- Opowiadanie: Lupushia - Szczury na Wicherblacie

Szczury na Wicherblacie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szczury na Wicherblacie

Szczury na Wicherblacie

 

 

Chociaż słońce zaszło kilka godzin wcześniej, spieczona ziemia wciąż oddawała ciepło. Niezmierzona, kamienista równina w nocy wyglądała jeszcze bardziej złowrogo niż za dnia. Ostre skały, żwir i mrok. Żołnierze rozbili obóz pomiędzy masywnymi ostańcami, które miały osłonić karawanę przed potencjalną wichurą i innymi zagrożeniami czającymi się w ciemnościach. Podróż przez Wicherblat trwała zbyt długo. Zapasy kurczyły się w niepokojącym tempie i nawet baron von Turpis musiał zacisnąć pasa.

Nastroje nie były optymistyczne. Najemnicy w milczeniu przeżuwali drobne kawałki mięsa i korzenie wyłowione ze skromnych racji zupy. Umęczone konie stały przytulone do siebie, korzystając z nocnego postoju. Najgłośniej utyskiwał ten, który miał najmniej powodów do narzekań – Urand, pulchny syn barona. Chłopak domagał się pieczeni i słodkiego chleba, ale rodzic był nieugięty – wszystkim należą się równe, sprawiedliwe porcje. Niezadowolenie panicza odbiło się na czarnym kocie, który w ostatniej chwili uskoczył przed nadlatującą, pustą miską. Cały incydent skończył się stanowczym nakazem udania się do namiotu i wkrótce do obozowiska powrócił względny spokój.

Baron usiadł między żołnierzami i zagaił, aby podnieść ich na duchu, sam jednak z trudem ukrywał swoją niepewność. Zamyślonym wzrokiem wpatrywał się w płomienie i powoli głaskał czarnego kocura, który grzał się przy ogniu.

– Kończą nam się zapasy wody. – Przywódca najemników mruknął cicho. – Konie dostały dziś mniej niż im się należało.

– Jutro powinniśmy przejechać równiny i dotrzeć do Wiatrołomu. – Starszy Turpis podrapał kota za uchem. – Tam kończą się piaski i łatwiej będzie o wodopój.

– Jedzenia też jest zbyt mało. – Mężczyzna o śniadej cerze wciąż mówił półszeptem.

– Jedzenia było wystarczająco. – Zaskoczony baron spojrzał nareszcie na rozmówcę. – Co się stało?

Pomimo konspiracji, jeden z kamratów włączył się w dialog. Był to Zgrzyt, żylasty zabijaka z niepełnym uzębieniem i bielmem na lewym oku. Może wrodzone wścibstwo, a może częściowa utrata wzroku wyostrzyła mu słuch – ważne, że przysłuchiwał się wszystkiemu i nie omieszkał dodać czegoś od siebie.

– Ktoś kradnie żarcie, ot co! – Ryknął ochryple, ale zgaszony surowym wzrokiem dowódcy, przycichł nie tracąc werwy – Po co dokarmiać darmozjadów? Ta przybłęda z kotem na nic się nie przydaje, tylko żre. Zostawić na skałach, niech żre piach.

Drobna dziewczyna siedząca po drugiej stronie ogniska spojrzała na wojowników z ukosa. Twarz ukrytą miała w połach szarej chusty, a oczy nie zdradzały żadnej konkretnej emocji, więc ciężko było stwierdzić, jakie myśli chodziły jej po głowie. Ciało miała napięte jak struna, w każdej chwili gotowa do działania. Jej pupil, czarny, puszysty kot, również nagle zesztywniał i zielonymi ślepiami wpatrywał się w mężczyzn z uwagą. Zgrzyt nerwowo bawił się nożem do sznurów, co tylko podsycało napięta atmosferę.

– Taaaa… – Dowódca klepnął podkomendnego po plecach. – Ta dziewuszka na pewno zjadła tyle, że dla ciebie zabrakło. Przecież widać, że to urodzona pożeraczka kiełbas i pieczeni.

Kilku żołnierzy parsknęło śmiechem, kaleki schował nóż i odwrócił się na pięcie. Przyjacielski gest miał w sobie proste przesłanie – zostaw – więc Zgrzyt zostawił, chociaż w porywie chwili miał ochotę rozpruć nieznajomej tułów w poszukiwaniu skradzionego obiadu.

– Pewnie zalęgły nam się szczury w skrzyniach. – Von Turpis, któremu nie było za bardzo do śmiechu, pożegnał najemników i ruszył ku dziewczynie. Towarzyszył mu czarny kot. – Pani, chciałbym cię o coś prosić.

