruszył skrajem ścieżki, klucząc pomiędzy sięgającymi do pasa krzewami. Gdy jego oczom ukazał się ogromny mur i kilku metrowe, drewniane wrota, przywarł płasko do ziemi i jął czołgać się w ich kierunku. Dotarłszy do nich i stwierdziwszy że wokoło nie ma nikogo wstał i popchnął je delikatnie. Ani drgnęły. Naparł mocniej, lecz bez efektu. Popatrzył dookoła i ruszył do miejsca, w którym mur wychodził ze stromej skalnej ściany. Zakasał rękawy i rozpoczął wspinaczkę, wcześniej zebrawszy do kołczanu kilkanaście cienkich gałązek. Wiele razy w czasie ostatnich dni przekonał się, jak cennym darem był łuk, podarowany przez Iglaków. Gdy dotarł w końcu na górę, podpełznął do krawędzi ściany i wyjrzał zza sporego kamienia. Zobaczył szeroki dziedziniec wykładany betonowymi płytami. Trochę dalej stał wielki, ceglany budynek sięgający dachem sporo ponad mur, a obok kilkanaście mniejszych. Pomiędzy nimi i na całym placu pełno było ubranych w białe szaty, martwych mnichów. Ktoś dokonał tutaj masakry i to całkiem niedawno. Bolek dokładnie badał wzrokiem cały teren. Nagle zobaczył na środku dziedzińca młodego chłopaka, ubranego tak samo jak jego martwi towarzysze. Był związany i klęczał pomiędzy czterema odzianymi na czarno postaciami. Jedna z nich chodziła w kółko i żywo gestykulowała, co chwilę kopiąc i szturchając młodzieńca. W końcu wyciągnęła zza pasa sztylet i przyłożyła mu go do gardła. Bolek widząc co się dzieje wyszarpnął z kołczanu dwa patyki i nałożył jednocześnie na cięciwę. W powietrzu rozległ się świst. Dwie czarne postacie rozrzuciły ręce na boki, gdy strzały przebiły ich serca. Trzymająca nóż przy gardle mnicha odskoczyła na bok i uciekła za niewielką skałę. Jej towarzysz przywarł płasko do ziemi i lustrował teren. Strzała wbita w oko utwierdziła go w przekonaniu że lepiej było poszukać pewniejszej ochrony. Bolek tymczasem zbiegł ze zbocza i wpadł na dziedziniec. Czarnuch wyskoczył zza skały i cisnął w niego sztyletem. Jarząbek uchylił się i natarł wywijając mieczem młynki w powietrzu. Doskoczył do swojego oponenta i sieknął z obrotu. Ostatnią rzeczą jaką zobaczył ubrany na czarno mężczyzna było jego własne, pozbawione głowy ciało padające na ziemię, oraz czubek Bolkowego buta. Potem była już tylko ciemność. Bolek schował broń, sprawdził czy w pobliżu nie ma już nikogo i podbiegł do młodzieńca, który teraz leżał nieprzytomny twarzą w piachu. Był cały posiniaczony, a z ust i nosa ciekła mu obficie krew. Jarząbek przerzucił go przez ramię i przeniósł do niewielkiej groty, którą idąc tutaj wypatrzył na zboczu wyrastającej nieopodal skały. Nazbierał chrustu i rozpalił ogień. Postanowił że spędzi tutaj noc.

 

 

Około południa następnego dnia chłopak się ocknął. Usiadł z trudem i zmierzył wzrokiem Bolka, który obracał nad ogniskiem udziec upolowanej rano sarny. Zakaszlał krwią i zapytał:

– Kim jesteś?

– Nazywam się Jarząbek. Bolek Jarząbek. Zebrałeś niezły wpierdol od tamtych, ale teraz jedz. – podał młodzieńcowi spory kawał mięsa.

Chłopak łapczywie zaczął je obgryzać. Miał nie więcej niż dwadzieścia pięć lat, ale na jego twarzy nie było śladu zarostu. Głowę golił na łyso, tylko po środku sterczał mały, spięty kawałkiem rzemyka kucyk.Gdy nasycił pierwszy głód znów przenikliwym wzrokiem spojrzał na swojego wybawcę.

