Słońce niemiłosiernie paliło go w powieki. Irytowało to tym bardziej, że ból rozsadzał mu głowę. Z jękiem przewrócił się na bok, zakrywając głowę rękami, gby tuż obok usłyszał głośne chrapnięcie, które odbiło mu się echem w myślach. Od razu otrzeźwiał. Zerwał się na równe nogi, ale zakręciło mu się w głowie i w mało elegancki sposób znów opadł na ziemię. Spojrzał na stworzenie smacznie śpiące obok niego.
Smok.
Eledril…
Imię pojawiło się w jego umyśle niemal natychmiast. Próbował sobie przypomnieć wczorajszy dzień, ale od razu okupił to bólem głowy. Zirytowała go dziura w pamięci, bo miał o czymś pamiętać, ale za nic w świecie nie kojarzył o co chodzi.
– Uciekłeś z domu– usłyszał w głowie.
Wzdrygnął się i spojrzał na smoka. Miał lekko uchylone lewe oko i patrzył na niego bez mrugnięcia. Po chwili oko się zamknęło, a smok westchnął i przeciągnął się. Otworzył szeroko podłużną paszczę z małymi ząbkami. Był wielkości kota, zielone łuski połyskiwały srebrzyście w promieniach słońca. Pazury małej bestii wyglądały na bardzo ostre i śmiertelnie niebezpieczne. Skrzydła sprawiały wrażenie kruchych, zupełnie jakby najmniejszy powiew wiatru miał je połamać na kawałeczki.
Niespodziewanie smok wystawił język na wierzch. Chłopak zorientował się, że smok patrzy na niego spojrzeniem bardzo przenikliwym. Zawstydził się i odwrócił wzrok od stworzenia.
Arthroos. Tak miał na imię. Szczupły trzynastolatek był bardzo nieśmiały i skryty. Cechowała go małomówność. Tak naprawdę niewiele osób w wiosce słyszało jego głos, a konsekwencją tego była szeroko ogłoszona plotka jakoby był niemową. Prawdę powiedziawszy to nawet go to zadowalało, nie był zmuszony mówić. Wolał ciszę. I lubił las. W gruncie rzeczy to był jego dom, tam nie musiał niczego udawać. Był sobą.
Miał rodzinę, ale nie umiał ich pokochać, choć próbował.
Jego ojciec Torak był wiecznie niezadowolonym z życia złośliwym człowiekiem. Upokarzanie Arthroosa sprawiało mu przyjemność. Dzień bez złośliwości lub bicia go był dla Toraka straconym dniem. Obwiniał swego syna o każde niepowodzenie. Inaczej wyobrażał sobie swojego syna. Nie zatopionego w chmurach dzieciaka, który opowiada o niestworzonych istotach mieszkających w lesie, których nikt nigdy nie widział. Arthros nauczył się z czasem milczeć, a to działało na Toraka jak płachta na byka. Czasem żałował, że Arthroos się urodził.
Matka Tuuli była cicha i poddawała się woli Toraka. Każde jego słowo było dla niej świętością. Jej pokora wynikała głównie ze strachu przed Torakiem, nie chciała by jego gniew obrócił się ku niej.
Mieli dwóch synów i córkę. Najstarszy Sveng był jednym z największych okolicznych gospodarzy. Szybko przestał uznawać Toraka i Tuuli za rodzinę. Byli zbyt biedni, aby jego duma kazała się do nich przyznawać.
Córka Lilith była naprawdę uroczą dziewczyną. Zawracała w głowach wszystkim młodzieńcom w okolicy. Chcąc odejść z domu wcześniej szybko wyszła za mąż. Niezbyt szczęśliwie,ale cieszyła się skrycie z tego, że jest daleko od rodziny.
Najmłodszy był Arthroos. Nigdy nie pokazał cierpienia. Udawał bardzo dobrze, że drwiny rówieśników nic go nie wzruszają. Nie pozwalał sobie na okazywanie jakiejkolwiek emocji.
To co powiedział smok Eledril miało sens. Nie był w stanie dłużej udawać i dawać sobą pomiatać.
– Myślałeś co ze sobą teraz zrobisz?– zapytał Eledril.
– Nie– odburknął Arthroos.
– Wiesz gdzie będziesz spać?
– Nie.
– Wiesz gdzie pójdziesz?
– Nie.