Na zimnym niebie iskrzyły się gwiazdy. Całe ciepło ze skał uleciało i do ogrzania skostniałych kości pozostał jedynie żar w dogasającym ognisku. Teren Wicherblatu zamieszkany był prawie wyłącznie przez jaszczurki i insekty, przed którymi nie chroniły żadne patrole, więc wartownicy przysypiali lub grali w karty. Czarny kot przemykał pomiędzy namiotami z zadartym ogonem. Goniąc pomniejsze stworzenia bawił się setnie, lecz nie zapominał o wieczornym spięciu i Zgrzyta omijał szerokim łukiem. Nagle uwagę zwierzęcia przykuł ruch w okolicy skrzyń z zaopatrzeniem.

W tobołkach z jedzeniem grzebał opasły chłopak, pakujący sobie do ust wszystko, co wpadło w jego ręce. Minęła dłuższa chwila, zanim zorientował się, że jest obserwowany.

– Odejdź, śmierdzielu! – Prychnął Urand. – Spadaj!

Kocur siedział jednak w miejscu. Przekręcił łebek i jeszcze szerzej otworzył błyszczące ślepia.

– Durny kot! – Żarłok chwycił otłuszczoną dłonią kamień i cisnął w stronę „szpiega”. – Żryj to!

Chybił, a swoją wściekłość utopił w kilku potężnych kęsach soczystego jabłka.

– Zostaw Sheva w spokoju.

Bardka pojawiła się tak cicho i niespodziewanie, że panicz o mało nie udusił się podczas jedzenia. Kiedy się krztusił, dziewczyna usiadła na jednej ze skrzyń, a sierściuch położył się przy swej właścicielce.

– Mój kot powiedział, że jakieś szkodniki demolują spiżarnię, ale nie sądziłam, że znajdę tak opasły egzemplarz. – Uśmiechnęła się drwiąco i oparła łokcie na kolanach.

– Jak śmiech nazywać mnie opasłym!? – Dzieciach poczerwieniał ze złości. – Wszystko powiem ojcu…!

– I rozumiem, że ojciec wie, że zjadłeś jedzenie dla całego pułku? – Urand stracił na tupecie. – Ach! Więc pochłonąłeś to wszystko bez jego wiedzy?

– Nie powiesz mu! – Słowa zabrzmiały w połowie jak groźba, w połowie jak pytanie.

– Nie powiem? – Drobna dłoń dziewczyny spoczęła na kocim grzbiecie. – A czemu nie? Najemnicy myślą, że ja kradnę jedzenie, jeden nawet chciał mnie dzisiaj nadziać na swój miecz. Myślę, że chętnie by się dowiedzieli, przez kogo muszą zajadać się popłuczynami. Szczególnie Zgrzyt…

Na wspomnienie poharatanej, jednookiej twarzy najemnika, cała pewność siebie z chłopca uciekła. Brudna twarz zastygła w wyrazie przerażenia, a oczy nabiegły łzami.

– Nie mów im, proszę, nie mów im! Już nie będę. – Pucułowate policzki trzęsły się od płaczu.

Dziewczyna przez chwilę napawała się przerażeniem dwunastolatka, udając całkowite zdecydowanie i obojętność. Choć raz młody Turpis wykazał skruchę. Co prawda, duży wpływ na to miał zapowiedź kary, ale lepsza taka skrucha niż żadna.

– Ciszej… – Syknęła bardka. – Ciszej, bo cię usłyszą i tu przyjdą!

Rozhisteryzowany chłopiec przełknął łzy i zamilkł.

– Masz szczęście, jutro dojeżdżamy do Wiatrołomu, tam twój ojciec kupi nowe zapasy. To, co zostało, powinno wystarczyć na podróż.

– A-ale o-oni zauważą, że… że…

– Że nie ma jedzenia? Tak, zauważą. O to też się nie martw. – Jasnowłosa wyjęła ze swojej torby cztery spasione, martwe szczury i uniosła je na wysokość twarzy. – Możemy się umówić, że to one zjadły zapasy.

Pewność siebie Uranda zaczęła szybko powracać, ale rozmówczyni znów ją przygasiła.

– Nie ciesz się tak. Jeszcze raz znajdę cię tutaj lub zobaczę, jak gnębisz mojego kota, to obudzisz się z takim koło głowy. – Potrząsnęła pękiem trucheł.

– T-tak! Już idę!