– Jestem Ikebano Macasuki. Mnich z klasztoru Białego Kruka. Już nie istniejącego klasztoru… – jego głos załamał się a po policzkach spłynęły dwie wielkie łzy – nie wiem kim oni byli. Skończyłem przedwczoraj szkolenie, zdałem ostatnie egzaminy i wyruszyłem w góry by szukać wewnętrznej równowagi, ale gdy wróciłem wszyscy nie żyli. Ci czterej których zabiłeś, chodzili po dziedzińcu i dobijali rannych. Chciałem im przeszkodzić, ale mieli zwój paraliżu… Unieruchomili mnie i stłukli, gdyby nie Ty pewnie skończyłbym z poderzniętym gardłem… Dziękuję Ci Bolku…

– Jedz – odparł cicho Jarząbek.

– Nie zostawię tak tego! – krzyknął Ikebano – znajdę ich i pozabijam. Niżej położone jest miasto, zasięgnę w nim informacji i znajdę morderców mojego zakonu.

– Zginiesz głupolu! Najpierw wyzdrowiej, dojdź do siebie, a potem myśl o zemście. Zresztą, ci którzy wymordowali twój zakon będą już pewnie daleko…

– Nie. Na szyi jednego z nich widziałem amulet w kształcie żmii. To ślad dzięki któremu ich odnajdę.

– Taki amulet? – zapytał Bolek wyciągając z kieszeni figurkę małego gada wyrzeźbioną z czarnego onyksu.

– Tak, skąd go masz?

– Lubie zbierać pamiątki… – odrzekł uśmiechając się pod nosem.

– Wiem że ocaliłeś mi życie i jestem twoim dłużnikiem, ale mam jeszcze jedną prośbę – zagadał nieśmiało młody mnich – potrzebuję czterdziestu ośmiu godzin medytacji, aby moje ciało fizycznie zostało zregenerowane. Chciałem prosić Cię, żebyś przez ten czas dopilnował aby nic nie przeszkodziło mi w tym procesie… Potem jeżeli taka będzie twoja wola rozstaniemy się. Ty ruszysz w swoją stronę, a ja poszukam zemsty na mordercach mych braci.

– I tak miałem jakiś czas odpocząć – odrzekł Bolek, przeżuwając mięso i rozkładając się na kępie miękkiej trawy – Miłej medytacji…

 

Dwie doby minęły szybko. Chłopak siedział cały czas bez ruchu, ze skrzyżowanymi nogami i tylko czasem wznosił dłonie ku niebu, mamrocząc coś pod nosem. Bolek w tym czasie pilnował obozowiska, dokładał do ognia i obserwował jak siniaki i zadrapania znikają z ciała mnicha jak na zawołanie. Kiedy ustalony czas dobiegł końca, Ikebano wstał nagle i skłonił się nisko przed swoim wybawcą.

– Jeszcze raz Ci dziękuję, teraz nasze drogi mogą się rozejść. Idź w swoim kierunku, a ja pójdę szukać upragnionej zemsty.

– Czekaj – mruknął Bolek – mówiłeś że niedawno ukończyłeś szkolenie…

– Tak… Cóż w tym dziwnego?

– Byłeś kiedyś poza terenem klasztoru? W mieście? Brałeś udział w bitwie?

Młodzieniec spuścił głowę.

– Prawdę mówiąc to nie, ale przechodzimy wszechstronne szkolenie i dam sobie radę. Mnisi z zakonu Białego Kruka to niepokonani wojownicy – tu uderzył pięścią w pierś – nikt nas nie pokona!

– Ta, oprócz tych co wybili tych niepokonanych herosów do nogi…

– Zapłacą za to… – Ikebano pogroził pięścią w powietrzu – poznają mój gniew!!

Bolek uśmiechnął się pod nosem. Przypomniał sobie jaki on sam był w młodości, gdy uciekał z rodzinnego domu na wojnę. Młody, narwany, chcący zbawić cały świat. Tyle ze świata nie idzie naprawić, to tylko on może nas zepsuć… Splunął pod nogi i spojrzał na rozciągającego mięśnie w jakiejś dziwnej pozie chłopca.