– Czy jest coś co wiesz? Chyba nie przemyślałeś sobie decyzji o ucieczce. Najpierw trzeba trochę pomyśleć. Uwierz,to nie boli – zadrwił smok.
– Och, zamknij się wreszcie! – wrzasnął Arthroos i zerwał się gwałtownie na nogi zły. Odszedł szybko kilka kroków w las.
– Na twoim miejscu bym się nie oddalał w tym kierunku. Patrz pod nogi, bo będziesz mieć pewne nieprzyjemności. -Dobiegły go słowa Eledrila.
Arthroos postanowił go zignorować. Irytował go ten smok. Czemu musiał się do niego przyplątać? Jakby było mało ludzi dookoła. Nieznacznie przyspieszył tempo marszu. Uchylił się przed nisko zwieszającymi się gałęziami. Nikt go nie będzie pouczać, a już na pewno nie jakieś zwierzę, które go nie zna. Ma swój rozum, wie co robić. Poradzi sobie sam. Przeskoczył przez zwalony pień…
– Aaaaa…
Nogi Arthroosa trafiły w próżnię. Przewrócił się gwałtownie na brzuch na zbocze usiane kamieniami. Staczał się w dół z coraz większym pędem ku strumykowi z kamienistym dnem. Rozpaczliwie próbował uchwycić się licznych kęp gęstej trawy, ale wymykała mu się z rąk. Łzy zaczęły mu płynąć z oczu, gdy przez przypadek nasypał sobie piasku w oczy. W końcu wylądował poobijany w strumyku, uderzając głową o kamień. Pociemniało mu w oczach.
– Powiedziałem patrz pod nogi. Którego wyrazu nie zrozumiałeś? – dobiegł go głos tuż przy uchu.
Arthroos z wysiłkiem otworzył oczy,czując okropny ból głowy. Z jękiem uniósł głowę i wyczuł ręką z tyłu głowy gigantycznego guza. Odjął rękę i spojrzał na nią. Była we krwi. Patrzył na nią zdumiony przez minutę, po czym zamknął oczy i opuścił głowę, ponownie uderzając się w bolące miejsce. Wydał z siebie zduszony okrzyk.
– Nie grzeszysz mądrością.
Arthroos ponownie otworzył oczy. Z jękiem przewrócił się na bok, wpadając do lodowatej wody, co go otrzeźwiło. Momentalnie usiadł i rozejrzał się dookoła. Zobaczył zboczę z którego się stoczył, lecz wydawało mu się zbyt strome, żeby w jego obecnym stanie mógł się na nie wspiąć. Spojrzał w lewo. Chwilę porozmyślał i wstał. Chwiejnie ruszył w tym kierunku. Szybko uznał, że lepiej zejść z kamieni. Przeszedł na rosnącą niedaleko trawę. Wąwóz był coraz bardziej stromy, zakrecął się co kilka metrów. Zaczęły się pojawiać pierwsze krzaki. Arthroos postanowił poleżeć chwilę w cieniu.
Ułożył się wygodnie, słuchając szmeru strumyka i wesołych trelów stadka wróbli buszujących po drugiej stronie wąwozu.
Po kilku chwilach Eledril dotarł do niego i położył się obok w głębokim westchnięciem. Żaden z nich nie przerwał panującego między nimi milczenia. Mijały minuty.
Arthroosowi zaburczało w brzuchu. Przypatrywał się smokowi. Eledril wpatrywał się intensywnie w stadko wróbli, jego długi ogon drgał nerwowo. Nagle smok rzucił się bardzo szybko w ich stronę łapiąc jednego z nich. Wrócił z wróblem do Arthroosa. Zaczął gryźć wróbla. Gdy zjadł go, wpatrzył się łakomie w resztę stada. W ten sposób złapał jeszcze dwa ptaki. Po wszystkim rozłożył się zadowolony w trawie. Poczuł na sobie spojrzenie Arthroosa. Popatrzył na niego i rzekł:
– Jeszcze dużo ich zostało. Poczęstuj się.
– Nie jem wróbli.
– Są naprawdę dobre. Soczyste, miękkie. Rozpływają się w ustach. Powinieneś ich spróbować. Nie pożałujesz. Naprawdę nie krępuj się.
Arthroosowi ślina napłynęła do ust, znów zaburczało mu w brzuchu. Odparł z godnością:
– Nie dziękuję. Zjem coś innego.
