- Opowiadanie: Haskeer - Morderca

Morderca

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Morderca

Maciej Kaźmierczak

MORDERCA

 

 

 

 

 

 

„– (…) Grałeś kiedyś w szachy?

– Nie, ale wiem, o co w tym chodzi. Dwóch graczy przesuwa po planszy drewniane figurki.

– My jesteśmy tymi figurkami – wyjaśnił Pahzan. – Teraz białe i czarne połączyły się, zmieniły w czerwone, żeby zepsuć zabawę graczom.”

Rafał Kosik, Kameleon

 

 

 

 

 

 

 

 

1. Biały król z H3 na H4

 

 

 

Piotrkowska była chyba jedynym miejscem w Łodzi, gdzie nikt się nie spieszył. A w tej chwili najbardziej liczyło się dla mnie to, iż, nie będąc przez nikogo potrącanym, mogłem spokojnie spacerować środkiem spokojnej, wybrukowanej ulicy. Samotnie przechadzać się przez stalowe wiadukty nad przecinającymi ulicę motocyklami, zaglądać przez witryny stylizowanych sklepików. To miejsce miało w sobie to coś, czego nie miało żadne inne. Wszędzie gdzie byłem, a odwiedzałem wiele miejsc, znalazłem jedynie drobne fragmenty podobnych pozostałości. Były to najczęściej okalające jakiś pomnik czy monument klombiki z betonowymi płytami wokół. A tutaj proszę: kilka kilometrów niemal ciągłej, nienaruszonej od lat, starej ulicy. Nawet większość zabytkowych budynków jakoś się uchowała. Musiał nimi zarządzać ktoś prywatny, państwo już dawno by je zlikwidowało i przerobiło na cokolwiek innego, byle gorszego.

 

I pomyśleć, że jutro już mnie tu nie będzie.

 

Rzucałem pożegnalne spojrzenia wszystkiemu temu, co mnie otaczało. Czasem spoglądałem w górę, jednak migające na tle pożółkłego nieba koptery nie były tym, co chciałem ujrzeć przed wyjazdem.

 

Ruszyłem z powrotem na północ. Zanim jednak doszedłem do Placu Wolności, napotkałem po drodze mały kiosk, na ekranie, którego widniała reklama dzisiejszej gazety. Zobaczyłem znajomy artykuł i przeciągnąłem go na swój tablet. Ostatnio na ten temat aż huczało na świecie. Z tego też powodu dzwonił dziś rano jeden z Morderców, oznajmiając, iż Agencje znów rozpoczynają swą działalność. Zaraz lecę do Warszawy, nieco później… dalej. O wiele dalej.

 

Czytając artykuł niejakiego Estkowskiego, dotarłem na najbliższy przystanek. Wdrapałem się na połyskujące podwyższenie. Po chwili podjechał tramwaj, trzynastka – cały przezroczysty, cichutki. W połyskującym włóknie drgały pojedyncze żyłki, które wyglądały jak pnące w górę korzenie, biorąc swój początek z podstawy wagonu, gdzie niemal nakładały się na siebie.

 

W środku ustawione były trzy rzędy plastikowych krzesełek. Usiadłem na jednym z nich. Nawet nie poczułem, jak tramwaj ruszył. Za oknami przesuwały się szare plamy rozmazanego, miejskiego krajobrazu. Co kilkanaście sekund jakiś przystanek. Sam wysiadłem na ostatnim, gdy maszyna wracała już do centrum.

 

Mój dom stał na skraju zabudowań. Był to mały budynek z zielonkawymi ścianami i spadzistym, pokrytym dużymi kolektorami słonecznymi, dachem. Na jego skrajach mieściły się podłużne, przywodzące na myśl rynny – turbiny.

 

Przy bramie stał gotowy do drogi kopter. Godzinę temu już miałem wylecieć, gdy nagle zapragnąłem ostatni raz znaleźć się na Piotrkowskiej. Naprawdę, uwielbiałem tamto miejsce.

 

Wszedłem do domu, gdzie zaraz przy drzwiach stała moja walizka. Czarna ze srebrnym uchwytem, kupiona jeszcze wczoraj. Dosunąłem ją do ściany, figury szachów przyjemnie zagrzechotały w środku.

 

Ostatni raz mocno wyściskałem i ucałowałem żonę. Nie chciała mnie wypuścić z objęć. Córka, Julia, może nie okazywała zbyt wiele uczuć, jednak widziałem w jej oczach, że będzie tęsknić. Miała dwanaście lat. Urodziła się niedługo po tym, jak zlikwidowano Agencję. Z Edytą wzięliśmy ślub dopiero, gdy znalazłem posadę w Łodzi. Ze względu na rodzinę, ślub chciała wziąć w Warszawie. Miesiąc później przeprowadziliśmy się tutaj, tutaj też urodziła się Julka. W mieście mają świetnych położnych. To jest naprawdę świetne miejsce.

 

Wyszły razem ze mną. Ściskając w dłoni walizkę wsiadłem do kabiny koptera. Pomachałem im, startując. Po policzku Edyty spłynęła kolejna łza.

 

 

 

 

2. Czarny goniec z H1 na E4

 

 

 

Patrzyłam się na niego z politowaniem. Miał zamknięte oczy, uśmiechał się szeroko, jakby z satysfakcją i uznaniem dla samego siebie. Ale był nieudolny. Tak bardzo, iż jakikolwiek wydawany przeze mnie dźwięk, był wymuszony i sztuczny. On jednak tego nie dostrzegł, co tylko potwierdzało jego ignorancję w tych sprawach.

 

Odrzuciłam cienką kołdrę i zsunęłam się z łóżka. Dopiero jak wstałam, zorientowałam się, że Friedrich śpi. Jego klatka piersiowa unosiła się równomiernie, uśmiech jakby się pogłębił. Ciekawa byłam, cóż musi mu się śnić, że się tak cieszy. Może na nowo przeżywał kilka ostatnich godzin?, pomyślałam.

 

Na stojąco założyłam stringi, potem obcisłe dżinsy. Wychodząc do kuchni, powoli zapinałam guziki białej koszuli. Tam włączyłam zaparzacz do kawy, której, po chwili, nalałam sobie pełen kubek. Niedługo później usłyszałam wypowiadane przez mężczyznę moje imię. Duszkiem dopiłam czarny płyn i ruszyłam w tamtą stronę. Okna były poodsłaniane, do salonu dopiero powoli wdzierało się światło poranka. Friedrich siedział na brzegu łóżka i, zakładając czarne skarpety, spoglądał w stronę wejścia. Przycupnęłam obok niego.

 

– Oh, Ruth… – szepnął, całując mnie w policzek.

 

Sięgnął po leżące obok spodnie, jednak rozmyślił się w pół ruchu. Pocałował mnie jeszcze raz, potem drugi, trzeci. Lewą dłonią odpiął kilka górnych guzików koszuli, odkrywając pierś. Nachylił się i delikatnie trącił językiem giętki sutek. Powoli opadłam na plecy, rozpinając rozporek spodni. Następna godzina zdawała się trwać wieczność.

 

 

***

 

 

 

Siedzieliśmy na kanapie. Koszulę miałam rozpiętą, w dłoni trzymałam ciepły jeszcze kubek. Patrzyliśmy się na zadymioną panoramę miasta. Czterdzieste piętro. Wyżej były jedynie restauracje, na dachu parking, nieco z boku basen i sztuczna plaża. Friedrich pokazał mi to w nocy. Było dość przyjemnie.

 

Usłyszałam, jak gdzieś w sypialni dzwoni mój kom. Podniosłam się, jednak Friedrich złapał mnie za rękę.

 

– Odbierzesz później – powiedział szeptem, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem. – Posiedź jeszcze ze mną.

 

Skinęłam głową i z powrotem opadłam na miękką sofę. Zamknęłam oczy, dźwięk po chwili ucichł. Byłam zmęczona. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio porządnie spałam. Chociaż sześć, siedem godzin…

 

Oparłam głowę na ramieniu mężczyzny, oddech powoli zwalniał. Słyszałam jak głośno sapę przez nos. Minuty płynęły jak sekundy, świat rozmywał się. Znów dźwięk komu, tym razem to nie mój. Friedrich wstał, delikatnie kładąc mnie wzdłuż kanapy. Wyprostował mi nogi i przykrył koszulą, którą miał na sobie.