– Zbieraj dupę w troki… Jak się ściemni mogą nie wpuścić nas do wioski… – splunął raz jeszcze i zapiął miecz na plecach. Przez ramię przerzucił łuk. Macasuki spojrzał na niego radosnym wzrokiem.

– To znaczy że pomożesz mi?

– Na razie idę w tym samym kierunku… – odparł Jarząbek

 

Wyruszyli wczesnym rankiem, ale gdy stanęli u bram małego miasteczka o wdzięcznej nazwie "Podcipie", było już późne popołudnie. Na osadę składało się kilkanaście zbudowanych z kamiennych bloków domków, krytych drewnianymi dachami. Gdy kroczyli jedną z uliczek, ludzie w pobliskich domach zamykali okiennice i chowali się za winkle, tak że miasto wyglądało na wymarłe. Nikt nie odezwał się do podróżnych nawet słowem. Bolek i Ikebano błądzili chwilę w wąskich dróżkach, aż w końcu stanęli u drzwi wyciosanej w wysokim głazie karczmy.

– To najlepsze miejsce by zasięgnąć informacji… – powiedział Bolek do swojego towarzysza.

Weszli do środka. Wnętrze urządzone było kamiennymi ławami, a rolę krzeseł pełniły z ciosane na płasko niewielkie kamienie. Za wyrzeźbionym ze skały szynkwasem stał niski krasnolud z długą, siwą brodą, sięgającą niemalże do ziemi. Goście siedzący w lokalu świdrowali przybyszów ciekawskimi oczyma. Jarząbek zasiadł przed kamienną ladą. Mnich poszedł za jego przykładem i również spoczął na kamiennym siedzisku.

– Nalej nam piwa karczmarzu – rozkazującym tonem rzekł Bolek – piłeś kiedyś piwo? – skierował wzrok na swojego młodego towarzysza

– Nie… W klasztorze zabraniali nam picia alkoholu…

– Już nie jesteś w klasztorze… – Bolek uśmiechnął się głupkowato

– Nie ma piwa – ryknął gromowym głosem krasnolud

– A tamci kurwa co piją? Wodę? – zapytał Jarząbek wściekłym głosem

– Nie ma piwa – powtórzył tamten

– Chodźmy stąd – szepnął Ikebano. Wstał i odwrócił się ku wyjściu. Przed nim wyrósł jak z pod ziemi dwumetrowy, atletycznie umięśniony, brodaty zakapior. Spojrzał z góry na mnicha. Wyciągnął schowaną za paskiem podkowę i bez najmniejszego wysiłku rozgiął ją gołymi rękami.

– Nie podobasz mi się – wycedził przez zaciśnięte zęby

– To dziwne – wtrącił milczący dotąd Bolek – bo wyglądasz na takiego co lubi młodych chłopców…

Oczy olbrzyma nabiegły krwią.

– Wyrwę Ci za to język dziadygo! – wyryczał zachrypłym od przepicia głosem i wyjął z pochwy miecz, po czym zamierzył się nim na Bolka. Ten wstał szybko i chciał zablokować cios, ale nie zdążył. Zobaczył tylko jak Ikebano kopniakiem z półobrotu wytrąca broń z ręki napastnika i stopą z prędkością błyskawicy kopie go w kolano. Coś chrupnęło i pod gigantem załamy się nogi. Klęknął na zdrowym kolanie i miał teraz twarz na wysokości pięści mnicha. Ten szybkim uderzeniem pozbawił go wzroku, a przy okazji życia. Zakapior brocząc krwią z pustych oczodołów osunął się na ziemię.

– Szybki jesteś – z podziwem powiedział Bolek – ale to dopiero początek!