– Twoja strata. Mam nadzieję, że zmienisz zdanie i spróbujesz tych sycących kąsków– wyszczerzył się Eledril gładząc swój wzdęty brzuch jednym pazurem.
Arthroos odwrócił wzrok. Rozejrzał się, ale nie zobaczył żadnych jagód czy grzybów. Wstał i podszedł z nadzieją do strumienia, ale strumień był tak mały i płytki, że nie było tam ryb. Arthroos chwilę pomyślał, po czym ruszył przed siebie. Wąwóz ogarnął cień, zaczynało zmierzchać. Przed sobą ujrzeli ścieżkę. Zaczęły się pojawiać drzewa. Po kilkunastu minutach skończył się wąwóz a zaczął młody las. Nie schodzili ze ścieżki. Arthroos nieświadomie przyspieszył czując ssanie w brzuchu. Ścieżka wiła się wśród drzew tak, że Arthroos szybko stracił orientację gdzie idzie. Tak bardzo był skupiony na głodzie, że szybko zignorował uczucie zaniepokojenia. Po upływie godziny nadal krążył po lesie.
Już miał zacząć panikować, gdy ujrzał kawałek drogi przed sobą prześwit między drzewami. Ruszył w tamtą stronę. Po kolejnym zakręcie ujrzeli przed sobą sporej wielkości wioskę. Arthroosowi serce zabiło z nadzieją i przyspieszył kroku. Eledril zatrzymał się na skraju lasu, czego nie zauważył chłopak. Zorientował się po dobrej chwili, że jest sam. Odwrócił się. Smok siedział ledwo widoczny przy drzewie.
Sporo powtórzeń. Nie wymieniłam tu wszystkich, ale to dlatego, że dobrze by było, gdybyś przeczytała cały tekst jeszcze raz i sama poszukała, co jeszcze trzeba poprawić.
Zirytowała go dziura w pamięci, bo miał o czymś pamiętać
Niespodziewanie smok wystawił język na wierzch. Chłopak zorientował się, że smok patrzy na niego spojrzeniem bardzo przenikliwym.
Obwiniał swego syna o każde niepowodzenie. Inaczej wyobrażał sobie swojego syna.
Łzy zaczęły mu płynąć z oczu, gdy przez przypadek nasypał sobie piasku w oczy. W końcu wylądował poobijany w strumyku, uderzając głową o kamień. Pociemniało mu w oczach.
Arthroos z wysiłkiem otworzył oczy,czując okropny ból głowy. Z jękiem uniósł głowę i wyczuł ręką z tyłu głowy gigantycznego guza. Odjął rękę i spojrzał na nią.
Poza tym interpunkcja. Zwłaszcza w końcowych zdaniach brak wielu przecinków.
Co jeszcze rzuciło mi się w oczy, to '- Aaaaa...' - czy to jest krzyk? Bo jeśli tak, to osobiście uważam, że powinien być zakończony wykrzyknikiem, inaczej brzmi nieco niemrawo, raczej jak wyraz zrozumienia (coś a'la 'achaa') jeśli wiesz, co mam na myśli.
Fabuła... Interesujący charakter smoka (zlośliwiec) plus ładny opis, natomiast o głównym bohaterze niewiele jeszcze wiadomo, poza tym, że jest małomówny i raczej uparty. Ach, no i jak na kogoś, kto nie pokazuje żadnych emocji, dość szybko się złości, chociaż może to kwestia zachowania w stosunku do ludzi, a do smoków. Z całą resztą lepiej poczekam do następnej części, bo do tej pory niewiele się wydarzyło tak naprawdę.
Pozdrawiam.
To prawda, z krótkiego fragmentu niewiele można wywróżyć, ale wydaje mi się, że Autor zamierza "poczęstować" nas historią dość schematyczną. Nie stanowi to przypuszczenie zarzutu --- najbłahszą opowieść można przedstawić w przyjemny dla czytelników sposób.
Częste powtórzenia są zmorą tego tekstu. Ogólnie rzecz biorąc, wykonanie dosyć słabe, widać, że brakuje Ci wprawy.
Jakaś kontynuacja jest tutaj niezbędna, żeby zaprezentować odbiorcy swój pomysł, gdyż powyższy fragment może stanowić jedynie wprowadzenie do właściwej historii.