 

Nie zdążyłam nawet usłyszeć, jak rozmawia.

 

 

***

 

 

 

Z drzemki wyrwało mnie lekkie potrząsanie za ramie. Niechętnie otworzyłam oczy i rozejrzałam się. Słońce oślepiło mnie na chwilę.

 

– Ktoś ciągle się do ciebie dobija – szepnął Friedrich, podając mi kom. – Może lepiej odbierz.

 

Niemrawo wyciągnęłam dłoń, palce zaciskając na krawędzi prostokątnego urządzenia. Położyłam je na podłodze, chciałam zgarnąć z siebie koszule, jednak okazało się, że już tam nie leży. Usiadłam, załączając połączenie, ale nie pojawiła się żadna projekcja.

 

– Dzień dobry – zaskrzeczał zdeformowany, męski głos.

 

Słychać było, jak Friedrich głośno krząta się po kuchni.

 

– Dzień dobry – odpowiedziałam niepewnie. Głos kogoś mi przypominał, jednak nie mogłam sobie przypomnieć, kogo. – Czy my się znamy? – Zaryzykowałam, gdy przez dłuższą chwilę panowała cisza.

 

– Wątpię. Znam wiele osób, jednak nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek, chociaż z panią rozmawiał. Pani też zna wiele osób, może mnie nawet kiedyś wiedziała. Wprawdzie dwanaście lat to dużo czasu.

 

Po plecach przemknął dreszcz.

 

– A więc, z kim mówię?

 

– To nie ma żadnego znaczenia, Ruth. Proszono mnie, żebym z tobą porozmawiał.

 

– Klient?

 

– Masz przy sobie jakieś urządzenia zapisujące?

 

– Nie, skąd – odparłam automatycznie.

 

– Wiem, sprawdziłem to…

 

Odruchowo rozejrzałam się po pomieszczeniu. Friedrich, już ubrany, przeszedł obok. Przez chwilę szukał czegoś w salonie.

 

– Trzeba poważnie porozmawiać.

 

– Tak? O czym?

 

– Widzę, że jakiś idiota kręci ci się za plecami. Wyślę wiadomość z adresem, gdzie się pojutrze spotkamy, podam też szczegóły. Czytasz gazety, oglądasz czasem telewizję?

 

– Raczej nie.

 

– Dzwoniłem jedynie dla formalności. Musiałem sprawdzić, czy jesteś jeszcze zainteresowana.

 

Połączenie zostało zakończone. Włożyłam kom do kieszeni i dopiero teraz zorientowałam się, że wciąż mam rozpiętą koszulę. Tak, projekcja nie byłaby w tej chwili wskazana.

 

Z sypialni dochodził jakiś szelest. Friedrich siedział na podłodze i przeglądał rozrzucone wokół dokumenty. W lewej dłoni trzymał długopis.

 

Usiadłam przed nim okrakiem, popychając go do tyłu. Mężczyzna nie poruszył się jednak. Obrzucił mnie przenikliwym spojrzeniem, wstał. Z łóżka wziął plik dokumentów, w kilku miejscach ozdobiony jego niedbałymi podpisami.

 

– Musze iść do biura – powiedział szorstko, podając mi spięte kartki. – Pozbieraj swoje rzeczy.

 

Stanik, kamizelka, buty.

 

W jego głosie dostrzegłam zniecierpliwienie, złość. Był spięty, zmarszczki na twarzy były wyraźniejsze niż jeszcze kilka minut temu.

 

Komem zeskanowałam pierwszą stronę dokumentów i przesłałam do firmy. W tej samej chwili dostałam wiadomość od tajemniczego faceta. Chodziło o Agencję.

 

Założyłam brakujące części garderoby, ruszyłam w stronę wyjścia.

 

– Może jakieś słowo na pożegnanie, buziaczek?… Ruth?

 

Friedrich podszedł, próbując mnie objąć w pasie. Odepchnęłam go lekko, aczkolwiek stanowczo.

 

– Już skończyliśmy negocjacje, czyż nie?

 

– W każdej chwili mogę się wycofać.

 

– Część dokumentów wysłałam już do firmy.

 

– Mogę wnieść zażalenie.

 

– Spieprzaj! – warknęłam, mając już całkowicie dosyć przymilania się do niego.

 

Wyszłam pośpiesznie. Na korytarzu wyjęłam kom i sprawdziłam stan konta. Kilka minut temu wpłynęła na nie dodatkowa kwota od Friedricha, moja firma powinna zadziałać, gdy tylko dostarczę resztę dokumentów. Zaraz potem się zwalniam.

 

Agencja w Berlinie jeszcze się nie pozbierała, pieniądze na podróż do Warszawy wpłyną jutro. Zjeżdżając windą, dokończyłam czytać wiadomość.

 

 

 

 

3. Biała wieża z A1 na G1

 

 

 

Hotel „Kosynier” przeczył swej nazwie tak samo wystrojem zewnętrznym jak i wewnętrznym. Był to stylizowany na chińską architekturę budynek o kilku spadzistych dachach koloru ceglanego. Posiadał metalowe, koloru brązowego okiennice, które składały się z kilkunastu poprzecznych listewek. Drzwi były wysokie, po obu ich stronach stała biała rzeźba siedzącego lwa. Schody posiadały ponad dwadzieścia stopni.

 

Mimo szybkiego tempa spóźniłem się. Jak najszybciej dotarłem na najbliższą stację metra. Nigdy dotąd nie byłem w „Kosynierze”, jednak wyróżniał się on na tle innych zabudowań. Już z przystanku zdołałem zobaczyć wielki czerwony neon pod jednym z górnych, wąskich daszków. Jednak, mimo to…

 

Kilkakrotnie musiałem sprawdzać mapę budynku, zanim odnalazłem wejście z napisem „Czarna kura”. Przebycie plątaniny korytarzy, schodów zajęłoby napweno dużo czasu nawet najszybszemu chodziarzowi. Płaszcz zostawiłem w szatni obok, do zamówionego stolika zaprowadził mnie fantomowy kelner.

 

Zaskoczyło mnie, że o tej porze było tam tak gwarno i tłoczno. Większość stolików była zajęta, kilkoro dobrze ubranych osób siedziało na wysokich krzesłach przy szerokim barze.

 

Na środku sali umiejscowiona była tryskająca wodą fontanna, niekiedy duże krople wydostawały się poza najniższą, marmurową miskę. Nie zdziwiłem się nawet, gdy jedna z nich wystrzeliła w moją stronę, przeszła mnie na wylot i rozprysła się krok dalej, na kolorowych płytkach.

 

Morderca siedział blisko dużego okna w końcu pomieszczenia. Spojrzawszy na mnie skrzywił się i wyprostował na krześle.

 

– Spóźniłeś się – powiedział to jednak spokojnym i opanowanym tonem.

 

– Tak, przepraszam.

 

Usiadłem przy stoliku, rozglądając się po sali. Ludzie wokół pili piwo z małych kufli, niektórzy jedli podejrzanie wyglądające potrawy. Kilka stolików dalej jakiś człowiek spał z odgiętą do tyłu głową.

 

– Cieszę się, że znów będziemy pracować razem.

 

– Chyba nie podzielam pańskiego entuzjazmu.

 

Morderca wpatrywał się we mnie swymi ciemnymi, zużytymi oczami. Obawiałem się tego wzroku, jednak już chyba nie było odwrotu.

 

– Obrzydliwość, prawda?

 

Morderca uśmiechnął się krzywo, widząc, jak powodzę niechętnym wzrokiem po pobliskich biesiadnikach. W odpowiedzi skinąłem jedynie głową. Chyba nie przejął się moimi słowami.

 

– Nigdy pan tu nie był?

 

– Z trudem odnalazłem to miejsce – odparłem. – Nie, nie przypominam sobie.

 

Podeszła do nas kelnerka w białym, przybrudzonym fartuchu. Na tacy przyniosła dwa wypełnione czymś dziwnym talerze i parę plastikowych kubków. Gdy odeszła, nachyliłem się nad naczyniem. Potrawa wydobywała z siebie kwaśny zapach.

 

Morderca zaczął jeść, spoglądając na mnie co chwila.

 

– To tylko tak obrzydliwie wygląda – zachęcił mnie ruchem dłoni. – Niech pan skosztuje, niemało zapłaciłem za to gów –

 

Urwał. Po chwili kontynuował posiłek.