Reszta gości którzy siedzieli wcześniej przy stołach, widząc co się stało, wyciągnęła broń i otoczyła dwójkę towarzyszy. W jednej sekundzie, jak jeden, wszyscy ruszyli do ataku. Zakotłowało się niczym w huraganie. Bolek wymachiwał mieczem we wszystkich kierunkach, zbierając krwawe żniwo w obciętych kończynach, głowach i rozpłatanych brzuchach. Jucha tryskała gęsto, a jęki rannych i konających brzmiały strasznie. Walka Ikebano była bardziej subtelna. Tańczył i prześlizgiwał się pomiędzy nacierającymi wrogami uderzając w najmniej spodziewanych momentach. Łamał żebra, obojczyki, kolana, wyłamywał stawy, a niektórymi ciosami powodował wewnętrzne wylewy i pęknięcia czaszek. Trupy padające spod jego ręki, poza sporadycznymi siniakami wyglądały z zewnątrz na prawie nienaruszone. Ale były tak samo martwe jak te ubite Bolkowym ostrzem.

– Do zobaczenia w piekle maleńki! – krzyknął w końcu Bolek wbijając miecz w plecy pełznącego w stronę drzwi, pozbawionego obu nóg napastnika.

– Ale jatka – stwierdził spokojnie Macasuki

– Dobry jesteś chłopcze – rzekł Jarząbek z podziwem – myślałem ze wy, mnisi umiecie tylko medytować i parzyć ziółka

– Jak widać nie tylko – uśmiech zagościł na twarzy chłopaka

– No, a teraz twoja kolej – Bolek wyciągnął za brodę schowanego pod szynkwasem krasnoluda. Nieszczęśnik naszczał w gacie i teraz w całej karczmie oprócz zapachu krwi i trupów, czuć było fetor moczu – Co to jest!!!!!!????? – Krzyknął krasnoludowi w twarz, pokazując wisiorek z onyksową żmiją.

– Ja… Nie wiem…. – jękliwym głosem odparł nieszczęśnik

– Mów brodaty skurwielu! – ryknął Jarząbek jednym ruchem wyrywając mu sporą kiść włosów z brody, razem ze skórą – albo Ci łeb upierdolę!

– Nie… Nie!!! – karczmarz znów popuścił i plama na jego kroku urosła podwójnie – to wisiorek ludzi z kultu żmii…

– Gdzie można ich znaleźć?!

– W górach! Na północ stąd mają swoją cytadelę!! Ich świątynia ukryta jest wśród szczytów, prowadzi do niej ścieżka wijąca się niczym ta żmija!! Błagam, nie zabijajcie mnie…

– Nie zabiję siusiumajtka… – odrzekł spokojnym już głosem Bolek. Trzepnął głową krasnoluda o kant szynkwasu pozbawiając go przytomności i kopniakiem otworzył drzwi. – Chodź! – krzyknął do swojego towarzysza i wyszedł na ulicę.

Przed karczmą stał już spory tłumek gapiów, zaalarmowanych krzykami i hałasem. Zajrzeli do środka, a niektóre kobiety jęły przeraźliwie krzyczeć. Kilku mężczyzn chciało wyciągnąć miecze, ale Bolek pokiwał im palcem, pokazując wzrokiem wnętrze gospody. Przekleństwa pod swoim adresem słyszeli jeszcze długo po opuszczeniu Podcipia. Nie uszli daleko, gdy świat został okryty przez całun nocy. Rozpalili ognisko w niewielkiej wnęce skalnej i usnęli.

 

Obudziła ich zimna mżawka. Wstali powoli, a Bolek rozejrzał się dookoła, ale gęsta mgła ograniczała widoczność jedynie do kilku metrów. Macasuki znów rozciągał mięśnie i stawy w tajemniczych pozycjach.

– Skończ już ten cyrk chłopcze, musimy ruszać – Bolek szybkim krokiem skierował się na północ.

Ikebano podążał w pewnej odległości za nim. Szli w milczeniu, stąpając ostrożnie i co chwilę nasłuchując, czy w gęstych oparach nie czai się czasem jakieś niebezpieczeństwo. W końcu odnaleźli ścieżkę. Krasnolud mówił prawdę. Była poskręcana niczym grzbiet onyksowego gada. Wkroczyli na nią i starając się iść jak najciszej ruszyli na spotkanie kultu. Kluczyli chwilę między głazami aż dotarli do celu. Przed nimi wyrosła ogromna wieża pnąca się pod samo niebo i pofalowana niczym wąż. Jej szczyt ginął w chmurach. Towarzysze wskoczyli szybko w gęstą kosodrzewinę i zbadali wzrokiem okolicę. Dookoła wieży nie widać było żadnych patroli czy straży, prócz dwóch ubranych na czarno osobników przy wejściowych wrotach.

