- Opowiadanie: pawsik - Strach

Strach

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Strach

Wycie rozdarło nocną ciszę.

Przez chwilę basior-przewodnik śpiewał samotnie, aż dołączyły doń bracia i siostry wilki. Wataha zjednoczyła się w pieśni bez słów. Zew drapieżników zlał się w jeden głos, nie podobny do niczego co wydać mogły gardła śmiertelnych. Ten głos przepełniony żalem i głodem coś mi przypomniał. Im dłużej trwał tym wyraźniej widziałem obraz z przeszłości. Niczym widmowe ramie sięgną w odmęty mego umysłu i wydobył wspomnienie. Podobnie przed laty zawodził bóg puszczy, gdy przebudziwszy się z długiego snu odkrył, że człowiek o nim zapomniał. Błąkał się wówczas po mateczniku i wykrzykiwał skargi tak przesiąknięte rozpaczą, że każdy kto je usłyszał chcą, nie chcąc składał mu w ofierze najczystszą łzę. Bogowie to głupcy. My, demony nie płaczemy.

Ann zatrzymała się gdy ustała cisza. Obserwowałem ją z daleka. Zziajana biegiem uporczywie wpatrywała się w linie drzew czarniejącą na tle zabarwionego nocą nieba. Chyba szukała wilków. Tak, miała nadzieję, że ujrzy sylwetkę któregoś z drapieżników. Głupia. Patrząc na nią widziałbyś tylko młodą dziewczynę. Ja widziałem pożywienie. Czułem jak Strach przede mną ściera się w boju z nowym Strachem. Z potężną i dziką Trwogą przed wilkami. Omal nie mogłem się powstrzymać by nie rzucić się i nie pożreć jej od razu. Taka był apetyczna, taka świeży taka… . Już miałem się wyłonić i zaspokoić apetyt gdy wilki zamilkły, a lęk przede mną na nowo zawładną dziewczyną. Ponownie rzuciła się do biegu. Do lasu. Do obozu myśliwych. Po ratunek.

Dotarła do ściany drzew. Nie szukała gościńca. Z uporem i gracją spłoszonego zwierzęcia przebiła się przez zagajnik sosen i po chwili pędziła przez las. Zwinnie omijała drzewa i przeskakiwała doły. Paprocie łaskotały jej nagie łydki, a liście ślizgały się pod stopami. Nie upadła ni razu. Biegła jak nimfa. Zacząłem myśleć, że może uda się jej uciec. Bzdura. Nikomu się to nie udało.

Gdy Ann przeskoczyła nad tym samym dużym dołem po raz trzeci zrozumiała, że zatacza koła. Nie było ucieczki. Strach pozbawił ją rozsądku. Gdyby tylko poszukała gościńca miała by szansę. Znalazłem ją płaczącą pod drzewem. Łkała jak niemowlę. Wyglądała żałośnie: skulona, z kolanami pod brodą, trzęsąca się od uszczypnięć zimna. Nie było w niej nic apetycznego. Zniknął Strach przede mną. Została beznadzieja. Była pusta. Już miałem ją zostawić gdy to usłyszałem. Uderzenia łap. Wataha zwęszyła Ann. Ślinka mi pociekła na myśl o Trwodze, którą czuła dziewczyna wsłuchując się w wilcze wycie. Zaraz dowie się, że otoczyło ją stado wilków. Wiedziałem, że to będzie jeden z lepszych posiłków w ciągu wieków mego istnienia. Wtedy stało się coś dziwnego. Dziewczyna uniosła głowę. Już nie płakała. Resztki łez ozdabiały jej policzki. Ujrzała wilcze ślepia między drzewami. Usłyszałem jej serce. Waliło w pierś jakby chciało przebić się przez więzienie żeber. Ann chwyciła spróchniałą gałąź leżącą opodal drzewa, bardziej nadającą się na ognisko niż oręż. Wstała nagle. Spocona i zmęczona chwiała się na nogach. Nie było w niej Strachu. Usłyszałem słowa, dobiegające zza zaciśniętych zębów Ann. Mówiła: „ No, chodźcie jebane futrzaki, no chodźcie! Porozwalam wam łby!No! Chodźcie!”. Nie rozumiałem co się z nią stało. Było w niej za dużo odwagi. Nawet po pożarciu jej Strachu nie miała by tyle odwagi! Musiałem zrozumieć skąd ją bierze. Ujawniłem swą obecność. Wilki uciekły skomląc i kuląc ogony. Siłą wdarłem się w umysł Ann.

To było pragnienie życia. Ono dawało jej tyle odwagi. Dawno nie spotkałem, kogoś tak upartego by żyć. Chciała czuć żar słońca na skórze i chłód wiatru. Chciała doświadczyć szczęście i rozpacz płynące z miłości. Chciała poczuć ból i przyjemność pierwszego kochania. Wszystko co wiązało się z ludzkim życiem. Wszystko co obrzydzało mnie w ludziach. Ich ulotność i pęd ku zatraceniu. Uciekłem z jej umysłu.