 

Nabrałem łyżką trochę ciemnej mazi. Była dość twarda, trzęsła się jak galareta. W środku znajdowały się jakieś grudki, jakby ziarenka kaszy czy ryżu.

 

Nie było aż tak źle, zdołałem zjeść kilka kolejnych łyżek. Na koniec popiłem jasnoczerwonym płynem z kubka. Byłem przekonany, że to kompot, ucieszyłem się nawet. Tak… Wygazowana oranżada o smaku wiśni.

 

– Myślę, że tutaj możemy swobodnie porozmawiać – Morderca spojrzał na zegarek. – O tej porze symule są przeciążone. Widzisz Paweł? Większość siedzących tutaj też zjawiła się, żeby omówić swoje interesy. Od kilku minut w symulach całego miasta przepływają tak rozległe strumienie informacji, że nawet gdyby ktoś chciał nas teraz podsłuchać albo nagrać, nie byłby w stanie. Nie ma to jak o tej samej porze omawiać wszystkie bardziej lub mniej plugawe interesy.

 

– A co z resztą?

 

– Nigdy nie byłeś w symuli? – zdziwił się Morderca.

 

– Nie miałem okazji – odparłem. – Nigdy nie było mi to do niczego potrzebne.

 

– Rozumiem. Reszta to wytwór software’u.

 

Po jego słowach niemal czułem jak głosy strumieniami przepływają nad nami i nikną w wentylatorach. Te rozdrabniają je na pojedyncze sylaby, litery, a potem wypuszczają, żeby zniknęły między rozmowami tysięcy ulicznych przechodniów.

 

– Czy zna pan Tedrunela? – oczy Mordercy pociemniały, podźwignąłem się z chwilowego mroku.

 

– Tego, z którym mamy się spotkać?

 

Unosząca do ust łyżkę ręka Mordercy zatrzymała się.

 

– Skąd pan wie, że mamy się z nim spotkać?

 

– W mediach aż huczy o tym całym wydarzeniu. Domyśliłem się, że zanim zaczniemy działać, będzie trzeba przeprowadzić z nim jakieś… rozmowy. To doświadczony fachowiec. Pytanie tylko, kto jeszcze?

 

– Poza tobą są trzy osoby. Dwoje znasz, jedną przedstawimy ci zaraz przed.

 

Nie pytałem o więcej. Wiedziałem, kto to będzie, i szczerze powiedziawszy, nie byłem z tego zadowolony.

 

– O co w ogóle chodzi? Do czego wam jesteśmy potrzebni? Co mamy zrobić, czy raczej… czego nie robić?

 

– Sprawdzicie jedynie źródło. Zależnie od wyników: zlikwidujecie samodzielnie lub zawiadomicie specjalną jednostkę. Ifryt może być jak używany kopter: jest możliwość znalezienia w nim dobrych wycieraczek czy nawigatora, albo będzie trzeba go od razu złomować.

 

– Przeżyć za wszelką cenę? Jak zwierzęta?

 

– Masz lepsze wyjście?

 

– Brakuje mi pieniędzy – szepnąłem. – Mam córkę, syn w drodze. Żona do tej pory nie pracowała.

 

– Zaliczkę już dostałeś, o pensję nie musisz się martwić. Dzięki tej akcji nie będziesz musiał pracować do końca życia.

 

– Wtedy też tak mówiliście…

 

Spojrzał na mnie bykiem, przełykając ostatnie kęsy i cmokając nieprzyjemnie.

 

– Daj spokój. Wtedy Agencja upadała. Teraz znów wzrasta.

 

– Na jak długo?

 

– Paweł, tym razem to o wiele poważniejsza sprawa. – Morderca pokiwał głową – Może lepiej przejdźmy do szczegółów…

 

 

 

 

4. Czarny goniec z E4 na D3

 

 

 

Scopter sam znalazł drogę, zaparkował na dachu hotelu, blisko zejścia. Gdy tylko z niego wyszłam, odleciał, wzywany zapewne przez następnego klienta.

 

Jadąc windą, z pamięci wydobył się strzęp starej piosenki. Był jakoś tak natarczywy, że mknąć w stronę odpowiedniego poziomu, cały czas nuciłam:

 

 

 

If you see a faded sign by the side of the road that says

15 miles to the… Love Shack! Love Shack yeah

I'm headin' down the Atlanta highway…

…To the Love Shack

I got me a Chrysler, it seats about 20

So hurry up and bring your jukebox money

 

 

The Love Shack is a little old place where we can get together

Love Shack baby, Love Shack bay-bee.

Love baby, that's where it's at, Ooo love baby, that's where it's at[1]

 

 

 

Korytarze hotelu były tak szerokie, iż byłam przekonana, że z łatwością można by z nich zrobić oddzielne, przestronne pokoje. Denerwowało mnie takie marnotrawstwo. Bo przecież im więcej pokoi, tym większy zysk, pomyślałam. A po rejestratorach przy drzwiach widać było, że hotel nie cierpi na brak klientów.

 

Odnalazłam pokój 1579, przyłożyłam dłoń do identyfikatora i śluza samoczynnie wsunęła się w ścianę. Gdy tylko zrobiłam kilka kroków za próg, drzwi wykonały ruch powrotny. Duży salon, sypialni z łóżkiem, które z pewnością pomieściłoby piętkę osób; naprzeciwko białe szafy skryte za lustrami. Łazienka z wysokim, obszernym prysznicem, okrągła, z licznymi wypustkami i oddzielnymi spływami wanna. Strasznie duże okno wykonane zapewne z lustra fenickiego. Strasznie mi się podobało.

 

Na łóżku leżał książnik z otwartymi informacjami o okolicy. Przerzuciłam kilka stron. Miasto prezentowało się dość ciekawie, miałam jeszcze dwa dni na zwiedzanie.

 

Agencja wyjęła mi apartament w hotelu Imbir, mieszczącym się naprzeciw Pałacu Kultury i Nauki – nawet nieco z góry, wyrestaurowany budynek, wyglądał dość ciekawie, nie miałem jednak ochoty do niego zaglądać. Bardziej interesowały mnie mijane wcześniej po drodze kawiarnie czy różnego typu wystawy.

 

 

***

 

 

 

Słońce piekło przyjemnie, wiatr przywiewał znad rzeki wilgotne powietrze. Mimo zanieczyszczeń, oddychało mi się jakoś lepiej. Głębiej. Idąc przez Uprisings Towers miałam wrażenie jakbym… Nie wiem, do czego to porównać. Podobnych uczuć doznałam zwiedzając Tower Bridge. Ten jednak most jakby pogłębiał to uczycie.

 

– A jakbym weszła na jedną z tych trzech wież? – szepnęłam do siebie, spoglądając w górę.

 

Nie byłam pewna, czy jest to w ogóle możliwe, jednak widoku stamtąd zapewnie nie można by porównać z niczym innym. Poczuć pęd wiatru, ucisk w brzuchu. To nie byłoby to samo, co przelot kopterem.

 

Most prawie pół kilometra, z każdej strony, ciągnął się jeszcze nad lądem, przez co moja podróż przez niego nie należała do najkrótszych tego dnia. Tuż przed zachodem słońca zgłodniałam ogromnie. Zatrzymałam się w jednej z restauracji, zamówiłam kawę i trzy naleśniki z serem. Moja polszczyzna nie była najlepsza, udało mi się jednak dogadać. Dopiero pod koniec konwersacji kelnerka spytała mnie skąd przyjechałam. Złapała się za głowę i powiedziała, że przecież zna niemiecki. Zaśmiałam się szczerze. Posiłek nie był najgorszy.

 

Kiedy tylko wróciłam do pokoju, zapragnęłam na kilka godzin zatopić się w wannie z gorącą wodą. Czułam jak przez cały dzień miejski kurz osiadał na mnie i wgryzał się w głąb ciała. Później położyłam się na łóżku. Wsparta na stosie poduszek oglądałam film. Znalazłam niemiecką stację, leciała właśnie jakaś komedia.

 

Leżałam nago, nie chciało mi się rozpakowywać. Ubrania i bielizna, w których dziś chodziłam, oddałam do pralni. W pokoju miałam hotelową szafę, wypełnioną ubraniami, jednak jakoś nie miałam ochoty nawet do niej zaglądać.