– Ja się nimi zajmę – zaproponował Ikebano

– Dobrze – Bolek odpiął miecz i patrzył jak chłopak znika we mgle. Po chwili wrócił niosąc na barkach dwa trupy. Ich wyraz twarzy świadczył, że zginęli nieświadomi obecności mordercy. Najprawdopodobniej nie poczuli nawet morderczego uderzenia w podstawy czaszek. Zwłoki zostały zamaskowane i Bolek z Ikebanem pobiegli do wrót. Ku ich zdziwieniu były otwarte. Weszli ostrożnie do środka. Wewnątrz budowli panowała przenikliwa cisza. Przed nimi pięły się w górę schody wyciosane w czarnym kamieniu. Spojrzeli na siebie i rozpoczęli mozolną wędrówkę.

– Kurwa, ile można – jęknął Bolek gdy doliczył do tysiąca – pojebało ich z tymi schodami.

Nawet młodzieniec odczuwał już zaczątki bólu mięśni, choć wbieganie pod takie przeszkody było częścią jego treningu. Po dwóch tysiącach usiedli na chwilę.

– Jeśli nie oni, to te schody nas wykończą… – zawyrokował mnich

– Nie kracz – odburknął Bolek – gdzieś musi być szczyt..

Wstali i w tej właśnie chwili spostrzegli że schody kończą się, a zaczyna szeroki na kilka i długi na kilkadziesiąt metrów korytarz. U jego końca wyrastała kolejna brama. Na każdym jej skrzydle widniała wyrzeźbiona w czarnym kamieniu żmija. Nagle wrota zostały z przeraźliwym hukiem otwarte na oścież, a zza nich wysypała się ciemna masa uzbrojonych po zęby kultystów. W ich dłoniach tkwiły falujące krótkie miecze. Ruszyli na dwójkę towarzyszy z nieposkromiona dzikością i morderczym szałem w oczach. Biegli w milczeniu, celując w intruzów szpikulcami swojej broni. Bolek wystrzelił w ich kierunku ostatnie patyki, zabijając kilku napastników. Paru potknęło się o trupy i zostało stratowanych przez nacierającą resztę. Gdy fala była dostatecznie blisko, Bolek zrobił zamach mieczem podrzynając gardła stojącym najbliżej. Sparował kilka ciosów, kopniakiem odepchnął nacierających i sam natarł. Machał ostrzem jak oszalały. Jego ubranie ściekało krwią wrogów, a pod nogami ścielił się trup. Ikebano szalał w swoim tańcu, łamał kończyny, rozbijał nosy i mordował bez litości. Chęć zemsty spotęgowała jeszcze jego siłę i zwinność, tak że był teraz jednoosobową machiną do zabijania. Młócił rekami jakby były z granitu, siła jego ciosu roztrzaskiwała nawet żelazne miecze. Zostawił w tyle walczącego Bolka i zabijając po drodze coraz to nowych kultystów pobiegł wgłąb korytarza. Za sobą słyszał szczęk stali i krzyki konających. Przed nim wyrosły kamienne wrota wysokie na około dwa metry i po znaczone dziwnymi symbolami, oraz goszczącymi wszędzie wokoło rysunkami małych żmijek. Ikebano wziął rozpęd i z całej siły trzasnął stopą w kamień. Jedno skrzydło wrót rozprysło się na drobne kawałki i młody mnich stanął w ogromnej sali. Wokoło panował półmrok i tylko kilka świec ustawionych na niewielkim ołtarzu po przeciwnej stronie dawało nieco światła.