Ann nie wiedziała co się stało. Wilki uciekły, a pojawiłem się ja. W jej szeroko otwartych oczach przyglądałem się odbiciu dziecka, małej dziewczynki. Wówczas pierwszy raz z nią rozmawiałem.

 

 

***

 

Wówczas pierwszy raz z nim rozmawiałam. Stała przede mną Liza. Dziecko, które znałam od urodzenia, to jest od lat siedmiu. Ale to nie była Liza, to nie był nawet człowiek. Skąd wiedziałam? Ty też byś to dostrzegł. Nieobecne, przekrwione oczy. Szeroki, upiorny uśmiech, bardziej zwierzęcy niż ludzki. Bose pokaleczony stopy, które nie krwawiły. Za to na nożu, które to trzymało było pełno krwi. Tego wieczoru tym samym nożem kroiłam chleb. Tak to nie był człowiek. Strach odjął mi władze w nogach. Padłam jak porażona. Szczęściem oparłam się o drzewo. Czego się tak bałam? Widziałam do czego jest zdolny.

Chwyć moją dłoń to ci pokaże. Nie bój się, bo ja też się boję i dwa tchórze na nic się zdadzą . On mnie tego nauczył. Zobacz jesteśmy na dziedzińcu. Słońce już zachodzi. Pracowałem jako służka na dworze. Nie byłam szczęśliwa ale nie było mi źle. Widzisz, jestem tam w oknie. Kroję chleb na kolację. O, a teraz zacięłam palec i go ssę. Nie, nie bolało. Mała Liza niesie jajka z kurnika. Jest córką Mady, kucharki. Pan podjeżdża w powozie. Pewnie znowu wraca z miasta, z burdelu. Cały dwór wie, że zdradza Panią. Mnie też chciał zbałamucić ale mu nie dałam. Czasem szczypie mnie za tyłek, gdy Pani nie patrzy. Nagle konie stają dęba. Przestraszyły się cienia. Tak, to demon. Liza przestraszyła się koni. Jajka wypadają jej z rąk. Tuzin rozbija się na dziedzińcu tworząc omlet z błotem. Pan widział to. Wyskakuje z powozu mocując się z klamrą pasa. „ Ja cie nauczę gówniaro chodzić!” drze się Pan. Liza boi się. Cień podpływa do niej i otacza. Wlewa się w nią przez otwarte usta. Liza, nie-Liza wstaje. Pan nie widział cienia. Zaślepił go gniew. Unosi rękę uzbrojoną w pas by wymierzyć kare. Liza chwyta ją gdy ta opada. Jest szybka, nie jest już człowiekiem. Chwyta tę dłoń i…i odrywa od reszty ciała. Pan chwieje się, krew się leje. Krzyczy opętańczo z bólu, z zaskoczenia. Liza wybija się, uderza Pana kolanami. Ten pada. Dziecięce dłonie oplatają jego głowę. Dziewczynka zapiera się po chwili wysiłku łeb pański potoczył się po dziedzińcu. Wszystko to trwało kilka uderzeń serca. Stoję w kuchni i opętana strachem ssę palec, tak mocna, aż boli. Mada dopadła do okna. Ujrzała jak jej córka łamie koniom karki. Wybiegła. Już nie wróciła. Pachołki i chłopcy stajenni uciekają. Liza dostrzegła mnie w oknie. Uciekam w ciemność. Gubię buty. Biegnę w stronę lasu i zatrzymuję się na chwilę gdy słyszę wilki. Dalej wiesz co się stało.

Puść moją dłoń. Przepraszam, wytrzyj ją, spociła się od mojej. Jak powiedziane, wtedy, nocą, na środku lasu po raz pierwszy z nim rozmawiałam. Ja nie wiele mówiłam. Nie tylko dlatego, że się bałam. Gdybyś słyszał jego głos! Też byś nie wiele mówił byle tylko by mu nie przerwać. Szczerze, to słyszałem dwa głosy. Jeden należał do Lizy. Drugi był echem tego co mówiła Liza, ale był tak silny, że to bardziej głos Lizy był jego echem, rozumiesz? Widzę, że nie. Ciężko to opisać. Wyobraź sobie głos tak potężny, że po wypowiedzeniu czujesz jak słowa wibrują Ci w głowie. Niesamowicie przyjemne uczcie.

-Jak?! Jakim sposobem ludzka samico jest w tobie tyle życia? – spytał mnie.

– Bogowie pomóżcie – wyszeptałam na granicy słyszalności. Usłyszał to. Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.

-Głupia! Nie wzywaj tu swych bogów bo są oni gorsi ode mnie! Patrzyłam osłupiała i nie rozumiałam. Wiedział o tym.

-Twoi bogowie, głupia, to nic innego jak tylko bardziej chciwe demony. Otumaniają setki, tysiące i całe narody. Podczas gdy ja zadowalam się tylko szczenięciem… . Uniósł ręce Lizy i obejrzał je jakby dopiero teraz dostrzegł. Nagle doskoczył do mnie. Położył dłoń Lizy na mojej piersi i ścisną.