 

 

 

Cześć!

 

Widzieliśmy się dziś w restauracji. Po kolejnym spojrzeniu chciałem się przysiąść, jednak zanim się zdecydowałem, zdążyłaś wyjść. Może mógłbym to jakoś nadrobić?

Rafael

 

 

 

Wiadomość, którą dostałam przed minutą, była napisana w języku niemieckim, co mnie nieco zdziwiło.

 

Racja, widziałam w restauracji jakiegoś faceta, spoglądałam w jego stronę, widząc, że je coś, co smacznie wyglądało. Po rozmowie z kelnerką nie chciałam się z nią wdawać w kolejną, słowa: poproszę to, co tamten pan, wydały mi się niczym anielskie śpiewy. Jednak po drugiej kawie stwierdziłam, że najlepiej będzie, jak już wrócę do hotelu.

 

Chciał coś nadrabiać?

 

Krótka i treściwa wiadomość „Jutro o siedemnastej w tym samym miejscu?” spotkała się z natychmiastową aprobatą.

 

 

 

 

5. Biała wieża z G1 na G4

 

 

 

Dwie koszule położyłem na szafce nocnej, parę brązowych butów zaraz przy niej. Trzy książki, wyszczerbione pudełeczko szachów oraz plik spiętych długopisem kartek – na takiej samej, po drugiej stronie łóżka.

 

Wczoraj wieczorem nie miałem nawet siły otworzyć walizki. Wziąłem jedynie prysznic, potem od razu do łóżka. Poranek malował się dość ładnie: słońce wpadało przez duże okno, ogrzewało nieco powietrze. Smog nad miastem jakby zrzedł? Tylko koptery przecinające powietrze za oknami nie wyglądał zbyt zachęcająco. Chociaż… nie było ich aż tak wiele, za kilka godzin będzie to wyglądało jak strumień, wartki potok.

 

 

***

 

 

 

Była ósma rano, wiał lekki, ciepły wiaterek. Słońce górowało nad miastem.

 

Spotkaliśmy się w małej symuli, w restauracji Ravenlav, przy moście Świętokrzyskim. Nas, przyszłych członków załogi, było czworo: ja, Dariusz Rędzikowski, Ruth Soerensen z Niemiec, gdzie Agencja jeszcze na dobre się nie odrodziła; oraz Ałła Rajtaj z Ukrainy. Tamtejszy instytut został włączony do polskiej organizacji, gdyż ukraińskie władze nie miały zamiaru finansować jej kolejnych działań. Z nami było jeszcze dwóch Morderców, którzy zwołali spotkanie. Wśród nich profesor Tedrunel. Mieliśmy omówić wspólne szczegóły. Agencja nie była jeszcze do końca „wyciszona”. Bezpieczniej było spotkać się w bardziej neutralnym miejscu, o ścianach bez uszu.

 

– Pragnąłbym wyjaśnić wam kilki ogólnikowych spraw dotyczących całej wyprawy – odezwał się w pewnym momencie jeden z Morderców.

 

Dostaliśmy po wysokiej szklance czegoś, co przypominało herbatę, na środku stał dzbanek, dwie popielniczki i drewniane pudełko z papierosami. Nie paliłem, nikt z nas nie palił. Nie miał nawet takiej możliwości, prawa. Przynajmniej nie teraz i nie w najbliższym czasie. Jeden z Morderców łakomie otworzył drewniane wieczko.

 

Gdy już wszyscy rozsiedli się na niezbyt wygodnych krzesłach, Morderca począł mówić dalej:

 

– Nie ma sensu, tak jak wcześniej planowaliśmy, wysyłać was do Paryża, gdzie znajduje się obca jednostka, która została zestrzelona przez stacjonujące na Księżycu władze Francuskie i Stanów Zjednoczonych. Wiązałoby się to z krótszym czasem przygotowań do wylotu w stronę, skąd pochodził statek.

 

Zamilkł na chwilę, zrobił łyk pseudo herbaty. Popatrzył na nas badawczym wzrokiem. Kontynuował, gdy o nic nie pytaliśmy:

 

– Odwiedzaliśmy już kiedyś planetę Ifryt, jednak nigdy nie znaleźliśmy na niej jakichkolwiek oznak życia. Było to na początku poprzedniego stulecia. Odkrycia zdatnej do terraformowania planety dokonała Wschodnioazjatycka Agencja Kosmiczna. Statek zdołał przesłać jedynie większość raportów, nigdy nie powrócił. Wiadomości dotarły z dużym opóźnieniem, Agencja nie widziała większego sensu w wysłaniu misji ratunkowej. Gdy byliśmy zdolni wysłać kolejną załogę, aby jeszcze raz dotrzeć na planetę, Agencje zaczęły masowo kapitulować, do czego doprowadziły władze, które twierdziły, iż nasze poczynania narażają nas jedynie na straty w ludziach i sprzęcie. Gdy tylko pojawił się obiekt, najprawdopodobniej pochodzący z planety Ifryt, doprowadzono do odrodzenia się Agencji – wskazał na naszą czwórkę palcem. – Powróciliście do pracy. Po ostatnich wydarzeniach jesteśmy niemal zmuszeni wysłać załogę sprawdzającą. Coś wymknęło nam się kiedyś spod kontroli. Chiński statek rozbił się na planecie zdatnej do życia, teraz przybywa do nas obiekt, który jest zaledwie o kilkadziesiąt lat za naszą technologią. Zgodziliście się być członkami załogi, która niegdyś miała być misją ratunkową.

 

Wszyscy mimowolnie pokiwaliśmy głowami. Czułem jak zasycha mi w gardle, jakbym to ja wygłaszał tę mowę. Zrobiłem łyk niemal przezroczystego płynu.

 

– Nie ma się, czego obawiać, to są nasi. Byliśmy jednak zmuszeni zestrzelić ich statek. Nawet teraz nie jesteśmy pewni, co do ich intencji. Nie reagowali na nasze komunikaty. Musimy sprawdzić, co tam się dzieje, w ostateczności podjąć radykalne kroki, gdy rozmowy nie będą do niczego prowadzić. Za dwa dni rozpoczynacie wstępne szkolenie, które już niegdyś przechodziliście. Będzie to jedynie przypomnienie, krótki opis tego, co wydarzyło się przez ostatnie dwanaście lat. Szkolenie będzie trwało niecałe cztery miesiące, po tym czasie zostaniecie wysłani w stronę planety Ifryt. Zakładamy, że dotrzecie tam przed ostatnimi wysłanymi przez obiekt raportami. Nie dowiedzą się niczego, co tamci zaobserwowali. Zadziałamy z zaskoczenia, co da nam lepsza pozycję do „negocjacji”. Nie wiemy, czego tak naprawdę od nas oczekują. Tamta załoga badawcza liczyła dwudziestu członków, po równo kobiet i mężczyzn. Do dziś mogła tam powstać duża kolonia. Rozmowy z Chińczykami nic nam nie pomogły. Ale przecież nie powiedzą nam, jeżeli naprawdę udali katastrofę, tylko po to, aby teraz przejąć władze, co i tak jest niewytłumaczalne. Sami nie wypowiadają się na ten temat. Jednak mimo wszystko, Rosja będzie nad nimi sprawowała kontrolę, dopóki nie dowiemy się, o co tak właściwie dzieję się na Ifrycie. I to właśnie wasza w tym głowa. Zaraz po szkoleniu zostaniecie wysłanie do Londynu, gdzie wraz z tamtejszymi sześcioma członkami załogi udacie się do Agencji w Stanach. Komplet zespołu liczy dwadzieścia pięć osób. Start nastąpi dwudziestego drugiego września. Za dwa dni podpiszecie ostateczne oświadczenia, przejdziecie badania. Mam nadzieję, że nikt z was się nie wycofa. Jesteście wykwalifikowanymi członkami Agencji – doświadczonymi i zaufanymi. Liczymy na was!

 

Przełknąłem ostatni łyk herbaty, jednak gardło wciąż miałem suche. Wierzchem dłoni przetarłem spocone czoło i pokiwałem głową, potwierdzając to, co przed chwilą stwierdził Morderca. Nie mogłem się wycofać. Nawet gdybym chciał, nie potrafiłbym teraz zawieść.

 

– Czemu Chińczycy nie wyślą misji sprawdzającej? – spytał Dariusz Rędzikowski. – Czemy my się mamy tym zajmować.