– A więc jednak – odezwał się głos dochodzący z góry – ostatni ocalały z zakonu Białego Kruka. Widzę że udało ci się przedrzeć przez moich strażników. Nie są wojownikami, aczkolwiek w kupie stanowią niemałe wyzwanie. Ale cóż, teraz zdechniesz tutaj, jak reszta twoich towarzyszy.

– Pokarz się poczwaro! – krzyknął Ikebano

– Jak sobie życzysz – odpowiedział tajemniczy głos.

Przed mnichem wyrósł ogromny, czarny smok, z rozpostartymi na kilka metrów skrzydłami.

– Jak więc widzisz twoje wysiłki są daremne chłopcze i nic nie ocali cię od śmierci – jakby na potwierdzenie swoich słów wypuścił w stronę mnicha kulę czerwonej magmy, która wybuchła tuż obok niego. Ikebano uskoczył płomieniom, podbiegł do bestii i z całej siły kopnął ją w zgięcie przedniej łapy. Smok wybuchnął gromkim śmiechem.

– Myślisz że twoje marne umiejętności są coś warte przeciwko mnie? Wielkiemu Holophagusowi?

Machnął pazurami i rozorał Macasukiemu klatkę piersiowa, rzucając go jednocześnie między wysokie onyksowe kolumny.

– No chodź do mnie człowieczku! Twój zakon od dawna krzyżował moje plany podboju całego masywu górskiego! Wasz przeor Cing Ciang Ciong bez przerwy wysyłał swoich wojowników, aby Ci zabijali me sługi grabiące pobliskie miasta! Ale teraz nie ma go, a Ty jesteś sam!

Wpadł między kolumny i dmuchnął ogniem. Szata na plecach Ikebano zwęgliła się, a na plecach wyskoczyły białe bąble. Jęknął z bólu i popełznął kawałek dalej. Smok jednak chwycił go zębami za nogę i rzucił na pobliską ścianę. Ikebano trzasnął o nią z ogromną siłą. Nie zważając jednak na ból podbiegł do Holophagusa i trzasnął mu pięścią w pysk. Ten ryknął potwornie, wypluwając kilka kłów. Stanął na tylnych łapach i opadł na brzuch całym swoim ciężarem starając się przygnieść młodzieńca. Ikebano uskoczył w bok i wlazł swojemu oprawcy na kark. Smok ryczał przeraźliwie gdy młody mnich tłukł go w środek czarnego łba.

– Do mnie słudzy! – Ryknął w końcyu gdy z nosa pociekła mu strużka cuchnącej krwi.

Potężnym szarpnięciem zrzucił Ikebano z siebie, wprost pomiędzy powstały nagle z ziemi zastęp żywych trupów.

– Teraz poznasz co to śmierć w męczarniach – ryknął i pofrunął pod sufit patrząc jak potwory skaczą na chłopaka. Ten szalał i uderzał w ich czułe punkty, ale trupy nie posiadały witalnych miejsc. Nie zwracały uwagi na połamane kości, rozbite czaszki, wyłamane stawy… Parły mozolnie do przodu z krwiożerczą zaciekłością. Holophagus wylądował kawałek dalej i radował oczy widokiem mnicha, którego miała niechybnie dosięgnąć śmierć z rąk plugawych martwiaków. Nagle w powietrzu rozległ się świst. Smok zawył niczym zarzynany dzik gdy miecz jednego z jego kultystów wybił mu oko.

– Nie tak szybko pierdolony jaszczurze!! – krzyknął ktoś z głębi korytarza którym wszedł tu Ikebano.

To Bolek Jarząbek wbiegł do sali i wskoczył w ciemną masę ożywieńców tnąc mieczem na wszystkie strony. Półślepy smok rycząc tarzał się po ziemi i usiłował wyciągnąć wbite w oko ostrze.