 

Wszyscy już spali, nawet młody panicz. Nad horyzontem niebo zrobiło się zielonkawe. Pająki, węże i żuki zaczynały szukać schronienia przed nadchodzącym upałem,

– Sprytnie to załatwiłam, nieprawdaż, Shevarenie?

– Sprytnie? To ja musiałem znaleźć i upolować te wszystkie gryzonie…

Dziewczyna porządkowała porozrzucane worki i skrzyneczki. Obok siedział demon, humanoid o czarnej sierści i hipnotyzująco seledynowych oczach.

– Marudzisz, Shev. – W szponiastych dłoniach kotołaka wylądowała czerstwa bułka i kawałek suszonego mięsa.

– Dokarmiasz mnie, Sil? Czy ten grubas nie zżarł już dość zapasów?

– Nie. – Tamta odparła krótko i zatopiła zęby w nadgryzionym wcześniej jabłku. – Były szczury. Naprawdę myślisz, że będą dokładnie sprawdzać, ile jest w stanie zjeść szczur?

– Nie. – Usta Shevarena rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. – Rzeczywiście, sprytnie. Swoją drogą, złośliwa wiedźma z ciebie. Dzieciak o mało nie zmoczył swoich szlacheckich szmatek.

Czarownica uśmiechnęła się złośliwie, ale nie odpowiedziała.

Jedli w milczeniu, napawając się każdym kęsem kradzionego prowiantu. Zielona łuna powoli zmieniała barwę na żółtą, niepodsycane ognisko dogasało.

– Trzeba iść spać, przyjacielu. Przed nami kawał drogi zanim dotrzemy na Kruczoborze.

– Masz rację, musimy odpocząć.

Bestia, jakby na zawołanie zaczęła się kurczyć i w mgnieniu oka znów wróciła od postaci kocura. Mruczek wyciął się, wyciągając przednie łapy daleko do przodu, ziewnął ukazując białe i ostre jak szpilki zęby, po czym pobiegł za właścicielką.

Wzeszło słońce.

 

 

 

 

Od Autorki:

Z góry przepraszam za wszelkie błędy interpunkcyjne, składniowe, ortograficzne i inne. Zważywszy na późną godzinę ciężko mi cokolwiek teraz sprawdzać.

Proszę o wszelkie uwagi dotyczące tekstu (najlepiej o konstruktywną krytykę). Jak mi się uda, to może coś jeszcze zmienię w tym tekście.

Z góry dziękuję i pozdrawiam

Lupa :)

 

Koniec

Komentarze

Z góry przepraszam za wszelkie błędy interpunkcyjne, składniowe, ortograficzne i inne. Zważywszy na późną godzinę ciężko mi cokolwiek teraz sprawdzać.

Godzina jest równie wczesna co późna, więc na razie powiem tyle: nic nie stoi na przeszkodzie, aby tekst wydrukować, odłożyć na noc na parapet i przeczytać jeszcze raz przy porannej kawie. A wtedy błędy same się znajdą i nie będzie za co przepraszać.

pozdrawiam

I po co to było?

Fajne. To jest wstęp do czegoś?

 

Motyw z demonem zmieniającym się w kota pojawia się na samym końcu i nic nie wnosi do wcześniejszych zdarzeń. Dlatego odnoszę wrażenie, że opowiadanie nie ma zakończenia.

 

Ze względu na uwagę o blędach, nie śmiem ich wytykać. 

Dziękuję za komentarze - co do podchodzenia do tematu po pewnym czasie - zbyt krytycznie podchodzę do fabuły tego, co piszę i zazwyczaj poprawianie wtedy kończy się kasacją całości. Zazwyczaj sprawdzam ile mogę tuż po napisaniu całości. Później zdaję się na tych, którym interpunkcja i składnia sprawia mniej problemów :)

W każdym razie, dziękuję za poradę.

Sama treść: nie jest to wstęp do niczego. Potrzebowałam przełamania blokady twórczej i udało się :) Z Silv i Shevarenem mam gdzieś kilka dłuższych i treściwszych opowiadań, może kiedyś je pokończę i zamieszczę.

"Twarz ukrytą miała w połach szarej chusty, a oczy nie zdradzały żadnej konkretnej emocji, więc ciężko było stwierdzić, jakie myśli chodziły jej po głowie."

Mniej więcej w tym miejscu dostalam ataku śmiechu.

 

PS. Swoją drogą, nie wiem, czy "Zgrzyt" to dobre przezwisko, wołać tak kogoś, to musi być katorga.

Nowa Fantastyka