 

– Rosja od zestrzelenia obiektu sprawuje nad nimi cichą kontrolę kosmiczną. Od tamtej pory nie wykonano żadnych działań związanych z Ifrytem. Jakby w ogóle się tym nie interesowali.

 

– To czemu my mamy robić cokolwiek?

 

– Obiekt był uzbrojony, gdy go zneutralizowaliśmy nadal działał autopilot, ale… To jeszcze oczywiście nic nie oznacza…

 

Nie musiał mówić, w którą stronę obiekt był naprowadzany.

 

 

***

 

 

 

Do pokoju wróciłem rozdrażniony i nieco podenerwowany. Miałem coraz bardziej mieszane uczucia, co do wznowienia pracy Agencji. Jednak, gdy pojawiał się obraz Edyty i Julki, wiedziałem, że nie mogę się wycofać. Wtedy zarabiałem coraz mniej, moje stanowisko traciło na wartości.

 

Telewizja jedynie podjudzała we mnie zdenerwowanie, muzyka dudniła w głowie niczym dźwięk pracującego młota pneumatycznego. Usiadłem więc na łóżku i wysypałem na nie zawartość plastikowego pudełeczka w czarno-białą kratkę. Figury były wyszczerbione, niektóre miały urwane wieńczące je koraliki. Byle jak układałem je na planszy, wpatrując się jak stoją nieruchomo i przeszywają mnie skrytym w mroku hełmów wzrokiem.

 

Łza niespodziewanie pociekła po policzku, gdy wspomnienia same napłynęły…

 

 

 

 

6. Czarny król z B2 na A3

 

 

 

Nie byłam do końca pewna, czy spoglądałam na niego z uwielbieniem, satysfakcją, czy może bardziej zdziwieniem lub rezygnacją.

 

 

 

Nago przechadzałam się po szerokim balkonie. Potrzebowałam nieco świeżego powietrza. Rafael siedział w salonie i wpatrywał się we mnie przez okno. Uśmiech wciąż nie znikał z jego twarzy.

 

Wróciłam i usadowiłam się obok niego. Pocałował mnie w policzek. I pomyśleć, że znaliśmy się zaledwie trzy, może cztery godziny.

 

Powoli robiło się ciemno.

 

– Oni cię do mnie przysłali?

 

Drgnął nieznacznie, spoglądając na mnie badawczym wzrokiem.

 

– O kim mówisz?

 

– O… – zawahałam się, nie mogąc znaleźć słowa. – O nich. Znają mnie przecież dobrze. Teraz już zbyt dobrze.

 

Nic nie odpowiedział. Nie mrugnął, nie pokiwał głową, jednak jakby spochmurniał.

 

Przypomniałam sobie niedawną rozmowę z Mordercą. Jakoś się dziwnie do mnie uśmiechał. Tak samo było, jak pytał mnie o zakwaterowanie, czy podoba mi się w Warszawie. Wtedy nie mogłam go rozszyfrować, teraz szeroko uśmiechałam się w duchu, starając się jednak, aby kąciki ust nie oddaliły się od siebie.

 

– Dużo ci zapłacili?

 

Wstał i podszedł do okna.

 

– Zapewne – odpowiedziałam sama sobie. Zaczęłam zbierać ubrania i powoli wciągać je na rozpalone ciało. Nie spieszyłam się. – Ale… jak dotąd nie spotkałam kogoś takiego jak ty, wiesz o tym?

 

Odwrócił się w moja stronę. Zapinając stanik, zbliżyłam się.

 

– Za ile nocy?

 

– Za jedną. Każda następna to dodatkowa stawka. Chcieli, żebyś dobrze czuła się w nowym miejscu. Pomyśleli, że –

 

– Domyślam się – przerwałam mu. – I jak było?

 

– Ważne czy tobie się –

 

– Ale ja się c i e b i e pytam.

 

– Odkąd mnie zatrudnili… chyba nigdy nie było lepiej.

 

– Pracę zaczynam pojutrze – szepnęłam mu do ucha. – To jak, jutro u mnie?

 

Językiem lekko rozchyliłam jego wargi.

 

– Było cudownie… – powiedziałam po chwili.

 

I było to moje najszczersze wyznanie od… dość dłuższego już czasu. I najgłośniejsze potakiwania.

 

 

 

Burza

 

 

 

Jedynym dźwiękiem było miarowe, głębokie, jednak rzadkie posapywanie. Filtry w hełmach pracowały bezgłośnie, coraz rzadsze postukiwanie powoli ustępowało.

 

Spoglądali na siebie jak dwóch kowbojów, którzy mięli za chwilę rozpocząć krwawy pojedynek. Robili ruch ręką, po chwili jednak rezygnowali, zaciskając palce w pięść. Materiał cienkich kombinezonów skrzypiał nieznacznie. Wokół panował chłód, ponad minus pięćdziesiąt stopni.

 

Myślał intensywnie, jednak wszystko już było przesądzone.

 

Ich spojrzenia często spoczywały na bocznym okienku. Było całe, mimo, iż większość z nich, podczas zderzenia, rozbiła się, gdy tylko pole siłowe samoczynnie się wyłączyło. Dopływ prądu został utracony, agregat leżał teraz jakiś kilometr dalej. Tam znajdowały się również łaziki i magazyn z zapasową żywnością. Gdyby też dodatkowe zapasy tlenu, udaliby się w tamtym kierunku natychmiast. Ściany, między którymi znajdował się zapas na całą podróż, rozszczelniły się. Dodatkowe butle nie były potrzebne, zabrali jedynie kilkanaście sztuk. Większość spoczęła w otaczającej ich otchłani, tak samo jak główny reaktor ciepła. Ale teraz i tak by im nie pomógł – wyrwy w zewnętrznych ścianach i powyrywane ciśnieniem śluzy mimo wszystko zapewniłyby im coraz to nowy dopływ chłodu.

 

Biały punkt na ciemnym niebie powiększał się z każdą minutą. Z każdą minutą ubywał tlen z ostatniej butli. Z każdą minutą robiło się coraz zimniej… Hood z zapasem na pięć minut pobiegł do sterowni gdzie znajdowało się kilka dodatkowych. Gdy działały, czujniki zarejestrowały obecność jeszcze jednej, całej.

 

Nie wiedzieli, czy nadal żyje. Ciała Nerhusa, Reeve’a i Rajtaj wyleciały na zewnątrz. Reszta komplantów była martwa.

 

Jedna butla znajdowała się w pokoju relaksacyjnym – przytwierdzona do ścianki. Miała dwie dysze. Dzięki temu któreś z nich dostało jeszcze kilka minut. Powietrza dla dwóch osób starczy na dwie godziny. Zbliżający się obcy statek miał tam dotrzeć za nieco ponad trzy. Może chcieli ich jedynie dobić?

 

Już prawie skończyli grę, jedna osoba spokojnie dożyje do przybycia obcych. Chociaż… niewiadomo, co będzie gorsze.

 

Paweł wpatrywał się w osaczonego przez czarne pionki króla. Spoglądał to na licznik, na siedząca przed nim Ruth, to na okienko. Nie było szans. Czemu nie mogli zobaczyć nas wcześniej?!, krzyczał w myślach. Starał się jednak nie denerwować, nie przyspieszać pracy serca, nie zużywać więcej tlenu. Może jednak mi się uda…

 

Wpatrywał się w szachownice z rozpaczą. Przywodziła mu ona na myśl zbyt wiele pięknych, jakże teraz smutnych obrazów. Pierwsze partyjki z ojcem, czasem z kumplem, potem, nawet dość niedawno, z synem. Nieco obszczerbione brzegi figur, powycierana farba w niektórych miejscach odkrywała białą, pierwotną masę.

 

 

 

 

 

Ruth starała się nie czuć satysfakcji. Ogarniająca ją panika podpowiadała jej, żeby jak najszybciej odłączyć się od dopływu powietrza. Ale wygrywała. Jej sumienie wcale się jednak na to stwierdzenie nie uśmiechało. Była świadoma, że Paweł to człowiek z honorem jak nikt. Cały czas błądził palcami lewej dłoni przy złączeniu. Za każdym razem serce zaczynało jej szybciej bić, w oczach zbierały się łzy. Sama jednak nie zdołała dotknąć połączenia rury ze skafandrem. Czuła tylko jak po plecach spływają zimne krople potu.