Pozdrawiam.
Dziękuję za uwagi. Wiele dla mnie znaczą. Ta część jest nieco nudna, ale dalej będzie ciekawiej.
2.
- Nie idziesz ze mną?
- Jak widać nie idę. Zaczekam tutaj.
- Czemu?
- Nie będę ci się z niczego tłumaczyć- odparł Eledril,po czym obrzucił wzrokiem drzewo przy którym przystanął. Po głębszym zastanowieniu rozłożył skrzydła i podleciał na najbliższą gałąź. Złożył skrzydła i wdrapał się wyżej wbijając pazury głęboko w drzewo. W końcu ukrył się dobrze wśród liści. Zapadła cisza.- No idź już wreszcie. Zaraz przewrócisz się z głodu.
Arthroos jakby ocknął się i ruszył do wioski co chwila oglądając się przez ramię na drzewo ze smokiem. Wszedł między budynki. Drewniane chaty wyglądały bardzo skromnie. Było ich około piętnastu i żadna z nich nie wyróżniała się na tle innych. Arthroos wypatrzył też karczmę. Był to dość spory podłużny budynek obrośnięty wysychającym zielonym bluszczem, do poręczy przed karczmą było przywiązanych pięć koni. Każdy z nich miał założone naprawdę eleganckie siodło. Pierwszy raz w życiu takie widział.
Stanął przed karczmą i się zastanowił. Nie miał pieniędzy,żeby zapłacić za jedzenie. Był bardzo głodny i musiał coś szybko wymyślić. Obszedł karczmę szukając tylnego wyjścia. Stanął przed nimi,zawahał się i po chwili zapukał, potem jeszcze raz. W końcu z donośnym skrzypieniem drzwi otworzyły się. Stała w nich dosyć gruba kobieta w poplamionych ubraniach, włosy wymykały jej się niechlujnie z koka. Arthroos skrzywił się,gdy doleciał do niego zapach dawno mytego ciała. Cofnął się o krok.
- Czego tu szukasz? -zapytała skrzekliwie kobieta.
- Chciałbym coś zjeść.
- Nie karmimy za darmo brudnych i poobdzieranych żebraków- kobieta odwróciła się chcąc zamknąć drzwi.
- Mogę to odpracować. Odpracuję każdy kęs. Proszę. Naprawdę mogę pomóc proszę pani.
Kobieta zatrzymała się i odwróciła do niego twarzą. Chwilę go taksowała wzrokiem,po czym uchyliła drzwi, machnięciem ręki kazała mu wejść. Arthroos niepewnie wszedł. Wzdrygnął się słysząc zamykane drzwi. Rozejrzał się. Był w kuchni, bardzo brudnej. Dookoła piętrzyły się brudne garnki,talerze i kubki. Na podłodze była gruba warstwa kurzu i sporo zepsutych odpadków z talerzy. Cicho pisnął gdy po nodze przebiegł mu duży tłusty szczur. Kobieta zaśmiała się. Złapała go za kołnierz i popchnęła przed siebie. Dała mu do ręki wiadro z wodą i brudną ścierkę,mówiąc:
- Umyj na sali podłogę. Bardzo dokładnie. Jeśli tego nie zrobisz poszczuję cię psami żebraku. Idź już.
Arthroos niepewnie poszedł na salę. Było tak dziesięć stołów,większość pusta. Przy jednym siedziało pięciu eleganckich jegomościów, pili piwo z kufli i głośno przekrzykiwali jeden drugiego. Arthroos zgadł,że to oni byli właścicielami tych koni,które mu się spodobały.
Usłyszał głośne chrząknięcie. Odwrócił się w tamtą stronę i zobaczył kobietę, która trzymała się pod boki i patrzyła na niego groźnie. Arthroos spuścił wzrok i czym prędzej zaczął myć podłogę na kolanach. Podłoga była naprawdę brudna. Zastanawiał się, kiedy ostatnio była myta i czy w ogóle ktoś ją kiedykolwiek mył. Pomyślał, że to będzie cud jeśli ją umyje.