– Czuje jak bije w tobie żądza życia. – przysunął głowę Lizy do moich włosów. Słyszałam jak je wącha. Poczułam chłodne, dziecięce usta przesuwające się po moim policzku i zatrzymujące się na moich. Liza oczy miała zamknięte. Były tak blisko, że mogłam policzyć jej rzęsy. Krwawa łza spłynęła z góry i wsiąkła w jej brwi. Na czole dziewczynki widniały dwie, ociekające posoką rany w kształcie oczu. Dłoń Lizy zaczęła miętosić moją pierś. Zaczęłam krzyczeć. Odskoczył w tył. Widziałam jak oczy-rany na czole układają się w gniewny wyraz.

– Czy nie tego pragniesz, ludzka samico?! Byłem w twoim umyśle i wiem. Poczułam się naga. Wiedział o moich pragnieniach. Ale po co chciał je spełnić?

– Dlaczego mi to robisz? – zebrałam odwagę by spytać– Ja nic ci nie uczyniłam! Nie znasz mnie ty.. ty, nawet nie wiem czym jesteś!

– Czym jestem, głupia? Jak rzekłem jestem demonem. Jeżeli pytasz mnie o imię to nie zdradzę ci go bo jest tak długie, że nie starczyło by ci życia by poznać je do końca. Wiedz, że ci nieliczni, których spotkałem zwali mnie pożeraczem Strachu. Żywię się nim i zamieniam w siłę by zniszczyć to czego się bali. Tak uczyniłem z tym szczenięciem. Bało się tego samca z pasem wiedz go ubiłem. Bało się koni, i tej pulchnej samicy, i tych kilku samców, które stanęły nam na drodze z widłami. Bała się też ciebie. Lecz w inny sposób. Bała się, że przestaniesz darzyć ją uczuciem. Dlatego za tobą pobiegliśmy. Ona chce wiedzieć czy wciąż ją lubisz.

– Liza wciąż, żyje? Ale…

– Żyje, głupia, czemu miałbym zabijać coś co mnie żywi? Siedzi, tu – dotkną głowy– z tyłu i płacze. Chciałem pożywić się na tobie, lecz Strach przed samym sobą jest niesmaczny, a Strach przed wilkami znikł. Co sprowadza nas do mego pytania: Czemu jest w tobie tyle żądzy życia?

– Nie rozumiem – wyszeptałam.

– To zrozum! – poczuł mówić coraz szybciej, bez głosu Lizy – Jeżeli się nie dowiem, i to co czujesz, się rozpleni na wszystkich ludzkich samcach i samicach to zostanie bez pożywienia. Wtedy zniknę, a odpowiedzi, które znam i pytania, które zadam znikną wraz ze mną! Wtedy…

– Przepraszam, panie demonie…– przerwałam, jego oczy-rany skupiły się na mnie w wyrazie zdziwienia.

– Znowu pokonujesz Strach. Znowu znika…

-Przepraszam…

– Nie przepraszaj tylko mów!

– No więc, z tego co pan mówi, no to chyba pan też chce żyć.

– Masz rację. Może i nie jesteś taka głupia.

– Nie jestem głupia! – rozgniewałam się.

– Znikł! – zagrzmiał– Strach, który w tobie budziłem zniknął.

– To, chyba dlatego, że zrozumiałam.

– Tak, to pewnie dlatego, głupia.

– Nie jestem…

– Jesteś! Zdradzę ci prawdę jaką poznałem przez wieki istnienia to może nabierzesz troche rozumu. Wasze, ludzkie, życie jest bez znaczenia. Jesteście tylko śniegiem padającym na ognisko, które sami wznieciliście. Nie ważnie, że spełnisz swoje pragnienia. Wszystko to nic!

– Ale…

-Nie ma żadnego ale ludzka samico! Opuszczam to szczenie. Ciało Lizy opadło mi na kolana. Oddychała.

 

cdn

Przepraszam za błędy. To moje pierwsze opwoadanie. Dalsza część wkrótce.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Na początku miałam wrażenie, że czytam kopię sławetnego "Zmierzchu". Na szczęście myliłam się. Pewnie jest tu troszkę błędów, na przykład interpunkcja - miejscami zdania zlewają się w jedną całość, przez co ciężko je zrozumieć. Ale historia mnie zaintrygowała i z chęcią przeczytam dalszą część. Pozdrawiam :)

"Zmierzch" broń Boże. Niestety czytałem i nie spodobał mi się. Pomysł na opowiadanie powstał przed "Zmierzchem" i innymi porami dni/nocy. Tekst z w open office wyglądał bardziej przejrzyście. Ciąg dalszy jest już w głowie i zostało jedynie przelać na papier :)

Przelać resztę na to forum. :-)
Pozdrawiam. 

Nowa Fantastyka