 

Dostrzegalne były coraz to nowe szczegóły statku przybywającego z planety Ifryt. Widać było czarny właz na białym tle całości, ciemniejsze, owalne i okrągłe punkciki. Sam kształt maszyny coraz bardziej przypominał ich statek. Już niedługo mięli dotrzeć na otaczające satelitę gwiazdy. Powinni jednak wiedzieć o tworzących się tu wirach, zapewne znaleźli już sposób, żeby je jakoś ominąć, przetrzymać. Załoga CBS-Luthar niestety nie miała o nich pojęcia, czujniki zaalarmowały za późno.

 

 

 

 

 

Paweł już jakiś czas temu przestał myśleć o kolejnym ruchu. A raczej o niemożliwości jego wykonania. Rozpoczynając grę był pewien, że to on wygra. Martwił się, co wtedy, gdy będzie musiał patrzeć, jak Ruth zdejmuje hełm. To jak zderzenie z rozpędzonym kopterem, myślał. A znał ją zaledwie rok, nie byli nawet przyjaciółmi. Zwykłymi kolegami po fachu.

 

Spojrzał na licznik, potem na króla, na twarz Ruth. Jej usta drżały.

 

Wstał. Czuł, jak krew boleśnie pulsuje mu w skroni, po plecach przebiega dreszcz, nogi trzęsą się. Kobieta podniosła się delikatnie, jakby wstawała od stołu, po posiłku. W jej ruchach widać było wdzięk i opanowanie, mimo, iż wyraz twarzy ewidentnie temu przeczył.

 

Przełknął ślinę, która z trudem przepłynęła przez gardło. Wytarł dłonie o uda. Nic mu to jednak nie dało, ręce nadal były mokre od potu. Kombinezon nie nadążał „wypacać” wilgoci na wierzch. Stali przez chwilę, mierząc się wzrokiem. Przez pęknięcia i okna do środka wpadało delikatnie światło, statek cywilizacji znanej, a zarazem tak obcej, zbliżał się na tyle wolno, aby dać mu możliwość śmierci.

 

Mężczyzna chciał coś powiedzieć, jednak zdołał jedynie poruszyć ustami. Widział jak Ruth delikatnie kręci głową, jakby z niedowierzaniem. Wiedziała, co Paweł za chwilę zrobi, jednak nie mogła się temu sprzeciwić. Chciała żyć. Spojrzała na ustawione poniżej figury jakby pytająco. Nie wykonał ostatniego ruchu, ona nie powiedziała ostatecznego słowa.

 

Paweł starał się nie patrzeć jej w oczy. Bał się, powtarzając sobie, że po śmierci będzie lepiej. Jednak wiedział, że to on jest teraz zabójcą. Mordercą, kolektywnym zbrodniarzem. Zdejmując hełm zamorduje trzy osoby: swoją żonę, córkę, Ruth. Jeżeli po śmierci nie będzie nic, to chociaż sumienie pozostanie nienaruszone. W innym wypadku będzie myślał. Będzie wyobrażał sobie, co się z nimi stanie, gdy on odejdzie. Gdyby Ruth zginęła, on musiałby „przyjąć w swe progi” obcych. Nie, teraz to oni byli obcymi. Najeźdźcami, którzy wpadli w wilczy dół.

 

– Raz… – wyszeptał łamiącym się głosem. Ruth aż podskoczyła, gdy w głośniku rozległ się zdeformowany głos Pawła.

 

Mężczyzna powędrował dłonią w okolice złączenia, przekręcił bezpiecznik.

 

– Dwa…

 

Łza spłynęła po policzku Ruth. Dłonie Pawła trzęsły się bardziej, niż jakby rozbrajał bombę. Na oczy skapywały duże krople potu, policzki drgały, jakby wygłaszał mowę przed dużą i wpływową publicznością.

 

– Jestem stracona – wyszeptała Niemka.

 

– Trzy…

 

Syk wysysanej resztki powietrza z kanału był niczym świst pocisku. W jednej chwili Paweł odłączył dopływ tlenu i rozszczelnił kombinezon. Jego ciało zatrzęsło się, pociemniało i zwaliło na podłogę. Ramieniem zaczepił o stolik, figury szachów zachybotały się, biały król upadł. Drgawki trwały jedynie przez chwilę. Ciało mężczyzny powoli zaczęło pokrywać się szronem, gałki oczne do połowy wyśliznęły się z oczodołów.

 

– Szach i… mat? – wyszeptała Ruth opadając na krzesło i spoglądając na białe pionki przeciwnika.

 

Jednak, co to oznaczało? Czy aby tymi słowami można było określić zwycięstwo? Jedynie w pewnym sensie.

 

Ciało Pawła niknęło za stołem, widoczna była jedynie dłoń. Palce zaciśnięte wokół kciuka, kombinezon zmieniał kolor na biały.

 

Spojrzała na licznik. Limit powietrza momentalnie został przeliczony na jej tok oddychania. Miała ponad cztery godziny, więcej niż zakładali.

 

Statek w oddali ujawniał się coraz bardziej. Ruth miała nadzieję, że Hood również przeżyje. Może przyjmą nas gościnnie, pomyślała. Może nie widząc w nas przeciwnika, konkurenta, może nie wiedzą, skąd tak naprawdę przybywamy? Żaden raport nie powinien jeszcze dotrzeć. Przynajmniej w naszym mniemaniu.

 

Ruth rozejrzała się po pomieszczeniu. Większość sprzętu wyleciała poza orbitę satelity, pozostał jedynie główny pokład. Oparła głowę na dłoniach.

 

Może zostawią go tutaj, może nic się nie stanie.

 

A jeżeli zabiorą go razem ze sobą?

 

A jeżeli przeszukają go całego?

 

– A… jeżeli jednak znajdą te trzy atomówki?

 

 

 

 

 


 

[1] Acid Drinkers, Love Shack

Koniec

Komentarze

Do jakiego ronda bohater doszedł Piotrkowską? Bo chyba nie Lotników Lwowskich? Musiałby wtedy skręcić w prawo i dalej iść Alejami Politechniki.

Konkretnie chodziło mi o Plac Wolności.

Wtedy tak., tym bardziej, że mniej więcej środek Piotrkowskiej zajmuje Manhattan,  gdzie na pewno nie ma starych kamienic. Ale w stronę placu Wolności prawie wszystko jest tak, jak było. Tylko niepotrzebnie wywalili granitowa kostkę, zlikwidowałi tory  i połozyli ohydną kostkę  brukową... I pasują tramwaje, jadące prze plac Wolności w różne strony,  począwszy od Stoków, a skończywszy na Radogoszczu. Ja zmieniłbym "rondo" na "plac Wolności" -- są ludzie, którzy znają Lódź. Akcja toczy się w przyszłości, ale układ ulic chyba za bardzo się wtedy jednak nie zmienił. 

Jeżeli Pietryna nadak była deptakiem, to bohater pewnie wsiadał do tramwaju na rogu Piotrkowska -- Narutowicza....  

Sam na Piotrkowskiej bywam dość rzadko, nie orientuje się zbytnio w konkretnych ulicach i przystankach. Jednak starałem się to mniej więcej opisać tak, jak jest w rzeczywistości.

 

A czy są jakieś uwagi co do samego opowiadania?

Doczytam, to napiszę, Wygląda to na próbę opowiadania sensacyjnego w kostiumie fantastyki, Jedno jest pewne -- akcja idzie sybko, a to ważne. Szkoda, że nie pokusileś sie o przybliżenie topografii miasta na początku, oczywiście ogólnie -- w opowiadaniu sensacyjnym szczegóły są ważne --- uprawdopodobniają obraz i tło. 

Doszefł do placu Wolności, rzucił okiem na pomnik Kościuszki,  wsiadł do tramwaju na przystanku przy Pomorskiej i pojechał na nowe osiedle za Stokami...   

Ok, jeszcze nad tym nieco popracuje. Może zdążę wprowadzić jakieś zmiany w zamieszczonym już tekście.

Ja zacząłem, ale po paru stronach tekst zaczał mnie nużyć. Zostawiam więc tylko znak, że tu byłem.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dzięki, że chociaż zajrzałeś.