Arthroos naprawdę się starał,ale ssanie w brzuchu bardzo go rozpraszało. Czuł się zawstydzony tym, że musi robić coś takiego, żeby zjeść cokolwiek. Głód jednak zwyciężył nad jego dumą. Z uporem mył podłogę, powoli zbliżając się do pięciu mężczyzn. Gdy już był blisko, wstali od stołu i poszli schodami na górę. Arthroos odetchnął, nie wiedzieć czemu obawiał się ich. Dziwiło go to tym bardziej, że widział ich pierwszy raz na oczy i nic o nich nie wiedział. Jednak szybko wyrzucił ich z umysłu, gdy zauważył zbliżający się koniec jego pracy.
Z ulgą powoli się wyprostował, bolały go plecy i ręce. I był głodny. Wylał brudną wodę przed karczmę i nieśmiało zapukał do drzwi kuchni.
- Czego?- zapytała kobieta.
- Już skończyłem. Dostanę coś do jedzenia?
Kobieta wyszła z kuchni i krytycznie obejrzała wysychającą podłogę.
- No dobrze, chodź ze mną.
Zaprowadziła go do kuchni. Wcisnęła mu w rękę kubek z wodą i kawałek czerstwiejącego chleba.
- Tylko tyle?- zapytał rozczarowany Arthroos.
- A czego się spodziewałeś? Uczty? - odrzekła opryskliwie kobieta.- Jedz to co ci dałam i wynocha stąd jak najszybciej.
Arthroos nie zastanawiał się dłużej. Był tak głodny, że to mu musiało wystarczyć. Zjadł szybko to co dostał, ale nie czuł się najedzony. Kobieta spojrzała na niego, gdy skończył i otworzyła drzwi na zewnątrz.
- Wyjdź.
Arthroos nie ruszył się z miejsca.
- Sam wyjdziesz czy cię wyrzucić?
Arthroos sam wyszedł. Podskoczył, słysząc głośne trzaśnięcie drzwiami tuż za plecami. Rozejrzał się dookoła, była już noc. Gwiazdy mrugały wesoło na ciemnym niebie. Chwilę w nie patrzył niezdecydowany co robić. Z ociąganiem ruszył w stronę drzewa ze smokiem. Parę razy się potknął, bo nic nie widział i niezbyt dobrze znał drogę. Ostrożnie dotarł do smoka.
- Długo to trwało. Musisz być bardzo syty. Mam nadzieję,że smakowało ci. Życzę miłych snów- rozległ się głos z drzewa.
Arthroos postanowił przemilczeć uwagę o jedzeniu i powiedział:
- Gdzie niby spać?
- Gdziekolwiek tylko sobie zażyczysz. Ja już śpię.
- Gadasz cały czas- mruknął chłopak. Rozglądał się chwilę i w końcu położył się z rezygnacją pod drzewem.
Zwinął się w kłębek i starał się zasnąć, ignorując hałasujące zwierzęta. Już odpływał w sen, gdy niespodziewanie coś szurnęło koło jego głowy. Chłopak nie do końca przytomny machnął w tamtą stronę ręką i po chwili poderwał się z wrzaskiem, gdy wbił ją w przechodzącego jeża.
Łzy zaczęły mu płynąć ciurkiem z oczu.
- Booli... - szlochał głośno.
- Ucisz się wreszcie- dobiegło go z drzewa.- Próbuję spać. Następnym razem uważaj co robisz. Kto ci kazał machać rękami przez sen? Jeśli przez ciebie jutro wstanę niewyspany uwierz mi, że tego pożałujesz. Nie ma nic gorszego niż wściekły smok.
Arthroos zacisnął wargi, aby nie wydobył się z jego ust ani jeden dźwięk, który mógłby rozzłościć Eledrila. Nie zastanawiając się długo odszedł głębiej w las. Parę razy potknął się o kamienie i korzenie drzew. Łzy powoli przestawały mu płynąć z oczu. Ręka boleśnie go piekła. Miał wrażenie, że jest gorąca i spuchnięta. W końcu dał za wygraną i opadł na gęste paprocie. Chwilę się powiercił próbując znaleźć dobrą pozycję do snu. Boląca ręka trochę utrudniała mu zaśnięcie, ale zmęczenie w końcu przeważyło i zasnął.
Przedziwna opowiastka – nie dosyć, że fatalnie napisana i pozbawiona zakończenia, to jeszcze częściowo zamieszczona w komentarzu. Nad wyraz to osobliwe.
Spodobał mi się mały smok.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
To raczej fragment i niezbyt dobrze napisany. Cóż…
Przynoszę radość :)