Gdy w końcu tego dokonał zobaczył, że z jego legionu nieumarłych została ledwie garstka poodcinanych kończyn i pełzających na oślep, pozbawionych głowy kadłubów, a przed nim stoi dwóch śmiałków. Jarząbek i Ikebano. Dmuchnął ogniem, a dwaj towarzysze pobiegli w przeciwne strony. Pomimo potwornego bólu ruchy mnicha były szybkie i zdecydowane. Przeturlał się po posadzce i ruszył na bestię kopiąc i uderzając ją gdzie popadnie. Tymczasem Bolek zaszedł potwora od strony wyłupionego oka, wlazł po łuskach wyrastających z jego pleców, wskoczył mu na głowę i wbił miecz po samą rękojeść w drugie ślepie. Pozbawiony wzroku smok zawył po raz kolejny i wywijając kończynami oraz machając skrzydłami tarzał się po ziemi. Ikebano podbiegł do niego i trzasnął między oczy. Bestia spoczęła w bezruchu. Wykrzywiła zakrwawiony pysk w groteskowym uśmiechu.

– Twój zakon jest martwy mnichu… Tak czy inaczej ja wygrałem…

Ikebano zebrał wszystkie siły i uderzył pięścią w środek głowy potwora przebijając czaszkę i sięgając aż do mózgu. Holophagusem wstrząsnął przedśmiertny skurcz, sprężył ciało, po czym rzygnął fontanną krwi. Wyczerpany mnich opadł na kolana. Bolek kopnął ciało potwora jeszcze kilkakrotnie po czym usiadł obok swojego towarzysza.

– Dokonałeś zemsty – powiedział cicho – co teraz?

– Nie wiem – odparł wyczerpany Ikebano – zabiłem oprawcę moich braci i nie czuję nic, nie tak to miało wyglądać… Jego śmierć nie przyniosła mi żadnej ulgi… Nie wiem co teraz zrobię… Znam się na leczeniu, może zostanę uzdrowicielem w pobliskich wioskach… Można z tego dobrze żyć…

Bolek poklepał chłopca po ramieniu.

– Chodźmy. Przed nami dwa tysiące schodów w dół, a tutaj śmierdzi moczem i martwymi ludźmi. Musimy odpocząć, a potem ruszam w dalszą drogę.

 

– Dziękuję Ci jeszcze raz za pomoc – rzekł Ikebano do odchodzącego Bolka – Tu w Obornikach będę pomagał chorym i rannym. Jeżeli jeszcze kiedyś będziesz w okolicy zapraszam. Zawsze jesteś tu mile widziany.

– Żegnał – odparł Jarząbek – jeśli będę w okolicy nie omieszkam tu zajrzeć.

Poprawił przewieszony przez ramię łuk, sprawdził czy miecz jest dobrze zapięty na plecach i spacerkiem ruszył w kierunku ścieżki prowadzącej w dół zbocza.

– Może wreszcie uda mi się przejść ten pierdolony masyw – wymamrotał pod nosem.

Koniec

Komentarze

Wygląda na udaną parodię opowiadań Howarda (tylko nie wiem czy świadomą). Koniecznie trzeba usunąc wulgaryzmy (nic nie wnoszą, a bardzo przeszkadzają). Musisz także popracować nad interpunkcją i stylem - jest sporo drobnych błędów i potknięć, ale da się to usunąć bez specjalnego wysiłku.

Nie, nie świadoma. Nie czytałem nigdy opowiadań Howarda, oglądałem tylko filmy na ich podstawie, ale Bolek Jarząbek ma zupełnie inne korzenie. A co do wulgaryzmów to bez nich Bolek nie byłby Bolkiem :P Co do stylu prosiłbym o konkrety, żebym wiedział nad czym popracować. :)

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dla mnie Bolek Jarząbek to nowy wymiar fantastyki. ;-)
Nie wiem, czy to droga słuszna i nie śmiem wyrokować w tej kwestii, mogę jedynie powiedzieć, że mnie bawi ta stylistyka, ten dystans, ta groteskowość. Jeżeli nie może być głębinowo-madrościowo, niech przynajmniej będzie dowcipnie. Ikebano Macasuki to jest dowcip na poziomie "japoński złodziej flamastrów - Kosimazaki", ale - niech będzie. Jak dla mnie OK. 
Pozdrawiam. 

Rzeczywiście przypomina trochę Conana przez ten "kult żmiji",  styl walki Bolka przypomina mi Wiedźmina ale za nazwę wioski i przeora to daję piątke XD

Nowa Fantastyka