Pozdro

Zajrzałem ze szczerymi chęciami przeczytania do końca, ale nie mój klimat :(

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

A może masz jakiekolwiek uwagi co do stylu, znalazłeś jakieś rażące w oczy błędy? Może spostrzegłeś cokolwiek, wytknięciem czego mógłbyś mi pomóc w dalszej pracy?

Z drzemki wyrwało mnie lekkie potrząsanie za ramie. Niechętnie otworzyłam oczy, rozglądając się. – Czyli rozglądała się z zamkniętymi oczami? Trochę dziwne, lepiej zmień np. Niechętnie otworzyłam oczy i rozejrzałam się. – brzmi logiczniej.

 

Plątanina korytarzy, schodów potrafiła zająć odpowiednio dużo czasu nawet najszybszemu chodziarzowi. – Chyba przebycie, przejście plątaniny

 

Nie wgłębiałem się zbytnio, ale po drodze dwa takie znalazłem.

 

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Ok, dzięki chociaż za to :)

Ładnie poprosiłeś, więc przemaglowałem Ci pierwszy rozdział. Mam nadzieję, żo zrozumiesz coś z mojego bełkotu i w czymś Ci to pomoże ;)

 

 

Piotrkowska była chyba jedynym miejscem w Łodzi, gdzie nikt się nie spieszył. – Nie wiem, może to tylko moja nadinterpretacja, ale ja tu widzę małą niejasność. Można to zinterpretować tak, że ludzie nie spieszyli się idąc na Piotrowską, albo idąc Piotrowską. Zresztą, jest to dla mnie nieco dziwne, bo kiedy ktoś się spieszy, to nie zwraca uwagi jaką ulicą idzie, a to wygląda, jakby ludzie wchodząc na nią, nagle zwalniali, wyciszali się itp. Może spróbuj sklecić coś w stylu, że ta ulica była rzadko uczęszczana, przez co idąc nią nie trzeba było przeciskać się przez tłum? Byłoby to logiczne względem następnych zdań, mówiących o samotnych spacerach.

 

Samotnie przechadzać się przez stalowe wiadukty nad przecinającymi ulicę motocyklami, zaglądać przez witryny stylizowanych sklepików. – W takiej formie, to przechodzić przez stalowe wiadukty. Piję do tego, że nie mówi się „Przechadzam się przez park”, tylko „Przechadzam się po parku”. Czyli albo przechadzam się po wiaduktach, albo przechodzę przez wiadukty. Dalej, motocykle przecinające ulicę. Przecinanie kojarzy się z jechaniem w poprzek, na skróty, więc może po prostu jadącymi ta ulicą motocyklami?

 

To miejsce miało w sobie to coś, czego nie miało żadne inne. – A może: To miejsce miało w sobie coś niesamowitego, czego próżno szukać w innych częściach miasta. – albo w ten deseń?

 

Wszędzie gdzie byłem, a odwiedzałem wiele miejsc, znalazłem jedynie drobne fragmenty podobnych pozostałości. – Miejsce jest powtórzeniem do zdania wyżej. Dalej, o jakie podobne pozostałości chodzi? O stylizowane sklepiki? Najpierw wymień co było na tej ulicy: Np. (ja nie znam Łodzi, więc strzelam): Zabytkowy pomnik, stuletnie kamienice, oryginalna kostka brukowa z XVI wieku… Można to wtrynić po zdaniu wyżej, o niesamowitym klimacie, że te budynki go tworzyły.

 

  Były to najczęściej okalające jakiś pomnik czy monument klombiki z betonowymi płytami wokół. – Powtórzenie do zdania wyżej.

 

Musiał nimi zarządzać ktoś prywatny, państwo już dawno by je zlikwidowało i przerobiło na cokolwiek innego, byle gorszego. – Samo zarządzanie chyba nic by nie dało, bo zarządca podlega państwu, a ono i tak mogłoby nie dawać kasy na remonty. Lepiej napisać, że musiały należeć do jakiegoś prywaciarza, bo państwo już dawno by je zburzyło, a na ich miejscu postawiło coś nie wymagającego kosztownych remontów i konserwacji. (konkretny powód, bo samo coś innego, gorszego, jest nijakie)

 

Rzucałem pożegnalne spojrzenia wszystkiemu temu, co mnie otaczało. – Temu do usunięcia.

 

Ruszyłem z powrotem na północ. Zanim jednak doszedłem do Placu Wolności, napotkałem po drodze mały kiosk, na ekranie, którego widniała reklama dzisiejszej gazety. Zobaczyłem znajomy artykuł i przeciągnąłem go na swój tablet. Ostatnio na ten temat aż huczało na świecie. Z tego też powodu dzwonił dziś rano jeden z Morderców, oznajmiając, iż Agencje znów rozpoczynają swą działalność. – Na świecie huczało, a Agencje wznowiły działalność, bo bohater przeciągnął artykuł na swój tablet?? Logika szwankuje. Trzeba zaznaczyć, sprecyzować, że huczało na temat tego, co znajduje się w artykule.

 

W połyskującym włóknie drgały pojedyncze żyłki, które wyglądały jak pnące w górę korzenie, biorąc swój początek z podstawy wagonu, gdzie niemal nakładały się na siebie. – Kompletnie nie ogarniam tego opisu. Niby dotyczy tramwaju, ale co dokładnie opisuje, jakie żyłki, jakie włókna, tego kompletnie nie ogarniam. Nie umiem sobie tego zwizualizować.

 

Sam wysiadłem na ostatnim, gdy maszyna wracała już do centrum. –„Sam” do usunięcia. Miałoby rację bytu, gdybyś pisał: Wysadziłem Gośkę pod dworcem, a sam wysiadłem na ostatnim przystanku.

 

Mój dom stał na skraju zabudowań. – Tego też nie bardzo umiem sobie wyobrazić? W jaki sposób stał na skraju zabudowań? A może przylegał do ściany czegoś większego?

 

Na jego skrajach mieściły się podłużne, przywodzące na myśl rynny - turbiny. – Na jego skrajach mieściły się podłużne turbiny, przypominające rynny. – składniowo brzmi lepiej.

 

Godzinę temu już miałem wylecieć, gdy nagle zapragnąłem ostatni raz znaleźć się na Piotrkowskiej. – Miałem wylecieć już godzinę temu, ale zapragnąłem po raz ostatni raz przespacerować się Piotrowską.

 

Córka, Julia, może nie okazywała zbyt wiele uczuć, jednak widziałem w jej oczach, że będzie tęsknić. – Tu chyba lepiej pasowałoby sformułowanie, że nie okazywała uczuć zbyt wylewnie.

 

Urodziła się niedługo po tym, jak zlikwidowano Agencję. Z Edytą wzięliśmy ślub dopiero, gdy znalazłem posadę w Łodzi. Ze względu na rodzinę, ślub chciała wziąć w Warszawie. Miesiąc później przeprowadziliśmy się tutaj, tutaj też urodziła się Julka. W mieście mają świetnych położnych. To jest naprawdę świetne miejsce.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Oooo, dzięki Fasoletti. Właśnie o to mi chodziło. Nie miało by jednak  większego sensu poprawienie wszytskiego tego, co mi wypisałeś. Gdybym robił coś więcej z tym tekstem, to wprowadze w życie Twoje uwagi. Przy kolejnych tekstach będę zwracał większą uwagę na logoczność zdań i starał się likwidować wszystkie powtórzenia. A powyższy komentarz przeczytam zapewne jeszcze nie raz i nie dwa, aby jak najlepiej się przyjrzeć błędom.

I pomyśleć, ileż błędów można znaleźć w jednym, krótkim rozdziale :)

Dziękuje Ci bardzo!

Pozdrawiam serdecznie.

 

A ileż powtórzeń można użyć w jednym komentarzu :)

Przeczytałem... Nie za bardzo wciąga, bo jest za mało konkretnej akcji i dramatyzmu. Bardzo wątła  fabuła. Bardzo mało dramatyzmu zdarzeń, zwrotów akcji.  Raczej jest to wprawka pisarska, niż krwiste opowiadanie.

Jezyk narracji zdecydowanie do wzbvgacenia.

Pozdrówko.

"Język narracji zdecydowanie do wzbogacenia."

Co masz konkretnie na myśli? Czego brakowało najbardziej?

"Paweł starał się nie patrzeć jej w oczy. Bał się, powtarzając sobie, że po śmierci będzie lepiej. Jednak wiedział, że to on jest teraz zabójcą. Mordercą, kolektywnym zbrodniarzem. Zdejmując hełm zamorduje trzy osoby: swoją żonę, córkę, Ruth. Jeżeli po śmierci nie będzie nic, to chociaż sumienie pozostanie nienaruszone. W innym wypadku będzie myślał. Będzie wyobrażał sobie, co się z nimi stanie, gdy on odejdzie. Gdyby Ruth zginęła, on musiałby „przyjąć w swe progi” obcych. Nie, teraz to oni byli obcymi. Najeźdźcami, którzy wpadli w wilczy dół."

A po lekkiej przeróbce: 

Paweł unikal jej spojrzenia. Nie chciał, nie mógł spojrzeć Ruth w oczy. Po prostu nie mógł.

Wiedział o tym, żę się boi. Czuł, że ogarnia go strach, paniczna wręcz bojażń. W kólko powtarzał sobie w myślach, że po śmierci  będzie lepiej. Będzie miał spokój. Gdzieś w umysłe kołatała się ciągle jedna myśl  --- teraz  ja jestem zabójcą. Zwyklym mordercą, a właściwie kolektywnym zbrodniarzem. Katem.

Zdejmując hełm pozbawię życia trzy osoby ---żonę, córkę, Ruth. Przestaną oddychać. Odejdą w niebuy. Znikną. Staną się  wspomnieniem.

Ale czy na pewno?  - nowa myśł wypłynęła z głębin umysłu. 

Chdzi mniej więcej o to, moim zdaniem. Tekst musi zaciekawiać.

Napięcie i dramaturgia w każdym zdaniu?

Staram się, jestem jeszcze jednak nowicjuszem w tworzeniu scen budzących grozę, podnoszących napięcie, sprawiajacych, że czytelnik przeskakuje na kolejne zdanaia z coraz większą trwogą.

Postaram się dokładnie przeanalizować to, co poprawiłeś. Dzięki!

Nie chcę Ciebie smucić, Autorze, ale mnie jakoś to słabiutko zainteresowało. Może dalszy ciąg spowoduje odmienną reakcję?

Mimo, iż pisząc to opowiadanie, stworzyłem nawet ogólny plan części drugiej, to jednak nie plaunje kontynuacji. Między innymi dlatego, że, aby poznać dalsze losy bohaterów, trzebaby było najpierw przeczytać powyższy tekst. A "Morderca", jak widać, nie jest opowiadaniem nawet dobrym. W takim wypadku kontynuacja pozostałaby zapewne bez czytelników.

Opowiadanie nie jest może zbyt dobre, ale nie jest też całkiem złe... Odłozyłbym tekst na jakiś czas, a potem spróbowałbym przerobić. Wzbogacić język. Udramatyzować i uporządkować fabułę. Na przykład -- pierwsza scena z Ruth jest niejasna. Niewyjaśniona. Trzeba nieco nasyciś tekst szczególami. Bardziej szeroko opisać wybór, przed którym stoi bohater. 

Efekt może być co najmniej niezły.

John LeCarre pisał w trochę podobnym stylu szpiegowskie opowiastki. 

Nawet ilustrację można ożywić  -- dodaj z boku leżącą berettę i już będzie lepiej.

Znasz zapewne powiedzenie: pierwsze koty za płoty. Więc nie wpadaj w rozpacz, złap te kociska (w sensie: pomysł na całość) i zamknij w pokoju, z którego wypuścisz je ponownie po nabraniu wprawy na krótszych tekstach.

Mam takie wrażenie, że przefajnowałeś. Nie jakoś strasznie, ale tak zwyczajnie, jak to przy nadmiarze dobrych chęci bywa. Czy to miała być zagadka w pewnym sensie kryminalna, czy afera polityczna? Jedno może na drugie nachodzić, jasne, ale na coś trzeba większy, wyraźniejszy nacisk położyć. Kontakt z Obcymi --- nośny motyw i dla jednej, i dla drugiej koncepcji. Przedumaj to na spokojnie od początku.

Kryminał to nie moje klimaty. Bardziej chodziło mi właśnie o aferę polityczną, jak to nazwałeś. W szczegóły się nie wdawałem, bo nie chciałem żeby wyglądało to zbyt sztucznie. Nie potrafię jeszcze pisać o zawiłościach politycznych, dlatego zaledwie ogólnikowo to opisałem.

 

Opowiadanie już nieco czasu przeleżało w szufladzie, jednak wygląda na to, że byłbym w stanie je lepiej odkurzyć.

Nie wiem także czy jest sens przerabiania tekstu tak, aby wyglądał lepiej choć lepiej. Nie jestem pewny, czy sam pomysł na to "zasługuje". A w głowie tyle pomysłów do zrealizowania. Chociaż racja - nieco warsztatu na napisanych już tekstach zawsze by się przydało. Tylko ten pomysł... Jeżeli bym wymyślił ciekawą kontynuację, to być może doszlifuje tą część. I zrobię nową ilustrację :)

Nie dowiesz się, czy "zasługuje", póki nie spróbujesz co najmniej podciągnąć, podszlifować. Ale radzę odczekać nieco, spojrzeć na pomysł wypoczętym okiem... 

(Tak Ciebie "podkręcam", bo lubię SF...)

Mam jeszcze jeden podobny tekścik SF, który już niedługo tu wrzucę. Dwa kolejne szlifuje, są jednak niemal o połowę krótsze. Zobaczę, co o nich powiecie, potem pomyślę nad dalszą pracą nad "Mordercą". Ale już powoli będę myślał o kontynuacji i o tym, jak mojego zabójcę można jeszcze dopieścić.

Dzięki, Adamie, mnie "podkręcasz". To mnie znacznie motywuje i... nakręca do dalszej pracy.

Mam nadzieję, że spojrzysz na moje kolejne opowiadania. Myśle, że jeszcze nie zraziłeś się do mnie zbyt mocno.

 

Dzięki i pozdrawiam

Spojrzę, na pewno. Pytanie tylko, czy nie dopiero po powrocie z krótkiego urlopu. Ale co się trochę odwlecze, daleko nie uciecze...  

A skąd pomysł o zrażeniu się? Bez przesady i bez obaw, dyskusja, polemika, zdania odmienne to nie powód do wpisywania na listę "ignoruj". Wszyscy mamy kochać wyłącznie blondynki, czy co?  :-)

Fas na przykład nie dotrwał do końca. A to oznacza, że moje teksty nie są ciekawe, pewnie także dość ciężkostrawnie napisane. A to MOŻE prowadzić do wpisania na listę "ignoruj". Jednak właśnie mam nadzieję, że nie jest aż tak źle, jakby się mogło wydawać. Bo staram się jak mogę.

Haskeer, to, że ja nie dotrwałem, o niczym nie przesądza. Ja nie lubie kryminałów, ale to wcale nie oznacza, że kryminały są złe.  Do Herkulesa Poirota też próbowałem podejść i zostawiłem po paru stronach.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Chodzi mi o sam fakt tego, że Cię to nie zainteresowało, a pierwsze "strony" nie zachęciły do dalszej lektury.

   Haskeerze, zdumiewasz mnie oraz, podejrzewam, wielu innych. Jeszcze nie zauważyłeś, że nie ma tak, żeby wszystkim coś się podobało, wszystkich "wciągało"? Z faktu, że jedna osoba skrytykowała tekst, druga zadeklarowała obojętność wobec tekstu, trzecia zapiała z zachwytu nad nim, wynika tylko jedno: rozrzut preferencji czytelniczych.  

   Zawsze tak było, tak jest i będzie. Więc jedynym miernikiem Twojej twórczości być powyższe zjawisko nie może, a Ty nie możesz oczekiwać, że będzie inaczej.  

  

Sorry, masz racje.

Jednak sam zrozum, że dla mnie, jako młodego twórcy, niezmiernie liczy się każda opinia. Postaram się jednak być bardziej obiektywnym.

Rozumiem, że dogadaliśmy się w najważniejszej sprawie: żeby nauczyc się jeździć na rowerze, nie wolno załamywać się po pierwszej wywrotce. 

Tak trzymaj!

"W środku ustawione były trzy rzędy plastikowych krzesełek. Usiadłem na jednym z nich" - w sensie, na jednym z rzędów?

"Oh" - Och, chyba raczej och.

Są szachy, jest dobrze.

Nowa Fantastyka